STEFCIA Z WIERZBINY
Cz.12. Na przełomie 1974/75 r.
Święta. Szukanie pracy,
Święta w domu,
przygotowania, choinka, prezenty – to był uroczy czas. Poddała
się tej domowej, radosnej atmosferze, cieszyła się, że może
pomagać, być z rodziną, uczestniczyć w zwykłych i świątecznych
sprawach, droczyć z Piotrusiem, a z babcią szykować smakołyki.
Ojciec też się udzielał, sprawił karpie (w tym roku aż
cztery), osadził żywą choinkę, razem z Piotrem zrobił ostatnie
zakupy. Pachniała postna kapusta z grzybami, serniki i makowce
oraz niewielki piernik bogato nafaszerowany bakaliami. Piotrek
łapał każdą chwilę dogodną na to, by się do siostry
przytulić, co zupełnie nie pasowało do jego wieku.
-
Zapomniałam, że święta mogą być aż tak urocze – wyznała
stryjowi, który odwoził ją na stację (ojciec nadal był bez
samochodu).
- Cieszę się, że miałaś piękne święta.
Nawet śnieg popadał jak na zawołanie. Kiedy teraz przyjedziesz?
- Może w lutym, jak już będę po sesji, o ile dobrze mi
pójdzie.
- Będzie dobrze! - zapewnił stryjek, zaklinając
czas przyszły.
Rzeczywiście poszło dobrze, większość
pozdawała w terminie zerowym i znów miała dla domu dwa tygodnie
czasu. Jadąc tam wzięła ze sobą tylko trzy książki, bo
postanowiła dać sobie więcej luzu, nastawiła się na
odpoczynek. Miała zamiar przynajmniej ze trzy razy odwiedzić
ciocię Teresę i jej „dzieciarnię”. Więzy się nieco
rozluźniły, więc postanowiła to naprawić. Wiedziała, że
cioci jest ciężko z tym uszkodzonym kręgosłupem, a nie bardzo
może liczyć na pomoc rodziny. Wujek Wojtek, mąż cioci Teresy,
cały czas ciężko pracował, młodzi studiowali i ciągle wołali
o pieniądze. Stefania była tym zniesmaczona, ale gdy któregoś
wieczora, już w łóżku, rozważała te wszystkie sprawy, doszła
do wniosku, że ona sama wcale nie jest inna. Odwrotnie, może jest
bardziej roszczeniowa niż tamta gromadka. Zrobiło się jej bardzo
wstyd. Wracała do tych rozmyślań wielokrotnie i w efekcie po
powrocie do Krakowa zaczęła szukać dla siebie stałej pracy
chociaż na ćwierć etatu. Okazało się, że takiej pracy nie ma.
A najlepiej gdyby miała znajomości, bo wtedy z czyjegoś
polecenia może by jakoś prędzej. Sprzątaczka albo ekspedientka,
ale minimum na cztery godziny dziennie. Oczywiście uposażenie
groszowe, poniżej pięciuset złotych miesięcznie. Po prostu
strata czasu. Gdyby choć jeszcze blisko stancji, a to nie, bo aż
na drugim końcu miasta. Ktoś jej powiedział, że powinna
rozmawiać z ludźmi, pytać, nie wstydzić się tego, że szuka
pracy. Jednakże dla Stefanii było to krępujące – pytać o
pracę sprzątaczki. Nie, postanowiła, nie będzie sprzątaczką.
Ani ekspedientką. Od dziś pyta o pracę biurową. W końcu ma
maturę i już pięć semestrów studiów. Nie wypadła sroce spod
ogona. Pomyślała o banku, w którym miała pierwszy staż. Ale
zanim tam pojechała, zajrzała do profesora Rafalskiego, pierwszy
raz po przerwie międzysemestralnej. Starszy pan bardzo się
ucieszył.
- Myślałem o tobie, to zapewne telepatia, że
zjawiasz się o właściwym czasie. Nawet nie pytam cię o zdanie,
ale od jutra zaczynasz pracę jako moja asystentka. Wszystkie
papiery są w sekretariacie u pani Ewy. Podpiszesz, co tam będzie
trzeba. I nawet nie próbuj mi odmawiać, bo tego nie zniosę!
