wtorek, 28 lutego 2023

ZA SZARYM MUREM...

 




Za szarym murem - © Elżbieta Żukrowska

Za szarym murem jest inny świat
Ale tu zamknięto żółte krokusy
I fioletowe
Wszystkie są jak zagubione dzwoneczki nadziei
I jak srebrzysta mgła miłości
Cenna lecz nieosiągalna
Upragniona lecz wciąż niezdobyta
Nierealna
Jak śpiew żółtego ptaszka
Ukrytego w gęstwinie krzewu
Żółte krokusy
Żółty ptaszek
Słońce strącającą rosę
Jak krople słonych łez
Świat za który wznosisz toast czarną kawą

Choszczno, 28.02.2023 r.
fot. z internetu

sobota, 25 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.5.


 

Cz. 5. I był bal...

Babcia zadzwoniła z radosną nowiną – Edzia wypisują już do domu. Będzie miał dwa tygodnie zwolnienia lekarskiego i będzie czekał na sanatorium. Według prognoz powinien je dostać w lutym lu w marcu.
- A co u ciebie, wnusiu?
- Cieszę się, że tato wychodzi. To znaczy, że mu ta przepustka nie zaszkodziła, Bogu dzięki.
- Tomek dziś już odjeżdża nocnym pociągiem. Jeszcze raz położy swoje ręce na Edziu. Ale co u ciebie? Przyjedziesz na Nowy Rok?
- No właśnie nie wiem. Dostałam zaproszenie na bal sylwestrowy, ale nie mam się w co ubrać. Wszystkie moje suknie są w Wierzbinie.
- Na bal? Gdzie i z kim?
Stefcia opowiedziała. Dodała, że nie mogła odmówić.
- Sukienkami się nie przejmuj. Zaraz spakuję, co trzeba i jutro Bela lub Hubert przywiozą ci do domu. Pogrzebie w twojej biżuterii, żebyś nie poszła na nago... - zachichotała babcia. - Najgorzej, że to bal składkowy. Co ty weźmiesz? Może ci coś przygotować?
- Kupię te ciastka pyszne, wiesz które, i to musi wystarczyć. Iga mówiła, abym się całkiem tym nie przejmowała, bo ona ugotuje bigos i upiecze kurczaki. Któraś dziewczyna robi sałatkę, inna śledzie, jeszcze inna ma zrobić kotlety mielone. Obyśmy się od tej różnej kuchni nie pochorowały!
- Może dam ci tych domowych wędlin, wiesz, tych co Edzio załatwił.
- Ani mi się waż! Myślałam, aby zrobić risotto, ale zrezygnowałam, bo to na zimno nie będzie dobre, a nikt nie będzie ganiał do państwa Ignatowiczów, aby podgrzać. Zresztą my idziemy tam tańczyć, a nie się obżerać.
- Może bym upiekła karpatkę albo chociaż keks?
- Dobrze. Zgadzam się na keks, ale nic więcej. Jesteś po chorobie, jeszcze nie wydobrzałaś, a już się chcesz rzucać w wir pracy. Tylko keks. Nic więcej. Pamiętaj! Czy w ogóle przy wódce będzie szło ciasto?
- Coś musicie jeść. Trzeba mieć siły, aby tańczyć.
- Ja tam bardziej będę siedzieć niż tańczyć. Obiecałam jedynie zatańczyć pierwszy i ostatni taniec.
- Nie wygłupiaj się. Chłopakowi będzie przykro. Idź i tańcz ile się tylko da. Po to są bale. A ty dawno nie tańczyłaś. Zaraz na początku wypij ze dwa kieliszki wódki, to tak na rozluźnienie stawów. Najgorsze są biodrowe. A później już więcej nie pij, bo jak będziesz wracać do Krakowa? Chyba, że będziesz spała u Igi.
- Właśnie nie chcę u nikogo spać. Myślałam tylko o łyku szampana o północy.
- Tak czy tak z alkoholem musisz uważać. On tobie nie służy. Dobrze. To chyba wszystko mamy obgadane. A chłopaki ci jutro przywiozą sukienki, to sobie wybierzesz.
Przywieźli. Także keks i domowy pasztet oraz kilka innych smakołyków. A przede wszystkim cztery doniczki gwiazdy betlejemskiej, których nie udało się przed świętami sprzedać.
- Babcia mówiła, że ty wcale nie masz kwiatów – powiedział Bela rozsiadając się na kanapie w szarym pokoju.
Hubert w tym czasie oglądał mieszkanie.
- Fajne rozwiązanie z tą kratownicą – nie ukrywał swego zachwytu. - Ale kwiaty rzeczywiście są tu potrzebne.
- O kwiaty miałam zadbać wiosną. Piotrek miał dla mnie przygotować coś ekstra. Podobno nawet już posadził jakieś szczepki. Chcecie kawy czy herbaty?
- Poproszę dwa litry herbaty – zażartował Bela. - To ogrzewanie w samochodzie jakoś tak bardzo mnie wysusza. Chwilę odpocznę i też obejrzę twoje włości. Już na pierwszy rzut oka widać, że się fajnie urządziłaś. To ten dywan dostałaś od Kamila? To bardzo sympatyczne, że tak o ciebie dba. Dobrze jest mieć takich przyjaciół.
Stefcia przygotowała nie tylko herbatę, ale także przekąski. A później siedzieli przy stole i gawędzili.
- To dobry pomysł nie mieć telewizora. U ciebie jest jak zwykle cisza i spokój. Bardzo mi to odpowiada. Tylko nie ma gdzie zapalić. Ani tarasu, ani nawet balkoniku małego – poskarżył się Bela.
- Ależ stryju, proszę spokojnie zapalić! Niech i u mnie zapachnie mężczyzną. - odpowiedziała żartem Stefcia.
Omijali wspomnienie Liama i w ogóle Szwecję. Po dwóch godzinach panowie zaczęli się zbierać. Na dworze już było ciemno. A Stefcia zaczęła robić przegląd przywiezionych przez krewnych sukienek. Trudno było się jej zdecydować. Wreszcie padło na ciemnoszarą sukienkę z lekkim niebieskawym połyskiem. Klasyczny krój, rękaw trzy czwarte, dołem lekko rozkloszowana. I czarne pantofelki. Później długo patrzyła na swoją biżuterię. Nigdy nie miała na sobie tych ostatnich klejnotów od Liama – wisiorek z kilku turkusów, kolczyki i bransoletka, bardzo ładny, delikatny wyrób. Kamienie idealnie niebieskie, jak niebo, wszystko osadzone w białym złocie. Kto się nie znał, mógł pomyśleć, że to plastikowa tandeta. Ale to może i dobrze, bo Steffi nie chciała popisywać się swoimi brylantami ani szmaragdami. Niech sobie będzie, że tandeta. Iga obiecała, że przyjedzie z bratem po nią. Nie chciała, aby Stefcia sama prowadziła. Temperatura utrzymywała się blisko zera, mogła być gołoledź... A nie daj Boże złapania gumy – i co dziewczyna w wieczorowej sukni sama zrobi na pustej drodze? A poza tym chwila rozmowy z Aleksandrem nico zbliży ich do siebie, nie będą już tak dramatycznie obcy. Iga powiedziała wprost, że chce, aby sprawiali wrażenie bardzo zaprzyjaźnionych.
- To nie będzie takie proste! - powiedziała szczerze Steffi. - Chyba jestem za bardzo sztywna.
- Pomogę zlikwidować tę barierę. Będę się bardzo starał – zapewnił Aleksander. - Ślicznie wyglądasz. Wszyscy będą mi ciebie zazdrościć. Ale nie daj się porwać najgorszym zbójom, a na pewno będą chcieli cię wyrwać chociaż do tańca.
- Tańczę tylko z tobą – zapewniła Stefcia, uśmiechając się i patrząc na Aleksandra zalotnie.
Uf! Ona też się starała. Całe wieki nie flirtowała, a jeżeli już – to tylko z Liamem. Jaki będzie ten wieczór? I noc? Jak się odnajdzie w nowym, tak bardzo obcym środowisku?
- A mnie się wydaje, że lepiej byś wyglądała w tej złotej. Masz ją tutaj? - dociekała Iga.
- Mam. Jednak nie podoba mi się teraz. Lepsza by była ta mała czarna, ale ma za bardzo gołe plecy. Nie chcę, aby mnie tam ktoś dotykał spoconymi rękoma.
- A załóż ją. Niech popatrzę – poprosiła Iga.
- Nie marudź. Ta jest dobra. Ale i tak ją na razie zdejmę, bo na drogę założę dżinsy i golf.
- Ten czerwony! On jest taki mięciutki!
- Widzę, że znasz moją garderobę lepiej ode mnie! - zaśmiała się Stefcia. - Dobrze, niech będzie czerwony. Też go lubię. Tylko ciągle nie mam odwagi nosić. Może się właśnie przełamię. Aha, kupiłam ciastka na ten bal. Zrobiono specjalnie dla mnie maleńkie ptysie i eklerki. Mam jeszcze domowy pasztet, wiesz, babciny wyrób. No i keks też od babci. Nigdy nie byłam na takim składkowym balu.
- Dlatego radzę próbować różnych potraw po ociupince, bo nigdy nie wiadomo, co ci posmakuje. Albo od czego zachorujesz – wtrącił Aleksander.
- Ja mam bigos i kurczaki. Dobra, kochani. Zbierajmy się, bo czas nie czeka. A dobrze by było poleżeć trochę przed zabawą.
- Nie wszyscy będą mogli poleżeć. Mnie czeka ostatnie spojrzenie na salę i dopięcie tego, co być może przegapiłem. Nawet nie zgadniecie, czego obawiam się najbardziej...
- Czego? - Stefcia spojrzała na niego z ciekawością.
- Że zabraknie papieru toaletowego, albo że ktoś zatka toalety. To by była masakra! Mam dyżurnych panów od takiej roboty, jednak na brak papieru nic nie będę mógł poradzić. Jest, ile jest. I więcej nie będzie.
Stefcia wyjęła z lodówki ciastka w kartonach i zapakowany już pasztet i keks. Dla mamy Igi miała duży bukiet herbacianych róż – tylko one pachniały, inne róże były w kwiaciarni jak martwe. A dla ojca - „wagonik” cameli.
Aleksander usadził Stefcię z przodu, obok siebie. Dziewczyna mu się podobała i miał nadzieję, że dzięki niej będzie miał ładne wspomnienia z tego balu. Za wiele sobie nie obiecywał. W każdym bądź razie jego była Róża przekona się, że stać go na wystrzałową dziewczynę.
- A ty mi nie powiedziałaś, kogo masz za partnera? Mów szybko – zagadnęła Stefcia już po wyjeździe za Kraków. Padał drobny śnieg, ale droga była dobra, silnik mercedesa cicho szumiał. Całkiem przyjemna podróż.
- Idę z kuzynem Wacusiem. To bardzo dalekie pokrewieństwo. Tak dalekie, że nikt już nawet nie usiłuje dociec całej tej zagmatwanej genealogii. Wacuś ma około czterdziestki i jest wdowcem od kilku lat. W tym roku po raz pierwszy od śmierci żony zdecydował się na bal. Dokładniej rzecz biorąc to ja go do tego przymusiłam. Nie mógł mi odmówić. Ja na ten bal idę ze względu na ciebie, Stefciu. A sama iść nie mogłam. Ty idziesz dla Aleksandra. Wacuś mi uległ. Musiał mi ustąpić. On robi nagrobki. Z daleka do niego przyjeżdżają i zamawiają pomniki. Jest w tym bardzo dobry. Ma dwie dorastające córki. Moja mama trochę mu pomagała. Kiedyś ci opowiem. Historia jest nadzwyczaj smutna, a nie chcę nikomu psuć humoru.
- Oj tam, oj tam – wtrącił się Aleksander. - Jego żonie coś pomieszało się w głowie, a może miała wypadek, dość, że zniknęła z domu i ślad po niej zaginął. Ktoś od nas natknął się na nią w Warszawie na Dworcu Centralnym, rozpoznał ją i przywiózł do domu. Dobrze, że się dała przywieźć! Jakoś około trzech lat jej nie było. Nie wiadomo, co w tym czasie robiła, nigdy o tym nie opowiadała. Była bezdomna – to akurat jest pewne. Zresztą wróciła zakręcona, jakby dalej miała amnezję. I nią i dziećmi opiekowała się babka Wacusia, ale to starowina była, więc nasza mama im pomagała. Mama była wówczas nauczycielką w podstawówce – język rosyjski i geografia. Opiekowała się tymi dziećmi, gdy było trzeba zabierała je do siebie na lekcje, aby nie pętały się gdzieś po dworze bez opieki. Przyprowadzała do nas do domu, karmiła. Ale tam i ta Zosia potrzebowała opieki, bo strach było zostawić ją samą w domu. Wiesz – pożar, otwarte drzwi i podobne rzeczy. Znów by mogła zaginąć. Gdy zabrakło babci Wacuś często zabierał Zosię ze sobą do warsztatu, aby mieć na nią oko. A później zaczęła się skarżyć na bóle głowy. Okazało się, że to glejak, nowotwór mózgu, nieuleczalny. Zosia okropnie cierpiała. Ostatnie miesiące cały czas na morfinie, no, dużo była w szpitalu... Wacuś postawił jej piękny nagrobek. Naprawdę piękny. I to cała historia.
- Tak. Były takie przebłyski, że poznawała córeczki i męża. Ale to krótkie chwile. Wacuś mówił, że była jak mały psiak, czekała na męża, że ją przytuli i pogłaszcze. Wtedy się uspokajała i spała. - dopowiedziała Iga.
- Pomyślałem, że lepiej abyś o tym wiedziała, aby uniknąć jakichś niezręczności w rozmowie.
- A wasz brat? Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Olgierd. Ale często mówimy na niego Ira. Jedziemy jego mercedesem. Ja się jeszcze nie dorobiłem samochodu. To znaczy kiedyś miałem, ale już poszedł na złom. Teraz najczęściej jeżdżę służbowym autem. I to z kierowcą! A poza tym, dobrze mi się spaceruje, tak dla zdrowia. Nie chcę być otyły, a w pracy mam za mało ruchu. Wszędzie gdzie można chodzę pieszo. Wracając do Olgierda – to jest wolny ptak. Dziś tu, jutro tam, nie nadążysz za nim. Ostatnio ma stałą pracę, a jednocześnie wciąż studiuje. W domu jest rzadko. Dla niego Łódź jest domem. Rodzice już do tego przywykli, ja – nie. Zawsze lubiłem mieć go blisko siebie. Długo byliśmy takie papużki nierozłączki. Palca byś między nas nie wcisnęła. Rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło spojrzenie. A później się wszystko zmieniło. Chłopak wydoroślał i poszedł w świat... Iga też ma taki niezależny charakter, A w zasadzie charakterek.
- Zejdź ze mnie, bo mi duszno! - zażartowała Iga.
A później był bal.
„Bal” to tylko szumna nazwa. Duża sala – świetlica zakładowa - ustrojona balonikami i serpentynami. Pod jedną ścianą stoliki, każdy przygotowany na dwanaście osób. Stoliki także w obszernym holu. Podium dla orkiestry, która już stroiła instrumenty. Ludzie zaczęli się schodzić. Iga rozstawiła na stole przyniesione rzeczy, dziewczęta jej pomagały, wykładały swoje półmiski pełne różnego mięsiwa. Każdy musiał przynieść własne talerze, sztućce, kieliszki i szklanki. Mężczyźni przynieśli alkohol i zimne napoje. Rodzice Igi mieli stolik daleko od nich. Olgierd zabrał kluczyki od brata i pojechał po swoją dziewczynę, Beatę. Zaraz też wrócił wraz z nią. Doszli też inni goście do stolika: chmurny Edmund z niewielką czarną bródką i wąsem w towarzystwie jasnowłosej Małgosi, chudy jak szczapka Michał z pulchniutką Krysią i rozczochrany, niemal rudy, January (ale wołano go Janu) z Jolą w bardzo wymyślnej fryzurze. Dla Stefci był przygotowany fotel (bardzo wąski) w szczycie stołu, pod samą ścianą. Obok, też w szczycie, było miejsce dla Aleksandra. Generalnie było bardzo ciasno, ale to młodym nie przeszkadzało. Aleksander uprzedził Stefcię, że będzie musiał oficjalnie rozpocząć bal krótką przemową, a później zatańczy ze swoją matką, ale krótko, tylko jedno kółeczko wokół sali.
- Nie ma mojego dyrektora i część jego obowiązków spada na mnie. Później, już w trakcie balu będę musiał zatańczyć z dwoma moimi dawnymi nauczycielkami i naszą panią od toalet. Takie tu mamy zwyczaje. Myślę, że się nie obrazisz. Nie będę w ogóle pił, aby móc cię z rana odwieźć do Krakowa. Oczywiście nie musisz jechać aż tak rano, możesz przenocować u moich rodziców. Przyszedłbym cię przytulić...
- No, no! Nie rozmarzaj się za bardzo! - zaśmiała się Stefcia. Ale było jej miło, że tak powiedział.
Później, gdy już na dobre rozpoczęły się tańce, to ona rozmarzyła się w ramionach Aleksandra. Przypomniał się jej Liam... Aleksander pachniał jakoś podobnie do Liama i przez moment odpłynęła w przeszłość, aż pod powiekami zapiekły ją łzy, z trudem je powstrzymała. Oparła głowę na ramieniu Aleksandra, chowając twarz.
- Wszystko w porządku – zapytał ją nachylając się do ucha.
- Tak, tak – potwierdziła. Nie powiedziała, że przez moment była we władzy wspomnień. Wyprostowała się.
- Twoja bliskość cokolwiek mnie oszałamia. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Wszyscy faceci już mi zazdroszczą.
- A twoja była dziewczyna?
- Od czasu do czasu śledzi nas wzrokiem, ale cóż mnie ona obchodzi? Mam nadzieję, że nie podejdzie do naszego stołu.
- Ty też na nią patrzysz...
- Patrzę po całej sali, a nie specjalnie na nią. Wiesz, muszę mieć oczy dookoła głowy, taką dziś mam rolę. Choć wolałbym zatracić się w tym tańcu z tobą... Jesteś wspaniała!
- Jesteś bardzo przystojny i doskonale tańczysz. Doceniam to.
W tańcu nie bardzo dało się rozmawiać, bo jednak muzyka była głośna. Natomiast przy stoliku rozmowa od razu stawała się ogólna. Olgierd i Janu z rozwianą fryzurą prześcigali się w politycznych dowcipach, które natychmiast nagradzano salwami śmiechu. Alkohol pito umiarkowanie, jak się okazało Olgierd po dwóch kieliszkach na samym początku zabawy później już nie pił. Aleksander w ogóle nie dotykał kieliszka. Stefcia wypiła dwa kieliszki na początku, tak, jak jej radziła babcia, bo stawy biodrowe były rzeczywiście sztywne, niemal bolesne. Po kilku tańcach na szczęście ten dyskomfort ustąpił. Tańczyła ze wszystkimi panami ze swego stolika, przychodzili i inni panowie prosić ją do tańca, ale zdecydowanie odmawiała. Żartując mówiła, że Aleksander pozwolił jej tańczyć jedynie z chłopakami z jej stolika. A kiedy jakiś uparciuch zwracał się po zgodę do Aleksandra – ten niby żartem, ale też dawał do zrozumienia, że swojej dziewczyny nie da w obce ręce.
- Czy jesteś zadowolona? - zapytała ją Iga, gdy zdarzył się stosowny moment.
- Tak. Bawię się doskonale, a twój brat jest idealnym, wspaniałym partnerem. Miło jest mi być w waszym towarzystwie.
- A wiesz, która to ta była Róża?
- Wacuś mi pokazał. Ładna dziewczyna.
- Owszem. Ale okazała się pusta. Dobrze, że się rozstali. A ten jej Dzidzi Amoroso już jest prawie pijany. Za długo tu nie pobędą.
- O czym tak szepczecie? - zapytał nachylając się do nich Aleksander.
- Głównie o tobie – odpowiedziała Iga.
- Jest bardzo źle?
- Jest bardzo dobrze! - Stefcia uprzedziła Igę.
- A mówiłaś mi, że depcze ci po palcach – zażartował Iga.
- Skoro tak, to będę cię teraz nosił na rękach!
- Jestem za ciężka!
- Takiemu ciężarowi to jeszcze uradzę – zapewnił Aleksander. A później dodał całkiem serio: - Miał być wodzirej, wtedy bal nabrałby rumieńców, bo Tadzio jest w tym dobry. Ale rozchorował się nam chłopak na grypę i tylko prosił, by kielicha za jego zdrowie wypić. Jutro pod wieczór go odwiedzę.
- Nawet nie myśl o tym! - zaprotestowała Iga. - Jeszcze się od niego zarazisz! A jesteś potrzebny w domu. Może jeszcze uda się nam odwiedzić Stefcię w Krakowie. No i do Warszawy będziesz musiał mnie odwieźć. Musisz być zdrowy!
- To jest argument nie do odparcia!
Orkiestra grała bardzo dobrze, a przerwy robiła krótkie. Po jakimś czasie Stefcia poczuła się zmęczona. Nie przywykła do takich tańców! Aleksander zauważył, że dziewczynie potrzebny odpoczynek i zarządził „spacer” do jego gabinetu na pierwszym piętrze. Poszli w szóstkę – Ira z Beatą, Iga z Wacusiem i ich dwoje. Dziewczyny skorzystały z toalety i poprawiły makijaż. W tym czasie Aleksander przygotował dla wszystkich kawę, bo ta na dole jakoś nie była najsmaczniejsza. Olgierd usadowił się w fotelu i zgarnął Beatkę na swoje kolana, Iga zajęła drugi fotel, przekładając nogi przez poręcz i zsuwając z nóg pantofelki. Wacuś usiadł obok niej i intensywnie dmuchał w swoją kawę, aby ją jak najszybciej ostudzić. Aleksander stanął za fotelem Stefci i pochylając się oparł dłonie na jej ramionach. Iga zaczęła się wygłupiać. Opowiadała zabawne historyjki z przeszłości, a Wacuś co chwila wpadał jej w słowa, poprawiał, dopowiadał to, o czym dziewczyna chciała przemilczeć.
- Masz przepiękną linię karku – szepnął Aleksander do ucha Stefci. - Chciałbym go całować bez końca... Ciebie całą całować... Będę musiał to zrobić na sali, publicznie, tak aby ludzie widzieli. Wolę cię najpierw zapytać o zgodę, bo nie chcę oberwać po twarzy... Pozwolisz?
- Pocałuj mnie teraz, niech zobaczę, czy mi się to spodoba – odpowiedziała kokieteryjnie.
- A wiesz, że nie mam odwagi?
- A taki z ciebie kozak!
- Iga, czy ja mogę ucałować twoją przyjaciółkę? - Aleksander zwrócił się do siostry.
- Może nie tak ostro, braciszku. Nie tak ostro! Miały być tylko dwa tańce, a już dużo z tobą tańczyła. Z całowaniem bym się jednak wstrzymała. To może być niebezpieczne!
Ale Stefcia wyciągnęła wysoko ręce i objęła głowę Aleksandra, przyciągnęła ją do siebie i pocałowała w policzek.
- To na dobry początek – powiedziała. - Możesz. Oczywiście, że możesz. Przecież tu dla wszystkich jesteśmy parą. Ale nie nadużywaj mego przyzwolenia. Lubię dyskrecję.
Zeszli na dół i znów tańczyli, ale już zaraz była północ i rozpoczął się szał ze strzelaniem korków od szampana, z bieganiem od stolika do stolika, by złożyć znajomym życzenia. A znali się niemal wszyscy. Aleksander z jednej strony, a Wacuś z drugiej bronili dostępu do Stefci, wystarczyło, ze podała rękę, nawet nie wstawała. Dopiero gdy Aleksander odszedł na chwilę do rodziców przypętał się jakiś mocno podchmielony facet i składał jej długie życzenia, Wacuś dzielnie go odsuwał od Stefci, ale kilku pocałunków w policzek już nie mogła uniknąć. Prawie godzinę trwało to składanie życzeń, a orkiestra w tym czasie odpoczywała. Później zaczęła grać z nową werwą.
Stefci było dobrze w ramionach Aleksandra. Czasem ją delikatnie przytulał, czasem zaglądał w oczy lub szeptał do ucha miłe głupstwa. Całował we włosy. Wtedy uśmiechała się do niego. W którymś momencie zarzuciła mu ręce na szyję, a wówczas przytulił ją całkiem mocno i kilka razy musnął usta. Było jej miło. Lecz w duchu mówiła do siebie – jak łatwo jest się zapomnieć. A ona nie chciała się tak zapominać. Chłopak budził w niej pożądanie, ale to nie była miłość i Stefcia miała tego świadomość. A jednak pozwalała, by kołysał ją w swoich ramionach czule, bezpiecznie i ciepło. Romantycznie. Zapomniała, że tak może być. Dobrze, spokojnie i radośnie. Może tego jej od dawna brakowało? Przez cały wieczór adorował ją dyskretnie. Granice między nimi z wolna się zacierały. Stawał się bliskim przyjacielem. Jak bliskim?
Ale bal się skończył. Trzeba było uprzątnąć wszystko ze stołu, łącznie z obrusem. Wacuś pozbierał odpadki dla swego psa (trzymał go przy warsztacie), dziewczyny pakowały swoje naczynia do siatek i koszyków (Iga), nie obyło się bez stłuczek. Olgierd odszedł na chwilę do rodziców, bo chciał ich odwieźć do domu jako pierwszych. Później kolejno porozwoził całą resztę. Ulitował się nawet nad Różą i jej pijanym partnerem. Aleksander tego nie skomentował, ale był na brata wyraźnie zły. Stefcia rozpaczliwie chciała poprawić mu humor. Przytuliła się i pocałowała go w usta, a Aleksander natychmiast skupił się na niej. Jego pocałunek był dużo dłuższy i bardziej namiętny, jednak nie szarżował.
W domu matka zarządziła spanie. Dla wszystkich.
- Aleksander nie spał prawie dwie noce. Nie pozwolę, by jechał tak z marszu. Nigdzie się wam nie spieszy. Odpoczniecie i wtedy pojedziecie. Dziś na drogach może być sporo podpitych kierowców, lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Nie musicie się rozbierać, pokładźcie się na kanapach, gdzie kto może i prześpijcie się choć ze dwie godziny.
Stefcia ułożyła się w salonie, już przebrana w dżinsy. Gdy w domu ucichło Aleksander przyszedł do niej, zrobiła mu miejsce obok siebie, na szczęście kanapa była dość szeroka. Objął Stefcię, przytulił, pocałował kilka razy, a potem, szczęśliwy, szybko usnął. Zresztą ona też.

c.d.n.
fot. własna

niedziela, 19 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz. 4.


 
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz. 4. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 4.

Święta były już niemal w progu, gdy jedna z pracownic banku przyszła do gabinetu Stefci i konspiracyjnym szeptem zapytała, czy i ona chce pieczoną, nadziewaną gęś na święta.
- Wiem, że pani jest samotna, to taka gęś może być za duża dla jednaj osoby – dodała, widząc, że Stefcia się zastanawia.
- A czym nadziewana? - zapytała przytomnie.
- Mięsem mielonym. To jest droższa wersja. Albo z jabłkami – to wersja dużo tańsza.
- A kiedy odbiór?
- W wigilię rano przywiezie nam pod bank.
- A co to za mięso mielone?
- Głównie króliki. Ale też kurczak, kaczka, trochę baraniny. Polecam z całego serca, bo ona takie pyszności robi, że palce lizać. Już od kilku lat tak piecze dla znajomych, od czasu jak się zaczęły te kłopoty z mięsem. Sama hoduje drób i króliki, tylko jagnięcinę kupuje gdzieś od górali. A przez cały rok ma różne pierogi mrożone. Pani nigdy od niej nie brała, bo nie wiedziała. Ma kobieta taki dar do kuchni. Teraz będą także uszka z pieczarkami. Może chce pani? Pół banku u niej kupuje i wszyscy chwalą. Nawet sam pan dyrektor! A nasza kadrowa to zawsze dwie gęsi zamawia, jedną z mięsem, a drugą z jabłkami. Podobno lepsza by była z pomarańczami, ale gdzie dziś pomarańcze dostać? Na samej gęsi to tego mięsa nie za wiele, dlatego ja zawsze zamawiam nadziewaną mięsem mielonym i już później nie troszczę się o żadne kotlety. W końcu to takie krótkie święta.
I Stefcia złożyła obfite zamówienie. Ufała, że faktycznie te frykasy będą bardzo dobre. Jednak nie miała jak powiadomić babci, bo to telefon zamiejscowy, więc nie chciała, by ktoś miał do niej jakieś pretensje. Tymczasem na drugi dzień zadzwonił Piotrek – ojciec jest w szpitalu – serce. A babcia przeziębiona i leży w łóżku. On jest teraz całym gospodarzem, dobrze, że Smulczyński wrócił z sanatorium.
- Ty mi nie gadaj o Smulczyńskim, tylko mów, co z tatą!
- O to chodzi, że nie do końca wiadomo. Codziennie dostaje kroplówkę, jest podłączony do jakichś urządzeń, serce jest cały czas monitorowane. Jeśli dobrze zrozumiałem, to są problemy z zastawkami, ale ja się na tym nie znam, mogłem coś przekręcić. Coś było wspominane o rozruszniku, ale to na zasadzie gdybania.
- A jak on się czuje? Co mówi?
- Nic nie mówi. Po prostu leży lub śpi. Wydaje mi się, że jest bardzo słaby, nawet nie jest w stanie nadrabiać miną. Tam jest taki młody lekarz, nie wiem, jak ma na nazwisko. Mówił, że być może wypuszczą tatę na przepustkę na święta, jeśli nie na dwa dni, to chociaż na jedną dobę.
- A babcia?
- Babcia jest chora przeze mnie i przez Tajkiego. Wiesz, teraz gdy ciebie nie ma, to babcia co rano wypuszcza tego mego drania na dwór, a potem robi tacie śniadanie. Za którymś razem Tajki nie chciał wrócić do domu, chociaż go wołała. Wyszła nieubrana na werandę, stała tam chwilę, chyba nawet wyszła całkiem na zewnątrz i aż przemoczyła kapcie, a ten łobuz i tak nie przyszedł. Później Smulczyński go przyprowadził. A babcia już na drugi dzień była chora. Był u niej lekarz z domową wizytą. Barnaba – znasz go? Tylko jakoś leki nie zadziałały, i leży teraz cały czas z temperaturą. Lekarz sam z siebie przyjeżdża do babci co dwa dni. A jak pogotowie zabrało tatę, to już całkiem się rozchorowała, chyba z nerwów. Zadzwoniła po mnie do szkoły do dyrektora, żebym natychmiast przyjechał. Do świąt mam już do szkoły nie wracać. Stefciu, proszę cię, ty w wigilię zaraz po pracy przyjeżdżaj do domu. Ja tu wszystko posprzątam. Lecę ze ścierką pokój za pokojem, to dla mnie nie problem. Ale sam kolacji wigilijnej nie przygotuję. Więc uszykuj co możesz u siebie i przywieź do domu już gotowe. W takiej sytuacji to nawet do stryjka Beli na wigilię nie możemy iść, choć zapraszał. Babcia z Karolinki obiecała, że przygotuje na wigilię co tylko będzie mogła i się z nami podzieli pół na pół. Niestety, żadnych ciast nie będzie, bo jej piekarnik się zepsuł i już nie zdąży naprawić. Może jakieś ciasto upiecze jej sąsiadka albo kuzynka, to wtedy się z nami też podzieli.
- Piotruś, co tam jedzenie! Może być nawet suchy chleb. Byle tylko babcia i tato do zdrowia wrócili...
Stefcia jeszcze chwilę rozmawiała z bratem usiłując pytaniami wyciągnąć z niego jak najwięcej. Oczy miała pełne łez i z trudem panowała nad sobą. Ostatnio zbyt łatwo się rozklejała... Zupełnie inaczej niż po śmierci Liama. Wtedy łzy piekły ją pod powiekami, a żadna nie chciała wypłynąć... Jej płacz nic tamtej dwójce nie pomoże! Musi się trzymać, robić sprawozdanie, nie pokazywać swej słabości bratu.
- Piotruchna, ty teraz dzwoń do mnie codziennie około południa, dobrze? Nie zapomnij. Dzwoń koniecznie, żebym tu nie umierała z niepokoju.
Zakończyła rozmowę z ciężkim sercem. Przed nią leżało sprawozdanie do GUS-u, musi się skupić, nie może być taka rozmemłana... Sytuacja w domu jest na tyle zła, że powinna wziąć urlop bezpłatny i natychmiast jechać do Wierzbiny! Ale sprawozdanie zajmie jej co najmniej dwa dni... Nie ma mowy o wcześniejszym wyjeździe!
Na drugi dzień Piotrek zakomunikował, że babcia ma obustronne zapalenie płuc.
- Wczoraj spadła jej temperatura do trzydziestu ośmiu stopni, to zaraz poszła pod prysznic, a ja zmieniłem jej pościel i trochę ogarnąłem pokój. Wysuszyłem jej włosy suszarką, bo wcale nie miała siły trzymać rąk w górze, wyobrażasz sobie? Pod wieczór przyszła jakaś kobieta przysłana przez doktora Barnabę i postawiła babci bańki. Leży teraz podparta pięcioma poduszkami, a w zasadzie bardziej siedzi niż leży, a ja mam ją dwa razy dziennie opukiwać. Przynajmniej dwa razy dziennie. Powiem ci, że to wszystko mnie przerasta. Barnaba pokazywał mi, jak się opukuje plecy, ale wcale nie wiem, czy dobrze to robię... Ciocia Basia się zreflektowała i przysłała domowy rosół, ale babcia tylko pomieszała łyżką, bardzo mało zjadła.
- A tato?
- Nad tatą pieczę trzyma stryj Bela. Odwiedza go trzy razy dziennie, nosi jakieś smakołyki, jakieś owoce, kaszkę mannę z utartym jabłkiem, ale tato też nie da rady jeść. Mówiłem mu, że trochę powinien przymusić się do jedzenia, bo skąd organizm ma mieć siły do przezwyciężenia choroby, ale on tylko na mnie popatrzył i nic nie powiedział. Wydaje mi się, że ma problemy z oddychaniem, i to większe, niż babcia.
- Piotruś... Trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Nawet gdybym była w domu, to i tak nic bym nie mogła pomóc. Wszystko w rękach lekarzy. A jedzenie na święta przywiozę, nie martw się. Tylko chleb kup, bo tego już nie będę z Krakowa wiozła.
- Tak, chleb kupuję codziennie, aby babcia miała świeży, bo czasem trochę uskubnie. Za to ja mam jakiś szalony apetyt, tylko bym jadł i jadł. Po chleb chodzę wcześnie rano razem z Tajkim. Wiesz? Znów muszę sam mu gotować kaszę i takie tam...
- Młody jesteś, może akurat gwałtownie rośniesz.
- Chyba rosnę, bo jakoś wszystkie spodnie wydają się mi za krótkie. I rękawy przy bluzach też... Ale tak gwałtownie?
- Ktoś mi mówił, że chłopcy właśnie rosną tak skokowo, a dziewczynki systematycznie. Nie wiem, czy to prawda. Dobra – kończymy rozmowę, bo mam trochę pilnej pracy. Przyjadę najszybciej, jak to będzie możliwe. Podobno dyrektor w wigilię zwalnia kobiety do domu już w południe, więc będę jechała prosto z pracy, bez zajeżdżania do domu. Ale ty jutro znów dzwoń do mnie.
Zapowiadały się wyjątkowo smutne święta... Stefcia nie miała głowy do prezentów. Żałowała, że nie pomyślała o nich w październiku lub chociaż w listopadzie. Co mogła, to kupiła w peweksie, w księgarni i w Sukiennicach. Kamilowi zawiozła ciepłą czapkę i szalik – w sam raz na narty. Rozmawiali bardzo krótko, Stefcia nawet nie zdjęła kurtki, bo już leciała dalej w nadziei, że zdobędzie trochę czekoladowych słodyczy. Prawdziwych czekoladowych, a nie czekoladopodobnych. Niestety, straciła tylko czas, a nic nie udało się jej kupić. Jednakże Kamil – choć w biegu – to dowiedział się o problemach zdrowotnych Żaków.
- A czego ci na święta teraz najbardziej potrzeba? Może mógłbym coś załatwić, pomóc w jakikolwiek sposób? - dociekał już po pożegnalnych uściskach.
- Kamilku kochany, nic mi nie trzeba prócz zdrowia dla taty i babci. Cała reszta jest zupełnie mało ważna. Dyrektor, wspaniały człowiek, skądś się dowiedział, że w wigilię jadę do moich chorych i kazał mi przyjść z rana do pracy, podpisać listę obecności za wigilię i jeszcze za jeden dzień po świętach, a później zaraz jechać do domu. Mam zamówione dwie pieczone gęsi i pierogi do odebrania rano w wigilię, więc muszę być w pracy, bo to tam dostarczą mi to zamówienie. Jeszcze jakiś pasztet i pieczeń rzymską. Ale niech no się tylko rozwidni, to od razu ruszam w drogę, już do swego mieszkanka nie będę zajeżdżać. Trochę mało będzie ciasta na te święta, ale z drugiej strony – a kto to będzie jadł? Chyba tylko Piotruś. Kupiłam mu dżinsy w peweksie, mam nadzieję, że będą dobre, bo bardzo nam chłopak ostatnio wyrósł.
Uścisnęli się jeszcze raz i już Stefci nie było.
Ostatnie dni przed świętami było dla Stefci bardzo trudne. Miała dużo obowiązków w pracy, a nie chciała czegokolwiek zaniedbać. Nie ustawała też w zamartwianiu się o najbliższych. Radosna wiadomość była taka, że „za chwilę” i „na chwilę” miał przyjechać stryj Tomasz. Stan babci i ojca powoli się poprawiał. Przyszła też paczka od Dorotki, pełna słodkości, kawy, herbaty i kakao oraz bakalii. A dla babci był ciepły, biały, kaszmirowy szal. Cło było horrendalne!
Piotrek kupił i osadził żywą choinkę. Wygrzebał z piwnicznego ukrycia ozdoby choinkowe i nawet powiesił na czubku anioła. Reszta czekała na Stefcię.
W dzień wigilii, zaraz po godzinie ósmej, przyszła do Stefci jedna z pracownic Kamila.
- Coś z Kamilem? - jęknęła Stefcia na jej widok.
- Nie, nie! Wszystko w porządku. Dzień dobry. Mam dla pani przesyłkę od niego, ale lepiej by było tak z samochodu do samochodu... Oczywiście mogę przynieść na górę.
- Przesyłkę? - zdumiała się Stefcia. - Dzień dobry.
- To są trzy kartony ciastek, makowców, serników i nie wiem, co jeszcze, bo nie zaglądałam. Poza tym pan Kamil prosił, aby pani wstąpiła po drodze do Witka Tatara. Właśnie dlatego, że po drodze. Witek będzie na panią czekał, więc niech pani koniecznie zajedzie.
Zajechała – po duży pojemnik usmażonych pieczarek.
- Tak dużo? - po raz drugi zdumiała się Stefcia.
- Kamil dostarczył mi taki pojemnik i kazał nasmażyć do pełna. To usmażyliśmy. A tu świeża patelenka – proszę zjeść przed drogą, bo jak się domyślam jesteś tylko po kawie. A tu zapakowałem jeszcze specjalne bułeczki do tych pieczarek.

Stefcia była wzruszona taką troską, aż się jej zaszkliły oczy. Rzeczywiście nie zjadła dziś śniadania.
Podróż do Wierzbiny była ciężkawa mimo odgarniętego przez spychacze śniegu, ale dojechała szczęśliwie. Piotrek usłyszawszy jej auto na podjeździe zaraz wybiegł przed dom i z zapałem pomógł pownosić wszystko do domu. Babcia siedziała ubrana przed kominkiem, a gdy już Stefcia z bratem poustawiali wszystko na stole i na blatach w kuchni, przyszła pooglądać (te pierożki z truskawkami, to trzy poproszę mi podgrzać już teraz”), a nawet zarządziła, gdzie co pochować – lodówka, zamrażarka, piwnica – aby nic się nie zmarnowało. Bardzo się cieszyła z zakupów przywiezionych przez Stefcię. Sporą porcję wiktuałów dostarczono już z Karolinki, ku zaskoczeniu wszystkich nawet Tereska podesłała pół blachy sernika wiedeńskiego i pół ciasta zwanego skubańcem. A od cioci Basi była sałatka jarzynowa i krokiety z pieczarkami.
- Istny raj! Mamy wigilię i święta na bogato, a nawet palcem nie kiwnęłam – śmiała się babcia. - Może to i dobrze czasem zachorować. Tomek jak zwykle przywiózł sękacza!
Stryj Tomasz wraz z Belą pojechali do szpitala po Edwarda, podobno Edzio już lepiej się czuł. Prosto ze szpitala mieli jechać gdzieś na wieś po odbiór dużej porcji domowych wędzonek, które Edward zamówił na początku grudnia. Piotrek zajął się roznoszeniem i chowaniem potraw pod dyktando babci, a Stefcia z marszu zaczęła stroić choinkę, co wcale tak szybko nie szło! Zażyczyła sobie od Piotrka wielki kubek kawy – na wzmocnienie kreatywności, jak powiedziała.
- Słuchaj – z pewną nieśmiałością zagadnął Piotrek w trakcie ubierania choinki. Ale zaraz jego ton się zmienił. – Nie waż się do kolacji siadać bez makijażu! Masz wyglądać jak człowiek, a nie jak zombi. I jakąś biżuterię załóż, masz przecież tych świecidełek do jasnej cholery. Zacznij się ubierać, bo na razie to straszysz ludzi.
Stefcia aż usiadła na podłodze i patrzyła na brata zdumiona.
- Nie patrz tak na mnie. Jestem już facetem i wiem, co się podoba mężczyznom, a co nie. Masz wyglądać jak wystrzałowa laska, rozumiesz? Ojciec na twój widok ma się szeroko uśmiechać. To chyba jest dla ciebie jasne. Ubierz się tak, aby ojciec był zachwycony. I nie próbuj się wymigiwać.
- Dobrze – tylko na tyle zdobyła się Stefcia.
I tak święta były bardzo uśmiechnięte, a nikt się tego nie spodziewał. Był opłatek i kolędy, były wesołe rozmowy, a nawet kilka rozmów telefonicznych – dzwonili między innymi Wiktor i Viggo, a także Ada i Iga (przyjechała na święta do Polski i obiecała odwiedzić Stefcię w Krakowie). Zaś później była wspólna, rodzinna wyprawa na Pasterkę. Babcia z Edziem zostali w domu i oglądali w telewizji transmisję mszy świętej z Rzymu.
Stefcie wróciła do Krakowa niemal szczęśliwa. Przyłapała się na tym, że już nie myśli tak często o Liamie, co nie znaczy, że o nim zapomniała. Może te weselsze szmatki i makijaż tak na nią wpłynęły? - nie wiedziała. Była dwa razy na cmentarzu, ale jej myśli były wyraźnie spokojniejsze. Już się tak Liamowi nie skarżyła, może nawet wyciszyła ten żal związany z jego odejściem. Opowiadała mu o swoim nowym życiu, a tym, jak sobie radzi w pracy, jak z wolna temperuje Mariolę. I o tym, że dobrze się czuje w nowym mieszkaniu, że je lubi, choć smutno jest wracać po pracy do pustego mieszkania. Ale ma książki, czyta dobrze po szwedzku, ma układy w antykwariacie, gdzie wszystko co po szwedzku jest dla niej odkładane. Jednakże nie ma tego dużo. Nawet starała się nawiązać kontakt ze Szwedami mieszkającymi w Polsce, ale jakoś się jej nie ułożyło... Zabrała z domu wszystkie golfy, bo musi chronić gardło, nawet ten czerwony, który dostała od niego na ostatnią gwiazdkę, ale czy odważy się go nosić? Tego nie była pewna.
Bardzo ucieszyło ją spotkanie z Igą. Sypnęła szwedzkimi nowinkami jak z rękawa. Opowiadała o układach z Halvarem i Davidem, o szczęśliwej Grażynie i Wiktorze, nawet o Dorotce i Kasi , która teraz była bardzo zajęta powstającą lecznicą dla zwierząt. Znalazła kilku innych weterynarzy i do spółki organizowali szpital dla zwierząt, taki z prawdziwego zdarzenia. Kasia cała była tym pochłonięta, a Viggo dzielnie jej sekundował.
- A Hilmer? - zapytała Stefcia.
- Daj spokój... Dno. Zrobił się jakiś taki dziwny... Obleśny... Musiałam od niego odejść. Musiałam.
- Masz kogoś?
- Nie. I nie chcę mieć. Mam dosyć facetów. Dotarło do mnie, jak cudownie być singlem bez zobowiązań. Robię to, na co mam naprawdę ochotę. Jak chcę, to coś sobie ugotuję. Jak zechcę to sprzątnę, a jak nie, to też będzie dobrze. Nikt mnie nad ranem nie budzi, bo właśnie ma chęć na seks. Idę sama na spacer albo do kina. Wpadam do baru Wiktora. Czasem odwiedzam w domu Grażynkę. Z niej się zrobiła taka fajna mamuśka! Planuje otworzyć butik z przerabianymi przez siebie sukienkami, ale ciągle jej brakuje czasu. Najważniejsze, że jest szczęśliwa. A Wiktor uwielbia swoich chłopców i strasznie ich rozpuszcza. Mam małą grupkę własnych znajomych, których mogę do siebie zapraszać, a Hilmerowi nic do tego. Tak... Najważniejsze jest to, że nic nie muszę. Na tamte Boże Narodzenie urządziłam rodzicom salon. Kupiłam meble i dywan. Dałam za to horrendalną łapówkę, ale dopięłam swego. Bardzo mi na tym zależało. Teraz obstalowałam meble na wymiar do kuchni. Będą w połowie lutego. I nikt mi nie jęczy, że szastam mymi pieniędzmi. W końcu to są moi rodzice i robię co mogę, by umilić im życie. Już wcześniej pospłacałam wszystkie ich długi i kredyty. Braci też wspieram, ale im to wsparcie w zasadzie nie jest potrzebne. Obaj pracują i przyzwoicie zarabiają i też jak mogą, tak wspierają rodziców. Moi bracia... I tu jest właśnie ta sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Pytałam cię przez telefon, czy idziesz gdzieś na sylwestra, a ty odpowiedziałaś, że nie. Otóż mylisz się. Idziesz z moim starszym bratem na bal.
Te słowa poderwały Stefcię z fotela, potrąciła stół, aż zadzwoniły filiżanki. I oszołomiona usiadła z powrotem.
- Nie wygaduj takich bzdur! - powiedziała surowo.
- To nie są bzdury. Idziesz i tu nie ma żadnej dyskusji. Zrobisz to dla mnie – bardzo cię o to proszę. Nie możesz mi odmówić.
Stefcia jeszcze raz zaprotestowała, ale Iga nie miała zamiaru ustąpić. A potem potoczyła się opowieść. Jej brat Aleksander chodził z dziewczyną blisko dwa lata i była już mowa o ślubie. Jednakże ostatnie pół roku było jakieś kiepskie. Dziewczyna często nie miała dla niego czasu, albo niespodziewanie twierdziła, że jest bardzo zmęczona. Więc Aleksander bocznymi dróżkami i przy współudziale brata oraz przyjaciół zaczął dociekać, co się dzieje. Okazało się, że dziewczyna poznała jakiego „dzianego” faceta i to z nim teraz „kręci lody”, ale nie ma dość odwagi, aby zerwać z Aleksandrem. A może, niepewna tego nowego chłopaka, trzyma jeszcze Aleksandra w odwodzie. I tuż przed świętami brat Igi z dziewczyną zerwał. Raz i ostatecznie. Nie ma mowy o powrocie, choćby się nie wiadomo co działo. Koniec. Jednakże Aleksander jest w komitecie organizującym bal i musi być na zabawie. A ona, Iga, nie chce, aby brat był sam. Obiecała, że załatwi mu taką dziewczynę, że tamtej pindzie kapcie spadną z nóg. Więc Stefcia nie może odmówić. Nie może, i już.
- Zatańczysz z nim pierwszy i ostatni taniec. Nic więcej od ciebie nie chcę. Będziesz na tym balu robić za gwiazdę. Niech się wszyscy gapią i zazdroszczą Aleksandrowi. Tylko o to chodzi. Mój brat jest przystojny, chociaż nie tak bardzo jak Liam. Nie jest zbyt wysoki, ale ma fajne, szerokie ramiona i nieźle tańczy. Jest przy tym miły i elokwentny. Nie będziesz się przy nim nudzić. Umie zadbać o dziewczynę. Tamten nowy palant przy moim bracie to zwykły burak. Brzydki i nieciekawy. Ale ma kasę, której brak memu bratu, mimo że jest teraz zastępcą dyrektora spółdzielni mleczarskiej, nieźle zarabia, tyle, że nie szasta pieniędzmi. Po zmarłej kuzynce odziedziczył stary dom, który ma zamiar wyremontować. Może to nawet nie dom, a domeczek. Ale jest przy nim ponad hektar ziemi i brat wie, co można z taką ziemią zrobić. Tymczasem tamta dziewucha chce do dużego miasta. A Aleksander nie ma zamiaru wyjeżdżać. I chyba właśnie tu jest ten najgorszy zgrzyt.
- Ale pakujesz mnie w... Co mam ci powiedzieć? Ja nie chcę żadnych zabaw, żadnych bali! Iga, ja wciąż kocham Liama i nie mogę o nim zapomnieć.
- A czy ktoś ci każe zapominać? Kochaj Liama ze wszystkich sił! Tylko przez ten jeden wieczór bądź miła dla mego brata. To wszystko.
- A twój drugi brat?
- Też będzie na balu. Przygruchał sobie taką młodą dziewuszkę. Jest jak laleczka, ale jeszcze nieobyta w świecie, bo bardzo młoda. Właśnie skończyła osiemnaście lat i to jej pierwszy bal. Potem mój brat ma być u niej na studniówce. Nasze rodziny znają się z dawien dawna. Jej rodzice i moi rodzice też będą na tym balu. Posiedzą sobie, popatrzą jak się młodzi bawią. Moi rodzice od lat nie opuścili żadnego sylwestra – wyobrażasz sobie? To co, zgodzisz się wreszcie?
- Rozumiem, że ciągle mogę odmówić...
- Nie, nie rób mi tego! Nie w tej sytuacji, proszę!
- Iga, ja się nawet nie mam w co ubrać. Nie mam tu żadnej stosownej sukienki. Wszystko jest w Wierzbinie. Już za późno, bym jechała po kieckę.
- A mogę popatrzeć co masz w szafie?
- No i kto mnie uczesze? Przecież Kamil jest na wyjeździe!

c.d.n.
fot. własne


poniedziałek, 13 lutego 2023

KSIĘŻYC JUŻ...




Księżyc już... - © Elżbieta Żukrowska

Księżyc już rozpoczął swą nocną wędrówkę,
niestrudzony piechur, chociaż może lotnik?
Lubi cudze okna i w swej pracy mrówczej
zagląda do niezliczonych, nie zamierza zwolnić.

I cóż tam widzi? Gdy już światła gasną
ktoś spóźniony szuka klamki po omacku,
gdzieś indziej dzieciątko żałośnie zapłacze,
a matka umęczona tuli go od straszków.

Tymczasem księżyc zawiśnie nad domem
w gałęziach jabłoni znajdzie przytulisko
i trwa tam w zadumie jak zwykły przechodzień,
który zapomniał adresu ważnego nad wszystko.

Jak to się stać mogło, że rozstajne drogi
krzyżują także najważniejsze plany?
To co było zwyczajne porwał czas złowrogi
a inne, tak niechciane, dziś głęboko rani.

I księżyc nie pomoże, choć świeci tak jasno,
każda pełnia dla niego jest też jak wyzwanie.
I tylko wilcy wiedzą, dlaczego konieczne
jest wycie do księżyca - smutne pożegnanie...

Choszczno, 12.02.2023 r.
fot. z internetu

sobota, 11 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.3.


 STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 3. Wielkie zmiany

Grzesiek Wiśniewski zadzwonił zaraz po ósmej rano z okrzykiem, że jest praca. Niech przyjeżdża jak najszybciej. Ma wskoczyć na jego miejsce, bo on wreszcie wyjeżdża, lecz nie do Wrocławia, ale aż do Jeleniej Góry. I na dodatek na początek będzie miał służbowe mieszkanie. Ma tylko bieżący i następny tydzień na zamknięcie swoich spraw w Krakowie. Im szybciej Stefcia podejmie pracę, tym więcej będzie miał czasu na zapoznanie jej z najważniejszymi zagadnieniami.
- To kiedy zaczynasz? - padło pytanie.
- Jutro rano. - odpowiedziała śmiało.
- A masz mieszkanie?
- Najwyżej zatrzymam się na kilka dni w hotelu.
- Optymistka z ciebie... To zbierz wszystkie swoje dokumenty i melduj się u mnie o siódmej rano. Dyrektor o tobie wie i cię akceptuje. Ale dokumenty muszą być. Mam nadzieję, że na początku przyjedziesz samochodem, bo będzie trochę latania po urzędach, wiesz, skierowanie do pracy z pośredniaka i takie tam duperele.
W tej sytuacji Kamil wydawał się jej ostatnią deską ratunku. Jego salon był otwarty od ósmej rano, ale on sam jeszcze tam nie dotarł. Telefon odebrała jedna z pracownic. Stefcia poprosiła, aby Kamil zadzwonił do niej jak tylko przyjdzie do salonu, bo ona szuka na gwałt mieszkania. Od jutra ma pracę w Krakowie. Już nie dodała, że hotel potrzebny natychmiast, od dziś.
A Kamil po pierwsze ucieszył się, że Stefcia ma pracę, a po drugie wykluczył wszelkie hotele – po prostu na kilka dni zatrzyma się u niego, a jak będzie trzeba to i na miesiąc. Przecież ma wolny pokój. On już leci po aktualne gazety i obdzwoni mieszkania z ewentualnych ogłoszeń, o ile tylko będą podane numery telefonów.
Życie Stefci niespodziewanie przyspieszyło!
Kamil obiecał pomoc – jak zawsze niezawodny!
Znalezienie mieszkania zajęło jej dziesięć dni, bo do Krakowa już zjechali studenci i wszystko co lepsze „wykupili na pniu”. To lokum, które zaakceptowała, było w starym budownictwie – dość duży pokój, bardzo duża kuchnia, nieogrzewana łazienka, do której wchodziło się z kuchni. Zresztą do pokoju też wchodziło się poprzez kuchnię. Była jeszcze maleńka komóreczka, gdzie można była trzymać torby, buty, ewentualnie słoiki z przetworami, bo też nie miała kaloryfera. No i kwadratowy, niewielki przedpokój z głęboką szafą wbudowaną we wnękę. Stefcia zaakceptowała to mieszkanie tylko dlatego, że miała stąd do pracy zaledwie pięć minut spacerkiem. Lecz lokal był zaniedbany, bez lodówki, odkurzacza i bez pralki, nawet bez stołu w kuchni i ze zniszczoną wersalką w pokoju. Całość powinno się najpierw odmalować... Po kilku dniach mieszkania tam już wiedziała, że okno w łazience jest bardzo nieszczelne, podłoga w kuchni jest tak poplamiona, że nie da się domyć, a od spania na zniszczonej wersalce rankiem wstaje zupełnie połamana. Od Grześka dostała jego wielkie biurko, ciężkie, masywne, drewniane, był kłopot z wniesieniem go na drugie piętro i dalej do pokoju. Stół z pokoju powędrował do kuchni. Dywan z pokoju oddała do pralni i nawet udało się go fachowcom doczyścić. Dzięki ojcu i jego pracownikom (przywoził ich w każdy piątek i pracował wraz z nimi przez sobotę i niedzielę), w ciągu najbliższego miesiąca udało się przywrócić mieszkaniu w miarę dobry wygląd. Po wielkich korowodach z właścicielką zamontowano w łazience kaloryfer i wymieniono okno. Starą wersalkę upchnięto w kuchni, a do spania Stefcia dostała wersalkę z Wierzbiny, przywieziono też jej starą pralkę franię, a ojciec odkupił od kogoś z okolic Wierzbiny używaną lodówkę, która dzięki rękom fachowca odzyskała swą sprawność. Chwilowo pożyczono od kogoś odkurzacz, ale Edward już czekał na nowy... Sprzedaż chryzantem całkiem spadła na Smulczyńskiego i dziadka Mariana, bo Stefcia była najważniejsza. Stolarz z ojcowskiej spółdzielni zrobił jej kilka szafek i stół do kuchni, a co najważniejsze – gęstą kratownicę, która po zawieszeniu u sufitu oddzielała część teraz jakby pokojową od części prawdziwie kuchennej. Kratownicę usztywniały dodatkowo półki – po jednej z każdej strony, na razie nie wiadomo czy na kwiaty, czy na ozdoby, a od strony kuchennej najprawdopodobniej na przyprawy. Mieszkanie nabierało wyglądu, choć nadal były duże braki. Stefcia usiłowała kupić coś na podłogę w kuchni i dywaniki do łazienki.
Grzesiek, zanim wyjechał, mocno zaangażował się w szkolenie Stefci, bo obiecał dyrektorowi, że nie odczuje różnicy na zmianie osób. Sam dyrektor ucieszył się, że Stefcia zna język angielski, szwedzki i nawet włoski. Ona sama nie miała wysokiego mniemania o tej swojej znajomości języków. Od razu podkreśliła, że najgorzej jest z włoskim, że ledwie „duka” w tym języku. A dyrektor na to: dobre i tyle, gdyby tak jeszcze zechciała poznać niemiecki i japoński...
- Nie za wiele pan ode mnie wymaga? Japońskiego to już na pewno uczyć się nie będę! - zaśmiała się Stefcia. A jednak o niemieckim pomyślała serio. Kto wie? Na razie miała kilka książek beletrystycznych w języku włoskim i szwedzkim, i codziennie czytała po (przynajmniej) kilka stron. Najczęściej na głos.
Przy okazji przewożenia biurka „z nory” do mieszkania Stefci, Grzesiek obejrzał dokładnie lokal, zajrzał w każdy kąt, takie jeszcze „nie odszykowane” i w trakcie prac remontowych, a pierwsze co powiedział, to „zmień zamki i zamontuj wizjer”. Na razie zamek był tylko jeden. I mizerny haczyk jako wewnętrzne dodatkowe zabezpieczenie. W ferworze różnych późniejszych zmian zapomniała o tej uwadze Grześka. Zaproponowała kawę i świeże precle – przy stole w części jeszcze kuchennej, który natychmiast przykryła serwetką. Rozmawiali o pracy. Grześ ciągle jeszcze udzielał jej zbawiennych rad. Chodziło o Mariolę, z którą Stefcia musiała współpracować, a dziewczyna, bardzo młoda, była nieodpowiedzialna, spóźniała się z dokumentami, na bazie których – między innymi – Stefcia musiała sporządzać sprawozdania do GUS-u. Tu terminy były nieprzekraczalne. Z innymi pracownikami nie było podobnych kłopotów.
- A co na to dyrektor? - zapytała zaniepokojona Stefcia.
- Nie, nie możesz iść na skargę do dyrektora! To jego pupilka! Jej matka jest jego kochanką. Nic nie wskórasz. Musisz sama wywalczyć terminowość.
- Ale jak? - zmartwiła się Stefcia.
- Nie wiem. Ja nie miałem na nią sposobu. Kilka razy sam musiałem zająć się jej dokumentami, prawie za nią zrobić. Nawet jeśli przyniesie je tak sama z siebie, to musisz wszystko dokładnie przefiltrować, bo robi okropne błędy. To, co będzie pochodziło od niej, bierz trzykrotnie pod lupę. A już w szczególności ten okropny druk Bts-szesnaście.
- Zapamiętam – obiecała Stefcia.
- A ja tymczasem mam problem osobisty i gryzę się tym od wczoraj. Jutro ostatni dzień w pracy, wyjeżdżam, a zostawiam niezałatwioną własną sprawę... Bo też i nie wiem, jak ją załatwić. Gdyby nie to, że tam czekają na mnie praca i mieszkanie, to chyba jednak bym nie wyjechał.
- Możesz powiedzieć coś więcej? Widziałam, że byłeś w pracy przygaszony, ale myślałam, że to w związku z wyjazdem...
Grzesiek siedział przy stole na wersalce. Teraz dość gwałtownie odstawił filiżankę, przetarł twarz rękoma, a później złączone ręce zacisnął w pięści. Jego twarz wyrażała złość, wręcz wściekłość, ale też i jakąś determinację.
- Widziałaś, że wczoraj pod bank przyszła do mnie moja była? - zapytał agresywnie.
- Widziałam, że podeszła do ciebie jakaś kobieta, ale nie wiedziałam, że to była żona.
- Oświadczyła, że będziemy mieli dziecko. Że jest ze mną w ciąży! Wyobrażasz sobie?
- Ale przecież... Jak to? To jednak spotykałeś się z nią?
Grzesiek nie odpowiedział od razu. Gwałtownie odchylił się na oparcie wersalki i szeroko rozłożył na niej ręce.
- Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie, bo zepsuł się jej telewizor. - Powiedział w końcu i przeczesał palcami swoje włosy. - Był piątek, a ona coś ważnego chciała obejrzeć w sobotę. Nie umiałem odmówić, choć wiedziałem, że robię błąd, że z tego mogą być kłopoty, bo ona taka jest. Później... no wiesz... Ale się zabezpieczyłem, nie powinno być dziecka! A ona mi mówi o ciąży!
- Chcesz kielicha? Mam tu jakiś bimber, pracownicy ojca zostawili. Muszę kupić coś poczciwego, choćby na lekarstwo.
- Daj. Jestem wściekły na siebie. Sam sobie strzeliłbym w pysk. A na razie strzeliłem w kolano... Głupek. Ostatni idiota!
Stefcia wstała, zakręciła się po mieszkaniu, wróciła z kieliszkiem i butelką do połowy wypełnioną alkoholem. Nalała duży kieliszek wódki i postawiła przed kolegą.
- Wypij, proszę. Może ci nerwy trochę puszczą.
- A ty?
- Ja nie. To jest prawdziwy samogon i podobno bardzo mocny.
Bez certolenia się wypił od razu całą miarkę, uskubał trochę precla i zagryzł. Stefcia przy kuchence zajęła się parzeniem świeżej herbaty.
- Co teraz zrobisz? - zapytała ze smutkiem. Temat dziecka poruszył ją do głębi.
- Według mnie to nie jest moje dziecko. Zadbałem o bezpieczeństwo. Naprawdę. Myślę, że ona mnie wrabia. Po prostu wrabia. Nic ci w pracy nie mówiłem, bo tam ściany potrafią mieć uszy. O tym też musisz pamiętać – powiedział opierając oba łokcie na blacie stołu. - Jak masz coś tajnego to nie mów tego w swoim biurze.
- Jakieś konkrety?

- Nie, tylko podejrzenia. O, czuję, jak mnie już grzeje. Nie mówiłem o mojej byłej, bo choć przespałem się z tym problemem, to nadal nie wiedziałem co dalej. Nie wiem, co mam robić. Nie wiem co mam robić! Czy możesz nalać mi jeszcze jeden kieliszek? Ale tak do połowy, bo to bardzo duża miarka.
Stefcia natychmiast nalała mu na życzenie, a później się zamyśliła.
- A dlaczego sądzisz, że to niekoniecznie jest twoje dziecko? - zapytała obracając w palcach nadgryziony precel.
- Widzisz, współżyliśmy ze sobą tyle czasu i jakoś ciąży nie było. Jestem przekonany, że umiem o te sprawy zadbać. Ona ma paskudny charakter. Jestem gotów uwierzyć w to, że zaszła w ciążę z kimś innym, a teraz mnie próbuje wrobić w dziecko... Po to zaprosiła mnie do swego mieszkania. A ja, od dawna wyposzczony, uległem bez żadnego trudu.
- Było coś dziwnego w jej zachowaniu? - dociekała Stefcia.
- Pytasz niemal jak sam Colombo! Nie, w zasadzie nic szczególnego. Zrobiłem jej ten telewizor, wypiliśmy kawę, potem ona zaproponowała mi, abym został na kolację, bo ma pyszną zapiekankę, tylko podgrzać, a sama nie może jeść, bo czymś się zatruła w zakładowej stołówce. I nawet chętnie by się do mnie przytuliła, bo to zawsze jej dobrze robiło, gdy nie najlepiej się czuła. W istocie tak kiedyś bywało. Trochę mnie teraz pokokietowała, no i wiesz...
- Mówiłeś o tym jeszcze komuś, na przykład temu przyjacielowi od prania? Wymiotowała może w czasie twojej tam bytność?
- Chyba tak, ale nie jestem tego pewien... Sądzisz...? Gorzka herbata i krakersy... Takie proste rozwiązanie? A jeśli jestem w błędzie? Jeśli to naprawdę mojej dziecko? - Wpatrzył się pilnie w Stefcię, jakby czekał od niej ratunku. - Nikomu nie mówiłem – dodał po chwili. - To bardzo świeża sprawa.
- Masz czas do końca ciąży – odpowiedziała z wahaniem w głosie. - Zanotuj sobie dokładną datę tamtej nocy i czekaj na rozwój wydarzeń. Jeśli się urodzi dokładnie w terminie, to już nie będziesz mieć wątpliwości. A w żadne tam wcześniaki nie musisz wierzyć. I pamiętaj, że dziś wszystko można podrobić, a już na pewno świadectwo lekarskie. Albo i kupić takie z właściwymi datami. Musisz być czujny. Czy ona wie, że ty zmieniasz pracę i mieszkanie?
- Tak, wie. Tak trochę z przekory nie podałem jej adresu, chociaż go znam. A prosiła. Nie chcę, aby mnie nachodziła, w końcu po to wyjeżdżam.
- Jeśli możesz zdradzić mi... korzystasz na tej zamianie finansowo? - zapytała nieśmiało Stefcia.
- I tak, i nie. Tam są jakieś dziwne widełki premiowe, nie bardzo zrozumiałe dla mnie, za dużo uznaniowości. Natomiast zakład pokrywa wszelkie koszty związane z mieszkaniem, to jest czynsz, energię, gaz i inne media, bo mam nadzieję, że zaraz powinienem mieć także telefon. Ale telewizor sam muszę sobie kupić. Daj jakąś kartkę, to ci zapiszę i adres i numer telefonu do pracy. Ale to tylko dla twojej wiadomości. Gadam jak najęty o sobie, a ty? Co u ciebie?
Stefcia po chwili przyniosła notatnik i długopis. Znów usiadła na krześle na wprost Grześka.
- Przecież wiesz. Najważniejsze, że mam pracę. To odrywa moje myśli od spraw minionych...
- Ciągle wspominasz Liama?
- Myślę, że już do końca życia będę o nim myśleć. Ale praca ogranicza mój czas i przez to nie poświęcam go aż tak dużo na wspomnienia. Teraz usiłuję jakoś zadbać o to mieszkanie. Jeszcze dwa-trzy przyjazdy ojca i będzie wyglądać przyzwoicie. Na pewno przed świętami dopnę wszystko. Taką mam nadzieję. Może będę mogła zaprosić do siebie starych znajomych, a wówczas i sama do kogoś pójdę z wizytą. Wieczorami trochę czytam, trochę myślę, co by tu jeszcze zmienić w mieszkaniu... Na Wszystkich Świętych pojadę do Wierzbiny... I tak czas leci. Szybko leci. Na razie dzień dnia kładę się zmęczona. I trochę podduszona krakowskim powietrzem. Ale z biegiem czasu przywyknę.
- Nie masz nawet telewizora...
- Bo nie lubię telewizji. Ale jakieś małe radio sobie kupię, niech coś tam brzęczy. Chciałabym mieć psa. Albo dziecko.
- Dziecko?
- Tak. Dziecko. Ciągle żałuję, że nam, Liamowi i mnie, nie udało się z dzieckiem. Dziecko jest moim wielkim pragnieniem... Ale to bardzo egoistyczne chować dziecko bez ojca, to krzywda dla dziecka, nie uważasz?
- Dziecko to nie problem. Jak chcesz, to z marszu moglibyśmy postarać się o dzidziusia...
- No, no! Nie pozwalaj sobie! - odpowiedziała niby ostro, ale aż się zaśmiała. - Materiał na ojca w tobie jest, ale ja nie chcę w ten sposób. Dziecko powinno być poczęte z miłości. I w miłości wychowywane. Ja bardzo wcześnie straciłam mamę... Więc dobrze wiem, jak to jest, gdy nie ma się pełnej rodziny. Wprawdzie babcia robiła wszystko, by mi mamę zastąpić, to jednak nie to. A poza tym nie jest powiedziane, że tak od razu będzie dziecko. Znam małżeństwa, które po kilka lat się starają. Nawet więcej niż dziesięć. Taka Helena i Orwor czekali na dziecko cztery lata... Myśmy z Liamem też czekali... Daremnie...
- Daj ten notes – powiedział Grzesiek wyciągając rękę. - Zapiszę ci co trzeba i już będę leciał. Na jutro zamówiłem samochód dostawczy. Mam całą masę gratów w kartonach. Dużo książek. Zaraz po pracy ładuję się i wyjeżdżam.
- Strzemiennego?
- Nie, dziękuję. Trochę mi odpuściło i to wystarczy. Trzymaj się dobra duszyczko. Rozmowa z tobą bardzo mi pomogła. Uspokoiłem się. Bądźmy w częstym kontakcie. Jesteś świetną przyjaciółką. I wspaniałą dziewczyną, wartą tego, by znów spotkać szczęście. Mam nadzieję, że to ci się wkrótce uda. Chodź, skarbie, niech cię uścisnę. Nie będę tego robił jutro w biurze.
Z dnia na dzień mieszkanie Stefci piękniało. Często bywała na Kleparzu i wynajdywała tam różne starocie, które po wyczyszczeniu zdobiły mieszkanie. Przed wyjazdem do Wierzbiny zawsze starała się „upolować” jakieś artykuły dla rodzinnego domu – kawę, herbatę, cytrusy, konserwy mięsne, bakalie, trochę słodyczy lub domowej chemii. Od czasu do czasu kupowała nawet w peweksie, szczególnie właśnie herbatę i kakao oraz dla siebie kosmetyki. Czy przywiozła coś, czy przyjechała z pustą ręką – babcia zawsze bardzo cieszyła się z jej przyjazdu. Z zadowoleniem obserwowała zmiany zachodzące we wnuczce - bo Stefcia ożyła, nie miała już takiego pustego wzroku, nawet uśmiechała się. „Wraca do żywych” - oceniała w myślach babcia. Natomiast ciągle zapracowany Edward wymagał dłuższego odpoczynku, a może nawet specjalistycznego leczenia – to też widziała i martwiła się o syna. Powinien pojechać do Tomka, brat by go uzdrowił...
Stefcia w końcu listopada uznała, że może swoje mieszkanko pokazać przyjaciołom. Na początek zaprosiła Kamila. Obiecał pokazać się wkrótce, w tej chwili nie mógł, bo pracownice na zmianę chorowały, więc miał przez to ręce pełne roboty, czasem aż do dwudziestej pierwszej. Wreszcie przyszedł i to bez wcześniejszej zapowiedzi. Był piąty grudnia. Ku zaskoczeniu przydźwigał na ramieniu prezent – dywan do niby saloniku. Wprawdzie używany, ale w dobrym stanie i świeżo uprany. Stefci od razu się spodobał – szary, że słonecznymi żółtymi refleksami. Wyściskała przyjaciela w podzięce i zaproponowała kawę. Kawę z domowymi pierniczkami, które dzień wcześniej sama upiekła.
- Poczekaj, kochana. Może najpierw rozłożymy dywan.
- To musiałabym zacząć od zmycia podłogi...
- I chyba przestawimy meble... Co byś powiedziała, na ustawienie kanapy pod tą kratownicą?
I już pokazywał, gdzie stół, gdzie tak zwany „pomocnik” czyli niską, długą szafkę z zastawą stołową i obrusami. Zmiany wydały się Stefci interesujące.
- To ja lecę po wiadro z wodą i po ścierką, a ty pooglądaj całe mieszkanie. Możesz zajrzeć w każdy kąt. Pomożesz mi tylko przesunąć stół... Niepotrzebnie zdejmowałeś buty!
- Potrzebnie, potrzebnie. Przecież wiesz, jaka jest plucha na dworze.
Cała ta operacja trwała krócej niż pół godziny. Stefcia aż się spociła, więc teraz musiała się umyć i zmienić bluzkę. A później siedzieli na kanapie blisko siebie i pogadywali o zawodowych sprawach. Kamil wypytywał Stefcie o pracę, o stosunki z pracownikami, o ewentualnych nowych adoratorów, o największe trudności w pracy, a przede wszystkim o stosunek dyrektora do niej. Pytał także o rodzinę, o to, co słychać w Wierzbinie. Ale odmówił przyjazdu na święta, bo coś tam zaplanował ze swoim partnerem – narty! Jechali na kilka dni w okolice Szklarskiej Poręby. Jego przyjaciel miał tam rodzinę, więc lokum mieli zapewnione.
W pewnym momencie rozmowa się urwała, jakby oboje szukali w pamięci, co by tu jeszcze powiedzieć.
- O, zapomniałem ci powiedzieć, że Marek Żak mnie odwiedził.
Stefcia wzruszyła ramionami, bo cóż to ją mogło obchodzić.
- Pytał o ciebie. Powiedziałem mu, że znów jesteś w Krakowie, że tu pracujesz i mieszkasz. Ale nie dopytywał się, gdzie. Znów będzie prowadził moje rachunki, bo ta moja dotychczasowa pani jakoś mnie źle traktuje... Chyba za mało jej płaciłem. Zatem możliwe, że kiedyś się z Markiem u mnie spotkacie. Nadal jest wolnym strzelcem, nie ożenił się. A włosy miał tak zniszczone... Szkoda gadać! Ale już się za nie wziąłem.
- Nadal są takie pięknie rude?
- O tak. Kolor pozostał.
- Można by się spotkać gdzieś na kawie... Moja obecność w Krakowie nie jest żadną tajemnicą. Przyszedłbyś ze swoim chłopakiem. Chciałabym go poznać.
- Co to – to nie! - zaprzeczył gwałtownie Kamil. - Można powiedzieć, że chłopak się cokolwiek ukrywa.
- No tak... nawet nie zdradzasz jego imienia... I niech tak zostanie. Ale nadal jest między wami dobrze?
- Chyba nie do końca. Według mnie szykuje się zmiana. Na wszelki wypadek milczę. Doszedłem do wniosku, że Stasia nikt nie zastąpi. Staś był tylko jeden. Szkoda, że nie masz tu telefonu – dodał, aby zmienić temat.
- Byłam nawet w urzędzie telekomunikacji w tej sprawie. Obiecali telefon za dziesięć lat. Wyobrażasz sobie?
- Szkoda, że nie masz pod ręką Igi. O ile dobrze pamiętam dla niej nie ma rzeczy niemożliwych – zaśmiał się cicho Kamil. - No, na mnie już czas. Muszę do studia, bo i kasa, a i pozamykać muszę. Jak usłyszę, że następna dziewczyna chora to się sam rozchoruję. Z nerwów! - Pozbierał się szybko, odebrał ponowne podziękowania Stefci za dywan, a już całkiem przy drzwiach zatrzymał się wpatrzony w drzwi. - Marne masz te zamknięcia. Załóż nowe zamki. To znaczy ten wymień i załóż jeszcze jeden.
- Sądzisz, że to konieczne?
- Nawet bardzo.
- Nie mam tu nic nadzwyczaj cennego.
- To ty jesteś nadzwyczaj cenna! Żarty na bok. O której jutro będziesz w domu? Przyślę ci fachowca wraz z zamkami. Tylko miej jakiś grosz, bo będę sprawę załatwiał telefonicznie, a on ci od razu kupi nowe zamki.
- Po siedemnastej będę na pewno. Chociaż myślę, że wcześniej.
- Dobra. Umówię was na siedemnastą, albo kilka minut po. Gdyby coś nie wyszło, to zadzwonię do ciebie do pracy.
- Dzięki. Cieszę się, że mam takiego przyjaciela.
- A ja cieszę się z takiej przyjaciółki. Z żadną dziewczyną nie byłem w tak ciepłym, serdecznym kontakcie, jak z tobą. Masz ujmujący sposób bycia. Nigdy nie zapomnę naszego poznania się U Tatara. To już tyle lat... Zaglądasz czasem do Witka?
- Ostatnio nawet często. Zawsze, gdy nie chce mi się gotować obiadu.
- Wiesz, że on jest chory? Nowotwór prostaty... Ostatnio trochę go podleczyli, ale nie jest dobrze. Martwi się o lokal. Czasem był tak słaby, że nie dał rady obsługiwać klientów. Ot, siedział sobie za ladą. Na szczęście zaczął wierzyć, że go z tego wyciągną. Oby.
- On mnie nie poznaje, a ja się nie napraszam z odnowieniem znajomości. Przychodzę, jem i wychodzę. Ale z całego serca życzę mu powrotu do zdrowia.

c.d.n.
fot. z internetu


wtorek, 7 lutego 2023

ŚLADY NA PIASKU


 
Ślady na piasku - © Elżbieta Żukrowska

Zakołysało się powiało
Aż zadźwięczało smętnie szkło
Lecz nic w butelce nie zostało
Drogą na skróty przez wydmy szły
Stópki nie duże dość nieśmiało
A tam już słońce tonęło smutne
Mew też zabrakło bo posnęły
Drogi nie było aksamitnej
Nie było też nadziei
Po co to szkło i po co miłość
Kiedy już wszystko przetańczone
W kruchość zmieniła się zażyłość
Wiatr powiał gdzieś w odwrotną stronę
Słońce tonęło w szumie fal

Choszczno, 4.02.2023 r.
fot. Wojciech Żukrowski

niedziela, 5 lutego 2023

NA PROGU NOCY


 
Na progu nocy - © Elżbieta Żukrowska

Nocka już się stroi w gwiazdy
Słonko w chmurach nurza
To nie będzie krótka nocka
Chłodna zima duża
Wiatr szaleje po gałęziach
Szron zdmuchuje szybko
Bo już soki w drzewach krążą
wiosna będzie szybko
Tutaj się rozwinie kwiatek
Tam będzie listeczek
Wiec zadanie jest dla wiatru
Odpędzić zamiecie
A przechodzień co zapomniał
Z domu rękawiczek
Już nie gapi się na niebo
I gwiazdek nie liczy

Choszczno, 2.02.2023 r.
fot. Władysław Zakrzewski


sobota, 4 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III cz.2



Stefcia z Wierzbiny - III tom - © Elżbieta Żukrowska

Cz.2. Czas nie chce stać w miejscu...

Po powrocie ze Szwecji Stefcia pierwszy rok, a w zasadzie niemal półtora roku, spędziła w Wierzbinie. Miała dość pieniędzy, by żyjąc w miarę oszczędnie, nie pracować już do końca życia. Ale nie wyobrażała sobie takiego bezczynnego siedzenia w domowych pieleszach. Krzątanie się po domu nie było jej pasją. Nie miała też planów na przyszłość. Nie miała marzeń. Od czasu do czasu jeździła do Krakowa, utrzymywała stare znajomości, wiedziała, że zazdroszczono jej tej swobody. Z czasem zaczęła myśleć o podjęciu pracy w Krakowie, ale o pracę było trudno, nadal zwalniano ludzi, a w większych zakładach wprowadzano komputeryzację. Komputer... To ją zainteresowało. Jednak nie poczyniła na razie żadnych kroków, by się uczyć informatyki. Dużo czytała. Jedną z pierwszych rzeczy po przyjeździe do Wierzbiny było zamówienie niewielkiej tablicy na grób rodzinny, która to upamiętniła śmierć Liama. Drugą było zmniejszenie złotego sygnetu Liama z czarnym, brylantowym oczkiem. Liam nie lubił biżuterii, więc go nie nosił. A Steffi odrzuciła inne błyskotki właśnie na rzecz tego sygnetu. Nosiła także złoty łańcuszek z medalikiem – pamiątkę po swojej mamie. Tych dwóch rzeczy niemal nie zdejmowała.
Niektóre z jej szkolnych koleżanek pracowały w Wierzbinie, spotykała je w sklepach i na ulicy, rozmawiały, jednak Stefcia ciągle pozostawała jakby odizolowana. Nie było żadnego „wpadnij na kawę”. Zawsze była elegancka, a to onieśmielało nawet jej dawne koleżanki. „Może powinnam przestać nosić kapelusze?” - czasem przemykało jej przez myśl. Ale w kapeluszach dobrze się czuła i nawet sprawiła sobie następne dwa, również czarne. Babcia podpowiadała, że powinna zaprzestać noszenia żałoby, ale jakoś ciągle nie mogła przestawić się bodaj na głębokie szarości lub ciemną zieleń. Jeśli zakładała dżinsy – to też wyłącznie czarne. Nawet ojciec się krzywił na te czernie.
„Jakbyś już nie miała się w co ubrać!”.
- Ty to masz dobrze – powiedziała kiedyś Irenka Modlińska, wydając jej resztę za prasowe zakupy.
- Dlaczego tak sądzisz? Takie siedzenie w domu jest nudne – odpowiedziała.
- A tam nudne! Leżenie do góry brzuchem nie może być nudne! To relaks o którym marzę! Ja przy dwojgu dzieciach nie wiem, gdzie ręce włożyć. Mąż mi w domu wcale nie pomaga, bo wciąż goni za pracą.
Takie rozmowy zdarzały się od czasu do czasu. Te koleżanki nie wiedziały, jak bardzo Stefcia zazdrości im dzieci. Nie męża, pracy, ale właśnie dzieci. Chciałaby poznać kogoś sensownego, kogoś, kto dałby jej dziecko... Osaczona takimi myślami jechała do Krakowa. Kamil odprawiał tam czary nad jej włosami, częstował kawą i kremówkami, namawiał na osiedlenie się na dobre w Krakowie.
- Zanudzisz się na prowincji. Jesteś coraz bardziej zgaszona! Kraków by cię rozruszał! Masz jakieś plany? Ty jesteś kobietą czynu. Nie powinnaś zamykać się w Wierzbinie.
- Nie mam. Boję się przy tym, że zapomnę wszystkiego, czego się dotychczas nauczyłam. Nawet szwedzkiego języka! - poprawiła się na krześle i założyła nogę na nogę.
- A masz jakiś kontakt z Rybbingami?
- Dzwonię do nich raz na kilka miesięcy, ale... Tak z obowiązku dzwonię. Postanowiłam, że teraz będę dzwonić tylko raz w roku, na Boże Narodzenie. Tam nikt za mną nie tęskni. Mam dobry kontakt z Wiktorem i moimi kuzynkami. Ale na razie do Szwecji się nie wybieram, mimo że mnie zapraszają. Niedawno rozmawiałam z Davidem. On też ma zamiar znaleźć sobie coś innego. Z moim teściem dogaduje się bez problemu, ale od czasu do czasu wpada tam Kaisa i robi w hotelu kipisz. David twierdzi, że to jest nie do wytrzymania. A ja teraz mam w Wierzbinie namiastkę grobu Liama i to musi mi wystarczyć. Kamil, powiedz mi – czy ty nie chciałbyś mieć dziecka?
Spojrzał na nią zaskoczony, a później wpatrzył się w swoją kawę. Siedział na wprost Stefci, trzymając oburącz filiżankę kawy między rozsuniętymi kolanami. Zgarbił się mocniej i długo nie odpowiadał.
- Sam nie wiem. Kiedyś o tym myślałem. Ale kobieta i ja... Nie, to nie dla mnie. A ty myślisz o dziecku?
- Tak. Stosunkowo często. Jednak nie wyobrażam sobie, bym poszła do łóżka z przypadkowym facetem. Musiałabym coś do niego czuć. Bodaj jakieś przywiązanie, jakąś przyjaźń... Ale dziecko chciałabym mieć. Bardzo. Mój zegar biologiczny coraz głośniej tyka, lecz niedługo zamilknie na zawsze...
- Nie wszyscy moi znajomi są gejami. Jest kilku wolnych facetów, z którymi mógłbym cię poznać. O ile byś chciała.
- Jak pomyślę, że to miałaby być znajomość tylko dla prokreacji, to od razu mnie odrzuca. Lepiej mnie z nikim nie poznawaj!
- Chyba masz rację. Większość rzeczy dzieje się przypadkiem – zauważyłaś? Ale i przypadkowi trzeba pomóc. Nie możesz wygrać w totolotka, skoro nigdy nie grasz. Więc daj sobie szansę. Zobacz, Staś nie żyje. Nie zapomniałem o nim. A jednak jestem z nowym partnerem i dobrze się nam układa.
- Znam go?
- Nie sądzę.
- Ale jesteś szczęśliwy?
- Może nie tak do końca, ale nie mam powodów do narzekań. On jest bardzo młody i gdzieś tam z tyłu głowy mam zawsze myśl, że mnie porzuci dla kogoś innego. Nie mogę tego wykluczyć. Więc z mojej strony wszystko jest na pół gwizdka, rozumiesz? Boję się zaangażować tak bez reszty. A przecież wiem, że życie jest jednorazową ofertą. Gdzieś to usłyszałem i w pełni się z tym zgadzam. Jeśli nie wykorzystam swojej szansy – zawsze będę żałował.
- Ten brak mocnego zaangażowania to chyba nie jest dobre założenie. No nic – ja muszę się zbierać, bo mi pociąg ucieknie.
- Nie spiesz się. Odwiozę cię na dworzec.
W czasie innej bytności w Krakowie wpadła na Grzesia Wiśniewskiego i dała się zaprosić na kawę do kawiarni. Grzesiek był już rozwiedziony – po trzech latach małżeństwa! Opowiadał o swoich małżeńskich czasach. Sam sobie nie mógł się nadziwić, że zdecydował się na ślub z tak nieodpowiednią osobą!
- Teraz każdemu chłopakowi mówię – jak się żenisz, to najpierw poznaj się dobrze z teściową. Za jakiś czas twoja przyszłą żona będzie toczka w toczkę jak teściowa – perorował Grzesiek między jednym a drugim łykiem kawy. - A ty co? Dalej jesteś samotna? - Oparł łokcie na stoliku i wpatrywał się badawczo w Stefcię.
- Jestem. Po prostu męski ród mnie nie pociąga.
- Świetnie wyglądasz. Zostałaś lesbijką? Zapewne podobasz się wielu mężczyznom. I nic nigdzie nie iskrzy?
- Nie iskrzy. W moim środowisku nie ma odpowiednich facetów. Tato nawet usiłował mnie z kimś poznać, ale nie jestem zainteresowana nowymi znajomościami.
- Bo ty pewnie chcesz takiego błysku, jak to było z Liamem. Wasza miłość była wyjątkowa. Nie licz, że następna będzie też taka ognista!
Stefcia wytarła dokładnie usta serwetką, aż na jej wargach pozostało niewiele szminki. Zwlekała z odpowiedzią. Co zresztą mogła powiedzieć? Że na żadną miłość już nie liczy?
- A gdzie teraz mieszkasz? - Zapytała, aby zmienić temat.
- Aż wstyd mówić – w piwnicy z malutkim okienkiem. W norze. To jedno dobre, że mogę tam palić papierosy. Ale właśnie rzuciłem palenie. Wiesz, jestem głównym ekonomistą i mam dobre zarobki, a mieszkam niemal jak kloszard. Jednak chcę wyjechać z Krakowa. Nie chcę nawet przypadkiem spotykać mojej byłej. Kuzyn obiecał znaleźć mi coś odpowiedniego we Wrocławiu. Zatrzymałem się w tej dziupli, bo im gorsza – tym szybciej stąd wyjadę, nie będę szukać wykrętów. Ale nie chcę pracy gorszej niż mam. Dlatego trzeba czekać. Mam wyrko i biurko. Koszule trzymam w walizce. Garnitury w pokrowcach na hakach na drzwiach. Jest tam okropnie. Ale gospodyni dobrze gotuje. Z rana dostaję kawę, a po pracy obiad. To tanie mieszkanie. I to mnie trzyma. Pranie robię u Zdziśka. Pamiętasz Zdziśka Gołąbczyka? Tam piorę, suszę i prasuję. Mam już dość takiego życia. Nawet nie mogę nikogo zaprosić do domu. No, bo to nie jest dom, ale nora. Dziura w ziemi. Mam nadzieję, że kuzyn szybko mi coś znajdzie. Naciskam go co tydzień.
- A dlaczego się wyprowadziłeś od swojej eks?
- To była jej panieńska kawalerka. A ja miałem dość awantur. Aha, daj mi swój numer telefonu do... Patrz, nie pamiętam, gdzie ty teraz mieszkasz... - Grzesiek wyjął maleńki notesik i starannie zanotował podany numer. - Nie zdziw się jak zadzwonię. Ale mogę dzwonić tylko z pracy, bo w tym niby-mieszkaniu nie mam telefonu. To nawet dobrze, bo spokojnie śpię. Ale czasem chce mi się pogadać z kimś życzliwym.
- A czemu sam nie pojedziesz i nie poszukasz?
- Myślisz, że przyjmą obcego, ot tak - faceta z ulicy?
- Przecież miałbyś jakieś referencje.
- Oprócz referencji potrzebne są plecy!
- Już zapomniałam, że u nas tak jest... Chyba się jednak i ja rozejrzę za pracą tu, w Krakowie. Tu mam najwięcej znajomości. No i nadal są duże zakłady. Wiesz, pracowałam u takiej jednej pani w Wierzbinie...
I opowiedziała o tym, jak niespodziewanie dostała propozycję pracy na dwa-trzy miesiące u pani Modlińskiej, matki jej szkolnej koleżanki. Modlińska prowadziła biuro rachunkowe razem z synem, ale on zachorował na żółtaczkę, więc szefowa koniecznie musiała kogoś zatrudnić „na chwilę”, zanim syn nie wyjdzie ze szpitala. Chciała aby ktoś był w biurze, odbierał telefony, bo ona często jeździła pod zakaźny szpital. A tymczasem syn chorował bardzo długo, bo wywiązały się jakieś komplikacje. Oczywiście zatrudniając Stefcię nie miała pojęcia, że do komplikacji dojdzie. I tak z miesiąca pracy zrobiło się aż siedem miesięcy. Na początku miała tylko odbierać telefony, z biegiem czasu wciągnęła się w rozliczenia i to się jej nawet podobało. Wynagrodzenie miała mizerne, ojciec się śmiał, że ledwie na sól do śledzi, ale akurat na pieniądzach Stefci nie zależało.
- Będę o tobie pamiętał – zapewnił ją Grzesiek na pożegnanie. - Ale ty zawczasu rozejrzyj się za jakimś mieszkaniem, bo w ostatniej chwili nic nie znajdziesz.
W tym samym dniu Stefcia wstąpiła jeszcze do pieczarkarni „U Tatara”. Za każdym razem wchodziła tam ostrożnie, bo bała się spotkać Marka Żaka. Witek jej nie poznawał. Sama wiedziała, że bardzo się zmieniła. Nie usiłowała się przypominać Witkowi. Zjadała swoją porcję, popijała herbatą i szła dalej. Była tu kilka razy z Liamem, gdy oboje mieszkali w Krakowie. Teraz lubiła odwiedzać te miejsca, które wspólnie poznawali, alejki, którymi spacerowali, a nawet odpoczywać na jednej specjalnie ulubionej ławeczce na plantach. Gwar wielkiego miasta wydawał się jej być idealnym tłem dla wspomnień. Ojciec pytał, po co jedzie do Krakowa. W zasadzie sama nie wiedziała. Dla wspomnień? Może i dla wspomnień. Najlepszą wymówką był jednak Kamil - „jadę do mego fryzjera”. Czasem coś udawało się jej kupić – na przykład zielone kubańskie pomarańcze, jakieś wyroby garmażeryjne, trochę słodyczy, a nawet piżamę dla ojca i dla babci rajstopy. A dla siebie te dwa czarne kapelusze. Jakoś nigdy nie miała pomysłu na upominek dla Piotrka, więc jeśli już – to przywoziła mu książki (głównie z antykwariatu) lub płyty.
Babcia zżymała się na czarne stroje. Prosiła, aby przestała ubierać się na czarno. Przecież czas żłoby skończył się dawno temu.
- A co ci to przeszkadza? - pytała retorycznie Stefcia.
- A przeszkadza! I to coraz bardziej! Dość już tej niekończącej się żałoby.
- Dobrze mi w czarnym.
- I zacznij się w końcu malować!
Nie zaczęła.
Praca u pani Modlińskiej poszerzyła znacznie krąg jej znajomych, a niektóre znajomości po prostu odnowiła. Co miesiąc przybywało nowych klientów, przyjmowanie telefonów zamieniło się w rozliczanie podatków, w wyszukiwanie ulg, a nawet kruczków prawnych, umożliwiających obniżenie należności dla skarbówki. Stefcia była w tym dobra. Zdarzało się, że nawet na mieście ktoś ją zaczepiał i prosił o poradę, a w niedzielę po mszy świętej podchodził by ot, tak sobie pogadać.
- Tego młodego Kaszkowskiego to mogłabyś zaprosić do domu nawet na kawę – podpowiadała babcia.
- A on mi po co? Nie żartuj, babciu!
- Bardzo przystojny młody człowiek i tak na ciebie patrzy...
- Jak patrzy? Babciu, on mnie wcale nie obchodzi!
- A bo to źle, że nikt ciebie nie odwiedza. Przecież nie jesteś zakonnicą!
- Daj spokój babciu! Takie zażyłości wcale mi nie są potrzebne.
- Bo ty tylko Liam, Liam, Liam. Liama już nie ma, a żyć jakoś trzeba.
Pewnie, że trzeba, sama o tym wiedziała. Jednak żaden ze znajomych nie zajmował jej myśli na tyle, by się z nim umawiać i randkować Ale bez tego nie będzie dziecka! Nie, nie wyobrażała sobie, by mogła z obcym facetem pójść do łóżka! A ci wszyscy znajomi panowie – o czym by z nimi rozmawiała? Z Liamem miała miliony tematów do przedyskutowania. Każdą myślą mogła się z nim podzielić. Dyskutowali nie tylko o hotelach i pracownikach, ale o książkach, o wspólnie oglądanych filmach, nie raz wspólnie zanurzali się we wspomnienia. Tu wszyscy mężczyźni byli obcy, dalecy, w większości nawet nieciekawi. Zwykli zapracowani faceci goniący za pieniądzem. Drobni ciułacze z tysiącem zmartwień. Niektórzy bardzo zarozumiali, pewni siebie, rozpoczynając rozmowę co drugie zdanie zaczynali od „ja” - ja to tak zrobiłem, powiedziałem, uważam, mam. Szczególnie drażniło ją podkreślanie owego „ja mam”.
- Kobieta musi mieć adoratorów – powiedziała babcia, gdy we troje pili w kuchni herbatę. - Musi trochę flirtować, uśmiechać się, być doceniana. Powiedz, Edziu, czy nie mam racji?
- Nie bardzo się na tym znam, ale skoro tak mówisz... Lecz nasza Stefcia nie pozwala się adorować.
- Ale żeście temat znaleźli! Aż mi duszno od waszego gadania – wzburzyła się Stefcia.
- Mamo, dajmy spokój. Stefcia sama musi do tych adoratorów dojrzeć. Chociaż Baranowski pytał mnie, dlaczego tak długo nosisz żałobę.
- Nie jego sprawa – burknęła ze złością Stefcia i zabrawszy kubek z herbatą poszła do swego pokoju.
Babcia wzruszyła ramionami, a Edward z dezaprobatą pokręcił głową.
- Nic nie możemy zrobić. Żadne słowa do niej nie docierają. Czy ty, mamo, nie możesz zabrać jej tych wszystkich czarnych szmat i gdzieś spalić? Albo chociaż schować?
- Nie zrobię tego. Wczoraj znów kupiła sobie czarny golf i czarne rajstopy. Pokazywała mi. Nie ma na nią siły.
- Zastanawiam się, co się dzieje w jej głowie. Nawet nam nic o sobie nie mówi. Toż to już tyle czasu minęło, a ona tylko na cmentarz chodzi i zdjęcia ogląda.
- Nie może się odciąć od tamtej miłości. A nam się w pierwszej chwili zdawało, że to tylko takie młodzieńcze zadurzenie. Ale jest trzeźwa. Pracuje, pomaga w domu, można nawet powiedzieć, że to ona prowadzi dom, a ja tyle co ugotuję. Pierze, sprząta, prasuje, zamiata podwórko. Całą ubiegłą zimę to ona odgarniała śnieg, bo Władeczek miał szczególne problemy z ręką. Jest pracowita. A później idzie do siebie i albo czyta, albo ogląda zdjęcia... Nic jej nie mogę powiedzieć, bo w domu wszystko jest zrobione na czas. Jakby jakiś schemat miała w głowie. Nie zdążę pomyśleć, a już jest zrobione.
- Myślałem, że jak pójdzie do pracy, to się coś zmieni. Przecież nie musi być aż taka akuratna! A ona ostatnio nawet Tajkiego zabiera na przebieżkę. Na cmentarz prawie zawsze z psem chodzi. I izoluje się od ludzi.
- A ty pamiętasz, że Władeczek do sanatorium jedzie? - pani Stefania bystro spojrzała na syna, ciekawa jego reakcji.
- Będę musiał wziąć urlop. Nie mam wyjścia. - Edward wstał i zaczął spacerować po kuchni. - Może nawet zaangażuję Stefcię do pomocy. Co o tym sądzisz?
- Nie pochwalam, ale zrobisz, jak będziesz uważał. Jeszcze trochę warzyw będzie do sprzedania na giełdzie... Mogłaby zastąpić cię na miejscu... Kiedy ostatnio byłeś na Mokradełku?
- W piątek. Nic się tam nie dzieje. A gdzie w tym roku wysyłają Władka do sanatorium? O, zapomniałem ci powiedzieć – był u mnie w biurze w piątek Zaręba. Magda zrobiła nam kawę i chwilę rozmawialiśmy. Ma robotę dla moich posadzkarzy. Chce u siebie w zakładzie wyremontować wszystkie toalety. Ale później zapytał o Stefcię. Chce ją zaprosić na jakąś zabawę zakładową. Pytał, co ja na to. Mówię, co mnie pytasz, porozmawiaj z moją córką. Ale ona tak w tej czerni chodzi, że nie ma odwagi do niej zagadać.
- A widzisz? Nawet obcym ta czerń przeszkadza! I co dalej?- zaciekawiła się pani Stefania.
- Mówię mu, że ja nie mam nic przeciwko temu – Edward ponownie usiadł na wprost matki i zaczął kręcić pustym kubeczkiem. - Zechce to pójdzie. Ja posłem nie będę. A on na to, że ona wdowa, on wdowiec, to by do siebie pasowali.
- Ale on wdowiec z trojgiem dzieci... Szuka gospodyni.
- A może nawet i o pieniądze chodzi, bo to żadna tajemnica, że Stefcia jest bogata...
- Lepiej niech nie przyjmuje tej oferty!
- Tak czy tak może na dniach do nas wpaść. Stefcia już nie pracuje u Modlińskiej, więc tylko tu może ją złapać. Chłop jest w porządku, ale czy to partia dla naszej Stefci? Nie powiedziałbym...
Stefcia u siebie w pokoju stała przy oknie zapatrzona, a nie widząca tego, co było za szybą. Ciągle była wewnętrznie odrętwiała. Albo gorzej – jakby jej serce niszczył jakiś wirus, pasożyt, robak... Chowała to swoje cierpienie przed światem. Nie skarżyła się nawet babci. Jak to możliwe, że tak długo cierpi nie mając żadnych fizycznych obrażeń? Czasem wydawało się jej, że już ból zanika, że już go uśmierzyła. A później znów czuła, że życie ją miażdży... Nie miała marzeń, z wyjątkiem dziecka, nie miała planów. Wszystko się skończyło wraz ze śmiercią Liama. Wszystko. Nie miała w życiu żadnego celu. Nie użalała się nad sobą. Ale ta wewnętrzna pustka była... Jaka? Nie mogła się ogarnąć, wyzwolić, odciąć. Może nawet chciała, by coś się w jej życiu zmieniło. Właśnie – dziecko by wszystko zmieniło... Czyje dziecko? Z kim miała to dziecko począć?
Zwinąć się w kłębek i przespać dalsze życie. Otumanić się lekami. Nic nie musieć. Nic nie musieć... Nie czuć, nie pragnąć, na nic nie liczyć. Nic jej nie było trzeba. Nic i nikogo – z wyjątkiem Liama...
Myśl o otumanieniu się lekami była bardzo pociągająca...
Dopiła herbatę i odstawiła kubek.
A jeśli babcia ma rację mówiąc o jej czarnych ciuszkach? Może to one zatrzymują ją w tej beznadziei? Może faktycznie pora coś zmienić? Zdjęła z siebie czarną bluzkę i nałożyła pierwszą z brzegu – akurat była kremowa. Obejrzała się w lustrze i z dezaprobatą pokręciła głową. Zmieniła na szarą. Długo stała przed lustrem i w końcu – wbrew sobie – zaakceptowała zmianę. Robię to dla babci – przekonywała samą siebie. Zmieniła jeszcze dżinsy – z czarnych na niebieskie. Nadal były na nią dobre, choć nie nosiła ich od kilku lat. Ta zmiana wystarczy – zdecydowała. Na malowanie też przyjdzie czas, jednak nie dziś. Nie dziś! Nie wszystko naraz.
Każdego dnia wstawała bardzo wcześnie i jeszcze w szlafroku szła do kuchni, wypuszczała na dwór psa, nastawiała ekspres, aby ojciec miał kawę przed wyjściem. Robiła mu kanapki na śniadanie i do pracy. Kawę piła zazwyczaj razem z ojcem. Po jego wyjściu „ogarniała” dom – najpierw łazienki. Później, już po prysznicu, ubierała się i robiła resztę – podlewała kwiaty, wycierała kurze, szczególnie dbając o pokój ojca i o salon. Teraz była kolej na kuchnię. Jeśli babcia już wstała – robiła jej herbatę i na kartce spisywała co trzeba kupić. Z „koszykiem pani Marii” szła na rynek. Często zabierała ze sobą Tajkiego. Po powrocie przynosiła warzywa i przygotowywała je do obiadu. Od tego momentu była wolna, chyba że miała coś do prania lub prasowania. Co dwa- trzy dni zamiatała podwórko i chodnik przylegający do posesji. Czasem piekła ciasto, ale tylko coś prostego, jak jabłecznik, murzynek lub zwykła babka. Rozmowa z babcią sprawiała jej trudność, bo babcia ciągle „marudziła” na temat czerni, dlatego uciekała do swego pokoju. Niemal bez przerwy myślała o Liamie. Kojarzył się jej z każdą czynnością. Czasem zamierała w bezruchu pogrążona we wspomnieniach. Książki nie rozwiązywały problemu, gdyż wiele z nich w jakiś sposób znów przywoływały stare obrazy. Czasem żałowała, że tego lub tamtego nie zdążyła z nim zrobić, o tym lub o tamtym mu powiedzieć, więc teraz mówiła o tym w myślach. Rozmawiała z Liamem, jakby było obok niej. Zapamiętywała się do tego stopnia, że nie słyszała, że babcia coś do niej mówi.
- Stefciu, obudź się! - upominała babcia dotykając jej ręki.
Nie myśleć, nie rozmawiać, nie słuchać bzdurnych rozmów. Usnąć. Zapomnieć o wszystkim. Usnąć...
Największy wpływ na Stefcię miał stryj Bela. Przy nim nie mogła uciec we wspomnienia, ciągle coś do niej mówił, zadawał pytania, ale zachowanie stryja jakoś nie męczyło.
Znów pojechała do Krakowa. Kamil od razu zauważył, że nareszcie nie jest w czerni, ale nie skomentował tego, tylko wyjątkowo długo zajmował się jej włosami, gdyż nieco zmienił fryzurę. Podpowiedział, jak ma się teraz czesać.
- Jesteś bardzo pozytywnie zmieniona. Podobasz mi się. - Zauważył z uśmiechem, gdy już się zbierała do wyjścia.
- Chcę wrócić do Krakowa – oświadczyła Stefcia. - Rozglądam się za pracą i za mieszkaniem. Jakbyś coś wiedział, to daj mi znać. Przeglądałam dzisiejsze ogłoszenia, ale nic dla mnie nie było.
- A branża?
- Najchętniej bankowość. Prawdopodobnie wzięłabym cokolwiek sensownego się nadarzy. Ktoś mi mówił, że może na kolei... Muszę oderwać się od Wierzbiny. Tam jest jakaś okropna seria pogrzebów! Dużo naszych znajomych umiera. Epidemia jakaś, czy co? Dobrze, że w większości są to ludzie leciwi, jak to się mówi – przedwojenni. Ale i tak przykro. No, trzymaj się. I jeszcze raz bardzo dziękuję. - Cmoknęła Kamila w policzek i zabrała swoje pakunki – dziś wyjątkowo ciężkie.
- Sorki, ale nie mogę cię odwieźć, za chwilę mam klientkę – tłumaczył się Kamil z zażenowaniem.
W pociągu stała na korytarzu przy oknie – tak właśnie było najczęściej, bo pociąg był przeładowany. Zamknęła oczy i znów wspominała Liama. Nie interesował ją migający za szybą krajobraz, czerwono-złoty, jesienny, przepiękny! Za to denerwowali ludzie wędrujący w tę i z powrotem po korytarzu. Czego szukali? Wszędzie było jednakowo ciasno, a toalety takie brudne, że aż strach tam było wchodzić. W zasadzie nigdy z Liamem nie jeździła pociągiem, ani tu, ani w Szwecji. Co ją tam tak długo trzymało? Zawsze tęskniła za Polską. A dokładniej za Wierzbiną, za rodzinnym domem. A jednak zwlekała z ostatecznym zamknięciem swoich hotelowych rachunków. Zajęta służbowymi sprawami nie miała czasu na rozpamiętywanie swego związku z Liamem. Do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy! Zawsze troszczyła się o pracowników, nie tylko o wyniki ekonomiczne. Po śmierci męża jej zaangażowanie wzrosło. W pewnym sensie chciała udowodnić Rybbingom (tak poza świadomą na ten temat myślą), że bez ich pomocy, bez pomocy Liama, może i umie utrzymać hotele na wysokim poziomie. Dla przykładu te broszury promujące hotele rozsyłane do wszystkich większych biur podróży. Studiowała dokładnie każde zapisane tam zdanie i każde proponowane zdjęcie. Nie godziła się nawet na cień bylejakości, wszystko musiało być perfekcyjne. Walczyła z dostawcami artykułów spożywczych, bo doceniała znaczenie hotelowej restauracji. W każdym hotelu miała teraz fryzjera, lekarza, butik z najpotrzebniejszymi artykułami, których gość mógł zapomnieć zabrać z domu. Wydawało się, że pamiętała o każdym drobiazgu, począwszy od służbowych strojów, a skończywszy na obowiązkowych zapasach przeróżnych rzeczy w hotelowych magazynach. Chętnie słuchała podpowiedzi Davida, ale to ona podejmowała decyzje. Oczywiście najtrudniej jej było przekazać wszystko w ręce Rybbinga. Kaisę od razu z tego wykluczyła, bo spodziewała się zaskakujących, czy wręcz nieprawdopodobnych problemów stworzonych przez teściową tylko po to, by utrudnić pożegnanie się z hotelami. Na koniec poprosiła Halvara, by opiekował się zatrudnionymi Polkami – niech ich nie zwalnia pod byle pretekstem, niech daje im szansę, nawet jeśli rzeczywiście z czymś podpadną. Jednakże rozwiązując jakiś wyjątkowo trudny problem zawsze zastanawiał się, jakby w takiej sytuacji postąpił Liam. Nie działała pochopnie, bo takie działanie nawet nie leżało w jej naturze.
To wszystko łącznie trzymało ją przy zdrowych zmysłach.
W Wierzbinie odpoczywała. A jednocześnie wreszcie miała dużo czasu na rozpamiętywanie minionego – jej cudownych chwil z Liamem. Teraz już wiedziała, że nie może dłużej pozostawać bez pracy, za dużo było tęsknoty, żalu i cierpienia, za dużo bólu. Praca pochłonie część jej czasu i skieruje myśli w inną stronę. Tęsknota musi osłabnąć. Jednak pracy nie było... Ze zdziwieniem dowiedziała się, że dziewczyny po studiach przyjmują pracę ekspedientek w sklepie... Na przykład Monika, koleżanka z liceum, magister socjologii, pracowała w jakimś miejscowym biurze dosłownie za grosze.
- Tak, dostałabym pracę w Warszawie – tłumaczyła wyraźnie zgaszona - ale po opłaceniu czynszu za wynajem stancji i uregulowaniu wszystkich innych opłat zostawałyby mi śmieszne pieniądze. Musisz wiedzieć, że życie w Warszawie jest dużo droższe niż w Wierzbinie. Poza tym rodzice się starzeją i jestem im tu potrzebna. Ale planuję wrócić do Warszawy. Naprawdę tego chcę.
Stefcia z rana zostawiła samochód na parkingu koło dworca i dzięki temu teraz bardzo szybko znalazła się w domu. Pierwszy powitał ją Tajki, tańcząc wokół niej z radości. Pogłaskała psa chcąc go nieco uspokoić. Ojciec też był na podwórku, rozmawiał z jakimś nieznajomym mężczyzną. Przywitała się z daleka i weszła do domu. Była głodna. Cmoknęła babcię w policzek.
- Już ci grzeję zupę. Będziesz jadła?
- A jaka? Byle nie kalafiorowa!
- Pomidorowa z ryżem.
- To będę jadła. Ale poczekaj, najpierw muszę do toalety.
Kiedy wróciła zaczęła od rozpakowania zakupów – miała aż dwa kilogramy żołądków drobiowych, kilogram czarnego salcesonu i tyle samo kaszanki. Do tego cały kilogram cytryn!
- Myślę, że im ta podróż nie zaszkodziła – powiedziała rozwijając kaszankę i ją wąchając.
- Zaraz się tym zajmę, a ty teraz jedz. Ale się się Edzio ucieszy z tej kaszanki! Dzwonił twój kolega z Krakowa, ten Grzesiek. Ma dla ciebie jakieś ważne wiadomości i obiecał, że jutro zadzwoni. Może nawet z samego rana, więc po żadne zakupy rankiem nie lataj. Pytałam, ale nie powiedział o co chodzi.
- Jak zwykle tajemniczy Grześ. Pyszna ta zupa!
- Na drugie danie mam gulasz z kaszą gryczaną i kiszone ogórki. Edzio się prosił o kaszę, choć tu ryż, a tu kasza – to jakoś nie bardzo pasuje.
- Też zjem, ale tylko odrobinę, bo mi dużo tej zupy nalałaś. A co w domu? Jak ty się czujesz?
- Ja się dobrze czuję, ale Edzio znów kładł rękę na sercu. Zreflektował się i zaraz ją cofnął. Myślę, że serce może mu dokuczać.
- Wiesz o jakichś problemach?
- Nie, nic nie mówił. Ale tak sobie pomyślałam, że ludzie jeżdżą po szpitalach, po sanatoriach, a on nawet lekarza unika... Powinien zrobić chociaż podstawowe badania. Tak dla własnego spokoju, bo przecież już dawno nie robił... A może jednak trzeba podjąć jakieś leczenie? Jeśli tak, to nie ma co zwlekać. Porozmawiaj o tym z Edziem. Ja aż się boję zaczynać rozmowę na ten temat, bo mnie zaraz ofuknie i na tym się skończy. Znajdź jakieś dobre argumenty. On chyba ostatnio nawet żadnych leków nie bierze...
- Dobrze, nie zapomnę. Ale teraz chyba trochę poleżę, bo całą drogę powrotną stałam na korytarzu. Dziękuję, babciu. Obiad był pyszny – i znów ucałowała babcię.

c.d.n.
fot. własne