poniedziałek, 26 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz. 21 - ostatnia z II tomu


 STEFCIA Z WIERZBINY - cz.21 - ostatnia z II tomu - © Elżbieta Żukrowska

Cz.21. (77.) Wiosna 1977 r. - 1985 r. Wielkie zmiany

Zgasło słońce.
A śmierć Liama zamknęła wszystkim usta. Niespodziewana śmierć.
Nikt nie wiedział, jak doszło do upadku Liama na skraju windy w jego hotelu. Przypadkiem znalazła go pokojówka. Jeszcze żył. Wezwane pogotowie zabrało go do szpitala. Utrzymano go przy życiu przez pięć dni, ale już nie odzyskał przytomności.
Na dole czekał kierowca z samochodem, miał odwieźć Liama na lotnisko. A Liam miał za chwilę zejść z ostatnim, podręcznym bagażem. Już nie zszedł. Wypadek miał miejsce dwudziestego pierwszego kwietnia. Na drugi dzień Steffi miała się bronić. Chciał zdążyć z kwiatami na obronę. Nigdy już tam nie dojechał. David zawiadomił o nieszczęściu Edwarda, a ten nakazał dzień milczenia – niech wreszcie będzie już po obronie, przecież Stefcia i tak nie pomoże lekarzom, w tym czasie może coś zmieni się na lepsze w stanie zdrowia Liama. Nie zmieniło się.
Ojciec pojechał do Krakowa, by czekać z kwiatami na córkę. Wyszła z salki radosna, szczęśliwa. Dał jej kwiaty, pogratulował. Widział, jak córka szuka oczami Liama. Wiedziała, wierzyła w to, że będzie. Spłoszona popatrzyła na ojca.
- Miał wypadek. Jest w szpitalu.
Rzuciła wszystko, by jechać do męża. Jak na złość nie było żadnego lotu z Krakowa do Warszawy, musiała tam dojechać samochodem.
A w Szwecji kazała się zawieźć od razu do szpitala. Liam jeszcze żył, ale wciąż był nieprzytomny i lekarze nie dawali żadnej nadziei. Zmarł nad ranem dwudziestego szóstego kwietnia. Była przy nim. Trzymała go za rękę, obejmowała, w myślach prosiła – Liam, nie zostawiaj mnie! Lekarz powiedział, że jej obecność zatrzymuje Liama na tym świecie. Nie zrozumiała. Nie pozwoliła się wyprosić ze szpitalnego pokoju.
Na pogrzeb zjechała się cała polska rodzina, a nawet ciocia Zuzanna z Wiednia. Najbardziej zaskoczyła wszystkich Tereska Chyża – przyjechała z jedną z córek, z Beatą. Obecny był także Kamil (Steffi poddała się jego dłoniom bez sprzeciwu) i Ada, chociaż ona przyjechała bez męża. Rybbingowie także zjawili się w komplecie, ale bez małych dzieci. Było dużo hotelarzy i pracowników z hoteli Rybbingów.
Na kilka dni przed wyjazdem Liam powiedział, że na jego konto znów wpłynęła znaczna kwota z jego wcześniejszych inwestycji i pytał, jak Steffi chciałaby rozdysponować te pieniądze. Nie miała wtedy głowy do do myślenia o finansach.
- W takim razie trzeba Dorocie kupić mieszkanie w Szwecji, a jeśli Katarzyna będzie chciała, to i jej też. Trzeba też dla Doroty ustanowić jakiś fundusz, bo ona z malarstwa się nie utrzyma. Co o tym sądzisz? Zajmiemy się tym zaraz po twojej obronie. Dobrze myślę?
I Steffi wyraziła zgodę. Ale następne wypadki usunęły te myśli z jej głowy.
Steffi zdawała się być jak w pancernej skorupie, jak bryła lodowa. Nikt nie widział u niej łez. Zacięła się w sobie, zamknęła. Była w niej pustka. Zimna, lodowata przestrzeń, której już niczym nie było można wypełnić... Nie dała rady mówić. Nie robiła sobie makijażu, rzecz u niej całkiem niebywała. Nad całością panował David, mając do pomocy Igę. O wielu sprawach decydował Edward, jako ojciec Steffi, a także Halvar, ojciec Liama.
A do Stefci nikt nie mógł się przebić – ani babcia, ani nawet stryj Tomasz.
Babcia, jeszcze w Wierzbinie, starała się zadbać o wnuczkę. Zabrała ze sobą wszystkie czarne stroje Stefci, ale było tego niewiele – dwie sukienki, dwie spódnice i czarny żakiet, który przez całą noc szyła dla niej krawcowa. Miała wymiary Stefci, a mierzyła wszystko na manekinie. I tak dobrze, że babcia w starych zapasach znalazła czarny materiał. Jednak i ona nie spodziewała się, że Stefcia będzie w aż tak złym stanie. Nie decydowała o ubraniu, o posiłkach, o niczym. Babcia była tym wstrząśnięta. Wiktor i Viggo dramatycznie bezradni. Każdy chciał pomóc, a nie wiedzieli, czy Steffi w ogóle słyszy, co się do niej mówi. Prawie się nie odzywała – „tak”, „nie” - i to było wszystko. Nikt nie wiedział, co się działo w jej głowie.
A działo się. Ze wszystkich myśli powtarzającą się była ta, w której obwiniała siebie za śmierć męża. Nie powinna była pozwolić, by Liam sam leciał do Szwecji. Usiłowała go powstrzymać na różne sposoby, jednak nie słuchał jej, powtarzał, że zaraz wróci, że nic się w tym czasie nie stanie. Chciał jej kupić ładną biżuterię, bo dawno nic od niego nie dostała, a w Krakowie nie było czegoś takiego, jak sobie umyślił. Ale o tym nie powiedział. Babcia, która wraz z Dorotką rozpakowywała jego bagaż, znalazła te precjoza – złoty łańcuszek z wisiorkiem z turkusów, kolczyki i bransoletkę do kompletu. Stefcia na moment przytuliła do siebie te drobiazgi, ale nic z nich nie założyła. Pozwoliła się ubrać w czarną sukienkę, którą na polecenie babci kupiła na miejscu Dorotka wraz z Zuzanną. To, co przywiozła babcia było za grube i za ciężkie na niemal letnie dni. Bo nagle zrobiło się gorąco jak w czerwcu.
- Musisz także kupić Stefci jakiś czarny kapelusz. I buty. Ale jak kupić buty bez nogi? – zastanawiała się babcia, a później kładąc rękę na ramieniu Stefcia zapytała: - Czy ty będziesz nosiła żałobę jak w Polsce przez cały rok? Jeśli tak, to potrzebujesz więcej rzeczy. Jakieś bluzki, kostiumy, zresztą, czy ja wiem? Musisz jakoś wyglądać do ludzi.
Stefcia jakby się przebudziła. Przyniosła pieniądze i poprosiła o kupienie także kilku czarnych bluzek i czarnej klasycznej sukienki. Albo nawet dwóch. I rajstopy – dorzuciła babcia. A buty niech Dorotka kupi na swoją nogę. Będą dobre. Będą czy nie – w zasadzie Stefci to nie obchodziło. I babcia pojechała z Dorotką i Zuzanną na dalsze zakupy. Chciały, aby babcia była z nimi i podejmowała ostateczną decyzję.
A Stefcia została w hotelu, lecz nie zabawiała zebranych w salonie gości. Była wciąż nieobecna duchem. Najchętniej leżała w ubraniu na łóżku. Budziła się z tego letargu, pytała przez telefon Davida o jakieś hotelowe sprawy, ale nie do końca rozumiała jego odpowiedzi, bo po jakimś czasie pytała jeszcze raz o to samo. Pytała Halvara, czy wszystko już jest przygotowane do pogrzebu, czy przyjedzie Olof i jak się czuje pani Rybbing. A później znów odpływała w zamknięty świat swoich myśli.
- Będzie lepiej, gdy wreszcie pochowamy Liama – mówiła z przekonaniem babcia. - Muszą opaść emocje.
W kościele, gdy Halvar jeszcze przed nabożeństwem odszedł gdzieś na chwilę, Kaisa pochyliła się do Steffi i szeptem zapytała, czy jest w ciąży. Stefcia w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co jest pytana. Odpowiedziała dopiero po chwili, że nie, nie jest.
- Co masz zamiar zrobić z majątkiem Liama? - padło następne pytanie.
Steffi spojrzała na teściową z wyrazem najwyższego zdumienia. W takiej chwili – takie pytanie?
- Nie wiem – odpowiedziała spokojnie. - To w tej chwili nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Pomyślę później.
I rzeczywiście odsunęła od siebie te myśli, bo cały czas targał nią ogromny żal po stracie Liama. Jakie znaczenie miały pieniądze? Choćby nie wiem jak duże – nie mogły przywrócić życia ukochanemu człowiekowi.
Za trumną szła obok Halvara, z drugiej strony teścia szła jego żona. Bela zrobił kilka zdjęć.
Później w hotelowej restauracji była stypa. Gości zaprosił Olof i Halvar. Polacy siedzieli obok siebie, bo tym razem Bela nie zrobił zamieszania. Viggo siedział obok Kasi, a zaraz za nim przyjaciele Liama – Wiktor, Thosten, Patryk, Martinus i kilku innych oraz grupka hotelarzy. Była Kristina malarka, a nawet Oswald (Osa), oraz czteroosobowa delegacja z Pineto. Steffi siedziała między stryjem Tomaszem a ojcem. Nie jadła – jedynie grzebała w talerzu. Tomasz obserwował to z niepokojem. Poszedł do kuchni. Wkrótce potem przyniesiono dla niej dużą filiżankę bulionu (takiego podprawionego żółtkiem), a stryj dopilnował, by wypiła go do końca, do ostatniego łyczka. Lecz czy to wystarczająca ilość, by wzmocnić bratanicę? W każdym razie podniosła głowę i popatrzyła na zebranych. Nic nie mówiła. Nie wiedziała, co by mogła powiedzieć.
- Stefciu, przebudź się. Otrząśnij z tego koszmaru. Musisz dalej żyć. Tylu ludzi jest zależnych od ciebie! Wyjdź do ludzi. Odzywaj się. Wściekaj się, krzycz i płacz, ale nie zamykaj w sobie – prosił stryj Tomasz.
- Tak, tak...
- Co „tak, tak”?
- Jutro.
- Nie, nie jutro. Jutro to my odjeżdżamy. Aż boję się zostawiać ciebie w takim stanie. Ty w ogóle rozumiesz sytuację?
- Nie. Nie mam siły myśleć. Nie mam siły żyć.
- Może niech babcia z tobą zostanie, co?
- Stryjku, w czerwcu miał być nasz ślub... Nie rozumiem, co się stało. Nic nie rozumiem.
Gdy poczęstunek zbliżał się do końca babcia Stefania wyjęła z torebki różaniec. Bela natychmiast zorientował się o co chodzi i usiłował powstrzymać matkę.
- To są protestanci! Gdzie im do naszych modlitw i polskich obyczajów! Nawet u nas już się ludzie nie modlą na koniec stypy!
- Ale ja jestem Polką i katoliczką. I nie mam zamiaru odstępować od polskiego obyczaju. - Popatrzyła na syna tak groźnie, że ten cofnął się na oparcie krzesła.
Wstała.
- Pomodlimy się teraz za duszę naszego zmarłego, aby prędko ujrzała światłość Pana. Matko Przenajświętsza, za Twoim wspomożeniem i orędownictwem niech dusza Liama dostąpi zbawienia. Wszyscy święci prowadźcie go do nieba. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci – powiedziała to wszystko mocnym, acz spokojnym głosem. - Znaliśmy Liama i ceniliśmy go jako człowieka. Lecz opuścił nas. Módlmy się za jego duszę słowami różańca świętego. To przedziwna modlitwa w swojej prostocie i głębi. Na kanwie modlitwy do Maryi poznajemy całe życie Jezusa, aż do jego śmierci. Wspominając śmierć Jezusa na krzyżu módlmy się za duszę Liama, aby odnalazła drogę do nieba. - I zaczęła odmawiać różaniec. Polacy wstali, wstał także Viggo i trzy inne osoby spośród szwedzkich gości. Reszta patrzyła zdziwiona, jednakże wszelkie rozmowy ustały, większość pochyliła głowy w zadumie. Babcia na skutek interwenci Beli ograniczyła modlitwę do jednej tajemnicy różańcowej.
W następne dni babcia z Dorotką nadal wybierały dla Stefci stosowne ubrania, a Iga dysponowała posiłki i sprzątanie. David od początku troszczył się o pokoje dla gości i miał dla nich zawsze w dyspozycji samochód. Zgodnie z poleceniem Steffi, wziął na swoje barki sprawy finansowe, między innymi wszystkim Polakom zwrócił koszty podróży i przygotował dla nich upominki z rzeczy, jakie zazwyczaj kupowała Steffi jadąc do Polski. Viggo, Thorsten, Martinus i Wiktor byli na skinienie palcem, a w szczególności ich samochody. Obwozili gości po mieście i okolicy, aby choć trochę pokazać Szwecję. Szczególnie Viggo nie chciał, aby wszyscy siedzieli tak „na kupie”, a przecież większość gości miała zabawić kilka dni.
Na widok Kasi błyszczały mu oczy.
Podobnie błyszczały oczy Hilmera Larssona gdy patrzył na Igę.
Liam odszedł i nic nie było można zrobić. Ale jak żyć bez niego? Jak? Stefcia ciągle nie mogła się wziąć w garść.
- Nie mogę wrócić do Polski dopóki się z nią nie rozmówię – powiedział Edward w cichej, szeptanej rozmowie z bratem Belą. Tomasz już odjechał. - Wobec swoich teściów musi być przytomna. Nawet twarda. Musi wiedzieć, co będzie robić następnego dnia. Musi nawet snuć dalsze plany.
- Chodź na dół – wypijemy po kielichu na rozluźnienie. Może jakiś pomysł przyjdzie nam do głowy – zadecydował Bela.
Osuszyli butelkę, ale prochu nie wymyślili.
- Dajmy jej trochę czasu. Ten najgorszy żal i ból musi się w niej wypalić – oświadczyła babcia, a Zuzanna jej przytakiwała. One dwie zostały w hotelu najdłużej. Bracia zaś dostali polecenie zlikwidowania krakowskiego mieszkania Stefci, a Kamil obiecał w tym pomóc.
Któregoś ranka Stefcia się jednak – na szczęście - ocknęła i zaczęła działać tak, jakby się nic nie stało, jak przed tragedią. Wróciły do niej pytania teściowej i były swoistym bodźcem. Pamiętała też o słowach Liama odnośnie mieszkania dla Dorotki i Kasi. Postanowiła to załatwić w miarę szybko.
Przedtem ludzie jej współczuli, a teraz się dziwili, że jest taka nieczuła, taka odległa. A jej było wszystko jedno co o niej myślą i mówią. Nie krzywdziła pracowników, nie narzucała się przyjaciołom, długie godziny spędzała w biurze, raz w miesiącu latała do Pineto. Kalix należał już do Any i Niklasa, ale oni mieli zamiar sprzedać całość i wynieść się do Francji. W październiku ich syn utonął w Atlantyku, więc nie było sensu tak izolować się od ludzi.
Przez wiele dni Steffi nie wychodziła z hotelu. Godzinami siedziała w biurze, przeglądała dokumenty, naradzała się ze swoim nowym głównym księgowym i z Davidem, ale nawet im nie zdradzała swoich planów, bo wtedy jeszcze nie były sprecyzowane. Na pewno nie miała zamiaru działać pochopnie, najpierw chciała wszystko dokładnie przemyśleć. Na szczęście nie nachodziła jej Kaisa.
Znów podjęła naukę szwedzkiego i włoskiego, choć w głębi duszy pytała samą siebie – po co? Może nawet zarzuciłaby te zajęcia, gdyby Dorotka do tego nie przylgnęła. A nawet namawiała Stefcię na intensywny niemiecki lub francuski.
- Nie zrobisz ze mnie poliglotki! - opędzała się od kuzynki.
Wiktor przekonał Steffi, by przyszła do pubu. Odmawiała mu już kilka razy, teraz się zgodziła, bo chciała zobaczyć dzieciaczki – dwóch chłopców, podobno rosnących jak na drożdżach – ten starszy (o dziesięć minut) miał na imię Anton, a drugi Tomas. Najdziwniejsze było to, że obaj byli podobni do Wiktora! I do siebie – byli nie do rozróżnienia. Podobieństwa do Grażyny jakoś nie można się było dopatrzeć. Steffi doznała mocnego, fizycznego bólu serca na widok dzieci. Tyle czasu była mężatką, a ciągle pozostawała dziewicą. Kto by w to uwierzył?
Do pubu wraz ze Steffi poszła Iga i Dorota, która już na dobre zadomowiła się w Göteborgu. Trzeba przyznać, że Dorota ciężko pracowała. Z rana biegła do restauracji, gdzie dbała o tak zwany szwedzki stół z przekąskami, natomiast wieczorami często można ją było zastać na zmywaku. W ciągu dnia lekcje z Kristiną, a czasem wykłady w Akademii, te, na które był wstęp wolny, oraz nieustająca nauka szwedzkiego i angielskiego. Była bardzo lubiana przez wszystkich pracowników obu hoteli. Jej dzień był szczelnie wypełniony. Iga również dużo pracowała, bo tu nie było jak w Polsce – gdzie osiem godzin i do domu – tu się pracowało aż do skończenia zadania. David i Steffi też tak pracowali. Krótko mówiąc dziewczyny nie miały czasu na rozrywkę.
Teraz, kiedy Steffi na dobre przeniosła się do Göteborgu, Iga myślała o opuszczeniu jej apartamentu, ale została powstrzymana – bo po co pokój ma stać pusty.
Dorota na lipiec pojechała do Polski, skąd przywiozła wiadomość o swojej siostrze – że jest nieprzytomnie zakochana w Viggo. Stefcia w pierwszej chwili nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Viggo nigdy nie sprawiał wrażenia, że jest zainteresowany jakąś dziewczyną, w tym i Kasią. Błysk w oku to za mało. Delikatność nie pozwalała Stefci stawiać prostych pytań chłopakowi, ale zaprosiła Kasię do siebie na czas po praktykach do momentu rozpoczęcia zajęć na studiach. Wiedziała, że młodzi zaczęli się spotykać także poza pubem. Później Kasia wyjechała, a Viggo nadal nic nie wspominał o żadnym zauroczeniu. Rzadko przychodził do pubu – tyle dowiedziała się od Wiktora. To z Wiktorem miała najmocniejszy i najczęstszy kontakt. Był dla niej jak brat.
Ada do Pineto pojechała dopiero w październiku. Wraz z matką, ale bez Daniela. Miał do niej dojechać później, gdy ona się tam urządzi. Ada miała w Pineto zostać na stałe. Steffi chciała, aby była jej zaufanym pracownikiem do wszystkiego. Nałożyła na Adę całkiem sporo obowiązków, co Adzie odpowiadało. Miała wysokie uposażenie, matka nie musiała pracować, chociaż bardzo chciała jakiegokolwiek zajęcia. Trochę przez przypadek została babcią wszystkich dzieci w hotelowym jakby mini-przedszkolu, gdzie doskonale się sprawdzała mimo nieznajomości języka.
- Dzieci potrzebują serca – mówiła do córki. - I to jest cały sekret.
Tymczasem Stefcia, nie spowiadając się nikomu, ani nie prosząc o radę, porządkowała swoje sprawy w Szwecji. Chciała tam popracować jeszcze przez dwa-trzy lata, a później przekazać wszystko Rybbingom i wrócić do Polski. Na razie kupiła w Göteborgu dwa duże mieszkania w nowoczesnym bloku, jedno dla Dorotki, a drugie dla Kasi, na tym samym osiedlu, ale w innych budynkach. Każda z nich urządziła je po swojemu, a Steffi za wszystko zapłaciła. Oddała Dorotce swoje auto, a sama przesiadła się do samochodu Liama. Kasia samochodu nie chciała – motocykl. Tylko to było jej marzeniem. A Viggo woziła ją, gdzie tylko chciała. Kasia w Polsce pilnie uczyła się języka szwedzkiego. Dzieci stryja Beli nie wyrażały ochoty na osiedlenie się w Szwecji. Dała im pieniądze na urządzenie się w Polsce – całej trójce. A swego ojca co jakiś czas wywoziła do Pineto na tygodniowy odpoczynek, czasem nawet z Piotrusiem. Jedynie babcia odmawiała jakichkolwiek wyjazdów – wyjątek stanowiło wesele Kasi. Stefci wydawało się, że pamięta o wszystkich swoich najbliższych. A jednak ciotka Teresa Chyża i jej dzieci pozostawały na uboczu. Stefcia nigdy się z nimi nie zżyła, nie zaprzyjaźniła, jak to bywa w rodzinie, a przecież przez długi czas mieszkały w tym samym domu. Po przemyśleniach w bezsenne noce i im kupiła mieszkania – a był to czas, kiedy w kraju jak grzyby po deszczu wyrastały osiedla budowane z dużej płyty. Nie czuła radości z tego podarunku dla rodziny Chyżych i nie zaznała od nich wdzięczności – jakby myśleli, że powinna im te mieszkania kupić. W zasadzie nie było też zażyłości z dziećmi stryja Beli, z wyjątkiem Huberta. Dziewczynki miały usposobienie matki...
Z teściami widywała się sporadycznie. Była grzeczna, uprzejma, ale chłodna. Matka miała do niej głęboką urazę, której nie umiała zwalczyć, a Steffi nie zabiegała o jej względy.
Stosunkowo często bywała na cmentarzu. Zawsze sama. W myślach rozmawiała z Liamem i to jego pytała, czy dobrze zarządza pieniędzmi. Ciągle nie mogła pogodzić się z jego śmiercią, nawet gdy minął już rok, potem drugi i trzeci.
Kasia i Viggo pobrali się, co było do przywidzenia. Ślub był w Polsce, a po nim huczne wesele (w czym partycypowała Stefcia). Okazało się, że Viggo jest katolikiem.
A przed Wiktorem (szczęśliwym ojcem bliźniaków) otworzyła się szansa na kupno domu. Tego, który przed laty budował. Nie było czasu na kredyty, bo facet wyprowadzał się z dnia na dzień do Walii. Zostawiał dom z całym umeblowaniem i większością wyposażenia. Nawet z dużą ilością zabawek dla dzieci. Ledwie Wiktor wspomniał o tym - Steffi bez dyskusji wyłożyła brakującą kwotę. W gotówce. I zakazała jakichkolwiek rozmów na ten temat.
- Wiem, że Liam chciałby, abym tak postąpiła. Nie możesz się jemu sprzeciwiać. To był twój najlepszy przyjaciel. I ani słowa Grażynie. Koniec.
Dorotka, choć miała już własne mieszkanie, nadal mieszkała i pracowała w hotelu, studiowała, malowała i rozwijała się. Steffi wspierała ją finansowo, bo wiedziała, że dziewczyna nie utrzyma się ze swego malarstwa. Kristina była z Dorotki bardzo dumna. Szczególnie po pierwszym wernisażu swojej podopiecznej.
- To moja najlepsza uczennica. Złoto i perła! - mówiła do Steffi z błyskiem w oczach.
Stefcia była już zdecydowana wrócić na stałe do Polski, ale przez Polskę szła fala niepokoju i to ją zatrzymało w Szwecji. Stefcia bardzo to przeżywała, śledziła wydarzenia w kraju, czasem rozmawiała o tym z ojcem i z Belą. Obaj nalegali, by jeszcze nie wracała.
Wkrótce po pogrzebie Stefcia zaczęła często chorować. Jakieś przeziębienia, dwa razy angina, raz nawet zapalenie oskrzeli. Cała pierwsza zima minęła pod znakiem chorób. Mało jadła, wychudła i zbrzydła. Nigdy nie należała do powalająco pięknych kobiet. Wiktor błagał, by jakoś zadbała o swoje zdrowie. Tu pomocna okazała się Iga i jej bezkompromisowość. Stefcia zaczęła „wracać do siebie”. Iga wymogła na niej dwa miesiące wakacji w Pineto, to znaczy nie dla siebie, ale dla Stefci. Miała tam być, wygrzewać się na słońcu i głęboko oddychać. Pomogło.
Wróciła do Szwecji, gdzie wytrzymała do końca czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Spakowała wszystko, co nie było własnością hotelu, do dużej meblowej ciężarówki, podpisała ostatnie „kwity” i zameldowała się w Wierzbinie, a następnie w Karolince, która – gorzej urządzona od Wierzbiny – otrzymała niemal wszystkie meble. Niemal, bo niektóre, na przykład sekretarzyk i fotele bujane, Stefcia zostawiła sobie. Zabrała z hotelu nawet ubrania po Liamie, bo mogły się przydać Piotrusiowi. Teściowej oddała jedynie swój najdroższy naszyjnik, a teściowi oba szwedzkie hotele. Nadal wszystkie konta Liama należały do niej i nadal była właścicielką hotelu w Pineto, ale i jego miała zamiar się pozbyć, podobnie jak pieniędzy – dzieląc je na trójkę rodzeństwa zmarłego. I wkrótce to uczyniła. Sama póki co postanowiła przez rok czasu odpoczywać na łonie rodziny, studiować polskie prawo podatkowe i przywykać do nowych, bardzo zmienionych realiów. Było ciężko. Rozglądała się za pracą w Wierzbinie, ale tak na spokojnie.
Pamiętała o grobie Liama. Nie ustawał jej żal po stracie męża. Wreszcie na cmentarzu w Wierzbinie na rodzinnym grobie, wmurowano tablicę upamiętniającą śmierć Liama. I od tego czasu nie jeździła już do Göteborgu.
Dorotka wyprowadziła się do swego mieszkania, a Iga na razie zamieszkała z Hilmerem, ale David prorokował, że „z tej mąki chleba nie będzie”.
Na krótko przed wyjazdem Steffi zorganizowała w hotelowej restauracji pożegnalne przyjęcie dla przyjaciół i znajomych, a pracownikom wręczyła koperty z pieniędzmi - „abyście mnie dobrze wspominali” - powiedziała na koniec.
Tymczasem w Polsce na dobre „wybuchła” Solidarność, ale wkrótce po niej wprowadzono stan wojenny, nastąpiły masowe internowania, delegalizowano liczne instytucje i ograniczano kolejne swobody obywatelskie. Telefony były oficjalnie na podsłuchu, a często wręcz nie działały... Były liczne demonstracje uliczne, a co za tym idzie – fala aresztowań.
Profesor Rafalski bardzo zaangażowany w działalność na rzecz Solidarności, zmarł w trakcie internowania, może na szczęście jeszcze w swoim mieszkaniu. Stefcia dowiedziała się o tym zbyt późno i nie była na pogrzebie. Panią Marię zabrał do siebie najstarszy syn, a krakowskie mieszkanie profesorostwa stało chwilowo puste.
A czas płynął i w Polsce szły wielkie zmiany, chociaż jednocześnie rozwijał się polski koszmar...

Koniec tomu II.


fot. własne

W pisaniu jest III tom.

niedziela, 25 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY cz.20


 STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 20. (76.) Styczeń 1977 r. - Kraków. Przyjaciółki.

- Musimy się zobaczyć! Mam ciekawostki ze świata – czytaj: od Elwirki – powiedziała przez telefon Ada.
- Bardzo chętnie – zgodziła się Stefcia. - Całe wieki już nie rozmawiałyśmy. Tylko gdzie – u ciebie, czy u mnie? A może w kawiarni?
- Będę jutro w twojej okolicy, to mogę wpaść. Czy może być koło osiemnastej? Już po zamknięciu sklepów.
- Dobrze. Będę czekała.
- Tylko nic nie szykuj i nic nie kupuj. Wypijemy kawę i to wystarczy.
Jednak na prośbę Steffi Liam kupił kilka ciastek tortowych, znał już na tyle Kraków, że wiedział, gdzie produkują te najlepsze.
Mieszkali w Krakowie do kilku miesięcy i choć powinni – jakoś nie czuli się zadomowieni.
Ada, ledwie weszła, prawie w biegu zdejmując zimowy płaszcz, zaczęła szybko mówić. Taki zimny styczeń, mróz i dużo śniegu, ale co tam, o przyjaciołach się nie zapomina. Zdjęła lekko mokre buty, a Steffi podała jej „gościowe” kapcie. Podłogę przykrywał cienki dywan, więc kapcie wydawały się konieczne.
- Wchodź, siadaj i opowiadaj, bo umieram z ciekawości! - zaprosiła Steffi. Na ławie w pokoju już stały ciastka i talerzyki.
- Ależ pyszności tu widzę! A prosiłam, abyś nic specjalnego nie szykowała. Muszę dbać o linię, nie mogę się roztyć, bo Daniel mnie rzuci dla innej! Zwlekałam z odwiedzinami, bo on ciągle zapominał wywołać zdjęcia, ale nareszcie je mam. Siadaj i oglądaj – powiedziała Ada rozsiadając się w fotelu.
- Zrobię nam kawę – zaofiarował się Liam.
Steffi usiadła na kanapie, wzięła z rąk Ady grubą kopertę i wyjęła z niej zdjęcia.
- Nie wierzę własnym oczom – jęknęła po chwili.
- No właśnie! Nasza skromna Elwirka na ślubnym kobiercu!
- Kiedy był ten ślub?
- Na Boże Narodzenie. Tu, w Krakowie. Bardzo skromny. Mało gości. Mieliśmy zaproszenie tylko na ślub, więc nie wiem, jak było na weselu. Elwira na ślubie płakała, nie wiem, dlaczego.
- Suknię miała śliczną. I ta biała narzutka... Rewelacja! Ale łzy? Rozmawiałaś z nią później?
- Jeden raz, przez telefon, króciutko. Ona teraz mieszka w Warszawie, w domu swego męża, a właściwie we własnym domu, bo zaraz po ślubie przepisał dom na nią. Te łzy to podobno wielkie wzruszenie.
- Nigdy nie mówiła, że ma chłopaka... Sądząc ze zdjęcia on chyba dużo od niej starszy.
- Ma prawie czterdzieści lat. Chyba jest prokuratorem. Chyba, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam.
- A jak się poznali? Warszawa jest daleko!
Ada poprawiła się w fotelu, a Liam przyniósł kawę i cukier. Usiadł obok Steffi. Natychmiast wziął ją za rękę – musiał ją tak trzymać, dotykać, łasić się niemal.
- To jest cała historia! Spotkałam Zosię Kozłowska, tę z naszej grupy. Od niej dowiedziałam się więcej niż od Elwirki. - Ada sięgnęła po kawę i popijając małymi łyczkami zaczęła opowiadać. - Elwira pojechała do Warszawy ze swoją koleżanką, taką bardzo fajną Madzią. Znam ją. Tamta chciała zrobić jakieś zakupy. Nocować miały u ciotki Madzi, bo przecież w jeden dzień nie zdążyłyby odwiedzić wszystkich sklepów. Rzecz działa się w kilka dni po powrocie ze Szwecji. Elwira była obkupiona, ale czego nie robi się dla przyjaciół. Ciotka od czasu do czasu sprzątała u jakiegoś prawnika. Właśnie zadzwonił i poprosił o większe porządki. Dziewczyny bez proszenia „to my cioci pomożemy, pomyjemy okna”. Prawnik się zgodził na obecność obcych dziewcząt. Pomyły, posprzątały, nawet szarlotkę wstawiły do piekarnika. Dzwoni prawnik. Ciotka mówi, że jeszcze są u niego i piją herbatę po pracy, a za jakieś pół godziny będzie ciasto. „Szarlotka?” „Tak, szarlotka”. „To przyjdę z kolegą, on też lubi szarlotkę”. Dziewczyny zbierały się już do wyjścia, a szarlotka stygła na blaszce. „Zostańcie, zostańcie, zjecie razem z nami”. Obaj bardzo mocno nalegali. Zostały, a przy stole rozmowa. Okazało się, że ta przyjaciółka Elwirki szuka pracy. Dobrej i dobrze płatnej. Dziewczyna po studiach administracyjnych. Ten kolega przepytał ją, wręcz przemaglował na wszystkie strony i mówi, że ma dla niej pracę u siebie w biurze. Że to się będzie nazywało sekretarka, ale w zasadzie będzie pracownikiem kancelaryjnym, że to bardzo odpowiedzialne stanowisko, bo będzie miała wgląd w akta wielu spraw. Jemu zależy, aby to była osoba spoza Warszawy, bez powiązań z warszawską elitą. I umiejąca trzymać język za zębami. Może od poniedziałku zacząć pracę? Może. Ciotka przyjmie ją do siebie na mieszkanie. Rozmawiał z tą kuzynką, ale popatrywał na Elwirę. W końcu powiedział, że je jutro po południu odwiezie do Krakowa, bo i tak tam będzie jechał. Oczywiście dziewczynom to było na rękę. „A ty też chcesz pracować w Warszawie?” - zapytał Elwirę. „Tak, właśnie szukam pracy”. „To i dla ciebie coś znajdę, ale daj mi chwilę czasu. W razie czego wynajmę ci pokój. Będzie dobrze.”
- Jak on się nazywa? - zapytała Steffi.
- Kajetan Gębala. No i znalazł jej pracę w telewizji, jednak Elwirka tam nie chciała. Kazał jej poczekać kilka miesięcy, coś miał na oku. Prosił tylko, by nie zaczynała pracy w Krakowie. Odwiózł je do domu. Najpierw tę kuzynkę, a potem Elwirę. Z grzeczności zaprosiła go na herbatę. W domu byli rodzice i jakiś kuzyn. Zasiedli przy stole, rozmawiali. Do Elwiry prawie nic nie mówił, ale cały czas ścigał ją oczyma. Na odchodnym zapytał, czy może się z nim umówić na najbliższą niedzielę. Mogła. Ona tu, w Krakowie, miała ni to chłopaka, ni to przyjaciela. Ale jak wróciła ze Szwecji wszystko się rozpadło. Chłopak się żenił, bo jakaś dziewczyna była w ciąży. Elwira nie dramatyzowała, sama wiesz, jaka ona jest spokojna, ale z całą pewnością było jej przykro. Pieniądze wpłaciła na trzyletnią lokatę do banku i zależało jej, by jak najszybciej podjąć pracę, bo przecież w ten sposób została bez grosza przy duszy. A Kajetan przyjeżdżał nawet dwa razy w tygodniu. Przywoził kwiaty i czekoladki. Chyba też jakieś drobne upominki, typu perfumy, kawa, jakieś koraliki. Był miły, grzeczny, bardzo taki uważający. Którejś niedzieli zaprosił wszystkich na obiad do restauracji. Rodzicom bardzo się podobał. A jednak ojciec martwił się, że nic nie wiedzą o jego rodzinie. W październiku zrobiła się bardzo piękna pogoda, więc Kajetan zaprosił Elwirę do siebie na tydzień. Chciał jej pokazać swój dom i choć trochę Warszawy, jak mówił, tej z pocztówek. Rodzice się ostro sprzeciwili – bo nie wypada, aby dziewczyna mieszkała z chłopakiem pod jednym dachem i to bez przyzwoitki. Ale Elwira postanowiła jechać i nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Nie wiem, jak tam było, co tam było, ale wróciła z pierścionkiem zaręczynowym. Kajetan poprosił także rodziców o jej rękę i natychmiast dali na zapowiedzi. Matka załamywała ręce, bo to taki ślub w ciemno, w zasadzie z nieznajomym człowiekiem. Ale Elwira już nikogo o zdanie nie pytała. Ślub miał być skromny, mniej niż pięćdziesiąt osób na weselu. Z jego strony tylko rodzice i brat z żoną. Jak wiesz myśmy zostali zaproszeni na ślub. Na sam ślub, a nie na wesele... Miała długą białą suknię z welonem do połowy pleców. Wyglądała prześlicznie. Dawid – to przecież jasne – miał ze sobą aparat i pstrykał zdjęcie za zdjęciem. A tu podchodzi jakiś facet i mówi, że to prywatna uroczystość i zdjęć robić nie wolno. Dawid na to, że jesteśmy zaproszeni, a w związku z tym możemy robić zdjęcia. „Nie radzę” - zakończył facet i znikł. Ale Dawid nie w ciemię bity, pod koniec mszy poszedł do zakrystii i wyjął film, a założył nowy. No i miał rację, że tak zrobił, bo kiedy wyszliśmy przed kościół podeszło do niego dwóch facetów, wyjęli z rąk Dawida aparat, a z aparatu film. Nie było żadnej szamotaniny, żadnych pokrzykiwań. Nic. I w ten sposób mamy zdjęcia. A teraz Elwirka do mnie dzwoniła, bo wyjeżdża z mężem na miesiąc miodowy na Kanary i chciała, abym o tym wiedziała, tak na wszelki wypadek. Mają wrócić w połowie lutego. Śmiała się jeszcze, że jej Kajtuś podpisał dodatkowy cyrograf ze specjalnymi wymaganiami. Na przykład, że nigdy nie będzie zabraniał Elwirce pracować. Nie pamiętam, co jeszcze, coś o zdradzie, o tym, że ma być dla niej dobry i być prawdziwym partnerem w małżeństwie. Podobno trochę się z tego śmiał, ale podpisał bez wahania. W zamian prosił, aby nigdy nie broniła mu miłosnych nocy i nie urządzała cichych dni, wiesz, o co mi chodzi? Na prezent ślubny dostała od męża dom na Sadybie. Podobno on jest dość bogaty, może nawet bardzo bogaty. W każdym razie ma w Warszawie jeszcze jeden dom. Elwirka jest szczęśliwa. I to najważniejsze – zakończyła Ada.
- Jak to ślub za ślubem teraz.. Grażyna, ty, Elwira... Tylko Iga ciągle bez faceta.
- David mi mówił, że już i Iga ma adoratora – szepnął Liam.
- Kogo? - zadziwiła się Steffi.
- Hilmer Larsson. Mówi ci to coś?
- Nasz nowy księgowy? Coś takiego!
- Podobno pomaga jej uczyć się szwedzkiego i jednocześnie zaznajamia z księgowością. David im przyklaskuje, ale oni ciągle się droczą – zachichotał Liam.
- A nic mi nie mówiłeś! - obruszyła się Steffi.
- Nie zdążyłem. To dzisiejsza nowina. No i nie wiadomo, czy będą parą, bo ciągle między nimi ostro iskrzy.
- A kto jest bardziej agresywny?
- Iga. Podobno w obecności Hilmera nie może się opanować!
- Lukas postawił sprawę jasno – nie będzie niańczył mojej protegowanej. Rozumiesz? Tak powiedział i mnie, i Idze. Wytłumaczy raz i dziewczyna ma pracować. On nie będzie za nią biegać i od nowa tłumaczyć. Iga ma pracować tak samo, jak inni. Ubłagałam go o dwa miesiące prolongaty, takiego swoistego przyuczenia i łaskawie się zgodził. Ale ani dnia dłużej! David jest bardziej tolerancyjny, jednak i on ma dużo pracy. Przecież ciągle musi gasić jakieś pożary – zażartowała na koniec Steffi.
- A mnie się wydaje, że na Igę jest sposób. - Zaczęła z namysłem Ada. - Jeśli temu księgowemu na Idze zależy, to powinien w stosunku do niej być zimny jak lód. Grzeczny, ale lodowaty. W żadnym wypadku nie ulegać kaprysom Igi typu „chodź ze mną do pubu” i tym podobne. Musi udawać, że Iga jest mu zupełnie obojętna. Rozmawiać z nią tylko na tematy służbowe. Nawet nie uczyłabym języka szwedzkiego, bo to już jest poza zakresem jego służbowych obowiązków. Ona i tak ma dobrze – mieszka w waszym apartamencie i ma darmowe trzy posiłki. Ale niech nie zadziera nosa! Czy jej czasem nie uderza do głowy woda sodowa?
- Tego nie wiemy. Natomiast David mówił, że się bardzo stara, że bardzo się przykłada. I robi duże postępy z językiem – powiedział Liam zbierając puste filiżanki. - Może teraz zrobię herbaty, co?
- Na mnie już czas, muszę się zbierać, bo Daniel będzie się niepokoić. Ale powiedzcie coś jeszcze o Grażynie!
- Liam, kochany jesteś, zrób nam herbatkę, bardzo proszę. A ty, Ado, ledwie przyszłaś! Co u ciebie? Nic o sobie nie mówisz. Jak mama się czuje? Jeśli chodzi o Grażynkę, to wiesz, że szczęśliwie urodziła w Szwecji bliźnięta.
- Tak, wiem.
- Nadal mieszkają nad pubem, ale wciąż mają nadzieję na kupno tego wymarzonego przez Wiktora domu. Chyba oboje są bardzo szczęśliwi. Podobno matka Grażyny planuje ją odwiedzić wiosną. Obecnie są w dobrych stosunkach. Matka szczęśliwa, bo urodziła córeczkę. A Grażyna wręcz przeszczęśliwa, bo ma męża i dwóch synów. Podobno Wiktor jest cudownym ojcem. On bardzo chciał mieć dzieci, mieć kochającą rodzinę. I wreszcie ma! A teraz mów o sobie.
Ada poprawiła się w fotelu i założyła nogę na nogę. Rozejrzała się po pokoju, jakby w jego ścianach szukała natchnienia.
- Powiem krótko – z nami dobrze, ale z mamą źle... Pamiętasz? Nie pojechałam na ten pogrzeb we wrześniu... To była nie tylko kuzynka, ale i przyjaciółka mojej mamy. Żałuję, że nie pojechałam. Szkoda mi było pieniędzy, wydawało się, że Daniel mnie godnie zastąpi, będzie mamie służył swoim męskim ramieniem. No i służył, ale to za mało. Mamą się trzeba było zająć, przytulić, wysłuchać jej zwierzeń i żali, ale Daniel już tego nie umiał. Tymczasem od tamtej pory były jeszcze cztery pogrzeby w mojej rodzinie, jeden w rodzinie Daniela, nie liczę już pogrzebów sąsiedzkich i dalszych znajomych. Do mamy chyba dotarło, że umierają ludzie z jej rocznika, albo bardzo zbliżeni wiekiem. W jakiś sposób zaatakowało to jej psychikę i jest ciągle w depresji. Tak właśnie bym to określiła – permanentna depresja. Niby o tym nie rozmawiamy, to znaczy o pogrzebach, o śmierci w ogóle, a także o mamy samopoczuciu. Jednak wymykają się się pojedyncze słowa, czasem całe zdania, mówiące o tym, że mama bez przerwy jest w dołku. Nie umiem jej pomóc. Poza tym nie wiem, która metoda jest lepsza – czy wymagać od niej nadal pitraszenia obiadów i zwykłego sprzątania, zakupów i tak dalej, czy może okryć ją kocykiem, przytulać, wspólnie rozwiązywać krzyżówkę. No po prostu nie wiem. Zakazałam jej robić zakupy, bo Daniel już dwukrotnie widział, że gdyby nie ściana, to by się przewróciła. Czyli ma zawroty głowy, jak sądzę. A z drugiej strony nie chcę, aby miała za dużo czasu na myślenie. Podsuwam jej dobre książki, zachęcam do oglądania telewizji, namawiam na spotkanie z kuzynką lub sąsiadką. Jakby tego było mało, to nasz kuzyn, któremu w październiku zmarła żona, przytargał całą torbę różnych materiałów, takich na spódnice, sukienki, nawet na płaszcze. To zostało po jego żonie, a dzieci nie chciały wziąć, bo teraz po krawcowych się już nie chodzi, a kupuje się gotowe ubrania. Tylko ciekawe gdzie, skoro w sklepach nagie ramiączka wiszą...
- Może trzeba z mamą do lekarza. Podobno są tabletki łagodzące depresję – zasugerowała Steffi.
- Też na to wpadłam. Ale wiesz, jaka jest mama. „Nic mi nie trzeba, po żadnych lekarzach chodzić nie będę”. I koniec balu.
- Rób, co tylko możesz, by jakoś wytrzymać do sierpnia. Myślę, że powinnaś zabrać mamę ze sobą do Pineto, może zmiana otoczenia i inny klimat pomogą twojej mamie otrząsnąć się z marazmu. Zatrzymacie się w naszym apartamenciku, za nic nie będziecie musiały płacić. A może i Daniel chciałby jechać z wami? Dla niego też bym znalazła jakąś pracę. Dwa miesiące. Jeden miesiąc normalnego urlopu, a drugi bezpłatnego. I tak finansowo lepiej na tym wyjdziecie... Gwarantuję pracę wam obojgu. Mamie – nie. Mama niech wypoczywa.
- Stefciu... Bardzo ci dziękuję. Tak dużo dla nas robisz! - Ada aż poderwała się z fotela i wyściskała przyjaciółkę. - Nie mam żadnych szans, by się tobie odwdzięczyć!
- Daj spokój! Nie ma o czym mówić.
- Jestem ci bardzo, bardzo, bardzo wdzięczna! Ale mów, co u was?
Steffi uśmiechnęła się, popatrując na Liama.
- U nas bez zmian – powiedziała. - Liam poznaje Kraków, odwiedza Zalipianki, nawet czasem kwiatki im nosi.
- Ale nigdy róże. Róże są dla mojej żony. - Wtrącił Liam.
Rzeczywiście, na ławie stał bukiet z kilku herbacianych róż.
- Semestr mam zaliczony – kontynuowała Steffi. - Promotor jest zadowolony z tego co piszę. Ostatnio poprawiałam dwa rozdziały i już się szykuje do pisania zakończenia. Oczywiście najgorszy jest wstęp, ale to będę pisać na samym końcu i dokładnie pod wytyczne profesora. Czyli generalnie rzecz biorąc jest dobrze. Mam nadzieję, że w kwietniu, a najdalej w maju będę miała obronę. I nareszcie poczuję się wolna! Weźmiemy ślub kościelny w czerwcu, a później wypłyniemy gdzieś w daleki świat. Może na Karaiby? Trochę pozwiedzamy, trochę poleżymy na słonecznej plaży, a potem wrócimy do pracy. David już zapowiedział, że po tej jego harówie należą mu się trzy miesiące urlopu. I dobrze, i niech jedzie. Iga będzie musiała sobie radzić. Oczywiście jeśli chce być u nas menadżerem.
- Chce, chce! Oby tylko do Polski nie wracać. Jest obrotna i bystra. Da sobie radę. Tyle, że gdy wrócicie, to będzie musiała znaleźć sobie mieszkanie.
- To na pewno. Nie będę jej w tym pomagać. I tak mam na głowie jeszcze Dorotkę, ale podobno robi wielkie postępy, Kristina mówi, że już jest z niej genialna malarka. Sądzę, że pod opieką Kristiny bardzo się rozwinęła. A obiecałam jej jeszcze pobyt w Norwegii, niech wykorzysta wiedzę i umiejętności Elli. Powinna z nią spędzić przynajmniej dwa miesiące. Dobrze, że się z Igą dogadują. Przecież to ogień i woda. Na szczęście mieszkają razem bez większych zadrażnień. Dorotka chodzi na intensywny kurs języka angielskiego. Bardzo się cieszę, że i tu robi znaczne postępy. To są młode, chłonne umysły.
- To chyba dobrze, że mają siebie. Przynajmniej mogą po polsku zagadać.
- A to tak. Z całą pewnością masz rację.
- A co u twojej babci? Co u pana Edwarda? Oczywiście też i co u Piotrusia?
- Babcia czuje się bardzo dobrze. To włoskie słońce chyba uleczyło jej plecy. Podobno wcale nie odczuwa bóli. Ale tato nie pozwala jej już ciężko pracować. Nadal jest „pani Edytka do wszystkiego”. Natomiast sam tato już pada na twarz ze zmęczenia. To znaczy nie pracuje fizycznie, a tylko dozoruje. Jednak sam musi wszystko ogarnąć. Nadal jest prezesem tej spółdzielni wielobranżowej, więc tam już ma myślenia powyżej głowy. Są dwa gospodarstwa badylarskie i remont domu. Cud, że on nad tym wszystkim panuje! Jak to się mówi - „ma łeb nie od parady”. Ale wszystko trzeba przemyśleć, żeby miało ręce i nogi. I na czas zrobić. Ziemia jest bardzo wymagająca. Ostatnio mówił mi, że bez notatnika nie dałby rady. Ale w końcu od czego są notatniki?
- A kiedy wrócisz do Wierzbiny, aby ojcu pomagać?
- Nie wiem... Wstyd mi, ale nie wiem. Te zielone gospodarstwa wcale mnie nie pociągają. Nie boję się pobrudzić rączek, nie o to chodzi. Widzisz, ja lubię kwiaty w wazonie, ale nie lubię koło nich chodzić. A nie daj Boże przy pietruszce i marchewce! Muszę tam wrócić ze względu na ojca i na babcię. Zobaczę, gdy skończę studia. Jak widzisz Liam też mi nie odpuszcza z hotelami. Tej pracy mam aż za dużo. Teraz, w Krakowie, to jakbym na wakacjach była! A mimo tego nie zdążyliśmy jeszcze być w Zakopanem. I w Wieliczce. Musimy wybrać się w oba te miejsca. Niech się tylko ustali dobra pogoda.
- Generalnie rzecz biorąc polskie służby drogowe nie spisują się najlepiej – wtrącił się Liam. Ostatnio ledwie dojechaliśmy do Wierzbiny. W samym centrum Krakowa nie jest tak źle, ale i tak te hałdy odgarniętego na chodniki śniegu wołają o pomstę do nieba! Nie powinno tak być. Te zwały trzeba koniecznie wywozić! Ja dużo spaceruję, a czasem aż trudno przejść.
- I za każdym razem buty do cna przemoczone. Wiem coś o tym – Ada pokiwała głową ze zrozumieniem. - A jak tam babcina pralka?
Steffi kupiła babci automatyczną pralkę w peweksie, a babcia usiłowała ją oszczędzać.
- Jakoś już się przekonała do pralki. Zresztą my przywozimy do Wierzbiny grubsze pranie, bo tutaj to nawet nie ma gdzie wysuszyć. Chyba stryj Bela coś babci nagadał, ponamawiał i jakoś poszło. Pierze już w niej bez tych początkowych oporów.
- Ile ona kosztowała?
- Jeśli dobrze pamiętam, to dwieście pięćdziesiąt dolarów. Teraz namawiam Kamila, by też sobie do zakładu kupił. U niego ta inwestycja szybko się zwróci.
- A co tam u niego słychać?
- Po śmierci Stasia jest bardzo przybity, nie może dojść do siebie.
- To Staś zmarł?
- Tak. Miał raka płuc. Bardzo szybko odszedł. Zabraliśmy Kamila na święta do Wierzbiny. Buntował się, nie chciał jechać. Ale nie odpuściliśmy. Powiedziałam mu, i to był koronny argument, że Staś nie chciałby, aby siedział samotnie w takie rodzinne święta. U nas było spokojnie, ale zawsze choinka, kolędy, świąteczne pierniki... Nawet wypił kilka kieliszków wódki i się trochę rozluźnił. W każdym razie wrócił w lepszej formie, niż wyjeżdżał. Oczywiście nadal jest przybity, ale powoli się dźwiga. Był tu u nas niedawno, aby jeszcze raz podziękować za święta w Wierzbinie. Ma jakąś nową, bardzo zdolną pracownicę. Mówił, że ma wyjątkowy dar do włosów. Palcami włosy zakręci tak, jakby elektryczną lokówką kręciła.
- Kiedyś wspominał, że może otworzy drugi salon w Krakowie. Robi coś w tym kierunku?
- Nie sądzę. Powiedział mi, że nie potrzebuje więcej pieniędzy, bo niby dla kogo? Ma ładnie urządzone mieszkanie, ma dobry samochód, nic więcej nie potrzebuje. To znaczy potrzebna mu jest miłość, ktoś czuły i dobry, ale na razie... - i Stefcia rozłożyła ręce.
- Kochani, miło się u was siedzi, ale na mnie już czas. Zakupy w samochodzie pewnie zamarzły na kość. A przecież użebrałam dla mamy kilka cytryn. Ostatnio coś za często kaszle.
- Lekarz, lekarz, lekarz...
- Nawet Daniel nie umie jej namówić na wizytę u lekarza.
- Masz w domu miód?
- Mam taką skromną reszteczkę. Kupię po niedzieli.
- Dam ci słoik prawdziwego, dobrego lipowego miodu i słoik soku malinowego. Zaczekaj chwilę.
Zaraz po wyjściu Ady Steffi zapytała Liama o Katowice. Nie pamiętała, kiedy tam znów miał jechać.
- Dokładnie za tydzień. Ale jestem bardzo sceptycznie nastawiony. To jest jakieś chodzenie wkoło drzewa. Nic z tego nie będzie.
- Nie możesz się tak poddawać!
A jednak poddał się. Pojechał jeszcze kilka razy i zrezygnował.
- Ten lekarz faszeruje mnie jakimiś lekami, po których w zasadzie czuję się coraz gorzej. W łóżku nadal nam nic nie wychodzi, a mam tylko jakieś dziwne palpitacje serca. Powiedziałem, uprzedziłem go, że więcej już nie przyjadę. Nie wziąłem nowej recepty. Nie będę doświadczalnym królikiem.
Stefcia z troską i niepokojem popatrzyła na męża. „Nic na siłę” - jak mówił stryj Bela. Żałowała, że Liam się tak łatwo poddał. A może wcale nie było mu łatwo?

c.d.n.
fot. własne


sobota, 24 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.19.


 STEFCIA Z WIERZBINY - cz.19 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 19. (75) Jesień 1976 r. Powroty

„Pan Chińczyk” psuł humory całej załodze. Ciągle miał o coś – niesłuszne przy tym! - pretensje. W takim hotelu pościel powinna być zmieniana każdego dnia. Dlaczego nie ma pałeczek? Te ręczniki okropnie pachną, a w zasadzie śmierdzą. On nie znosi takiego zapachu. A może w ogóle są już przez kogoś używane? Dlaczego ktoś grzebał w jego rzeczach? Dlaczego przestawiono jego bagaże? Te ramiączka w szafie służą do gniecenia jego koszul. Nie można ustawić odpowiedniej temperatury wody w kranie. Okna są chyba nieszczelne, bo w nocy było mu zimno. Czy jego pokój ktoś sprząta? Obsługa wyraźnie sobie z niego kpi – to niedopuszczalne! Na obiad znów nie było zupy z makaronem. I na windę za każdym razem musi tak długo czekać – dlaczego? Czy ktoś ją specjalnie przetrzymuje? Ostatniej nocy nie mógł spać przez samochody, warczały i warczały pod oknem. Pies jakiegoś gościa go obszczekał i był agresywny. Czy w tak ekskluzywnym hotelu... Każdego dnia było kilka nowych zarzutów, absurdalnych, bzdurnych.
- Niechby się wreszcie wyprowadził! - nie wytrzymał Liam.
Steffi była tego samego zdania. Powiedziała obsłudze, aby się Chińczykiem nie przejmowała i robiła wszystko tak jak zwykle robi. Jedynie kupiono pałeczki i każdego dnia była jakaś zupa z makaronem. I na tym koniec. Wszystkie skargi Chińczyka przyjmowała z półuśmiechem i potakująco kiwała głową. I tak nic więcej nie mogła zrobić, bo nic nie było do zrobienia.
Jej uwaga skupiona była na stryju Tomaszu i jego rodzinie. Ostatnie zakupy, pakowanie i ostatnie rozmowy. A w międzyczasie telefon od Beli, że nie przyjadą do Szwecji, bo Basia ma jakieś zdrowotne problemy – jej błędnik szaleje, a lekarze są bezradni. Tomasz aż się zdenerwował.
- Powiedz im, aby przepisali silniejszy antybiotyk – zaordynował przez telefon.
- Tak zrobię – obiecał Bela.
Po odjeździe stryja z rodziną w apartamencie wszystko z wolna wracało do normy. Dorotka całymi dniami szkicowała. Szczególnie ulubiła sobie hotelowy skwerek i spędzała tam długie godziny, o ile tylko pozwalała na to pogoda. A ta – jak to w Szwecji – była bardzo zmienna. Od czasu do czasu udawało się Dorocie nanieść na papier ciekawą fizjonomię – tu upodobała sobie sprzątacza Martina, bo jego twarz wydawała się jej za każdym razem inna. Lubiła też szkicować detale ludzkiego ciała i prawie zawsze była z siebie niezadowolona.
- Chyba powinnam lepiej poznać anatomię człowieka – mówiła do Steffi.
A Steffi i Liam już myśleli o przeprowadzce do Polski, nawet pakowali zimowe rzeczy.
Wrócił Wiktor. Był jak odmieniony. Z jednej strony szczęśliwy, chociaż już tęskniący, a z drugiej bardziej poważny. Wrócili także Martinus Persson i Thorsten Eklund. Martinusa nie było wyjątkowo długo, chyba ponad rok. Obaj zadeklarowali chęć wyjazdu do Krakowa na ślub przyjaciela. Podobnie Viggo i Patryk.
- O, to będzie z was bardzo silna grupa – żartowała Steffi, gdy któregoś dnia razem z Liamem i Dorotą zajrzeli do pubu. Faktycznie, wszyscy ci panowie łącznie z Liamem – za to z wyłączeniem Patryka – mierzyli po blisko dwa metry wzrostu i mieli szerokie ramiona, jasne włosy, szare lub niebieskie oczy. - Jesteście jak bracia! Ciekawe, czy będziecie umieli pić wódkę po polsku! Powiedz Grażynie, aby zaprosiła jakieś fajne dziewczyny, niech się chłopaki nie nudzą przy stole.
- Kiedy ona nie chce! - zasmucił się Wiktor.
- To przekonaj ją. Każdy z chłopaków powinien mieć partnerkę. To tylko cztery dziewczyny, o ile umiem dobrze liczyć. A dla Patryka jakąś malutką, filigranową, aby nie wypłynęły jego kompleksy.
Jak się później okazało, Grażyna dała się Wiktorowi przekonać i zaprosiła dwie kuzynki oraz dwie młode nauczycielki ze swojej nowej szkoły. Same panienki do wzięcia. Gorzej u nich było ze znajomością języka angielskiego.
Babcia Stefania i Piotruś oraz państwo Rafalscy szczęśliwie wrócili do kraju – wypoczęci, opaleni, radośni. Tajki oszalał na widok Piotrusia. Nie oddalał się od swego pana nawet na krok. Z powrotu rodziny równie mocno cieszył się Edward, choć wcześniej nie przyznawał się do tęsknoty. Co jakiś czas podchodził i głaskał lub nawet obejmował i całował tę dwójkę swoich najbliższych. Prawda – oni też tulili się do niego. Zaś ukoronowaniem wszystkiego miał być przyjazd Stefci – bliski już, bo po dwudziestym września. Ostateczna data nie została jeszcze ustalona.
Było tak, jakby życie nabrało nowych kolorów!
Jestem szczęśliwy – myślał w duchu Edward.
Ale był przede wszystkim nieludzko zmęczony.
W połowie września do apartamentu młodych Rybbingów wprowadziła się Iga, żartowała, że na razie bez deski do prasowania i bez żelazka, ale nie zostawi tych rzeczy na stancji, zabierze je gdy przyjdzie na to czas. Steffi niemal każdego dnia prowadziła z nią „rozmowy hotelowe”, aby mocniej wprowadzić ją w życie obu hoteli. Obie dziewczyny – Dorotka i Iga - zaczęły też chodzić na kursy językowe, ale były w różnych grupach, bo umiejętności Igi zakwalifikowano do zaawansowanych, nawet w języku szwedzkim.
Wiktor, za namową Liama, jeszcze raz udał się do swego dawnego domu i przekonywał obecnych właścicieli do odsprzedaży – daremnie. Zatem zaczął planować, jak urządzić obecne mieszkanie tak, by wszystkim było wygodnie, a w szczególności Grażynie. Często rozmawiał z nią przez telefon, bo był ciekawy wyników nowych badań, jak i wrażeń ze szkoły. Wyniki nieco się poprawiły i groźba pobytu w szpitalu została zawieszona. Jeden ze szwedzkich leków, podobno bardzo dobry, był w Polsce nieosiągalny, więc Wiktor stanął na wysokości zadania i zdobył na niego receptę, a następnie wykupił i przekazał do Krakowa za pośrednictwem Steffi – bo tak było najszybciej. Sam planował przyjechać do Polski na cały październik, czym niezmiernie uradował swoją narzeczoną. Przy okazji wypytywał Steffi o Jasną Górę. Zajechał tam w drodze na Wybrzeże i był pod wielkim wrażeniem.
- Grazy powiedziała mi, że będąc tam doznawała uczucia uniesienia, oczyszczenia, nieomal świętości... Bardzo wzniosłe uczucia. Odczuwałem coś podobnego. Rozmodlony głośno tłum, rozśpiewany... Nie umiem aż tego nazwać...
- Prosiłeś o coś Maryję? - zapytała z rozpędu.
- Tak – przyznał się Wiktor. - Pragnę, aby nasze małżeństwo było szczęśliwe i trwałe. Aby poród był szczęśliwy. Aby dzieci urodziły się zdrowe. - Prosił jeszcze o poczęcie własnego dziecka, ale tego już Steffi nie powiedział.
- Będziecie brać ślub kościelny? - pytała go dalej.
- Decyzja jeszcze nie zapadła. Nie wiem, czy to jest możliwe.
- Jeśli w naszym kościele, to panna młoda ślubuje tobie, a ty jesteś jakby figurantem. Nie, to złe słowo. Ona tobie będzie przysięgać, a ty wysłuchasz. Dowiadywałam się o to, bo sama jestem zainteresowana.
- Czyli muszą być dwa śluby, bo drugi w Szwecji, na którym ja będę przysięgał wierność i miłość mojej żonie.
- Tego nie wiem. Rozmawiałam tylko z polskim księdzem. A jak będziecie wychowywać dzieci?
- To też jeszcze sprawa nieustalona. Myślimy nad tym. Ale sądzę, że jeśli mamy mieszkać w Szwecji, to dzieci powinny być wychowywane w duchu mojej wiary. Czy tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Stryj Tomek mi mówił, że przed wojną na Kresach Wschodnich było wiele mieszanych małżeństw, to znaczy prawosławnych i katolickich. I był taki niepisany zwyczaj, że ojciec jako prawosławny prowadził synów do cerkwi, a matka do kościoła. Albo odwrotnie, jeśli to ona była prawosławna. Czyli córki zawsze szły z matką, a synowie z ojcem.
- Zawsze to jakieś rozwiązanie... Was też ten problem dotyczy... Myślicie o dziecku?
- Chciałabym, ale dopiero po skończeniu studiów. Żałuję, że ci z tym domem na razie nie wychodzi. Bądź dobrej myśli, a wszystko się odmieni. Musi się odmienić. Wiara czyni cuda! Koniecznie myśl pozytywnie.
- Na razie nie mów Grażynie, że już byłem na Jasnej Górze. To w zasadzie żadna tajemnica. Sam jej powiem. Po prostu aż mnie tam ciągnęło. Ona powiedziała, że to magiczne miejsce. I jest magiczne. Po wizycie tam inaczej się poczułem.
Czy ona, Stefania, nie powinna tam pojechać z Liamem? Wzięła to sobie do serca...
Ale najpierw pojechali do Wierzbiny, by spędzić z rodziną kilka dni. W przekonaniu obojga Piotrek bardzo wyrósł, a nawet zmężniał. Przechodził właśnie mutację, w związku z tym w kościele już nie śpiewał, by nie rozśmieszać ludzi niespodziewanym falsetem. Sam dom był bardzo odmieniony – oczywiście na korzyść, jednak nadal coś w nim jeszcze „dłubano”, teraz głównie w piwnicach. Drewniane meble były śliczne, jak nowe. Natomiast wokół domu należało jeszcze popracować. Tu było dużo do zrobienia. Jesień sprzyjała nowym nasadzeniom i upiększaniom, by na wiosnę zachwycać nawet przypadkowych przechodniów.
- W każdym razie możecie już planować swój ślub – mówił z dumą Edward. On jeden wiedział, jak dużo wysiłku kosztowały te wszystkie zmiany. Po kilku rozmowach telefonicznych z Tomaszem miał zamiar pojechać do niego na regenerację sił. Tomasz prosił, by zabrał ze sobą Liama i zostawił go na jakiś miesiąc, ale młody nie chciał o tym słyszeć, bo nie chciał rozstawać się z żoną. Oboje wiedzieli, że dotyk stryja przyniósł pozytywne zmiany w ich organizmach, ale żadne z nich nie mogło sprecyzować jakie. W każdym razie oboje lepiej się czuli, byli jakby silniejsi, mieli więcej energii. Lecz Liam nadal nie miał pełnej erekcji, nad czym oboje ubolewali.
Steffi w Krakowie natychmiast zaczęła rozglądać się za dobrym lekarzem „od tych spraw”. Nawet nic nie mówiła Liamowi. Wkrótce znalazła specjalistę w Katowicach i bez zwłoki pojechała tam razem z Liamem, który w pierwszej chwili wyraził gwałtowny sprzeciw. Jednakże Stefcia była uparta – „Twoja impotencja jest także moją sprawą” – oświadczyła kilka razy tak zdecydowanie, że Liam ustąpił. Przypomniała mu, że miał czas do końca sierpnia, a teraz ona bierze sprawy w swoje ręce. Pierwsza wizyta polegała jedynie na kilku zdaniach wywiadu i umówieniu się na wizytę właściwą w połowie października. Być może po tej wizycie Liam zostanie w szpitalu na rozszerzone badania, więc niech będzie na to przygotowany, aby nie jeździć tam i z powrotem.
Wynajęte krakowskie mieszkanie miało dużo braków. Pierwsze dni były najgorsze! I tak dobrze, że Kamil uprzedził ich, że wyposażenie kuchni jest jak w najpodlejszej garkuchni – kilka obtłuczonych talerzy, zapyziałe dwa garnki i patelnia nadająca się na śmietnik. Podobnie wyglądała cała reszta kuchni. Dobrze, że przywieźli ze sobą sporo kuchennego wyposażenia, łącznie ze sztućcami, filiżankami i czajnikiem. Z Wierzbiny Steffi wypożyczyła kilka obrusów, cukierniczkę, tłuczek do mięsa i sporo innych rzeczy. Nie było gdzie suszyć prania. Dywan w największym pokoju nie powinien nosić tej nazwy. Jednak ściany były czyste. Podobnie okna i łazienka. Ale na materacu nie dało się spać. David wysłał im natychmiast najlepszy, jaki mógł kupić, bo Liam wolał spać w fotelu niż w łóżku. W zasadzie fotele i kanapa w dużym pokoju też były podłej jakości.
W ciągu miesiąca jakoś się urządzili... Przede wszystkim zamontowali w łazience suszarkę do bielizny i dokupili kilka rzeczy – raczej przypadkowo spotkanych, w tym wycieraczkę pod drzwi wejściowe. Młodzi zmuszeni byli pojechać do Wierzbiny po raz drugi, bo ciągle czegoś im brakowało. A babcia przed ich przyjazdem już zdążyła naszykować trochę różności w słoikach. Miała ochotę odprawić panią Edytkę, ale Edward się na to nie zgodził.
- Teraz odprawię, a ty się przemęczysz i za miesiąc znów będę błagał Edytkę, by dalej u nas pracowała. Nie ma mowy! I nie wolno ci robić takiej ilości przetworów jak w ubiegłym roku. Bo kto to zje?
Stefcia na uczelni spotkała kilka znajomych osób – ledwie kilka! Jej rocznik już pracował, rozjechał się po Polsce. To też wielce się uradowała wpadłszy przypadkiem na Zosię Dębską i Adasia Wiśniewskiego. Okazało się, że od niedawna są parą i planują ślub w niedalekiej przyszłości. Adaś w nowych blokach dostał mieszkanie zakładowe, co istotnie wpłynęło na ich decyzję. Zosia już wprowadziła się do Adasia, bo po co płacić za wynajem mieszkania. Opowiadali o pracy i o swoich sposobach na życie. Stefcia dowiedziała się, że wykształcił się teraz nowy „prawie” zawód – stacz kolejkowy. Były kobiety – z rzadka także mężczyźni – którzy w zastępstwie stali w kolejkach za mięsem, meblami, telewizorami i dziesiątkiem innych rzeczy. Pobierali za to prowizję, która dla niektórych osób była znaczącym dodatkiem do małej emerytury lub jeszcze lichszej renty.
- Mnie też by się taki ktoś przydał jeśli chodzi o zakup wędlin – powiedziała. - Liam ma wprawdzie czas na stanie w kolejkach, ale nawet nie śmiem prosić, aby to robił. On jeszcze nie wsiąkł w polskie realia.
- Załatwię ci taką kobietę – obiecała Zosia zapisując numer telefonu i adres Stefci.
- Może Maliszewską? - zapytał Adaś.
- Nie. Miałam na myśli tę siwą Gajoszkową. Pytała mnie ostatnio, czy coś nie potrzebuję. Myślisz, że Maliszewska będzie lepsza?
- Nie mam pojęcia. I jedna, i druga umie rozpychać się łokciami – zaśmiał się Adaś. - W takim „zawodzie” to konieczne – dodał tonem wyjaśnienia do Stefci.
- Najważniejsze, aby były uczciwe – z przekonaniem powiedziała Zosia
- Kochani, ja już muszę lecieć, bo Liam pewnie chodzi od okna do okna i wygląda za mną. Musimy zdzwonić się i spotkać na dłuższe pogaduchy. Opowiecie mi o swojej pracy i poplotkujemy o znajomych. A wiecie, że Ada zaraz bierze ślub?
Ale najpierw był ślub Grażyny i Wiktora.
Steffi już wcześniej przygotowała upominek – złotą bransoletkę z niebieskimi (prawdziwymi!) topazami o pięknym szlifie. A dodatkowo pieniądze. Był to najdroższy i najpiękniejszy prezent jaki Grażyna otrzymała w tym dniu – w końcu od swojej świadkowej. Zresztą natychmiast założyła bransoletkę i od tej pory prawie jej nie zdejmowała, nosiła każdego dnia.
Liam bardzo się cieszył ze spotkania z przyjaciółmi.

c.d.n.
fot. własne


niedziela, 18 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.18.


 STEFCIA Z WIERZBINY - Cz.18 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 18. (74.) Koniec sierpnia 1976 r. Wiktor i Grażyna w Polsce

Pakowanie, wciśnięcie tylu rzeczy do auta, - „Chyba resory już jęczą!”, jeszcze jedna noc w Göteborgu - cudna, niezapomniana noc! - i wreszcie wyjazd do Ystad i dalej do Polski. Rzeczywiście w czasie podróży dużo rozmawiali.
- Odkrywam życie na nowo – zapewniał Wiktor.
- A ja nie wyobrażam sobie, jak wytrzymam tyle miesięcy bez ciebie.
- Przyjadę, gdy tylko będę mógł – obiecywał, choć wiedział, że będzie musiał bardziej skupić się na sprawach pubu, to było przecież jedyne jego źródło utrzymania, a miał teraz pod opieką Grażynę i dwójkę dzieci. Lecz co jeszcze mógł zrobić, by przyciągnąć większą ilość gości?
Podróż przez Polskę była trudna z uwagi na liche drogi. I tak mieli szczęście, że nie trafiali na korki. Pierwszy (i ostatni) zaliczyli za Warszawą, gdzie w wyniku wypadku drogowego zablokowana była jedna nitka drogi. Milicja przepuszczała samochody ruchem wahadłowym. Trafił się też objazd, gdzie nieomal zabłądzili, ale dzięki temu znaleźli niepokaźną restauracyjkę, w której niemal natychmiast dostali schabowego z tłuczonymi ziemniakami okraszonymi skwarkami z cebulką, a do tego surówkę ze świeżo ukiszonej kapusty. Wiktor do surówki podszedł bardzo nieufnie, ale gdy już spróbował, to jadł ze smakiem.
Później przez dwie godziny Grażyna siedziała za kierownicą, a Wiktor odpoczywał, nawet się zdrzemnął. Grażyna na polskich drogach, mimo ich złej jakości, czuła się całkiem pewnie.
Do Krakowa dotarli wieczorem, już po dwudziestej drugiej, sam przejazd przez miasto zajął im niespełna pół godziny. Grażyna okazała się doskonałym przewodnikiem, a i ruchu na ulicach prawie nie było. Matka z ojczymem czekali na nich. Chwila powitania była dość sztywna, jakby matka nie wiedziała, jak się zachować. Marian był swobodniejszy, pomógł Wiktorowi przenieść bagaże do domu, oprowadził szybko po ważniejszych pomieszczeniach (salon, kuchnia, toaleta i pokój Grażyny), a następnie zaproponował gorący posiłek – była zupa jarzynowa i pieczona kaczka oraz buraczki – również na gorąco. A do kolacji kilka kieliszków białej polskiej wódki.
Wiktor był wyłączony z głównego nurtu rozmowy, bo ani Julianna, ani Marian nie mówili po angielsku. Grażyna sporo tłumaczyła, jednak nie wszystko. Oboje – on i Grażyna – byli zmęczeni podróżą, więc nie rozpakowywali bagaży, wręczyli tylko przywiezione upominki. Dla matki, między innymi, były dwie sukienki ciążowe, wprawdzie używane, ale w doskonałym stanie, które kobietę bardzo ucieszyły.
- Więc będziecie razem spali? - dopytywała się Grażyny. - Przecież to nie wypada!
- Mamo, ja już jestem w ciąży, więc po co udawać świętoszkę?
- No tak, no tak. Na kiedy planujecie ten wasz ślub?
- Zobaczymy jakie terminy są wolne w urzędzie stanu cywilnego. Nic na przód nie możemy planować. Chcemy jak najszybciej. Ale jednocześnie tak, by mógł przyjechać brat Wiktora, który mieszka w Kanadzie.
- A dlaczego tylko ślub cywilny? - dopytywała się matka.
- Wiktor jest protestantem. Nad kościelnym jeszcze się zastanowimy. - Nie powiedziała na razie, że jest rozwiedziony, jak i o tym, że jej ciąża jest bliźniacza. Uznała, że na taką szczerość ma jeszcze czas. Przez telefon jakoś łatwiej było im rozmawiać, teraz znów wyczuwała wrogość matki, skrywaną, a jednak... - Mamo, jesteśmy zmęczeni, więc jak najszybciej chcielibyśmy się położyć. Wiktor już nie może pohamować ziewania.
- Cały dzień za kierownicą, to ma prawo być zmęczony – stwierdził Marian. - My z Julianką posprzątamy, nie martwcie się tym, a wy do łazienki i spać.
Jednak młodzi ponosili część naczyń do kuchni, bo wiedzieli, że rodzice też byli zmęczeni.
I spali grzecznie wtuleni w siebie. Wiktor budził się w nocy kilka razy, nie było mu najwygodniej, ale obecność Grażyny, jej zapach, ciało wtulone w niego – uspokajało i usypiał ponownie niemal natychmiast. Obudził się nad ranem czując słodki ciężar kobiety na swojej piersi. Grażyna pieściła go i ocierała się zachęcająco. Kochali się niespiesznie, szczęśliwi, że mają siebie, że przepełnia ich tak wielka miłość. Usnęli przytuleni, nasyceni miłością.
Przy śniadaniu, które jedli w kuchni wraz z matką (Marian już pojechał do pracy), omawiali liczbę przewidzianych do zaproszenia gości. Była to niewielka garstka, a Wiktor jeszcze nie wiedział, kto z jego przyjaciół zdecyduje się przyjechać na uroczystość. Viggo – na pewno. A kto jeszcze? Może Thorsten, jeśli zdąży wrócić do Szwecji. Oczywiście brat z żoną – zapowiedział, że będą bez dzieci. Ale i tak trzeba zawczasu zamówić dla wszystkich hotel. I restaurację. Obiad na dwadzieścia osób, chociaż przypuszczalnie gości będzie mniej. Grażyna spisała nazwiska na kartce. Steffi i Liam w pierwszej kolejności. Ada z Danielem. Matka i ojczym. Matka chciała zaprosić swoją przyjaciółkę z mężem, ale Grażyna się sprzeciwiła.
- Pokażesz jej zdjęcia ze ślubu i to będzie musiało wystarczyć.
- To nawet Jacka nie zaprosisz? - zdumiała się matka.
- Ano nie. Uroczystość będzie bardzo kameralna. Bez pompy. Chciałam aby Iga była na naszym ślubie, ale ona nie będzie mogła przyjechać w tym czasie do Polski. Ma wpaść dopiero na Boże Narodzenie. Mamy paczkę dla jej rodziców. Pojedziemy tam jutro. Dziś musimy odwiedzić przyjaciela Stefci, takiego Kamila fryzjera. Będziemy u niego dłużej, bo ma zadbać o nasze włosy. Och, na dziś chyba dosyć tych spraw do załatwienia! Urząd Stanu Cywilnego, fryzjer, restauracja, hotel.
- I lekarz! - przypomniał Wiktor, któremu Grażyna przetłumaczyła część rozmowy z matką.
- Nie dziś. Lekarza zostawmy na inny dzień, może w tym czasie poprawią się moje wyniki.
- To mi przypomina, że czas zrobić ci soczek. A potem możemy jechać. Ty wybierz owoce, a ja przygotuję urządzenie.
- Mamo, ty też się napijesz?
- Tak. Ale już lecę pomóc ci obierać tę marchewkę, bo muszę zdążyć do pracy! A z pracy zadzwonię do przychodni i dowiem się, w jakich godzinach najlepiej do ginekologa, albo nawet cię zarejestruje, o ile akurat będzie tam moja znajoma. A swoją drogę powinnaś wpaść jeszcze do tej swojej szkoły i się tam „zameldować”, że jesteś gotowa do pracy.
- O tak. I to natychmiast po USC! Dobrze, że mi podpowiedziałaś!
Termin w USC z konieczności przypadł na siódmego października, to jest w czwartek. Nie było wolnych najbliższych sobót, czym Wiktor wcale się nie zmartwił. Natomiast dyrektor szkoły przyjął to ze zrozumieniem i wesoło oświadczył, że Grażyna będzie miała wolny i czwartek, i piątek, a ona, trochę niepewna, zaprosiła dyrektora na uroczystość. W zasadzie nie wypadało inaczej.
- A kiedy będzie ślub kościelny? - zapytał ją.
- Kościelnego ślubu nie będzie. Mój przyszły mąż jest protestantem. Zobaczymy, jak się to w przyszłości ułoży – wyjaśniła Grażyna.
Dyrektor pytała ją jeszcze kiedy spodziewa się rozwiązania, a na koniec dodał, że musi jej dać wychowawstwo w najstarszej klasie. Czy sobie poradzi?
- Mam taką nadzieję, choć najstarsza klasa (maturalna!) trochę mnie przeraża z uwagi na brak doświadczenia.
- A ja myślę, że - z uwagi na swoją młodość - bardzo szybko złapie pani kontakt z młodzieżą. Byle nie robiła im pani za wiele klasówek! To czekamy jutro na panią, by uzgodnić dalsze sprawy. Oczywiście będę na waszym ślubie, bo jakże by inaczej!
Następny był Kamil. Uprzedzony telefonicznie już czekał na nich. Kawa i kremówka, a następnie włosy. Zobowiązał Grażynę, by do ślubu często go odwiedzała, bo jej włosy wymagają trochę pracy. Osobiście ją uczesze na ślub. Gdy Kamil zajął się włosami Wiktora – ona samochodem narzeczonego pojechała do Jacka do pracy. Miało nie być tajemnic, jednakże Grażyna nie chciała, aby Wiktor był świadkiem tej rozmowy. Mówienie o pieniądzach przy Wiktorze wydawało się jej bardzo niezręczne. Poza zwrotem długu zostawiła Jackowi sporo dewiz do spieniężenia, musiała mieć jak najszybciej polskie złotówki. Wiedziała, że zamawiając restaurację powinna dać szefowi spory zadatek. Kamil doradził im, którą restaurację wybrać, aby było smacznie i nie drogo.
Oboje po fryzjerskich zabiegach Kamila byli jak odmienieni. Skrócone włosy Grażyny nabrały lekkości i puszystości, a Wiktor, który nosił na tyle długie włosy, że można je było wiązać w kitkę, teraz miał je przycięte do kołnierzyka. Fachowe strzyżenie, a może i inne zabiegi, ujawniły ich naturalną skłonność do lekkiego falowania, co Grażynie szalenie się podobało. Obiecała, że przyjdą oboje jeszcze raz tuż przed wyjazdem Wiktora do Szwecji.
- Bardzo dobrze, bo będę miał upominek dla naszej Stefci – odpowiedział Kamil.
Grażyna chciała od razu jechać do restauracji, która polecił im Kamil, aby zamówić obiad dla ślubnych gości, jednak Wiktor się sprzeciwił.
- Jesteś już za bardzo zmęczona. Wrócimy do domu i trochę poleżysz. Restaurację zamówimy jutro. Jeden dzień zwłoki, więc nic się nie stanie.
Miał rację – była nie tylko zmęczona, ale i głodna. A w domu był już ojczym.
- Urwałem się z pracy na dwie godziny. W końcu mamy ważnych gości – powiedział, uśmiechając się szeroko. - Niedługo pojadę po Juliankę, ona dziś też urwie się z pracy. Dobrze, że już wróciliście. Grażynko, mam nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut włączysz piekarnik i wstawisz tam te dwie kaczusie, gdy już się piekarnik nagrzeje. Co ci będę tłumaczył – znasz się na tym. A ja zaraz pojadę po żonę.
- A co się stało, że tyle kaczek...?
- A Zdzisiek mi podrzucił kilka sztuk. Resztę zamroziłem, będą na inny czas. - Zdzisiek to był kuzyn Mariana, który miał niewielką fermę drobiu. - No i zupkę gotuję. Dziś będzie kurkowa, bo na rynku dostałem bardzo piękne drobne kurki. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Już próbowałem i chyba więcej dosmaczać nie trzeba, ale jeszcze chwilę musi się podgotować. Czosnku nie dawałem, bo ostatnio Jula go nie znosi, ale pod koniec gotowania dodam dużo koperku. Już go posiekałem. Właśnie – a zupę będzie można za pół godziny wyłączyć.
- A mogę skubnąć coś drobnego? Bo strasznie zgłodniałam – poskarżyła się Grażyna.
- Ciasto czy bułeczkę?
- Bułeczkę. Może jest twaróg? W Szwecji nie ma takiego, jak nasz. A ty też coś przegryziesz, Wiktor? A później się położę. I będę pilnować kaczek, żeby nie wyfrunęły.
- Jest twaróg. Już wam robię herbatę.
Zjedli w kuchni. Marian w tym czasie obrał ziemniaki. Później Grażyna się położyła, ale tylko na piętnaście minut, bo chciała sama zrobić mizerię, taką jak zawsze robiła babcia. W drugiej miseczce miała zamiar przygotowała pomidory ze śmietaną. Wiktor starał się jej pomagać. Złożył schnącą na suszarce maszynkę do soków, przygotował kilka jabłek, jeden niewielki buraczek i solidny plaster selera oraz trzy marchewki.
- Tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Dopiero będę uczyć się tych smaków. Dołóż jeszcze ze dwa jabłka, aby i dla mamy wystarczyło soku.
- I pomarańczę.
- Nie! Pomarańczę zjem samą, nie trzeba jej tam mieszać.
- Dla zapachu, dla smaku – przekomarzał się Wiktor.
- Ani mi się waż! - odkrzyknęła, udając bardzo groźną.
Pocałował ją w szyję i przytulił mocno.
- Po obiedzie będziemy się kochać – zamruczał obiecująco.
- Zapomnij! Będziemy musieli siedzieć przy stole. Ty z Marianem będziesz pił wódkę, a my z mamą będziemy gadać o Szwecji. Czas się rozpakować.
- I powiesz wreszcie o bliźniętach i o tym, że ja jestem ojcem tych dzieci.
- Dobrze – zgodziła się łatwo.
- Musisz dużo więcej jeść. Twoja mama ma większy brzuch od ciebie.
- Ale jest też trochę ode mnie wyższa. I zawsze była o parę kilogramów tęższa.
- A ty teraz musisz to nadrobić – kąsał delikatnie jej szyję i ucho. - I wszystko inne też musimy nadrobić. Nie, nie będę pił. Może lepiej pojedźmy do rodziców Igi. Zawsze coś następnego by było za nami. A ja będę miał wymówkę od alkoholu. Zresztą za jednym zamachem możemy też i do matki Ady. Już pewnie na nas czekają.
Później oboje się położyli i – kontrolując zegarek – pogadywali o przyszłości. Wiktor chciał, aby po porodzie Grażyna już na stałe została w Szwecji. Przyznał się, że planował kupić jeszcze jeden lokal, gdzieś w pobliżu stoczni, a także dom, ten który jej pokazywał. Na ten lokal czaił się już od blisko dwóch lat. Teraz, gdy ma rodzinę i musi myśleć także o przyszłości dzieci, ma zamiar „trochę się rozwinąć” - docelowo mieć przynajmniej trzy, a to cztery puby.

- Ale ja nie chcę, aby cię ciągle nie było w domu! - buntowała się zawczasu Grażyna.
- Kochanie, pewnie przez jakiś czas będę musiał być bardziej zaangażowany w pracę, tym bardziej, że ty po porodzie nie będziesz mogła iść od razu do pracy! Będziemy musieli odchować dzieci. Razem. A jak dzieci będą mogły iść do przedszkola – ty będziesz mogła iść do pracy.
- Zostanę u ciebie kelnerką – oświadczyła stanowczo, choć nie do końca poważnie. Czas „do przedszkola” wydał się jej niesłychanie odległy!
- O nie! Ty będziesz moją szefową!
- Dom... - rozmarzyła się nagle Grażyna, jakby to słowo dopiero teraz do niej dotarło. - Dom – powtórzyła uśmiechając się do Wiktora. - W zasadzie dom to nie jest budynek, ale miejsce, gdzie jest dużo miłości. A u nas będzie.
- Będzie. Nie może być inaczej.
- No nic, muszę iść do kuchni i nagrzać piekarnik.
- Twój ojczym zawsze gotował? - zapytał podnosząc się Wiktor. Leżał z brzegu kanapy i musiał zrobić miejsce dla wstającej Grażyny.
- Dobrze nie wiem. Ale przez lata był sam, więc pewnie musiał się nauczyć.
- A ze mnie żaden kucharz, niestety. Umiem usmażyć jajka, zagotować wodę i zrobić kawę. A też przez długi czas byłem sam. Jakoś gotowanie nigdy mnie nie pociągało. Wielekroć nawet zapominałem o koniecznych zakupach, na przykład o chlebie. Ale to mi dobrze zrobiło, bo byłem ciut za gruby. Jadłem ser i wędliny zawinięte w liść sałaty i sam nie wiem, kiedy zgubiłem zbędne kilogramy. Do dziś lubię takie kanapki bez chleba.
- A ja muszę zrezygnować ze wszystkich słodyczy. Koniecznie!
- Żadna przesada nie jest dobra.
Po obiedzie rzeczywiście pojechali do matki Ady, a następnie do rodziców Igi. I dobrze, że w takiej kolejności, albowiem tam zabawili dłużej. Ciocia Ignatowska, czyli matka Igi, chociaż kuzynka Juliany, była jej przeciwieństwem – niewysoka, za to okrąglutka i w grubych szkłach na nosie. Ojciec, mężczyzna średniego wzrostu i nad wyraz chudy, miał duże kłopoty ze słuchem. Siedział przy stole i palił papierosy, przed nim leżała paczka „sportów”. Grażyna grzecznościowo zapytała o resztę dzieci – mieli dwóch synów i Igę. Wiktor rozglądał się ciekawie, mieszkanie wydało mu się nader skromne, aby nie powiedzieć ubogie. Siedząc w dużym, słonecznym pokoju (w zasadzie już zbliżał się zachód) i nie mógł się nadziwić, że tak śliczna dziewczyna jak Iga ma tak nieciekawych (po prawdzie – brzydkich) rodziców. Matka przyniosła dwa naręcza rzeczy Igi, a dodatkowo kilka par butów. Nic nie było spakowane, mało tego, matka nie bardzo wiedziała, co spakowane być powinno. Grażyna w ogólnym zarysie wiedziała co ma Wiktor zawieźć do Szwecji, ale przecież aż tak detalicznie nie znała ciuszków kuzynki. Dlatego oglądała rzecz po rzeczy i „brała na swój rozum” co może być Idze przydatne. Takie przebieranie-wybieranie musiało siłą rzeczy zająć dłuższy czas. A tymczasem rodzice cieszyli się tym, co im przysłała córka, oglądali rzeczy dokładnie, nie kryli swego zachwytu.
- Ciociu, masz może herbatę? - zapytała w pewnym momencie Grażyna, cokolwiek zawstydzona brakiem gościnności wujostwa. Miała już za sobą ponad połowę pracy - Zmęczyłam się i chce mi się pić.
Matka Igi, skonfundowana, niemal biegiem rzuciła się do kuchni. W krótkim czasie podała nie tylko herbatę, ale także murzynka z połówkami gruszek, a do tego w dzbanuszku specjalny słodki sos migdałowy – prawdziwe pyszności.
- Tak się przejęłam waszym przyjazdem, że całkiem zapomniałam o dobrych obyczajach – tłumaczyła się okrąglutka pani domu. - A przecież spodziewając się was specjalnie upiekłam ciasto. To ulubione Igi, ale rozumiem, że nie możecie dla niej zabrać.
- Ano nie, bo Wiktor wyjeżdża dopiero za kilka dni.
- Jednak weźmiecie trochę ze sobą dla Julci. Jak ona znosi ciążę? Odważna jest, że w takim wieku zdecydowała się na dziecko. Podziwiam ją. Lecz opowiedz nam co słychać u Igi. Jak ona tam sobie radzi? Nadal jest taka szalona? No i dlaczego zostaje w Szwecji na dłużej?
- A ja myślałam, że ona cioci wszystko sama już powiedziała.
- Nie, tylko list napisała, ale w liście wszystkiego nie ma. Wiesz, my nie mamy telefonu, jak ona dzwoni do Stefańskich (sąsiedzi), to ktoś nas woła, ale jaka może być rozmowa przy obcych?
- Według mnie to bardzo dobrze, że ona zostaje w Szwecji, niechby tam nawet na stałe została. Pracę ma zapewnioną i bardzo przyzwoite zarobki. Już nieźle mówi po szwedzku, ciągle się uczy. Ta nasza znajoma Stefania ma podobno dla niej jakąś nieprawdopodobnie dobrą propozycję dalszej pracy, ale ja nie znam szczegółów.
I Grażyna z grubsza opowiadała o pracy i życiu w Szwecji, przygłuchy wuj nie wszystko dosłyszał, a Wiktor bez znajomości języka polskiego też mało rozumiał, choć Grażyna od czasu do czasu rzucała mu jakieś angielskie zdanie, a nawet pytała, co sądzi o konkretnym ciuszku. Wiktor za każdym razem kręcił przecząco głową. Polskie ubrania zupełnie mu się nie podobały. W efekcie Grażyna odrzuciła jedną trzecią ubrań, za to zabrała wszystkie buty i to, co matka kupiła w ostatnim czasie – oczywiście spod lady – rajstopy, majtki, ciepłe kapcie, trzy białe bluzki i biały, gruby golf oraz dwie nocne koszule.
- Ciociu, daj nożyczki, bo muszę poobcinać wszystkie metki – poprosiła Grażyna, kolejno pakując zaakceptowane rzeczy do olbrzymiej, chociaż zwykłej, zakupowej torby. Zaczęła od butów i była zadowolona, że wszystko się zmieściło w jednym pakunku.
W drodze powrotnej Grażyna powiedziała, że bardzo się cieszy, że ciotka nie pytała o ich ślub. Może pomyślała, że są już po ślubie? W Polsce panna z dzieckiem należy do rzadkości. Wstyd jest mieć panieńskie dziecko.
- Powiedz mi, moja kochana Grazy, co my mamy jeszcze do załatwienia. Oprócz lekarza. Zaczynam się gubić!
- Z rana muszę być w szkole. Chociaż nie – najpierw muszę być w laboratorium, bo mama przyniosła mi skierowanie na badania. A potem do szkoły, bo o dziewiątej będzie jakaś narada i podobno ma też być ostateczna wersja planu lekcji. Następnie załatwiamy restaurację i wreszcie pokażę ci trochę starego Krakowa. I to już chyba wszystko. A, jeszcze hotel. Wiesz co? To laboratorium odłożę na za tydzień. Nie będę się tak spieszyć z badaniami.
- Powinnaś też kupić suknię do ślubu i jakieś buciki stosowne...
- Na razie wcale o tym nie myślałam. Sukienkę uszyję sobie sama. Nie ma co się spieszyć, bo moja figura ciągle się zmienia. Muszę przejrzeć te przywiezione ze Szwecji rzeczy, bo wydaje mi się, że już mam coś całkiem w sam raz, po małej przeróbce będzie idealnie. Natomiast powinnam sobie kupić żakiet do tej sukienki, bo może być chłodno... Teraz u nas są takie sklepy zwane komisami, gdzie można kupić całkiem fajne ubrania i nie tylko ubrania. Ale trzeba trafić.
- A mnie Steffi podpowiedziała, że są tu także takie sklepy za dewizy. Gdybym czegoś nie mógł kupić w normalnym sklepie, a koniecznie tego potrzebował, to mam się tam udać...
- Peweksy. Zawsze to jakieś wyjście.
- Będziesz ubrana na biało?
- Nie, nie wypada. W ciąży i na biało? To nie pasuje.
- To kiedy nałożysz taką piękną, długą białą suknię? Czy bez takiej sukni w ogóle ślub będzie ważny? - zażartował.
- Taka suknia to do ślubu kościelnego. Ale ty jesteś rozwiedziony, więc nie możemy wziąć kościelnego ślubu.
- Ale ja miałem tylko ślub cywilny. Więc jak najbardziej możemy.
- Jesteśmy różnych wyznań...
- No tak. Tu musimy się jakoś dogadać. Musimy się zastanowić. Jedno z nas będzie musiało zmienić wyznanie. Chyba. Bo i dzieci trzeba wychowywać w odpowiednim duchu... Nie jestem specjalnie religijny, ale to raczej poważny problem.
- Wiem, że protestanci nie czczą Matki Jezusa. A dla mnie Matka Boska jest bardzo ważna. Tak, mamy pierwszy poważny problem. Chciałabym pokazać ci Jasną Górę. To jest miejsce wielkiej czci dla Matki Bożej. Jest tam obraz Maryi, zwany u nas Czarną Madonną lub Panią Jasnogórską, albo Matką Boską Częstochowską. Chciałabym, abyś zobaczył ten obraz, stanął przed nim. Żałuję, że nie mogę pojechać tam z tobą przed ślubem. To niezwykłe miejsce. Mówiąc twoim językiem – tam się dzieje magia. Ale możesz sam pojechać przez Częstochowę i wstąpić na Jasną Górę. Tam zawsze są tłumy ludzi. A sam obraz słynie cudami. I naprawdę dzieją się cuda. Byłam tam kilka razy i chętnie znów bym pojechała. Tamto miejsce uzdrawia i oczyszcza. Tak to odbierałam. Chociaż zapewne każdy inaczej przeżywa spotkanie z Czarną Madonną. W Polsce jest wiele miejsc kultu Maryi, ale Jasna Góra jest najważniejsza.
- Chociaż nie zdążymy przed ślubem, to obiecuję, że kiedyś tam razem pojedziemy, a w każdym razie przed ostateczną decyzję co do zmiany wyznania przez jedno z nas.


x.d.n.
fot. z internetu

sobota, 17 grudnia 2022

CZAS ŚWIĄT I ZADUMY

 


Czas świąt i zadumy... - © Elżbieta Żukrowska

Otworzyć oczy - zamknąć uszy...
A może dokładnie odwrotnie?
Zmęczonym rękom dać odpocząć.
niech świętowanie się już zacznie.

Może kolędy, ciche granie,
lub choinkowych błysk światełek,
i to anielskie przefruwanie,
gdy święto się nabożnie dzieje...

Wspominać dawne czasy z łezką,
i śnieżne puchy, dym z komina...
srebrem dźwięczący dzwonki sanek...
Jakby nie patrzeć - jest co wspominać...

I te rozmowy w świątecznej aurze,
te śmiechy, roziskrzone oczy.
To niby było tak niedawno,
a kogoś zbrakło, ktoś odchodzi...

Dom całkiem inny, inne myśli.
Inne spojrzenie na świat cały.
Zaledwie czasem ci się przyśni
ten czas z opłatkiem białym.

A gdy przychodzi już czas Wilii,
pachną pierniki i choinka,
na świat przychodzi Dziecko nowe,
radości złota chwilka...

Choszczno, 17.12.2022 r.
fot. z internetu

STEFCIA Z WIERZBINY - cz..17.

 



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 17. (73.) Koniec sierpnia 1976 r. Grażyna i Wiktor - razem

Wrócili do pubu na czas, choć po drodze zatrzymali się jeszcze na drobną przekąskę w barze. Wiktor kupił trochę owoców, jednak zakupy, które nakazała mu Steffi, przełożył na następny dzień. Ewentualni ochroniarze już na niego czekali, najwyraźniej przyszli przed czasem. Grażyna też była ich ciekawa, więc usiadła przy stoliku, a kelner zaraz przyniósł jej herbatę z cytryną. Widocznie Wiktor tak zarządził. Posłała mu uśmiech. Panowie byli troszkę więcej niż średniego wzrostu, rudzielec nieco wyższy od blondyna. Obaj mieli całkiem potężne ramiona, grube karki i bicepsy. Jednak nie mogła ich długo oglądać, bo Wiktor poprowadził obydwu na zaplecze.
Na razie w pubie było mało ludzi. Jakaś matka karmiła swego syna lodami – to rzadki obrazek w takim miejscu. Znajomych nie było i Grażyna nie miała komu pochwalić się pierścionkami. Musi zadzwonić do matki i podać datę przyjazdu. Będą płynąć całą noc, a potem cały dzień jechać samochodem. Wiktor nie zdaje sobie sprawy z tego, jak podłe są polskie drogi. I oznakowanie też jest paskudne. Zaraz po przyjeździe do Polski muszą kupić polską mapę samochodową – zanotowała w pamięci. I wymienić część pieniędzy, nie za dużo. W Krakowie uda się im sprzedać dewizy po korzystniejszej cenie, pomogą w tym kuzyni. No właśnie – musi kuzynowi Jackowi oddać pieniądze i to jak najszybciej. I tak się chłopak naczekał! Matka na pewno będzie pytać, kto będzie jej pierwszą druhną... Jaką druhną!? Zaledwie świadkiem. Ślubu kościelnego nie będzie, a przynajmniej na razie nie będzie. Prawdopodobnie nigdy nie będzie... Wiktor był protestantem, a ona w żadnym wypadku nie będzie nalegać, by zmienił wyznanie. W jakim wyznaniu będą wychowywać dzieci? Ona sama nie należała do szczególnie religijnych osób. Dopóki żyła babcia jej wiara jakoś umacniała dziewczynkę, a później wszystko osłabło... Matka chodziła do kościoła sporadycznie, chociaż dość wystawnie szykowała Boże Narodzenie i Wielkanoc. Przynajmniej się starała. Brała udział w procesji na Boże Ciało, ale to chyba bardziej dla ludzkich oczu, aby się pokazać w nowym kostiumie lub olśnić nową fryzurą. Nie naciskała na Grażynę, by ta uczęszczała w niedzielę do kościoła. Grażyna i tak chodziła tam częściej od matki. Po spowiedzi czuła się zawsze taka oczyszczona, świąteczna i radosna, niemal święta. Ale później, z biegiem czasu, jej postanowienie poprawy gdzieś się gubiło. Wolała siadać do maszyny do szycia. Albo nawet się uczyć. Zapominała odmówić pokutę... A teraz ta ciąża. Musi matce powiedzieć, że spodziewa się bliźniąt. Matka na pewno będzie w szoku. Ona sama, Grażyna, nadal jest w szoku. Wiktor. Jak dobrze, że jest Wiktor! Sama nie poradziłaby sobie z problemami. Będzie uczyła do ostatniej chwili, niemal do porodu. Ale dzieci powinna urodzić w Szwecji, to bardzo ważne. Wtedy nie będzie problemów z obywatelstwem. Wiktor na pewno będzie chciał, aby dzieci wychowywały się w Szwecji. Będzie chciał przy nich być. Wierzyła, że będzie najwspanialszym ojcem. Chociaż to chyba nie takie łatwe kochać obce dziecko... Ale on będzie kochał. A dzieci nie będą znały innego ojca... Gdyby miała rodzić w Szwecji, to wiezienie tych wszystkich ciuszków do Polski jest bez sensu! Lecz czy jej i Wiktorowi będzie się układać zgodne współżycie? Na razie jest pięknie. Jak długo będzie pięknie? Dotrą się? Powinna się kogoś poradzić. Stefcia. Małżeństwo Stefci i Liama można stawiać za wzór. Ona też by tak chciała. Na czym polega tajemnica takiego idealnego małżeństwa? Do tej pory nie dociekała, bo jakoś nie wierzyła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Matka i ten jej... Miał na imię Marian. Marian Nikolski. Julianna i Marian Nikolscy. Niby byli zgodni, ale od czasu wybuchały między nimi kłótnie. Może nie kłótnie, ale ostre sprzeczki. Kilka razy zauważyła, że matka zastosowała nawet „ciche dni”. Nie odzywała się do męża tak długo, aż ją przeprosił. Z kwiatami. Bez kwiatów przeprosiny były nieważne. O nie, ona, Grażyna, na pewno nie będzie stosować „cichych dni”. Przecież w każdej sprawie można się porozumieć. Jej ojciec, Krzysztof, nigdy się z matką nie kłócił. Nawet się nie sprzeczał. Mówił, co miał do powiedzenia i nie przedłużał dyskusji. Nie reagował na agresję żony, bo – Grażyna musiała to przyznać – jej matka czasami bywała agresywna. Napięcie przedmiesiączkowe? Tak, bywały takie dni, kiedy matce wszystko przeszkadzało – gazeta zostawiona na stole, krzywo postawione buty, jakaś szklanka w zlewie. Do Mariana nigdy z takimi drobiazgami nie wyskakiwała, ale nie znosiła jego sprzeciwów. Wtedy najczęściej dochodziło do spięcia - bo nie chciał gdzieś z nią iść – po zakupy, do znajomych, na jakąś wystawę lub do teatru. I nawet na cmentarz. Tam nadal często chodziła, chociaż w tym wypadku akurat Marian wyrażał głośny sprzeciw.
- Cześć, maleńka! - Viggo pojawił się niespodziewanie, cmoknął ją w oba policzki i usiadł naprzeciwko. - Gdzie Wiktor?
- Witaj, przyjacielu. Wiktor jest na zapleczu. Rozmawia z tymi dwoma, co mają być ochroniarzami.
- O, to idę do nich.
Viggo poderwał się natychmiast, a ona nadal rozmyślała o swoich sprawach. Teraz w domu powinien być ojczym, co nie znaczy, że jest na pewno. Matka w pracy do osiemnastej. Czasem do niej zachodził i wracali razem. Normalnie zanim matka wróci, może być dziewiętnasta, bo zawsze ma w planie jakieś zakupy... A ona, Grażyna, będzie w tym czasie na koncercie... Nie ma kluczy do domu. I trzeba, aby zabrano z jej pokoju to wąskie łóżko, a wstawiono wersalkę z północnego pokoju. Musi o to poprosić ojczyma. Niech zawoła sąsiada, albo nawet i tego dentystę z dołu, i jakoś to załatwi. Nawet lepiej o tym rozmawiać z ojczymem niż z matką, bo ta może się buntować. A „kochana mamuśka” lepiej niech ugotuje zupę jarzynową. „Co mnie tak na te zupy wzięło? Organizm ma swoje prawa, no tak...” No i powie Marianowi, że przyjeżdża z narzeczonym. To znacznie lepiej brzmi, niż „przyjeżdżam z chłopakiem”. A jak doda, że z ojcem dziecka?? Będzie sensacja! Marian był dużo młodszy od matki, może nawet o osiem lat, tego Grażyna nie wiedziała dokładnie. Zaraz po ślubie powiedział jej, aby zwracała się do niego po imieniu, na co matka zareagowała ostrym „ani mi się waż”, więc Grażyna mówiła do Mariana raczej tak bezosobowo, bo to ani wujek, ani ojciec – a takie właśnie nazewnictwo sugerowała matka. Pan NIKT. Jednak swoją statecznością, dobrocią i łagodnością z biegiem czasu Marian zasłużył sobie na szacunek Grażyny i była między nimi jakby namiastka przyjaźni. Bez wylewności i bez zwierzeń. Matka przy nim nawet hamowała swoją niechęć dla córki, więc nie o wszystkim wiedział, jak choćby o tym wyrzuceniu z domu. Bo Grażyna nie latała do niego na skargę. W końcu dla niej to był obcy człowiek. Chociaż życzliwy. Była z góry pewna, że Marian dobrze przyjmie Wiktora. Matka prawdopodobnie też, jednak Grażyna nigdy nie była pewna matki. Byle drobiazg mógł wywrócić wszystko na nice.
Wrócił Wiktor i Viggo.
- Jedziemy do Maksa. Musisz zjeść coś porządnego przed występem. Stolik już na nas czeka. A Viggo jedzie po dziewczyny. Będziesz się przebierać? Chyba nie musisz, bo ślicznie wyglądasz.
- Nie chcę jeść. Nie jestem głodna.
Grażyna była w letniej granatowej sukience w białe drobniutkie groszki. Drobne przymarszczenia nad biustem lekko podkreślały jej ciążę, a biały kołnierzy ożywiał i dodawał elegancji. Wyglądała prześlicznie.
- Jeść musisz. Wzięłaś leki? To jedziemy. Zjesz tyle, ile ci się zmieści. Koncert trochę potrwa, a ja nie mogę dopuścić do tego, byś była głodna. A tak w ogóle dobrze się czujesz? - W samochodzie jeszcze raz zapytał, czy Grażyna dobrze się czuje i czy dzieciaczki za mocno nie rozrabiają. Później pocałował ją kilka razy z wielką czułością. - Wiesz, maleńka? Wolałbym koncertować z tobą zupełnie gdzie indziej! Co ty na to?
- A jednak pojedźmy na koncert ABBY. Ten inny koncert nam nie ucieknie. Obiecałeś mi szaloną noc, pamiętasz? Przyjąłeś tych facetów do pracy?
- Hej, nie zmieniaj tematu! Ale tak, przyjąłem. Na trzy miesiące, a potem się zobaczy. To jednak nie ważne. Myślę o tym, czy fakt, że jest to ciąża bliźniacza, wpływa na nasze plany. Ja się po prostu boję zostawić ciebie w Polce! To oczywiste, że powinnaś urodzić dzieci w Szwecji. Jednak ciąża bliźniacza niesie za sobą także inne zagrożenia. Dzieci mogą urodzić się wcześniej, już po siedmiu miesiącach, a wtedy mogę nie zdążyć cię do Szwecji zabrać. Jak my to rozwiążemy? W Polsce też musisz od razu iść do lekarza. Pokażesz mu te wyniki od nas, ze Szwecji. Może coś jeszcze ci zaleci. Jednak boję się, że wieczorem może ci być za chłodno. Musimy wskoczyć jeszcze po jakiś sweterek lub żakiecik. Tak na szybko.
- Chciałabym tę wizytę odwlec na drugą połowę września. Nie ukrywam, że boję się, aby nie zapakował mnie do szpitala. Tabletki w międzyczasie mogą wpłynąć na zmianę wyników, mam nadzieję, że będą lepsze. Przyznam ci się do czegoś. Zazwyczaj ciężarne bardzo wymiotują na początku ciąży. Ja takich objawów nie miałam. Natomiast w Kaliksie nie było dnia, bym nie wymiotowała kilka razy. Nie mogłam znieść zapachu mięsa reniferów, a szykowałam z nich całkiem dużo potraw. To było okropne! Myślę, że dlatego tak wychudłam i przyplątała się anemia. Teraz już będzie dobrze. Żadnych reniferów. I żadnej oliwy. Ryba z rusztu. Zupa. Sałatka warzywna lub owocowa, ale bez oliwy, czy tam oleju. W Polsce będę jadła kiszoną kapustę i kiszone ogórki.
- Podobno kobiety w ciąży mają takie różne smaki... - Wiktor pokiwał głową. Już dojechali do Maxa i szukał teraz miejsca dla samochodu. - Co tu tak dużo aut? Nie ma gdzie zaparkować. Ty wysiądź, a ja się trochę pokręcę.
- Tam się zwalania! Szybko!
Mimo zapowiedzi, że nie jest głodna, Grażyna pochłonęła całą porcję zupy szparagowej, polędwiczkę z dorsza z rusztu oraz marchewkę z brukselką, przyprawioną na słodko-kwaśno i polaną bułką tartą z roztopionym masłem. Bez ziemniaków. Zapobiegliwy Wiktor zamówił dwie porcje zupy i kilka kawałków ryby na wynos, bo skoro Grazy ta zupa tak smakuje... Później wrócili na moment do mieszkania, Grażyna została w samochodzie, a on pędem wbiegł na górę, bo mu powiedziała, że na wieszaku w sypialni wisi jej granatowa marynarka. I teraz już mogli jechać na koncert. Viggo był szybszy od nich, już czekał z grupką dziewcząt na parkingu. „Zauważą, czy nie?” - myślała Grażyna o koleżankach i swoich pierścionkach (tak ładnie prezentowały się na palcach!). Pierwsza, niemal natychmiast, zauważyła Elwira i poruszając bezgłośnie ustami zapytała, czy to zaręczynowe, a Grażyna potwierdziła skinieniem głowy. Koło Viggo zatrzymał się jakiś jego rówieśnik i rozmawiali odsunąwszy się nieco od grupy. Grażyna rzuciła na chłopaka okiem i zaraz uciekła ze spojrzeniem – taki wydał się jej brzydki: płaska jak naleśnik, owalna twarz z lekko wystającym niedużym, a szerokim nosem. Okropność! Ale w Polsce się mówi, że każda potwora znajdzie swego amatora, więc tylko wzruszyła ramionami do własnych myśli. Viggo szybko się z kolegą pożegnał.
- Kto to? - zapytał Wiktor, gdy nieznajomy nie mógł go słyszeć.
- Borys Oskrobow, Rosjanin – wyjaśnił Viggo. - Pracuje u nas trochę jako tłumacz, trochę jako nie wiadomo kto. Jest na utrzymaniu Rosjan, obsługuje głównie rosyjskie jednostki. Ale coś wam powiem. Ma najpiękniejszą na świecie kobietę. To chyba jego żona, dobrze nie wiem. Widziałem ją kilka razy. Klękajcie narody. Iga, wybacz, ale ona jest piękniejsza nawet od ciebie! - Iga uśmiechnęła się tylko jakby z zażenowaniem, ale nic nie odpowiedziała.
- Nigdy go nie widziałem w naszym pubie – zauważył Wiktor.
- Nie sądzę, aby on odwiedzał puby. Szczególnie z taką kobietą u boku.
Wszyscy się zaśmieli i ruszyli do sali koncertowej.
A tu już były tłumy. Przy damskiej toalecie była długa kolejka, jednak Grażyna ustawiła się w niej wraz z Igą i Adą. Pozostała trójka poszła zająć miejsca, choć mieli miejscówki. Wiktor szepnął, że zaraz wróci i faktycznie czekał na Grażynę, gdy ta opuściła „damski przybytek”. Bał się o nią. Na razie wyglądało tak, że osób jest więcej, niż miejsc. Z głośników już płynęła muzyka ABBy, ale tak „na pół gwizdka”. W sali wrzało jak w ulu, niosły się pokrzykiwania i śmiechy. Grażynie podobało się to, że Szwedzi wszędzie byli tacy swobodni i jakby beztroscy. Pełny luz. Jakaś grupka tańczyła pod sceną, a inna w przejściu. Ledwie usiadła – Wiktor natychmiast otoczył ją ramieniem, akcentując w ten sposób ich związek. Elwira cmoknęła Grażynę w policzek, szepnęła „gratuluję” i dopiero wtedy usiadła. Iga z Adą nadal nie zauważyły pierścionków, zresztą świeża narzeczona wcale nie starała się kłuć nimi w oczy.
- Nikt nie jest piękniejszy od ciebie - zapewnił ją Wiktor w nawiązaniu do słów Viggo.
Grażyna odpowiedziała uśmiechem i delikatnym pocałunkiem w policzek – ma wspaniałego mężczyznę! Na całym świecie nie ma wspanialszego faceta! - powiedziała mu to do ucha, a on aż się zarumienił.
Elwira musiała powiedzieć dziewczętom o zaręczynach, bo i Iga, i Ada pochyliły się do Grażyny z gratulacjami, uściskały i ją, i Wiktora, oglądały pierścionki i pytały kiedy ślub. Iga, gdy dowiedziała się, że Wiktor jedzie do Polski autem, a będzie wracał niemal na pusto, poprosiła, by zajechał do jej rodziców pod Krakowem i przywiózł zimowe ubrania. Ona mamie przez telefon powie, co i jak.
- A myślałam, że może będziesz świadkiem na naszym ślubie – szepnęła Grażyna.
- Nie Grażynko. Miło mi, że o mnie pomyślałaś, ale do Polski przyjadę dopiero na Boże Narodzenie i to o ile się wszystko dobrze ułoży. Poproś Stefcię, przecież ona już będzie w Polsce. A w zasadzie kiedy ten wasz ślub? Zresztą kuzynek masz pod dostatkiem!
- Najszybciej, jak to będzie możliwe. Bardzo skromny, bo tylko rodzice i świadkowie. Może uda się przyjechać Toribio, to jest bratu Wiktora. Bardzo bym chciała. Już do niego dzwonił, ale przecież sami jeszcze nie znamy terminu ślubu.
Przy tak „szumiącej” sali trudno było rozmawiać. Zaraz też zaczął się występ. Grażyna pierwszy raz była na takim koncercie, więc wszystko było dla niej nowe, ciekawe, zajmujące. Zespół był fantastyczny, a jego muzyka wręcz „powalała z nóg” - jak twierdziła Ada. Miał w swym repertuarze dużo romantycznych piosenek, a wtedy Wiktor tulił Grażynę i całował we włosy. Czasem zwracał jej uwagę na piosenkę, która mu się szczególnie podobała.
- Zauważyliście? To wszystko leci z playbacku! - stwierdził Viggo w czasie przerwy.
- Czytałem, że tylko w studio mogą nagrać takie brzmienie, na jakim im zależy. A na żywo, na tak dużej sali, jest to niemożliwe – dodał komentarz Wiktor.
- Możliwe – zgodził się Viggo. - Ale i tak bardzo się cieszę, że tu jestem. Wam też się podoba?
- Co za pytanie! - prychnęła Iga wydymając usta.
- Wiktor-bracie! Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę zaręczyn, ślubu i tak dalej...
- Bierz się do roboty, przyjacielu. Zaprzestań pustych przebiegów. Tyle fajnych dziewcząt blisko ciebie, a ty ich nawet nie zauważasz.
- Przecież wiesz, dlaczego.
- To są fobie. Zmień swoje myślenie.
- Kaligynefobia...
- O, nawet znasz nazwę! Dobry jesteś! Ale i tak musisz coś z tym zrobić. Ty sam. Zapanować nad tym. Nie masz wyjścia. Nie masz wyboru. A właściwie nie masz także czasu!
Viggo w odpowiedzi wzniósł oczy do nieba.
Mniej więcej w trzy godziny po powrocie do domu Wiktor i Grażyna leżeli w pościeli zmęczeni i spoceni po miłosnych zapasach. Grażyna była szczególnie zmęczona, albowiem w dzień nie poleżała ani przez chwilę. Wiktor, który nigdy nie myślał o sobie jako o wytrawnym kochanku, czuł radosne zadowolenie, był szczęśliwy, a nawet dumny z siebie. To wszystko co się między nimi działo przechodziło jego wcześniejsze oczekiwania. Miał wreszcie w swoich ramionach upragnioną kobietę, rozedrganą, aż wibrującą namiętnością i pożądaniem. Za jego sprawą. Brał ją czule i delikatnie, pamiętając o ciąży, chociaż ona zdawała się upominać o więcej. Chciała czuć na sobie jego ciężar. Wnikał w nią głodny płonącego, śliskiego wnętrze, pulsującego skurczami, przynaglającego i wabiącego jednocześnie. Ależ była cudna!
- Chcę, pragnę dać ci szczęście, nie tylko zadowolenie seksualne, ale takie ludzkie, prawdziwe szczęście – mówił między pocałunkami. - Abyś myśląc o mnie mogła się uśmiechać. I czekać na mnie. I wyciągać do mnie ręce. I podawać swoje usta. Abyś czuła, że jestem twój na tysiąc możliwych sposobów. Abyś była ze mną bezpieczna, spokojna i radosna. Myślisz, że to się nam uda? Że oboje będziemy szczęśliwi przez całe nasze życie? Bardzo tego pragnę dla nas. Dla ciebie. Abyś nigdy nie żałowała, że się zgodziłaś być ze mną.
- Widzisz? Już mamy wspólne marzenia... Ale jak to wszystko osiągnąć? Co trzeba zrobić, aby nasz związek trwał w takim szczęśliwym zjednoczeniu?
Wiktor przygarnął ją do siebie i kilka razy czule pocałował.
- Zaniosę cię pod prysznic, a później razem o tym pomyślimy. Choć w zasadzie myślę, że najpierw powinnaś się przespać. Jesteś zmęczona, czuję to. A zastanawiać się będziemy na przykład w drodze do Krakowa. Będziemy mieli dużo czasu na rozmowę.
Po wspólnym prysznicu znów się kochali, bo nie mogli się sobą nacieszyć. Później ubrał ją w swój podkoszulek, lękał się, by nie zachorowała – wieczór był dość chłodny. Tulił ją do siebie, a ona tak chętnie odpowiadała na wszystkie pieszczoty! Żadna z jego wcześniejszych kobiet nie reagowała na niego z taką spontanicznością i oddaniem. Była jego. Tylko jego! Przepełniało go szczęście.
A później był ostatni dzień pobytu Grażyny w Szwecji i milion spraw do załatwienia. Wiktor musiał być jeszcze w szwedzkim urzędzie skarbowym, wezwano go telefonicznie. Część spraw związanych z pubem miał już za sobą, ale musiał jeszcze dzwonić, gdzieś jechać, coś dopinać. Po drodze zrobił swoje uzupełniające zakupy, wszystko to, co mu doradziła Steffi. Przy okazji kupił też elektryczną sokowirówkę dla Grażyny, bo przypuszczał, że tego urządzenia dziewczyna w Polsce może nie mieć, a powinna pić dużo soków. Wrócił do mieszkania lekko zadyszany. Grażyna już wstała, była nawet po śniadaniu. Właśnie miała zamiar zabrać się za pakowanie, jednocześnie selekcjonując ubrania. Zaraz też była pora jechać zgodnie z umową do Karola. Telefonowała nawet Steffi z informacją, że paczki do zabrania już są przygotowane i że dziewczyny proszą, aby coś zabrał dla ich rodzin. Czy będzie miał jeszcze miejsce?
- To się dopiero okaże, gdy zapakujemy nasze rzeczy do samochodu – odpowiedział Wiktor. - Coś małego zapewne będziemy mogli zabrać. Więc niech się panny za bardzo nie rozpędzają. I do wiadomości celników niech napiszą, co zawiera każda paczka, abym nie musiał świecić oczami. A także adresy. Nie chciałbym ich później szukać.
Grażynka, oglądając najnowsze zakupy Wiktora, pożałowała, że nie kupiła czegoś osobistego dla ojczyma. Chociażby skarpetek. Te które kupił Wiktor wydały się jej dobrej jakości. Koszule też, ale nie wiedziała, jaki rozmiar nosi Marian. W duchu się dziwiła, po co Wiktorowi tyle koszul, nie pomyślała, że nie chce jej obarczać praniem, a domyślił się, że matka Grażyny nie ma automatycznej pralki.
- To wracając zajedziemy do jakiegoś sklepu i kupimy. Nie ma problemu – zapewnił Wiktor. Wziął prysznic i przebrał się w świeżą koszulę, jedną z tych starych, kolorowych. - Możemy jechać – powiedział całując Grażynę. Robił to teraz przy każdej sposobności. - Mam w bagażniku skrzynkę piwa butelkowego i zgrzewkę piwa w puszkach. Tak będzie dobrze?
- Bardzo dobrze.
- Ślicznie wyglądasz – dodał Wiktor przyglądając się narzeczonej.
- Dziękuję. Zatem jedziemy. Nie będziemy błądzić?
Posesję Karola znaleźli bez problemu. Stary drewniany dom stał w niewielkim oddaleniu od głównej drogi. Przed domem był pas różnych kwiatów oraz ładnie utrzymany zielony trawnik, a po bokach i w głębi – sad. Pachniało jabłkami. Szary, duży pies, chyba „wielorasowy” karnie trzymał się nóg swego pana i tylko z cicha poszczekiwał.
- Nie pogryzie nas? - upewniała się Grażyna, gdy Karol wypuścił ją z objęć. Pozwolił psu obwąchać gości, co ten zrobił z nieukrywaną ciekawością, przejechał szeroko językiem po rękach Grażyny, Wiktora zignorował, i wreszcie odbiegł do swoich spraw. - Ładny pies. I bardzo posłuszny.
- To stary pies, dobrze wie, co mu wolno, a co nie. Mam jeszcze dwa inne i dużo młodsze, ale one są na razie w zamknięciu. Wypuszczam je wieczorem. Teraz tylko przeszkadzałyby ludziom pracującym przy zbiorach. Bo u mnie już się zaczęło.
- Oj, to my pewnie też przeszkadzamy! - zmartwiła się Grażyna.
- Nie tak bardzo. Ludzie wiedzą, co mają robić, a w razie czego ktoś mnie zawoła. Zapraszam do domu.

- My i tak długo nie będziemy – zapewnił Wiktor. - Jutro już wyjeżdżamy do Polski. Mam tu trochę piwa dla ciebie. Gdzie go mogę zanieść?
Karol przyjął podarunek w sposób naturalny, bez zwyczajowych „a po co, a na co”. Razem postawili zgrzewkę na skrzynce i wspólnie wnieśli piwo do obszernej kuchni, która bardzo przypominała kuchnię Any w Kalixie. Zapewne była jednocześnie nie tylko kuchnią, ale także jadalnią i salonem. Usiedli wszyscy za stołem przykrytym rustykalnym, wesołym obrusem, na którym już gotowy był poczęstunek – cynamonowe bułeczki oraz drożdżowe ciasto ze śliwkami.
- Co wam zrobić do picia? Mam świeży sok jabłkowy, kawę, herbatę i zimną wodę z naszej specjalnej studni. Jest bardzo smaczna, a prócz tego zawiera pół tablicy Mendelejewa, ale tylko z tymi potrzebnymi dla nas minerałami – zażartował Karol.
- Można tu gdzieś umyć ręce? - zapytała Grażyna, która wcześniej dotykała psa, a nawet pozwoliła mu polizać swoje dłonie.
Karol wskazał jej drogę do toalety, a pod jej nieobecność powiedział, że dziewczyna bardzo mizernie wygląda.
- Teraz, jak już wróciła z północy, zadbam o nią. Zrobię wszystko, co będę mógł. Odwiozę ją do Polski swoim autem i tam, na miejscu, zorientuję się w sytuacji. Ma początki anemii i musi jeść dużo owoców i warzyw. A do tego przez jakiś czas łykać pigułki, czym akurat nie jestem zachwycony.
- Przygotowałem dla was mały zapasik owoców i trochę warzyw. Ale w takiej sytuacji... Myślę, że mimo wszystko owoce weźmiecie, bo i w Polsce też trzeba je jeść. Poza tym przydadzą się na drogę.
- Kupiłem sokowirówkę i dziś ją wypróbujemy zaraz po powrocie od ciebie. Ze dwa buraki i kilka marchewek przyda się już dziś. To taka sprawa, że nie mogę nic odpuścić, ani odłożyć na później. Bardzo chcę, aby wyniki z badania krwi Grazy jak najszybciej wróciły do normy.
- Czyżbyście mnie obgadywali? - zapytała Grażyna wchodząc do kuchni. - Powiedziałeś już Karolowi? - zwróciła się do Wiktora.
- Nie. Sama powiedz – uśmiechnął się szeroko.
- O, Karol! Dla mnie to wielka niespodzianka. Ciąża jest bliźniacza, w więc będziemy mieli dwoje dzieci. Zaręczyliśmy się. Wiktor z przekonaniem twierdzi, że to są jego dzieci. A w Polsce, w Krakowie, weźmiemy ślub najszybciej, jak to będzie możliwe.
Przez chwilę trwała wymiana uścisków i buziaków, Karol gratulował im z całego serca, widać było, że cieszy się z tych nowin.
- Chciałam też zwrócić ci pieniądze. Teraz moja sytuacja uległa zmianie. Nieźle zarobiłam i mam już dość kasy, by oddać dług... - powiedziała Grażyna sięgając do torebki. Wyjęła z niej wcześniej przygotowane banknoty.
- O żadnych zwrotach i pieniądzach nie może być mowy – zaprotestował szybko Karol.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale.
- Karol, ja muszę ci oddać te pieniądze. Od razu mówiłam, że to tylko pożyczka. I cieszę się, że mogę ją zwrócić.
Karol przez chwilę popatrywał to na Wiktora, to na Grażynę, ale nie wyciągnął ręki po banknoty, które Grażyna położyła przed nim.
- Robię kawę – powiedział wstając z krzesła. - Możesz pić kawę? - zwrócił się do Grażyny.
- W niewielkich ilościach i z dużym dodatkiem mleka. Ale może dziś popróbuję twojego soku.
Jedli, pili, rozmawiali. O sadzie, zbiorach i problemach z transportem, o nowych pracownikach Wiktora, o występie ABBy, o bliskiej podróży do Polski i planach związanych ze ślubem.
- W sumie to ci współczuję, że w tak zaawansowanej ciąży zostaniesz sama w Polsce – stwierdził Karol. - Kobieta w takim stanie nie powinna być sama.
- Będzie moja matka i ojczym, a więc całkiem sama nie będę.
- To jednak nie to samo, co mąż. Nie powinniście się rozstawać. Czy tych kilka miesięcy pracy jest dla ciebie tak ważne?
- Ktoś mi tę pracę załatwił, gdybym do niej nie przystąpiła, to tamta osoba miałaby przykrości. Nie mogę jej tego zrobić.
- Ale później przyjeżdżaj jak najszybciej do swego męża. On też nie powinien być sam. Od lat jestem sam i wiem, że to nie jest dobre dla mężczyzny. A jak ci tam było na naszej Dalekiej Północy?
- Zimno. I tęskno za Wiktorem. Na szczęście to nie był długi okres. Ale teraz jestem z nim szczęśliwa. Z Wiktorem.
- Może będziemy się już zbierać? - zapytał Wiktor spoglądając na zegarek (wydobył go wreszcie z domowych zakamarków i powoli do niego przyzwyczajał).
- Tak, masz rację. Na nas już czas. Będę mogła cię kiedyś odwiedzić, Karolu?
- Ależ oczywiście. Sprawisz mi wielką radość. Kochanie, a te pieniądze weź dla maluszków. Nie rób mi przykrości i nie odmawiaj. Nie będę się przecież z tobą szarpał, ani wciskał ich gdzieś potajemnie. Weź, kup dzieciakom coś sensownego. Będziesz miała dużo wydatków na początku. Nie rób staremu przykrości. Będę je traktować jak własne wnuki. I będę czekać na wiadomość od ciebie, a także na zdjęcia z waszej uroczystości i nie tylko. Szczęśliwej podróży wam życzę. I szczęścia w małżeństwie. Kochajcie się i bądźcie dla siebie dobrzy. I wyrozumiali. Takie docieranie się wcale nie jest łatwe. Niech się wam uda. Bądźcie szczęśliwi – powtórzył na zakończenie raz jeszcze.

c.d.n.
fot. własna