wtorek, 1 lutego 2022

Cz.10. Październik 1974 r. Marek

 


STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska 

Cz.10. Październik 1974 r. Marek.

Marek w jej życiu pojawiał się i znikał. Kilka razy umawiali się telefonicznie, a później jedno lub drugie odwoływało spotkanie. Aż ósmego października spotkała się z nim pod czytelnią. Cmoknął ją trzy razy w policzki, a później ucałował rękę.
- Co ty tu robisz o tej porze? - zdumiała się Stefania.
- Dziewczyny powiedziały mi, że poszłaś do czytelni, a może do biblioteki, więc przyjechałem porwać cię na jakąś małą kolację. Pewnie już jesteś głodna.
- Trochę tak.
- Ledwie cię poznałem! Dawno się nie widzieliśmy.
- Nie było czasu, sam wiesz.
- Mam tu samochód. Daj książki, bo chyba trochę ciężkie.
- Ach, wpadłam i wzięłam, co było, bo za chwilę i inni będą bardziej gromadnie nurkować w bibliotece.
- Lubisz pieczarki?
- Owszem. I nawet dawno nie jadłam.
- To zabieram cię na pieczarki. Ale mięsa tam nie będzie, bo to w takim piwnym barku. Podają wyłącznie pieczarki z bułeczkami. A do tego kawa, herbata, piwo, chyba jeszcze jakieś inne napoje, jednak wina nie ma. Właśnie - powinienem zabrać cię na wino.
- A to dlaczego?
Doszli już do samochodu i Marek pomógł jej wygodnie się umościć. Stefania rozglądała się ciekawie. Nie znała się na autach, to wydało się jej luksusowe. Gdzie starej warszawie ojca do takiego cacka! Niedawno proponował, że kupi jej „malucha”, zdecydowanie odmówiła – nie będzie jeździć byle jaką pyrkawką, „maluch” w jej przekonaniu nie był samochodem, raczej dowcipem inżynierów.
Nagle skurczyła się w sobie i aż skamieniała – Marek nie wie o jej „wypadku” - o tej grudniowej napaści. Nie widział jej z bliznami. Nigdy mu o tym nie wspomniała przez telefon. Prawdopodobnie dziewczyny ze stancji też nic nie powiedziały, bo niby z jakiej racji. Tu, w półmroku wieczoru nie widział dobrze jej twarzy, ale gdy wejdą w światła lokalu – zobaczy! Sama do siebie mówiła w duchu uspokajające słowa, a mimo tego skóra jej cierpła i jakoś robiło się słabo.
- Coś się stało? - zapytał Marek odpalając silnik.
- Nie, nic.
Jeszcze nie ruszał, tylko patrzył na nią.
- Zmieniłaś się na twarzy. Boisz się jeździć samochodem?
- Ależ skąd. Wszystko w porządku. Jedźmy.
Pokręcił z niedowierzaniem głową i wreszcie ruszył. - Jakoś mnie nie przekonałaś... A może pojedziemy do mnie? Mam dobre wino i umiem przygotować coś szybkiego do jedzenia.
- O, nie! - zaprzeczyła żywo. Policzki jej płonęły. „To od pocałunków czy z wrażenia?” - Pieczarki i herbata to jest coś, o czym w tej chwili marzę – skłamała gładko. Dłońmi chłodziła ogień twarzy.
- Doskonale. To chciałem usłyszeć.
„A ja chciałabym usłyszeć, czy nadal jesteś z Lindą.” Ale nie zapytała. Obrączki na palcu nie miał, chociaż tyle. Jadąc co jakiś czas popatrywał na Stefanię.
- Zmieniłaś uczesanie i może to sprawia, że wydajesz mi się nieco inna.
- Jaka? Przecież jestem taka, jak zawsze.
- Inna. Bardziej dorosła.
- Stara – przekomarzała się z uśmiechem.
- Och, nie przekręcaj moich słów. Bo do starości to ci bardzo daleko. To ja jestem stary. Zaraz będę miał z górki, a może już mam z górki? Kto to wie, ile przed nim życia?
- Teraz to raczej marudzisz.
- Ale tylko troszeczkę. Dużo myślałem o tobie. Miałem wczoraj imieniny i siedziałem samotnie w domu jak jakiś pustelnik. Było już za późno, aby ciebie nachodzić, ale dziś podjąłem decyzję, że muszę się z tobą zobaczyć, bo ciągle krążysz po mojej starej głowie.
- Jak będziesz tak mówił, to rzeczywiście szybko się zestarzejesz.
- Więc nie będę. Obiecuję. Zresztą czuje się ciągle bardzo młodo, choć data urodzenia temu brutalnie zaprzecza. Ale co u ciebie? Co w domu, co na studiach? Jak ci minęły wakacje i następna praktyka?
- Rewelacji nie było, ale też nie zdarzyło się nic złego, więc się i z tego cieszę.
- Wyjeżdżałaś gdzieś?
- Byłam z tatą i Piotrem przez dziesięć dni w Jastrzębiej Górze. Akurat trafiliśmy na dobrą pogodę.
- Nie widzę, abyś była mocno opalona.
- Bo ja się staram nie opalać. Za to pooddychałam morskim powietrzem i nacieszyłam się tatą oraz bratem.
- Zapomniałem, że masz brata Piotra. Już myślałem, że to twój facet.
To była dobra okazja, aby zapytać o Lindę, lecz znów się powstrzymała. Nie musi dawać mu aż tak jednoznacznych sygnałów. Na wszystko przyjdzie czas. Jeśli w ogóle przyjdzie.
Zatrzymali się na małym i zatłoczonym parkingu.
- Wysiądź, kochanie, a ja zapoluję na jakieś miejsce w pobliżu, może mi dopisze szczęście.
- Nie. Zostaję z tobą.
Marek zaśmiał się tylko i pogładził Stefanię po ramieniu.
- Tam będzie miejsce – zawołała widząc zapalające się światła samochodu na „ich” parkingu.
- Przyniosłaś mi szczęście!
W lokaliku „U Tatara” też było bardzo tłoczno. Wszystkie miejsca przy stolikach zajęte, bo też stolików było raptem osiem. Przy kontuarze był wolny tylko jeden stołek i Marek natychmiast umieścił tam Żakównę. Sam właściciel obsługiwał gości, Marek musiał się z nim dobrze znać, ponad głowami siedzących uścisnęli sobie dłonie. Marek na palcach pokazał, że chce dwie patelnie pieczarek i wskazał na wiszącej obok planszy szklankę herbaty. Zamówienie zostało przyjęte skinieniem głowy i szerokim uśmiechem.
- Dziś taki tłok, że nie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Ale przynajmniej się najemy, bo kucharz Witka przyrządza znakomite pieczarki – powiedział Stefani niemal do ucha.
A ona w duchu zauważyła, że Marek jest po jej lewej, czyli niewłaściwej stronie. Większość włosów zaczesywała od napadu właśnie na tę stronę i nie miała zwyczaju ich odgarniać. Blizna na policzku pod makijażem była niemal niewidoczna. Gorzej było z czołem, a najgorzej z tą ciągnącą się aż przez szczękę. Mimo wysiłków profesora Kiliana miała sinawe ślady, w niektórych miejscach różowawe jakby nitki.
- Czy ty się dobrze czujesz? - dopytywał się Marek. - Jesteś wyraźnie bardzo niespokojna. Może boisz się, że wpadniemy na twego chłopaka?
- To raczej nam nie grozi, ale nigdy nic nie wiadomo – odparła filozoficznie, bo też nie chciała przyznać się, że nie ma żadnego chłopaka. Najpierw niech się Marek określi.
Właściciel pokazał coś na migi Markowi – zwalniał się stolik w samym najdalszym rogu. Młodziutka dziewczyna zbierała już na tacę opróżnione naczynia i przecierała blat. Usiedli obok siebie, bo wiadomo było, że za chwilę ktoś do nich dołączy. Jak na razie nikt tego nie robił. I nawet miało się wrażenie, że w lokaliku robi się luźniej.
Rozmawiali pochylając ku sobie głowy, jednocześnie Stefania starała się tak pochylać twarz, by Marek jej dobrze nie widział. Opowiadała o pobycie nad morzem oraz o tym, że ojciec podupada na zdrowiu. A babcia ciągle kwitnie, tylko na żadne wywczasy nie dała się namówić.
- Taka domatorka z niej. A co u ciebie? - teraz Stefcia zadała pytanie.
- Moje tegoroczne plany wakacyjne wzięły w łeb. Miałem z kolegami jechać do Norwegii, na nieszczęście mój szef poważnie się rozchorował i musiałem rządzić całą firmą. Okropność. Nie w takie piękne lato! A on leżał długo w szpitalu i stamtąd prosto do sanatorium. Chciał mnie teraz wysłać na urlop. Postawiłem się okoniem, bo bez przyjaciół co mi to za urlop. Musiałem całe wakacje przesiedzieć w Krakowie. Wprawdzie nudzić się nie nudziłem, podgoniłem „staremu” kawał roboty, aż się zdziwił, że tak ładnie „wysprzątałem” mu zaległości. Nawet na wódkę mnie zaprosił do siebie do domu. Nie mogłem mu odmówić. Mam z nim teraz bardzo dobre układy i nie przez wódkę, a przez własną pracowitość. Bardzo mi ufa i często, aż za często, prosi o radę. Stałem się niezastąpiony, co na dłuższą metę jest raczej męczące. Ale lubię go, bo jest sprawiedliwy i nie czepliwy. Coraz mniej takich szefów.
- Miałeś w tym roku praktykantki?
- Praktykanta. Fajny chłopak i ambitny. Jak to mówią „będą z niego ludzie”. Byle go ktoś po drodze nie skrzywił. I nie skrzywdził, bo za bardzo ufa ludziom.
Przyniesiono im pieczarki i herbatę oraz koszyczek z bułeczkami. Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu, Stefania powoli, delektując się każdym kęsem, Marek zdecydowanie szybciej, nabierał na widelec nawet po kilka pieczarek naraz i odgryzał duże kawałki bułeczek.
- Będziesz chciała jeszcze jedną porcję? - zapytał Stefcię. Odmówiła, a on na migi dał znać właścicielowi, że chce następną patelnię pieczarek.
- Widzę, że jesteś bardzo głodny. Nie jadłeś obiadu? - zapytała zbierając bułeczką tłuszcz z patelenki.
- Tak jakoś wyszło, że zapomniałem – uśmiechnął się i popił jedzenie herbatą. Nie miał czasu zjeść wcześniej.
Odkąd uprzytomnił sobie, że jednak MUSI spotkać się ze Stefanią – rzucił się do sprzątania mieszkania, tak na wszelki wypadek. Po powrocie z pracy wziął prysznic stojąc w wannie i właśnie wtedy zauważył, że mocno zaniedbał dom. W zasadzie przez całe lato nie chciało mu się sprzątać. Przynosił do domu dużo papierów i tonął w nich do późnych godzin wieczornych, a nawet nocnych. Przydałoby się też umyć okna i poprać firany wraz z zasłonami. Ostatnio w czerwcu robiła to pani Marchewka, bardzo chętna, bo zależało jej na każdym groszu, a pan Marek nie był skąpy. Przymawiała się nawet, że będzie mu sprzątać raz w tygodniu albo i częściej, że może mu gotować, ku jej niezadowoleniu zdecydowanie odmówił. Sam często gotował, czasem jadał późny obiad u przyjaciół, a bywało, że jadł w jakimś barze. No i „U Tatara” starał się bywać raz lub dwa razy w miesiącu. Tak się przyjęło, że Tatar, bo faktycznie miał na nazwisko Tatarski, a jego starsi dwaj bracia bliźniacy, Romek i Rafał, studiowali razem z Markiem. Witek nie miał zacięcia do nauki. Wpadł na pomysł z tą swoją knajpką i dość długo rozglądał się za czymś małym w dobrym miejscu. W międzyczasie pracował na budowie u samodzielnego budowlańca i zbierał grosz do grosza na tę swoją wymarzoną jadłodajnię. Bracia pomogli mu z kredytami oraz z całą buchalterką. Dużo rzeczy umiał zrobić sam, jak choćby odnowienie pomieszczeń. Jednak stoliki i krzesła kupił nowe, bo stare były mocno wyeksploatowane. Najbardziej zniszczona była podłoga, więc sam położył nowe duże płytki. Przez pierwszy rok ledwie wiązał koniec z końcem, aż w końcu wpadł na pomysł, że najpierw patelnia pieczarek i dopiero do niej można kupić piwo. Lokal momentalnie „oczyścił” się z pijackich mętów i w krótkim czasie zapewnił sobie dobrą opinię. Przychodzili młodzi głodni, a nie pijacy spod budek z piwem. Marek w tamtym czasie namawiał kogo tylko mógł na pieczarki „U Tatara”. Jakoś wszystkim podobało się, że pieczarki podawano na małych patelniach, a nie na talerzach. Ale napływ gości zaczął się dopiero wtedy, gdy Tatar zatrudnił obecnego kucharza. Pieczarki miały być malutkie i jeszcze zamknięte, masło prosto z mleczarni i broń Boże nie mrożone przez miesiące! A bułeczki piekarz robił na specjalne zamówienie, też na maśle i obowiązkowo z sezamem. To właśnie kucharz wymusił najwyższą jakość u dostawców.
Marek, w oczekiwaniu na następną porcję, opowiedział o tym wszystkim Stefanii, przemilczając sprawę sprzątania i pani Marchewki. Obiecał sobie, że o mycie okien poprosi kobiecinę jak najszybciej, póki była ładna pogoda. A później zaprosi Stefanię do siebie. Koniecznie. Sam nie wiedział kiedy zaczęło mu na dziewczynie zależeć. Dotknął jej ręki i lekko uścisnął. Odpowiedziała uśmiechem, który wydał się mu zachęcający.
- A gdzie ty miałaś ostatnią praktykę?
Sprawy zawodowe pochłonęły ich na dłuższą chwilę. Później Stefania poszła do toalety – chciała się upewnić, czy nadal wszystko w porządku z jej makijażem. Pociągnęła usta szminką, nic więcej nie musiała poprawiać. Po powrocie na stoliku czekała ją następna szklanka herbaty.
- To specjalna od Witka – objaśnił Marek.
- Cudownie pachnie! - Herbata musiała być zaparzona w kuchni, do szklanek wlano gotową już esencję i uzupełniono wodą. Zapach był intensywny i bardzo miły. - To my tu zostajemy na dłużej? Ja już muszę wracać. Miło było, ale muszę się z godzinę lub nawet ze dwie pouczyć.
- Za mało się relaksujesz. Nie zapominaj, że ja też kiedyś, bo to już bardzo dawno temu, byłem studentem. A od ciebie tylko słyszę nauka, nauka, nauka. Młode lata ci przeminą i co będziesz wtedy wspominać? Skrypty, podręczniki i notatki? Gdyby choć jakiś fajny wykładowca, gdyby choć koledzy porywający do tańca... - Przerwał nagle i uważnie spojrzał Stefanii w oczy. - Lubisz tańczyć?
- Owszem, lubię, ale dobrze wiesz, że czasu naprawdę jest niewiele.
- Bo ty cały ten ogrom wiedzy chcesz pomieścić w sobie na zawsze. A w życiu zawodowym przyda się mniej niż pięćdziesiąt procent.
- Teraz to ty bzdury opowiadasz.
- Dobry wieczór. Mogę do państwa na chwilę?
Przy ich stoliku zatrzymał się mężczyzna w wieku Marka. Przystojny, elegancki, wymuskany.

c.d.n.
fot. obraz Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz