wtorek, 8 lutego 2022

Cz. 17. Lato 1975 r. W Szwecji. Rozważania i łzy

 



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 17. Lato 1975 r.  W Szwecji. Rozważania i łzy

Tymczasem Stefania sama nie wiedziała, dlaczego te łzy. Należała do osób, które bardzo rzadko płaczą. Nie miała zwyczaju użalać się nad sobą. Od czasu do czasu dopadał ją smutek i coś, jakby żal, że jest sama, że to inne dziewczyny są obejmowane przez chłopców, że się śmieją szczęśliwe, że aż tryska z nich radość życia. Ona tak nie umiała. Wcale nie starała się zrażać kolegów do siebie, ale czasem myślała, że coś z nią nie tak. Na czym to polega? Czemu nie może znaleźć sobie bodaj zaufanego przyjaciela? Nie musi być chłopak do kochania, ale taki solidny, pewny przyjaciel. Izka, jedna z koleżanek z roku, ta, która chyba najczęściej zmieniała chłopaków, mówiła, że uczucie w niej wybucha z wielką siłą i tak samo nagle gaśnie. Też chciała zmiany. Chciała, aby to był ten jedyny i już na zawsze, a tymczasem po jakimś czasie otwierały się jej oczy i wynajdowała w aktualnym partnerze tyle wad, że aż się dziwiła, jak tego nie dostrzegła od razu! Większość koleżanek była notorycznie zakochana, i miały to być związki aż po grób, ale zazwyczaj rozsypywały się z byle powodu. Były dąsy, szlochy, wielkie rozpacze... Stefania tak nie chciała. Jednakże nie ważne chciała czy nie – nie miała chłopaka i nie widziała w swoim otoczeniu takiego, który miałby zostać jej przyjacielem, a cóż dopiero mężem. A tu nagle „kocham cię” po angielsku wypowiedziane przez Szweda! Czy ją kiedykolwiek ktoś kochał? Czy chociaż podobała się jakiemuś chłopakowi? Nikt ją nie zaprosił na randkę, do kina, do kawiarni – wyjątek, kiedy szli w kilka osób. Były wyjazdy w góry, nawet wtedy nikt do niej nie smalił cholewek, zawsze była singlem. To koleżanki namawiały ją na wyjazd. Odtrącała propozycje pomocy w jakichś drobnych życiowych sprawach. Nikt i nigdy nie nosił jej torby z książkami – jak to się zaczynało już w podstawówce. Dlaczego? Coś przegapiła? A tu tak zwyczajnie Liam mówi „kocham cię”, a ona od razu płacze...
Nikt jej nie nauczył miłości? Co to jest miłość? Czym jest miłość?
Łkała histerycznie i nie mogła tego powstrzymać. Miała żal do życia o to, że tak szybko obumarła ją matka. Taki los... A jeszcze większy o to, że stała się ofiarą napaści. Sądziła, że pocięta twarz odtrąca ją od szczęścia z mężczyzną. Nikt jej już nie pokocha. Nagle zjawia się Liam ze swoim „kocham” i serce Stefani trzepoce, jak schwytany w siatkę motyl. Czy taki odzew to już miłość? Na pewno nie! To się nie dzieje w ten sposób! Liam jest pięknym, przystojnym mężczyzną. Reprezentacyjnym. „Skąd mi się wzięło to określenie?”. Ale to Szwed. Szwed. A Polacy? Nikogo przy niej nie ma. Nawet Marka. No właśnie – Marek. On jeden zawsze czaił się gdzieś z tyłu głowy. Nie ma go, a jest. Wypełza ze swojej kryjówki, przypomina o swoim istnieniu i znów się gdzieś zapada. Daleki. Niedostępny. Zajęty przez inną kobietę. A ona, Stefania, nie zrobi nic, aby to zmienić. Nie chce o nim myśleć. Nie marzy. NIE MARZY?
Rodzice. Przecież ją niezaprzeczalnie bardzo mocno kochali. Pamięta, jak często brali na ręce, gdy była mniejsza, jak przytulali, gładzili po główce, całowali i pieścili. Ale nigdy nie usłyszała „kocham cię” od mamy. Mogła nie zapamiętać... Czy to możliwe? A tato – też nie mówił, że ją kocha. Kiedy zaś ona zapewniała ojca, że bardzo go kocha odpowiadał „ja ciebie też”. Podobnie babcia. Zakazane słowo? Zarezerwowane na specjalne okazje? Nie dla niej? Dlaczego tak? Dopiero Piotruś zaczął szczebiotać swoje „kofam” na prawo i lewo, zmuszając rodzinę by odpowiadała mu podobnie. Stefania pokochała przyrodniego brata natychmiast i bezwarunkowo. Może była spragniona takich czułości? Piotruś oplatał jej szyję maleńkimi łapkami, mówił swoje słynne już „kofam” i z zapamiętaniem całował, co polegało głównie na obślinieniu policzków i okolic ust Stefani, aż po tych karesach niejednokrotnie musiała się umyć. Dla Stefci Piotruś był trochę laleczką, trochę upragnionym braciszkiem, maskotką na niepogodę duszy. A może nawet budził się w niej instynkt macierzyński, albowiem maluch zajął w jej sercu niemal natychmiast pierwszoplanowe miejsce. Nie pojmowała, jak inne dzieci mogą odtrącać młodsze rodzeństwo! Uważała, że zajmowanie się Piotrusiem wcale jej nie ogranicza, wręcz przeciwnie, ubogaca jej życie – choć może jako nastolatka nie umiałaby sformułować tak wyraźnie swoich odczuć. A poza tym to ona wiedziała czego Piotruś w danej chwili potrzebuje. Czuwała nad nim i była z brata dumna. Cieszyła się każdą nową czynnością, która maluch opanował, każdym nowym słowem, które wypowiadał ze zrozumieniem.
- Będzie z niej kiedyś bardzo dobra matka – zawyrokowała babcia, gdy utwierdziła się w przekonaniu, że dziewczynka otacza Piotrusia wielką miłością, czułością, uwagą.
Katarzyna Lemańska, która początkowo przyjeżdżała do Wierzbiny wraz z maciupeńkim jeszcze Piotrusiem, sprawiała wrażenie, że jest zazdrosna o syneczka. Z biegiem czasu coraz bardziej przekonywała się do Stefci i doceniała jej chętną pomoc przy niemowlaczku. Stefcia faktycznie była dla Piotrusia jakby drugą mamą. Niespodziewana śmierć Katarzyny w zasadzie nie odbiła się mocno na chłopczyku, bo ciągle miał przy sobie siostrę i babcię. No i ojca. A poza tym był jeszcze zbyt mały, by zrozumieć, co to śmierć. W Karolince mieszkali jeszcze drudzy dziadkowie, rodzice Katarzyny. A w Wierzbinie przyjmowano ich z serdecznością, czasem zawożono do nich Piotrusia na kilka dni, aby mogli się wnukiem nacieszyć do woli. Piotruś jechał do Karolinki bardzo chętnie, bo babcia Hela miała psa, starą, leniwą sunię Muszkę, spanielkę skrzyżowaną z nieodgadnioną inną rasa. Muszka pozwalała się głaskać. Lubiła wylegiwać się na stopach swojej pani. Za nic nie chciała biegać z Piotrusiem po ogrodzie. Ale Piotruś i tak ją lubił. W Wierzbinie nie mógł mieć psa z uwagi na uczulenie babci Stefci. Tymczasem pies był jego największym marzeniem.
Stefania uspokoiła się. Poszła do łazienki. Całą twarz miała czerwoną od płaczu, a oczy aż zapuchnięte. Wzięła prysznic i ubrała się w piżamę. Było bardzo gorąco, mimo późnej pory. W zasadzie mogła spać na nago, ale w obcym miejscu...? Zaledwie przyłożyła głowę do poduszki, a ponownie zalała się falą wspomnień. Mama. Babcia. Tato. I Piotruś. Przecież oni wszyscy ją od siebie odsunęli! Pojechała do Krakowa i od razu wszystko się zmieniło. No nie z mamą, bo ona zmarła ponad dziesięć lat temu. Ale przede wszystkim z babcią i z ojcem. A nawet z Piotrkiem. Piotrek dorastał i był zajęty swoimi sprawami – bo koledzy, bo piłka, bo rower. I zielnik. Ostatnio coraz częściej zielnik. Nie miał czasu. Ciągle gdzieś pędził, miał swoje bardzo ważne sprawy. Siostra nie była mu już potrzebna. Odsunął się od niej, nie zwierzał, tak jak dawniej. Babcine smakołyki były teraz głównie dla niego, nie dla Stefanii. Jej już nikt nie głaskał po główce, wydoroślała, prawie się usamodzielniła, nie potrzebowała opieki. Ta napaść na chwilę zwróciła ich uwagę, ale to nie trwało długo. Nikt nad nią nie płakał, nie użalał się, nie troszczył o nią. A ojciec to już najmniej. Może myślał, że pieniądze wszystko załatwiają? Chyba miał nawet inną kobietę, bo czasem nie nocował w domu, albo wracał późno w nocy, czy nawet nad ranem. Na nią nie zważał, starał się tylko, aby Piotrek nie wyniuchał tych późnych lub porannych powrotów.
Była odtrącona.
Była SAMA! Jakże ją te przemyślenia zabolały, zalała się nowym potokiem łez. Nie ważne, że to i owo wyolbrzymiała, że przesadzała z ocenami. Czuła niewyobrażalną gorycz. Do ojca miała niesamowity żal. Jak mógł ją tak opuścić? Płakała, a ból chciał rozerwać głowę na milion kawałków. Nie mogła się uspokoić. Zmęczona i nieutulona w tym płaczu wreszcie usnęła.
W tym nocnym myśleniu Marek już się nie pojawił. Liam gdzieś tam błysnął, ale natychmiast go odrzuciła. Bo była sama. I w tej gorzkiej samotności chciała zostać, jak jakaś cierpiętnica czy napiętnowana. Samotna, ale jednak pełna godności. Dumna. Nie, nikogo nie będzie błagać o miłość. A już najpewniej nie ojca. Zdawała sobie sprawę, że przesadza, ale nie umiała uwolnić się od takich gorzkich myśli. Być może spowodowały je oddalenie, brak kontaktu z rodziną. Czuła się odrzucona i niechciana. SAMA. SAMOTNA. Zdana tylko na siebie. Rozczarowana życiem. Zagubiona. Nikt jej nie chciał. Tylko jakiś durnowaty Szwed ledwie zobaczył, a już wyznał miłość. Co za bzdura!
Rankiem jej twarz wyglądała okropnie. Zatelefonowała do kuchni i poprosiła o śniadanie do pokoju. Nigdy nie korzystała z tej możliwości. Najchętniej nikomu by się nie pokazała, jednak miała jak zwykle serię zabiegów, choć na szczęście nie z profesorem. Teraz obawiała się jedynie wizyty Noemi – bardzo możliwe, że zajrzy do pokoju, skoro Stefania nie przyszła na śniadanie. I nie pomyliła się. Nie zaprosiła koleżanki do pokoju – rozmawiały w uchylonych drzwiach. Na „co się stało?” odpowiedziała pytaniem.
- A co, ty nigdy nie płaczesz? Miałam gorszy dzień i nie chcę o tym rozmawiać. Za chwilę mam zabiegi, muszę się przygotować. Przepraszam, ale nie mam czasu.
Obiad również zjadła w pokoju. W końcu może przez jeden dzień trochę się popieścić.
Viggo po obiedzie przysłał do niej Noemi. Z trudem, bo z trudem, ale uwolniła się od Francuzki. Zakopała się w książkach, przy których zresztą szybko usnęła. Tuż przed kolację zapukał do niej sam Viggo.
- Muszę pobyć sama. Mam dziś dzień samotności – oświadczyła.
- Ale dlaczego? Liam będzie niepocieszony!
- Wybacz, potrzebuję odpoczynku.
- Czy coś się stało?
- O niczym mi nie wiadomo.
- To przyjdź po kolacji na werandę.
- Nie, Viggo, nie dziś.
- A jutro?
- Mam nadzieję, że jutro już będzie normalnie.
- A dlaczego dziś jest nienormalnie? - nie odpuszczał.
- Idź już. Nie chce mi się rozmawiać.
- Szkoda – powiedział, patrząc na Stefanię chyba trochę z bólem, i wreszcie sobie poszedł.


c.d.n.
fot. własna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz