STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.20. Jesień 2020 r. Hania
Hania to nie była dawna Hania Stefci. Siedziała na ławeczce
przed domem grzejąc się w ostatkach słońca. Miała na sobie
stary, porozciągany dres, który zakładała do brudnych prac w
ogrodzie. Była jakaś mała, opuszczona, zabiedzona. Włosy
ściągnięte do tyły gumką recepturką. Na twarzy ani śladu
makijażu. I te bezradnie złożone na podołku ręce... Ledwie
trochę uniosła się, by cmoknąć kuzynkę w policzek.
-
Co słychać? - zapytała Stefcia siadając blisko na ławce.
- Nic nie słychać. Siedzę i nawet nie myślę o niczym. Nic mi
się nie chce.
- Właśnie widzę, że... - zaczęła
Stefania, ale przerwała, bo po co tę kupkę nieszczęścia
dobijać. - Ciocia Basia już wyszła ze szpitala – zaczęła z
innej beczki. Zmizerniała, zresztą podobnie jak ty. Nie chcesz
być u dzieci?
Hania dłuższą chwilę nie odpowiadał,
patrzyła na swoje stopy w starych i zniszczonych tenisówkach. Po
jej twarzy przemknął cień smutku.
- Wiesz? - odezwała
się wreszcie. - Świat fiknął koziołka i nie chce wrócić do
równowagi. Nie myślałam, że tak łatwo można mnie złamać.
Kilka dni temu zdechł... to znaczy odszedł Harry. Sąsiad zakopał
go w rogu ogrodu, a ja posadziłam tam sumak.
- Sumak? Toż
to przekleństwo dla ciebie i dla sąsiadów. Strasznie się
rozrasta. Wybija od korzeni nawet dwadzieścia czy pięćdziesiąt
metrów od nasadzenia i zaśmieca wszystko dokoła. To wyjątkowe
paskudztwo. Nie masz jakiejś róży czy choćby forsycji? Wywal
ten sumak jak najszybciej! Jeśli pozwolisz przywiozę ci piwonię
drzewiastą albo krzak berberysu, taki już podrośnięty. Bo róża
to może nie jest najszczęśliwszy pomysł. Ale ta piwonia
drzewiasta to by była idealna, a Piotrek ma teraz trochę
sadzonek.
Hania przez chwilę namyślała się. Stefania
odniosła wrażenie, że trudno jej zebrać myśli, że co tam
jakiś ogród, piwonia czy inna forsycja. Nurt życia płynął
obok niej. Ona została na brzegu jak jakaś skała. „Jaka tam
skała – piaseczek miękki”.
- Dobrze, przywieź
piwonię. A berberys też. Tu na klombie mam takie puste miejsce,
będzie mu tam dobrze i będzie się ładnie płożył, o ile to
jest to, co myślę. Miałam do wyboru sumak albo dziki bez. Bzu
wszędzie pełno, więc padło na sumak. Chodź. Zrobię herbatę.
Miałam posadzić tulipany, ale wcale mi się nie chce. Żyć mi
się nie chce. Ot, co. Może jutro te tulipany posadzę. Albo i
nie... Otaczanie się kwiatami jest takie... takie... bezsensowne.
Wystarcza mi ta zieleń ogrodu, trawy i trochę szumu wiatru.
Dziwne to pewnie, ale ostatnio lubię te wszystkie dźwięki, które
powoduje deszcz...
Hani kuchnia była zaniedbana. Na stole
stały jeszcze naczynia z obiadu („Dobrze, że chociaż coś
je!”). Podłoga nie była pierwszej świeżości, a na parapecie
więdły kwiaty doniczkowe – ziemia w nich była sucha jak
pieprz. Stefania zebrała naczynia do zlewu i natychmiast podlała
kwiaty. Hania krzątała się przy herbacie.
- Nic nie mam
do tej herbaty – skrzywiła się smutnie.
- Ja mam.
Przywiozłam jabłecznik. Już po niego idę. A ty zetrzyj stół i
daj jakiś talerz. Z blachą wzięłam, bo tak mi było wygodniej.
- Sama piekłaś?
- Tak. Znów jest dużo spadów. I
warzyw ci trochę przywiozłam.
„Trochę” okazało się
dużą, ciężką torbą. Na wierzchu leżała spora wiązanka róż.
- Po co aż tyle? Przecież jestem sama – Hania słabo
zaprotestowała.
- To dzieci cię nie odwiedzają?
- Dzwonią, pytają, czy czegoś nie trzeba. Ano nie trzeba, nie
trzeba. Na rozmowę nikt nie ma czasu, mają swoje „bardzo ważne
sprawy” - zakończyła z przekąsem, kładąc na stole wyszywaną
serwetkę, a na niej ustawiając wazon z kwiatami. Stefania na
blacie koło zlewu wyjmowała z blaszki ciasto. - Jestem otępiała
i zniechęcona. Nie chce mi się żyć. Nic mi się nie chce – po
chwili poskarżyła się Hania. Miała w oczach łzy. Postawiła na
spodeczkach szklanki z herbatą, podała talerzyki i widelczyki do
ciasta, następnie ciężko usiadła. - Cieszę się, że
przyjechałaś, choć może dziś nie umiem tego okazać. Ale
naprawdę się cieszę. Powiedz, co u ciebie. Poopowiadaj trochę.
- Nic u mnie. Praca, praca, praca. Chciałam już
zrezygnować, a klienci pchają się drzwiami i oknami! Nie ma mowy
o odpoczynku. Siedzę w tym moich cyferkach, w fakturach i PIT-ach.
Derucki miał położyć polbruk na podwórku, ale uradzili z
Piotrem, że najpierw będzie ogrodzenie i świeży żywopłot, a
podwórko zrobią za rok. Więc już się w tę sprawę nie
wtrącam, niech będzie po myśli Piotra. Miałam się wybrać do
Krakowa, bo Ada bardzo mnie naciska na odwiedziny. Jej dzieci już
się wyprowadziły, mówi, że ma wolne pokoje i echo w nich teraz
mieszka. Jednakże ta pandemia mnie hamuje. Sama wiesz, jak jest...
Ciągle mam dobry telefoniczny, niestety – tylko telefoniczny,
kontakt z Kamilem. On też nalega, bym przyjechała. Mówię mu, że
w Wierzbinie jest zdrowsze powietrze, niech on przyjedzie do mnie
na odpoczynek. Namawiam go od dłuższego czasu i chyba wreszcie
zaczyna się łamać. Jest samotny i też mu ciężko. Ale nadal ma
ten fryzjerski zakład, powiedział, że nie zrezygnuje z salonu aż
do śmierci. Cały Kamil. Natomiast Noemi – pamiętasz? ta
Francuska – ma mieć trasę koncertową po Polsce i Słowacji.
Jest nadzieja, że mnie odwiedzi. O ile pandemia nie wywróci jej
planów na nice. Kamil zażartował, że przywiezie dla mnie
absztyfikanta – wyobrażasz sobie? Żaden facet już mi nie jest
potrzebny. Żaden! A ty myślałaś o mojej propozycji?
Zamieszkałybyśmy razem i obu nam by było raźniej.
-
Obracałam ten temat w myślach dziesiątki razy – przyznała
Hania wyjadając okruszki ze swego talerzyka i sięgając po
następny kawałek ciasta. - Z tymi wypiekami to chyba trochę cię
nie doceniałam – wyśmienity jabłecznik.
- Po prostu to
są bardzo dobre jabłka – skromnie odpowiedziała Stefania.
- Nie mogę się do ciebie przeprowadzić nawet teraz, gdy już
nie ma Harrego. Nie zostawię domu na łasce losu. Zaraz będą
włamania i kradzieże. Pusty dom, to jak niczyje dobro. Daniel to
może nawet by chciał przeprowadzić się na wieś, ale nie jego
żona! To jest damulka. A tu nie ma ani fryzjera, ani kosmetyczki,
nie mówiąc już o rozrywkowych lokalach. Ona codziennie lata po
kawiarniach, spotyka się z przyjaciółeczkami, musi obejrzeć
wszystkie nowości w galeriach i tak dalej. Sukieneczki, ploteczki,
winko i kawka. Jakieś rauty, spotkania, wernisaże, nie wiem, co
jeszcze. Na wsi zanudziłaby się na śmierć. Szkoda mi Daniela.
Bardzo szkoda. Przecież on ciągle haruje dla zaspokojenia
kaprysów żony. A ona z łaski zrobi obiad. Albo i nie zrobi,
tylko zamówi gdzieś z dostawą do domu. I leci. I już ją po
świecie goni. Ciekawe, gdzie się teraz spotykają, jak lokale
pozamykane. Zresztą galerie chyba też. Rozgadałam się. Mam
wrażenie, jakby mi nerwy odpuściły. Może musiałam się
wygadać? - Hania uśmiechnęła się blado, nieśmiało.
Stefcia przyglądała się jej znad szklanki z herbatą. Z Hani
uszło życie – zauważyła z niepokojem. To nie tylko sprawa
zaniedbania, matowych włosów i byle jakich tenisówek. W Hani nie
było energii, nie było błyszczących oczu, nie było tak
naturalnej dla kuzynki ciekawości następnego dnia. Nic nie było.
- Hanuś, ja mam dla ciebie propozycję – tylko się nie
obraź! - zaryzykowała.
- Dawaj!
- Ale obiecaj, że
się nie obrazisz, bo to z dobrego serca.
- Dawaj. Nie
obrażę się. Na sto procent.
Stefania wpatrzyła się w
oczy przyjaciółki. Wahała się.
- No dobrze. Ale nie
wolno ci się obrazić. Pamiętaj. A teraz ściągaj z siebie te
dresy i maszeruj pod prysznic. Zaraz teraz. Później się ładnie
ubierzesz, a ja zrobię ci makijaż i włosy. I wypijemy potem po
kawce. Maszeruj. No już.
Targi trwały tylko przez chwilę,
po czym Hania ustąpiła, bo w zasadzie tak było łatwiej, ktoś
za nią zadecydował i ona się poddała. Wiedziała, że nie
wygląda jak kwiatek o poranku. Stefcia po jej wyjściu sprzątnęła
ze stołu i zmyła podłogę w kuchni. Zajrzała do pokoju – tu
panował większy rozgardiasz, niż mogła się spodziewać.
Pozbierała wszystkie walające się ubrania na jedną kupkę i
uporządkowała stół. Obrus powędrował do prania. Stefania
czuła się u Hani swobodnie, jak u siebie w domu. Wyjęła świeży
obrus, poustawiała równo krzesła, wyrównała narzutę na
kanapie. Podłoga w kuchni jeszcze nie wyschła, więc nie mogła
nabrać wody do podlania kwiatów, choć i te w pokoju błagały o
litość. Na meblach było trochę kurzu, ale bez dramatu. Zebrane
książki wyniosła do sypialni. Tu już było bardzo źle, ale
niczego nie ruszała, wyszła starannie zamykając drzwi. Dywan w
pokoju prosił się o odkurzacz. Udała, że tego nie widzi, nie
chciała Hani tak kompletnie dobijać.
Hania zawinięta w
ręcznik przemknęła szybko do sypialni. Po krótkiej chwili
pokazała się już ubrana w dżinsy i krótki topik. W ręku miała
suszarkę do włosów i dwie okrągłe szczotki. Suszenie i
układanie włosów zajęło Stefci blisko pół godziny. Następnie
umalowała Hanię.
- Idź się obejrzeć, jak coś trzeba,
to poprawię. Ale tę maskarę to wyrzuć i już nic z tej firmy
nie kupuj, szkoda pieniędzy na takie barachło.
Hania
poszła do łazienki, bo tam było najlepiej oświetlone lustro. A
Stefania za nią z naręczem zebranych wcześniej ubrań i brudnym
obrusem. Położyła wszystko na koszu z bielizną do prania. Teraz
mogła podlać umierające kwiaty. No i sprzątnąć wiadro z mopem
po myciu kuchni. Podczas całej tej operacji prawie nie
rozmawiały, bo i Hania też włączyła się do porządków.
- I co? Może tak być? - zapytała Stefania, mając na myśli
włosy i makijaż.
- Jasne! Jest wspaniale! Bardzo
dziękuję.
- To umaluj usta, a ja idę nastawić wodę na
kawę. Mam nadzieję, że lepiej się teraz poczułaś. Nie lubię,
gdy jesteś taka zdołowana. Masz piękny uśmiech, więc uśmiechaj
się jak najczęściej.
Hania spontanicznie wyściskała i
wycałowała kuzynkę, a ta udawała, że się broni przed
karesami. Podczas gdy podlewała kwiaty – Hania opróżniła
torbę z warzyw, od razu kładąc je na właściwych miejscach. I
zrobiła kawę.
- Czy nie za późno na kawę? -
zastanawiała się przez moment. - A, co tam. I tak mam jeszcze
pracę
- Jaką pracę? - zdziwiła się Stefania.
- Zgodziłam się dawać korepetycje dla czwórki uczniów z
gimnazjum. To taka odskocznia od mego przygnębiającego myślenia.
Mam ich trzy razy w tygodniu, to znaczy we wtorek, w piątek i w
sobotę. No i muszę się do tych lekcji przygotowywać dużo
dokładniej niż w szkole!
- Fajni jacyś?
- Ależ
skąd! - prychnęła Hania wydymając umalowane usta. - Dziewczyna
i dwóch chłopców przychodzą tu, bo tak każą rodzice. Wcale
się nie przykładają. No, ja się za nich nie nauczę. Natomiast
trzeci chłopak... Przysłowiowy głąb kapuściany. Zakuta pała.
Ale on jeden chce. Naprawdę chce. Wkłada w naukę całe serce. Aż
mi szkoda tego chłopaka. On jeden się prawdziwie uczy i o
wszystko pyta, docieka, tylko tak trudno mu zapamiętać... Dałby
Bóg, aby się jakoś rozkręcił. Taki dobry i pracowity dzieciak.
Pytałam, co ma zamiar robić po gimnazjum. Chce zostać
mechanikiem samochodowym, mieć swój warsztat i „naprawiać
wypasione bryki” - to jego słowa. Oby mu się poszczęściło.
Podobno bierze korepetycje i z innych przedmiotów, z naciskiem na
fizykę i język angielski. Uczy się całymi dniami, tak w szkole,
jak i w domu. Chyba nigdy nie miałam tak pracowitego ucznia.
Pozostała trójka ledwie usłyszy, a już wie i pamięta, a ten
musi to wszystko wręcz wykuć. Że też na to nie ma jakichś
tabletek... On nie ma czasu na relaks, na polatanie za piłką, na
spotkanie z kolegami. Naprawdę jest mi go bardzo szkoda.
Rozmawiałam z nim i przekonywałam, że musi zażywać ruchu, bo
to stymuluje rozwój mózgu. Na razie jeszcze mi nie wierzy. Chcę
go przekonać do jednej godziny dziennie na rowerze, albo z piłką,
albo chociaż na ostrym spacerze. Muszę znaleźć jakąś lepszą
motywację, ale już nic mi nie przychodzi do głowy.
-
Niech sam znajdzie coś o rozwoju mózgu w internecie. Daj mu to
jako zadanie domowe. Teraz wszyscy bardzo wierzą w internet.
- No, to jest jakiś pomysł...
- Na mnie już czas,
Haneczko. Trzymaj głowę wysoko w górze i nie daj się nigdy
stłamsić. Strata psa to smutne wydarzenie... Harry miał u ciebie
dobre, spokojne życie, bez łańcucha i na wolności.
-
Usiądź jeszcze... To nie to... To nie o Harrego tu chodzi. Szkoda
psa. Oczywiście, że szkoda psa. Ale on już nawet nie miał czym
gryźć, jeszcze chwila i by odszedł z głodu. To było wierne i
kochane psisko. Był z nami chyba z siedemnaście lat. Od
maleńkości. Powiem ci, co się stało. O tej drugiej sprawie...
Może w ten sposób uwolnię się od uporczywych myśli... Niech to
wreszcie z siebie wyrzucę! I niech się skończy!
-
Hanuś...
Hania nerwowo przeszła się po kuchni, poprawiła
jakiś dzbanek na blacie, coś schowała do szuflady. Przeżywała.
Chociaż podjęła decyzję, że opowie, to jednak mówienie
sprawiało jej trudność. Usiadła znów przy stole, oparła
łokcie na blacie i przez chwilę siedziała z twarzą ukrytą w
dłoniach.
- Chodzi o Hansa... Och, to takie trudne! -
oderwała ręce od twarzy, nie patrzyła na Stefcię, ale jakby w
głąb siebie. Odetchnęła kilka razy głębiej i wreszcie
wypłynęły z niej słowa, trochę chropawo, ale zaczęła mówić.
- Widzisz, ja nie wszystko pamiętam. Nie wszystko... Prawdę
powiedziawszy nie mam pojęcia jak dojechałam do córki. W ogóle
nie pamiętam, że jechałam... Zanim to się stało... miałam
otwarty laptop i czegoś tam szukałam. Hans coś mi napisał na
messengerze, nie chciałam w tym momencie z nim pisać, nie miałam
nastroju. Z telefonem w garści poszłam do kuchni, aby sobie
zrobić herbatę. Zadzwoniłam do ciebie, ale było zajęte. Więc
czekając na wodę jeszcze raz weszłam na messengera, teraz z
telefonu, bo chciałam zobaczyć, co Hans napisał. I dalej nie
bardzo wiem... Widzisz, tam jest taka możliwość, że możesz z
kimś rozmawiać jak przez telefon i na dodatek masz obraz. Widzisz
tę osobę. Nie za bardzo się na tym znam, dla mnie to nowość.
Musiała mi ręka zadrżeć, albo coś, i niechcący dotknęłam
niewłaściwą ikonkę. I na dodatek nie miałam pojęcia, jak to
wyłączyć. Wpadłam w panikę. A tu nagle widzę faceta. Chyba
Araba. Stary mężczyzna z białą brodą i bardzo dużymi, grubymi
wargami. Te usta zapamiętałam i świdrujące spojrzenie spod
krzaczastych brwi. Coś powiedział w nieznanym mi języku. To nie
był ani angielski, ani niemiecki, oczywiście też nie polski. W
mojej głowie rozpętało się piekło. I w zasadzie nic więcej
nie pamiętam. Po powrocie ze szpitala po śladach, że tak powiem,
doszłam, że musiałam być w sypialni i Hansa zablokować. Ale
kiedy i jak – tego nie wiem. Tak samo jak nie pamiętam momentu
zniszczenia telefonu. Nie wiem, dlaczego pojechałam do Agnieszki,
a nie do ciebie – opowiadała, ale cała się trzęsła, od nowa
wszystko przeżywała. Sięgnęła po papierowy ręcznik, by
obetrzeć zdradziecką łzę.
„Boże, ona nadal go
kocha!” - z przestrachem pomyślała Stefania. - Masz jakieś
plany? - zapytała na wszelki wypadek.
- Jeśli chodzi o
Hansa – nie mam żadnych. Ten rozdział już jest zamknięty. I w
ogóle żadnych więcej znajomości na Facebooku. Dostałam taką
nauczkę, że... Na razie wcale tam nie zaglądam. Mam dość
mediów. Nawet na telewizję nie mam ochoty. Nie uwierzysz –
podczytuje stare dziecięce lektury i sprawia mi to sporą
przyjemność. Nigdy nie miałam czasu na takie czytanie. Ale czuję
się samotna. Taka... wyalienowana. Nikt nie wie, co się zdarzyło.
Tobie pierwszej powiedziałam. I nikomu więcej mówić nie będę,
bo nie mam czym się chwalić... Tu jestem samotna, a wcale nie
pragnę towarzystwa. Przy tobie czuję się swobodnie. Ale tylko
przy tobie... I tak dobrze, że mnie sąsiadki nie nachodzą.
Szczególnie Antosiowa. Chodzę do sklepu jak już muszę. Teraz
przychodzą te dzieciaki. I to mi wystarcza. Zrobiłam porządek na
tym moim warzywnym zagonku. Jeszcze mam zamiar na tym dużym
klombie przed domem. To mi wspaniale zajmuje czas... Najgorzej
jednak, gdy mnie chwyta takie „nic nie robienie” i nie mogę
się zmusić do aktywności. Zagrzebać się w pościeli i
zapomnieć o całym świecie. Jednak muszę te tulipany posadzić i
tak za późno o nich pomyślałam... Dziękuję ci za warzywa, za
ciasto, za róże. Ale przede wszystkim dziękuję ci za to, żeś
przyjechała i spróbowała postawić mnie do pionu. Chociaż dla
kogo to malowanie i czesanie? Zaraz pora do łóżka. Idąc za
ciosem zmienię dziś pościel. I trochę ogarnę sypialnię. Może
nawet pranie nastawię, bo jutro nadal ma być bez deszczu, to mi
ładnie poschnie.
- O, sypialni to się nawet bardzo
przyda – zażartowała Stefania. - A malowanie, ubieranie, całe
to zadbanie o siebie jest przede wszystkim dla ciebie samej.
Przecież od razu się lepiej poczułaś. Chyba nie zaprzeczysz?
Może nie nabrałaś wielkiej chęci do życia, ale już masz inne
oczy i nawet trochę się uśmiechasz. Mimo wszystko. No nic, pora
na mnie. Blachę zabieram, bo może znów coś upiekę, a taką mam
tylko jedną. I trzymaj się dziewczyno. Dzwoń do mnie. Odwiedź
mnie mimo pandemii. I nigdy więcej NIKOMU nie daj się tak
zdołować.
Dzwonek do drzwi przerwał im chwilę
pożegnania.
- Kto to? Nikogo się nie spodziewam –
powiedziała Hania i szybko wstała.
Natomiast Stefania
poszła do kuchni pozbierać swoje rzeczy. Słyszał słowa
powitania: dwa różne męskie głosy.
- My w zasadzie w
sprawie psa.
- Proszę, proszę – zapraszała Hania.
- Dzień dobry i do widzenia – Stefania grzecznościowo z
daleka skinęła głową panom. A do Hani szepnęła cichutko –
Klin klinem.
- Wariatka – również szeptem
odpowiedziała Hania i się szeroko uśmiechnęła.
fot. własna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz