czwartek, 3 lutego 2022

Cz.12. Na przełomie 1974/75 r. Święta. Szukanie pracy.

 



STEFCIA Z WIERZBINY

      Cz.12. Na przełomie 1974/75 r. Święta. Szukanie pracy,

      Święta w domu, przygotowania, choinka, prezenty – to był uroczy czas. Poddała się tej domowej, radosnej atmosferze, cieszyła się, że może pomagać, być z rodziną, uczestniczyć w zwykłych i świątecznych sprawach, droczyć z Piotrusiem, a z babcią szykować smakołyki. Ojciec też się udzielał, sprawił karpie (w tym roku aż cztery), osadził żywą choinkę, razem z Piotrem zrobił ostatnie zakupy. Pachniała postna kapusta z grzybami, serniki i makowce oraz niewielki piernik bogato nafaszerowany bakaliami. Piotrek łapał każdą chwilę dogodną na to, by się do siostry przytulić, co zupełnie nie pasowało do jego wieku.
      - Zapomniałam, że święta mogą być aż tak urocze – wyznała stryjowi, który odwoził ją na stację (ojciec nadal był bez samochodu).
      - Cieszę się, że miałaś piękne święta. Nawet śnieg popadał jak na zawołanie. Kiedy teraz przyjedziesz?
      - Może w lutym, jak już będę po sesji, o ile dobrze mi pójdzie.
      - Będzie dobrze! - zapewnił stryjek, zaklinając czas przyszły.
      Rzeczywiście poszło dobrze, większość pozdawała w terminie zerowym i znów miała dla domu dwa tygodnie czasu. Jadąc tam wzięła ze sobą tylko trzy książki, bo postanowiła dać sobie więcej luzu, nastawiła się na odpoczynek. Miała zamiar przynajmniej ze trzy razy odwiedzić ciocię Teresę i jej „dzieciarnię”. Więzy się nieco rozluźniły, więc postanowiła to naprawić. Wiedziała, że cioci jest ciężko z tym uszkodzonym kręgosłupem, a nie bardzo może liczyć na pomoc rodziny. Wujek Wojtek, mąż cioci Teresy, cały czas ciężko pracował, młodzi studiowali i ciągle wołali o pieniądze. Stefania była tym zniesmaczona, ale gdy któregoś wieczora, już w łóżku, rozważała te wszystkie sprawy, doszła do wniosku, że ona sama wcale nie jest inna. Odwrotnie, może jest bardziej roszczeniowa niż tamta gromadka. Zrobiło się jej bardzo wstyd. Wracała do tych rozmyślań wielokrotnie i w efekcie po powrocie do Krakowa zaczęła szukać dla siebie stałej pracy chociaż na ćwierć etatu. Okazało się, że takiej pracy nie ma. A najlepiej gdyby miała znajomości, bo wtedy z czyjegoś polecenia może by jakoś prędzej. Sprzątaczka albo ekspedientka, ale minimum na cztery godziny dziennie. Oczywiście uposażenie groszowe, poniżej pięciuset złotych miesięcznie. Po prostu strata czasu. Gdyby choć jeszcze blisko stancji, a to nie, bo aż na drugim końcu miasta. Ktoś jej powiedział, że powinna rozmawiać z ludźmi, pytać, nie wstydzić się tego, że szuka pracy. Jednakże dla Stefanii było to krępujące – pytać o pracę sprzątaczki. Nie, postanowiła, nie będzie sprzątaczką. Ani ekspedientką. Od dziś pyta o pracę biurową. W końcu ma maturę i już pięć semestrów studiów. Nie wypadła sroce spod ogona. Pomyślała o banku, w którym miała pierwszy staż. Ale zanim tam pojechała, zajrzała do profesora Rafalskiego, pierwszy raz po przerwie międzysemestralnej. Starszy pan bardzo się ucieszył.
      - Myślałem o tobie, to zapewne telepatia, że zjawiasz się o właściwym czasie. Nawet nie pytam cię o zdanie, ale od jutra zaczynasz pracę jako moja asystentka. Wszystkie papiery są w sekretariacie u pani Ewy. Podpiszesz, co tam będzie trzeba. I nawet nie próbuj mi odmawiać, bo tego nie zniosę! Jesteś moją najlepszą studentką na przestrzeni ostatnich kilku lat, a i u innych się cieszysz doskonałą opinią. A teraz napijemy się kawusi. Toast za pomyślność i dobrą współpracę.
      Edward Żak z wiadomością o pracy Stefanii natychmiast „poleciał” do brata. Był niesamowicie dumny, aż go rozpierało! „A to możliwe?”, „A na czym ta praca będzie polegała?”, „A czy sobie poradzi?”, „Żeby tylko swojej nauki przez to nie zawaliła!”, „Mądra dziewczynka!”.
      - Zaprośmy tego profesora wraz z żoną na tydzień lub dwa do nas – podpowiedziała babcia. - Można już na Wielkanoc, ale lepiej w wakacje.
      - Ale ta pani profesorowa jeździ na wózku inwalidzkim – powstrzymał zapędy Piotrek. „Skąd on o tym wie?”.
      - To zmienia postać rzeczy. Uchwyty w łazience, schody... My nie mamy podjazdów. Ale o podjeździe to i tak myślałem, bo starzejemy się, prawda, mamo? Zrobimy podjazd od strony werandy... A uchwyty w łazience to nie jest żaden problem. Tyle, że ci państwo powinni dostać pokój na dole, ale to też nie wymaga nadzwyczajnego wysiłku. Mamo! Ale ciebie obciążać gotowaniem dla gości to już bym nie śmiał.
      - Przecież będzie Stefcia. Poradzimy sobie.
      - Czy sądzisz, że pobyt u nas może być dla nich atrakcją?
      - Tego nie wiem. Może nawet od razu odmówią. W końcu my ani wieś, ani miasto, a i atrakcji niezbyt wiele.
      - Muszę jak najszybciej kupić samochód!
      - A ty tylko o pieniądzach i o pieniądzach.
      - Samochód już by był, ale tato nie chce zgodzić się na moskwicza – wtrącił się Piotruś. - A później ja muszę dźwigać zakupy, aż mi się ręce robią jak u szympansa!
      - Już byś choć nie przesadzał! - oburzył się ojciec. - Byłeś ze mną raptem kilka razy, a robisz z tego takie wielkie aj-waj! To babcia ma nosić?
      Jeszcze przed Wielkanocą wyremontowano łazienkę dodając konieczne dla niepełnosprawnych uchwyty. A już po Wielkanocy odnowiono pokój przeznaczony dla profesorstwa. Babcia zarządziła także odnowienie salonu i gruntowny remont kuchni. Pracy było bardzo dużo, ale Edward znalazł dobrych fachowców. Natomiast po ustaniu wiosennych przymrozków zrobiono podjazd do werandy. Później Stefcia podpowiedziała, by zrobić furtkę bezpośrednio do parku i już teraz wiosną zabezpieczyć wygodny dojazd do niej. A profesor Rafalski z żoną nadal nic nie wiedzieli.
      - Kiedy ich wreszcie zapytasz? - denerwował się ojciec.
      - Ciągle nie mam odwagi – przyznała się Stefania. Faktycznie już od kilku tygodni czekała na odpowiedni moment, a on jakoś nie nadchodził.
      Profesor wraz z żoną mieszkał w bloku i choć na parterze – to jednak wszędzie były schody. Ciągle miał zamiar kupić dom, wspominał o tym kilka razy, chyba jednak nie starczało mu pieniędzy. A schody oznaczały, że jego żona Maria była uwięziona w mieszkaniu i tylko z rzadka wyjeżdżała na spacery, głównie wtedy, gdy odwiedzali ich synowie lub zięć. Wprawdzie pani Maria była w stanie zrobić kilka kroków, jednak schody były już potężną barierą.
      W połowie maja Stefania odniosła do domu profesora pakiet dokumentów i została zaproszona przez gospodynię na herbatkę. „Dziś, albo nigdy!” - powiedziała sobie w duchu i tylko czekała na stosowną chwilę by przekazać zaproszenie ojca i babci. Udało się jej skierować rozmowę na bliskie już wakacje i wtedy dowiedziała się, że państwo Rafalscy wyjeżdżają w lipcu na Mazury, wraz z córką i jej rodziną.
      - A ja znów lecę do Szwecji. Miało być za dwa lata, niestety, profesor Kilian dopatrzył się czegoś na zdjęciach i już zarezerwował dla mnie miejsce. Obiecał, że to przedostatni raz – poinformowała Stefania. - Natomiast mój tato oraz babcia zapraszają państwa do nas na dłuższy pobyt. To ani wieś, ani miasteczko, nie oferuje zbyt wiele atrakcji, ale zawsze można posiedzieć w oazie zieleni, posłuchać ptaków lub w sobotni wieczór wybrać się na koncert do amfiteatru. - Zamilkła ciężko przestraszona i z zapartym tchem czekała na odpowiedź.
      Państwo Rafalscy popatrzyli na siebie pytająco.
      - Ja nie wiem, czy to wypada – powiedział z ociąganiem profesor, bo już zobaczył radosny błysk w oczach żony. - Będziemy dla państwa wielkim kłopotem... To uciążliwe - dwoje starych ludzi, chorych i niesprawnych...
      - Bardzo proszę. Wręcz nalegam. Tato zamontował poręcze w łazience, a do domu jest podjazd dla wózka. Mieszkamy w cichym, zielonym miejscu. Babcia jest chodzącą dobrocią, a taty prawie cały czas nie ma, bo jest uwiązany na krótkim sznurku przy swoich obowiązkach. Zagląda do nas stryj Bela ze swoją żoną Basią. Stryj na pewno się spodoba panu profesorowi jako towarzystwo do rozmów. Ale nie wolno siadać z nim do pokera, bo zawsze wygrywa! Ciocia Basia natomiast powinna być wielką księżną na jeszcze większym dworze, jednakże też jest sympatyczna. Ach, i mój przyrodni brat Piotr, nadzieja naszego badylarstwa, młody człowieczek z już wielką głową. Jest młodszy ode mnie o dziesięć lat i ma nieskończenie dużo pomysłów na życie, lecz po przemyśleniach i tak wraca do kapusty, selera i róż.
      - Bardzo ciekawie przedstawiłaś swoją rodzinę – uśmiechnęła się pani Maria. - Ja się zgadzam. A jaki termin będzie państwu odpowiadał?
      - Ależ Marysiu... Tak nie wypada! - zaprotestował profesor.
      - A siedzieć przez całe lato w czterech ścianach to wypada? - oburzyła się starsza pani.
      - Przecież jedziemy na Mazury. A latem też zdecydowanie częściej spacerujemy.
      - Termin zależy od państwa. To duży piętrowy dom i ma tylko troje mieszkańców plus ja, o ile raczę przyjechać – zażartowała Stefania.
      - Ja myślę – kontynuowała pani Maria – że po powrocie z Mazur chwilę odpoczniemy w domu i zaraz będziemy mogli jechać do państwa. Jak najszybciej. Słyszałam, że lato ma być piękne, chociaż niespecjalnie upalne. A... jak u państwa z komarami? Podobno na Mazurach mogą nas pożreć...
      - Są siatki w oknach, więc jest względny spokój, chociaż od czasu do czasu jakiemuś uda się dostać do środka. Na szczęście to rzadkość. Mają okrutnego wroga w mojej babci! I w każdym pokoju jest łapka na muchy, tak na wszelki wypadek.
      - Mój kochany – pani Maria zwróciła się do męża – rób co chcesz, ale JA TAM JADĘ. Nawet bez ciebie, jeśli mi się tak ostatecznie zbuntujesz. Jednakże proszę – pojedźmy do twojej Stefci. Razem.
      - Tak się trzyma męża pod pantoflem – z lekkim sarkazmem zauważył profesor.
      - Mnie się podoba, że nie jest to żaden kurort, że nie ma tam najazdu turystów, że w zasadzie mamy gwarancję zielonej ciszy i spokoju. A gdyby było nam źle – to przecież zawsze możemy wrócić do Krakowa, gdzie NA PEWNO będzie mi zdecydowanie gorzej. A biblioteka tam jest?

      - Jest, ale nie wiem, czy w wakacje czynna. Za to mój tato ma nieprzebrane zasoby książek, podobnie stryj Bela.
      - JEDZIEMY! Koniec dyskusji.
      Profesor bezradnie rozłożył ręce i pokiwał głową, robiąc przy tym komiczną minę.

          c.d.n.
fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz