poniedziałek, 30 stycznia 2023

ODCHODZISZ...

 



Odchodzisz... - © Elżbieta Żukrowska

Odchodzisz w przeszłość mój kochany
i twoje serce już nie dźwięczy
jeszcze szept płynie zza firany
ale wysiłek usta męczy

Odchodzisz w przeszłość mój aniele
srebrna poświata jest nad tobą
a ja się pewnie nie ośmielę
nowe znaczenia nadać słowom

Z chrobotem się zamknęły bramy
wiatr rozwiał mdlący zapach kwiatów
na sercu blizny mocne szramy
jak zapomniany ślad ryngrafu

Choszczno, 30 stycznia 2023 r.
fot. z internetu

niedziela, 29 stycznia 2023

TAKIE MAŁE NIC

 


Takie małe nic - © Elżbieta Żukrowska 

Nic się nie stało, nie zmieniło,
za oknem niebo jest jak było.
Raz wnurzane w akwamarynie,
a innym razem chmurą płynie.
Wiatr lubi igrać wśród drzew gałęzi,
a dla odmiany burzę pędzi,
tak zaskowyczy lub zapiszczy,
gdzie indziej woń rozniesie zgliszczy...
To dzięki kwiatów morze
chwieje się, pląsa i w kolorze
roznieca smugę wprost tęczową,
aby zawładnąć widza głową. 
Głową, oczyma, całą duszą,
niech już marzenia się nie duszą,
niech ruszą pędem przez zakręty
zwojów mózgowych, przez odmęty
jego szalonych możliwości
- to prosta droga w niezwykłości. 

A gdy zmęczenie, rozedrganie,
tak miło spocząć jest na sianie,
tak miło miękkie włosy gładzić,
w miłosny świat dziewczę wprowadzić.
I nie targować się, nie zżymać,
a odpoczywać. Odpoczywać... 

Choszczno, 28.01.2023 r.
fot. z internetu


sobota, 28 stycznia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III, Cz.1.


 


STEFCIA Z WIERZBINY – tom III


Cz. 1. 

Japońskie okna werandy były rozsunięte, a młoda zieleń cieszyła oczy. Blisko wejścia na jednym z klombów już kwitły tulipany, żonkile i narcyzy, a na drugim pyszniły się irysy o pięknych, wręcz zdumiewających barwach. Tu pani Stefania Żak, babcia Stefci, przyjmowała swoje przyjaciółki. Nie częste to były odwiedziny. Poprzedniego dnia upiekła ciasto z owocami, a teraz postawiła na małym stole dzbanek z kawą. Usiadła na swoim zwykłym miejscu, to jest blisko drzwi prowadzących w głąb domu.
- Taka byłam „światowa kobieta”, a teraz znów siedzę w Wierzbinie... Ale mi dobrze. Mam co wspominać, oglądam zdjęcia, a mam ich mnóstwo. I myślę sobie o czasie minionym, który był jak z bajki – objaśniała żartobliwie.. Umówiły się i obie jednocześnie przyszły w odwiedziny na ulicę Cichą.
Wandzia Jakubiak na wózku inwalidzkim, a Stasia Zambrowska wciąż na własnych nogach, chociaż czasem, gdy nasilały się bóle reumatyczne, wolała nie wychodzić z domu.
- Starzejemy się, a to jest bardzo smutne. I doczekałyśmy takich dziwnych czasów... - pokiwała głową w zamyśleniu pani Zambrowska.
- Ciągle redukują załogi, już tyle ludzi bez pracy... Zasiłki dla bezrobotnych wymyślili, a młodych to tylko rozleniwia. Bo i po co iść do pracy, skoro za darmo dają pieniądze – stwierdziła inwalidka. - A jeszcze jak można na czarno gdzieś dorobić, to w ogóle raj.
- Czyli jednak młodzi tu i ówdzie choć trochę pracują. Edzio nikogo nie zwolnił. Ale u nas nie ma komputerów, a sadzenie i pielenie jak dawniej odbywa się ręcznie.
- Ty w zasadzie mieszkasz tu jak w raju – ożywiła się pani Zambrowska. - Masz warzywa i masz co jeść. Edek o wszystko zadba, dostarczy, dowiezie, a tobie pozostaje tylko w garnkach mieszać. Zazdroszczę ci tego spokoju. Tak, tego zazdroszczę najbardziej. Ja się ciągle martwię i o dzieci, i o wnuki. Najgorsze są te zwolnienia z pracy.
- Wielu młodych podejmuje prywatną działalność – pani Jakubiak poprawiła się na wózku i sięgnęła po filiżankę z kawą. Nie powinna pić kawy o tej porze – już minęła siedemnasta! W nocy znów będzie się przewracać z boku na bok. Bezsennie. Dobrze, że na świeżo wypożyczyła kilka książek z biblioteki, zawsze to jakiś ratunek przed domową pustką.
- Tak, jedni próbują coś wymyślić, a drudzy uciekają z kraju. Znajomych syn, marynarz, zszedł ze statku w RPA i słuch po nim zaginął. W zasadzie nawet nie wiadomo, czy się tam urządził, czy go, nie daj Boże, Czarni nie zaciukali. To bardzo niebezpieczny kraj... - pani Zambrowska powiedziała to tak, jakby żałowała, że jej dzieci pozostawały w kraju i trzęsły się o swoje posady. Bo się trzęsły. Na bruk leciały nawet prezesowskie i dyrektorskie głowy.
Czy i Edzia to dotknie? - w duchu martwiła się pani Stefania. Ale z tych myśli nikomu się nie zwierzała. Nastały takie czasy, że nie wiadomo, kto wróg, a kto przyjaciel. Ludzie wzajemnie na siebie donosili na milicję i do różnych instytucji, na przykład do skarbówki. Inni po prostu niechcący się „wygadywali” - Bela i Edzio przestrzegali matkę zawczasu. Prosili aby była ostrożna nawet mówiąc o sobie, o zwyczajnych sprawach. Lepiej mówić o wodzie i pogodzie. A jeszcze lepiej słuchać, co mówią inni.
- A co tam u twojej wnuczki słychać, u Stefci? Chyba niedawno była w domu – teraz pani Jakubiak zmieniła temat.
- A, wpadła jak po wrzątek i znów pojechała do Krakowa. Nawet żeśmy dobrze nie porozmawiały – odpowiedziała spokojnie, acz wymijająco, gospodyni i zaproponowała następną kawę. - A może wolicie herbatę? Mam jeszcze ze starych zapasów.
- O tak, herbatki to się u ciebie bym napiła. Ty masz zawsze dobrą herbatę – zatrzepotała rękoma inwalidka, a pani Zambrowska jej przytaknęła.
- To już nastawiam czajnik, a wy opowiadajcie, co tam u was – powiedziała pani Stefania podnosząc się z krzesła. Na razie poszła do kuchni.
A panie, zamiast opowiadać o sobie, jedna przez drugą serwowały nowiny z miasteczka, albo nawet i zwykłe plotki. Ostatnio była plaga z kradzieżami samochodów lub choćby tego, co było w ich wnętrzu – przede wszystkim chodziło o radia. Ale kradziono także emblematy umieszczone na karoserii. Oczywiście w miasteczku były też romanse, zdrady i nieślubne dzieci, obie panie lubowały się w takich sensacjach, natomiast pani Stefania jakoś niekoniecznie. Wiedziała o wielu sprawach, bo jej takie wiadomości znosił każdego ranka „do kawy” Smulczyński, teraz już oficjalnie zwany Władeczkiem. A jemu ploteczek dostarczały sąsiadki. I sąsiedzi też. W przekonaniu pani Stefanii mężczyźni byli większymi pleciuchami niż kobiety.
- A wiecie? Cyganie sprowadzili się nam do miasta – z przejęciem powiedziała pani Zambrowska, sięgając po następny kawałek ciasta.
- Co ty też mówisz, Stasiu? – niedowierzająco pokręciła głową pani Stefania.
- Na stałe? Co to za jedni? - dopytywała się trzecia przyjaciółka.
- Co za jedni, to tego nie wiem. Wynajęli od miasta tę ruinę po Mleczarzu i tam zamieszkali. Grabowska mi mówiła, że dwie kobiety i sześciu mężczyzn.
- Cyganie w ruinie? Przecież oni w pałacach mieszkają – nie dowierzała gospodyni.
- Pałac to oni dopiero budują! Kupili ten duży plac zaraz za GS-em i tam już fundamenty kopią, ciężarówki dowożą im materiały budowlane, do zimy będzie pałac!
- A, to i mnie coś sąsiad mówił, ale że niby tam dwie wille mają stanąć. Mówił, że to mają być ogromne domy – przypomniała sobie pani Jakubiak. - Ale nie mówił, że to Cyganie...
- To was jakoś przeraża? - zdziwiła się pani Stefania. - Cyganie to też ludzie. Mnie jest tylko dziwnie, że wybrali sobie Wierzbinę.
- Cyganie czy nie, ale to obcy. O b c y!
- Wandeczko, do ciebie mają daleko. A niech się budują. A nawet gdyby blisko, to i co z tego?
- Może i nic z tego, ale jakoś mi niemiło, że Cyganie mają się u nas na stałe osiedlić.
- A ja już miałam w mojej klasie kilkoro cyganiątek – przypomniała sobie pani Zambrowska. - Troje albo czworo. Bardzo zdolne dzieciaki były. Czworo, tak, czworo. Podobno dziewczyna została adwokatem. Pozostali też poszli na studia, ale nie wiem, na jaki kierunek. To prawda – żaden wstyd być Cyganem. Wstyd być złodziejem, oszustem lub innym złym człowiekiem. A to zdarza się w każdej nacji, taka czarna owca. Mało to takich Polaków jest? Nawet naszych sąsiadów, którym każdego dnia podajemy rękę.
Rozmowa z Cyganów zeszła na różnych niegodziwych sąsiadów, mieszkańców Wierzbiny.
- A dlaczego pani Edytka już u was nie pomaga? - w pewnym momencie zapytała pani Zambrowska.
- To ty nie wiesz? - zdziwiła się pani Żak. - Wnuczek się jej urodził z zespołem Dawna i pojechała do córki jej pomagać.
- A jak ty sobie teraz radzisz sama?
- Nie jest źle. Wpadnie Stefcia lub Piotrek i ogarną cały dom. A gotowanie to dla mnie nie problem. Władeczek z ogrodu przyniesie wszystko, co mi potrzeba, on tu teraz jak gospodarz, tak się zadomowił. A i Edziowi lżej. Za dużo miał pracy. O wiele za dużo. Wczoraj mówił, że czuje się teraz jak na wakacjach! W każde wakacje Piotrek rządzi w Karolince i nie tylko w wakacje, a Władeczek w Wierzbinie, wtedy Edzio tylko swoją spółdzielnią się zajmuje. Mówił jeszcze, że nie pamięta, kiedy wcześniej miał tak dużo czasu dla siebie. Chociaż w spółdzielni to i tak ma urwanie głowy, bo wszystko jest na jego grzbiecie, a zamówień jest dużo. I dobrze, że dużo. Przynajmniej ludzie mają pracę. Ostatnio na przykład robili całą serię drewnianych schodów i metalowe przęsła płotów. Ludzie mimo wszystko się budują.
- Szczególnie ci, którzy uratowali swoje fundusze przed denominacją. Dobrze, że nie miałam pieniędzy w skarpecie – zaśmiała się gorzko pani Jakubiak. Przyjaciółki wiedziała, że jest z nich najbiedniejsza. Pomagały jej na różne sposoby, jednak tak, by nie urazić jej dumy. - Wiecie – ciągnęła dalej inwalidka – miałam niesłychaną rozmowę z naszym wikarym. Tym najnowszym. Podszedł do mnie po mszy. To już kilka tygodni temu. Widziałam, że podchodził do różnych ludzi i krótko z nimi rozmawiał. A ja z tym wózkiem to zawsze wychodzę z kościoła na końcu, bo po co drogę ludziom tarasować. Przecież i tak nigdzie się mi nie spieszy. Nawet się ze mną nie przywitał, ani nie zapytał o zdrowie, tylko tak z marszu, kiedy uiszczę należną składkę na remont kaplicy, bo przecież ogłaszali zbiórkę kilka razy, a parafianie nie poczuwają się do obowiązku. Ja mu na to, że kaplica była remontowana dwa lata temu i nie mam zamiaru dawać nowej składki. A on swoje, że tam coś źle zrobiono i trzeba poprawiać. Mówię mu, że mnie to nic nie obchodzi. Proboszcz zamiast wybrać fachowców, prawda – nieco droższych, to wybrał partaczy, bo za mniejsze pieniądze, więc niech teraz sam wszystko finansuje, bo to jego wina. Trzeba umieć oszczędzać, a nie brać łapówki od partacza. W wikarym się chyba zagotowało, bo bardzo na twarzy poczerwieniał. I do mnie, że ja tylko biedną udaję, bo do kościoła to w eleganckim futerku przychodzę, jak mi nie wstyd takie rzeczy o proboszczu mówić! Ja na to, że mi ani trochę nie wstyd. Za poprzedniego proboszcza to się w parafii dobrze działo, a ten tylko o pieniądze się upomina, a nic nie robi. Parafia schodzi na psy. Co mu miałam mówić, że futerko dostałam po twojej Stefci? A pieniędzy i tak nie dam. Są bogatsi ode mnie, a grosza jeszcze nie dali. Nie mam zamiaru się wysilać. Burczał coś pod nosem i odszedł, bo Dzięgielewski się pojawił i do niego poszedł na żebraninę.
- Nie udał się nam proboszcz, oj, bardzo nie udał – pokiwała smętnie głową pani Zambrowska. - Mówią, że ślą do niego skargi do kurii, ale czy to coś pomoże? Jak ma plecy u biskupa, to i tak go nie ruszą. A co ty o tym myślisz, Stefciu?
- Starego proboszcza mi żal. I tego wcześniejszego też. A ten to jakiś dziwny jest. Mówią, że w karty gra i nawet na pijaństwa chodzi.
- Dobrze, że za babami nie lata...
- Kto go tam wie – może i lata, ale dyskretnie. Po takim to się wszystkiego można spodziewać. A twój Bela nie grał z nim w karty?
- Może i grał, nie wiem. Bela nie opowiada mi się, z kim gra. Ale lepiej aby nie grał. Złość mam na niego za te karty.
- Każdy ma coś na sumieniu – sentencjonalnie zauważyła pani Jakubiak.
- Ano prawda – zgodziła się pani Zambrowska.
Gospodyni nie lubiła takich gadek, więc aby zmienić temat zaczęła ją wypytywać o dzieci i o wnuki. Cóż mogła poradzić, że Belka grał w karty? Albo że Edzio swego czasu „za babami latał”? Tylko o Tomku nic nie wiedziały, więc tu się obyło bez szpili. Za to zazdroszczono mu, że obie córki ma w Szwecji. Kasia już była mężatką i miała dwoje dzieci – parkę. Natomiast Dorotka wciąż była panienką. Ostatnio często wyjeżdżała do Grecji (na ostatniej widokówce były Termopile) i do Paryża. Czyżby tam miała jakiegoś starającego się? Tego nie pisała. Nawet Stefcia nic nie wiedziała. Uważała, że Dorotka w tych swoich malarskich sprawach tak po świecie jeździ, bo przychodziły do Wierzbiny kartki także z Madrytu i z Wiednia. A ludzie zazdrościli... Tacy już są.
Zobaczyła przez okno werandy Smulczyńskiego i przywołała go do siebie.
– Dwie sensowne wiązanki – poprosiła go szeptem. - I jakieś nowalijki, które nam dziś nie zeszły.
- Robi się, pani Stefanio – odpowiedział oficjalnie.
Wkrótce pojawił się Edward i przysiadł do plotkujących kobiet, a one, jakby zważone jego obecnością, natychmiast zaczęły się zbierać do domu, zadowolone i z warzyw, i z kwiatów.
- Stefcia dzwoniła? - to było pierwsze pytanie, jakie postawił matce po odejściu przyjaciółek.
- Nie. Dziś nie dzwoniła. Ale mówiła, że przyjedzie w piątek, to znaczy już jutro.
- Rzeczywiście. Jak mi ten czas leci! A jak mama się czuje? Te babeczki nie zamęczyły mamy?
- Lubię gdy przychodzą. Nie, nie zamęczyły. Przynajmniej się dowiaduję, co w miasteczku słychać. Może zawołaj Smulczyńskiego na kielicha? Zrobię wam jakąś zakąskę.
- Nie, nie trzeba. Nie mam chęci na wódkę. Ani nawet na piwo. Poza tym może jeszcze będę musiał jechać do Karolinki. Mam zrobić jakieś zakupy? Potrzebujesz czegoś?
- Dziękuję bardzo, ale mam wszystko.
Rozmawiając z synem babcia Stefania pozbierała wszystkie naczynia na tacę, a gdy chciała nieść je do kuchni – Edward odebrał jej tacę i sam poniósł i od razu zaczął zmywać. Babcia usiadła za kuchennym stołem i poczęła przeglądać gazety, które tam leżały. Nagle gniewnym ruchem odłożyła wszystkie.
- Kto im płaci za pisanie takich bzdur? Nie ma już porządnych artykułów. I po co ty kupujesz te śmieci?
- Przydadzą się zimą na rozpałkę do pieca – odpowiedział ze śmiechem. - Ale mówiąc poważnie to przecież ja tego nie kupuję, a przynoszę ze Spółdzielni. Myślałem, że wiesz o tym. No i lubię wiedzieć, czym się teraz nasz rząd zajmuje. A swoją drogą muszę się zająć drewnem do kominka. W tym PGR-ze w Samborzu mają wycinać jesienią cały sad. Jak się da, to kupię u nich hurtem tak ze dwie przyczepy. Tylko musieliby pociąć na szczapki. Ono i tak będzie dobre dopiero gdzieś za dwa, trzy lata.
- Ostatniej zimy bardzo polubiłam kominek. Wcześniej też. Ale tej ostatniej było doskonałe drewno. A dziewczynki Tomka powinny na dniach zadzwonić do nas. Są bardzo systematyczne. Takie mieszkania, jak im kupiła Stefcia, to nie w kij dmuchał. Urządziła obie dziewczyny.
- Wszystkich urządziła, nawet dzieci Tereski. A tylko tamte dwie ze Szwecji o nas pamiętają i telefonują.
- Bo są dobrze wychowane. A powiem ci, że mnie jest bardzo miło posłuchać o tych szwedzkich nowinkach.
- Stefcia uszczęśliwia wszystkich wkoło, a sama szczęścia nie ma...
- Bo to tak, jakby ona swoje szczęście rozdawała rodzinie i przyjaciołom, zauważyłeś? Dorotka mówiła, że Stefcia miała w Szwecji jakichś absztyfikantów, ale nawet patrzeć na nich nie chciała. Podobno lecieli na jej miliony. A ona lekką ręką zostawiła te miliony Rybbingom.
- I dobrze. Odcięła się od nich w ten sposób. Od początku nie chciała tych pieniędzy. Zrobię nam jeszcze herbaty. Napijesz się?
- Tak. Chętnie wypiję. Ale cieszę się, że Stefcia tak zadbała o rodzinie. Sobie powinna kupić mieszkanie w Krakowie.
- Ale nie kupi, bo twierdzi, że jest tam tylko chwilowo. A z drugiej strony po co jej siedzieć w Wierzbinie, jak tu się absolutnie nic nie dzieje? Ale jej się nie da przekonać. No i popatrz, jak to jest. Była dzieckiem, dziewczątkiem, panienką. I nagle wydoroślała. Zaczęło się od tej napaści na nią. A później wypadek Liama. I nagle stała się dorosłą, odpowiedzialną młodą kobietą. Takimi skokami to szło. Zadbała o wszystkich, a o siebie zadbać nie umie. I dlatego boję się o nią. Boję się, że znowu coś paskudnego ją spotka. Ty nie masz takich myśli? I tu jest ta moja sprzeczność – dobrze, że wyjechała do Krakowa, a jednak źle, bo nie ma tam nikogo, kto by się o nią troszczył. W Wierzbinie by była bezpieczna. Kraków już zawsze będzie kojarzył mi się z zagrożeniem.
Edward usiadł naprzeciw matki podsuwając jej kubeczek z herbatą.
- Nic nie możemy jej pomóc... - babcia Stefcia pokiwała ze smutkiem głową. - O, dziękuję ci, synku. Przyjedzie tu i zaraz poleci na cmentarz, jak zawsze. Ona ciągle Liama kocha, nie jest w stanie o nim zapomnieć. Czy w ogóle jest jeszcze nadzieja na to, że pozna kogoś, pokocha, że będzie miała dzieci?
- Sama mówiłaś, że Żakowie kochają tylko raz. Ty wiesz, że ja Neli nigdy nie kochałem. Była mi bardzo bliska, ale to nie była miłość. Natomiast Kasia... To też nie była taka prawdziwa miłość. Ale dzięki naszemu zbliżeniu jest Piotrek i za to dziękuję Bogu. Nie pamiętam twarzy Neli ani Kasi – muszę spojrzeć na zdjęcie. A Anuszkę widzę bez trudu, choć nigdy nie miałem jej zdjęcia... Więc może to prawda, że Żakowie kochają tylko raz.
- A gdzie ty byś złożył to drewno do kominka? Przecież nie mamy miejsca! - Babcia zmieniła temat i bystro spojrzała na syna. - Przecież nie będziesz zajmował ziemi przeznaczonej na uprawę!
- Część się zmieści w garażu, a część między garażem a płotem, reszta powinna się zmieścić obok tego starego drewna. W ostateczności część można będzie znieść do piwnicy. A wracając do Stefci to jeszcze ci powiem, że ona, jeśli chce mieć dzieci, to powinna jak najszybciej wyjść za mąż. Jej biologiczny dzwonek już od jakiegoś czasu zaczął pobrzękiwać...
- Czasem jej tego nie przypominaj! Ona o tym sama dobrze wie. Ale partnera nie ma i nic na to nie poradzisz.
- No nic, przejdę się trochę z Tajkim. Ostatnio wcale nie jest wybiegany. A pani Maria nadal się nie odzywa?
- Właśnie... Może coś się stało? Za długo trwa to milczenie. Najchętniej zabrałabym ją do nas. Wcale nie wierzę, że jej dobrze u syna. On pewnie już sprzedał krakowskie mieszkanie, pieniądze zgarnął dla siebie, a matka została bez niczego...
- Nie znamy go. Może nie jest aż tak źle...
- Może... Bardzo już czekam na Stefcię. Tak mi do niej tęskno!

c.d.n.
© Elżbieta Żukrowska
fot. z internetu

środa, 18 stycznia 2023

ZE MNĄ BĄDŹ

 





Ze mną bądź - © Elżbieta Żukrowska

Za drogą, za górą, za chmurą,
za ostatnim stumilowym lasem,
za ścieżkami, którymi sen odpłynął
może jeszcze spotkamy się... czasem?

Za błyszczącym liściem wiciokrzewu
za czerwienią dojrzałej maliny,
za marzeniem z oczyma ku niebu
- co nas czeka? Co nam los uczyni?

Czy już będą czerwone jagody kaliny,
czy pochyłość pagórka będzie nam łaskawa?
Czy we wrzosach tkane nitki pajęczyny
omotają nam serca od lewa do prawa?

Jakich uczuć trzeba gdy jesień wyblakła,
pozbawiona kolorów, ciepła, słonecznej gawędy,
nie zechce dać radości, opromienić świata,
zamiast tego dżdżami zechce świat nawiedzić?

Za drogą, za górą, za ostatnim mostem,
za smutkami, które rozłożą się mgłami,
czy jeszcze dasz swój uśmiech, może pocałunek,
czy jeszcze słodycz uczuć zechce nas omamić...?

Choszczno, 18.01.2023
fot. Pixabay