Jesteś moją najlepszą studentką na przestrzeni ostatnich kilku
lat, a i u innych się cieszysz doskonałą opinią. A teraz
napijemy się kawusi. Toast za pomyślność i dobrą współpracę.
Edward Żak z wiadomością o pracy Stefanii natychmiast
„poleciał” do brata. Był niesamowicie dumny, aż go
rozpierało! „A to możliwe?”, „A na czym ta praca będzie
polegała?”, „A czy sobie poradzi?”, „Żeby tylko swojej
nauki przez to nie zawaliła!”, „Mądra dziewczynka!”.
- Zaprośmy tego profesora wraz z żoną na tydzień lub dwa do
nas – podpowiedziała babcia. - Można już na Wielkanoc, ale
lepiej w wakacje.
- Ale ta pani profesorowa jeździ na
wózku inwalidzkim – powstrzymał zapędy Piotrek. „Skąd on o
tym wie?”.
- To zmienia postać rzeczy. Uchwyty w
łazience, schody... My nie mamy podjazdów. Ale o podjeździe to i
tak myślałem, bo starzejemy się, prawda, mamo? Zrobimy podjazd
od strony werandy... A uchwyty w łazience to nie jest żaden
problem. Tyle, że ci państwo powinni dostać pokój na dole, ale
to też nie wymaga nadzwyczajnego wysiłku. Mamo! Ale ciebie
obciążać gotowaniem dla gości to już bym nie śmiał.
- Przecież będzie Stefcia. Poradzimy sobie.
- Czy
sądzisz, że pobyt u nas może być dla nich atrakcją?
-
Tego nie wiem. Może nawet od razu odmówią. W końcu my ani wieś,
ani miasto, a i atrakcji niezbyt wiele.
- Muszę jak
najszybciej kupić samochód!
- A ty tylko o pieniądzach
i o pieniądzach.
- Samochód już by był, ale tato nie
chce zgodzić się na moskwicza – wtrącił się Piotruś. - A
później ja muszę dźwigać zakupy, aż mi się ręce robią jak
u szympansa!
- Już byś choć nie przesadzał! - oburzył
się ojciec. - Byłeś ze mną raptem kilka razy, a robisz z tego
takie wielkie aj-waj! To babcia ma nosić?
Jeszcze przed
Wielkanocą wyremontowano łazienkę dodając konieczne dla
niepełnosprawnych uchwyty. A już po Wielkanocy odnowiono pokój
przeznaczony dla profesorstwa. Babcia zarządziła także
odnowienie salonu i gruntowny remont kuchni. Pracy było bardzo
dużo, ale Edward znalazł dobrych fachowców. Natomiast po ustaniu
wiosennych przymrozków zrobiono podjazd do werandy. Później
Stefcia podpowiedziała, by zrobić furtkę bezpośrednio do parku
i już teraz wiosną zabezpieczyć wygodny dojazd do niej. A
profesor Rafalski z żoną nadal nic nie wiedzieli.
- Kiedy
ich wreszcie zapytasz? - denerwował się ojciec.
- Ciągle
nie mam odwagi – przyznała się Stefania. Faktycznie już od
kilku tygodni czekała na odpowiedni moment, a on jakoś nie
nadchodził.
Profesor wraz z żoną mieszkał w bloku i
choć na parterze – to jednak wszędzie były schody. Ciągle
miał zamiar kupić dom, wspominał o tym kilka razy, chyba jednak
nie starczało mu pieniędzy. A schody oznaczały, że jego żona
Maria była uwięziona w mieszkaniu i tylko z rzadka wyjeżdżała
na spacery, głównie wtedy, gdy odwiedzali ich synowie lub zięć.
Wprawdzie pani Maria była w stanie zrobić kilka kroków, jednak
schody były już potężną barierą.
W połowie maja
Stefania odniosła do domu profesora pakiet dokumentów i została
zaproszona przez gospodynię na herbatkę. „Dziś, albo nigdy!”
- powiedziała sobie w duchu i tylko czekała na stosowną chwilę
by przekazać zaproszenie ojca i babci. Udało się jej skierować
rozmowę na bliskie już wakacje i wtedy dowiedziała się, że
państwo Rafalscy wyjeżdżają w lipcu na Mazury, wraz z córką i
jej rodziną.
- A ja znów lecę do Szwecji. Miało być
za dwa lata, niestety, profesor Kilian dopatrzył się czegoś na
zdjęciach i już zarezerwował dla mnie miejsce. Obiecał, że to
przedostatni raz – poinformowała Stefania. - Natomiast mój tato
oraz babcia zapraszają państwa do nas na dłuższy pobyt. To ani
wieś, ani miasteczko, nie oferuje zbyt wiele atrakcji, ale zawsze
można posiedzieć w oazie zieleni, posłuchać ptaków lub w
sobotni wieczór wybrać się na koncert do amfiteatru. - Zamilkła
ciężko przestraszona i z zapartym tchem czekała na odpowiedź.
Państwo Rafalscy popatrzyli na siebie pytająco.
- Ja
nie wiem, czy to wypada – powiedział z ociąganiem profesor, bo
już zobaczył radosny błysk w oczach żony. - Będziemy dla
państwa wielkim kłopotem... To uciążliwe - dwoje starych ludzi,
chorych i niesprawnych...
- Bardzo proszę. Wręcz nalegam.
Tato zamontował poręcze w łazience, a do domu jest podjazd dla
wózka. Mieszkamy w cichym, zielonym miejscu. Babcia jest chodzącą
dobrocią, a taty prawie cały czas nie ma, bo jest uwiązany na
krótkim sznurku przy swoich obowiązkach. Zagląda do nas stryj
Bela ze swoją żoną Basią. Stryj na pewno się spodoba panu
profesorowi jako towarzystwo do rozmów. Ale nie wolno siadać z
nim do pokera, bo zawsze wygrywa! Ciocia Basia natomiast powinna
być wielką księżną na jeszcze większym dworze, jednakże też
jest sympatyczna. Ach, i mój przyrodni brat Piotr, nadzieja
naszego badylarstwa, młody człowieczek z już wielką głową.
Jest młodszy ode mnie o dziesięć lat i ma nieskończenie dużo
pomysłów na życie, lecz po przemyśleniach i tak wraca do
kapusty, selera i róż.
- Bardzo ciekawie przedstawiłaś
swoją rodzinę – uśmiechnęła się pani Maria. - Ja się
zgadzam. A jaki termin będzie państwu odpowiadał?
- Ależ
Marysiu... Tak nie wypada! - zaprotestował profesor.
- A
siedzieć przez całe lato w czterech ścianach to wypada? -
oburzyła się starsza pani.
- Przecież jedziemy na
Mazury. A latem też zdecydowanie częściej spacerujemy.
-
Termin zależy od państwa. To duży piętrowy dom i ma tylko troje
mieszkańców plus ja, o ile raczę przyjechać – zażartowała
Stefania.
- Ja myślę – kontynuowała pani Maria – że
po powrocie z Mazur chwilę odpoczniemy w domu i zaraz będziemy
mogli jechać do państwa. Jak najszybciej. Słyszałam, że lato
ma być piękne, chociaż niespecjalnie upalne. A... jak u państwa
z komarami? Podobno na Mazurach mogą nas pożreć...
- Są
siatki w oknach, więc jest względny spokój, chociaż od czasu do
czasu jakiemuś uda się dostać do środka. Na szczęście to
rzadkość. Mają okrutnego wroga w mojej babci! I w każdym pokoju
jest łapka na muchy, tak na wszelki wypadek.
- Mój
kochany – pani Maria zwróciła się do męża – rób co
chcesz, ale JA TAM JADĘ. Nawet bez ciebie, jeśli mi się tak
ostatecznie zbuntujesz. Jednakże proszę – pojedźmy do twojej
Stefci. Razem.
- Tak się trzyma męża pod pantoflem –
z lekkim sarkazmem zauważył profesor.
- Mnie się podoba,
że nie jest to żaden kurort, że nie ma tam najazdu turystów, że
w zasadzie mamy gwarancję zielonej ciszy i spokoju. A gdyby było
nam źle – to przecież zawsze możemy wrócić do Krakowa, gdzie
NA PEWNO będzie mi zdecydowanie gorzej. A biblioteka tam jest?
- Jest, ale nie wiem, czy w
wakacje czynna. Za to mój tato ma nieprzebrane zasoby książek,
podobnie stryj Bela.
- JEDZIEMY! Koniec dyskusji.
Profesor
bezradnie rozłożył ręce i pokiwał głową, robiąc przy tym
komiczną minę.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz