STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.10. Październik 1974 r. Marek.
Marek w jej życiu pojawiał się i znikał. Kilka razy umawiali
się telefonicznie, a później jedno lub drugie odwoływało
spotkanie. Aż ósmego października spotkała się z nim pod
czytelnią. Cmoknął ją trzy razy w policzki, a później ucałował
rękę.
- Co ty tu robisz o tej porze? - zdumiała się
Stefania.
- Dziewczyny powiedziały mi, że poszłaś do
czytelni, a może do biblioteki, więc przyjechałem porwać cię na
jakąś małą kolację. Pewnie już jesteś głodna.
-
Trochę tak.
- Ledwie cię poznałem! Dawno się nie
widzieliśmy.
- Nie było czasu, sam wiesz.
- Mam tu
samochód. Daj książki, bo chyba trochę ciężkie.
- Ach,
wpadłam i wzięłam, co było, bo za chwilę i inni będą bardziej
gromadnie nurkować w bibliotece.
- Lubisz pieczarki?
- Owszem. I nawet dawno nie jadłam.
- To zabieram cię na
pieczarki. Ale mięsa tam nie będzie, bo to w takim piwnym barku.
Podają wyłącznie pieczarki z bułeczkami. A do tego kawa, herbata,
piwo, chyba jeszcze jakieś inne napoje, jednak wina nie ma. Właśnie
- powinienem zabrać cię na wino.
- A to dlaczego?
Doszli już do samochodu i Marek pomógł jej wygodnie się umościć.
Stefania rozglądała się ciekawie. Nie znała się na autach, to
wydało się jej luksusowe. Gdzie starej warszawie ojca do takiego
cacka! Niedawno proponował, że kupi jej „malucha”, zdecydowanie
odmówiła – nie będzie jeździć byle jaką pyrkawką, „maluch”
w jej przekonaniu nie był samochodem, raczej dowcipem inżynierów.
Nagle skurczyła się w sobie i aż skamieniała – Marek
nie wie o jej „wypadku” - o tej grudniowej napaści. Nie widział
jej z bliznami. Nigdy mu o tym nie wspomniała przez telefon.
Prawdopodobnie dziewczyny ze stancji też nic nie powiedziały, bo
niby z jakiej racji. Tu, w półmroku wieczoru nie widział dobrze
jej twarzy, ale gdy wejdą w światła lokalu – zobaczy! Sama do
siebie mówiła w duchu uspokajające słowa, a mimo tego skóra jej
cierpła i jakoś robiło się słabo.
- Coś się stało? -
zapytał Marek odpalając silnik.
- Nie, nic.
Jeszcze nie ruszał, tylko patrzył na nią.
- Zmieniłaś
się na twarzy. Boisz się jeździć samochodem?
- Ależ
skąd. Wszystko w porządku. Jedźmy.
Pokręcił z
niedowierzaniem głową i wreszcie ruszył. - Jakoś mnie nie
przekonałaś... A może pojedziemy do mnie? Mam dobre wino i umiem
przygotować coś szybkiego do jedzenia.
- O, nie! -
zaprzeczyła żywo. Policzki jej płonęły. „To od pocałunków
czy z wrażenia?” - Pieczarki i herbata to jest coś, o czym w tej
chwili marzę – skłamała gładko. Dłońmi chłodziła ogień
twarzy.
- Doskonale. To chciałem usłyszeć.
„A ja
chciałabym usłyszeć, czy nadal jesteś z Lindą.” Ale nie
zapytała. Obrączki na palcu nie miał, chociaż tyle. Jadąc co
jakiś czas popatrywał na Stefanię.
- Zmieniłaś uczesanie
i może to sprawia, że wydajesz mi się nieco inna.
- Jaka?
Przecież jestem taka, jak zawsze.
- Inna. Bardziej dorosła.
- Stara – przekomarzała się z uśmiechem.
- Och, nie
przekręcaj moich słów. Bo do starości to ci bardzo daleko. To ja
jestem stary. Zaraz będę miał z górki, a może już mam z górki?
Kto to wie, ile przed nim życia?
- Teraz to raczej
marudzisz.
- Ale tylko troszeczkę. Dużo myślałem o tobie.
Miałem wczoraj imieniny i siedziałem samotnie w domu jak jakiś
pustelnik. Było już za późno, aby ciebie nachodzić, ale dziś
podjąłem decyzję, że muszę się z tobą zobaczyć, bo ciągle
krążysz po mojej starej głowie.
- Jak będziesz tak
mówił, to rzeczywiście szybko się zestarzejesz.
- Więc
nie będę. Obiecuję. Zresztą czuje się ciągle bardzo młodo,
choć data urodzenia temu brutalnie zaprzecza. Ale co u ciebie? Co w
domu, co na studiach? Jak ci minęły wakacje i następna praktyka?
- Rewelacji nie było, ale też nie zdarzyło się nic złego,
więc się i z tego cieszę.
- Wyjeżdżałaś gdzieś?
- Byłam z tatą i Piotrem przez dziesięć dni w Jastrzębiej
Górze. Akurat trafiliśmy na dobrą pogodę.
- Nie widzę,
abyś była mocno opalona.
- Bo ja się staram nie opalać.
Za to pooddychałam morskim powietrzem i nacieszyłam się tatą oraz
bratem.
- Zapomniałem, że masz brata Piotra. Już myślałem,
że to twój facet.
To była dobra okazja, aby zapytać o
Lindę, lecz znów się powstrzymała. Nie musi dawać mu aż tak
jednoznacznych sygnałów. Na wszystko przyjdzie czas. Jeśli w ogóle
przyjdzie.
Zatrzymali się na małym i zatłoczonym
parkingu.
- Wysiądź, kochanie, a ja zapoluję na jakieś
miejsce w pobliżu, może mi dopisze szczęście.
- Nie.
Zostaję z tobą.
Marek zaśmiał się tylko i pogładził
Stefanię po ramieniu.
- Tam będzie miejsce – zawołała
widząc zapalające się światła samochodu na „ich” parkingu.
- Przyniosłaś mi szczęście!
W lokaliku „U Tatara”
też było bardzo tłoczno. Wszystkie miejsca przy stolikach zajęte,
bo też stolików było raptem osiem. Przy kontuarze był wolny tylko
jeden stołek i Marek natychmiast umieścił tam Żakównę. Sam
właściciel obsługiwał gości, Marek musiał się z nim dobrze
znać, ponad głowami siedzących uścisnęli sobie dłonie. Marek na
palcach pokazał, że chce dwie patelnie pieczarek i wskazał na
wiszącej obok planszy szklankę herbaty. Zamówienie zostało
przyjęte skinieniem głowy i szerokim uśmiechem.
- Dziś
taki tłok, że nie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Ale
przynajmniej się najemy, bo kucharz Witka przyrządza znakomite
pieczarki – powiedział Stefani niemal do ucha.
A ona w
duchu zauważyła, że Marek jest po jej lewej, czyli niewłaściwej
stronie. Większość włosów zaczesywała od napadu właśnie na tę
stronę i nie miała zwyczaju ich odgarniać. Blizna na policzku pod
makijażem była niemal niewidoczna. Gorzej było z czołem, a
najgorzej z tą ciągnącą się aż przez szczękę. Mimo wysiłków
profesora Kiliana miała sinawe ślady, w niektórych miejscach
różowawe jakby nitki.
- Czy ty się dobrze czujesz? -
dopytywał się Marek. - Jesteś wyraźnie bardzo niespokojna. Może
boisz się, że wpadniemy na twego chłopaka?
- To raczej nam
nie grozi, ale nigdy nic nie wiadomo – odparła filozoficznie, bo
też nie chciała przyznać się, że nie ma żadnego chłopaka.
Najpierw niech się Marek określi.
Właściciel pokazał
coś na migi Markowi – zwalniał się stolik w samym najdalszym
rogu. Młodziutka dziewczyna zbierała już na tacę opróżnione
naczynia i przecierała blat. Usiedli obok siebie, bo wiadomo było,
że za chwilę ktoś do nich dołączy. Jak na razie nikt tego nie
robił. I nawet miało się wrażenie, że w lokaliku robi się
luźniej.
Rozmawiali pochylając ku sobie głowy,
jednocześnie Stefania starała się tak pochylać twarz, by Marek
jej dobrze nie widział. Opowiadała o pobycie nad morzem oraz o tym,
że ojciec podupada na zdrowiu. A babcia ciągle kwitnie, tylko na
żadne wywczasy nie dała się namówić.
- Taka domatorka z
niej. A co u ciebie? - teraz Stefcia zadała pytanie.
- Moje
tegoroczne plany wakacyjne wzięły w łeb. Miałem z kolegami jechać
do Norwegii, na nieszczęście mój szef poważnie się rozchorował
i musiałem rządzić całą firmą. Okropność. Nie w takie piękne
lato! A on leżał długo w szpitalu i stamtąd prosto do sanatorium.
Chciał mnie teraz wysłać na urlop. Postawiłem się okoniem, bo
bez przyjaciół co mi to za urlop. Musiałem całe wakacje
przesiedzieć w Krakowie. Wprawdzie nudzić się nie nudziłem,
podgoniłem „staremu” kawał roboty, aż się zdziwił, że tak
ładnie „wysprzątałem” mu zaległości. Nawet na wódkę mnie
zaprosił do siebie do domu. Nie mogłem mu odmówić. Mam z nim
teraz bardzo dobre układy i nie przez wódkę, a przez własną
pracowitość. Bardzo mi ufa i często, aż za często, prosi o radę.
Stałem się niezastąpiony, co na dłuższą metę jest raczej
męczące. Ale lubię go, bo jest sprawiedliwy i nie czepliwy. Coraz
mniej takich szefów.
- Miałeś w tym roku praktykantki?
- Praktykanta. Fajny chłopak i ambitny. Jak to mówią „będą
z niego ludzie”. Byle go ktoś po drodze nie skrzywił. I nie
skrzywdził, bo za bardzo ufa ludziom.
Przyniesiono im
pieczarki i herbatę oraz koszyczek z bułeczkami. Przez dłuższą
chwilę jedli w milczeniu, Stefania powoli, delektując się każdym
kęsem, Marek zdecydowanie szybciej, nabierał na widelec nawet po
kilka pieczarek naraz i odgryzał duże kawałki bułeczek.
-
Będziesz chciała jeszcze jedną porcję? - zapytał Stefcię.
Odmówiła, a on na migi dał znać właścicielowi, że chce
następną patelnię pieczarek.
- Widzę, że jesteś bardzo
głodny. Nie jadłeś obiadu? - zapytała zbierając bułeczką
tłuszcz z patelenki.
- Tak jakoś wyszło, że zapomniałem
– uśmiechnął się i popił jedzenie herbatą. Nie miał czasu
zjeść wcześniej.
Odkąd uprzytomnił sobie, że jednak
MUSI spotkać się ze Stefanią – rzucił się do sprzątania
mieszkania, tak na wszelki wypadek. Po powrocie z pracy wziął
prysznic stojąc w wannie i właśnie wtedy zauważył, że mocno
zaniedbał dom. W zasadzie przez całe lato nie chciało mu się
sprzątać. Przynosił do domu dużo papierów i tonął w nich do
późnych godzin wieczornych, a nawet nocnych. Przydałoby się też
umyć okna i poprać firany wraz z zasłonami. Ostatnio w czerwcu
robiła to pani Marchewka, bardzo chętna, bo zależało jej na
każdym groszu, a pan Marek nie był skąpy. Przymawiała się nawet,
że będzie mu sprzątać raz w tygodniu albo i częściej, że może
mu gotować, ku jej niezadowoleniu zdecydowanie odmówił. Sam często
gotował, czasem jadał późny obiad u przyjaciół, a bywało, że
jadł w jakimś barze. No i „U Tatara” starał się bywać raz
lub dwa razy w miesiącu. Tak się przyjęło, że Tatar, bo
faktycznie miał na nazwisko Tatarski, a jego starsi dwaj bracia
bliźniacy, Romek i Rafał, studiowali razem z Markiem. Witek nie
miał zacięcia do nauki. Wpadł na pomysł z tą swoją knajpką i
dość długo rozglądał się za czymś małym w dobrym miejscu. W
międzyczasie pracował na budowie u samodzielnego budowlańca i
zbierał grosz do grosza na tę swoją wymarzoną jadłodajnię.
Bracia pomogli mu z kredytami oraz z całą buchalterką. Dużo
rzeczy umiał zrobić sam, jak choćby odnowienie pomieszczeń.
Jednak stoliki i krzesła kupił nowe, bo stare były mocno
wyeksploatowane. Najbardziej zniszczona była podłoga, więc sam
położył nowe duże płytki. Przez pierwszy rok ledwie wiązał
koniec z końcem, aż w końcu wpadł na pomysł, że najpierw
patelnia pieczarek i dopiero do niej można kupić piwo. Lokal
momentalnie „oczyścił” się z pijackich mętów i w krótkim
czasie zapewnił sobie dobrą opinię. Przychodzili młodzi głodni,
a nie pijacy spod budek z piwem. Marek w tamtym czasie namawiał kogo
tylko mógł na pieczarki „U Tatara”. Jakoś wszystkim podobało
się, że pieczarki podawano na małych patelniach, a nie na
talerzach. Ale napływ gości zaczął się dopiero wtedy, gdy Tatar
zatrudnił obecnego kucharza. Pieczarki miały być malutkie i
jeszcze zamknięte, masło prosto z mleczarni i broń Boże nie
mrożone przez miesiące! A bułeczki piekarz robił na specjalne
zamówienie, też na maśle i obowiązkowo z sezamem. To właśnie
kucharz wymusił najwyższą jakość u dostawców.
Marek, w
oczekiwaniu na następną porcję, opowiedział o tym wszystkim
Stefanii, przemilczając sprawę sprzątania i pani Marchewki.
Obiecał sobie, że o mycie okien poprosi kobiecinę jak najszybciej,
póki była ładna pogoda. A później zaprosi Stefanię do siebie.
Koniecznie. Sam nie wiedział kiedy zaczęło mu na dziewczynie
zależeć. Dotknął jej ręki i lekko uścisnął. Odpowiedziała
uśmiechem, który wydał się mu zachęcający.
- A gdzie ty
miałaś ostatnią praktykę?
Sprawy zawodowe pochłonęły
ich na dłuższą chwilę. Później Stefania poszła do toalety –
chciała się upewnić, czy nadal wszystko w porządku z jej
makijażem. Pociągnęła usta szminką, nic więcej nie musiała
poprawiać. Po powrocie na stoliku czekała ją następna szklanka
herbaty.
- To specjalna od Witka – objaśnił Marek.
- Cudownie pachnie! - Herbata musiała być zaparzona w kuchni, do
szklanek wlano gotową już esencję i uzupełniono wodą. Zapach był
intensywny i bardzo miły. - To my tu zostajemy na dłużej? Ja już
muszę wracać. Miło było, ale muszę się z godzinę lub nawet ze
dwie pouczyć.
- Za mało się relaksujesz. Nie zapominaj, że
ja też kiedyś, bo to już bardzo dawno temu, byłem studentem. A od
ciebie tylko słyszę nauka, nauka, nauka. Młode lata ci przeminą i
co będziesz wtedy wspominać? Skrypty, podręczniki i notatki? Gdyby
choć jakiś fajny wykładowca, gdyby choć koledzy porywający do
tańca... - Przerwał nagle i uważnie spojrzał Stefanii w oczy. -
Lubisz tańczyć?
- Owszem, lubię, ale dobrze wiesz, że
czasu naprawdę jest niewiele.
- Bo ty cały ten ogrom wiedzy
chcesz pomieścić w sobie na zawsze. A w życiu zawodowym przyda się
mniej niż pięćdziesiąt procent.
- Teraz to ty bzdury
opowiadasz.
- Dobry wieczór. Mogę do państwa na chwilę?
Przy ich stoliku zatrzymał się mężczyzna w wieku Marka.
Przystojny, elegancki, wymuskany.
c.d.n.
fot. obraz Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz