Stefcia z Wierzbiny - III tom - © Elżbieta Żukrowska
Cz.2. Czas nie chce stać w
miejscu...
Po powrocie ze Szwecji Stefcia pierwszy
rok, a w zasadzie niemal półtora roku, spędziła w Wierzbinie.
Miała dość pieniędzy, by żyjąc w miarę oszczędnie, nie
pracować już do końca życia. Ale nie wyobrażała sobie takiego
bezczynnego siedzenia w domowych pieleszach. Krzątanie się po domu
nie było jej pasją. Nie miała też planów na przyszłość. Nie
miała marzeń. Od czasu do czasu jeździła do Krakowa, utrzymywała
stare znajomości, wiedziała, że zazdroszczono jej tej swobody. Z
czasem zaczęła myśleć o podjęciu pracy w Krakowie, ale o pracę
było trudno, nadal zwalniano ludzi, a w większych zakładach
wprowadzano komputeryzację. Komputer... To ją zainteresowało.
Jednak nie poczyniła na razie żadnych kroków, by się uczyć
informatyki. Dużo czytała. Jedną z pierwszych rzeczy po
przyjeździe do Wierzbiny było zamówienie niewielkiej tablicy na
grób rodzinny, która to upamiętniła śmierć Liama. Drugą było
zmniejszenie złotego sygnetu Liama z czarnym, brylantowym oczkiem.
Liam nie lubił biżuterii, więc go nie nosił. A Steffi odrzuciła
inne błyskotki właśnie na rzecz tego sygnetu. Nosiła także złoty
łańcuszek z medalikiem – pamiątkę po swojej mamie. Tych dwóch
rzeczy niemal nie zdejmowała.
Niektóre z jej szkolnych
koleżanek pracowały w Wierzbinie, spotykała je w sklepach i na
ulicy, rozmawiały, jednak Stefcia ciągle pozostawała jakby
odizolowana. Nie było żadnego „wpadnij na kawę”. Zawsze była
elegancka, a to onieśmielało nawet jej dawne koleżanki. „Może
powinnam przestać nosić kapelusze?” - czasem przemykało jej
przez myśl. Ale w kapeluszach dobrze się czuła i nawet sprawiła
sobie następne dwa, również czarne. Babcia podpowiadała, że
powinna zaprzestać noszenia żałoby, ale jakoś ciągle nie mogła
przestawić się bodaj na głębokie szarości lub ciemną zieleń.
Jeśli zakładała dżinsy – to też wyłącznie czarne. Nawet
ojciec się krzywił na te czernie.
„Jakbyś już nie miała
się w co ubrać!”.
- Ty to masz dobrze – powiedziała
kiedyś Irenka Modlińska, wydając jej resztę za prasowe zakupy.
- Dlaczego tak sądzisz? Takie siedzenie w domu jest nudne –
odpowiedziała.
- A tam nudne! Leżenie do góry brzuchem nie
może być nudne! To relaks o którym marzę! Ja przy dwojgu
dzieciach nie wiem, gdzie ręce włożyć. Mąż mi w domu wcale nie
pomaga, bo wciąż goni za pracą.
Takie rozmowy zdarzały
się od czasu do czasu. Te koleżanki nie wiedziały, jak bardzo
Stefcia zazdrości im dzieci. Nie męża, pracy, ale właśnie
dzieci. Chciałaby poznać kogoś sensownego, kogoś, kto dałby jej
dziecko... Osaczona takimi myślami jechała do Krakowa. Kamil
odprawiał tam czary nad jej włosami, częstował kawą i
kremówkami, namawiał na osiedlenie się na dobre w Krakowie.
- Zanudzisz się na prowincji. Jesteś coraz bardziej zgaszona!
Kraków by cię rozruszał! Masz jakieś plany? Ty jesteś kobietą
czynu. Nie powinnaś zamykać się w Wierzbinie.
- Nie mam.
Boję się przy tym, że zapomnę wszystkiego, czego się dotychczas
nauczyłam. Nawet szwedzkiego języka! - poprawiła się na krześle
i założyła nogę na nogę.
- A masz jakiś kontakt z
Rybbingami?
- Dzwonię do nich raz na kilka miesięcy, ale...
Tak z obowiązku dzwonię. Postanowiłam, że teraz będę dzwonić
tylko raz w roku, na Boże Narodzenie. Tam nikt za mną nie tęskni.
Mam dobry kontakt z Wiktorem i moimi kuzynkami. Ale na razie do
Szwecji się nie wybieram, mimo że mnie zapraszają. Niedawno
rozmawiałam z Davidem. On też ma zamiar znaleźć sobie coś
innego. Z moim teściem dogaduje się bez problemu, ale od czasu do
czasu wpada tam Kaisa i robi w hotelu kipisz. David twierdzi, że to
jest nie do wytrzymania. A ja teraz mam w Wierzbinie namiastkę grobu
Liama i to musi mi wystarczyć. Kamil, powiedz mi – czy ty nie
chciałbyś mieć dziecka?
Spojrzał na nią zaskoczony, a
później wpatrzył się w swoją kawę. Siedział na wprost Stefci,
trzymając oburącz filiżankę kawy między rozsuniętymi kolanami.
Zgarbił się mocniej i długo nie odpowiadał.
- Sam nie
wiem. Kiedyś o tym myślałem. Ale kobieta i ja... Nie, to nie dla
mnie. A ty myślisz o dziecku?
- Tak. Stosunkowo często.
Jednak nie wyobrażam sobie, bym poszła do łóżka z przypadkowym
facetem. Musiałabym coś do niego czuć. Bodaj jakieś przywiązanie,
jakąś przyjaźń... Ale dziecko chciałabym mieć. Bardzo. Mój
zegar biologiczny coraz głośniej tyka, lecz niedługo zamilknie na
zawsze...
- Nie wszyscy moi znajomi są gejami. Jest kilku
wolnych facetów, z którymi mógłbym cię poznać. O ile byś
chciała.
- Jak pomyślę, że to miałaby być znajomość
tylko dla prokreacji, to od razu mnie odrzuca. Lepiej mnie z nikim
nie poznawaj!
- Chyba masz rację. Większość rzeczy
dzieje się przypadkiem – zauważyłaś? Ale i przypadkowi trzeba
pomóc. Nie możesz wygrać w totolotka, skoro nigdy nie grasz. Więc
daj sobie szansę. Zobacz, Staś nie żyje. Nie zapomniałem o nim. A
jednak jestem z nowym partnerem i dobrze się nam układa.
-
Znam go?
- Nie sądzę.
- Ale jesteś szczęśliwy?
- Może nie tak do końca, ale nie mam powodów do narzekań. On
jest bardzo młody i gdzieś tam z tyłu głowy mam zawsze myśl, że
mnie porzuci dla kogoś innego. Nie mogę tego wykluczyć. Więc z
mojej strony wszystko jest na pół gwizdka, rozumiesz? Boję się
zaangażować tak bez reszty. A przecież wiem, że życie jest
jednorazową ofertą. Gdzieś to usłyszałem i w pełni się z tym
zgadzam. Jeśli nie wykorzystam swojej szansy – zawsze będę
żałował.
- Ten brak mocnego zaangażowania to chyba nie
jest dobre założenie. No nic – ja muszę się zbierać, bo mi
pociąg ucieknie.
- Nie spiesz się. Odwiozę cię na
dworzec.
W czasie innej bytności w Krakowie wpadła na
Grzesia Wiśniewskiego i dała się zaprosić na kawę do kawiarni.
Grzesiek był już rozwiedziony – po trzech latach małżeństwa!
Opowiadał o swoich małżeńskich czasach. Sam sobie nie mógł się
nadziwić, że zdecydował się na ślub z tak nieodpowiednią
osobą!
- Teraz każdemu chłopakowi mówię – jak się
żenisz, to najpierw poznaj się dobrze z teściową. Za jakiś czas
twoja przyszłą żona będzie toczka w toczkę jak teściowa –
perorował Grzesiek między jednym a drugim łykiem kawy. - A ty co?
Dalej jesteś samotna? - Oparł łokcie na stoliku i wpatrywał się
badawczo w Stefcię.
- Jestem. Po prostu męski ród mnie nie
pociąga.
- Świetnie wyglądasz. Zostałaś lesbijką?
Zapewne podobasz się wielu mężczyznom. I nic nigdzie nie iskrzy?
- Nie iskrzy. W moim środowisku nie ma odpowiednich facetów.
Tato nawet usiłował mnie z kimś poznać, ale nie jestem
zainteresowana nowymi znajomościami.
- Bo ty pewnie chcesz
takiego błysku, jak to było z Liamem. Wasza miłość była
wyjątkowa. Nie licz, że następna będzie też taka ognista!
Stefcia wytarła dokładnie usta serwetką, aż na jej wargach
pozostało niewiele szminki. Zwlekała z odpowiedzią. Co zresztą
mogła powiedzieć? Że na żadną miłość już nie liczy?
- A gdzie teraz mieszkasz? - Zapytała, aby zmienić temat.
-
Aż wstyd mówić – w piwnicy z malutkim okienkiem. W norze. To
jedno dobre, że mogę tam palić papierosy. Ale właśnie rzuciłem
palenie. Wiesz, jestem głównym ekonomistą i mam dobre zarobki, a
mieszkam niemal jak kloszard. Jednak chcę wyjechać z Krakowa. Nie
chcę nawet przypadkiem spotykać mojej byłej. Kuzyn obiecał
znaleźć mi coś odpowiedniego we Wrocławiu. Zatrzymałem się w
tej dziupli, bo im gorsza – tym szybciej stąd wyjadę, nie będę
szukać wykrętów. Ale nie chcę pracy gorszej niż mam. Dlatego
trzeba czekać. Mam wyrko i biurko. Koszule trzymam w walizce.
Garnitury w pokrowcach na hakach na drzwiach. Jest tam okropnie. Ale
gospodyni dobrze gotuje. Z rana dostaję kawę, a po pracy obiad. To
tanie mieszkanie. I to mnie trzyma. Pranie robię u Zdziśka.
Pamiętasz Zdziśka Gołąbczyka? Tam piorę, suszę i prasuję. Mam
już dość takiego życia. Nawet nie mogę nikogo zaprosić do domu.
No, bo to nie jest dom, ale nora. Dziura w ziemi. Mam nadzieję, że
kuzyn szybko mi coś znajdzie. Naciskam go co tydzień.
- A
dlaczego się wyprowadziłeś od swojej eks?
- To była jej
panieńska kawalerka. A ja miałem dość awantur. Aha, daj mi swój
numer telefonu do... Patrz, nie pamiętam, gdzie ty teraz
mieszkasz... - Grzesiek wyjął maleńki notesik i starannie
zanotował podany numer. - Nie zdziw się jak zadzwonię. Ale mogę
dzwonić tylko z pracy, bo w tym niby-mieszkaniu nie mam telefonu. To
nawet dobrze, bo spokojnie śpię. Ale czasem chce mi się pogadać z
kimś życzliwym.
- A czemu sam nie pojedziesz i nie
poszukasz?
- Myślisz, że przyjmą obcego, ot tak - faceta z
ulicy?
- Przecież miałbyś jakieś referencje.
-
Oprócz referencji potrzebne są plecy!
- Już zapomniałam,
że u nas tak jest... Chyba się jednak i ja rozejrzę za pracą tu,
w Krakowie. Tu mam najwięcej znajomości. No i nadal są duże
zakłady. Wiesz, pracowałam u takiej jednej pani w Wierzbinie...
I opowiedziała o tym, jak niespodziewanie dostała propozycję
pracy na dwa-trzy miesiące u pani Modlińskiej, matki jej szkolnej
koleżanki. Modlińska prowadziła biuro rachunkowe razem z synem,
ale on zachorował na żółtaczkę, więc szefowa koniecznie musiała
kogoś zatrudnić „na chwilę”, zanim syn nie wyjdzie ze
szpitala. Chciała aby ktoś był w biurze, odbierał telefony, bo
ona często jeździła pod zakaźny szpital. A tymczasem syn chorował
bardzo długo, bo wywiązały się jakieś komplikacje. Oczywiście
zatrudniając Stefcię nie miała pojęcia, że do komplikacji
dojdzie. I tak z miesiąca pracy zrobiło się aż siedem miesięcy.
Na początku miała tylko odbierać telefony, z biegiem czasu
wciągnęła się w rozliczenia i to się jej nawet podobało.
Wynagrodzenie miała mizerne, ojciec się śmiał, że ledwie na sól
do śledzi, ale akurat na pieniądzach Stefci nie zależało.
- Będę o tobie pamiętał – zapewnił ją Grzesiek na
pożegnanie. - Ale ty zawczasu rozejrzyj się za jakimś mieszkaniem,
bo w ostatniej chwili nic nie znajdziesz.
W tym samym dniu
Stefcia wstąpiła jeszcze do pieczarkarni „U Tatara”. Za każdym
razem wchodziła tam ostrożnie, bo bała się spotkać Marka Żaka.
Witek jej nie poznawał. Sama wiedziała, że bardzo się zmieniła.
Nie usiłowała się przypominać Witkowi. Zjadała swoją porcję,
popijała herbatą i szła dalej. Była tu kilka razy z Liamem, gdy
oboje mieszkali w Krakowie. Teraz lubiła odwiedzać te miejsca,
które wspólnie poznawali, alejki, którymi spacerowali, a nawet
odpoczywać na jednej specjalnie ulubionej ławeczce na plantach.
Gwar wielkiego miasta wydawał się jej być idealnym tłem dla
wspomnień. Ojciec pytał, po co jedzie do Krakowa. W zasadzie sama
nie wiedziała. Dla wspomnień? Może i dla wspomnień. Najlepszą
wymówką był jednak Kamil - „jadę do mego fryzjera”. Czasem
coś udawało się jej kupić – na przykład zielone kubańskie
pomarańcze, jakieś wyroby garmażeryjne, trochę słodyczy, a nawet
piżamę dla ojca i dla babci rajstopy. A dla siebie te dwa czarne
kapelusze. Jakoś nigdy nie miała pomysłu na upominek dla Piotrka,
więc jeśli już – to przywoziła mu książki (głównie z
antykwariatu) lub płyty.
Babcia zżymała się na czarne
stroje. Prosiła, aby przestała ubierać się na czarno. Przecież
czas żłoby skończył się dawno temu.
- A co ci to
przeszkadza? - pytała retorycznie Stefcia.
- A przeszkadza!
I to coraz bardziej! Dość już tej niekończącej się żałoby.
- Dobrze mi w czarnym.
- I zacznij się w końcu
malować!
Nie zaczęła.
Praca u pani Modlińskiej
poszerzyła znacznie krąg jej znajomych, a niektóre znajomości po
prostu odnowiła. Co miesiąc przybywało nowych klientów,
przyjmowanie telefonów zamieniło się w rozliczanie podatków, w
wyszukiwanie ulg, a nawet kruczków prawnych, umożliwiających
obniżenie należności dla skarbówki. Stefcia była w tym dobra.
Zdarzało się, że nawet na mieście ktoś ją zaczepiał i prosił
o poradę, a w niedzielę po mszy świętej podchodził by ot, tak
sobie pogadać.
- Tego młodego Kaszkowskiego to mogłabyś
zaprosić do domu nawet na kawę – podpowiadała babcia.
-
A on mi po co? Nie żartuj, babciu!
- Bardzo przystojny młody
człowiek i tak na ciebie patrzy...
- Jak patrzy? Babciu, on
mnie wcale nie obchodzi!
- A bo to źle, że nikt ciebie nie
odwiedza. Przecież nie jesteś zakonnicą!
- Daj spokój
babciu! Takie zażyłości wcale mi nie są potrzebne.
- Bo
ty tylko Liam, Liam, Liam. Liama już nie ma, a żyć jakoś trzeba.
Pewnie, że trzeba, sama o tym wiedziała. Jednak żaden ze
znajomych nie zajmował jej myśli na tyle, by się z nim umawiać i
randkować Ale bez tego nie będzie dziecka! Nie, nie wyobrażała
sobie, by mogła z obcym facetem pójść do łóżka! A ci wszyscy
znajomi panowie – o czym by z nimi rozmawiała? Z Liamem miała
miliony tematów do przedyskutowania. Każdą myślą mogła się z
nim podzielić. Dyskutowali nie tylko o hotelach i pracownikach, ale
o książkach, o wspólnie oglądanych filmach, nie raz wspólnie
zanurzali się we wspomnienia. Tu wszyscy mężczyźni byli obcy,
dalecy, w większości nawet nieciekawi. Zwykli zapracowani faceci
goniący za pieniądzem. Drobni ciułacze z tysiącem zmartwień.
Niektórzy bardzo zarozumiali, pewni siebie, rozpoczynając rozmowę
co drugie zdanie zaczynali od „ja” - ja to tak zrobiłem,
powiedziałem, uważam, mam. Szczególnie drażniło ją podkreślanie
owego „ja mam”.
- Kobieta musi mieć adoratorów –
powiedziała babcia, gdy we troje pili w kuchni herbatę. - Musi
trochę flirtować, uśmiechać się, być doceniana. Powiedz, Edziu,
czy nie mam racji?
- Nie bardzo się na tym znam, ale skoro
tak mówisz... Lecz nasza Stefcia nie pozwala się adorować.
- Ale żeście temat znaleźli! Aż mi duszno od waszego gadania –
wzburzyła się Stefcia.
- Mamo, dajmy spokój. Stefcia sama
musi do tych adoratorów dojrzeć. Chociaż Baranowski pytał mnie,
dlaczego tak długo nosisz żałobę.
- Nie jego sprawa –
burknęła ze złością Stefcia i zabrawszy kubek z herbatą poszła
do swego pokoju.
Babcia wzruszyła ramionami, a Edward z
dezaprobatą pokręcił głową.
- Nic nie możemy zrobić.
Żadne słowa do niej nie docierają. Czy ty, mamo, nie możesz
zabrać jej tych wszystkich czarnych szmat i gdzieś spalić? Albo
chociaż schować?
- Nie zrobię tego. Wczoraj znów kupiła
sobie czarny golf i czarne rajstopy. Pokazywała mi. Nie ma na nią
siły.
- Zastanawiam się, co się dzieje w jej głowie.
Nawet nam nic o sobie nie mówi. Toż to już tyle czasu minęło, a
ona tylko na cmentarz chodzi i zdjęcia ogląda.
- Nie może
się odciąć od tamtej miłości. A nam się w pierwszej chwili
zdawało, że to tylko takie młodzieńcze zadurzenie. Ale jest
trzeźwa. Pracuje, pomaga w domu, można nawet powiedzieć, że to
ona prowadzi dom, a ja tyle co ugotuję. Pierze, sprząta, prasuje,
zamiata podwórko. Całą ubiegłą zimę to ona odgarniała śnieg,
bo Władeczek miał szczególne problemy z ręką. Jest pracowita. A
później idzie do siebie i albo czyta, albo ogląda zdjęcia... Nic
jej nie mogę powiedzieć, bo w domu wszystko jest zrobione na czas.
Jakby jakiś schemat miała w głowie. Nie zdążę pomyśleć, a już
jest zrobione.
- Myślałem, że jak pójdzie do pracy, to
się coś zmieni. Przecież nie musi być aż taka akuratna! A ona
ostatnio nawet Tajkiego zabiera na przebieżkę. Na cmentarz prawie
zawsze z psem chodzi. I izoluje się od ludzi.
- A ty
pamiętasz, że Władeczek do sanatorium jedzie? - pani Stefania
bystro spojrzała na syna, ciekawa jego reakcji.
- Będę
musiał wziąć urlop. Nie mam wyjścia. - Edward wstał i zaczął
spacerować po kuchni. - Może nawet zaangażuję Stefcię do pomocy.
Co o tym sądzisz?
- Nie pochwalam, ale zrobisz, jak będziesz
uważał. Jeszcze trochę warzyw będzie do sprzedania na giełdzie...
Mogłaby zastąpić cię na miejscu... Kiedy ostatnio byłeś na
Mokradełku?
- W piątek. Nic się tam nie dzieje. A gdzie w
tym roku wysyłają Władka do sanatorium? O, zapomniałem ci
powiedzieć – był u mnie w biurze w piątek Zaręba. Magda zrobiła
nam kawę i chwilę rozmawialiśmy. Ma robotę dla moich posadzkarzy.
Chce u siebie w zakładzie wyremontować wszystkie toalety. Ale
później zapytał o Stefcię. Chce ją zaprosić na jakąś zabawę
zakładową. Pytał, co ja na to. Mówię, co mnie pytasz,
porozmawiaj z moją córką. Ale ona tak w tej czerni chodzi, że nie
ma odwagi do niej zagadać.
- A widzisz? Nawet obcym ta
czerń przeszkadza! I co dalej?- zaciekawiła się pani Stefania.
- Mówię mu, że ja nie mam nic przeciwko temu – Edward
ponownie usiadł na wprost matki i zaczął kręcić pustym
kubeczkiem. - Zechce to pójdzie. Ja posłem nie będę. A on na to,
że ona wdowa, on wdowiec, to by do siebie pasowali.
- Ale
on wdowiec z trojgiem dzieci... Szuka gospodyni.
- A może
nawet i o pieniądze chodzi, bo to żadna tajemnica, że Stefcia jest
bogata...
- Lepiej niech nie przyjmuje tej oferty!
-
Tak czy tak może na dniach do nas wpaść. Stefcia już nie pracuje
u Modlińskiej, więc tylko tu może ją złapać. Chłop jest w
porządku, ale czy to partia dla naszej Stefci? Nie powiedziałbym...
Stefcia u siebie w pokoju stała przy oknie zapatrzona, a
nie widząca tego, co było za szybą. Ciągle była wewnętrznie
odrętwiała. Albo gorzej – jakby jej serce niszczył jakiś wirus,
pasożyt, robak... Chowała to swoje cierpienie przed światem. Nie
skarżyła się nawet babci. Jak to możliwe, że tak długo cierpi
nie mając żadnych fizycznych obrażeń? Czasem wydawało się jej,
że już ból zanika, że już go uśmierzyła. A później znów
czuła, że życie ją miażdży... Nie miała marzeń, z wyjątkiem
dziecka, nie miała planów. Wszystko się skończyło wraz ze
śmiercią Liama. Wszystko. Nie miała w życiu żadnego celu. Nie
użalała się nad sobą. Ale ta wewnętrzna pustka była... Jaka?
Nie mogła się ogarnąć, wyzwolić, odciąć. Może nawet chciała,
by coś się w jej życiu zmieniło. Właśnie – dziecko by
wszystko zmieniło... Czyje dziecko? Z kim miała to dziecko począć?
Zwinąć się w kłębek i przespać dalsze życie. Otumanić
się lekami. Nic nie musieć. Nic nie musieć... Nie czuć, nie
pragnąć, na nic nie liczyć. Nic jej nie było trzeba. Nic i nikogo
– z wyjątkiem Liama...
Myśl o otumanieniu się lekami
była bardzo pociągająca...
Dopiła herbatę i odstawiła
kubek.
A jeśli babcia ma rację mówiąc o jej czarnych
ciuszkach? Może to one zatrzymują ją w tej beznadziei? Może
faktycznie pora coś zmienić? Zdjęła z siebie czarną bluzkę i
nałożyła pierwszą z brzegu – akurat była kremowa. Obejrzała
się w lustrze i z dezaprobatą pokręciła głową. Zmieniła na
szarą. Długo stała przed lustrem i w końcu – wbrew sobie –
zaakceptowała zmianę. Robię to dla babci – przekonywała samą
siebie. Zmieniła jeszcze dżinsy – z czarnych na niebieskie. Nadal
były na nią dobre, choć nie nosiła ich od kilku lat. Ta zmiana
wystarczy – zdecydowała. Na malowanie też przyjdzie czas, jednak
nie dziś. Nie dziś! Nie wszystko naraz.
Każdego dnia
wstawała bardzo wcześnie i jeszcze w szlafroku szła do kuchni,
wypuszczała na dwór psa, nastawiała ekspres, aby ojciec miał kawę
przed wyjściem. Robiła mu kanapki na śniadanie i do pracy. Kawę
piła zazwyczaj razem z ojcem. Po jego wyjściu „ogarniała” dom
– najpierw łazienki. Później, już po prysznicu, ubierała się
i robiła resztę – podlewała kwiaty, wycierała kurze,
szczególnie dbając o pokój ojca i o salon. Teraz była kolej na
kuchnię. Jeśli babcia już wstała – robiła jej herbatę i na
kartce spisywała co trzeba kupić. Z „koszykiem pani Marii” szła
na rynek. Często zabierała ze sobą Tajkiego. Po powrocie
przynosiła warzywa i przygotowywała je do obiadu. Od tego momentu
była wolna, chyba że miała coś do prania lub prasowania. Co dwa-
trzy dni zamiatała podwórko i chodnik przylegający do posesji.
Czasem piekła ciasto, ale tylko coś prostego, jak jabłecznik,
murzynek lub zwykła babka. Rozmowa z babcią sprawiała jej
trudność, bo babcia ciągle „marudziła” na temat czerni,
dlatego uciekała do swego pokoju. Niemal bez przerwy myślała o
Liamie. Kojarzył się jej z każdą czynnością. Czasem zamierała
w bezruchu pogrążona we wspomnieniach. Książki nie rozwiązywały
problemu, gdyż wiele z nich w jakiś sposób znów przywoływały
stare obrazy. Czasem żałowała, że tego lub tamtego nie zdążyła
z nim zrobić, o tym lub o tamtym mu powiedzieć, więc teraz mówiła
o tym w myślach. Rozmawiała z Liamem, jakby było obok niej.
Zapamiętywała się do tego stopnia, że nie słyszała, że babcia
coś do niej mówi.
- Stefciu, obudź się! - upominała
babcia dotykając jej ręki.
Nie myśleć, nie rozmawiać,
nie słuchać bzdurnych rozmów. Usnąć. Zapomnieć o wszystkim.
Usnąć...
Największy wpływ na Stefcię miał stryj Bela.
Przy nim nie mogła uciec we wspomnienia, ciągle coś do niej mówił,
zadawał pytania, ale zachowanie stryja jakoś nie męczyło.
Znów pojechała do Krakowa. Kamil od razu zauważył, że nareszcie
nie jest w czerni, ale nie skomentował tego, tylko wyjątkowo długo
zajmował się jej włosami, gdyż nieco zmienił fryzurę.
Podpowiedział, jak ma się teraz czesać.
- Jesteś bardzo
pozytywnie zmieniona. Podobasz mi się. - Zauważył z uśmiechem,
gdy już się zbierała do wyjścia.
- Chcę wrócić do
Krakowa – oświadczyła Stefcia. - Rozglądam się za pracą i za
mieszkaniem. Jakbyś coś wiedział, to daj mi znać. Przeglądałam
dzisiejsze ogłoszenia, ale nic dla mnie nie było.
- A
branża?
- Najchętniej bankowość. Prawdopodobnie wzięłabym
cokolwiek sensownego się nadarzy. Ktoś mi mówił, że może na
kolei... Muszę oderwać się od Wierzbiny. Tam jest jakaś okropna
seria pogrzebów! Dużo naszych znajomych umiera. Epidemia jakaś,
czy co? Dobrze, że w większości są to ludzie leciwi, jak to się
mówi – przedwojenni. Ale i tak przykro. No, trzymaj się. I
jeszcze raz bardzo dziękuję. - Cmoknęła Kamila w policzek i
zabrała swoje pakunki – dziś wyjątkowo ciężkie.
-
Sorki, ale nie mogę cię odwieźć, za chwilę mam klientkę –
tłumaczył się Kamil z zażenowaniem.
W pociągu stała na
korytarzu przy oknie – tak właśnie było najczęściej, bo pociąg
był przeładowany. Zamknęła oczy i znów wspominała Liama. Nie
interesował ją migający za szybą krajobraz, czerwono-złoty,
jesienny, przepiękny! Za to denerwowali ludzie wędrujący w tę i z
powrotem po korytarzu. Czego szukali? Wszędzie było jednakowo
ciasno, a toalety takie brudne, że aż strach tam było wchodzić. W
zasadzie nigdy z Liamem nie jeździła pociągiem, ani tu, ani w
Szwecji. Co ją tam tak długo trzymało? Zawsze tęskniła za
Polską. A dokładniej za Wierzbiną, za rodzinnym domem. A jednak
zwlekała z ostatecznym zamknięciem swoich hotelowych rachunków.
Zajęta służbowymi sprawami nie miała czasu na rozpamiętywanie
swego związku z Liamem. Do tej pory nie zdawała sobie z tego
sprawy! Zawsze troszczyła się o pracowników, nie tylko o wyniki
ekonomiczne. Po śmierci męża jej zaangażowanie wzrosło. W pewnym
sensie chciała udowodnić Rybbingom (tak poza świadomą na ten
temat myślą), że bez ich pomocy, bez pomocy Liama, może i umie
utrzymać hotele na wysokim poziomie. Dla przykładu te broszury
promujące hotele rozsyłane do wszystkich większych biur podróży.
Studiowała dokładnie każde zapisane tam zdanie i każde
proponowane zdjęcie. Nie godziła się nawet na cień bylejakości,
wszystko musiało być perfekcyjne. Walczyła z dostawcami artykułów
spożywczych, bo doceniała znaczenie hotelowej restauracji. W każdym
hotelu miała teraz fryzjera, lekarza, butik z najpotrzebniejszymi
artykułami, których gość mógł zapomnieć zabrać z domu.
Wydawało się, że pamiętała o każdym drobiazgu, począwszy od
służbowych strojów, a skończywszy na obowiązkowych zapasach
przeróżnych rzeczy w hotelowych magazynach. Chętnie słuchała
podpowiedzi Davida, ale to ona podejmowała decyzje. Oczywiście
najtrudniej jej było przekazać wszystko w ręce Rybbinga. Kaisę od
razu z tego wykluczyła, bo spodziewała się zaskakujących, czy
wręcz nieprawdopodobnych problemów stworzonych przez teściową
tylko po to, by utrudnić pożegnanie się z hotelami. Na koniec
poprosiła Halvara, by opiekował się zatrudnionymi Polkami –
niech ich nie zwalnia pod byle pretekstem, niech daje im szansę,
nawet jeśli rzeczywiście z czymś podpadną. Jednakże rozwiązując
jakiś wyjątkowo trudny problem zawsze zastanawiał się, jakby w
takiej sytuacji postąpił Liam. Nie działała pochopnie, bo takie
działanie nawet nie leżało w jej naturze.
To wszystko
łącznie trzymało ją przy zdrowych zmysłach.
W
Wierzbinie odpoczywała. A jednocześnie wreszcie miała dużo czasu
na rozpamiętywanie minionego – jej cudownych chwil z Liamem. Teraz
już wiedziała, że nie może dłużej pozostawać bez pracy, za
dużo było tęsknoty, żalu i cierpienia, za dużo bólu. Praca
pochłonie część jej czasu i skieruje myśli w inną stronę.
Tęsknota musi osłabnąć. Jednak pracy nie było... Ze zdziwieniem
dowiedziała się, że dziewczyny po studiach przyjmują pracę
ekspedientek w sklepie... Na przykład Monika, koleżanka z liceum,
magister socjologii, pracowała w jakimś miejscowym biurze dosłownie
za grosze.
- Tak, dostałabym pracę w Warszawie –
tłumaczyła wyraźnie zgaszona - ale po opłaceniu czynszu za
wynajem stancji i uregulowaniu wszystkich innych opłat zostawałyby
mi śmieszne pieniądze. Musisz wiedzieć, że życie w Warszawie
jest dużo droższe niż w Wierzbinie. Poza tym rodzice się starzeją
i jestem im tu potrzebna. Ale planuję wrócić do Warszawy. Naprawdę
tego chcę.
Stefcia z rana zostawiła samochód na parkingu
koło dworca i dzięki temu teraz bardzo szybko znalazła się w
domu. Pierwszy powitał ją Tajki, tańcząc wokół niej z radości.
Pogłaskała psa chcąc go nieco uspokoić. Ojciec też był na
podwórku, rozmawiał z jakimś nieznajomym mężczyzną. Przywitała
się z daleka i weszła do domu. Była głodna. Cmoknęła babcię w
policzek.
- Już ci grzeję zupę. Będziesz jadła?
- A jaka? Byle nie kalafiorowa!
- Pomidorowa z ryżem.
- To będę jadła. Ale poczekaj, najpierw muszę do toalety.
Kiedy wróciła zaczęła od rozpakowania zakupów – miała aż
dwa kilogramy żołądków drobiowych, kilogram czarnego salcesonu i
tyle samo kaszanki. Do tego cały kilogram cytryn!
- Myślę,
że im ta podróż nie zaszkodziła – powiedziała rozwijając
kaszankę i ją wąchając.
- Zaraz się tym zajmę, a ty
teraz jedz. Ale się się Edzio ucieszy z tej kaszanki! Dzwonił twój
kolega z Krakowa, ten Grzesiek. Ma dla ciebie jakieś ważne
wiadomości i obiecał, że jutro zadzwoni. Może nawet z samego
rana, więc po żadne zakupy rankiem nie lataj. Pytałam, ale nie
powiedział o co chodzi.
- Jak zwykle tajemniczy Grześ.
Pyszna ta zupa!
- Na drugie danie mam gulasz z kaszą
gryczaną i kiszone ogórki. Edzio się prosił o kaszę, choć tu
ryż, a tu kasza – to jakoś nie bardzo pasuje.
- Też
zjem, ale tylko odrobinę, bo mi dużo tej zupy nalałaś. A co w
domu? Jak ty się czujesz?
- Ja się dobrze czuję, ale Edzio
znów kładł rękę na sercu. Zreflektował się i zaraz ją cofnął.
Myślę, że serce może mu dokuczać.
- Wiesz o jakichś
problemach?
- Nie, nic nie mówił. Ale tak sobie pomyślałam,
że ludzie jeżdżą po szpitalach, po sanatoriach, a on nawet
lekarza unika... Powinien zrobić chociaż podstawowe badania. Tak
dla własnego spokoju, bo przecież już dawno nie robił... A może
jednak trzeba podjąć jakieś leczenie? Jeśli tak, to nie ma co
zwlekać. Porozmawiaj o tym z Edziem. Ja aż się boję zaczynać
rozmowę na ten temat, bo mnie zaraz ofuknie i na tym się skończy.
Znajdź jakieś dobre argumenty. On chyba ostatnio nawet żadnych
leków nie bierze...
- Dobrze, nie zapomnę. Ale teraz chyba
trochę poleżę, bo całą drogę powrotną stałam na korytarzu.
Dziękuję, babciu. Obiad był pyszny – i znów ucałowała babcię.
c.d.n.
fot. własne