STEFCIA Z WIERZBINY - ton II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.
5. (61.) Czerwiec 1976 r. Göteborg - Grażyna Orzeszyńska
Steffi i Liam już uzgodnili datę wyjazdu do Norwegii, a Liam
„załatwił” transport, czyli jacht. Tymczasem w Göteborgu
niektóre rzeczy działy się za ich plecami – Grażyna.
Grażyna poczuła, że jej nadzieja na pracę umiera. To też
uradowała się, gdy przypadkowa klientka w sklepie zaproponowała
jej sprzątanie mieszkania, niestety, tylko na kilka dni. Aż je po
prostu sprzątnie. Zawiozła ją na miejsce samochodem – Grażynie
wydało się to dość daleko, ale było uzgodnione, że ją później
kobieta odwiezie do tego samego sklepu, skąd ją zabrała, więc
milczała. Mieszkanie w sześciorodzinnym budynku na drugim piętrze.
Po drodze dowiedziała się, że jest pięć pokoi, duża kuchnia,
łazienka i obszerny hol. Ale od samego wejścia powiało grozą.
Takiego brudu Grażyna w życiu swoim nie widziała. Jak na
śmietnisku! Pod nogami walały się ubrania, gazety, książki i
butelki, jakieś opakowania po różnych produktach, szczotki do
włosów, jakieś klucze do majsterkowania – jednym słowem było
tam wszystko. Podobnie na każdym meblu mającym kawałek
powierzchni, na której można było cokolwiek postawić – na
stole, krzesłach, na fotelach kanapie, parapetach bardzo brudnych
okien, niemytych pewnie od pięciu lat. Do tego wszystkiego
dochodziła warstwa kurzu i pajęczyna. Podobnie wyglądała kuchnia
z zaschniętymi garnkami na płycie kuchennej i zeschniętymi na wiór
kwiatkami pod parapetem. Grażyna nie czekając na przyzwolenie
przeszła się po całym mieszkaniu, otworzyła każde drzwi. Tylko
jeden pokój musiał być niedawno używany, na łóżku leżała
czysta, ale skotłowana pościel, z boku stała nierozpakowana, za to
otwarta torba. Grażyna miała wrażenie, że ktoś szczotką wymiótł
z podłogi tak z grubsza śmieci i zostawił to obok pod drzwiami.
Zaduchu w pomieszczeniach nie było, więc właścicielka zdążyła
wszystko dobrze przewietrzyć. Łazienka była w miarę czysta, w tym
sensie, że muszla i umywalka nosiły ślady świeżego szorowania, a
wszystkie śmieci zgarnięte były pod jedną ścianę. Generalnie w
głowie się nie mieściło, że ktoś mógł zostawić po sobie taki
chlew. Grażyna oceniła, że na każde pomieszczenie musi mieć dwa
dni, jeśli chce zrobić to porządnie. Czyli łącznie szesnaście
dni pracy, plus siedemnasty na ewentualne dopieszczenie czegoś tam.
- Nie żartuj, moja panno. Trzy dni i ani dnia dłużej! -
zawołała oburzona właścicielka.
- Tu jest zbyt brudno,
aby zrobić to w trzy dni. Same wyrzucanie śmieci pewnie zajmie cały
dzień. Nie mogę się podjąć takiej pracy na trzy dni. To jest
nierealne.
- Przecież ja dobrze zapłacę!
-
Dobrze, to znaczy ile?
Kiedy kobieta wymieniła kwotę,
Grażyna zaśmiała się jej w twarz.
- Za takie pieniądze
to niech pani wynajmie Szwedkę, bo Polka nie będzie tu sprzątać.
Proszę mnie odwieźć.
- No dobrze, pięć dni, a ja dołożę
trochę pieniędzy.
- Siedemnaście i dużo więcej
pieniędzy, nie trochę.
- Nie, to niemożliwe.
-
Więc proszę mnie odwieźć. Teraz.
-
Chwileczkę, muszę zadzwonić – powiedziała właścicielka i
znikał za drzwiami tego najbardziej czystego pokoju.
Jej
nieobecność przeciągała się. Grażyna bezceremonialnie zrzuciła
rzeczy z krzesła na podłogę i przysiadłą na brzeżku. Czuła się
brudna przez samo przebywanie w takim syfie. Chciało się jej pić i
już była głodna. Z rana wypiła tylko kawę, a chodząc zjadła
jedno jabłko. To trochę za mało, jak na ciężarną. W zasadzie
powinna zjeść tylko pół jabłka, a drugą połówkę zostawić na
popołudnie. Miała sobie jeszcze kupić bułkę, najlepiej
wczorajszą, czerstwą i przez to nieco tańszą. I też tak
podzielić na pół. Starała się być poza domem w chwili, gdy
dziewczęta jadły kolację. Nic od nich nie chciała, z wyjątkiem
tej porannej kawy. A jak nie poza domem – to w łóżku, by
przespać głód. Była wściekła sama na siebie za tą „wycieczkę”
do Szwecji. W Polsce wszystko wydawało się takie proste, byle
dojechać na miejsce. Nie wyobrażała sobie, że będzie tak wielki
problem ze znalezieniem pracy. Wydawało się jej, że praca na nią
czeka na każdym zakręcie. Nie czekała. Powinna spisać sobie
adresy innych hoteli i kolejno je odwiedzić. Takie zadanie postawiła
sobie na jutro. Gdzieś przecież musi na nią czekać praca. Los i
do niej musi się uśmiechnąć! Ale na razie siedziała w brudnym
salonie i nie wiedziała, co dalej. Zza drzwi nie dochodziły żadne
głosy. Może już przestało to babsko rozmawiać? Ona siedzi już
co najmniej piętnaście minut. Dość tego. Wstała i zapukała
energicznie, ale kobieta się nie odezwała. Grażyna, ze struchlałym
sercem nacisnęła klamkę i ostrożnie otworzyła drzwi. Kobieta
zwinięta w kłębek leżała na łóżku. Chyba spała.
-
Obiecała pani mnie odwieźć – powiedziała głośno Grażyna, ale
nie było żadnej reakcji, więc podeszłą bliżej i potrząsnęła
kobietę za ramię.
Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła
na nią nieprzytomnie.
- Proszę mnie odwieźć –
powiedziała stanowczo Grażyna.
Właścicielka zamachała
rękoma i odwróciła się na drugi bok.
- Idź sobie –
wymruczała niewyraźnie.
- W takim razie proszę mi dać
pieniądze na taksówkę.
- Pieniądze? Jakie pieniądze? Ja
nie mam żadnych pieniędzy. Poczekaj na mego syna. On cię
odwiezie.
- O rzesz ty suko – powiedziała ze złością
Grażyna. Ale po polsku. I dalej po angielsku, podnosząc przy tym
głos: – Już dawaj pieniądze, ty naciągaczko! Pieniądze na
taksówkę. Ale już!
Kobieta naciągnęła kołdrę na
głowę.
- A by cię pokręciło! - zawołała Grażyna
poprawiając pasek torebki i zbierając się do wyjścia. Mocno
trzasnęła drzwiami sypialni, ale drzwi zewnętrzne zamknęła
zwyczajnie. Usiadła na schodach, nie wiedziała, gdzie jest i jak
się dostać do mieszkania dziewcząt. Albo chociaż do pubu. Dramat!
Przytuliła się do ściany, a z oczu popłynęły jej łzy. Z trudem
opanowała się. Wyjęła mapę i zapukała do najbliższych drzwi.
Wyszła kobieta w średnim wieku, z małym dzieckiem na ręku.
Grażyna wyjaśniła o co jej chodzi, a kobieta wskazała jej drogę.
- Od tego miejsca jest autobus, ale najpierw trzeba iść
pieszo jakieś trzy kilometry. A ta Mery to ma coś z głową. Nie
jesteś tu pierwsza. Syn niby się nią opiekuje, ale też ma
problemy z myśleniem. Dobrze, że go nie było, bo by cię jeszcze
zgwałcił. To taka byle jaka rodzina.
- A lekarze, opieka
społeczna, jakieś komisje...
- Nie znam się na tym.
- Dziękuję pani.
- A ty pewnie szukasz pracy?
- Tak. Słyszała pani...
- Nie, w tym ci nie pomogę. Siedzę
w domu z dzieckiem córki, nie mam kontaktów.
- Dziękuję
i do widzenia.
Żadna droga nie wydała się jej tak daleka,
jak te trzy kilometry w upale. Ale przystanek znalazła. Teraz
pozostało czekać na autobus. Gdzie się kupuje bilety? Ile kosztuje
bilet? Nie miała pojęcia. Za przystankiem był sklep, a w jego
cieniu ławeczka. Usiadła. Piekły jej stopy. I bardzo chciała pić.
Mimo tego nie weszła do sklepu. Miała jeszcze trochę pieniędzy,
ale wiedziała, że nie może wydać na zwykłe zachcianki. Nagle,
boleśnie, zatęskniła za domem. Może jednak matka dałaby się
ugłaskać? Niepotrzebnie odpyskowała matce, skoro wiedziała, że
matka ma rację. Zawsze miała. Od początku mówiła, aby się nie
zadawała z tym... I zostawił ją w ciąży, drań! Na co liczyła?
Na ożenek? Chciała uciec od matki, nigdy się specjalnie nie
dogadywały. Ale matka to matka. Dziś nie ma takich facetów, jakim
był jej ojciec. Zmarł niemal w przeddzień jej matury. Był
dentystą. Chyba się czymś zaraził, krótko chorował. Maturę
zdała, ale nie dostała się na studia medyczne, jak chciała jej
matka. Więc niech będzie filologia angielska, matce się wydawało,
że to też takie eleganckie studia... Powinna przysiąść fałdów
i zabrać się za tłumaczenie książek, ale nie mogła znaleźć
tam dojścia. Miała rentę po ojcu, jakoś wiązała koniec z końcem
nie oglądając się na matkę. A ta, gdy się na nowo zakochała, to
stała się wręcz nieznośna! Świata za tym swoim ślicznym nie
widziała. I dorosła córka w domu zaczęła jej przeszkadzać. Ale
dom był po ojcu, więc miała do niego prawo. Gdy wróci do Polski
jeszcze się o dom upomni. Nie puści tego płazem. Ot, mamuśka, co
z domu wygania.
W cieniu było całkiem przyjemnie.
Odpoczywała. Powoli mijało zdenerwowanie. Kto wie, może jeszcze
nie raz nabierze się na taką „pracę” bez pracy. Gdyby jeszcze
nie ten kawał drogi przed nią... Ależ ma gimnastykę w ciąży! I
co jej nie pasowało w tej Polsce? Zachciało się Szwecji i super
zarobków... Teraz ma za swoje. Nie, matki nie przeprosi. W zasadzie
za co ma przepraszać? Za to, że zaszła w ciążę? To babska
rzecz. Gdyby matka była dobrą matką, to by się o nią
zatroszczyła, wspomogła, chociaż przytuliła. A ona kazała
Grażynie iść precz. „W tym domu nie ma miejsca dla takiej
latawicy jak ty!”. Do samej siebie miała największy żal – w
końcu wcale tego Heńka nie kochała. Zagrały hormony? I tak głupio
wpadła! Ponad rok ze sobą chodzili i nigdy się nie wydał, że
jest żonaty. Miał mało czasu, to prawda. Ale i ona nie miała go
za dużo, więc jakoś się dogadywali. Był bardziej „osobą
towarzyszącą” nisz kochasiem. Lubił studenckie towarzystwo,
te
wszystkie wyjścia do klubów i do kawiarni. Popisywał się.
Brylował. Był duszą towarzystwa. A teraz ona musi za wszystko
płacić swoim życiem. Czy będzie w stanie pokochać to dziecko? Na
razie nic nie czuła do tej „fasolki”, która rozwijała się w
jej łonie. Nic a nic. Chłopczyk? Dziewczynka? A jakie to ma
znaczenie. Najgorsze jest to, że to dziecko Heńka, a ona, Grażyna,
dziś Henryka nienawidzi. Nie, to nie jest nienawiść. Ma do niego
żal. Czy taka niechęć może się przenieść na dziecko?
Na końcu ławki usiadł może pięćdziesięcioletni pan. W ręku
trzymał dużą butelkę soku. Ależ by się napiła! Jeszcze godzina
lub dwie, nie umrze z pragnienia. Musi wytrzymać. Jednak mężczyzna
pochwycił jej spojrzenie i wyciągnął do niej rękę z odkręconą
butelką. Zagadał po szwedzku.
- Nie rozumiem. Mówię po
angielsku. I po polsku.
- Napij się, jeśli masz ochotę –
powiedział mężczyzna dziwnie przekręcając słowa, ale go
zrozumiała.
- Ślicznie dziękuję – bardzo chętnie się
napiję – odpowiedziała i przyłożyła butelkę do ust. Nigdy w
życiu nie piła czegoś równie dobrego! Po prostu nie mogła
przestać pić. - Byłam bardzo spragniona. Przepraszam, że tak dużo
panu wypiłam.
- Wypij do końca, na zdrowie. To wyjątkowa
mieszanka soków. Chyba kupię ci jeszcze jedną taką butelkę, a
druga dla siebie. W śródmieściu nie mają tego soku.
Więc
jednak są dobrzy ludzie – pomyślała Grażyna, gdy mężczyzna
zniknął w sklepie.
- Czekasz na autobus? - zapytał
podając jej następną butelkę.
- Tak, czekam. Bardzo panu
dziękuję. W zasadzie jestem bez pieniędzy i dlatego nie mogłam
sobie nic kupić.
- A gdzie chcesz jechać?
Grażyna
objaśniła mężczyznę przy pomocy mapy.
- To daleko, ale
jadę w tamtą stronę samochodem i mógłbym cię zabrać. O ile nie
boisz się jeździć z nieznajomymi.
- Boję się. Właśnie
przeżyłam nieprzyjemną przygodę. Szukam pracy, a trafiłam na
jakąś pomyloną kobietę, która mnie tu przywiozła. Pracy nie
dostałam, muszę wrócić do swoich. Przy tym jestem w ciąży.
- Mnie nie musisz się bać. Nic ci nie zrobię, a odwiozę do
domu. Mieszkam na wsi, przyjechałem do syna, ale on będzie wolny
dopiero po trzeciej, więc mam trochę czasu. Wyglądasz na bardzo
zmęczoną. O, tu masz moją wizytówkę, z adresem i numerem
telefonu. Jestem Karol. Na wsi mam niewielki sad jabłoniowy. Ale
pracy dla ciebie też nie mam. Będę potrzebował ludzi dopiero we
wrześniu i w październiku. Lecz nawet wtedy to nie będzie praca
dla kobiety w ciąży. Teraz zajedziemy po drodze do jakiegoś baru,
to cię trochę podkarmię, bo wyglądasz także na głodną. Nie
wszyscy Szwedzi są źli. Schowaj dobrze tę wizytówkę, bo się
może przydać. Gdybyś naprawdę znalazła się w czarnej dziurze,
to zadzwoń do mnie. Na pewno ci pomogę. Kogoś mi przypominasz...
Przez pamięć tamtej osoby zrobię teraz co w mojej mocy. Chodź,
dziecko. A jak ty się nazywasz?
- Grażyna Orzeszyńska.
- Och, tego nawet nie potrafię wymówić!
- Zapisze to
panu na kartce, mam notes ze sobą. Ale na razie jestem bez adresu i
bez telefonu. I to nie tylko tutaj, ale także w Polsce.
-
Dlaczego?
- Przez to, że jestem w ciąży, matka kazała mi
opuścić dom.
- A ojciec?
- Tato od pięciu lat nie
żyje.
- Wsiadaj. Tak jak mówiłem, zatrzymamy się przy
znajomym barze. Nie będzie elegancko, za to bardzo smacznie.
Zjadła wielki talerz kurczaka w wielowarzywnym pikantnym sosie, z
górą mączno-ziemniaczanych kluseczek, podobnych do polskich
kopytek. I miseczkę sałatki. Dawno się tak nie objadła!
W
czasie posiłku rozmawiali. Karol pytał o dom i o to, jak dotarła
do Szwecji. A Grażyna otworzyła się – mówiła więcej, niż
chciała, tak to później w myślach oceniła. O matce w zasadzie
nie powiedziała zbyt wiele. Mówiła głównie o czasach
dzieciństwa, o swojej cudownej babci Broni, matce swego ojca. Zanim
poszła do szkoły – spędzała z babcią czas od wiosny do późnej
jesieni. To babcia Bronia nauczyła ją wszystkiego, co powinna umieć
kobieta – gotować, sprzątać, szyć, chodzić przy kurach i dbać
o warzywnik. Mieszkała na wsi, a Grażyna, gdy już poszła do
szkoły, jeździła do niej kiedy tylko mogła, nie tylko na wakacje.
Matka niemal przymusowo wysyłała ją na kolonie, a gdy była
starsza – także na obozy. Ale reszta wakacji była u babci, która
stała się jej najlepszą przyjaciółką i powiernicą. Grażyna
miała na wsi także koleżanki, ale najlepiej było jej z babcią.
Później ojciec zaczął zabierać babcię na „zimowy odpoczynek”
do Krakowa. Kurki zostawały pod opieką sąsiadki. A babcia
wygrzewała się w cieple kaloryferów. I na dobre uczyła już
Grażynkę szycia. Dziewczynce największą trudność sprawiało
wszywanie rękawów do sukienek, ale i to opanowała. Bardzo lubiła
gotować razem z babcią. Zupy, sałatki, różne pasty do chleba,
mnogość dań bezmięsnych, bo babcia chciała jeść jak najtaniej,
za to bardzo smacznie. Grażynka miała do tego talent. Bardzo szybko
chwyciła zasady doskonałego przyprawiania potraw, bo babcia
wyjaśniała, jakie zioła do czego.
Śmierć babci była dla
niej wstrząsającym wydarzeniem, długo nie mogła dojść do
siebie. Gdy później odszedł także ojciec – jakoś łatwiej to
zniosła, już tak nie dramatyzowała, nie łkała całymi nocami w
poduszkę. Ale nie pozwoliła matce wyrzucić jego rzeczy – to była
ich pierwsza bardzo poważna awantura. Grażyna wykorzystywała
ubrania ojca, po przeróbce nosiła wiele rzeczy. Na przykład ze
spodni szyła sobie spódniczki. I nawet teraz, jadąc do Szwecji,
zabrała do plecaka trzy białe koszule po ojcu, bo wyobrażała
sobie, że noszone na wierzch do spódnicy ukryją jej powiększający
się brzuszek. Prawdę powiedziawszy na razie nie było go wcale
widać.
Posiłek był skończony. Opowiadanie też. O Henryku
nie wspomniała nawet słowem, a mężczyzna nie zapytał o ojca
dziecka.
- Nie potrzebujesz iść do toalety? Jest za tamtą
kotarą – mężczyzna wskazał Grażynie drogę. Gdy wróciła –
stał przy ladzie bufetowej i rozmawiał. Widząc ją natychmiast
przerwał rozmowę, wziął z lady pokaźnych rozmiarów torbę,
pożegnał się i ruszyli do samochodu. - A może coś potrzebujesz,
to powiedz mi śmiało – powiedział tuż przed drzwiami. - Tu
zaraz jest sklep. Mógłbym coś kupić...
- Nie, nie,
bardzo dziękuję. Już i tak wiele pan dla mnie zrobił. Jestem panu
bardzo wdzięczna.
- Nie pan. Karol jestem.
-
Oczywiście... Karolu.
W samochodzie rozmawiali niewiele, bo
mężczyzna był skupiony na jeździe. Ale gdy dojechali na miejsce i
Grażyna wskazała mu dom, Karol znów zaczął zadawać pytania.
Nie, nie będzie tu mieszkać, co najwyżej kilka dni. Wszystko
wskazuje na to, że zamieszka nad pubem, ale boi się nawet
sprawdzić, jak tam postępują prace. A gdyby on chciał ją znaleźć
za miesiąc lub dwa, to gdzie ma szukać? Chyba jednak w pubie –
podała adres, pub nosił nazwę „Wstąp na Jednego”.
Właścicielem jest Wiktor i u niego może o nią pytać. A
dziewczyny będą tu mieszkać do końca wakacji, najdalej do końca
września. One też powinny coś o niej wiedzieć. Ale pracują na
zmiany, nawet mają dyżurne nocki. Zatem niech powie i dziewczynom,
i temu Wiktorowi o nim, o Karolu, aby się nie dziwiły, gdy będzie
o nią pytać.
- To idziemy – zadecydował mężczyzna i
pierwszy wysiadł z auta. Zabrał ze sobą ciężką torbę z baru i
zapomnianą przez Grażynę butelkę soku. Wszedł za dziewczyną do
mieszkania i postawił wszystko na blacie w kuchni. - Jak się
domyślasz, jest tu trochę jedzenia. Zajmij się nim, aby się nie
podusiło – zaśmiał się cicho, jakoś bardzo miło. - A tu masz
kilka öre
na dobry początek.
- Za jedzenie bardzo dziękuję, ale
pieniędzy nie mogę przyjąć!
- Potraktuj to jako pożyczkę.
Na razie mogą ci być bardzo potrzebne, więc raczej... Powodzenia,
miła Polko. Myśl pozytywnie, a wszystko będzie dobrze. Trzymaj
się. Będę o ciebie pytał za jakiś miesiąc lub dwa. Cześć.
- Bardzo ci dziękuję. Za wszystko. Mam nadzieję, że będę
mogła oddać ci te pieniądze. Cześć.
Ale po chwili
usłyszała dzwonek do drzwi – Karol.
- Coś jeszcze ci
powiem – wszedł do środka. - Teraz mi się przypomniało. W
Göteborgu jest takie duże miejskie gospodarstwo, hodujące kwiaty i
krzewy na miejskie skwery i ogrody. Zajmuje kilkanaście hektarów. Z
tego, co wiem, to tam zawsze jest praca. Umiesz chodzić przy
zieleni? Lubisz grzebać w ziemi?
- Owszem – umiem i
lubię.
- Teraz już nie mam czasu, więc cię tam nie
zawiozę, ale popytaj w swoim pubie, może ktoś by cię tam
podwiózł, bo to dość daleko. Jestem pewien, że tam byś dostała
pracę. Ale musisz mieć zgodę na pracę w Szwecji, a ty pewnie
takiej nie masz. Myślę, że szef pubu powinien wiedzieć, jak się
to załatwia. Więc próbuj i... powodzenia! No to cześć.
- Dziękuję, Karolu. Także za to, że się o mnie troszczysz.
I Karol poszedł.
A ona rozpakowała torbę. Mniej więcej
było tam po kilogramie smażonych ryb, smażonego kurczaka i
smażonych kiełbasek z cebulką. Prócz tego góra klopsików w
gęstym sosie i niesamowicie dużo kluseczek, które tak bardzo jej
smakowały. Wszystko było jeszcze gorące, a więc nie do
zapakowania do lodówki. Na razie więc przykryła gorące jedzenie
kilkoma ściereczkami, na wierzch położyła złożony w kilkoro
ręcznik kąpielowy. Może nie wystygnie do powrotu dziewcząt. Było
jeszcze dwanaście bułeczek... Przeliczyła i schowała pieniądze –
to było tyle, co półmiesięczna wypłata! Może wreszcie los się
do niej uśmiechnie i dostanie pracę. Może to ten dzień, w którym
wszystko zmienia się na lepsze?
Wzięła prysznic i się
przebrała, bo miała wrażenie, że po wizycie u tej strasznej
kobiety cała jest brudna, łącznie z ubraniem. Dziewczyny zrobią
oczy na widok takiej góry jedzenia! Ale o pieniądzach postanowiła
nie mówić. I tak będą ją podejrzewać o najgorsze, wiedziała z
góry. Nie będzie się tym martwić. Nie dziś!
Przyszły i
było bardzo dużo achów i ochów, a następnie totalne obżarstwo.
Grażyna poprosiła, aby nie brały jej soku. Chciały wiedzieć,
skąd ma to wszystko. I do tego takie pyszne!
- Tajemnica!
Jedzcie, chwalcie kucharza, a mnie o nic nie pytajcie.
- A
tam! Nie rób tajemnicy!
- No dobrze, uchylę wam rąbka. To
wszystko jest za sprawą pana Karola. Obiecał, że mnie tu jeszcze
odwiedzi, więc gdyby o mnie pytał...
- Jaki pan Karol?
- Tajemnica.
- Dostałaś pracę? - nareszcie Ada zadała
właściwe pytanie.
- Niestety, nie. Ale idę dziś do
Wiktora, dowiem się co z mieszkaniem. O ile dobrze liczę, to po
jutrze wracasz do tego mieszkanka.
- Tak, już pojutrze.
Stefcia z Liamem płyną do Norwegii.
- Ja też bym chciała
mieć taką górę pieniędzy – westchnęła Elwira kończąc
posiłek.
- Każdy by chciał. Ale i tak dzielą się z
innymi szczodrą ręką – odpowiedziała Ada. - Słyszałam, że
dziś albo jutro dostarczą ci jakieś spanko i to, co udało się
wyczarować z tych połamanych mebli Wiktora. Będziesz miała
ładniej niż my. I łazienkę ci robią. A jak dobrze pójdzie, to
nawet salon będziesz miała.
- Nie zmyślaj, Ada. Tam jest
za mało miejsca na salon. Ale łazienka? Tym to mnie bardzo
ucieszyłaś.
- Stefcia dziś szukała w piwnicy jakichś
szmat dla ciebie i chyba „Pod Różą” coś znalazła. Będziesz
miała apartament! Poszłabym z tobą do pubu, ale jestem za bardzo
zmęczona. Nasz hotelowy ekonom nieźle dał nam dzisiaj w kość.
- Ja też się dziś nachodziłam tak, że muszę najpierw
poleżeć, jeśli mi pozwolicie. Chociaż godzinkę – poprosiła
Grażyna, a dziewczyny błyskawicznie zrobiły jej miejsce na
kanapie. Rozmawiały, opowiadały o hotelu, ale Grażynie prawie
natychmiast zamknęły się oczy. Nawet nie zdążyła pomyśleć o
„swoim” pokoiku nad pubem Wiktora – spała.
c.d.n.
fot. własne