piątek, 11 lutego 2022

Cz.20. Jesień 2020 r. Hania

 





STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

      Cz.20. Jesień 2020 r. Hania

      Hania to nie była dawna Hania Stefci. Siedziała na ławeczce przed domem grzejąc się w ostatkach słońca. Miała na sobie stary, porozciągany dres, który zakładała do brudnych prac w ogrodzie. Była jakaś mała, opuszczona, zabiedzona. Włosy ściągnięte do tyły gumką recepturką. Na twarzy ani śladu makijażu. I te bezradnie złożone na podołku ręce... Ledwie trochę uniosła się, by cmoknąć kuzynkę w policzek.
      - Co słychać? - zapytała Stefcia siadając blisko na ławce.
      - Nic nie słychać. Siedzę i nawet nie myślę o niczym. Nic mi się nie chce.
      - Właśnie widzę, że... - zaczęła Stefania, ale przerwała, bo po co tę kupkę nieszczęścia dobijać. - Ciocia Basia już wyszła ze szpitala – zaczęła z innej beczki. Zmizerniała, zresztą podobnie jak ty. Nie chcesz być u dzieci?
      Hania dłuższą chwilę nie odpowiadał, patrzyła na swoje stopy w starych i zniszczonych tenisówkach. Po jej twarzy przemknął cień smutku.
      - Wiesz? - odezwała się wreszcie. - Świat fiknął koziołka i nie chce wrócić do równowagi. Nie myślałam, że tak łatwo można mnie złamać. Kilka dni temu zdechł... to znaczy odszedł Harry. Sąsiad zakopał go w rogu ogrodu, a ja posadziłam tam sumak.
      - Sumak? Toż to przekleństwo dla ciebie i dla sąsiadów. Strasznie się rozrasta. Wybija od korzeni nawet dwadzieścia czy pięćdziesiąt metrów od nasadzenia i zaśmieca wszystko dokoła. To wyjątkowe paskudztwo. Nie masz jakiejś róży czy choćby forsycji? Wywal ten sumak jak najszybciej! Jeśli pozwolisz przywiozę ci piwonię drzewiastą albo krzak berberysu, taki już podrośnięty. Bo róża to może nie jest najszczęśliwszy pomysł. Ale ta piwonia drzewiasta to by była idealna, a Piotrek ma teraz trochę sadzonek.
      Hania przez chwilę namyślała się. Stefania odniosła wrażenie, że trudno jej zebrać myśli, że co tam jakiś ogród, piwonia czy inna forsycja. Nurt życia płynął obok niej. Ona została na brzegu jak jakaś skała. „Jaka tam skała – piaseczek miękki”.
      - Dobrze, przywieź piwonię. A berberys też. Tu na klombie mam takie puste miejsce, będzie mu tam dobrze i będzie się ładnie płożył, o ile to jest to, co myślę. Miałam do wyboru sumak albo dziki bez. Bzu wszędzie pełno, więc padło na sumak. Chodź. Zrobię herbatę. Miałam posadzić tulipany, ale wcale mi się nie chce. Żyć mi się nie chce. Ot, co. Może jutro te tulipany posadzę. Albo i nie... Otaczanie się kwiatami jest takie... takie... bezsensowne. Wystarcza mi ta zieleń ogrodu, trawy i trochę szumu wiatru. Dziwne to pewnie, ale ostatnio lubię te wszystkie dźwięki, które powoduje deszcz...
      Hani kuchnia była zaniedbana. Na stole stały jeszcze naczynia z obiadu („Dobrze, że chociaż coś je!”). Podłoga nie była pierwszej świeżości, a na parapecie więdły kwiaty doniczkowe – ziemia w nich była sucha jak pieprz. Stefania zebrała naczynia do zlewu i natychmiast podlała kwiaty. Hania krzątała się przy herbacie.
      - Nic nie mam do tej herbaty – skrzywiła się smutnie.
      - Ja mam. Przywiozłam jabłecznik. Już po niego idę. A ty zetrzyj stół i daj jakiś talerz. Z blachą wzięłam, bo tak mi było wygodniej.
      - Sama piekłaś?
      - Tak. Znów jest dużo spadów. I warzyw ci trochę przywiozłam.
      „Trochę” okazało się dużą, ciężką torbą. Na wierzchu leżała spora wiązanka róż.
      - Po co aż tyle? Przecież jestem sama – Hania słabo zaprotestowała.
      - To dzieci cię nie odwiedzają?
      - Dzwonią, pytają, czy czegoś nie trzeba. Ano nie trzeba, nie trzeba. Na rozmowę nikt nie ma czasu, mają swoje „bardzo ważne sprawy” - zakończyła z przekąsem, kładąc na stole wyszywaną serwetkę, a na niej ustawiając wazon z kwiatami. Stefania na blacie koło zlewu wyjmowała z blaszki ciasto. - Jestem otępiała i zniechęcona. Nie chce mi się żyć. Nic mi się nie chce – po chwili poskarżyła się Hania. Miała w oczach łzy. Postawiła na spodeczkach szklanki z herbatą, podała talerzyki i widelczyki do ciasta, następnie ciężko usiadła. - Cieszę się, że przyjechałaś, choć może dziś nie umiem tego okazać. Ale naprawdę się cieszę. Powiedz, co u ciebie. Poopowiadaj trochę.
      - Nic u mnie. Praca, praca, praca. Chciałam już zrezygnować, a klienci pchają się drzwiami i oknami! Nie ma mowy o odpoczynku. Siedzę w tym moich cyferkach, w fakturach i PIT-ach. Derucki miał położyć polbruk na podwórku, ale uradzili z Piotrem, że najpierw będzie ogrodzenie i świeży żywopłot, a podwórko zrobią za rok. Więc już się w tę sprawę nie wtrącam, niech będzie po myśli Piotra. Miałam się wybrać do Krakowa, bo Ada bardzo mnie naciska na odwiedziny. Jej dzieci już się wyprowadziły, mówi, że ma wolne pokoje i echo w nich teraz mieszka. Jednakże ta pandemia mnie hamuje. Sama wiesz, jak jest... Ciągle mam dobry telefoniczny, niestety – tylko telefoniczny, kontakt z Kamilem. On też nalega, bym przyjechała. Mówię mu, że w Wierzbinie jest zdrowsze powietrze, niech on przyjedzie do mnie na odpoczynek. Namawiam go od dłuższego czasu i chyba wreszcie zaczyna się łamać. Jest samotny i też mu ciężko. Ale nadal ma ten fryzjerski zakład, powiedział, że nie zrezygnuje z salonu aż do śmierci. Cały Kamil. Natomiast Noemi – pamiętasz? ta Francuska – ma mieć trasę koncertową po Polsce i Słowacji. Jest nadzieja, że mnie odwiedzi. O ile pandemia nie wywróci jej planów na nice. Kamil zażartował, że przywiezie dla mnie absztyfikanta – wyobrażasz sobie? Żaden facet już mi nie jest potrzebny. Żaden! A ty myślałaś o mojej propozycji? Zamieszkałybyśmy razem i obu nam by było raźniej.
      - Obracałam ten temat w myślach dziesiątki razy – przyznała Hania wyjadając okruszki ze swego talerzyka i sięgając po następny kawałek ciasta. - Z tymi wypiekami to chyba trochę cię nie doceniałam – wyśmienity jabłecznik.
      - Po prostu to są bardzo dobre jabłka – skromnie odpowiedziała Stefania.
      - Nie mogę się do ciebie przeprowadzić nawet teraz, gdy już nie ma Harrego. Nie zostawię domu na łasce losu. Zaraz będą włamania i kradzieże. Pusty dom, to jak niczyje dobro. Daniel to może nawet by chciał przeprowadzić się na wieś, ale nie jego żona! To jest damulka. A tu nie ma ani fryzjera, ani kosmetyczki, nie mówiąc już o rozrywkowych lokalach. Ona codziennie lata po kawiarniach, spotyka się z przyjaciółeczkami, musi obejrzeć wszystkie nowości w galeriach i tak dalej. Sukieneczki, ploteczki, winko i kawka. Jakieś rauty, spotkania, wernisaże, nie wiem, co jeszcze. Na wsi zanudziłaby się na śmierć. Szkoda mi Daniela. Bardzo szkoda. Przecież on ciągle haruje dla zaspokojenia kaprysów żony. A ona z łaski zrobi obiad. Albo i nie zrobi, tylko zamówi gdzieś z dostawą do domu. I leci. I już ją po świecie goni. Ciekawe, gdzie się teraz spotykają, jak lokale pozamykane. Zresztą galerie chyba też. Rozgadałam się. Mam wrażenie, jakby mi nerwy odpuściły. Może musiałam się wygadać? - Hania uśmiechnęła się blado, nieśmiało.
      Stefcia przyglądała się jej znad szklanki z herbatą. Z Hani uszło życie – zauważyła z niepokojem. To nie tylko sprawa zaniedbania, matowych włosów i byle jakich tenisówek. W Hani nie było energii, nie było błyszczących oczu, nie było tak naturalnej dla kuzynki ciekawości następnego dnia. Nic nie było.
      - Hanuś, ja mam dla ciebie propozycję – tylko się nie obraź! - zaryzykowała.
      - Dawaj!
      - Ale obiecaj, że się nie obrazisz, bo to z dobrego serca.
      - Dawaj. Nie obrażę się. Na sto procent.
      Stefania wpatrzyła się w oczy przyjaciółki. Wahała się.
      - No dobrze. Ale nie wolno ci się obrazić. Pamiętaj. A teraz ściągaj z siebie te dresy i maszeruj pod prysznic. Zaraz teraz. Później się ładnie ubierzesz, a ja zrobię ci makijaż i włosy. I wypijemy potem po kawce. Maszeruj. No już.
      Targi trwały tylko przez chwilę, po czym Hania ustąpiła, bo w zasadzie tak było łatwiej, ktoś za nią zadecydował i ona się poddała. Wiedziała, że nie wygląda jak kwiatek o poranku. Stefcia po jej wyjściu sprzątnęła ze stołu i zmyła podłogę w kuchni. Zajrzała do pokoju – tu panował większy rozgardiasz, niż mogła się spodziewać. Pozbierała wszystkie walające się ubrania na jedną kupkę i uporządkowała stół. Obrus powędrował do prania. Stefania czuła się u Hani swobodnie, jak u siebie w domu. Wyjęła świeży obrus, poustawiała równo krzesła, wyrównała narzutę na kanapie. Podłoga w kuchni jeszcze nie wyschła, więc nie mogła nabrać wody do podlania kwiatów, choć i te w pokoju błagały o litość. Na meblach było trochę kurzu, ale bez dramatu. Zebrane książki wyniosła do sypialni. Tu już było bardzo źle, ale niczego nie ruszała, wyszła starannie zamykając drzwi. Dywan w pokoju prosił się o odkurzacz. Udała, że tego nie widzi, nie chciała Hani tak kompletnie dobijać.
      Hania zawinięta w ręcznik przemknęła szybko do sypialni. Po krótkiej chwili pokazała się już ubrana w dżinsy i krótki topik. W ręku miała suszarkę do włosów i dwie okrągłe szczotki. Suszenie i układanie włosów zajęło Stefci blisko pół godziny. Następnie umalowała Hanię.
      - Idź się obejrzeć, jak coś trzeba, to poprawię. Ale tę maskarę to wyrzuć i już nic z tej firmy nie kupuj, szkoda pieniędzy na takie barachło.
      Hania poszła do łazienki, bo tam było najlepiej oświetlone lustro. A Stefania za nią z naręczem zebranych wcześniej ubrań i brudnym obrusem. Położyła wszystko na koszu z bielizną do prania. Teraz mogła podlać umierające kwiaty. No i sprzątnąć wiadro z mopem po myciu kuchni. Podczas całej tej operacji prawie nie rozmawiały, bo i Hania też włączyła się do porządków.
      - I co? Może tak być? - zapytała Stefania, mając na myśli włosy i makijaż.

      - Jasne! Jest wspaniale! Bardzo dziękuję.
      - To umaluj usta, a ja idę nastawić wodę na kawę. Mam nadzieję, że lepiej się teraz poczułaś. Nie lubię, gdy jesteś taka zdołowana. Masz piękny uśmiech, więc uśmiechaj się jak najczęściej.
      Hania spontanicznie wyściskała i wycałowała kuzynkę, a ta udawała, że się broni przed karesami. Podczas gdy podlewała kwiaty – Hania opróżniła torbę z warzyw, od razu kładąc je na właściwych miejscach. I zrobiła kawę.
      - Czy nie za późno na kawę? - zastanawiała się przez moment. - A, co tam. I tak mam jeszcze pracę
      - Jaką pracę? - zdziwiła się Stefania.
      - Zgodziłam się dawać korepetycje dla czwórki uczniów z gimnazjum. To taka odskocznia od mego przygnębiającego myślenia. Mam ich trzy razy w tygodniu, to znaczy we wtorek, w piątek i w sobotę. No i muszę się do tych lekcji przygotowywać dużo dokładniej niż w szkole!
      - Fajni jacyś?
      - Ależ skąd! - prychnęła Hania wydymając umalowane usta. - Dziewczyna i dwóch chłopców przychodzą tu, bo tak każą rodzice. Wcale się nie przykładają. No, ja się za nich nie nauczę. Natomiast trzeci chłopak... Przysłowiowy głąb kapuściany. Zakuta pała. Ale on jeden chce. Naprawdę chce. Wkłada w naukę całe serce. Aż mi szkoda tego chłopaka. On jeden się prawdziwie uczy i o wszystko pyta, docieka, tylko tak trudno mu zapamiętać... Dałby Bóg, aby się jakoś rozkręcił. Taki dobry i pracowity dzieciak. Pytałam, co ma zamiar robić po gimnazjum. Chce zostać mechanikiem samochodowym, mieć swój warsztat i „naprawiać wypasione bryki” - to jego słowa. Oby mu się poszczęściło. Podobno bierze korepetycje i z innych przedmiotów, z naciskiem na fizykę i język angielski. Uczy się całymi dniami, tak w szkole, jak i w domu. Chyba nigdy nie miałam tak pracowitego ucznia. Pozostała trójka ledwie usłyszy, a już wie i pamięta, a ten musi to wszystko wręcz wykuć. Że też na to nie ma jakichś tabletek... On nie ma czasu na relaks, na polatanie za piłką, na spotkanie z kolegami. Naprawdę jest mi go bardzo szkoda. Rozmawiałam z nim i przekonywałam, że musi zażywać ruchu, bo to stymuluje rozwój mózgu. Na razie jeszcze mi nie wierzy. Chcę go przekonać do jednej godziny dziennie na rowerze, albo z piłką, albo chociaż na ostrym spacerze. Muszę znaleźć jakąś lepszą motywację, ale już nic mi nie przychodzi do głowy.
      - Niech sam znajdzie coś o rozwoju mózgu w internecie. Daj mu to jako zadanie domowe. Teraz wszyscy bardzo wierzą w internet.
      - No, to jest jakiś pomysł...
      - Na mnie już czas, Haneczko. Trzymaj głowę wysoko w górze i nie daj się nigdy stłamsić. Strata psa to smutne wydarzenie... Harry miał u ciebie dobre, spokojne życie, bez łańcucha i na wolności.
      - Usiądź jeszcze... To nie to... To nie o Harrego tu chodzi. Szkoda psa. Oczywiście, że szkoda psa. Ale on już nawet nie miał czym gryźć, jeszcze chwila i by odszedł z głodu. To było wierne i kochane psisko. Był z nami chyba z siedemnaście lat. Od maleńkości. Powiem ci, co się stało. O tej drugiej sprawie... Może w ten sposób uwolnię się od uporczywych myśli... Niech to wreszcie z siebie wyrzucę! I niech się skończy!
      - Hanuś...
      Hania nerwowo przeszła się po kuchni, poprawiła jakiś dzbanek na blacie, coś schowała do szuflady. Przeżywała. Chociaż podjęła decyzję, że opowie, to jednak mówienie sprawiało jej trudność. Usiadła znów przy stole, oparła łokcie na blacie i przez chwilę siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach.
      - Chodzi o Hansa... Och, to takie trudne! - oderwała ręce od twarzy, nie patrzyła na Stefcię, ale jakby w głąb siebie. Odetchnęła kilka razy głębiej i wreszcie wypłynęły z niej słowa, trochę chropawo, ale zaczęła mówić. - Widzisz, ja nie wszystko pamiętam. Nie wszystko... Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia jak dojechałam do córki. W ogóle nie pamiętam, że jechałam... Zanim to się stało... miałam otwarty laptop i czegoś tam szukałam. Hans coś mi napisał na messengerze, nie chciałam w tym momencie z nim pisać, nie miałam nastroju. Z telefonem w garści poszłam do kuchni, aby sobie zrobić herbatę. Zadzwoniłam do ciebie, ale było zajęte. Więc czekając na wodę jeszcze raz weszłam na messengera, teraz z telefonu, bo chciałam zobaczyć, co Hans napisał. I dalej nie bardzo wiem... Widzisz, tam jest taka możliwość, że możesz z kimś rozmawiać jak przez telefon i na dodatek masz obraz. Widzisz tę osobę. Nie za bardzo się na tym znam, dla mnie to nowość. Musiała mi ręka zadrżeć, albo coś, i niechcący dotknęłam niewłaściwą ikonkę. I na dodatek nie miałam pojęcia, jak to wyłączyć. Wpadłam w panikę. A tu nagle widzę faceta. Chyba Araba. Stary mężczyzna z białą brodą i bardzo dużymi, grubymi wargami. Te usta zapamiętałam i świdrujące spojrzenie spod krzaczastych brwi. Coś powiedział w nieznanym mi języku. To nie był ani angielski, ani niemiecki, oczywiście też nie polski. W mojej głowie rozpętało się piekło. I w zasadzie nic więcej nie pamiętam. Po powrocie ze szpitala po śladach, że tak powiem, doszłam, że musiałam być w sypialni i Hansa zablokować. Ale kiedy i jak – tego nie wiem. Tak samo jak nie pamiętam momentu zniszczenia telefonu. Nie wiem, dlaczego pojechałam do Agnieszki, a nie do ciebie – opowiadała, ale cała się trzęsła, od nowa wszystko przeżywała. Sięgnęła po papierowy ręcznik, by obetrzeć zdradziecką łzę.
      „Boże, ona nadal go kocha!” - z przestrachem pomyślała Stefania. - Masz jakieś plany? - zapytała na wszelki wypadek.
      - Jeśli chodzi o Hansa – nie mam żadnych. Ten rozdział już jest zamknięty. I w ogóle żadnych więcej znajomości na Facebooku. Dostałam taką nauczkę, że... Na razie wcale tam nie zaglądam. Mam dość mediów. Nawet na telewizję nie mam ochoty. Nie uwierzysz – podczytuje stare dziecięce lektury i sprawia mi to sporą przyjemność. Nigdy nie miałam czasu na takie czytanie. Ale czuję się samotna. Taka... wyalienowana. Nikt nie wie, co się zdarzyło. Tobie pierwszej powiedziałam. I nikomu więcej mówić nie będę, bo nie mam czym się chwalić... Tu jestem samotna, a wcale nie pragnę towarzystwa. Przy tobie czuję się swobodnie. Ale tylko przy tobie... I tak dobrze, że mnie sąsiadki nie nachodzą. Szczególnie Antosiowa. Chodzę do sklepu jak już muszę. Teraz przychodzą te dzieciaki. I to mi wystarcza. Zrobiłam porządek na tym moim warzywnym zagonku. Jeszcze mam zamiar na tym dużym klombie przed domem. To mi wspaniale zajmuje czas... Najgorzej jednak, gdy mnie chwyta takie „nic nie robienie” i nie mogę się zmusić do aktywności. Zagrzebać się w pościeli i zapomnieć o całym świecie. Jednak muszę te tulipany posadzić i tak za późno o nich pomyślałam... Dziękuję ci za warzywa, za ciasto, za róże. Ale przede wszystkim dziękuję ci za to, żeś przyjechała i spróbowała postawić mnie do pionu. Chociaż dla kogo to malowanie i czesanie? Zaraz pora do łóżka. Idąc za ciosem zmienię dziś pościel. I trochę ogarnę sypialnię. Może nawet pranie nastawię, bo jutro nadal ma być bez deszczu, to mi ładnie poschnie.
      - O, sypialni to się nawet bardzo przyda – zażartowała Stefania. - A malowanie, ubieranie, całe to zadbanie o siebie jest przede wszystkim dla ciebie samej. Przecież od razu się lepiej poczułaś. Chyba nie zaprzeczysz? Może nie nabrałaś wielkiej chęci do życia, ale już masz inne oczy i nawet trochę się uśmiechasz. Mimo wszystko. No nic, pora na mnie. Blachę zabieram, bo może znów coś upiekę, a taką mam tylko jedną. I trzymaj się dziewczyno. Dzwoń do mnie. Odwiedź mnie mimo pandemii. I nigdy więcej NIKOMU nie daj się tak zdołować.
      Dzwonek do drzwi przerwał im chwilę pożegnania.
      - Kto to? Nikogo się nie spodziewam – powiedziała Hania i szybko wstała.
      Natomiast Stefania poszła do kuchni pozbierać swoje rzeczy. Słyszał słowa powitania: dwa różne męskie głosy.
      - My w zasadzie w sprawie psa.
      - Proszę, proszę – zapraszała Hania.
      - Dzień dobry i do widzenia – Stefania grzecznościowo z daleka skinęła głową panom. A do Hani szepnęła cichutko – Klin klinem.
      - Wariatka – również szeptem odpowiedziała Hania i się szeroko uśmiechnęła.

c.d.n.
fot. własna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz