STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 17. Lato 1975 r. W Szwecji. Rozważania i łzy
Tymczasem Stefania sama nie wiedziała,
dlaczego te łzy. Należała do osób, które bardzo rzadko płaczą.
Nie miała zwyczaju użalać się nad sobą. Od czasu do czasu
dopadał ją smutek i coś, jakby żal, że jest sama, że to inne
dziewczyny są obejmowane przez chłopców, że się śmieją
szczęśliwe, że aż tryska z nich radość życia. Ona tak nie
umiała. Wcale nie starała się zrażać kolegów do siebie, ale
czasem myślała, że coś z nią nie tak. Na czym to polega? Czemu
nie może znaleźć sobie bodaj zaufanego przyjaciela? Nie musi być
chłopak do kochania, ale taki solidny, pewny przyjaciel. Izka, jedna
z koleżanek z roku, ta, która chyba najczęściej zmieniała
chłopaków, mówiła, że uczucie w niej wybucha z wielką siłą i
tak samo nagle gaśnie. Też chciała zmiany. Chciała, aby to był
ten jedyny i już na zawsze, a tymczasem po jakimś czasie otwierały
się jej oczy i wynajdowała w aktualnym partnerze tyle wad, że aż
się dziwiła, jak tego nie dostrzegła od razu! Większość
koleżanek była notorycznie zakochana, i miały to być związki aż
po grób, ale zazwyczaj rozsypywały się z byle powodu. Były dąsy,
szlochy, wielkie rozpacze... Stefania tak nie chciała. Jednakże nie
ważne chciała czy nie – nie miała chłopaka i nie widziała w
swoim otoczeniu takiego, który miałby zostać jej przyjacielem, a
cóż dopiero mężem. A tu nagle „kocham cię” po angielsku
wypowiedziane przez Szweda! Czy ją kiedykolwiek ktoś kochał? Czy
chociaż podobała się jakiemuś chłopakowi? Nikt ją nie zaprosił
na randkę, do kina, do kawiarni – wyjątek, kiedy szli w kilka
osób. Były wyjazdy w góry, nawet wtedy nikt do niej nie smalił
cholewek, zawsze była singlem. To koleżanki namawiały ją na
wyjazd. Odtrącała propozycje pomocy w jakichś drobnych życiowych
sprawach. Nikt i nigdy nie nosił jej torby z książkami – jak to
się zaczynało już w podstawówce. Dlaczego? Coś przegapiła? A tu
tak zwyczajnie Liam mówi „kocham cię”, a ona od razu płacze...
Nikt jej nie nauczył miłości? Co to jest miłość? Czym jest
miłość?
Łkała histerycznie i nie mogła tego
powstrzymać. Miała żal do życia o to, że tak szybko obumarła ją
matka. Taki los... A jeszcze większy o to, że stała się ofiarą
napaści. Sądziła, że pocięta twarz odtrąca ją od szczęścia z
mężczyzną. Nikt jej już nie pokocha. Nagle zjawia się Liam ze
swoim „kocham” i serce Stefani trzepoce, jak schwytany w siatkę
motyl. Czy taki odzew to już miłość? Na pewno nie! To się nie
dzieje w ten sposób! Liam jest pięknym, przystojnym mężczyzną.
Reprezentacyjnym. „Skąd mi się wzięło to określenie?”. Ale
to Szwed. Szwed. A Polacy? Nikogo przy niej nie ma. Nawet Marka. No
właśnie – Marek. On jeden zawsze czaił się gdzieś z tyłu
głowy. Nie ma go, a jest. Wypełza ze swojej kryjówki, przypomina o
swoim istnieniu i znów się gdzieś zapada. Daleki. Niedostępny.
Zajęty przez inną kobietę. A ona, Stefania, nie zrobi nic, aby to
zmienić. Nie chce o nim myśleć. Nie marzy. NIE MARZY?
Rodzice. Przecież ją niezaprzeczalnie bardzo mocno kochali.
Pamięta, jak często brali na ręce, gdy była mniejsza, jak
przytulali, gładzili po główce, całowali i pieścili. Ale nigdy
nie usłyszała „kocham cię” od mamy. Mogła nie zapamiętać...
Czy to możliwe? A tato – też nie mówił, że ją kocha. Kiedy
zaś ona zapewniała ojca, że bardzo go kocha odpowiadał „ja
ciebie też”. Podobnie babcia. Zakazane słowo? Zarezerwowane na
specjalne okazje? Nie dla niej? Dlaczego tak? Dopiero Piotruś zaczął
szczebiotać swoje „kofam” na prawo i lewo, zmuszając rodzinę
by odpowiadała mu podobnie. Stefania pokochała przyrodniego brata
natychmiast i bezwarunkowo. Może była spragniona takich czułości?
Piotruś oplatał jej szyję maleńkimi łapkami, mówił swoje
słynne już „kofam” i z zapamiętaniem całował, co polegało
głównie na obślinieniu policzków i okolic ust Stefani, aż po
tych karesach niejednokrotnie musiała się umyć. Dla Stefci Piotruś
był trochę laleczką, trochę upragnionym braciszkiem, maskotką na
niepogodę duszy. A może nawet budził się w niej instynkt
macierzyński, albowiem maluch zajął w jej sercu niemal natychmiast
pierwszoplanowe miejsce. Nie pojmowała, jak inne dzieci mogą
odtrącać młodsze rodzeństwo! Uważała, że zajmowanie się
Piotrusiem wcale jej nie ogranicza, wręcz przeciwnie, ubogaca jej
życie – choć może jako nastolatka nie umiałaby sformułować
tak wyraźnie swoich odczuć. A poza tym to ona wiedziała czego
Piotruś w danej chwili potrzebuje. Czuwała nad nim i była z brata
dumna. Cieszyła się każdą nową czynnością, która maluch
opanował, każdym nowym słowem, które wypowiadał ze zrozumieniem.
- Będzie z niej kiedyś bardzo dobra matka – zawyrokowała
babcia, gdy utwierdziła się w przekonaniu, że dziewczynka otacza
Piotrusia wielką miłością, czułością, uwagą.
Katarzyna Lemańska, która początkowo przyjeżdżała do Wierzbiny
wraz z maciupeńkim jeszcze Piotrusiem, sprawiała wrażenie, że
jest zazdrosna o syneczka. Z biegiem czasu coraz bardziej
przekonywała się do Stefci i doceniała jej chętną pomoc przy
niemowlaczku. Stefcia faktycznie była dla Piotrusia jakby drugą
mamą. Niespodziewana śmierć Katarzyny w zasadzie nie odbiła się
mocno na chłopczyku, bo ciągle miał przy sobie siostrę i babcię.
No i ojca. A poza tym był jeszcze zbyt mały, by zrozumieć, co to
śmierć. W Karolince mieszkali jeszcze drudzy dziadkowie, rodzice
Katarzyny. A w Wierzbinie przyjmowano ich z serdecznością, czasem
zawożono do nich Piotrusia na kilka dni, aby mogli się wnukiem
nacieszyć do woli. Piotruś jechał do Karolinki bardzo chętnie, bo
babcia Hela miała psa, starą, leniwą sunię Muszkę, spanielkę
skrzyżowaną z nieodgadnioną inną rasa. Muszka pozwalała się
głaskać. Lubiła wylegiwać się na stopach swojej pani. Za nic nie
chciała biegać z Piotrusiem po ogrodzie. Ale Piotruś i tak ją
lubił. W Wierzbinie nie mógł mieć psa z uwagi na uczulenie babci
Stefci. Tymczasem pies był jego największym marzeniem.
Stefania uspokoiła się. Poszła do łazienki. Całą twarz miała
czerwoną od płaczu, a oczy aż zapuchnięte. Wzięła prysznic i
ubrała się w piżamę. Było bardzo gorąco, mimo późnej pory. W
zasadzie mogła spać na nago, ale w obcym miejscu...? Zaledwie
przyłożyła głowę do poduszki, a ponownie zalała się falą
wspomnień. Mama. Babcia. Tato. I Piotruś. Przecież oni wszyscy ją
od siebie odsunęli! Pojechała do Krakowa i od razu wszystko się
zmieniło. No nie z mamą, bo ona zmarła ponad dziesięć lat temu.
Ale przede wszystkim z babcią i z ojcem. A nawet z Piotrkiem.
Piotrek dorastał i był zajęty swoimi sprawami – bo koledzy, bo
piłka, bo rower. I zielnik. Ostatnio coraz częściej zielnik. Nie
miał czasu. Ciągle gdzieś pędził, miał swoje bardzo ważne
sprawy. Siostra nie była mu już potrzebna. Odsunął się od niej,
nie zwierzał, tak jak dawniej. Babcine smakołyki były teraz
głównie dla niego, nie dla Stefanii. Jej już nikt nie głaskał po
główce, wydoroślała, prawie się usamodzielniła, nie
potrzebowała opieki. Ta napaść na chwilę zwróciła ich uwagę,
ale to nie trwało długo. Nikt nad nią nie płakał, nie użalał
się, nie troszczył o nią. A ojciec to już najmniej. Może myślał,
że pieniądze wszystko załatwiają? Chyba miał nawet inną
kobietę, bo czasem nie nocował w domu, albo wracał późno w nocy,
czy nawet nad ranem. Na nią nie zważał, starał się tylko, aby
Piotrek nie wyniuchał tych późnych lub porannych powrotów.
Była odtrącona.
Była SAMA! Jakże ją te przemyślenia
zabolały, zalała się nowym potokiem łez. Nie ważne, że to i owo
wyolbrzymiała, że przesadzała z ocenami. Czuła niewyobrażalną
gorycz. Do ojca miała niesamowity żal. Jak mógł ją tak opuścić?
Płakała, a ból chciał rozerwać głowę na milion kawałków.
Nie mogła się uspokoić. Zmęczona i nieutulona w tym płaczu
wreszcie usnęła.
W tym nocnym myśleniu Marek już się nie
pojawił. Liam gdzieś tam błysnął, ale natychmiast go odrzuciła.
Bo była sama. I w tej gorzkiej samotności chciała zostać, jak
jakaś cierpiętnica czy napiętnowana. Samotna, ale jednak pełna
godności. Dumna. Nie, nikogo nie będzie błagać o miłość. A już
najpewniej nie ojca. Zdawała sobie sprawę, że przesadza, ale nie
umiała uwolnić się od takich gorzkich myśli. Być może
spowodowały je oddalenie, brak kontaktu z rodziną. Czuła się
odrzucona i niechciana. SAMA. SAMOTNA. Zdana tylko na siebie.
Rozczarowana życiem. Zagubiona. Nikt jej nie chciał. Tylko jakiś
durnowaty Szwed ledwie zobaczył, a już wyznał miłość. Co za
bzdura!
Rankiem jej twarz wyglądała okropnie.
Zatelefonowała do kuchni i poprosiła o śniadanie do pokoju. Nigdy
nie korzystała z tej możliwości. Najchętniej nikomu by się nie
pokazała, jednak miała jak zwykle serię zabiegów, choć na
szczęście nie z profesorem. Teraz obawiała się jedynie wizyty
Noemi – bardzo możliwe, że zajrzy do pokoju, skoro Stefania nie
przyszła na śniadanie. I nie pomyliła się. Nie zaprosiła
koleżanki do pokoju – rozmawiały w uchylonych drzwiach. Na „co
się stało?” odpowiedziała pytaniem.
- A co, ty nigdy nie
płaczesz? Miałam gorszy dzień i nie chcę o tym rozmawiać. Za
chwilę mam zabiegi, muszę się przygotować. Przepraszam, ale nie
mam czasu.
Obiad również zjadła w pokoju. W końcu może
przez jeden dzień trochę się popieścić.
Viggo po
obiedzie przysłał do niej Noemi. Z trudem, bo z trudem, ale
uwolniła się od Francuzki. Zakopała się w książkach, przy
których zresztą szybko usnęła. Tuż przed kolację zapukał do
niej sam Viggo.
- Muszę pobyć sama. Mam dziś dzień
samotności – oświadczyła.
- Ale dlaczego? Liam będzie
niepocieszony!
- Wybacz, potrzebuję odpoczynku.
-
Czy coś się stało?
- O niczym mi nie wiadomo.
-
To przyjdź po kolacji na werandę.
- Nie, Viggo, nie dziś.
- A jutro?
- Mam nadzieję, że jutro już będzie
normalnie.
- A dlaczego dziś jest nienormalnie? - nie
odpuszczał.
- Idź już. Nie chce mi się rozmawiać.
- Szkoda – powiedział, patrząc na Stefanię chyba trochę z
bólem, i wreszcie sobie poszedł.
c.d.n.
fot. własna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz