niedziela, 29 maja 2022

SNY MARZENIA I NADZIEJE

 





Sny marzenia i nadzieje - © Elżbieta Żukrowska

Miał żonę i kilka kochanek
kochliwy był niezmiernie
spojrzenie jak piękny poranek
a on już miał sny przepiękne

Chciał głęboko spojrzeć w oczy
potem w swoje dłonie wziąć
tak go ten uśmiech zauroczył
chociaż nie była Cameron Diaz

Nie pierwszy raz i nie ostatni
swoją naturę dobrze znał
wywinąć się z okropnej matni
na razie wciąż daremnie chciał

Zatem choć żonie kupił kwiaty
kochance pereł sznur
nie był  niestety zbyt bogaty
w kredytach znów się wił

Lecz miłość go otumaniła
wiodła w głęboki mrok
a ta dziewczyna wciąż się śniła
aż po rozpaczy dno...

Choszczno, 26.05.2022 r.
fot. internet




środa, 25 maja 2022

MATKA

 




Matka - © Elżbieta Żukrowska

Jesteś matką 
błogosławiącą swoim dzieciom.
Dałaś im miłość.
Z sieci zakazów i nakazów
konstruowałaś im kręgosłup moralny.
Wpajałaś w nie
całą swoją mądrość.
Uczyłaś
uczciwości, rzetelności i szlachetności.
Dałaś im siebie.

I wyfrunęły w świat
odważne, otwarte i dumne,
a ty z daleka patrzysz,
na ile ci się udało.
Lecz nawet jeśli nie wszystko
- to i tak twoja miłość
w nich została.

Jesteś matką do końca swoich dni.

Choszczno, 25.05.2022 r.
fot.z internetu

środa, 18 maja 2022

*** (Skarciła siebie...)


 

*** - © Elżbieta Żukrowska

Skarciła siebie w myślach
bo to tylko dym
złotem pierścionek na palcu błysnął
nie on tu wiedzie prym
Dróżka skręciła w kwietne gaje
gdzieś w ciche mgły
ona patrzyła jak dzień wstaje
jak zdusza sny
Gasły kolejno myśli wezbrane
nie będzie fal
tu nie pojawi się złe tsunami
I tylko czegoś jakby żal
Coś było coś śniła głęboko inaczej
rozpadło się wnet
I nikt już w oczy nie patrzy
a zwykłe życie stało się gorzkie
przecież nie sen

Choszczno, 17.05.2022 r.
fot. własna

niedziela, 15 maja 2022

Cz.56. Grudzień 1975 r. Bracia. Noc poślubna


 STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz.56. Grudzień 1975 r. Bracia. Noc poślubna

Bela stał na balkonie i palił cygaro. Wprawdzie było zaledwie pięć stopni na plusie, ale jemu nie było zimno, bo miał na sobie kurtkę. Rozmyślał. Bardzo go niepokoiły najbliższe dni. Stefcia sama do Szwecji... Bez niego, bez ojca, bez przyjaciółki... To prawda, że ostatnio bardzo wydoroślała. Nigdy nie była mazgajem. Ale teraz jechała jakby do jaskini lwa. Jeśli coś pójdzie nie tak, nawet nie będzie się miała komu wyżalić. Znał na tyle swoją chrześniaczkę, że wiedział, iż Liam będzie ostatnią osobą, która dowie się o ewentualnych przykrościach. Będzie dziewczynie ciężko. Bez znajomości języka, bez znajomości ludzi i z upiorną teściową w pobliżu. Oczywiście, że dużo zależy od Liama, ale przecież ten chłopak zaraz jedzie na długą rehabilitację, a kto wie, czy po drodze nie będzie nowych pobytów w szpitalu... Zamiast siedzieć w Szwecji powinna na czas rehabilitacji męża przyjechać do Wierzbiny. „Mąż” - w zestawieniu ze Stefcią to słowo tak dziwnie brzmiało. I nie mieli ślubu kościelnego. Żałował, że go nie wzięli od razu... Ale może ślub będzie w Polsce, z całą pompą przynależną tej uroczystości. O, przytarliby nosa Rybbingom! Tego był pewien.
Oparty o barierkę patrzył na rozświetlone w dole miasto. Rzym żył także w nocy, na ulicach wciąż był spory ruch. Ale Beli to nie zajmowało. Myślał o bliskim wyjeździe do Polski i cieszył się na powrót do domu, do Basi, do dzieci. Pewnie lada moment to on będzie szykował uroczystości ślubne dla swojej trójki. Córki już miały chłopaków, Hubert był dalej „wolnym strzelcem”. I dobrze, że się do ślubu nie śpieszy.
- O czym tak rozmyślasz? - Bela nawet nie zauważył, kiedy na balkon wszedł Edward.
- O wszystkim po trochu. Bardzo się cieszę na powrót do domu. A tobie co spać nie daje?
- Martwię się o Stefcię. Jak ona sobie poradzi w tej Szwecji? To on powinien zamieszkać w Polsce, a nie ona w Szwecji.
- Może kiedyś do tego dojdzie, kto wie?
- Nie dojdzie. Już mi ją świat zabrał, a teraz jakaś fala unosi ją coraz dalej i dalej od domu. Ona tam jedzie jak w paszczę lwa i na dodatek się uśmiecha!
- To samo przed chwilą pomyślałem. Ale to dzielna dziewczyna i chyba sam widzisz, jak ostatnio bardzo wydoroślała. Nie da się zastraszyć Rybbingom i nie da robić z siebie popychadła. Akurat tego jestem pewien. Zaraz po przyjeździe zdobędę dla niej te książki o hotelarstwie i wyślę jak najszybciej.
- Ale ona nie zna się na ludziach! I chyba jest zbyt ufna. Rozmawiałem z nią o tym już kilka razy
- Ona szybko się uczy i wyciąga właściwe wnioski. Miejmy nadzieję, że tak będzie i tym razem.
- Wiem, że tam mają zatrudnionych kilka Polek – z westchnieniem powiedział Edward. - Przestrzegałem ją, aby się nie spoufalała, bo nie wiadomo, co to za kobiety. Mogą na nią donosić, albo i gorzej, bo nawet zmyślać. Ma ufać tylko Liamowi.
- A on to porządny chłopak. No i nieprzytomnie zakochany... Mama już śpi?
- Aż chrapie! Było dużo emocji, choć to tylko ślub cywilny. Ale z tym przesadzaniem gości to był majstersztyk! Rybbingowa omal nie dostała apopleksji! To był najlepszy numer na przyjęciu.
- A z tym koszyczkiem to nie?
- A z tym koszyczkiem to chyba nie zrozumiałem.
- Stefcia mi kiedyś powiedziała, że na przykład po przyjęciu imieninowym, czy co tam oni świętują, pani domu ma zliczony już koszt przyjęcia, dzieli to na wszystkich obecnych i woła od każdego na przykład po sto koron. I to u nich jest normalne. Nie ważne, że się przyniosło kwiaty albo prezent. Po stówce do koszyczka. Albo po pięćdziesiąt koron, zależy ile wyjdzie. Nie wiem, czy ona i tu miała zamiar zbierać pieniądze, ale zabierając koszyczek pomieszałem jej plany i przynajmniej nie było obciachu przed polskimi gośćmi.
- To taki numer! Zawsze wiedziałem, że z ciebie bystrzacha... Zacząłeś się już pakować?
- Wiesz, Edziu, a gdybym ja pojechał do Polski autobusem, co?
- To długa podróż i całkiem nie tańsza od samolotu. Po co się tak męczyć? Nie wiadomo też, czy w autokarze mają miejsca, a i ubezpieczenie też musiałbyś wykupić... Chce ci się?
- Boję się o te moje teksy i o maszynę do pisania. Myślę, że wszystkie nasze torby byłyby ze mną bardziej bezpieczne... W zasadzie to już podjąłem decyzję – jadę autokarem i szukam chętnego do towarzystwa.
- Pogadaj z którymś z młodych. Tylko nie z Piotrkiem. On musi do szkoły. Już i tak miał długie ferie. A jeszcze ten jego psiak... Patrz, zapominam jak on się wabi...
- Jak myślisz – nowożeńcy już śpią?
- Bela!
- Na miejscu Liama to ja bym nie spał – zachichotał starszy z braci.
- Ot, dowcipniś. Cni ci się za Basieńką... A co ja mam mówić? Też bym chciał mieć noc poślubną. Nawet z cudzą żoną...
- To ożeń się.
- Trzeci raz? A która by mnie chciała? Pochowałem już dwie żony. Następna kobieta będzie się zwyczajnie bała.
- A masz kogoś na oku?
- Może i mam... Mam, nie mam, to bez różnicy. Żenić się i tak nie będę. Kiedyś rozmawiałem z taką dość bliską znajomą, ale bez erotycznych podtekstów między nami, taka luźna przyjaźń tylko, i wiesz, co mi powiedziała? Skoro dom należy do Stefci, to ja nie mam nawet co liczyć na to, że znajdę trzecią naiwną.
- A niedawno był czas, że chodziłeś trochę na boki i już myślałem, że się nie opamiętasz. Bo co innego mieć jedną, stałą kobietę, a co innego ciągle zmieniać ogródki.
- Nie przypominaj mi! - Edward zamachał rękoma. - Na samą myśl o tym jeszcze się rumienię!
- Chodźmy już do środka.
W salonie spała babcia, więc panowie na paluszkach przemknęli do pokoju Beli. Mimo późnej pory zebrało się im na pogaduchy. Obaj byli zachwyceni tym, w jaki sposób Rybbingowie zorganizowali przeniesienie panny młodej przez próg, a w zasadzie aż przez dwa progi. Było wiadomo, że Liam z uwagi na swój kręgosłup nic dźwigać nie może, jednak wstał z wózka inwalidzkiego i tuż przed drzwiami przytulił do siebie Stefcię, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Brat i ojciec połączyli swoje ręce pod udami Stefci tak, że ona na ich rękach usiadła. I teraz trzech panów, trochę tyłem i trochę bokiem przeniosło Stefcię aż do jej sypialni. Za nimi postępowali, śmiejąc się i żartując, pozostali goście, ale do sypialni ojciec Rybbing już nikogo nie wpuścił. Razem z Olofem pomogli Liamowi zdjąć garnitur i od razu bardzo porządnie odwiesili go na ramiączku do szafy.
- Tato, ale przynieście mi moje rzeczy, bo nie będę się miał w co ubrać z rana – poprosił Liam.
- Nie wiem, czy jest sens, albowiem wszystko będzie na ciebie za luźne, będzie z ciebie spadać.
- Zapomniałem o tym...
- Mimo wszystko zaraz ci przyniosę. Chociaż koszulę będziesz miał świeżą – oświadczył Olof.
Liam usiadł w fotelu i odpoczywał. Odpoczywał i patrzył. I podziwiał swoją młodą żonę. We wszystkim była zachwycająca! Właśnie wyjmowała milion szpilek z włosów, jakichś klamerek i zapinek, potrząsała główką, a włosy rozsypywały się po jej ramionach i plecach. Gniewała się na nie, gdy coś, jakaś jeszcze jedna spinka, zatrzymywało uwięzione na górze sploty. Była tak piękna, że aż w zachwycie czasem brakowało mu tchu! Tam, na sali, widział spojrzenia mężczyzn skierowane na Steffi – podziwiali ją i się zachwycali. Przy niej inne kobiety zawsze wypadały trochę nijako, blado. A przecież nie miała wyzywającego makijażu, nawet paznokietki pomalowała na jasny, różowy kolor. Była skromna. I w skromnej sukience. I zarazem w swojej prostocie urzekająca! Nie mógł oderwać od niej oczu.
Matka przestrzegała go, miała jakieś tysięczne obawy, a przede wszystkim bolało go to, że mówiła, iż Steffi leci na jego pieniądze. On był pewny, że akurat o to nie można jego ukochanej posądzać. Wierzył całym sobą w głęboką miłość Steffi, w to, że jest dla niej całym światem – tak jak ona dla niego. Ze wszystkich kobiet, jakie znał, ona jedna nie chciała jego pieniędzy, buntowała się na nie, gniewała za prezenty. Tyle razy musiał ją przekonywać, że te wszystkie fatałaszki są z miłości dla niej, że pragnie, aby w nich wyglądała rewelacyjnie, aby przyćmiła swoim wyglądem inne kobiety. Chciał, aby wszyscy mężczyźni mu zazdrościli, bo zdobył – tak, zdobył! - fantastyczną kobietę. Błyskotliwą dziewczynę z charakterem, z wielkim sercem, która na dodatek ma dobrze poukładane w głowie. A najważniejsze – dziewczynę, która go bezgranicznie kocha.
Rozmyślał nad zaletami Steffi... To nie jest dziewczyna od malowania paznokci i strojenia się przed lustrem. Już wiedział, że potrafi ciężko i niestrudzenie pracować, że uparcie dąży do upatrzonego celu, że angażuje się w to, co robi całym sercem. Teraz to jej zaangażowanie w wyciąganie go z choroby było wyraźnie widoczne i aż wzruszało. Oddałaby życie, aby go ratować. Czuł to i doceniał. Nikt więcej tak się dla niego nie poświęcał. Nawet matka. Steffi o tym nie mówiła, ale od Alice wiedział, że jego ukochana siedziała przy nim nawet i po dziesięć godzin dziennie, mówił do niego, czytała, gładziła mu ręce i stopy. Nie dawała się wyrzucić za drzwi. Alice była pełna podziwu dla tej Polki. To złoty samorodek – powiedziała kilka razy przy okazji różnych rozmów. Dlaczego matka tego nie widziała? Nawet Olof mówił – masz diament, teraz go umiejętnie oszlifuj. Kiedy tam, w tej dalekiej klinice, spojrzał pierwszy raz w oczy Steffi, nie myślał o tym, jaki charakter ma dziewczyna. Po prostu spojrzał i pokochał natychmiast, głęboko i bezwarunkowo. Oczywiście mógł – wtedy jeszcze mógł – wypalić w sobie to uczucie. Wystarczyło nie przyjeżdżać do kliniki, nie myśleć, nie rozpamiętywać. A zamiast tego on pragnął poznać smak jej ust, zważyć jej piersi w swoich dłoniach, poczuć krągłość bioder, zapach, miłość...
Patrzył na Steffi rozczesującą swoje włosy i wrzała w nim krew...
Czy dziś będzie mógł...? Czy dziś się spełni...?
Dlaczego właśnie jego, i to w takim momencie!, spotkała ta straszna przypadłość...
Zgodnie z obietnicą złożoną Steffi nie powiedział nikomu z rodziny o swej impotencji. I lekarzom zakazał. Teraz wszelkie informacje miały trafiać wyłącznie do niego i do Steffi. Koniec z nadopiekuńczością matki.
W momencie, kiedy po tak długiej przerwie otworzył oczy, to właśnie oczyma pytał o Steffi. Ją jedną pamiętał i tylko jej obecności pragnął. Był wieczór i nikogo z bliskich przy nim nie było. Przyszło chyba ze dwóch lekarzy, pytali go o coś, ale nie mógł mówić. Nie umiał? Mówili jakieś pokrzepiające słowa, uśmiechali się, ale Steffi nie było... Czuł wtedy, że po policzkach spływają mu łzy. Znów kroplówka i za chwilę odpłynął w sen. Rankiem walczył ze swoją pamięcią. Matka, ojciec – znał te słowa, ale na razie nie kojarzył twarzy. Znów lekarze i ich pytania. Jak się nazywa? Czy wie, gdzie jest? Czy pamięta co się wydarzyło?

Pamięć wracała bardzo powoli. Rozpoznał matkę i ojca. Z siostrami miał pewien problem, aż któregoś dnia świadomość pojawiła się jak rozbłysk światła. I najważniejsze, że była Steffi. Trzymała go za rękę, a on usypiał uspokojony. Budził się, a ona dalej przy nim była. Tylko nie w nocy. Początkowo nie rozumiał, dlaczego nie ma jej w nocy. Zaczął mówić. Po szwedzku. Angielski był dla niego obcy, daleki. Ale Steffi mówiła do niego po angielsku i któregoś dnia zrozumiał, co mówi. To był bardzo dobry dzień – od tego dnia jakby powrót do żywych uległ przyspieszeniu. Nie chciał, by od niego odchodziła, starał się przytrzymać jej rękę, ale był taki słaby. Jego własne ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet sięgnąć do jej twarzy. Na szczęście pochylała się nad nim. Całowała. Czuł jej zapach i muśnięcia jej dłoni. To napawało go głębokim spokojem, wręcz szczęściem. Rozpaczliwie pragnął jej stałej obecności. Początkowo nie mógł zrozumieć, dlaczego tak często znika. Wpadał w panikę, gdy budził się, a jej nie było. Później zrozumiał, że zawsze do niego wraca i był nieco spokojniejszy.
Wreszcie przypomniał sobie wypadek i to wszystko, co było przed wypadkiem. Zaczął więcej mówić, ale wypowiedzi matki mocno go irytowały, chyba nie do końca wiązał skutki z przyczynami. Przybycie Orvora spowodowało, że wskoczyły na swoje miejsce następne elementy układanki, jaka ciągle odbywała się w jego głowie. Orvor mówił do niego tak, jakby był w pełni zdrowy. Opowiadał o hotelu w Pineto, o skończonej już budowie, o porządkach, urządzaniu, o tysiącu drobnych codziennych spraw. I to chyba wtedy pękły okowy ściskające wciąż jego mózg. Chciał pojechać do Pineto. Był słaby. Słabe miał ciało, a i wysiłek umysłowy też go męczył. Zapadał w sen, choć akurat chciał kontynuować rozmowę. Były dni, kiedy jego stan wyraźnie się pogarszał, a później, jakby się odbił od dna, znów wypływał na szerokie wody – wszystko rozumiał, nawet planował dalsze posunięcia, bardzo zajmowały go sprawy Hotelu Steffi. O inne się nie martwił, bo tam był David, w razie czego interweniowali rodzice. Dwukrotnie rozmawiał z Davidem telefonicznie. Chciał, aby Steffi była natychmiast zatrudniona w jego hotelach. Niech David znajdzie jakieś odpowiednie stanowisko i da bardzo wysokie uposażenie. A samo zatrudnienie niech będzie nawet ze wsteczną datą, powiedzmy od pierwszego października. I niech nic nikomu nie mówi, nie wyjaśnia, a już w żadnym wypadku jego matce. Konieczne jest konto w banku. David z lekka protestował. Musi mieć odpowiednie pełnomocnictwa od Steffi i odpisy jej dokumentów. Tego się nie załatwia na ławce w parku! A tu zaskoczenie – Steffi miała odpowiednie dokumenty i ich uwierzytelnione tłumaczenia! Olof natychmiast zawiózł wszystko do Szwecji. Ale musiały być też podpisy Steffi. Oryginalne. Najprawdziwsze. Złożone w obecności pracownika banku! Ubłagał Olofa i ten przywiózł do Rzymu właściwą osobę, a Steffi złożyła stosowne podpisy. Olof twierdził, że łatwiej mu zawieźć do Szwecji Steffi, niż przywieźć tego bankowca, jednak Liam bardzo nalegał, aby przynajmniej spróbował. Nie chciał aby Steffi opuściła go aż na dwa dni! Prosiła, aby powiedział jej, o co z tymi podpisami chodzi, więc powiedział, że założył jej konto w banku i nie będzie teraz od nikogo finansowo zależna. Lada moment dostanie własną książeczkę czekową i nie będzie się musiała nikomu opowiadać. O pracy na razie jej nie powiedział – niespodzianka!
Ale szykował jej i inną niespodziankę. Robił, co mógł, aby pokonać własną słabość. Masażyści i ćwiczenia rehabilitacyjne. Uczył się siadać, a także stawać na własnych nogach. Jaki był szczęśliwy, gdy zrobił pierwsze, bardzo nieudolne kroki, choć był zabezpieczony poręczami. Wywożono go na spacery, bo wmówił lekarzom, że atmosfera szpitala go dusi. Był na dworze każdego dnia, bez względu na pogodę. Ćwiczył ręce gumowymi piłeczkami. Więcej już nie mógł zrobić. Tym bardziej, że po ostatniej operacji drętwiały mu stopy i odczuwał bóle kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Czyli szykowała się następna operacja. Nie teraz! Skoro Steffi ma wszystkie potrzebne dokumenty, to mogą wziąć ślub tu, w Rzymie. Choćby i w szpitalu. Olof go strasznie zwymyślał! Nie może dziewczynie zrobić takiej przykrości! Ślub jest zdarzeniem tak wielkiej wagi, że musi mieć odpowiednią oprawę. A on, Liam, chce byle jak, byle szybciej. Czy Steffi nadal chce go za męża? Ciągle jeszcze nie dał jej drugiego pierścionka. Na co czeka? A jeśli ona, mimo swej dobroci, życzliwości i miłości – nie zechce poślubić kaleki? Czy wziął to pod uwagę? Słowa Olofa przestraszyły go. Prawda – Steffi może go nie chcieć. I druga prawda – może na zawsze zostać kaleką. Musi natychmiast wyjaśnić swoją sytuację. Natychmiast! Ale lekarze nic mu nie obiecali, prócz nowej operacji. Natomiast Steffi go nie zawiodła. Jego cudowna, ukochana dziewczyna, słońce jego życia, jego cały świat! Jego największa na świecie miłość!
Myliły mu się dni. Rozpamiętując teraz nie wiedział dokładnie, co było pierwsze, a co następne. Za to pamiętał matkę. Wprawdzie nigdy nie przyniosła mu kawy, ani nawet ulubionego smakołyku, jednak była często. Gdy zostawali sami dużo mówiła. Głównie o interesach. Ale też o Steffi. Nalegała, aby się odciął od tej dziewczyny. Po co mu Polka? Jest łasa na jego pieniądze. Po co mu taka kula u nogi? Na hotelarstwie wcale się nie zna i na dodatek nie umie po szwedzku. Będzie miał przez nią same kłopoty. Gdy matka mówiła zbyt wiele – udawał, że usypia. Czasem rzeczywiście zapadał w sen. W którymś momencie i matka dowiedziała się, że Liam będzie kaleką, a wtedy jej nastawienie do Steffi uległo istotnej zmianie. To od matki wyszło, że jeśli tak bardzo się kochają, to niech zaraz wezmą ślub. Tu, w szpitalu. Chyba dotarło do niej, że Liam jako kaleka, będzie miał trudności w znalezieniu żony, mimo swoich milionów. Bo gdzie znajdzie drugą taką głupią, aby chciała się przywiązać do inwalidzkiego wózka męża? Miała różnych przyjaciół i dużą liczbę znajomych, ale nigdzie wśród nich nie widziała odpowiedniej partnerki dla syna. Skoro Liam i Steffi tak się kochają, to może nie będzie źle? Wzięła sprawy ślubu w swoje ręce. Tyle może dla Liama zrobić – tak mu powiedziała. Olof zgodził się jej pomagać. I kupić garnitur dla Liama, pamiętając przy tym, by na pasku zrobić dodatkowe dziurki, bo przecież bardzo schudł. Przeglądał się w lusterku, które za każdym razem przynosił Kamil, gdy przychodził go golić. I był bardzo niezadowolony ze swego wyglądu. Patrzy na mnie z lustra jakiś drapieżny ptak – myślał za każdym razem.
A Steffi przychodziła, wygładzała mu swymi paluszkami twarz, szeptała miłosne zaklęcia. Czuł jej miłość i oddanie. Ona nie zwątpiła w niego, on nie zwątpił w nią. Byli nierozerwalni.
Teraz patrzył, jak się uwalnia z sukienki i bielizny.
- Nie myj dziś włosów – poprosił.
- Dobrze – zgodziła się łatwo. - Ale muszę się choć trochę umyć.
- Ja też tylko trochę się umyję, bo nie dam rady stać pod prysznicem, a tu nie ma taboretu.
- Może chcesz iść pierwszy do łazienki? Mnie trochę czasu zajmie zmywanie makijażu.
- Przecież możemy iść razem.
- Nie, nie. Na razie wspólna łazienka odrobinę mnie krępuje.
- Wstydzisz się przy mnie zrobić siusiu?
- Może...
Zdjął koszulę, a ona zdjęła mu skarpetki – jeszcze nie mógł się tak głęboko pochylać.
- Nie mam swojej szczoteczki do zębów...
- W tej szufladce na lewo jest zapas szczoteczek, do wyboru, do koloru.
- Całe szczęście. Czy w twoim hotelu też tak będzie?
- To niezły pomysł. Muszę powiedzieć to twemu ojcu, bo Orvor też już wyjeżdża. Na szczęście jego żona cały czas dobrze się czuje. A czy ty mówiłeś swoim szwedzkim przyjaciołom o naszym ślubie?
- Nie. Jestem w zasadzie bez telefonu. I tak dobrze, że pozwolono mi zadzwonić do Davida. Ale prosiłem go, by nawet w hotelach nic na ten temat nie mówił. Wszyscy już chyba wiedzą, że miałem wypadek i że to mnie zatrzymuje z dala od Szwecji.
- Ja wysłałam kartkę do Noemi. Wie, że jestem z tobą w Rzymie. Jednak ani o wypadku, ani o naszym ślubie nie pisałam. Nie chciałam zapeszyć, a zaprosić jej i tak nie mogłam. Idź do łazienki, bo znów zaczynamy za dużo gadać. Może jutro uprzedź Orvora, by za dużo o nas nie opowiadał.
Liam bał się tej nocy i w zasadzie dlatego tak się ociągał z pójściem do łazienki. Był spięty i wewnętrznie roztrzęsiony, chociaż starał się tego nie okazywać. Jeszcze kilka minut i będzie ją miał w ramionach – swoją żonę, swoją przeogromną miłość, swoje szczęście, swój cały świat!
Przyszłą do niego pachnąca. Mięciutka, słodka taka. Przytuliła się, objęła go, ucałowała. Całując jej twarz szeptał o swojej miłości. Był w niebie! Prawie w niebie – bo jednocześnie bał się tego, co miało zaraz nastąpić.
- Liam, kochany mój, myślę, że dziś powinniśmy grzecznie spać. Jesteś bardzo zmęczony. Ja zresztą też. Przytul mnie mocno. I śpijmy.
W pewnym sensie doznał wówczas ulgi – nie musi się sprężać, nie musi nic ani sobie, ani jej udowadniać. Steffi ma rację – mają czas.
- Jesteś najmądrzejszą kobietą na świecie. Kocham cię.

KONIEC TOMU I

cdn pod koniec sierpnia 2022 r.
fot. Pixabay

piątek, 13 maja 2022

Cz. 54. 11 grudnia 1975. Ślub i po ślubie

STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 54. 11 grudnia 1975 r. Ślub i po ślubie...

Stefcia wyglądała zjawiskowo. Upięte ślicznie włosy Kamil przyozdobił maciupeńkim zielonkawym kapelusikiem z trzema sztucznymi białymi orchideami. Kosmetyczka wydobyła z twarzy panny młodej wszystko, co było w niej najpiękniejsze. Na skromnej sukience lśniły zielone szmaragdy, pod którymi ukrywał się łańcuszek z medalikiem od babci. Choć buty miały niezbyt wysoki obcas, to widać było kształtne, długie nogi dziewczyny. Wszystkiego było w sam raz, bez ostentacji, za to ze smakiem. Stefcia w przelocie pomyślała, że nie ma bukietu, ale gdy przed salą oddała w czyjeś ręce płaszcz, natychmiast zjawił się Dawid Sierocki i podał jej niewielki bukiecik z białych orchidei. Ktoś otworzył drzwi – na wprost nich w fotelu (a nie na wózku inwalidzkim!) siedział Liam w ciemnym garniturze i białej koszuli z białą muszką. Zawiśli na sobie wzrokiem. Brat i ojciec pomogli Liamowi wstać i młodzi się powitali gorącym uściskiem.
- To ty? To naprawdę ty? - wyszeptał zachwycony Liam.
- Kocham cię – szepnęła mu po szwedzku.
Sala była pełna ludzi. Stefcia powitała wszystkich skinieniem głowy i uśmiechem. Goście wstrzymali oddech, a po chwili przez salę przeszedł szmer i jakby jęk. Za Stefcią szła babcia w granatowej sukni z dużym koronkowym, białym kołnierzem – bardzo dostojna, wzruszona, przejęta chwilą. Włosy miała już skrócone i uczesane przez Kamila w bardzo twarzowy, nisko osadzony koczek. Tuż obok była Ada, również w granatowej sukience, ozdobionej białymi (sztucznymi) perełkami, w wytwornej, ale nowoczesnej fryzurce. Wszystkie trzy Polki wyglądały prześlicznie i aż „rwały oczy”, jak to później ocenił Edward i ojciec Liama.
Pani Stefania, z racji wieku, pierwsza podeszła do młodych i cichutko powiedziała do Stefci, aby ta uklękła. Powinien uklęknąć także Liam, ale to na razie nie było możliwe. Babcia pobłogosławiła młodych po polsku, uczyniła na ich czołach znak krzyża i podsunęła niewielki krzyżyk do pocałowania. Liam w lot chwycił powagę chwili i podziękował za błogosławieństwo, ucałował obie ręce starszej pani.
- Dziękuję, że ją pani dla mnie wychowała – powiedział na zakończenie, co Bela skwapliwie przetłumaczył.
Następnie młodym błogosławił Edward, a po nim Bela. Teraz Stefcia stanęła obok Liama i zaczęła się ceremonia świecka, długotrwała, bo ze szwedzkiego tłumaczona na język polski i angielski, a fragmentarycznie także na włoski. Liam był blady i chyba już ledwie stał... Wreszcie młodym, po wymianie obrączek, pozwolono pocałować się i usiąść. Nastąpiły teraz przemowy wszystkich szwedzkich panów, przy czym Olof i Orvor mówili najkrócej. Na zakończenie, jakby pod przymusem tych szwedzkich wypowiedzi, króciutką przemowę po polsku wygłosił Edward. Życzył młodym szczęśliwego, długiego życia i podziękował gościom za liczne przybycie dla uświetnienia uroczystości. Bela przetłumaczył.
Przez cały czas Dawid robił zdjęcia, a Barbro zgrzytała zębami.
Na znak pani Rybbing wprowadzono do salki wózek z poczęstunkiem – był okazały tort oraz zdecydowanie wyższy od niego polski sękacz – jak się okazało prezent od stryja Tomka (drugi taki czekał w hotelu na wieczorne przyjęcie. To dlatego do Wierzbiny przyjechały Kasia z Dorotką – przywiozły tam niezwykłe, podlaskie ciasto-rarytas.). Były też kieliszki z szampanem i duży termos z kawą. Ale goście najpierw podchodzili do młodych, składali im życzenia i dawali kwiaty.
Liam często popatrywał na Stefcię rozkochanym wzrokiem – jakby ją od nowa po raz pierwszy zobaczył. A w oczach Stefci odnajdował niezachwianą miłość i ciepło. Był szczęśliwy. Oboje byli szczęśliwi. Po blisko trzech godzinach wreszcie było po ceremonii i poczęstunku. W trakcie poczęstunku Pan Rybbing znalazł chwilę, by podejść do Stefci i poprosić, by zwracała się do niego po imieniu.
- Chyba pamiętasz – mam na imię Halvar – powiedział i pocałował ją w czoło.
- Dziękuję, panie Halvar. Jest mi bardzo miło.
- Och, dziecko, opuść tego „pana” i mów zwyczajnie po imieniu. Oczywiście możesz mnie też nazwać ojcem, czy cieplej – tatą. Ale generalnie nie ma takiej potrzeby.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Będę się starała... Halvar, ale na razie mogę mieć z tym przejściowe kłopoty...
Matka Liama nie zdobyła się na taki gest. Natomiast Edward z Belą odpowiednio „poszeptali” z Liamem, rozszerzając temat także na babcię.
Po tych blisko trzech godzinach uroczystości Liam był ogromnie zmęczony, mimo nalegań Stefci wytrwał do końca, zapewniał ją, że ma bardzo wygodny fotel. Kiedy wreszcie wrócili do jego zwykłej salki – potrzebował pomocy ojca i brata w przebraniu się piżamę. Pielęgniarka wywiozła go wózkiem do toalety, a potem podłączyła kroplówkę.
- Za jakieś piętnaście minut Pan Liam będzie spał – powiedziała do Stefci.
A ona ułożyła się obok Liama, z głową w zagłębieniu jego szyi. Objął ją i przytulił do siebie, lecz już po chwili poczuła, jak słabnie moc jego uścisku – Liam odpłynął. A i ona czuła się bliska uśnięcia... Emocje opadły, rozluźniła się. Teraz może być już tylko lepiej – pomyślała. Poczekała, aż oddech Liama się wyrówna, stanie głębszy i ostrożnie wstała.
- Pan Liam będzie spał co najmniej dwa godziny. Może nawet trzy. Pani też powinna odpocząć – powiedziała jej pielęgniarka.
Pod szpitalem czekał na nią pan Antonio.
- Jak dobrze, że pan jest. Jestem nieludzko zmęczona – uśmiechnęła się blado do kierowcy.
Otworzył przed nią drzwi.
- Zapraszam. Chce pani małą wycieczkę? Przejedziemy się nad Tybrem, odetchnie pani innym powietrzem, pooddycha rzymską zimą. Nawet nie będzie pani musiała wysiadać z samochodu. Chciałbym, aby pani chwilę odpoczęła, bo słyszałem, że wieczorem ciąg dalszy atrakcji.
- Dobrze. Oddaję się w pana ręce.
- Tak na godzinkę, nie dłużej.
W tym czasie pokazał jej kilka mostów i zajmująco o nich opowiadał.
- Dlaczego pan nie jest przewodnikiem turystycznym? Świetny z pana gawędziarz.
- Kiedyś próbowałem, ale wolę być za kółkiem – poklepał znacząco kierownicę.
Stefcia kilka razy otwierała okno, przez cały dzień świeciło słońce i temperatura oscylowała około siedemnastu stopni. Podobna pogoda miała się utrzymać przez kilka najbliższych dni. Po tej wycieczce bez tłumu i gwaru, czuła się dotleniona i spokojniejsza.
- Dziękuję panu. Miło mi, że to pan jest moim kierowcą. Ale już wracajmy, bo moi bliscy mogą się niepokoić.
Jeśli ktoś się szczególnie niepokoił, to Alice i jej matka. Pani Rybbing chciała ze Stefcią pilnie porozmawiać i Alice z tego względu czekała na pannę młodą przy windach. Apartament Rybbingów był bardzo duży, miał inny układ pokoi. Alice wepchnęła Stefcię do pokoju najbliższego drzwi wejściowych, a sama się ulotniła. Za biurkiem pełnym różnych papierów, teczek, skoroszytów i nawet segregatorów królowała pani Rybbing.
- O, wreszcie jesteś – sapnęła z przyganą. - Siadaj, musimy omówić pewne sprawy i podpisać kilka dokumentów.
Ale Stefcia nie usiadła, tylko podeszłą do niej blisko i serdecznie powiedziała:
- Chciałam pani bardzo podziękować za organizację naszego ślubu – pochyliła się i pocałowała matkę w oba policzki. - To musiało być trudne i pochłonęło dużo pani pracy i siły. Bardzo jestem pani wdzięczna i z całego serca za wszystko dziękuję – podała kobiecie rękę i ponownie ją ucałowała.
- Och, drobiazg. - Rybbing machnęła lekceważąco ręką i jeszcze raz wskazała krzesło przed biurkiem. - Załatwmy to szybko, abyś mogła trochę odpocząć przed wieczornym przyjęciem. Jesteście wszyscy zaproszeni na godzinę dziewiątą do naszej hotelowej restauracji.
- Dziękuję bardzo, ale to absolutnie nie wypada, bym ja się gościła, gdy Liam sam w szpitalu. Będę u niego najdłużej jak się da, a potem może zajrzę na pół godziny. Jednak bez Liama taka impreza nie sprawi mi przyjemności.
- Ależ Liam też tam będzie. Mało tego – dostanie dwudniową przepustkę ze szpitala i będziecie mieli dla siebie dwa dni i dwie noce.
- To zmienia postać rzeczy. - Stefcia była radośnie zaskoczona i wreszcie usiadła.
- Nie mówiliśmy ci tego do tej pory, ale od pierwszego października jesteś pracownikiem w Hotelu Steffi jako główny manager. Teraz, od dziś zostajesz zastępcą Liama, czyli zastępcą dyrektora na trzy hotele. Na pewno nie będziesz narzekać na wynagrodzenie. Już na twoim koncie są spore pieniądze. - Stefcia milczała. Nie mogła i nie chciała zdradzać swoich rozmów z Liamem. - Podpiszesz dziś dokumenty i jednocześnie otrzymasz dostęp do konta. Wszystko zgodnie z tym, czego sobie życzył Liam, choć ja nie do końca się z nim zgadzałam. Ale skoro mój syn sobie tego życzył... Proszę, tu są te papiery.
Pani Rybbing położyła przed Stefcią kilka dużych kartek, wypełnionych pismem maszynowym – po szwedzku. Na żadnej z nich nie było odręcznych podpisów jakichkolwiek innych osób. Natomiast były wykropkowane miejsca, w których miała się podpisać. Czyli Liam nic matce nie powiedział. A ona już podpisała podobne dokumenty. Matka chce dublować dokumenty? O co tu chodzi?
- Czego dotyczą te pisma? - zapytała ostrożnie.
- Głównie twojej pracy. O, widzisz – tu jest data – pierwszy październik. A tu dzisiejsza – jedenasty grudzień. Te trzy pisma są do banku, a to do konsulatu. Podpisz szybciutko i zamykamy sprawę.
Stefcia przeglądała pismo po piśmie. Nic nie rozumiała. Szukałą słowa „intercyza”, albo jakiegoś brzmiącego podobnie, ale takiego nie widziała. Na dwóch nagłówki mówiły o banku w Szwecji. Inne nie miały adresu. W głowie Stefci rozległ się głośny sygnał alarmowy: - „A to małpa! Chce mnie w coś wrobić!”. Już oparła długopis o kartkę, a ręka jej drżała. Nie ma mowy – nic nie podpiszę! Liam na pewno nic o tym nie wiedział! Pani Rybbing znów wymyśliła coś złego, coś przeciwko niej.
W drzwiach ukazała się głowa Barbro.
- Mamo, pospieszcie się. My tu czekamy.
Stefcię oblał war. Czuła, jak zapłonęły jej policzki. Musiała odmówić podpisów! Wszedł Rybbing i powiedział do żony coś twardo, stanowczo, po szwedzku, a ona odpowiedziała mu niemal agresywnie.
- No widzisz? Mąż też mnie przynagla – powiedziała do Stefci z fałszywym uśmiechem na ustach. Stefcia policzyła do dwudziestu – bo do dziesięciu to było za mało! „Och, ty żmijo!”.
- Pani wybaczy, ale nic nie podpiszę. Przecież ani słowa z tego nie rozumiem – spokojnie odłożyła długopis. - Zrobię to później w obecności Liama, bo muszę dokładnie wiedzieć, co podpisuję. Dobrze? Wezmę te pisma tymczasem, niech stryjek je przejrzy.
- Nie ma takiej potrzeby! - kobieta niemal wyrwała pisma z rąk Stefci.
Ale ona i tak wcześniej zdążyła policzyć, że było sześć kartek. Była bardzo ciekawa, do czego chciała przymusić ją pani Rybbing przez wymuszenie podpisów. Zatrzęsła się z nerwów. Nie miała wątpliwości co do tego, że matka chciała wpuścić ją w maliny. Praca? Tą sprawę już miała załatwioną z Liamem. To nie do wiary! Konto w banku? Bzdura, a nie konto w banku! Konto ma już założone!
- Czy Liam wie, o każdym z tych pism?
- Ależ oczywiście!
- No cóż... Inaczej się z nim umawiałam. I dlatego nie wierzę, aby on wiedział. Pójdę już – bąknęła wstając z krzesła. Widziała, jak wściekłość wykrzywiła twarz matki Liama.
- Szkoda. A miałybyśmy już czystą sprawę.
Stefcia wyszła kompletnie roztrzęsiona. Ledwie trafiła do wyjścia. Pomyliła piętra. W windzie ogarnęła ją nagła słabość, aż bała się, że zaraz zemdleje. Z trudem powstrzymywała płacz. Dobrze, że ojciec czekał na nią w otwartych drzwiach. Od razu wpadła w jego ramiona i już nie wstrzymywała łez.
- Dziecko, co się stało? Piotrek, szklanka wody dla siostry, migiem. A ty siadaj i spróbuj nam opowiedzieć.
Stefcia zdjęła swój śliczny, elegancki „ślubny” płaszcz i niedbale rzuciła go na fotel. Usiadła koło babci. Dygotały jej ręce i nogi. Piotruś podał wodę. Wypiła od razu wszystko.
- Dziękuję, Piotrunia. Zobacz, czy jest Ada z Dawidem. Jeśli są niech przyjdą i posłuchają.
- Kto? – zapytała babcia, biorąc Stefcię za rękę.
- Pani Rybbing.
- I wszystko jasne! - za złością warknął Bela.
Weszła Ada, Dawid i Piotruś.
- Stryjku załatw jakiś alkohol. Ale nie wino. Raczej koniak.
- Dobra. Ale ty mów wreszcie.
I Stefcia opowiedziała, dodając swoje przemyślenia i odczucia. W zasadzie wszyscy byli wstrząśnięci, nawet Piotrek i Kamil.
- A ja już takie papiery podpisywałam w obecności Liama. To znaczy te odnośnie konta w banku i te dotyczące pracy. To wszystko Liam załatwił dużo wcześniej – zakończyła.
- A to dopiero małpa!
- Chciała cię w coś wrobić.
- Albo z czegoś wykluczyć.
- Jej na pewno chodziło o intercyzę.
Posypały się uwagi różnych osób.
- Broni swoich pieniędzy, jak lwica małych.
- Nie swoich, tylko Liama.
- Ale suka!
- Wiedźma!
- W mordę jeża! Ale wredota! - nawet Piotrek nie wytrzymał.
- Ciekawe, czy Liam o tym wie.
- Na pewno nie wie. Przecież chciała to załatwić za jego plecami.
- No dobrze – ale co dalej?
- Córcia, jesteś bardzo mądrą dziewczynką. Czy ci już to mówiłem? - Edward pocałował córkę w czoło. - Jestem z ciebie bardzo dumny.
- Gdyby do niej dotarło, że ja kicham na te ich miliony! Mam je w nosie! Wcale mi nie zależy na ich pieniądzach. Mogła zagrać ze mną w otwarte karty, a wtedy bym podpisała intercyzę bez mrugnięcia okiem. Ale nie stać ją na uczciwość. Bez Liama nic nie podpiszę. A tej mamuśce już nigdy nie uwierzę, nie zaufam. Spaliła wszystkie mosty... A ja jeszcze jak ta głupia, naiwna, tak pięknie jej podziękowałam za ślub i imprezkę. - Popatrzyła na swoją błyszczącą brylantami obrączkę i ją pocałowała. - Liam, dodaj mi sił. Ja wcale nie chcę walczyć z twoją matką! Ja tylko chcę być z tobą. W ciszy i w spokoju. Razem.
Dostarczono koniak, szklaneczki i coca-colę oraz miskę winogron. Oddzielnie w kubełku był lód. Kamil zajął się nalewaniem. Nawet babcia chciał drinka. Bela zapalił cygaro – jemu też drżały ręce. A to suka! Chciała uderzyć w jego ukochaną chrześnicę! Ale to Żakówna, jego krew! Takie numery z Żakami nie przechodzą!
- I co teraz zrobisz? - zapytała Ada, wstrząśnięta tak jak pozostali.
- Nic nie zrobię. Nic nie mogę zrobić. To matka Liama. Nawet się jednym słowem do niego nie zająknę. Chyba żeby zapytał wprost, to wtedy kłamać nie będę. Bo podobno zawsze się zaczyna od małego kłamstwa. Takiego, żeby tę drugą osobę chronić, osłonić, nie denerwować. Między nami kłamstw nie będzie. Ale jeśli się da, to sprawę przemilczę. To musi być ogromnie przykro mieć taką matkę.
- To na wieczornym przyjęciu wszyscy udajemy, że jest cacy? - zapytał wściekły Edward.
- Spokojnie, synku. Tak chyba będzie najlepiej – potwierdziła babcia. - A już w stosunku do niej to wszyscy macie być uprzedzająco grzeczni. Przecież chciała zrobić Stefcię managerem, a nawet zastępcą Liama nad trzema hotelami – dodała z przekąsem starsza pani. - Niech się kobieta cieszy, a my i tak swoje wiemy.
- Mnie te stanowiska wcale nie cieszą, bo się nic a nic nie znam na tej hotelowej pracy. Wyjdę na jakiegoś pajaca! A przy tym żadna znajomość szwedzkiego. Tymczasem się okazuje, że i włoskiego mam się uczyć „na biegu”!
- Zajedziesz do Szwecji i od razu szukaj nauczyciela szwedzkiego. I niech to on do ciebie przychodzi, żebyś nie traciła czasu na dojazdy. A ojciec Liama niech cię uczy hotelarstwa...
- Ojca nie będzie, bo on wróci do Pineto. Orvor musi do Szwecji, bo jego żona zaraz będzie rodzić – wyjaśniła Stefcia.
- No tak, to komplikuje sprawę. - Bela nerwowo krążył po salonie. - Tak czy tak musisz się uczyć. W Polsce znalazłabyś jakieś kursy hotelarskie... Może w Szwecji znajdziesz coś w języku angielskim? Trzeba szukać.
- Kochana przyjaciółko – wzniósł toast Kamil – za ciebie, za twoją przyszłość, za twoją mądrość, za wasze wspólne szczęście. Nie daj się, nasza kochana dziewczyno, żadnym przeciwnościom. Walcz! A na pewno zwyciężysz! Masz nie od parady główkę i umiesz myśleć z wyprzedzeniem. Ja w ciebie wierzę.
- Dziękuję, mój przyjacielu – Stefcia wstała i ucałowała go w oba policzki. - Dziękuję ci, że jesteś z nami. I za taki piękny toast.
- Przecież w Szwecji jest sporo szkół wyższych. Muszą być i hotelarskie. Zatrudnij jakiegoś doktora czy profesora i niech cię uczy indywidualnie – podsunął pomysł Daniel.
- Ja się w Polsce rozejrzę za podręcznikami dotyczącymi hotelarstwa i jak najszybciej prześlę je do ciebie – zaoferował się stryj.
- I w żadnym wypadku nie zwierzaj się szanownej mamuśce oraz jej córeczkom. Kto wie, co ma za uszami ichnia milutka Alice. Bez problemu bym uwierzył Orvorowi, ale nie żadnej z tych trzech damulek. Ona wszystkie są po jednych pieniądzach– dorzucił Edward.
- Jest mi ogromnie przykro, że taki afront spotkał cię w dniu ślubu – Bela delikatnie poklepał swoją chrześniaczkę po plecach. - Ale Kamil ma rację – WALCZ! Zawsze bierz byka za rogi, a zwyciężysz. I – jak to mówią – karty trzymaj przy orderach. Przyjmują cię do rodziny, a kopią pod tobą dołki. Bądź od nich cwańsza, ale zawsze uczciwa. A ta jędza kiedyś się potknie o własne nogi, czego jej serdecznie życzę! Zaś córunie to też nie wiadomo jakimi szpakami karmione. Nie ufaj żadnej z nich, Edek ma rację.
- A ja wracam do głównego tematu – odezwała się babcia. - Niech nikt z was nie waży się zrobić jakiejkolwiek aluzji, albo nie daj Boże, przykrości tej Rybbingowej. Ani na przyjęciu, ani kiedykolwiek później. Wszyscy macie być dla niej słodsi od miodu, uprzedzająco grzeczni, mili i uśmiechnięci. Niech się kobiecina cieszy, bo nic więcej jej nie zostało. A mu stoimy zwartym murem, o który co najwyżej można się rozbić.
- A czy mówiłam, że na przyjęciu będzie także Liam? - wreszcie radośnie powiedziała Stefcia. - Dostanie przepustkę ze szpitala aż na czterdzieści osiem godzin! Przezorna mamuśka już wynajęła lekarza i pielęgniarkę, aby cały czas byli w hotelu. To się nazywa dalekowzroczność.
- To może nam się uda jeszcze pojechać na Monte Cassino? - niepewnie zapytała babcia. - Chociaż pogoda nie jest za ładna... Ale może...
- Dobry pomysł - jedźcie! - poparł ją Bela. - Ja już tam byłem, to sobie odpuszczę. Ale koniecznie weźcie Piotrusia.
- Ja też tam byłem, więc nie będę zajmować miejsca tym, co nie widzieli – stwierdził Kamil, popatrując na Adę i Daniela.
- My bardzo chętnie, ale pan Edward też nie był, a w samochodzie są tylko cztery miejsca...
- Ada, dziecko drogie – ciepło powiedział Edward – ja będę jeszcze wiele razy, przecież moja córcia ma tu swój hotel. Więc się naoglądam wszystkiego aż do bólu. Jedźcie i mną się nie przejmujcie. Ja będę uprawiał leżenie brzuchem do góry, bo zaraz muszę do pracy. A takie leżenie jest nad wyraz przyjemnym zajęciem. Albo zagramy w brydża „z dziadkiem”, co Kamil?
- Moi panowie, ja mam jeszcze do was gorącą prośbę – Stefcia aż wstała, aby ją wygłosić. - Niech żaden z was się dziś nie upije. Niech nie mówią, że Polacy to alkoholicy. Pijcie na pół gwizdka, a nawet jeszcze mniej. Bardzo was o to proszę. Nie pozwólcie sobie na nadmierny luz. Kiedyś, w Wierzbinie zrobię dla was solidną popijawę, taką, że aż pospadacie ze stołków, ale dziś pijcie tylko symbolicznie.
- Nie ma sprawy, Steniulka. Masz to u nas jak w banku – pierwszy odezwał się Kamil, a pozostali panowie natychmiast go poparli.
- A ja trzymam cię za słowo, nie dlatego, że tak bardzo pragnę się napić, ale dlatego, że jestem ogromnie ciekaw waszej Wierzbiny. To musi być magiczne miejsce – zauważył Daniel.

c.d.n.
fot. - Pixabay  

 


czwartek, 12 maja 2022

PO NOCNYM DESZCZU

 





Po nocnym deszczu - © Elżbieta Żukrowska

Deszcz ciemną nocą umył świat
ziemia łapczywie spijała krople
trawa zielenią cieszyła wiatr
tarzał się w niej wielokrotnie

Kos był spragniony więc krople pił
i dalej gwizdał srebrzyście
w cieniu gałązek nieco się krył
a tam bez wołał go w swoje kiście

Wiosna coś niosła każdego dnia
cudne żonkile rozkwitły żółto
jabłonie różem stały u sadu bram
pszczoły wpadały otwartą furtką

Dziewczyna splotła warkocze dwa
i do każdego wpięła kwiaty
w oku niech się nie kręci łza
w wiosennej choreografii

Choszczno, 12.05.2022 r.
fot. z internetu

środa, 11 maja 2022

Cz.53. Grudzień 1975 r. Rzym. Nowe problemy


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz.53. Grudzień 1975 r. Rzym. Nowe problemy

Prawdę powiedziawszy przesłuchanie muzyków wcale Stefcię nie interesowało, ale cała jej rodzina chciała posłuchać, dołączyła się nawet Alice. Nie mogło jej tam nie być! Natomiast Stefcia po porannej wizycie u Liama była załamana. I nikomu nie mogła powiedzieć, co się wydarzyło. Przesłuchanie? To teraz było całkiem bez znaczenia!
Rankiem zaniosła mu kawę tak jak zwykle. Liam był nie tylko smutny – wyglądał na spłakanego.
- Liam, kochanie... Co się dzieje? - Patrzył na nią, a jego oczy znów napełniły się łzami. Milczał. - Liam, mój najdroższy! Komu powiesz, jeśli nie mnie? Nie ukrywaj niczego przede mną. Powiedz, co się stało. - Odstawiła na szafkę kubeczek z kawą i przytuliła się do Liama. Całowała jego twarz, gładziła po włosach. - Liam, ja cię kocham bez względu na wszystko. Powiedz mi, co się stało.
Długo trwało, zanim wreszcie się odezwał. Mówił urywanym głosem.
- Nie możemy wziąć ślubu. Nie będzie ślubu. Nie mogę ciebie poślubić.
Miała wrażenie, że krew zastyga jej w żyłach. Ciało ogarnął mróz. Nie pytała o nic więcej, bo nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Przytuliła się do Liama jeszcze mocniej. Trwali tak w niemym uścisku. Wróciły myśli – jak piasek miotany wiatrem: nie do uchwycenia, jak żar letniego słońca: nie do ugaszenia.
- Nie pojmuję... Nie rozumiem... Liam, cokolwiek się stało – pamiętaj, że bardzo cię kocham – szepnęła cichuteńko.
- I ja cię kocham. Kocham najbardziej na świecie. I dlatego nie mogę się z tobą ożenić.
- Możemy żyć bez ślubu. Mnie to nie przeszkadza – powiedziała pozornie lekko.
- Kochanie, to nie tak... Jak mam ci to powiedzieć? Po tym wypadku jestem impotentem. Nic się nie da zrobić. Właśnie lekarze mi o tym powiedzieli. Duszę się...
Stefcia nic o impotencji nie wiedziała. Znała samo słowo i przypuszczała, że impotencja to brak fizycznych możliwości do odbycia stosunku płciowego. Innymi słowy brak erekcji. Tu jej znajomość problemu się kończyła. Wiedziona jakimś impulsem, kobiecą intuicją, wiedziała, że nie może pozostawić Liama sam na sam z takimi myślami, z zawiedzionymi nadziejami, z dramatem, jaki w głębi siebie przeżywał.
- Na jakiej podstawie wierzysz tym konowałom? Przecież to może być uleczalne. Brałeś różne leki, masz uszkodzony kręgosłup, twój mózg był poddany długotrwałemu cierpieniu... Daj sobie czas. Daj nam czas. Nawet twoi rodzice mówią, że jestem dla ciebie najlepszym lekarstwem. Nie możesz mnie odtrącić. Ślub to taka sprawa, w której i ja mam coś do powiedzenia. Jednego tylko musisz być pewien – że mnie kochasz. Jeśli tak, to zwyciężmy wszystko. Tylko musimy być razem. Zawsze razem. Kochasz mnie?
- Jak nikogo na świecie. Kocham cię. KOCHAM CIĘ NADE WSZYSTKO!
- Przejdziemy przez to razem, bo i ja bardzo cię kocham. W Szwecji znajdziemy innych lekarzy. Albo w Szwajcarii. Albo w Emiratach Arabskich. Na pewno znajdziemy i nie ważne, gdzie. I oni postawią cię na nogi. Medycyna robi olbrzymie postępy każdego roku, każdego miesiąca. To co dziś niemożliwe, jutro już może być bajecznie proste. Nie rozpaczaj i nie poddawaj się.
- I ty naprawdę w to wierzysz? Wierzysz w to co mówisz? Co mi obiecujesz

- Wierzę. A przede wszystkim wierzę w naszą miłość i w to, że ma niezwykłą moc. Zobaczysz – będzie dobrze.
- To daj mi tę kawę. Mam bardzo sucho w ustach, a jednocześnie bardzo mokro w oczach. Kocham cię. Jesteś moim światem. Jesteś... Jesteś... Dobrze, że jesteś.
Antonio miał przyjechać po Stefcię o jedenastej. Ale już o dziesiątej przyszedł do szpitala ojciec Liama. A Liam zapowiedział, że na razie nikomu nie powie o swoim problemie, nawet ojcu. Łatwiej by mu było powiedzieć bratu, ale Stefcia uznała to za przedwczesne. Wierzyła, że wszystko może się samoczynnie zmienić. Oby tylko mieli możliwość spędzenia wspólnie nocy... I Liam jej zaufał.
Antonio przywiózł ze sobą swego grającego na saksofonie kuzyna – pana Valentino. Stefcia zabrała obu panów do swego apartamentu. Bela zamówił przez room service dodatkowy dzbanek kawy i wszyscy zjedli drugie śniadanie. Polacy mieli jechać na dalszą wycieczkę po Rzymie, ale Stefcia uprosiła ich, by zostali na bliskie już przesłuchanie muzyków. Młodzi zjawili się przed czasem, a recepcjonista, nieco wtajemniczony, widząc wnoszone przez nich instrumenty, zaproponował wolną salę bankietową. Mario, ten od skrzypiec grajek uliczny, przedstawił chłopców. Od bębnów był Rodolfo, na basowej gitarze grał Sewerio, Paolo to gitara funkcyjna. On sam grał na skrzypcach i na pianinie. Luigi przede wszystkim śpiewał, ale także grał na klarnecie. Był jeszcze Gino – podobno grał niemal na wszystkim, ale przydźwigał ze sobą akordeon. Wszyscy byli studentami, choć każdy studiował w innej uczelni, ale za to mieszkali blisko siebie, chyba na jednaj ulicy, i znali się od dziecka. Żaden z nich nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat. Pan Valentino, na oko lekko po sześćdziesiątce, prawie nie znał angielskiego, patrzył na chłopców z ciekawością. W pewnej chwili wygłosił dłuższą mowę do kuzyna, a ten przetłumaczył Stefci, że Valentino obawia się, iż się nie zgrają właśnie z uwagi na wiek i – co za tym idzie – na temperament. Obawiał się, że będzie bardzo odstawał od młodych, a i repertuar ma może trochę przestarzały.
- A grywa pan rosyjskie romanse? - chciał wiedzieć Bela.
- Tak. Rosyjskie, cygańskie, sporo sentymentalnych ballad i romantycznych piosenek włoskich.
- A kto jest szefem tej kapeli? - zapytał Edward.
Okazało się, że młodzi jeszcze nie wybrali szefa, nie mieli też nazwy. Powiadomieni o zmianie miejsca przesłuchania dołączyli do grupy Alice oraz Orvor.
I młodzi zagrali. Stefci się podobało. Alice – wprost przeciwnie. Rodolfo nie miał ze sobą perkusji, ale dzielnie potrząsał jakimiś małymi grzechotkami, których nazw Stefcia nawet nie próbowała zapamiętać. Orvor rytmicznie podrygiwał, a Piotrek usiłował wystukiwać rytm. Pan Valentino słuchał i milczał. Stefcia poprosiła, aby Luigi trochę pośpiewał. Miał bardzo piękny, niski głos. Później Zagrał Valentino kilka solówek i przy akompaniamencie skrzypiec zaśpiewał ciepłym tenorem kilka włoskich piosenek – to jest pierwszych zwrotek, bo przesłuchanie nie mogło trwać za długo. Stefcia była zadowolona. Zabrała Orvora i Alice na zewnątrz.
- I co o tym sądzicie?
- Steffi, przecież my nie mamy wyboru! My jesteśmy pod ścianą i musimy ich wynająć – powiedział Orvor.
- Mnie się nie podoba ten Gino. On się we wszystko wtrąca i narzuca swoje zdanie. Weź pozostałych, ale nie Gino. On rozwala zespół – wygłosiła swoje zdanie Alica. - A poza tym gdy gra, zawsze się troszkę spóźnia, zauważyliście?
- Masz rację. A co z Valentino?
- On jest z nich najlepszy, oby się tylko jakoś zgrali – stwierdził Orvor.
- I mnie się on najbardziej podoba. To jest muzyk z klasą. Pozostali to żółtodzioby. Ale musimy dać im szansę. Lecz bez Gino. Ale jak to im powiedzieć? - zmartwiła się Stefcia.
- Ja powiem – zadeklarował się Orvor. - A pozostali niech wybiorą kierownika, bo nie będę z każdym prowadził finansowych negocjacji.
- Kierownika trzeba im narzucić. Wszystko zaczęło się od Mario i niech to on poprowadzi zespół. Jest rzutki i bystry. Poza tym chyba inni darzą go respektem. A pana Valentino potraktuj jakoś wyjątkowo. Jest z chłopakami, ale na specjalnych warunkach. I oni muszą o tym wiedzieć. To działaj, Orvor. Działaj przyjacielu.
Gdy wrócili do sali – oczy muzyków były w nich wpatrzone z nadzieją. Jeden Valentino zdawał się być obojętny.
- I co o tym myślicie – Stefcia zwróciła się do swoich po polsku.
- Mnie się podobają – śmiało powiedziała Ada.
- Wywal tego Gino – szepnął jej na ucho Kamil. - To jakiś paskudny typ.
- Tato, co ty myślisz?
- Ten jeden pajacuje, ten w czarnej koszulce. Pozostali są fajni.
- Stryjku?
- Popieram Edka. To jakaś szmata, a nie muzyk. On śmie twierdzić, że gra na wszystkich instrumentach, a na jednym dobrze zagrać nie umie. Fałszował na tej harmonii ile wlezie.
- To akordeon.
- Dobra, na akordeonie.
Babcia i Dawid stwierdzili, że się nie wtrącają, ale i tak Stefcia powiedziała do Orvora, że wszyscy są jednomyślni. Na to Orvor bezceremonialnie wygłosił spore przemówienie po włosku, w wyniku którego Gino opuścił salę. Stefcia miała wrażenie, że chłopcy odetchnęli.
- Dalej działaj sam – powiedziała do Orvora. - Ja idę do siebie, bo zaraz chcę iść do szpitala, a muszę się trochę ogarnąć.
- Ale jak to sam?
- Nie bój się odpowiedzialności. Poza tym ty lepiej wiesz ode mnie co i jak. No wiesz – sprawa kupna instrumentów i ustalenie stawek dla muzyków. Aha, chłopaki pewnie już mają swoje dziewczyny, to pozwól im przyjechać do hotelu na sylwestra. Teraz lepiej nie, bo tylko by rozpraszały chłopców, a muszą poćwiczyć. I pamiętaj, dla pana Valentino stawka specjalna, poza zespołem. Dasz radę. Jeśli chłopcy sami zdecydują się mieć go w zespole na stałe, to wtedy ustalisz inne zasady, pod warunkiem, że będą u nas grali w piątki i soboty, czy jak to jest przyjęte we Włoszech. Pewnie dlatego lepiej będzie na razie umówić się na krótszy okres. Sam zobaczysz. I na osobności posłuchaj rad tego Valentino. Mam wrażenie, że to łebski facet, a młodzi mogą mieć jeszcze pstro w głowach. O, jeszcze nazwa zespołu. Niech wymyślą coś krótkiego i chwytliwego, żeby im jakiś plakat z tą nazwą zmajstrować. Będą mieli darmową reklamę.
W drodze do apartamentu babcia powiedziała, że jak na jej gust to chłopcy grają za mało rytmicznie. Ich muzyka jest do słuchania, a mają grać do tańca.
- Gdy będą mieli perkusję i pianino siłą rzeczy muzyka stanie się bardziej rytmiczna – zapewnił Bela.
- Niekoniecznie. Orvor powinien ich trochę poinstruować. Oni muszą wiedzieć, czego się od nich oczekuje. Ale kilka dni ćwiczeń może dużo zmienić, a wyboru i tak nie macie – wygłosił swoje zdanie Edward.
- Steffi, przetłumacz – upomniała się Alice. - Mój tato może żałować, że z nami nie poszedł. Ale za to jest z Liamem. Dziś przyjeżdża mój mąż Felix i syn David. No i Olof pewnie już dołączył ze swoją rodziną.
Stefcia przetłumaczyła, a później dodała, że ciasno będzie w salce u Liama, że się wszyscy nie pomieszczą jutro na ślubie.
- Och, nie martw się. To ma być w innej sali, zdecydowanie większej, bo będą też ci panowie z konsulatów, tłumacze, kilku lekarzy i ze dwie lub trzy pielęgniarki. No i my – rodzina. A jeszcze Orvor i Allesandro z żoną. Wiesz o tym, że żona Orvora ma rodzić w połowie stycznia? On już się tym bardzo denerwuje i chce jechać do domu. Teraz tato przejmie doglądanie spraw w twoim hotelu. Ale nic się nie martw, będzie dobrze. A mówił ci ktoś o niespodziance?
- Jezu... Jakiej znów niespodziance?
- Ja też nie powinnam mówić, ale ci trochę zdradzę. Wieczorem w hotelu będzie przyjęcie ślubne. No wiesz, cała rodzina, a w zasadzie dwie rodziny, kilku lekarzy, może ktoś jeszcze.
- Litości! My się będziemy gościć, a Liam sam w szpitalu? To nawet nie wypada! Na żadne przyjęcie nie pójdę. Nawet nie ma mowy!
- Pójdziesz, pójdziesz. Od razu uszykuj sobie jakąś sukienkę na wieczór. Nie możesz zrobić takiej przykrości swoim i moim. To nie do pomyślenia.
- Kochanie, wybacz, ale zostanę z Liamem tak długo, jak to tylko będzie możliwe. To w końcu nasz ślub i nasza noc poślubna. Nie zostawię go samego. Wybij to sobie z głowy!
Ale Alice tylko się głośno zaśmiała.
W apartamencie okazało się, że wszyscy wiedzą o przyjęciu, tylko Stefcia nie jest tego świadoma.
- Będziesz musiała tam pójść. Nie możesz aż tak zawieść Rybbingów – nalegała babcia. - Poleciłam uprasować tę jasną sukienkę ze szlakiem w groszki. Bardzo ci w niej ładnie.
Stefcia poczuła, jak narasta w niej gniew – znów coś się działo za jej plecami!
- Niespodzianka powinna być przyjemna, a nie irytująca – powiedziała najspokojniej, jak mogła i w zasadzie zamilkła na długo, bo w środku aż wrzała, a nie chciała bliskim sprawić przykrości nieprzemyślanym słowem.
Odpoczęła trochę i pojechała do szpitala. Pan Antonio nie tylko był kierowcą, całkiem niezłym przewodnikiem po Rzymie, ale też kopalnią informacji. Zapytał ją, czy mają dużo rzeczy do zabrania, bo on zna tani transport ewentualnego nadbagażu do Polski. Gdy wyjaśnił, w czym rzecz, Stefcia natychmiast zdecydowała się z tego skorzystać. Do Rzymu przyjeżdżały autobusy wycieczkowe i niektórzy kierowcy dorabiali sobie przewożąc bagaże osób poza wycieczkowych. Antonio wiedział, gdzie ich znaleźć i co dalej zrobić. Oczywiście w bagażu nie mogło być przedmiotów podlegających ocleniu. Żadnych papierosów, alkoholu oraz narkotyków. A z rzeczy świeżo kupionych powinny być usunięte metki.
- A maszyna do pisania może być?
- Oczywiście. Ten kierowca, którego znam, daje swoje torby i trzeba się do nich przepakować pod jego okiem. A za torby trzeba dodatkowo zapłacić. Największa trudność jest w odbiorze bagażu. To daleka trasa, na której zawsze może dojść do niespodzianek. On wprawdzie określa miejscowość, datę i godzinę, ale przy takich odległościach zawsze może być jakiś poślizg. No i ktoś będzie musiał w odpowiednim miejscu na niego czekać. Najlepiej w jakimś dużym mieście. Nie pamiętam nazw waszych miast.
- Wrocław, Kraków, Poznań, Warszawa – podpowiedziała Stefcia.
- Chyba te dwa ostatnie. To zależy, skąd są ludzie z wycieczki. W drogę powrotną oni wyruszają zazwyczaj w poniedziałek rano. Oni, bo zazwyczaj jest dwóch kierowców. Jeśli jeden, to ma po drodze noclegi.
- To uczciwi ludzie?
- Wydaje mi się, że tak. Ale dziś za nikogo nie można ręczyć...
- Przekażę sprawę w ręce mego stryja. Mam za dużo na głowie i nie chcę samodzielnie podejmować decyzji. A ile bagażu można do takiej torby włożyć?
- Nie wiem, czy dobrze odpowiem, ale mnie się wydaje, że ze dwadzieścia kilogramów różnych szmatek. No wie pani, damskich ciuszków. Podobno jakaś kobieta w Polsce, może żona tego kierowcy, szyje takie duże torby ze zwykłego materiału, może z płótna, dodaje zamek błyskawiczny i mocne uszy. Lekkie to, a dużo wejdzie.
- Dziękuję panu. Mocno mnie pan zainteresował.
- Nie ma za co. Nie ma za co.
- To ja idę do mojego narzeczonego, a pan niech się przejedzie do tych autobusów.
- Dziś to chyba za wcześnie. Ale się przejadę. Bo oni zazwyczaj przyjeżdżają w piątek, ludzie z wycieczki przez trzy dni zwiedzają Rzym, a potem jadą dalej. Czasem nawet do Lourdes. A czasem najpierw Lourdes, a później przyjeżdżają do Rzymu. W zasadzie wszystkim chodzi o Watykan i papieża, a to najlepiej w niedzielę. A i po Francji jeżdżą. Różnie jest. Zależy jaką mają trasę. To nie zależy od kierowców.
- Niech się pan zorientuje w sytuacji, to nie zaszkodzi. I tę moją rodzinkę niech pan znów gdzieś wywiezie, a ja sama wrócę do hotelu. Muszę sobie kupić jakieś zimowe byty, bo mi w tych letnich pantofelkach nogi rano marzną. Nie chcę się przeziębić. Ale to już po ślubie.
- To pojedźmy po te buty od razu. W pół godziny będziemy z powrotem. Dobry sklep i tani. Żona tam zawsze kupuje.
Zeszła im blisko godzina, ale było warto – kupiła sobie dwie pary, jedne najmodniejsze, a drugie zwyczajnie, bardzo ciepłe i też ładne.
Później, chociaż poczuła mocny głód, poszła już prosto do Liama. Czekał na nią bardzo stęskniony. Na szczęście był z nim ojciec i brat. Nie lubiła, gdy Liam był sam. Stefcia miała wrażenie, że panowie zachowują się jakoś nienaturalnie, jakby coś przed nią ukrywali. I to nawet Liam. Ale już nie chciała dociekać. Ucałowała narzeczonego. Miał wyjątkowo chłodną twarz...
- Spóźniłam się, ale Antonio zawiózł mnie jeszcze do sklepu, gdzie kupiłam sobie te buty. Jak ci się podobają?
- To ten zakup zakazany dla mnie... Bardzo ładne. I dobrze, że kupiłaś.
- Już było mi zimno w półbutach. A panowie jeszcze mogą dłużej pobyć z Liamem? Zgłodniałam bardzo i chciałabym jeszcze coś zjeść na dole.
- Nie ma problemu – odpowiedział szybko Olof.
- Zjedz coś, zjedz koniecznie, bo ostatnio bardzo zeszczuplałaś. Mogę cię nie znaleźć w łóżku – zachichotał Liam, a Stefcia ucieszyła się, że jest w dobrym humorze. - I bardzo proszę o kawę. Dziś może być podwójna porcja.
- A ja nawet nie wzięłam twego specjalnego kubeczka... No nic, może dziewczyny coś znajdą. Ma być wielki kubek i bardzo gorący. Zrobię, co w mojej mocy.
- Kocham cię, moja śliczna! A za kawę to nawet dwa razy mocniej – żartował dalej.
Kiedy Stefcia, już najedzona, wróciła z dużym kubkiem kawy, musiała Liamowi zdać relację z przesłuchania muzyków. Liam już trochę o muzykach wiedział od ojca, ale Stefcia umiała to przekazać znacznie barwniej. Śmieli się obydwoje. Później nastąpił „wysyp” gości z obu rodzin, jednak po niedługim czasie pan Rybbing wysłał wszystkie panie do hotelu, by sobie natapirowały włosy.
- Bo my tu teraz robimy wieczór kawalerski – oświadczył z zabawną miną.
Pielęgniarka kręciła głową, bo gości nadal było zbyt wielu. I uśmiechała się – Liam był powszechnie przez personel lubiany.
W drodze powrotnej Ada zapytała, czy Stefcia kupiła sobie niebieską bieliznę. Okazało się, że całkiem o tym zapomniała!
- Masz szczęście, że jestem twoją przyjaciółką. Majtki kupiłam, ale biustonosza się bałam. Nie znam twojego rozmiaru. Może pójdziemy jeszcze do sklepu? Ten niedaleko powinien być jeszcze otwarty, choć pewnie ceny ma kosmiczne. A buty masz kapitalne! Wracając do biustonosza – myślę, że trochę schudłaś i będziesz musiała go przymierzyć. Dobrze by było, gdyby nieco powiększył ci biust. A przynajmniej uniósł do góry. No i pożyczę ci moją złotą broszkę, wczoraj dostałam od Daniela... Stara się mój chłopak.
- Przecież nie było w planie biustonosza! I jak złotą broszkę? Przecież będę miała szmaragdy...
- To nic. Królowa angielska nosi jednocześnie naszyjnik i broszkę. To i ty możesz. Poza tym broszka jest maleńka, więc co ci szkodzi? A jeśli chodzi o biustonosz, to kup koniecznie. Chyba, że nie masz kaski.
- Mam, chociaż na te buty się nieźle zrujnowałam. Zresztą chodźmy. Babciu, idziesz z nami? Aduś, bardzo ci dziękuję. Jesteś nieocenioną przyjaciółką.
- Nie wiadomo, kiedy będzie wasz kościelny ślub, więc tym bardziej się staram.
- Na zakupy – zawsze! Uwielbiam zakupy, za które sama nie muszę płacić – ucieszyła się babcia.
- Zaczekajcie! - zawołała za nimi Alice, gdy zorientowała się o co chodzi. - Może i ja coś sobie kupię. Aha, zapomniałam ci powiedzieć – zwróciła się do Stefci – że masz na jutro zamówioną kosmetyczkę. To taki mój prezent z okazji ślubu. Powinna być o dziewiątej trzydzieści, więc z rana do Liama już nie biegnij. On też się musi przygotować.

A na drugi dzień już był ślub.


c.d.n.
fot. z internetu

wtorek, 10 maja 2022

W JABŁONIOWYM SADZIE

 





W jabłoniowym sadzie - © Elżbieta Żukrowska

Księżyc znów kołysze się na chmurce
gwiazdy chcą mrugać lecz coś wpadło w oczko
czerwień tulipanów już nie wabi strugą
bo mrok je ukrywa gdy noc się zagęszcza

Jabłonie jasne panny pod bielą i różem
ciągle są widoczne wołają ku sobie
lecz nie zrywaj ich kwiatów oddadzą w naturze
jesienne smaki lub słodycz w konfiturze

W dzień kukała zazulka teraz cisza w sadzie
nawet zięba usnęła z dziobkiem pod skrzydełkiem
tylko komar przeleci niby to tak sobie
a szuka gdzie by zdobyć słonej krwi kropelkę

Sad pełen jabłoni pod fioletem nieba
przysypia jak ta zięba lub inna ptaszyna
ale ludzi na spacer wyciąga potrzeba
oddechu który szczęście odważnie przytrzyma 

Choszczno, 8.05.2022 r.
fot. własna



poniedziałek, 9 maja 2022

Cz.52. Grudzień 1975 r. Rzym. Na chwilę przed ślubem

 



STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 52. Grudzień 1975 r. Rzym. Na chwilę przed ślubem

Każdy dzień i każda rozmowa z rodziną wnosiły coś nowego. Stefcia poddała się namowom babci i nie siedziała już tak dużo w szpitalu, a Liam rozumiał, że ten tydzień to wyjątkowy czas dla jego ukochanej. Ale tęsknił za nią i dzień dnia nie mógł się doczekać jej przyjścia. Musiała mu zdawać szczegółowe relacje z tego, gdzie była i co widziała. Czasem dodawał, że kiedyś, w odległej przyszłości, to czy tamto muszą zobaczyć razem. Nalegał, by jeszcze raz pojechała do Pineto i ogarnęła swoim spojrzeniem to, co mu nie odpowiadało. Całkowicie polegał na zdaniu Stefci, a teraz, kiedy już była skompletowana załoga hotelu, uważał, że ona jednak koniecznie musi tym ludziom spojrzeć w twarz. Wszyscy zaczynali pracę od piętnastego grudnia, bo od dwudziestego na dobre ruszał hotel. Orvor zadbał o to, by były obłożone dwa piętra i miał zamkniętą listę chętnych na bal sylwestrowy. A tymczasem nadal był kłopot z muzykami – ci ugadani mieli wypadek i trzeba było szukać innych. Stefcia obiecała, że zajmie się tym natychmiast po uroczystościach ślubnych i to uspokoiło Liama. W pewnym sensie wierzył, że wszystko, czego dotknie się Steffi natychmiast zmieni się na lepsze. A ona cieszyła się, że przynajmniej w jednej czwartej obsługa była polska. Dzięki jej naciskom na Orvora. Jednak nie kucharze, ale tylko dlatego, że żaden Polak do tej pracy się nie zgłosił.
Barbro na razie nie dostarczyła dla Stefci płaszcza.
Babcia uznała, że poświęcą jeden dzień na zakupy. Kupią nie tylko płaszcz, ale i nowe buty do ślubu, bo te przywiezione z Polski spadały ze stóp Stefci. Obie panie poprosiły, by ubrała się jak na uroczystość i poddała ich oglądowi. Nawet Kamil wtrącił swoje trzy grosze, wszak miał uczesać Stefcię do ślubu. Już teraz mył jej włosy i nakładał jakieś odżywki, a włosy Stefci nabierały blasku i puszystości. Dwukrotnie dobrał się do włosów babci Stefanii i prosił, by pozwoliła je mocno skrócić, by odeszła od swojego czesania się w koronę z warkoczy, obiecywał jej, że nauczy jak czesać się inaczej. Babcia już-już się zgadzała, a na drugi dzień zmieniała zdanie. Kamil co drugi dzień rano chodził do Liama i osobiście go golił. A ten jakby odżył, na pewno był częściej ożywiony i nie spał już tak długo, jak jeszcze to robił na początku grudnia. Cieszył się na bliski już ślub. I cieszył się z polskich gości. Powiedział do Kamila, iż obawiał się, że Steffi w dniu ślubu i wkrótce po ślubie, będzie bardzo samotna w hotelu. A tak była z rodziną i przyjaciółmi.
Rybbingowie częściej teraz bywali u syna, a w szczególności ojciec, bo Barbro po dawnemu wpadała co kilka dni i tylko na chwilę. Olof przychodził kiedy tylko był służbowo w Rzymie, a wiadomo było, że specjalnie starał się o włoską trasę. Natomiast Alice była nieprzewidywalna – raz pełno było jej wszędzie, to znowu znikała na kilka dni, bo wyjeżdżała do Szwecji, do syna. Stefcia zauważyła, że cała szwedzka rodzina traktuje ją nico cieplej, ale nie wyobrażała sobie, by do pani Rybbing po ślubie mówić „mamo”. Do ojca „tato” - bez problemu. Ale „mamo” do matki Liama? To chyba jej nie przejdzie przez usta!
- Jeśli ona wcześniej nie powie, to zapytaj się, niech sama zadecyduje, jak masz się do niej zwracać. Na Zachodzie wiele osób mówi sobie po imieniu mimo różnicy wieku – doradziła babcia.
- O nie, nie, nie! Tylko nie po imieniu! Raz, że ja chwilami zapominam, jak ona ma na imię, a dwa, że nie chcę nawet cienia poufałości.
- To jak ma na imię? Bo nie wiem...
- Kaisa. A ojciec ma na imię Halvar.
- Kaisa i Halvar – powtórzyła babcia. - Może zapamiętam. Kaisa i Halvar, Kaisa i Halvar... Dziwne te ichnie imiona.
- Zapewne nasze są dziwne dla nich.
- Zawsze możesz mówić zwyczajnie – pani Rybbing, aż sama zaproponuje to, co jej będzie odpowiadać. Nie musisz się wychylać. I chyba właśnie tak będzie najlepiej.
Po przyjeździe rodziny z Polski, jedna z pierwszych rozmów Stefci i Liama dotyczyła pieniędzy. Dlaczego dostarczył jej tak dużą kwotę?
- Kiedyś, jeszcze w klinice, zapytałem cię, co byś zrobiła w pierwszej kolejności, gdybyś miała dużo pieniędzy. Odpowiedziałaś bez wahania, że wyremontowałabyś stary dom. Twój dom. Myślałem nad tym i postanowiłem cię wspomóc. Nie wiem, czy to jest wystarczająca suma, ale teraz będziesz miała dostęp do moich kont bez ograniczeń, więc jak tylko aura pozwoli bierz się za gruntowny remont. I nie mówmy więcej o pieniądzach. Myślę, że twój tato będzie umiał wszystko zorganizować. A co potrzebne jest ci teraz? Co cię ogranicza lub sprawia kłopot?
- Nie wiem. Nie myślałam o tym.
- A ja myślałem. Powinnaś tu mieć do dyspozycji auto z kierowcą. Z kimś znającym dobrze Rzym. I oczywiście mówiącym także po angielsku. Orvor już kogoś takiego szuka.
- Przecież wystarczy taksówka.
- To nie to samo. Już dziś, najdalej jutro, powinien zjawić się u mnie z takim panem. Oby ci przypadł do gustu. Szuka też dla mnie zaufanego człowieka, takiego do specjalnych poruczeń, ale myślę, że sprowadzi Davida ze Szwecji. Znam go i ufam. Nie chcę być uzależniony od rodziców, a ty dopiero teraz będziesz powoli wchodziła w mój świat interesów i finansów. Już jesteś osobą, której ufam najbardziej, ale nie znasz się jeszcze na wszystkim. No i martwię się tym, że przerwałaś studia. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i będziesz mogła je dokończyć. Pocałuj mnie, proszę. Masz takie cudowne usta! Pełne, miękkie i słodkie... Moje...
Całowała, a on ją obejmował i przytulał. Ciągle był słaby. Babcia powiedziała, że schudł pewnie ze dwadzieścia kilogramów. Może i tak było. Na szczęście już jadł normalnie, a Stefcia każdego ranka przemycała dla niego kubeczek kawy, taki zamykany, jak dla dziecka. On mówił, że ratuje mu życie tą kawą, a ona go całowała, bo wiedziała, co lubi najbardziej.
Innego dnia przyznał się, że ma przed nią tajemnice i boi się, że ona bardzo obcesowo na to zareaguje, bo przecież obiecał. Ale to są sprawy związane ze ślubem i on po prostu musi...
- Kochanie, to nie są życiowe decyzje, ale malutka niespodzianka dla ciebie, więc mi pozwól. Jeśli nie możesz, to zaraz ci wszystko opowiem. Jednak bardzo proszę, pozwól mi na malutkie tajemnice. Maciupeńkie.
Pozwoliła. Wiedziała, że Liama odwiedzają dwa razy dziennie masażyści, że uczą go siadania. Ale nie wiedziała, że Liam przy ich pomocy korzysta z toalety, że próbuje nie tylko siadać, ale także stać i zrobić samodzielnie kilka kroków. Bardzo się do tego zapalił. Poza tym miał gumowe piłeczki, które ściskał wiele razy w ciągu dnia, bo to przywracało moc jego rękom. Słyszała, że matka Liama była w trakcie załatwiania turnusu rehabilitacyjnego w Szwecji, w najszybszym możliwym terminie. I zaraz po ślubie Liam miał do Szwecji polecieć. Razem z nią. Dlatego jak najszybciej trzeba było ogarnąć wszystkie sprawy w Pineto. Ach – muzycy! Na razie nie miała pojęcia jak ich znaleźć, a przecież obiecała! Wracając do apartamentu zatrzymała się w recepcji i poruszyła ten temat z siedzącym tam mężczyzną. Powiedział, że wykona w tej sprawie kilka telefonów, ale niczego nie obiecywał, bo większość zespołów już od kilku miesięcy miała uzgodnione koncerty. Dodał też, że nawet jeśli uda mu się coś znaleźć, to na pewno nie będą to muzycy z najwyższej półki. Kamil zaproponował, aby wieczorem przejść się po różnych kawiarniach i restauracjach, w których jest orkiestra, może oni coś będą wiedzieli. A Antonio – kierowca wynajętego dla Stefci auta – obiecał też popytać wśród swoich znajomych, bo miał w rodzinie saksofonistę, a jego wnuk wprawiał się na perkusji. Orvor był w rozpaczy, bo jeśli nie będzie orkiestry... Ku zaskoczeniu wszystkich to Daniel przyprowadził do apartamentu skrzypka grającego na ulicy. Studenta. Chłopak miał kolegów, z którymi czasem nie tyle grywał, co ćwiczył. Obiecał, że ich skrzyknie i nazajutrz przyprowadzi do hotelu. Zagrają coś małego (i cichego) na próbę Jeśli to się spodoba pani Steffi, to pojadą razem do Pineto, by poznać salę, jej akustykę i coś tam jeszcze, coś tam jeszcze. Ale i tak będzie problem ze sprzętem nagłaśniającym, bo oni nie mają kasy, aby kupić coś porządnego. No i sama perkusja zajmuje trochę miejsca, więc zwykłe auto osobowe na pewno będzie za małe. Byłoby miło, gdyby był fortepian albo chociaż pianino. Orvor stwierdził, że duży samochód to dla niego żaden problem. Nagłośnienie się kupi, a jak trzeba to nawet pianino albo fortepian, wszystko, co chłopaki chcą, łącznie z perkusją. Niech tylko dobrze zagrają!
- To ty jutro przyjedź i ich posłuchasz. Jeśli są nie dość zgrani, to zawsze możemy im zaproponować kilka dni w hotelu, niech sobie poćwiczą. A jak trzeba, to jeszcze dokooptować do nich tego starszego saksofonistę. Mam takiego pana na oku. Jezu! Ja się wcale nie znam na muzyce! Ten problem jest dla mnie za trudny! Czy w ogóle da się z nich zrobić zespół?
- Przecież od czasu do czasu ćwiczą razem... A wokalistę jakiegoś mają?
- Nie mam pojęcia!
- Dobra, będę jutro koło jedenastej, tak jak się umówiłaś. Taki byłem pewny tego zespołu, z którym już byłem ugadany, a tu głupi wypadek i wszystko wzięło w łeb. Oby tym nic się nie stało, bo nikogo już nie da się znaleźć, nawet takich ludzi z podwórka. Jest zdecydowanie za późno!
- Tylko od razu przygotuj się na większe zakupy, typu bębny, pianino i wzmacniacze, bo tego w Pineto nie dostaniesz. I jakieś mikrofony... Wszystko, co chłopcy będą chcieli. Jutro im powiesz, aby przygotowali się na kilkudniowy pobyt w hotelu, jakieś ciuszki, nie wiem, co jeszcze. A pralnia już działa? I czy jadłeś już coś spod ręki tego nowego kucharza? Musi być coś więcej, niż kuchnia typowo włoska, jednak włoska przede wszystkim.
- Na razie jest dobrze i mam już umowę z cukiernikiem. Pralnia ruszyła, a inne rzeczy dowiozą nam dziś albo jutro.
- Jakie rzeczy? - zdenerwowała się Stefcia.
- Jeszcze nie mamy wózków do przewożenia brudnej pościeli. Całą chemię dali nam wczoraj. Dopiero wczoraj! Powiem ci, że mam urwanie głowy i już czuję, że ciągle będziemy za coś przepraszać gości. Wszystko jest na mojej głowie, nawet kosze na śmieci. Tych zewnętrznych też jeszcze nie dowieźli, ale mają być w poniedziałek. To tak, jakby Pineto było nie po drodze. Wszyscy nas omijają – poskarżył się.
- Nawet mi tego nie mów! Dopinaj, co tylko możesz. W końcu masz ludzi do tego. A te dwie Polki już dojechały?
- Tak, są obie. I powiem ci, że z całego personelu właśnie z nich jestem najbardziej zadowolony. Im nie trzeba wiele mówić, same wiedzą co robić. A te wcześniejsze są jakieś... ciężkawe.
- Trzy miesiące wytrzymamy, a potem się zobaczy. Albo się wciągną, albo nie dostaną przedłużenia umowy. Rozumiem, że pieniądze na te zakupy muzyczne masz?
- Tak, pieniądze mam. Dostarczono resztę ścierek i ręczników, a już zgrzytałem zębami.
- Ty już kiedyś byłeś przy rozruchu hotelu?
- Nie, jeszcze nigdy. Nie wiedziałem, że tyle drobiazgów spadnie na moją głowę.
- A od czego masz ludzi?
- No mam ludzi, mam. Już szykują następne dwa piętra, a teren wokół hotelu jest idealnie wysprzątany. Teraz bardzo się wszyscy pilnują z porządkami i od razu po sobie sprzątają. Chociaż tyle dobrego z tej mojej ostatniej awantury.
Stefcia już nie dociekała, co to za awantura i zakończyła rozmowę, a Ada od razu na nią napadła:
- Ty masz myśleć o swoim ślubie, a nie o jakichś tam grajkach! Jedźmy wreszcie kupić ten płaszcz i buty. Przecież za dwa dni masz ślub!
- Będziemy też patrzyły za inną sukienką, bo ta jest zdecydowanie zbyt skromna – stanowczo powiedziała babcia.
- O, moje panie, wy się tu tak nie rządźcie! Płaszcz i buty tak, a sukienka – nie.
- I będziesz wyglądała jak Sierotka Marysia – zezłościła się babcia.
- Nie szkodzi. Mnie zależy na tym, by wyglądać bardzo skromnie i dlatego uważam, że moja sukienka jest idealna. JA jestem ozdobą sukienki, a nie odwrotnie. Wystarczy, że Kamil mnie uczesze.
- No widzisz, Ada? Typowa Żakówna. Takiej nie przekonasz – załamała ręce babcia.
- A ja mam nadzieję, że naszej Żakównie wpadnie coś w oko i jednak zmieni zdanie.
Nie zmieniła. Z zakupów wróciły z butami i płaszczem, bez nowej sukienki. W związku z tym babcia była odrobinę nadąsana.
Stefcia po zakupach natychmiast pobiegła do Liama. Chociaż już była u niego z rana teraz też bardzo na nią czekał. Całował zachłannie usta, całą twarz i ręce. Cieszył się, że nosi oba pierścionki zaręczynowe. Wypytywał o bieżące sprawy i o hotel. Przypominał o niektórych hotelowych sprawach. Przemycał do wiadomości Stefci nowe szwedzkie słowa. I choć była zmęczona – nie śpieszyła się z odejściem. Na wpół położyła się obok Liama i odpoczywała w jego objęciach, z głową na jego ramieniu, przytulona, niemal szczęśliwa.
- Chciałabym już nigdy się z tobą nie rozstawać. A w każdym razie nie na dłużej, niż kilka godzin.
- A ja już wiem, że tak się nie da, bo czeka mnie ten turnus rehabilitacyjny, a to potrwa ze trzy tygodnie. Mnie też będzie ciebie bardzo brak. Jednak to konieczność.
- Tak, wiem... Chyba na ten czas pojadę do Wierzbiny, co ty na to?
- Może to nie taki głupi pomysł... W moim szwedzkim apartamencie już skończono remont. Mama mnie nie uprzedziła... Powstawiano poręcze w łazience i takie tam... Na razie mam jeździć na wózku inwalidzkim, ale mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Z moim kręgosłupem jest coraz lepiej. Jeszcze trochę i nie będę nawet nosił tego „pasa bezpieczeństwa”...
- To zaraz po ślubie jedziemy do Szwecji.
- Musimy pozałatwiać wszystko w urzędach... Ty w Polsce też będziesz musiała zarejestrować nasz związek.
- To znaczy ty do Szwecji, a ja do Polski... Wybacz, kochany, ale ostatnio rozstanie nie wyszło nam na dobre. Boję się. Nie chcę ciebie zostawiać samego.
- Czy ty masz jakieś przeczucia?
- Chyba bym tego tak nie nazwała, ale spokojna też nie jestem.
- ...bo ja ostatnio wierzę w przeczucia, w podszepty intuicji, w to coś nienazwane, a nakazujące nam iść dla przykładu w lewo, choć wiemy, że powinniśmy iść prosto. Wierzę w takie rzeczy.
- Zawsze wierzyłeś?
- Nie. To się zaczęło gdy poznałem ciebie. Nie ważne, co mówił mój rozsądek – ja musiałem postępować zgodnie z sercem.
- To teraz przytul mnie mocno, bo już niedługo będę musiała wracać do hotelu. A jak tak lubię, gdy mnie przytulasz, gdy mogę oddychać twoim zapachem. Liam, bardzo cię kocham – zakończyła po szwedzku, a Liam zrobił wielkie oczy – PO SZWEDZKU!
Stefcia wróciła do hotelu. Młodych nie było, zabrali ze sobą Piotrusia i poszli podobno na daleką włóczęgę. Piotrek był z nimi przeszczęśliwy. A Edward, Bela i babcia zwyczajnie odpoczywali przy dzbanku herbaty i cieście. Już dzwonili do Wierzbiny. Babcia Helenka i Smulczyński dają sobie radę, tylko pies jest trochę markotny, taki osowiały, ale na szczęście jest przy tym grzeczny. Ciocia Basia bardzo ucieszyła się zapowiedzią bliskiego przyjazdu męża. O pieniądzach nikt nie wspominał, więc zapewne i one są bezpieczne. A Edward już wtrącał zdania na temat remontu domu, ale jak na razie nawet Bela nie wiedział o tej bogatej przesyłce Liama. Natomiast babcia z pewnym zażenowaniem powiedziała, że musi się do czegoś wnuczce przyznać.
- Coś zrobiłam bez uzgadniania z tobą i boję się, że możesz być na mnie bardzo zła...
- O! To „coś złego” jest zupełnie do ciebie niepodobne, więc mów szybko, aby to wyrzucić z siebie i poczuć ulgę.
- Były u nas Kasia z Dorotką. Tak na chwilkę tylko wpadły. Tomek zapowiedział ich przyjazd, więc już nie wysyłałam tych szlafroków. A jak one przyjechały i tak się nimi zachwycały, to dołożyłam im jeszcze swój szlafrok i twój, niech cała rodzina ma takie śliczne. Bardzo się na mnie o to gniewasz?
- Nie tylko się nie gniewam, ale uważam, że bardzo dobrze zrobiłaś – Stefcia wstała i ucałowała starszą panią. - Świetnie, że tak zadecydowałaś.
- No, to kamień z mego serca, a aż się bałam do tego przyznać i tak zwlekałam. Piotruś już dwa razy mało się nie wygadał... Edzio jakoś go powstrzymał, na szczęście, bo chciałam, abyś to usłyszała ode mnie.
- A co tam u nich słychać?
I znów popłynęły opowieści, aż do powrotu młodych. Potem razem poszli na kolacjo-obiad do hotelowej restauracji, bo na tym bardzo zależało Piotrusiowi. Dawid zrobił mu kilka zdjęć przy stoliku i przy recepcji, a podobno w ciągu dnia wypstrykał kilka rolek filmów.
- Te zdjęcia będą kolorowe! - cieszył się młody.
- Ale wywołajcie te filmy od razu w Rzymie, aby przez przypadek ktoś nam ich nie naświetlił – zasugerowała Stefcia.
- Słuchaj no, bliska panno młoda, za moment masz ślub, a nie wiem, czy pamiętasz, że musisz mieć na sobie coś nowego, coś starego, coś niebieskiego i coś pożyczonego – przypomniała Ada.
- Mam starą sukienkę, założę nowe rajstopy i nowe buty. Nie mam nic niebieskiego, a i pożyczonego także nic. Coś niebieskiego można jeszcze dokupić. Ale kto z was ma coś, co mógłby mi pożyczyć?
- A co dokupisz? - zainteresowała się Ada.
- A chociażby niebieskie majteczki albo półhalkę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Z tym pożyczeniem jakoś nie było pomysłu. Rozmowa zeszła na jedzenie. Piotrek odważnie próbował krewetek i nawet chwalił, że smaczne, ale jakoś nie przekonał ani babci, ani siostry.
- Ty jakoś zapomniałaś, że masz trzymać dietę – przypomniała babci Stefci.
- Masz rację. Jem makarony, sosy, smażonego kurczaka i ryby, nawet jajka smażone z bekonem. Ale wrócę do diety, obiecuję.
- A niebieska i w kratkę ta rzecz do ślubu może być? Bo ja mam taką chusteczkę do nosa... - przypomniał sobie Edward.
- I gdzie ja ją schowam? - zdumiała się Stefcia.
- A za biustonosz. Wiele kobiet tak nosi chusteczki – Zauważył z uśmiechem Bela.
- Dobrze, tato. Jak od ciebie to może być, powinna mieć nawet podwójną moc. A od czego ten niebieski kolor ma mnie chronić?
- Od złego języka teściowej – między kolejnymi kęsami rzucił Kamil. - Żartowałem!Chodzi o rzecz pożyczoną, nie niebieską. Pożyczona rzecz ma zapewnić ci pomoc w razie życiowych zawirowań. I bardzo dobrze, abyś pożyczyła sobie coś od taty, ale to wcale nie musi być niebieskie. A według tradycji to twoja sukienka nie jest dość stara. To powinno być coś, co przechodzi z matki lub babci na młodą kobietę. Wystarczyłby kawałek sukni twojej mamy wszyty gdzieś w podszewkę twojej sukienki. Albo perły po mamie. To by było wspaniale... Nawet torebka, czy coś w tym stylu.
- Nie mamy tu specjalnego wyboru – zasmuciła się babcia. - Z przyjemnością oddałabym ci moją torebkę, ale ona nie jest stara, a i kolorem na pewno nie pasuje do twego stroju. Mamy problem... W torebce mam stary różaniec...
- Mamo, daj Stefci swój złoty łańcuszek – wtrącił się Bela.
- Świetny pomysł – ucieszyła się jego matka.
- A mnie się wydaje, że to wszystko dotyczy ślubu kościelnego, a wy bierzecie na razie tylko cywilny – słusznie zauważył Dawid.
- Tato – ale i tak musisz coś mi pożyczyć. Koniecznie! Twoja opieka jest dla mnie bardzo ważna – przymilała się Stefcia.
- Pożyczę ci moje skarpetki. Te najnowsze. Są bez dziur, więc się nie będziesz wstydzić.
Piotrek tak się śmiał, że aż się zakrztusił.


c.d.n.
fot. Pixabay

sobota, 7 maja 2022

WCZORAJ DZIŚ JUTRO

 


Wczoraj dziś jutro - © Elżbieta Żukrowska

Są słowa które czasem jakże nieporadnie
podszczypują łaskoczą nawet uwierają
a później wymykają się cichcem pospiesznie
by w równej kolumience tworzyć niby wiersz
zapis tak chmurny jak i durny bywa

Te słowa już nikogo nie uwodzą
często są tylko skargą na minione i obecne
na pustkę i samotność na łzy
Daremne łzy

I czegóż to płakać gdy maj jest za oknem
gdy wystarczy wyjść z domu
i już można cieszyć się soczystą zielenią traw
mnogością jaskrawych kwiatów
i najczystszym błękitem nieba

O jutro będę się martwić jutro

Choszczno, 7.05.2022 r.
fot. własne














Cz. 51. Grudzień 1975 r. Rzym ---- tom I


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 51. Grudzień 1975 r. Rzym

Wreszcie przyjechali goście z Polski: babcia Stefcia, ojciec Edward, brat Piotr, przyjaciółka Ada Wilczewska z Dawidem Sierockim i Kamil Krawiec – przyjaciel i fryzjer w jednaj osobie. Zaproszenie dostał również Staszek, partner Kamila, ale sprawy rodzinne zatrzymały go w Krakowie. Stefcia nalegała, aby przyjechała także ciocia Basia, ale zdecydowanie odmówiła. Zwiedziła już całą Europę z mężem i podróż niemal zimową porą wcale jej nie nęciła. Chciały przyjechać obie córki, ale tu Bela postawił stanowcze weto – nauka w pierwszej kolejności, czas na podróże będzie później. Poza tym to ślub cywilny i do tego w szpitalu, co wymuszało ograniczenie ilości gości.
Radosne powitanie! Uściski i wielki chaos rozmów! O domu i o Krakowie, w szczególności o studiach. Stefcię troszkę żal ścisnął, ale trudno – Liam jest ważniejszy!
Babcia wkrótce po przyjeździe wzięła Stefcię na stronę i powiedziała jej o pieniądzach przysłanych przez Liama. Dziewczyna na dłuższą chwilę zaniemówiła.
- W tej sytuacji sfinansowaliśmy przyjazd twoich przyjaciół – powiedziała. - Oczywiście wszystko za twoje pieniądze.
- I bardzo dobrze zrobiliście. Ale co ja mam teraz zrobić? Jak mam rozmawiać z moim Liamem? Wiesz, on mi nic o tym nie powiedział. Ani słowem nie wspomniał.
- Może bał się, że pieniądze nie dotarły do ciebie?
- Może... Zdobyłam te cudne szlafroki dla cioci Marysi i dla stryjka Tomka.
- Dziękuję. Są naprawdę rewelacyjne. Ale ty mi lepiej mów o Liamie.
- Wszystko mówiłam w salonie. Nie mam żadnych tajemnic. Jestem bardzo wdzięczna stryjkowi, że ze mną został. Może nawet nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale ta świadomość, że on jest... I jego trzeźwe spojrzenie na świat. Dodawał mi otuchy w najtrudniejszych momentach. Czułam się bezpieczna pod jego opieką. Czasem odwiedzał ze mną Liama, a ja lubiłam słuchać jak gawędzą o polityce. Stryj opowiadał mu o tym, co dzieje się w świecie. Ja bym tak nie umiała. Matka Liama chciał mu choć radio do pokoju, ale chyba lekarze jej to odradzili. Nie wiem dlaczego. A tak to sobie gadali o tych ostatnich lotach w kosmos, o katastrofach lotniczych, o sporcie, bo jakieś eliminacje teraz. I że będzie telewizja kolorowa... Dla mnie to czarna magia, mnie to nie obchodzi. Liam się mocno zmienił nie tylko z wyglądu, ale chyba też psychicznie. Nasze rozmowy są teraz zdecydowanie inne. Jest dosyć skupiony na sobie, czemu trudno się dziwić. Odwiedzicie go?
- Chciałabym nawet dzisiaj. Gdzie tu można kupić kwiaty? W ogóle co mu zanieść, przecież nie pójdę z pustą ręką!
- Kwiaty można kupić w hotelu, bo w piwnicy jest kwiaciarnia. I nic więcej nie trzeba do tego dodawać. Myślę, że dziś pójdziemy obie plus Piotruś. I tak nie pozwolą nam na długie odwiedziny. On się teraz szybko męczy. Może niech jeszcze tato do nas dołączy. A młodzi, jeśli mają siły, niech na chwilę polecą w miasto.
- Piotruś jest bardzo szczęśliwy, że mógł tu przyjechać. Bardzo-bardzo! - podkreśliła babcia z uśmiechem i ciekawie rozglądała się po pokoju wnuczki.
- Babciu, ale jak ja z Liamem mam rozmawiać o pieniądzach? Mnie to przerasta. Gdzie tylko pojawiają się Rybbingowie, to zawsze w tle są pieniądze. Okropność! Matka Liama zaczęła nawet rozmowę o intercyzie. A ja jej na to, że jeśli Liam powie na ten temat choćby słowo, to ja natychmiast podpiszę. I matkę zatkało. Ona dobrze wie, że Liam nie dopuści do intercyzy. Przy nich coraz częściej czuję się jak nędzarka. Liam podobno ma kilkanaście milionów w twardej walucie, sam nie wie dokładnie ile, ale chyba ponad piętnaście. I te pieniądze cały czas rosną.
- Skąd on ma tyle pieniędzy? Bo przecież nie z hoteli!
- Cały czas inwestuje i gra na giełdzie. Mówił, że na początku angażował zawsze pół swego wolnego kapitału. Teraz już tylko jedną czwartą, bo mu nie zależy na ciągłym bogaceniu się. A w Szwecji czeka już na mnie nowy samochód.
- Łał!
- Babciu, mnie wcale na tym wszystkim nie zależy – Stefcia wstała i poprawiła kwiaty w wazonie. Dostała je od Kamila. W salonie stały te, które podarował jej Dawid. Oba bukiety były piękne. - Zobacz, Liam ma pieniądze, a już tyle miesięcy w szpitalu. I wcale nie wiadomo, kiedy ze szpitala wyjdzie. I żadne pieniądze nic tu nie pomogą.
- A dlaczego mu tak zależy na tym ślubie? I to teraz, w szpitalu.
- Pytałam go o to kilka razy. Tłumaczyłam, że możemy zaczekać. Ale on się upiera i rodzice go w tym uporze podtrzymują. On tylko się uśmiecha i dodaje, że jest strasznym egoistą. Prosi, abym mu to wybaczyła i się zgodziła na jak najbliższy możliwy termin ślubu. I tyle.
- On egoistą? To jakieś nieporozumienie.
- Sama widzisz. Twierdzi, że gdyby był w porządku wobec mnie, to wcale by na ślub nie nalegał, mając świadomość, że już na całe życie pozostanie kaleką. Źle się z tym czuje, a nie potrafi zrezygnować ze mnie. I chce do domu, do Szwecji, bo chce być już tylko ze mną. Było kilka terminów tego powrotu, ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. Coś – to znaczy załamanie z jego zdrowiem. Podobno ma bardzo słabe serce. Chodź, moja babciuniu – wracamy do salonu.
- No właśnie, a jak naprawdę jest z jego zdrowiem? - zapytała babcia podnosząc się z fotela.
- Nie jest dobrze... Nie mówią mi wszystkiego, a i sam Liam chyba też nie zna prawdy. Kiedy tylko wróciła mu przytomność zaczął upominać się o spacer. Co raz do tego wraca, ale mu nie pozwalają. Wydaje mi się, że teraz już tylko monitorują jego serce. Ciągle dostaje dużo leków, często podają mu je w kroplówce. I mówią, że na spacer będzie czas, gdy wróci piękna pogoda. Czyli na razie można o tym zapomnieć, bo często pada i jest zimno. A on się upiera, że chce jechać aż do Pineto! Wyobrażasz sobie? Chłopaki robią tam zdjęcia i z każdą nowinką przyjeżdżają do niego. Czasem jest zadowolony, ale bywa, że się złości. Mówi „nie tak się umawialiśmy”, a tłumaczenie, że coś jest niemożliwe, jakby wcale do niego nie docierało. Nie lubię być świadkiem tych rozmów. Tym bardziej, że Orvor usiłuje za moim pośrednictwem wpłynąć na zmianę decyzji co do niektórych szczegółów. A Liam się upiera przy swoim i na dodatek rośnie mu przy tym ciśnienie, a później gwałtownie spada, co wyprowadza lekarzy z równowagi, wręcz budzi w nich popłoch. Usiłują zabronić tym dwom artystom z Pineto przekazywania takich informacji, ale to wydaje się niemożliwe. Liam tylko spojrzy na zdjęcie i od razu widzi, że coś jest nie tak. No nic. Chodźmy do reszty towarzystwa.
- Tyle spraw mam z tobą do obgadania! Ale najlepiej w cztery oczy, albo w towarzystwie Beli i Edzia. Co ty zrobisz z taką górą pieniędzy?
- Jeszcze nie wiem. Musze o tym porozmawiać z Liamem. Staram się wszystko z nim konsultować, by nie myślał, że coś ukrywam. Bardzo go kocham, przecież wiesz. A te pieniądze tylko mi przeszkadzają. Przez nie jakby wyrastał między nami mur. Teraz, zaraz, chcę jak najszybciej iść do szpitala. Czuję, że on mnie przywołuje. Nie lubi gdy mnie tak długo nie ma. Tęskni za mną. Trzyma mnie za rękę i od razu jest dobrze. Uspokojony usypia, a wtedy jakby wracał do zdrowia. Budzi się w lepszym nastroju. Czasem przemycam mu trochę kawy, ty wiesz, że bardzo ją lubi. Pielęgniarka kręci głową, ale się uśmiecha.
- Cały czas tam jest pielęgniarka?
- Tak. Chyba opłacana przez Rybbingów. To znaczy jest ich kilka i się zmieniają. Bardzo się boją o Liama i dlatego zafundowali mu całodobowy nadzór.
Weszły do salonu, a tam byli także Alice i Orvor. Stefcia zajęta rozmową z babcią nie usłyszała ich przyjścia. Owszem, było słychać co chwila radosne wybuchy śmiechu i głośną rozmowę. Gdzie Alice, tam zaraz pojawiało się wino – ona za dużo pije, przemknęło przez głowę Stefci. Ale to może dlatego, że nie musi zajmować się domem i dzieckiem? Jest jak wypuszczona na wolność.
- Kto chce teraz odwiedzić Liama? - zapytała po powitaniu. - Moja propozycja jest taka – pójdę do szpitala z babcią, tatą i Piotrusiem, a młodzi niech idą popatrzeć na Rzym. Później się zmienimy. Może nawet jutro, bo i na jutro też trzeba zostawić trochę radości. A kolację zjemy w salonie o dziewiętnastej, więc, droga młodzieży - spoglądajcie na zegarki. Oczywiście po kolacji będziecie mogli wyjść na dalszą część łazęgi. Stryju, ty zamówisz kolację, pamiętając o pizzy dla Piotrusia i herbacie dla babci.
- A czemu nie w restauracji? - zaczął marudzenie Piotrek, ale pod spojrzeniem ojca szybko zamilkł i spuścił nisko głowę. W zasadzie on był w największej rozterce – chciał i do Liama, i popatrzeć na Rzym. Oczywiście wybrał Liama, bo nie wypadało inaczej.
Wreszcie Bela został sam w apartamencie. Chodził nerwowo po wszystkich pokojach, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Miał już dość tego hotelu, Rzymu, a w szczególności Rybbingów. Basia podczas ostatnich rozmów telefonicznych pochlipywała do telefonu, choć wiedziała, że on, czyli mąż, jest bezpieczny. Pomijając wszystko inne nudził się. Napisał już osiem opowiadań umiejscawiając je w Rzymie. Sprawdzał ulice, odległości, krajobrazy. Dzięki barwnym opisom tworzył odpowiednie klimaty dla akcji i ożywiał dialogi. Zaskakiwał nagłymi zmianami w życiu bohaterów. Generalnie był zadowolony z tego, co napisał. Ale każde następne opowiadanie było coraz smutniejsze, a to już go nie cieszyło. Miał nadzieję, że w Wierzbinie uda mu się „podrasować” opowiadania. Pisanie zabierało go w świat bez Rybbingów, ich problemów i pieniędzy.
Najgorsze było to, że wściekał się na Szwedów, a nie mógł tego z siebie wyrzucić. Był przykładnie grzeczny i w miarę ugodowy, choć zawsze stał po stronie bratanicy. W zasadzie domyślał się, że jego obecność już nie jest Stefci tak bardzo potrzebna. Dziewczyna całkiem dobrze sobie radziła i nie pozwalała się zaszczuć. Kiedy tak świetnie opanowała angielski? Prawda, często go podpytywała o różne słowa, ale słownika ze sobą nie miała. Wyjeżdżali w tak trudnej chwili, że o wielu rzeczach ani ona, ani on sam nie pomyśleli. Teraz wręcz marzył o powrocie do Wierzbiny! Mieszkanie w hotelu, choćby najbardziej luksusowym, to jednak nie to, co w domu. A przy tym, pomijając wszystko inne, nie miał ze sobą zimowych ubrań. Za pasem były już święta Bożego Narodzenia. Święta bez Basi? To wykluczone! Nie zostanie tu dłużej! - postanowił. Wróci razem z matką i bratem. Dość Rzymu!
Nadal był rozedrgany. Zamówił kolację na dziewiętnastą – duuużo pizzy ze względu na Piotrusia, dużo herbaty ze względu na pozostałych. Mogą być też ze dwie-trzy misy innych, typowo włoskich dań, koniecznie bez owoców morza. Dwie butelki odpowiedniego wina. Może lepiej trzy – poprawił się. I sporo ciasta, którego wreszcie babcia nie musiała robić osobiście. Babcia już wcześniej zapowiedziała, że żadnej kawy wieczorem nie chce, a popijanie ciepłego i tłustego jedzenia zimnym napojem nie wychodzi na dobre jej żołądkowi. Zamówienie Beli przyjęto ze zdziwieniem wyczuwalnym nawet przez telefon. A on dodał jeszcze, że na kolacji będzie dziewięć osób, i że mimo wszystko on prosi, by było bez ekstrawagancji, bo to ma być spokojny, domowy posiłek. Między innymi dlatego nie schodzą do restauracji.
Wzruszył ramionami w tej rozmowie z samym sobą – chyba dziewięć, bo nigdy nie wiadomo, czy nie wpadnie któreś z „Rybbiniątek”. Zapalił cygaro i, poddenerwowany, dalej krążył po apartamencie. Powinni zejść do restauracji, jednak z doświadczenia wiedział, że jego matka źle by się tam czuła. Ale któregoś dnia pójdą, choćby ze względu na Piotrusia. Może już nawet jutro na śniadanie, bo w końcu z rana jest wygodny dla wszystkich tzw. szwedzki stół. Tak, przekona mamę. A dzieciak niech się cieszy. Uśmiechnął się do siebie.
No i wraca do domu. On, Bela, wraca wreszcie do domu. Poruszył ramionami – jakby mu ubyło lat! To dobra decyzja – WRACA DO DOMU!


c.d.n.
fot. tapeciarnia