Cz.
10. (66.) Koniec czerwca 1976 r. Różne sprawy
Steffi wcale nie była
zadowolona z wyjazdu do Norwegii. Przede wszystkim przestraszyło ją
wzburzone morze. To jeszcze nie był sztorm, ale... Liam śmiał się
z niej, jednak i on nie miał okazji przywyknąć wcześniej do tak
rozhuśtanego żywiołu. Wprawdzie był pewien, że jachcik wytrzyma
napór fal, jednak szkoda mu było żony. Na morzu nie rozstawali
się, niemal ciągle trzymał ją za rękę. Zakapturzeni wychodzili
na pokład tylko po wpłynięciu do fiordu. Tu było znacznie
spokojniej i było się czym zachwycać. Steffi wyobrażała sobie
Norwegię od strony morza jako nieustające pasmo skał. Tymczasem
wybrzeże tonęło w zieleni! Jej różne odcienie cieszyły oczy,
były zachwycające! Strome zbocza pokryte gęstymi lasami czyniły
niesamowite wrażenie. Ich niewielki jacht był przy potędze gór i
wody ledwie łupinką. Skaliste szczyty były szare, w zasadzie
srebrne, przy tym groźne, ale chciałoby się tam wejść i ogarnąć
całość z wysokości. Czasem wydawało się, że płyną wprost na
skały, a nagle otwierał się wąski przesmyk i wpływali do dalszej
części fiordu. Gdzieniegdzie widać było domy, zazwyczaj
pomalowane na czerwono, sprawiały wrażenie zabaweczek rozsypanych
ręką dziecka. Życie tu musiało być trudne i Steffi była
ciekawa, kto zamieszkuje te kolorowe domki.
Liam zapomniał
wziąć ze sobą leków – saszetka z nimi została na łóżku w
domu. Źle się czuł i musieli skrócić swój pobyt u przyjaciół.
Zanim to nastąpiło - Arne i Ella obwieźli ich po okolicy, pokazali
najciekawsze miejsca, cieszyli się ich wybuchami zachwytu. Radzi
byli zatrzymać parę przyjaciół dłużej, ale brak leków
spowodował przyspieszony powrót. Jedna tylko rzecz była pozytywna
– Liam miał silniejszą erekcję, niż zazwyczaj. W jego
przekonaniu to leki hamowały jego męską przypadłość. Obiecał
sobie dłuższą rozmowę z lekarzem – koniecznie coś trzeba
zmienić. Za to cierpiał na nieustanne bóle głowy, natomiast jakby
zmalały bóle związane z kręgosłupem, mógł sprawniej poruszać
się bez wózka inwalidzkiego.
Dom przyjaciół był
obszerny, ale gościnnych pokoi miał niewiele, zaledwie sześć.
Głównym źródłem utrzymania była praca Arniego w mleczarni.
Zrywał się już o piątej rano i znikał aż do południa. Ella też
nie poprzestawała na dogadzaniu gościom. Była ilustratorką
książek dla dzieci, lecz obawiała się, że modna ostatnio
kolorowa fotografia może wykluczyć ją z rynku. Na razie
przyjmowała każde zlecenie. Oboje bardzo oszczędzali pieniądze,
bo przyszłość wydawała się im niepewna. Powstawały nowe
kompleksy hotelowe, pełne przeróżnych udogodnień dla gości, a to
mogło uszczuplić napływ chętnych na taki sielski pobyt, jak u
nich. Ella przy okazji opowiedziała o pewnej parze małżeńskiej,
która uciekła z tego hotelowego luksusu do niej, bo dość już
miała rozwrzeszczanych dzieciaków, głośnej młodzieży z wyjącymi
radiami i rygorystycznie przestrzeganych pór posiłków. U Elli było
swojsko, domowo, zacisznie. Tu było można słyszeć przyrodę i
oddychać nią. Nie trzeba było daleko chodzić – wystarczyło
usiąść na ławeczce przed domem i cieszyć się panoramą fiordu,
szumem wiatru w koronach drzew, niepowtarzalnym zapachem żywicy i
wody. Steffi tego w Göteborgu brakowało. Zatęskniła za Wierzbiną,
nie tylko za ojcem, babcią i Piotrusiem, ale za całym niemal
wiejskim otoczeniem. Musi się się wyrwać do swoich na kilka dni!
Siedziała na schodach wiodących na sam skraj fiordu i
rozmyślała. Taka tęsknota dopadała ją od czasu do czasu, ale
Liam umiał ją wyciągnąć z tego stanu. Zawsze bezbłędnie
rozpoznawał melancholijne cienie na jej twarzy. Teraz zajęty
rozmową z Arnim chyba tego nie dostrzegł, a ona wymknęła się
cicho, by usiąść na schodach, podziwiać widok, a jednocześnie
marzyć. I tęsknić za domem. Za ocienioną werandą, szczekaniem
Tajkiego i herbatką babci. I drożdżowym ciastem ze śliwkami.
Prawda, na śliwki było jeszcze za wcześnie...
- O czym
tak rozmyślasz, dziewczyno?
Steffi nie zauważyła, kiedy
nadeszła Ella. Przyniosła kocyk, bo siedzenie na zimnych jeszcze
kamieniach nie było zbyt bezpieczne. Rozłożyła go i gestem
zaprosiła Steffi.
- Zachwycam się przyrodą. Chyba po raz
pierwszy zauważyłam, że zieleń ma tyle odcieni! Nie mogę nasycić
oczu. Bardzo tu pięknie. Urwiska, nawet te bez drzew, też nie są
szare, a pokryte mchem, wpadają do zatoki jak zielony strumień, jak
wodospad. Odbijają się w wodzie, która przez to też staje się
zielona, od czasu do czasu ze złotym refleksem słońca.
- A
więc widzisz to, co niewielu zauważa – pokiwała głową Ella. -
Dla większości zieleń to zieleń i kropka, a ty patrzysz duszą. A
może sercem.
- Och tam – machnęła ręką Steffi, nagle
zawstydzona słowami Elli.
- A jaka jest Polska?
-
Bardzo różna. Lecz dla mnie najbliższa jest moja maleńka
mieścina. Przez kilka lat mieszkałam w Krakowie. Bez przesady można
powiedzieć, że to jedno z najpiękniejszych miast świata, nie
tylko Polski. Jednak nie przywiązałam się do niego tak, jak do
rodzinnej miejscowości. Kiedy wreszcie skończę studia, pomieszkamy
w mojej Wierzbinie przynajmniej przez rok. Mam nadzieję, że Liam
nie będzie przeciwny. Tylko tam mogę naładować swoje akumulatory.
W tej chwili w moim domu rodzinnym trwa remont, więc musimy zaczekać
do jego końca. Tato mówi, że już blisko, coraz bliżej. Mam
nadzieję, że przed zimą skończy. Masz mało gości w tej
chwili...
- Tak, tylko sześć osób i wasza dwójka. Sezon
dopiero się zaczyna. Czasem pozwalamy rozbijać namioty za domem,
ale to kłopotliwe... Przykro mi, że Liam zapomniał leków.
- Jutro wracamy, bo naprawdę boję się o jego zdrowie.
Ledwie wrócili do Göteborgu, a już zapowiedział się Wiktor –
chciał kupić motocykl Liama.
- Ciągle nie podjąłem
ostatecznej decyzji – powiedział Liam przyjacielowi. - Weź go i
używaj, niech moja maszyna nie rdzewieje. Ale o sprzedaży
porozmawiamy za rok.
- Chyba żartujesz. Jak to tak? -
Wiktor był zaskoczony.
- Zwyczajnie. Ciągle mam nadzieję,
że wrócę do zdrowia. Na początku lipca mam mieć ostatnią
operację na kręgosłup. To znaczy mam nadzieję, że ostatnią.
Podobno ukruszyła się jakaś odrobina cementu i lekarze będą znów
się w tym grzebać. Ręce opadają... Ale mów, co tam u ciebie?
- Remont. Ciągle remont. Może to i dobrze, że w tym czasie, bo
sporo znajomych już wyjechało na urlopy, więc pub świeciłby
pustkami. A w deszczową jesień będą mieli u mnie przytulne
miejsce.
- Ty też planowałeś jakiś wyjazd?
-
Myślałem o wyskoczeniu na kilka dni do brata, dawno go nie
widziałem. Jednak w tym roku już nie pojadę, bo będę stał za
barem. Muszę.
- Powinieneś kogoś zatrudnić na to stanie
za barem – wtrąciła się Steffi.
- Kiedy ja to lubię.
- Ale nie dbasz o siebie. Pracujesz po dwanaście, a nawet po
szesnaście godzin na dobę!
- Jestem silny i zdrowy.
- I przynajmniej przez osiem godzin przebywasz w mocno zadymionej
sali.
- To prawda. Teraz jednak zamówiłem lepszy system
wentylacyjny, jeszcze mi nie założyli, ale już niedługo.
- Co wam zrobić do picia? - zapytała Steffi. - Może coś z
alkoholem?
- Raczej nie. Wprawdzie przyszedłem do was
pieszo, bo chciałem pooddychać czystym powietrzem, ale w każdej
chwili muszę być sprawny. Może trzeba będzie jechać po Grazy,
albo coś w tym stylu.
- No właśnie! A co tam u niej?
- Brzuszek jej się lekkuchno zaokrąglił i ślicznie teraz
wygląda. Ona ostatnio ciężko pracuje, sprząta różne mieszkania,
ma zlecenie za zleceniem. I mimo pracy jej twarz jakby...
promienieje. Naprawdę ślicznie wygląda pomimo zmęczenia.
- A skąd się tyle zleceń nabrało?
- To chyba na zasadzie
wymiany zdań między sąsiadkami i znajomymi. Wczoraj cały dzień
prasowała u jakiejś starszej pani, dobrze, że nie było upalnie.
- To tu nie daje się prania do magla?
- Nie, nie. To
była letnia garderoba tej pani. Podobno w ubiegłym roku w lato
chodziła w dwóch kompletach ubrań na zmianę, takich nie
wymagających prasowania, a ma całą szafę letnich ciuszków. No i
Grazy się tym zajęła. Prasowała długo, do nocy, aż wszystko
skończyła, bo dziś już musiała do sprzątania u innych ludzi.
Wiecie, mnie nie wypada pytać, ile zarobiła, ale wróciła bardzo,
ale to to bardzo zadowolona i miała ze sobą duży tobołek
ciążowych ubrań po wnuczce tej kobiety. Bardzo się tym cieszyła.
Wiem, że potrzebuje maszyny do szycia. Nie macie wy jakiegoś
starego rupcia na zbyciu? Jej nie opłaci się kupować, bo zaraz
wraca do Polski... Chyba już za dwa miesiące. Smutno będzie bez
niej. Deskę do prasowania i żelazko sam jej pożyczę. Jednak
maszyny kupować nie będę. Naprawdę chciałbym, aby została w
Szwecji. Do Polski nic jej nie ciągnie. Wiem, że rozmawiała z
matką. Najwyraźniej nikt tam za Grazy nie tęskni...
Później Steffi wyszła przygotować bezalkoholowe drinki, a panowie
na dobre rozgadali się na temat motocykla. Liam przyniósł
dokumenty i kluczyki, a także swój skórzany strój, który jednak
okazał się za mały dla Wiktora.
- A jakiegoś zapasowego
dla dziewczyny nie masz? Chciałbym, aby Grazy poczuła wiatr we
włosach...
- Nie mam. Nie woziłem dziewczyn.
-
Znając ciebie myślałem, że robiłeś to bardzo często.
-
Jedną tylko woziłem, ale ona miała własny kombinezon – zaśmiał
się Liam. - Stare dzieje, inny miałem motocykl i inne poglądy.
Potem spoważniałem. Ta maszyna nie jest dla dziewczyn.
Mimo woli rozpętała się rozmowa o dawnych czasach. Steffi
przysłuchiwała się z zainteresowaniem – Liam nigdy nie opowiadał
tak obficie o swoich kawalerskich przygodach. Teraz się rozkręcił
i mówił bez zahamowań. Wiktor zresztą też. Ale dość często
wplatał jakieś zdanie o Grażynie. Najwyraźniej był dziewczyną
zainteresowany i nie umiał tego ukryć. A gdzieś po godzinie
wyznał, że chce odkupić swój stary dom.
- Już od dawna o
tym myślę i odkładam na niego pieniądze. Nawet sporo uzbierałem,
a nie ruszam ich nawet z powodu remontu. Twoje propozycja motocykla
za darmochę jest mi w tej chwili bardzo na rękę. Ale to chwilowa
sprawa, jak ruszy pub powinienem stanąć na nogi. Na razie nie
musiałem się zapożyczać. Myśl o odkupieniu domu wwierca mi się
w głowę coraz mocniej. Byłem tam ostatnio z Grazy. Jej się
podobał.
- Ale po co ci dom, skoro masz świetne
mieszkanie nad pubem? - nie wytrzymał Liam.
- Wiesz, w ten
dom włożyłem dużo swojego potu. A mama urządziła ogród. Obecni
właściciele tam nic, albo prawie nic, nie zmienili. Chciałbym mieć
rodzinę. Taką prawdziwą. Ale żadna laska nie chce takiego
brzydala, jak ja. Więc może poleciałaby choćby na fajny dom. A
ten akurat dom jest naprawdę fajny. Nie chcę jakiegokolwiek domu,
ale właśnie ten. Ojciec też był mocno zaangażowany w jego
budowę. To część mojego życia... Co o tym sądzicie? Ja się
starzeję, jeszcze trochę i wcale nie będę nadawał się do
żeniaczki. A tak może bym znalazł jakąś kobietę z dzieckiem...
I miałbym rodzinę. Miałbym po co i dla kogo żyć. Mieszkanie nad
pubem można w każdej chwili wynająć, to nie problem. Jest w
dobrym punkcie, urządzone i zadbane. Eve sprząta mi raz w tygodniu,
nawet lodówkę zawsze „pozamiata”, to jest obmyje, wyrzuci, co
już przeterminowane, odświeży. Zrobi mi pranie i poprasuje. Ale to
nie jest to samo, co własny dom.
- Chłopie, ty już w
duchu zadecydowałeś, że go kupisz. Nasza rada jest ci absolutnie
zbędna! Chcesz mieć na stare lata ogródek i wygodną ławeczkę.
Więc kupuj go, bo to cię uszczęśliwi.
Wiktor pochylił
się do przodu, oparł łokcie na kolanach i przetarł dłońmi
twarz, następnie sięgnął po szklankę. Wypił wszystko do dna i
spojrzał na Stefcię.
- Już robię – powiedziała,
zgarniając na tacę wszystkie szklanki.
Liam oparł się
wygodniej i zapatrzył w okno. Obaj milczeli aż do powrotu Steffi.
- Ty się zakochałeś w Grażynie – powiedziała, podając
mu drinka.
- Ale wymyśliłaś! - Oburzył się Wiktor. - Ja
i miłość! Też coś! I to nawet pomijając fakt, że straszny ze
mnie brzydal...
- Już któryś raz mówisz, że jesteś
brzydki – przerwała mu Steffi. - Jesteś normalny. Ani brzydki,
ani filmowy amant. Zwyczajny, jak to facet. Nie jedna by chciała
mieć ciebie za męża, ale ty kłujesz niczym opuncja. Schowaj te
swoje kocie pazury, a niejedna dziewczyna zawiśnie na twojej szyi.
Wiktor popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Nie jestem
odrażający?
- Nie, nie jesteś.
- Ja się
codziennie golę i codziennie patrzę w lustro, więc mi nie
opowiadaj takich rzeczy.
- To idź do okulisty, bo masz
jakąś poważną wadę wzroku.
- I zrób rozeznanie w
sprawie domu – powiedział Liam. - Może nie zechcą ci go
sprzedać. Musisz się zorientować w sytuacji. Ale według mnie to
wszystko jest jedynie kwestią ceny. Zależy ci, więc go na pewno
kupisz. Ile jest rzeczy, których tak naprawdę pragniesz?
-
No, jeszcze kilka by się znalazło. W tym posiadanie rodziny. Fakt,
że jestem niepłodny jest dla mnie teraz wielkim ciężarem. Kiedyś
było fajnie, bo nie bałem się, że przypadkowa dziewczyna zajdzie
w ciążę. Ale teraz wiele bym dał za jakąś ciążę...
- Od naszych kawalerskich czasów medycyna poszła bardzo do przodu.
Wiele się zmieniło. Powinieneś znów zrobić badania. Może jest
dla ciebie jakieś lekarstwo – Liam usiłował wlać w przyjaciela
trochę nadziei. - Chcesz wypróbować motocykl? Przejechałbym się
z tobą jako pasażer, co?
- Chcę. Jasne, że chcę! Ale na
razie nie mógłbym wziąć go do siebie, bo garaż jest jako
magazyn. Może za jakiś tydzień będzie wolny. Natomiast mały
spacerek... O tak, bardzo chętnie.
Wyszli z mieszkania
prawie natychmiast, nawet nie dopiwszy drinków.
Steffi
siedziała zamyślona. Za dwa dni miała jechać do Polski i razem z
babcią „i całą resztą” dalej, do Pineto. W ciągu tygodnia
powinna wrócić do Göteborgu, bo Liam pójdzie do szpitala. Bała
się tej operacji. On wierzył, że po zabiegu będzie już normalnie
chodził. Żadnych wózków inwalidzkich, żadnych gorsetów. Co
najwyżej laska. Bardzo tego dla niego chciała. W pewnym sensie
także dla siebie. Liam źle się czuł ostatnio. Nie mógł się
obyć bez przeciwbólowych tabletek. Nie powinien jechać na
dzisiejszą przejażdżkę, ale spróbuj mu zabronić! Byli razem,
jednak nie byli do końca szczęśliwi. Liam coraz częściej był
mocno sfrustrowany, a i jej nie zawsze udawało się powściągnąć
irytację z powodu drobiazgów. Nie – jakichś ważnych spraw, ale
zwyczajnych błahostek. Mimo wyjazdu do Norwegii czuła się ostatnio
przemęczona. Zrezygnowała z dalszych lekcji języka szwedzkiego, a
do włoskiego miała wrócić po wakacjach. Tylko po których? Wszak
miała jechać na rok do Polski i wreszcie skończyć studia.W
hotelach nie działo się nic specjalnie złego, choć drobne
problemy były zawsze i pewnie zawsze będą, jak to w miejscu, gdzie
stykają się ludzie o różnym temperamencie i o różnym
zaangażowaniu w pracę. Ale były i radosne momenty – kwiaty
przysłane przez jednego z gości w podzięce za idealną obsługę,
czy wiadomość, że Niklas jest już po udanej operacji. Na te
kwiaty to Liam patrzył bardzo krzywym okiem. On sam nigdy nie
spotkał się z takimi sympatycznymi gestami ze strony hotelowych
gości. Przecież facetowi nikt nie będzie przysyłać kwiatów! To
pokojówki dbały o to, by w sobotę w ich salonie postawić bukiet
świeżych kwiatów. Ta wiązanka od obcego „natchnęła” Liama i
teraz od czasu do czasu sam kupował ekstra bukiety dla Steffi.
Ostatnio kupił jej trzy złote pierścionki, ale najwyraźniej
kwiaty miały dla niej specjalne znaczenie... Zauważył, że żona
nic sobie sama nie kupuje – ubrań, butów, biżuterii. Wyjątek
stanowią kosmetyki, o które szczególnie dba, ale i tak kupuje z
umiarem, podchodząc do tego jak do koniecznych leków. Ubrań miała
dużo, nawet bardzo dużo, lecz nosiła na zmianę kilka ulubionych
zestawów, a reszta czekała na lepsze czasy w szafie. Dopiero wiosna
wymusiła na Steffi zmianę garderoby, czasem Liam ośmielał się
prosić, by założyła którąś specjalnie przez niego lubianą
sukienkę. Po ciepłej czapce zimowej nastał czas kapeluszy i,
prawdę powiedziawszy, Steffi bez kapelusza czuła się jakby nie do
końca ubrana. Blizny ciągle były widoczne na jej twarzy, każdego
dnia oglądała je w lustrze, ukrywała jak mogła pod makijażem.
Przywykła do nich na tyle, że już nie były dla niej dramatem. W
miarę możliwości unikała słońca i ostrego jedzenia. To
wszystko. Nie chodzili na przyjęcia, bo wszędzie pełno było
schodów, w razie konieczności sami zapraszali kogoś do restauracji
w swoim hotelu, czasem do swego apartamentu. Można powiedzieć, że
ich życie było wygodne. Jednakże z biegiem czasu stawało się
odrobinę nudne. I Liam wiedział, że musi coś zmienić, nie może
pozwolić na rutynę, że to jest jego sprawa, jego zadanie, a nie
żony. Ona goniła za pracą. Dzień dnia miała stertę dokumentów
do przejrzenia i podpisania. Ostatnio jakby coraz więcej. Na
szczęście hotel w Pineto nie sprawiał kłopotów. Co dwa dni miała
sążniste raporty, w zasadzie nie chciała aż tak szczegółowych.
Najważniejsze, że we wszystkich trzech hotelach było niemal pełne
obłożenie. Natomiast Ana zazwyczaj dzwoniła raz w tygodniu,
mówiła, co jest jej najbardziej potrzebne, a czego nie może dostać
na miejscu, zdawała relację z obłożenia i – obowiązkowo –
opowiadała o swoich kwiatach. Większość spraw załatwiała sama,
nie angażując Steffi ani Liama, po prostu o drobiazgach nawet nie
wspominała. Teraz, kiedy już było po operacji i jej mąż dobrze
widział, obsługa gości lub wyjazdy do centrum po zakupy przestały
być problemem. Nie mógł wprawdzie dźwigać, ale od tego miał
syna. Ten niewielki hotel prawie nie sprawiał problemów.
Jeśli chodzi o rodziców Liama – ci od dłuższego czasu się nie
odzywali. Podobno opływali dookoła Ocean Spokojny. I dobrze. Niech
się cieszą wraz z przyjaciółmi, a zabrali na pokład jeszcze dwa
małżeństwa. Przed
wyjazdem upewnili się, że młodzi nie zamierzają brać ślubu
kościelnego - przynajmniej na razie. Steffi nadal twierdziła, że
ślub kościelny będzie w Wierzbinie, ale dopiero po zakończeniu
remontu rodzinnego domu. A Liam temu przyklaskiwał.
Telefon. Wzywano ją do Hotelu Pod Różą – pobiły się dwie
pokojówki. Podobno przed kilkoma laty pobiło się tam kilku
mężczyzn z obsługi. Ale kobiety? To było niesłychane! Steffi od
razu wiedziała, że będzie musiała obie zwolnić. Zostawiła
Liamowi krótki liścik na stole w salonie i pojechała „gasić
pożar”.
Mężczyźni wrócili zadowoleni.
Jednak dla Wiktora później nastał dziwny czas. Miał wrażenie,
że wszystko mu się w rękach rwie, jak nić podłej jakości. Ktoś
coś zawalił, Oswaldowi zepsuła się jakaś maszyna i nie mógł
dostać do niej części zamiennych, Viggo musiał gdzieś wyjechać,
Grażyna – bywało – pracowała do dziesiątej wieczorem i ktoś
inny ją przywoził do domu. Steffi wyjechała do Włoch, Liam trafił
do szpitala na ostatnią operację – jak twierdził. Wiktor czuł
się opuszczony i samotny. A już najgorsze było to, że znajomy
Grażyny, ten Karol ze wsi, przyjechał do do niej z koszem owoców i
innych wiktuałów. Musiał być z dziewczyną umówiony, bo zastał
ją w domu i Wiktor słyszał, że długo rozmawiali, a Grażyna przy
tym śmiałą się radośnie, a on uchylił swoje drzwi i bezczelnie
podsłuchiwał... To wszystko razem bolało. I choć odsuwał od
siebie myśl o kobiecie, szły za nim wspomnienia wspólnego
popołudnia i tej miłej, szczerej rozmowy. Wydawało się, że
powinien pochłaniać go remont i tysiąc innych spraw związanych z
otwarciem pubu, jednak tak nie było. Dwukrotnie był w swoim dawnym
domu, próbował namówić obecnych właścicieli do umyślonej przez
siebie transakcji, ale tamci, choć rozumieli powody Wiktora, jakoś
nie byli chętni. Nawet nie chcieli rozmawiać o pieniądzach, bo im
się tu dobrze mieszka, przywykli i polubili się z sąsiadami,
dzieci mają blisko do szkoły, więc po co coś zmieniać? Wiktor
zostawił im swój numer telefonu, podał adres pubu i czekał na
wiadomość. Ale w duchu postanowił, że jesienią znów tam wpadnie
i jeszcze raz spróbuje, w końcu nic to go nie kosztuje, prócz
garści nerwów.
Na razie dzień dnia był nerwowy,
niespokojny, rozdrażniony. Przypuszczał, że to przez brak
rutynowej pracy za kontuarem. Nie chciał dopuszczać myśli, że tak
go dręczy osłabiony kontakt z Grażyną. Nie widywał jej po kilka
dni, ale cały czas martwił się o nią. Wieczorami nasłuchiwał,
czy już wraca do domu. Zapewne nadal nie była u lekarza i nie ma
najmniejszego pojęcia, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Poza
tym każdego dnia ciężko pracuje. Już wiedział, że ta dziewczyna
nie umie się oszczędzać, że należy do bardzo pracowitych osób.
Miał wielką ochotę pod jej nieobecność sprawdzić, ile już
uzbierała pieniędzy, jednak grzebanie w cudzy rzeczach było wbrew
jego naturze.
Z ulgą powitał Viggo, który wreszcie się
zjawił, gdy malarze pakowali swoje manatki. Lokal wyglądał nie
tylko inaczej – był teraz pięknym, zadbanym miejscem. Wiktor
zdobył się na gest i kupił szafę grającą. Wystawa obrazów na
ścianach wyglądała imponująco. Nowe oświetlenie, nowe stoły i
kanapy, wysokie stołki przy kontuarze, gabloty wystawowe i nowa
zastawa – to wszystko razem sprawiało, że Wiktor we własnym
lokalu na razie czuł się nie tylko obco, ale był nawet zagubiony.
Zrobił „próbne otwarcie” pubu dla przyjaciół, był Liam z
żoną, duża grupa kolegów, niektórzy nawet ze swoimi
dziewczynami, Osa z kilkoma pracownikami i – jakże by inaczej –
Kristina, autorka obrazów. Po dwudziestej dołączyła Grażyna.
Wiktor natychmiast dostrzegł na jej twarzy zmęczenie. Specjalnie
dla niej zrobił gorącą herbatę, bo choć to był lipiec, akurat
ostatnie dni były nieco chłodniejsze. Pytał, czy zamówić jej
jakieś jedzenie, ale powiedziała, że nie – że dziękuje, że
jest po kolacji. Powinien się uspokoić, a nadal był rozdrażniony,
choć lokal wyglądał pięknie i on, jako właściciel, miał powody
do dumy. Goście dobrze się bawili, rozlegały się głośne
śmiechy, chwalono nowy wystrój, zachwycano się obrazami, a Liam
nawet dwa kupił – na dobry początek, jak powiedział Kristinie.
Miał je zabrać dopiero po powrocie z miesięcznej rehabilitacji, na
którą właśnie oczekiwał. Jego operacja się udała, pozbył się
wózka inwalidzkiego, poruszał się teraz o dwóch kulach, a po
rehabilitacji miał nadzieję, że i kule będzie mógł odrzucić.
Natomiast Kristina obiecała Wiktorowi namalować dwa inne obrazy,
które będzie mógł powiesić w miejsce kupionych przez Liama.
Steffi również tryskała humorem, bo nie musiała już troszczyć
się o mieszkanie z windą – w Krakowie. Ale i tak miała zamiar
niedługo jechać do Polski, aby znaleźć jakieś lokum blisko
uczelni. Kamil cały czas trzymał rękę na pulsie, śledził
ogłoszenia mieszkaniowe i rozpytywał wśród znajomych. Na razie
jednak turnus rehabilitacyjny Liama był najważniejszy. Steffi
namawiała męża, aby natychmiast wykupił drugi turnus. I Liam na
to przystał. Z Pineto od babci i „całej reszty” przychodziły
dobre wiadomości. Piotrek, który trochę obawiał się oderwania od
kolegów, znalazł grupkę młodych ludzi, z którymi dobrze się
bawił, więc całym sercem cieszył się zagranicznymi wakacjami.
Jedynie Edward w Wierzbinie prawdziwie tyrał, ale na szczęście
prace remontowe nabrały tempa, więc miał nadzieję zakończyć
wszystko przed zimą. Przypadkiem znalazł fachowca od renowacji
drewnianych mebli. To była bardzo kosztowna sprawa, zatem
potrzebował zgody córki „na takie szastanie jej pieniędzmi” -
a ona zgodziła się bez wahania. W ten sposób i ona, i babcia miały
nadzieję, że za rok, w czerwcu, odbędzie się ślub kościelny.
Ojciec też tego pragnął. Ponieważ w Pineto wszyscy tak dobrze się
czuli, Steffi zaproponowała, by spędzili tam jeszcze jeden miesiąc.
Babcię to zaskoczyło, w zasadzie już tęskniła za Wierzbiną, ale
Edward powiedział, że doskonale sobie daję radę przy pomocy
dochodzącej pani Edytki, a nawet lepiej będzie, gdy dom nie będzie
wypełniony stałymi mieszkańcami. Konserwator mebli będzie miał
więcej swobody. Wobec tego postanowili wrócić do Wierzbiny w
ostatnich dniach sierpnia i to bez pomocy Steffi!
Lecz nie
wszędzie dobrze się działo.
W Kalixie Ana skręciła
sobie nogę tak bardzo, że spuchła jej niesamowicie i kobieta wcale
nie mogła chodzić. Czasem brała sobie do pomocy kogoś z
miasteczka, miała takie trzy awaryjne pomocnice, jednakże teraz
jedna wyjechała do syna, druga miała poważne problemy zdrowotne, a
trzecia po prostu nie czuła się już na siłach. I tak Ana została
z mężem i synem bez dodatkowych pomocnych rąk. Steffi natychmiast
wysłała dwie dziewczyny z hotelu „R&R”, ale jedna po
tygodniu wróciła i powiedziała, że w życiu tam więcej nie
pojedzie. Wszystko przez Younga, któremu zebrało się na miłość,
atakował dziewczynę bez przerwy, nic nie pomagały uspakajające
leki i napomnienia rodziców. Steffi była w kłopocie. Wiedziała,
że pierwsza lepsza dziewczyna nie poradzi sobie z chłopakiem, a nie
miała na podorędziu osoby w starszym wieku.
- Ja pojadę –
zgłosiła się dobrowolnie Iga. - Ale nie sama, bo z gotowaniem to u
mnie tak sobie. Zatrudnij Grażynę. Ona jest dobra we wszystkim. A
ciężarnej ten pacan nie ruszy. Zresztą, w razie czego ja jestem
lepsza od tuzina ochroniarzy.
- No nie wiem... To jest kawał
chłopa. To taki byczek z postury, na dodatek wyposzczony.
-
Zaryzykuj. Masz mieć tam pełne obłożenie. Jedna osoba w kuchni to
nawet za mało, na taką ilość ludzi. A jeszcze obsługa pokoi...
- Mniej bym się bała, gdybyś pojechała z Elwirą. Ale
Grażyna?
- Jej się przyda stała, pewna praca. Niech już
nie biega po domach.
- Ona nie ma zezwolenia na pracę i
jest nieubezpieczona.
- Stefciu, ja bardzo cię proszę...
- Dobrze, o ile Grażyna zgodzi się z marszu, bez oporów. A w
zasadzie nie – bo przecież musi się zastanowić, namyślić. I
najpierw jeszcze musi usłyszeć jakie tam są warunki. To nie będzie
łatwa wycieczka!
- Za to przyzwoite pieniądze. Stefciu, a
takie chodzenie po domach to dla niej też nic dobrego. Zawsze może
trafić na jakąś parszywą osobę. Przy tym sama w domu i mycie
okien... To też nie jest bezpieczne dla dziewczyny w ciąży. A w
tym hotelu miałaby tylko na głowie gotowanie i to pod okiem Any.
- Niby tak... Ale tam zawsze tylu mężczyzn... Jakoś kobiety
nie przyjeżdżają towarzyszyć swoim facetom.
- A ja
właśnie dla tych facetów tam chce jechać – zaśmiała się Iga,
robiąc przy tym zabawną minkę.
- Jesteś niemożliwa!
fot. Władysław Zakrzewski
niedziela, 30 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz. 10.
poniedziałek, 24 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II -
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.9. (65.)
Czerwiec 1976 r. Göteborg. Czas zwierzeń
Uliczka była
cicha i spokojna. Po obydwu jej stronach domy tonęły w zieleni. Nie
słychać było dzieci. Tylko dwa razy przejechał koło nich
samochód.
- Prawie jak na wsi – powiedziała Grażyna. -
Ładna okolica i ta urzekająca cisza...
- Tak. Chciałem ci
coś pokazać. To znaczy mój pierwszy dom. Och, nic nadzwyczajnego,
zwykły sześcian z wieżyczką i sporym balkonem od strony ogrodu –
dodał Wiktor, spoglądając z boku na Grażynę.
-
Wieżyczka?
- To taki kaprys. Pasuje jak kwiatek do
kożucha... - zachichotał. - Jest tam miniaturowy pokoik, w którym
lubiłem siadywać wieczorem i oglądać gwiazdy, jeśli akurat było
bezchmurne niebo. Nawet marzyłem o teleskopie, ale na marzeniach się
skończyło. O, to ten. Wejście zostało bez zmian – ten
półokrągły witraż też był moim marzeniem. Wschodzące słońce,
promienie żółte i pomarańczowe, a u podstawy zieleń. Nic
nadzwyczajnego. A ta zieleń wokół domu jest zasługą mojej matki.
To ona założyła ogród. Włożyła w to naprawdę dużo pracy... I
miłości... W zasadzie zawsze żałowałem, że sprzedałem ten dom.
Wiem, że mojej matce było wtedy bardzo przykro. Nie umiałem jej
tego wynagrodzić.
- Z kim tu mieszkałeś?
- Sam.
Wiktor zatrzymał się. Przez chwilę trzymał ręce w
kieszeniach, wreszcie wyjął je i chwycił w obie dłonie metalowe
pręty wysokiego, kutego płotu. Chciwie wpatrzył się w dom i jego
otoczenie. Grażyna milczała, nie chcąc mącić jego wspomnień.
Musiało to być coś ważnego. Chyba zapomniał o obecności
Grażyny. Odczekała długą chwilę zanim położyła swoją rękę
na jego zaciśniętych palcach. Spojrzał na nią tak, jakby się
budził ze snu.
- Tu niedaleko jest miniaturowy skwerek,
usiądziemy tam, dobrze? Przydałby się kubek kawy.
Ujął
jej rękę i szli dalej wolnym, spacerowym krokiem. Dlaczego ją tu
przywiózł? Jednak nie zapytała, wiedziała, domyślała się –
dla swoich wspomnień. Z jakiegoś powodu nie chciał tu być sam. A
skwer był rzeczywiście niewielki, same stare drzewa, graby, buki,
kilka klonów, najwięcej brzóz. Wypucowane, czyste alejki i równo
ustawione drewniane ławki, obok nich kosze na śmieci. Usiedli mniej
więcej w środku. Objął ich głęboki, przyjemny cień. Skwer był
pusty, żadnego człowieka. Niedaleko nich przebiegła wiewiórka, po
chwili jeszcze jedna. Nie mieli orzeszków. Świergotały jakieś
ptaki, wiaterek leniwie chwiał wierzchołkami drzew. Chciała
zapytać Wiktora o remont, ale to mogłoby zniszczyć nastrój.
Mężczyzna nadal był tylko na wpół obecny, więc milczała. Miała
ochotę usiąść bliżej i oprzeć się o niego. Był taki silny!
Mój Boże! Zapragnęła ramion mężczyzny...! Mógłby ją objąć
i przytulić. Naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu! Ale nie
mogła sama zrobić tego pierwszego kroku.
Była zmęczona
po drugim dniu pracy u Patryka. Dobrze jej szło, choć dziś z rana
dopadły ją zakwasy. Dużo już zrobiła, ale wiedziała, że
jeszcze musi tak pracować co najmniej przez dwa dni. Ta ściana ze
zdjęciami! To dopiero koszmarek! Z żyrandolami sobie poradziła.
Okna, choć bardzo brudne, „poszły” jej całkiem gładko, już
wszystkie były pomyte. Starała się pracować po trzy godziny,
potem pół godziny przerwy, jakaś przegryzka w trakcie, najlepiej
na balkonie, i następne trzy godziny pracy. Nie oszczędzała się.
Nie myślała o dziecku. W tyle głowy majaczył powrót do Polski.
Ciągle jeszcze nie zadzwoniła do matki. Może zadzwoni dziś. Nie
jest tak nieludzko zmęczona, jak wczoraj. Wiktor nie pozwolił jej
dłużej pracować, choć miała zamiar „walczyć” z kuchnią
przez najbliższe trzy godziny. Przyjechał bez zapowiedzi. Przywiózł
gorące jedzenie. Kazał wziąć prysznic i przebrać się do
wyjścia.
- Jeszcze trzy godziny! - upierała się.
- Nawet o tym nie myśl. Widziałem, że wczoraj tak późno
wróciłaś. Musisz myśleć o dziecku i o sobie. Nie możesz się aż
tak przemęczać.
A teraz siedziała z nim na skwerze i
odpoczywała. Dawno nie była na spacerze. Na prawdziwym spacerze, a
nie lataniu w poszukiwaniu pracy.
- Tęsknisz za Polską? -
zapytał niespodzianie.
- Tęsknie. Ale Polska oznacza dla
mnie także kłopoty. Tam też nie mam gdzie mieszkać. Jeszcze nie
wiem, jak to rozwiążę. Muszę zadzwonić do matki, jednakże aż
skóra mi cierpnie na myśl o tym. Boję się tej rozmowy.
-
Dlaczego? Przecież to twoja matka.
- Są różne matki. -
Nie chciała się skarżyć. Nie chciała się zwierzać. A nawet z
tej odległości jej kłopoty nie malały. Nie powinna była unosić
się honorem i opuszczać domu. Matka nie miała prawa jej do tego
zmuszać. Ale ona, Grażyna, była wtedy sama i nie miała w nikim
oparcia. Nawet dobrego doradcy. Nie miała komu zwierzyć się ze
swoich problemów, szukać właściwego rozwiązania. Była
przerażona ciążą, choć nie do końca pojmowała ciężar
konsekwencji. Myślała o sobie, nie o dziecku. Nadal nie
zaakceptowała jego obecności. Ale przecież ani razu nie pomyślała
o aborcji! Pytała siebie, co dalej, lecz odpowiedzi nie było.
„Jestem bluszczem, który musi mieć podporę. Jeśli będę pełzła
po ziemi – ludzie mnie zadepczą”. Bała się, że wyląduje
gdzieś w polskich slamsach – barakach dla biedoty, na ulicach, po
których strach chodzić po zmierzchu. Albo w najgłuchszej wsi. -
Jednak muszę do niej zadzwonić. Niech wie, że żyję. Nic więcej
nie muszę mówić.
Wiktor pokręcił głową. Pomyślała,
że musiał mieć dobrą matkę, skoro urządziła mu ogród.
- Opowiesz mi o swoich rodzicach? - zapytała i natychmiast
pożałowała tego pytania. Nie może wcinać się w jego życie!
- Nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. To byli fajni, dobrzy
ludzie. Wychowali brata i mnie na przyzwoitych ludzi. Mam nadzieję,
że taki właśnie jestem. Ojciec był budowlańcem. Znalazł mi ten
plac pod budowę, chociaż wtedy wcale nie myślałem o własnym
domu. A tu się wszyscy budowali. Dom za domem, posesja za posesją.
W pewnym sensie namówił mnie na budowę. Chodził po placu, krokami
odmierzał odległości, wtykał w ziemię patyczki i mówił, że tu
będzie salon, a tu będzie kuchnia. Pod oknem kuchni mały placyk
zabaw dla dziecka. I tak mi to kładł w głowę, aż uwierzyłem, że
chcę tego domu. A później kupił dla mnie ten plac i się zaczęło
na dobre. Kopałem rowy pod fundamenty. Pomagali mi koledzy.
Najwięcej Liam i Dzik. Dzik mieszka teraz gdzieś w Arizonie. O, i
John, tak nazywaliśmy Gustawa. On wyjechał do Kanady, zbudował w
dziczy dom z drewnianych bali i mieszkam tam do dziś. Ale stracił
swoją ukochaną dziewczynę. Pojechała do niego zobaczyć dom i
orzekła, że sto kilometrów do najbliższego lekarza, do sklepu i
fryzjera, to dla niej jednak trochę za daleko. John poślubił
Kanadyjkę i podobno są bardzo szczęśliwym małżeństwem do dziś.
Dołączył się do mnie Viggo i Thorsten. Patryk, który wraz z
bratem rozkręcał właśnie firmę transportową, dowoził mi
materiały budowlane. W zasadzie dzięki temu go poznałem. Sam
często siadał za kierownicą swoich wielkich aut. W zasadzie ten
dom powstawał rękoma moich przyjaciół. Nie opuścili mnie ani na
chwilę. Ojciec był już wtedy po wypadku i tylko nadzorował.
Śmieliśmy się, że trzyma za nas pion. Trochę ta budowa trwała,
bo byłem bez pieniędzy, ale mimo tego robota szła do przodu. Ten
dom powstawał jakby z niczego. Może dlatego mam do niego taki
sentyment. Ale moja ówczesna dziewczyna, z którą miałem się
zaraz ożenić, powiedziała, że na takim wygwizdowiu to ona
mieszkać nie będzie i rozstała się ze mną. W pobliżu nie było
szkoły, przychodni lekarskiej, ani nawet osiedlowego sklepiku.
Wszędzie daleko. Wiesz, Grazy, ja codziennie rano goląc się patrzę
na własną gębę i wiem, że daleko mi do filmowego amanta. Kiedy
ona mnie zostawiła pomyślałem, że już nie znajdę sobie
dziewczyny. Wcześniej były dwie, z których jedna była naprawdę
licząca się w moich planach matrymonialnych.
- A ta
pierwsza?
- To było takie szczeniackie zauroczenie w
siostrze mego kolegi, starszej ode mnie o trzy lata. Od początku
wiedziałem, że to nie jest dziewczyna dla mnie, ale serce nie
sługa. Podkochiwałem się w niej uparcie i długo. A ona postawiła
mnie na nogi z geometrii, bo była w tym bardzo dobra. Obu nas
postawiła. A później wyszła szybko za mąż za adwokata, faceta
starszego od siebie o dwadzieścia lat i urodziła mu szóstkę
dzieciaków... Tej drugiej już tak nie kochałem i rozstanie nie
zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Nie – to nie. Nie
płakałem po niej. Wykończyłem kuchnię, sypialnię i przedpokój.
Długo walczyłem z łazienką. W tym czasie moja mama rozsiewała
swój czar w ogrodzie. Kiedy któregoś dnia zobaczyłem, że jest
już piaskownica dla dziecka, to się zwyczajnie rozpłakałem. A
później spiłem się do nieprzytomności. Przez kilka tygodni nie
mogłem się otrząsnąć z przygnębienia, może to był rodzaj
depresji, nie wiem. W jakiś czas potem spotkałem starą znajomą,
jeszcze ze szkolnej ławy, Ursulę. Poszliśmy na drinka. I tak się
to zaczęło. Miałem małe mieszkanko w centrum, a o tym domu wcale
jej nie mówiłem. Spotykaliśmy się w weekendy. Chodziliśmy do
pubu, do kina, na spacer. W pozostałe dni tygodnia pracowałem w tym
nowym domu do późnej nocy. Czasem nawet spałem na podłodze w
śpiworze. Poznałem Oswalda. Pomógł mi po przyjacielsku z
wykończeniówką. Bardzo dużo podpowiedział, nauczył, pomagał w
wyborze materiałów. Obiecałem sobie, że pokażę dom Ursuli
dopiero wtedy, gdy będzie gotowy, wiesz, wszystkie okna, drzwi,
wieżyczka, także podłogi i biała armatura. Tylko ogród już
cieszył zielenią. Zachorowała moja matka. Coś dźwignęła ponad
siły. Być może nawet w moim ogrodzie. Dołączyło się zapalenie
płuc i już był pogrzeb. Mój ojciec się załamał. Brat w tym
czasie już mieszkał w Kanadzie i tam założył rodzinę.
Postanowił zabrać ojca do siebie, mówił, że dwoje wnucząt
wniesie ożywienie w jego życie. Nic z tego. Ojciec zapadał się w
siebie, tonął w mrokach. Przypuszczalnie odebrał sobie życie,
choć zrobił to na tyle sprytnie, że nikt go nie posądził o
samobójstwo. Nie było żadnej sekcji zwłok. Tylko zwyczajny
pogrzeb.
- Często widujesz się z bratem?
- Nie ma
regularności w naszych kontaktach. On jest dobrym architektem, nosi
go po świecie. Ma swoją pracownię w Montrealu, ale wiem, że
spędził dwa lata w Emiratach Arabskich, że miał kontrakt w Buenos
Aires, gdzieś tam jeszcze, gdzieś dalej. Jest ceniony i
poszukiwany. Nie bardzo mamy dla siebie czas. Ale zazdroszczę mu
rodziny. Też chciałbym ją mieć. Ostatnio samotność zaczyna mi
mocno doskwierać. Czuję się opuszczony i zaniedbany. Odżywam
dopiero w pubie. Cieszę się, że interes dobrze mi idzie i z
niecierpliwością oczekuję otwarcia po remoncie. Dla mnie w tej
chwili pub jest jak rodzina... Ale to nie jest dobrze... Grazy,
proszę cię, te moje zwierzenia... Niech to wszystko zostanie między
nami. Głupio mi, że ci tyle naopowiadałem. Wybacz. Tak jakbyś
otworzyła worek i się z niego wysypało dobre i niedobre.
- Jasne. Nie będę nikomu opowiadać, tego możesz być pewny. Ale
ucieszyło mnie, że masz do mnie zaufanie. Dziękuję, Wiktorze.
Kiedy tak słucham ciebie... Wiesz, te różne dalekie kraje... A my
w Polsce tacy pozamykani! Nawet nie każdy dostanie paszport. A po
powrocie z zagranicy trzeba paszport zdać w odpowiednich organach,
nawet nie wolno trzymać go w domu! Jesteśmy odcięci od świata.
Nie możemy za dużo widzieć. Nie wolno nam wiedzieć, że gdzieś w
świecie ludzie żyją zupełnie inaczej. Że są wolni!
-
Nie czujesz się wolna w Polsce?
- Jest cała sieć zakazów
i nakazów... Ale nie mówmy o tym. Czy gdzieś w pobliżu jest jakaś
toaleta? Bo muszę tam bardzo pilnie...
Wiktor rozejrzał
się wokół, ale i tak wiedział, że żadnej toalety tu nie ma.
- Musi wystarczyć ci drzewko...
- Nie jestem facetem!
- Mam pędzić po auto? Lepiej kucnij sobie pod drzewkiem.
Widzisz, że nikogo nie ma.
- No coś ty! W publicznym
miejscu? Leć po auto.
- Kucnij między ławką a drzewem,
ja cię osłonię z dowolnej strony. Nie krępuj się. To zwyczajna
rzecz. Każdy musi się od czasu do czasu wysikać.
-
Wiktor!
- No już idę, idę – zaburczał nieco obrażony,
ale i rozbawiony jednocześnie. - A ty idź tą alejką do końca, bo
tam podjadę – wskazał ręką.
Grażyna zacisnęła
kolana. Nie wytrzyma! Musi się wysikać natychmiast! Nigdy nie miała
tego rodzaju sensacji. Czyżby ciąża? Jak duże jest to maleńkie
COŚ w niej? Jak pestka śliwki? Może już jak duża śliwka...? To
niemożliwe, by aż tak bardzo uciskało pęcherz! Obejrzała się za
Wiktorem – biegł „na szagę”, nie pilnował alejek. Skwerek
nadal był wyludniony. Musi! Nie może czekać! Ukucnęła między
ławką a drzewem. Jeszcze raz skontrolowała okolicę – ani żywego
ducha. Ale kiedy już poprawiała spódniczkę na skwerek wbiegła
rozchichotana grupa młodzieży. „Na szczęście zdążyłam”.
Poszła wolno we skazanym przez Wiktora kierunku. I tak była
szybciej od niego.
- Wskakuj – zawołał otwierając
drzwi.
- Już to załatwiłam – powiedziała zawstydzona. -
Czy masz może wodę w butelce? Chciałabym umyć ręce.
-
Chyba mam. Do picia się nie nadaje, bo bardzo stara, ale ręce umyć
można. - Wysiadł z samochodu i w czeluściach bagażnika znalazł
napoczętą butelkę. - Chodź na trawnik. A tak w ogóle to grzeczna
z ciebie dziewczynka. Dostaniesz za to loda!
- A zamiast loda
może być sok?
- Może. Może też być i sok, i lody.
- Znam sklep, w którym jest sok, jakiego w centrum nie
znajdziesz.
- Znasz drogę?
- Nie bardzo. Ale mam
mapę i pokażę ci, gdzie to jest.
- O, to daleko –
powiedział zapoznawszy się z mapą. - Ale czego się nie robi dla
grzecznej dziewczynki. A swoją drogą już ci mówiłem, że masz
mnie traktować jak krewnego, którego nie trzeba się wstydzić.
Nawet jeśli chodzi o sikanie.
- A ty pewnie to teraz
rozgadasz wszystkim w pubie!
- Tego na pewno ci nie zrobię,
możesz być pewna!
- Wiktor, czy ty wiesz, jak duże może
być... moje dziecko w tej chwili? Właśnie kończy się trzeci
miesiąc...
- Za dużo to ja na ten temat nie wiem, ale
myślę, że może mieć od pięciu do dziesięciu centymetrów
wysokości. Jak zapewne wiesz nie mam dzieci... Co gorsza - nigdy nie
będę miał. Są dni, że świadomość tego mnie dławi... Wręcz
zabija. Zbudowałem dom. Posadziłem drzewo. Nawet kilka drzew. A
nigdy nie będę miał syna. Zastanawiam się nocami po co ja żyję?
Dla kogo ta moja praca, starania o portfel, o jakieś godne życie?
No jak ten pajac jedzie? Czy on w ogóle ma prawo jazdy?? -
zdenerwował się na kierowce audi, który zajechał mu drogę. - Ale
zrobił się nam dzień zwierzeń!
- Czasem tak trzeba. Bywa,
że to, co zebrane w naszym wnętrzu próbuje nas rozsadzić. Dobrze
jest się wtedy wygadać.
Dużo
miałaś chłopaków? Przepraszam, nie powinienem pytać. Wybacz!
Cofam to pytanie.
- Szczerość za szczerość. Nie, nie jestem
latawicą, jakby to niektórzy chcieli. Miałam niespełna
siedemnaście lat, gdy był mój „pierwszy raz”. Zostałam wzięta
prawie siłą. Nie chciałam, ale nie umiałam się obronić. To było
takie wstrętne, że nigdy więcej nie dopuściłam do podobnej
sytuacji. Ale od początku poznania ojca mego dziecka wiedziałam, że
będę z nim współżyć. Może dojrzałam już do seksu? Nie wiem.
Dobrze się z nim czułam, choć dziś śmiało mogę powiedzieć, że
to nie była miłość. Spotykaliśmy się i bawili. Kino, kawiarnia,
spacery, czasem kabaret. On mi nawet nie imponował. Po prostu był.
Mówił, że ma dodatkową pracę i dlatego weekendy ma zajęte. Nie
dociekałam. W zasadzie on wcale nie nalegał na seks. Trochę mnie
przytulał, trochę pieścił, dużo całował. Czułam się przy nim
bezpiecznie. Lubiłam, gdy brylował w studenckim towarzystwie. Był
oczytany, dużo wiedział. Dziewczyny zazdrościły mi takiego
faceta. Gdy kiedyś powiedziałam koleżankom, że my jeszcze
nigdy... to mi nie uwierzyły. Taki świetny facet i jest ze mną bez
seksu? To niemożliwe. Kiedyś powiedział, że musi podlać kwiaty w
mieszkaniu kolegi, który gdzieś wyjechał na dłużej. Czy pójdę
z nim? Poszłam. No i wtedy... Bardzo dbał o to, bym była
zaspokojona. Zawsze używał prezerwatyw. Nie współżyliśmy często
– raz na miesiąc, albo nawet na dwa miesiące. Zawsze w mieszkaniu
tego kolegi. Aż raz powiedział, że chce mi pokazać jak wygląda
seks bez prezerwatywy. Mam się nie bać ciąży, bo on w odpowiednim
czasie się wycofa. Jak widzisz nie dość się wycofać. Wystarczy
mniej niż kropla nasienia i kobieta może zajść w ciążę. Tak
było ze mną. Nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Sama o tym
nie wiedziałam. Czasem spóźniała mi się miesiączka, więc nie
robiłam problemów. Nie miałam żadnych ciążowych objawów.
Kompletnie nic. Dopiero kiedyś mama powiedziała, że ostatnio
jestem bardzo blada. Innym razem zdziwiła się, że zrobiłam sobie
kisiel, którego normalnie nie znoszę. Jeden jedyny raz! Jak po
czymś takim można wnioskować o ciąży? Kazała mi iść do
ginekologa i usunąć ciążę. Oburzyłam się – jaki ginekolog?
Jaka ciąża? Sprawdziłam w kalendarzyku – rzeczywiście, mogłam
być w ciąży. Zamurowało mnie. Wpadłam w popłoch. Nie
wiedziałam, co powinnam zrobić. Postanowiłam porozmawiać z... z
nim. Poszliśmy wtedy do kina, nawet nie pamiętam, co to był za
film. Wydawało mi się, że gdy mu powiem o ciąży, on natychmiast
zaproponuje ślub. Nawet tego chciałam, bo chciałam się
odseparować od matki. Nabrała nawyku codziennego dokuczania mi na
temat ciąży. Przez cały film myślałam, jak mam mu o tej ciąży
powiedzieć. Odprowadził mnie do domu, nie było na co dłużej
czekać. A tymczasem to on pierwszy mówi, że musi mi coś
powiedzieć i przeprasza, że to będzie dla mnie takie przykre. Jest
żonaty, a jego żona właśnie spodziewa się dziecka. Przez chwilę
nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie pamiętam jak otworzyłam
drzwi i weszłam do domu. Oprzytomniałam nieco później, leżałam
w ubraniu, nawet w płaszczu, na swoim łóżku i czułam wokół
siebie, ale także w sobie, w środku, przerażającą pustkę. Tak
jakby czas się zatrzymał w jakimś horrorze, a do mnie leciało
samo zło. Zło w czystej postaci. I to zło miało wypełnić
wszystkie puste miejsca we mnie... Nie, nie umiem tego opowiedzieć.
Zatem jestem w ciąży, jestem z tym sama, a obok wrogo nastawiona do
mnie matka. W ten sposób poznałam, jak to jest współżyć bez
zabezpieczenia... W zasadzie powinnam znienawidzić tego człowieka,
ale tak się nie stało. Znikł z mego życia, wiatr go zmiótł. Nie
zatrułam się goryczą. Szukałam jedynie wyjścia z sytuacji. O
aborcji nawet nie pomyślałam. Wyjazd do Szwecji był absolutnie
nieprzemyślany. Miałam już wyrobiony paszport, bo ze studencką
wycieczką byłam w Londynie. Taki impuls. Nie myślałam, że tak
trudno dostać tu pracę. Byłam pewna, że zamieszkam z koleżankami,
że to jest łatwe do załatwienia. A tu nic z tego. Nie mogłam tam
mieszkać i nie znalazłam pracy. Mój przyjazd do Szwecji był
zupełnie bez sensu! Nie oczekiwałam cudu. Chciałam tylko zarobić
trochę pieniędzy, aby mieć na początek, gdy urodzi się dziecko.
No, to teraz wiesz o mnie wszystko. O wiele za dużo. Ale tak jak
mówiłam – szczerość za szczerość.
Siedzieli na ławce
przed sklepem i pili sok. Upał już wyraźnie zelżał. Do sklepu
cały czas przychodzili ludzie. Było gwarno i wesoło. Jakaś
kobieta poprosiła, by przypilnowali jej kilkuletniego synka.
- Bolą mu nogi, chcę, aby chwilę odpoczął – wyjaśniła. Malec
bardzo grzecznie siedział między Grażyną a Wiktorem aż do
powrotu matki.
- Odważna kobieta – tak zostawiać dziecko
z obcymi – pokręcił głową Wiktor. - Ty nigdy tak nie zostawiaj
swego dziecka. Obiecaj mi to już dziś.
- Obiecuję –
serio odpowiedziała Grażyna.
- W naszym życiu tak dużo
jest goryczy – dodał Wiktor lekko kręcąc głową. - Chwile
radości są raptem jak rozbłysk iskry z ogniska, a dalej znów
szarość... Lecz trzeba wierzyć, że będzie lepiej, że spotka nas
coś miłego. Mnie właśnie spotkało – dziewczyna taka, jak ty.
Dobrze mi się z tobą rozmawia. Chciałem odpocząć od remontu.
Choć może bardziej chciałem, abyś to ty odpoczęła od
sprzątania. Bardzo jesteś zmęczona?
- Czy bardzo? Raczej
nie – spojrzała na niego przelotnie. - Raczej bardzo zadowolona,
że mam pracę. Żałuję, że ledwie na kilka dni. Chciałabym tak
iść od mieszkania do mieszkania. Mam w sobie dużo energii, nie
mogę siedzieć bezczynnie! Babcia mówiła, że kobieta powinna mieć
zawsze zajęte ręce, wtedy w głowie układają się dobre myśli. I
jestem przekonana, że miała rację. Była moją najlepszą
przyjaciółką. Do nikogo więcej już tak się nie przywiązałam.
Miałam i mam koleżanki, ale to nie są przyjaciółki. Mam
znajomych, krewnych, w sumie bardzo dobrych ludzi, ale każdy jest
teraz zajęty swoimi sprawami. Życie w Polsce nie należy do
łatwych.
- To zostań w Szwecji!
- Doskonały
pomysł! Ale nie mam punktu zaczepienia. Nie mam pracy. Nie mam
zezwolenia na pobyt stały, o ile takie jest potrzebne, bo nawet nie
wiem. No i nie znam języka, choć z tym na pewno bym sobie szybko
poradziła, już teraz, jakoś tak nie starając się specjalnie,
znam sporo słów. Chwyciłam je w pubie nawet nie wiem kiedy! Patryk
wie, że przyjechałeś po mnie?
- Tak. Uzgodniłem to z nim
telefonicznie, przynajmniej nie musi wyrywać się szybko z pracy. Ta
jego firma transportowa była kiedyś spółką – jego i brata
bliźniaka. Karol mu było na imię. Już nie żyje, wypadek na
morzu. Zginął razem ze swoją dziewczyną. Oni byli na jachcie jej
ojca, podobno zaciął się ster, czy coś w tym stylu. I staranował
ich prom pasażerski. To była bardzo głośna sprawa. Wszystkie
gazety o tym pisały. Patryk bardzo to przeżył. Podobno bliźniacy
albo się bardzo kochają, albo serdecznie nienawidzą. Oni się
kochali. Całą drogę życia przebyli razem. Wiesz – nauka,
studia, praca w Volvo, a później w Scanii, razem kupili to
mieszkanie, nawet zakochali się razem i w tej samej dziewczynie, ale
ona wybrała Karola. Założyli firmę. To znaczy najpierw kupili
kilka starych samochodów dostawczych i doprowadzili do stanu
używalności. Następne były wywrotki, bo ludzie się budowali, a
tych aut wciąż było zbyt mało. A później to już różnie,
zależało od tego, jaki wrak popadł się w ich ręce. Naprawiali i
malowali. Jeździli po całej Europie. Gdy brakowało im kierowców –
sami siadali za kierownicą. Biuro było czynne od szóstej rano do
nocy. Wydawało się, że po śmierci Karola Patryk się rozsypie.
Pomogli mu zatrudnieni u niego kierowcy. Mówili, że firma nie może
zbankrutować, bo oni już pobrali kredyty mieszkaniowe, związali
się z firmą na dobre i na złe, ale tego „na złe” nie chcieli.
Więc wyciągali Patryka z najgorszej zapaści i udało się, Patryk
ożył. Nadal pracuje po dwanaście godzin na dobę, ma dziewczynę
od telefonów i „rzeczy nagłych”, ma dobrych mechaników, ale to
on sam ciągle szuka nowych klientów, świeżych zleceń i reklamuje
się, gdzie się tylko da. Ostatnio mówił, że już nie będzie
powiększał taboru, ale nie bardzo mu wierzę. Zarabia całkiem
nieźle, więc co będzie robił z pieniędzmi? On nie trzyma forsy w
skarpecie, ciągle nimi obraca. Tylko – niestety – za dużo pije.
Jemu potrzebna jest kobieta, rodzina. Musi mieć dla kogo się
starać. Wiesz, my w pubie jesteśmy jak klub starych kawalerów, no,
takich samotnych facetów. Jak któryś jest żonaty, to wpada do nas
nie częściej, niż raz w tygodniu. A my, jak te samotne samce,
trzymamy się razem i spotykamy często. Chociaż ja w zasadzie tylko
z racji pracy. A na ciebie to co najmniej dwóch gapi się stanowczo
zbyt często!
- No nie! Którzy to? - zapytała Grażyna
nagle rozbawiona.
- Pokażę ci ich, jak już pub ruszy, bo
na pewno będą dalej przychodzić.
- A znasz ich?
-
Nie bardzo. Ot, tak z widzenia. Są w twoim wieku. Same
przystojniaki. Będę zazdrosny! Już jestem zazdrosny.
- Nie
żartuj, Wiktorze. Ja nie szukam chwilowej rozrywki.
Patrzył
na nią przez długą chwilę, zadumany i jakby zatroskany.
-
Będę za tobą tęsknił, gdy wrócisz do Polski – powiedział
bardzo poważnie. - Mnie też... - zaczął, ale nie dokończył. Nie
odgadła, co chciał jej powiedzieć. - A jakie są twoje plany na
przyszłość?
- Rzecz w tym, że nie mam żadnych planów.
Wszystko się rozsypało. Miałam nadzieję zostać na uczelni. Nawet
mi to proponowano. Mogłabym się wówczas doktoryzować. Załapać
na zagraniczne stypendium, na czym mi kiedyś bardzo zależało.
Wiesz, taki wyjazd do Anglii wiele dla mnie znaczył. Później
mogłabym zostać nawet tłumaczem przysięgłym... Ale to dziecko
wszystko zmieniło. Pracy jako nauczyciel języka w Krakowie raczej
nie dostanę. Wszystkie miejsca od dawna zaklepane. Pozostaje praca w
małym miasteczku. Przyjmę ją, pod warunkiem, że zapewnią mi
mieszkanie. Ale jeśli nie, to doprawdy nie wiem, co zrobię.
Wiktor położył rękę na oparciu ławki, jakby miał zamiar objąć
Grażynę. Chciała, aby ją przytulił. Lubiła jego zapach. Czuła
bijące od mężczyzny ciepło... Oprzeć głowę na jego ramieniu...
W tej chwili „Wiktor” znaczyło dla niej tyle, co bezpieczeństwo,
spokój, wytchnienie. Pochyliła nisko głowę i włosy przysłoniły
jej twarz. Miała łzy w oczach. Co ją tak niespodziewanie
wzruszyło? Jego zainteresowanie? Jego troska? „Będę tęsknił”?
- A ten dom, w którym mieszka twoja matka... Rodzice wybudowali
go razem?
- Nie, to jest dość stary dom. Mieszkał tam
dentysta i miał w domu prywatny gabinet. Mój ojciec miał u niego
praktyki. Ten stary dentysta zrezygnował z pracy, podobno za bardzo
drżały mu ręce – tato przejął jego pacjentów i dalej tam
przyjmował. Ale staruszkowi się zmarło, natomiast jego żona
przeniosła się gdzieś do dzieci. Zaproponowała ojcu kupno domu na
bardzo przyzwoitych warunkach. No i tato zadłużył się, ale dom
kupił. Był młody i silny. Pracował od rana w przychodni, a
popołudniami w tym domu przyjmował pacjentów aż do ostatniego,
taka prywatna praktyka. Czasem nawet było już po północy. Spłacił
swoje zadłużenia zanim się ożenił – mama była jego pacjentką.
Mówił, że gdyby nie to, nie miał by czasu na poznanie dziewczyny.
Żadnej dziewczyny. Mama wymogła na nim, by nie pracował aż tyle,
więc tato udostępniał gabinet jakiemuś koledze, który przyjmował
w środy, soboty i w niedzielę. Tak, nawet w niedzielę i to od rana
do wieczora.
- Więc ty masz prawo do tego domu! I to
większe od matki. Jej się należy zaledwie jedna czwarta, a tobie
cała reszta.
- No nie wiem... Nie wiem, jakie prawo jest w
Polsce. Sądzisz, że powinnam zawalczyć?
- Koniecznie!
Chociaż ja mam dla ciebie zupełnie inną propozycję, ale na razie
boję się mówić. W każdym razie chodzi o to, byś została w
Szwecji.
- Już ci mówiłam – nie mam tu punktu
zaczepienia. Jeszcze dwa miesiące i muszę wracać... Mój Boże!
Nawet nie wiem, gdzie wracać! Gdzie przespać pierwszą noc po
powrocie do Polski... I tak dobrze, że mam pieniądze na bilet
powrotny. Ale co dalej? Chwilami tak bardzo się boje, Wiktor, tak
bardzo! - na moment przytuliła twarz do jego ramienia. Natychmiast
ją objął i nie pozwolił się odsunąć, choć próbowała.
- Nie martw się. Pomogę ci. Jeśli pozwolisz, przejdziemy przez
to razem.
Nie miała pojęcia, co Wiktor ma na myśli, nie
zapytała, bo nagle się wystraszyła, że jej przypuszczenia idą za
daleko.
Zdecydowanym ruchem odsunęła się od Wiktora –
przestraszyła się! Ta rozmowa stawała się niebezpieczna! I na
dodatek budziła w niej jakieś nadzieje, jeszcze nie do końca
sprecyzowane.
- Wracajmy już – poprosiła.
fot. własne
poniedziałek, 17 października 2022
DRAMATY DNIA I NOCY
Dramaty dnia i nocy - © Elżbieta Żukrowska
Smutek się rozlał po mieszkaniu
jeszcze się tli ogarek świecy
nie da się ognia nim rozpalić
i drży nadzieja - ta bez dzieci
Zdradzona miłość jęczy cicho
za oknem wiatr wtóruje deszczem
bębni parapet czai licho
kto w progi te zawita jeszcze
Topnieją niczym białe śniegi
już pokruszone resztki wiary
jedwabny szal niebo podzielił
tutaj jest czerń a tam się ogień pali
I nawet już wrony nie kraczą
smutne zawisły na gałęziach
czy ci przebaczę? nie przebaczę
smutek wnet miłość przezwycięży
fot. Andrzej Kosiba
niedziela, 16 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz.8. (64) Czerwiec 1976 r.
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 8. (64.)
Czerwiec 1976 r.
Przyjechał Oswald i plany Wiktora
wzięły w łeb.
- Ty źle myślisz!Robimy cały parter,
klatkę schodową, piwnicę, garaż i elewację. Żadnej sprzedaży w
czasie remontu. Wynajmiesz kontener, masz plac, masz gdzie go
postawić. Co tylko się da schowasz do kontenera. Mam dobrych
hydraulików, zrobią ci porządek z wodą, tak, byś miał wodę
także przy kontuarze. Zamówisz długie stoliki pod ścianę, takie
z tapicerowanymi ławami, po osiem osób będzie do takiego stolika,
nawet po dziesięć. Za jednym bałaganem zrobisz naprawdę porządek.
Dwa lata temu robiłem ci mieszkanie, to teraz twego mieszkania nie
ruszamy. Ale elewację – koniecznie, bo tak nie może być. To
będzie elegancki pup, a nie nora. Chyba cię stać na takie zmiany,
a w razie czego poczekam na kasę. Teraz obyś miał pieniądze na
materiały, bo za to od razu płacisz sam. Zrób tak, nie będziesz
żałował, a pewnie przez następne pięć, albo i osiem lat,
będziesz miał spokój. Siadamy do stołu i obgadujemy pomieszczenie
za pomieszczeniem. Zaraz ci wszystko wyrysuję. A twój kontuar
powinien być tam, gdzie teraz masz mini parkiecik. Co o tym myślisz?
Najważniejsze, abyś kontener załatwił od ręki. To jest sprawa
priorytetowa, pierwszoplanowa. Z toaletami też zrobimy porządek.
Dobrze ci radzę. Mam czas, mam trzy wolne ekipy. Lecimy po całości.
Zaczynamy w poniedziałek, a ty od razu do telefonu i załatwiaj
kontener, bo bez niego się nie obejdzie. W zasadzie kontuar też
powinien być nowy, z niewielką przeszkloną gablotą. I może nawet
nowsze lodówki, bardziej ekonomiczne. Z zaplecza to bym połowę
rzeczy wyrzucił od razu na śmietnik, bo masz dziadostwo jeszcze po
tamtej kawiarni, prawda? Zrób tu pub z prawdziwego zdarzenia, niech
mówią o nim na mieście, niech się tu zleci młodzież z całego
Göteborgu. Zamurowałbym to wyjście na klatkę schodową, a zrobił
je z zaplecza. Przynajmniej nikt by się nie szwendał po prywatnych
schodach. Garaż byśmy odnawiali na końcu, wykorzystując resztki
farb. Otworzyłbyś mi konto w tym sklepie budowlanym, gdzie zawsze
biorę materiały. Sam bym po nie jeździł, nie miałbyś kłopotu.
Wiesz, że cię nie wprowadzę w błąd, ani nie naciągnę, na tyle
mnie znasz. A ty i tak miałbyś kontrolę nad wszystkim, płacąc
rachunki w sklepie tylko raz w tygodniu. To jak?
- A co ty,
Viggo, o tym myślisz? - Wiktor zwrócił się do przyjaciela.
- Brak sprzedaży na tarasie nie byłby aż taki dla ciebie
odczuwalny. Chyba liczy się koncentracja i szybkość działania...
Osa, ile czasu zajmie ci zrobienie całości, tak jak ty to chcesz?
- Mniej niż miesiąc. Piętnastego, najdalej dwudziestego lipca
otwierasz lokal. Nie trzyj tak tego czoła, bo ci skóra zejdzie!
- Liam chce sprzedać swój motocykl – niespodziewanie
powiedział Patryk. Przysłuchiwał się rozmowie, ale się nie
wtrącał, tylko potakiwał głową.
- To on już wrócił?
- zdziwił się Viggo.
- Jeszcze nie, ale lada dzień wracają
oboje. O motorze wiem od Davida. Bardzo żałuję, że to nie dla
mnie maszyna. Naprawdę żałuję.
- SWÓJ MOTOCYKL? - nie
wytrzymał Wiktor. - Musze go mieć!
- To by znaczyło, że...
- No właśnie. Z jego kręgosłupem jest gorzej, niż
myśleliśmy.
Grażyna była zasmucona. Została bez
pracy, a nawet bez tych drobnych napiwków. Miesiąc siedzenia w
czterech ścianach... Będzie miała czas na spacery. I na
niepotrzebne myślenie. Od kilku dni zastanawiała się, czy
zadzwonić do matki. Jaka matka jest, taka jest. Nie musi iść jej
śladami. Zadzwoni i powie, że żyje, że jest w Szwecji. A jeśli
matka zapyta, gdzie pracuje, w ogóle co robi, gdzie mieszka...? Nie
miała się czym chwalić. Była na łaskawym chlebie. Prawda – nic
nie musi matce opowiadać. Tylko tyle, że jest w Szwecji i jeszcze
oddycha. Kropka.
Była głodna. Z rana wypiła kawę z
krakersami, później zjadła jabłko. Nic nie miała na kolację. Na
dole był straszny ruch – waliły jakieś młoty, warczały
maszyny, niosły się, zwielokrotnione echem pustych ścian,
pokrzykiwania mężczyzn. Musi wyjść z domu. Zawsze mówiła
Wiktorowi gdzie i po co idzie, więc teraz też odszukała go – a
był aż w piwnicy – i powiedziała, że wychodzi na miasto coś
zjeść.
- Zaczekaj, pójdę z tobą. Ganiam od rana tak, że
zapomniałem o posiłku. Musze się tylko trochę obmyć. A w
zasadzie do pojedziemy do Maxa. On ma najlepsze klopsiki. Patryk!
Patryk, pójdziesz z nami?
„Nie stać mnie na Mxa!” - z
przerażeniem pomyślała Grażyna.
- Myślałam o czymś
znacznie tańszym – powiedziała rumieniąc się i spuszczając
oczy. Wstydziła się swojej nędzy. Pieniądze od Karola leżały
nie ruszone. W razie czego akurat na bilet powrotny.
-
Przecież cię zapraszam! Nie myśl o pieniądzach – warknął zły
Wiktor.
Wiktor był najwyższy spośród przyjaciół, miał
potężne bary zapaśnika – podobno codziennie ćwiczył w domu, a
raz lub dwa razy w tygodniu chodził na siłownię. Zwracały uwagę
jego mocne uda – nosił spodnie, które to podkreślały.
Oczywiście miał też wielkie dłonie, w przekonaniu Grażyny nie
nadające się do mycia delikatnego szkła.
Patryk był jego
przeciwieństwem. Niski, zaledwie o kilka centymetrów wyższy od
Grażyny, był szczuplutki, wręcz filigranowy. Za to zaczynał mu
się zarysowywać brzuszek – od nadmiaru piwa. Trudno było ocenić,
czy ma ładną twarz, albowiem nosił długie, rozpuszczone włosy i
dość długą brodę – wszystko rude. Włosy czasem związywał w
kitkę, szczególnie w upalne dni, ale i wtedy jakoś jego twarz
ginęła. Palił dużo papierosów. Mówiąc zawsze patrzył w oczy
swego rozmówcy.
U Maxa było tłoczno. Wszystkie stoliki
były zajęte, stała też niewielka grupka oczekujących. Grażyna
ze swymi towarzyszami zatrzymała się na zewnątrz, a kelner miał
dać znać, gdy zwolni się dla nich stolik. Patryk od razu sięgnął
po papierosa, ale ustawił się tak, by dym nie leciał na Grażynę.
Oczywiście rozmawiali o remoncie. Wiktor był nim poddenerwowany,
taki zawsze spokojny - teraz był jak nie on. Niby wszystko szło
dobrze, na razie nie było przykrych niespodzianek, jednak nie umiał
pozbyć się dręczącego go niepokoju. Patryk wręcz przeciwnie –
był przekonany, że nie będzie żadnych trudności. Każda praca
wymaga wysiłku, ale przecież Wiktor nie jest sam. Rzeczywiście –
Viggo, Patryk, Thorsten i jeszcze kilku innych mężczyzn
przychodzili prawie codziennie po pracy i nie oszczędzali się, aż
umieścili niemal cały „majdan” w kontenerze. Kuli ściany i
sufit, usuwali gruz, każdego dnia sprzątali po grupach Oswalda,
powszechnie zwanego Osą. Wiktor był od tego, by wskazywać palcem,
co, kiedy i gdzie. Podobnie dyrygował Oswald. Działo się, ale na
efekt należało poczekać.
- A ty, jak pub zamknięty, to
się pewnie straszliwie nudzisz – powiedział Patryk do Grażyny.
- W pewnym sensie tak. Nawet nie chcę schodzić na dół, aby
nie przeszkadzać. A pracy i tak nie ma. Już przestałam szukać.
Tylko buty zniszczyłam przy tym chodzeniu – odpowiedziała ze
smutną minką.
- A wiesz co, ja nawet miałbym dla ciebie
pracę, taką na dwa, może trzy dni. W najgorszym wypadku na cztery.
- Dawaj! Biorę w ciemno!
- Trochę to jest dla mnie
krępujące... Jednak ci powiem. Chodzi o moje mieszkanie. Ostatnio
bardzo je zaniedbałem. Czy byś się podjęła?
-
Natychmiast!
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- Muszę ci je najpierw pokazać. Mam trzy pokoje, kuchnię
i dużą łazienkę. A, jeszcze przedpokój. Już chyba ze dwa
tygodnie nie odkurzałem nawet, a okna są niemyte od dwóch lat...
Co za wstyd...
- Nawet bez oglądania ci powiem, że będą
potrzebne miski lub wiadra, szmaty i trochę chemii. A ja zrobię ci
mieszkanko na wysoki połysk. Ile mam czasu?
- Bez ograniczeń
czasowych. Nie musisz się przemęczać. Czasu masz dowolnie dużo.
- Jeden warunek.
- Tego się właśnie bałem...
- Całkiem niegroźny. Mam poza zapłatą dostać ze dwa ręczniki,
mogą być stare i zniszczone, ale czyste. Czy to jest do
załatwienia?
- Dobrze trafiłaś! Ręczników u mnie jest
ponad miarę, do wyboru, do koloru. Dostaniesz co najmniej sześć!
- To wieź mnie tam jak najszybciej!
- A co ty tak z tymi
ręcznikami? - zainteresował się Wiktor.
- Przyjechałam
tylko z plecakiem, miałam mało miejsca. Wzięłam z domu zaledwie
jeden ręcznik. Już go nawet prałam w ręku, ale tak długo mi
sechł...
- To czym się wycierałaś? - zdumiał się
Wiktor.
- Mam dwie piżamy, więc ta grubsza służyła mi
za ręcznik, ale to było bardzo niewygodne...
- I czemu mi
nie powiedziałaś? U mnie też jest dużo ręczników.
-
Wiktor, ty tak dużo dla mnie zrobiłeś, że już nie śmiałam cię
nagabywać o więcej. Chyba rozumiesz.
- Słuchaj, maleńka
– powiedział biorąc ją w ramiona i mocno przytulając – masz
do mnie przychodzić ze wszystkim. Absolutnie ze wszystkim! Jak do
ojca albo do brata. To nie do pomyślenia, że ty cierpisz tego typu
niewygody, a ja mam na zbyciu potrzebne ci rzeczy! Obiecujesz? -
Cmoknął ją w czoło i wreszcie puścił.
- Dziękuję
Wiktorze. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem.
- Wraz z
przyjaciółmi jesteśmy jednego chowu. Mój ojciec mówił, że
człowiek jest tyle wart, ile dobroci ma w sercu. Pod warunkiem, że
się tą dobrocią dzieli z bliskimi. Z dalszymi też. Reasumując,
jeden człowiek nie jest wart nawet złamanego centa, podczas gdy
drugi jest aż bezcenny. W miarę możliwości staram się dosięgnąć
ojcowskich ideałów. Choć różnie mi wychodzi... Szczególnie
teraz, na starość... I szczególnie w kontaktach z kobietami...
Boję się kobiet... A ty się wypchaj ze swymi ręcznikami!
- O, przepraszam. Ja byłem pierwszy! - zawadiacko sprzeciwił się
Patryk. - A mówiąc serio, myślę, że po posiłku zaraz
podjedziemy do mnie, co Wiktor? Podwieziesz nas? Moje autko pod domem
na parkingu, bo miałem zamiar trochę wypić.. Ale tak to byśmy
potem z Grazy podjechali do jakiegoś sklepu po chemię. Ciągoty
alkoholowe zostawiłbym dziś na boku.
- Ale Grazy nie
będzie u ciebie spała. Wybij to sobie z głowy! - surowo
zapowiedział Wiktor.
- Myślę, że będzie spała tam,
gdzie zechce – spokojnie odpowiedział Patryk, a w jego oczach
zamigotały wesołe iskierki. Już wyciągał paczkę, by zapalić
nowego papierosa, ale zawołał ich kelner. Jedzenie dostali
błyskawicznie i błyskawicznie opróżnili swoje talerze, mało przy
tym rozmawiając.
Później Wiktor zawiózł ich pod blok
Patryka. Mieszkanie było na szóstym piętrze. Wiktor nie odpuścił
i też poszedł razem. Grażyna spodziewała się, że pomieszczenia
będą w gorszym stanie, a na pierwszy rzut oka już miała nadzieję,
że ogarnie wszystko w trzy dni. Sporo czasu zajmie jej mycie okien,
bo były duże i wysokie, na szczęście bez firan. Gdy zapytała o
drabinę, Wiktor aż jęknął, na szczęście powstrzymał się od
obszernego komentarza. Przy okazji drabiny okazało się, że jest
jeszcze jedno pomieszczenie, którego Patryk nie uwzględnił w
swojej wyliczance. Był to rodzaj długiego i stosunkowo wąskiego
schowka, bez okna, który po jednej stronie miał regały (jak w
piwnicy), w głębi stała drabina, a tuż przed nią jeden na drugim
dwa kartony po bananach. Regał był od góry założony walizkami i
torbami. Było tam też sporo (sądząc po obrazkach na nich)
kartonów z narzędziami – na przykład wiertarka. Tuż przy
drzwiach stał odkurzacz. W głębi były także wiadra, miski i
szczotki. Patryk otworzył jeden z kartonów po bananach i pokazał
jego zawartość – zawierał bogactwo różnych starych, już nie
noszonych ubrań.
- Wszystko to jest do wyrzucenia, zostało
jeszcze po moim bracie, a i swoje teraz też tam dokładam, nie
wiadomo po co... Jakoś wygodniej mi tam, niż na śmietnik... Mam
nadzieję, że znajdziesz coś, co się nada do mycia i szorowania,
chociażby stare koszulki. W tym drugim kartonie są brzydkie
kinkiety, żelazko z wyrwanym sznurem, jakieś nadbite kubki i nie
wiem, co jeszcze. W zasadzie śmietnik, ale ze mnie taki chomik, więc
odkładałem, bo może się przyda. Nie wiem tylko komu i do czego.
Taka moja rupieciarnia. Pajęczyny omiotłem stosunkowo niedawno –
zadarł do góry głowę i patrzył po kątach – jakoś jeszcze
pająki leniuchują, a może niechcący je wybiłem. Boisz się
pająków?
- Nie tyle boję, co brzydzę się, ale też ich
nie zabijam. Tato nie kazał. Wyrzucam je przez okno albo przez
balkon. Myślisz, że przeżyją?
- Ty tą drabinę od razu
wyjmij, niech się dziewczyna jutro z nią nie szarpie – powiedział
Wiktor.
- Już się robi, panie kierowniku – zażartował
Patryk, a później kolejno pokazał wszystkie pomieszczenia. Salon,
z którego się wchodziło do sypialni dla gości. Jego sypialnia.
Jego „pokój do wszystkiego” („to była sypialnia mego brata”)
z wyjściem na balkon (a pod balkonem zielony, uroczy skwer).
Łazienka i kuchnia. Przedpokój był stosunkowo długi, a liczba
drzwi (aż sześć plus wejściowe) powodowała, że był też
nieustawny.
Grażynę najbardziej przeraziły dwie ściany w
salonie – na jednej wisiało bardzo dużo zdjęć za szkłem,
oprawionych w ramki, a na drugiej cztery duże obrazy. Ponadto na
szafce (a może to była komoda?) stała zawrotna ilość bibelotów,
jeden przy drugim, jeden przy drugim... Podobnie na pianinie. W
całym mieszkaniu nie było ani jednego kwiatka, jedynie na parapecie
w kuchni stała ponad półmetrowej długości ceramiczna doniczka
pełna różnych ziół. Żywych, zielonych.
- Myślę, że
te zioła wyniesiesz na balkon, przecież Grazy nie będzie ci
dźwigać takich ciężarów! - groźnie powiedział Wiktor.
- Nie martw się, Wiktor. Postaram się być pomocny w każdej
trudniejszej sprawie – poważnie odpowiedział Patryk. - A teraz
zobaczcie, co mam z chemii, bo przecież to i owo mam, i pojedziemy
na zakupy.
fot. z internetu
niedziela, 9 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz. 7. (63)
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 7. (63.)
Czerwiec 1976 r. Göteborg – ach, ci mężczyźni!
Przez to działanie na rzecz Grażyny Viggo bywał w pubie dzień
dnia. Jasnowłosy, z niebieskim oczami, wysoki, przystojny, zawsze w
białej koszuli z długimi rękawami, której mankietów jednak nigdy
nie zapinał. Był wesoły i dowcipny. Ale blizny na rękach nadal
miał bardzo wyraziste i wstydził się ich. Same dłonie też miał
pokiereszowane, już opalone, ale z wyraźnymi, grubymi bliznami,
najczęściej sinymi, dlatego często chował ręce do kieszeni
dżinsów. Przychodził do pubu na pogaduszki z kumplami, których
miał tu wielu. Pił umiarkowanie. Często był samochodem albo
motocyklem. Dziewczyny prosiły, aby je tym motocyklem powoził, ale
tylko wyjątkowo zgadzał się na to. Grażyna obserwowała go –
nie podrywał dziewcząt, do żadnej się nie tulił, nie zaglądał
w oczy. Traktował wszystkie jednakowo.
- A ty nie masz
ochoty na motocyklową przejażdżkę? - zapytał ją któregoś
dnia.
- Nie wiem, czy to dla mnie bezpieczne!
- Ze
mną zawsze bezpieczne, aż do ostatniego miesiąca przed porodem.
Jak ty się właściwie czujesz? Nigdy nie mówisz o sobie.
-
Ciążę znoszę dobrze. Nic mi nie dolega. Natomiast brak pracy...
Sam wiesz. Mam w sobie dużo energii, a nie mogę jej spożytkować.
Ktoś go zawołał, więc cmoknął Grażynę w policzek i
odszedł. A ona zauważyła jakieś dziwne spojrzenie Wiktora.
Podeszła do niego.
- Naucz mnie nalewać piwo do kufli.
- Tego nie trzeba się uczyć. Tak trzymasz kufel, tu odkręcasz
i samo leci. A później myk, zakręcasz. I gotowe. Dobra. Teraz ty.
Rzeczywiście – to było proste.
- Nudzisz się?
Widzę, że dziś nie szukasz pracy.
- Chyba już nie będę
szukać. I tak nic nie znajduję. Mówiono mi o pracy w zieleni
miejskiej...
- Dziewczyno! To jest na końcu świata! A i nie
ma dobrego dojazdu miejską komunikacją.
- Podobno trzeba
mieć zgodę na pracę w Szwecji...
- To jest do załatwienia.
Ale ja ciebie tam nie widzę.
- Wiktorze, nie mogę tak
siedzieć na łaskawym garnuszku. Mnie to bardzo krępuje.
-
Wiem, wiem... A co do tego gotowania, to sprawa wygląda tak. My
jesteśmy pubem, a tu się pije, a nie je. Je się w barach. Stąd
moje wątpliwości. Zaplecze mamy raczej słabe. Ty jesteś może
przyzwyczajona do minimalizmu, ja już nie bardzo. Zmieniając się w
bar musiałbym wiele rzeczy inaczej ustawić. Dla mnie to kłopotliwe.
Ale obiecuję ci, że będziesz gotować w weekendy, tylko jeszcze
nie w tej chwili. Muszę kilka spraw ogarnąć. Dobrze? Ja ten lokal
mam chyba od pięciu lat. Kiedyś była tu kawiarnia, stąd ten
podjazd dla wózków, bo matki z dziećmi przyjeżdżały na lody i
na drinka. Postarałem się o ten taras, to mi wydatnie zwiększa
latem obroty. Nie mam ochroniarza, a czasem zdarzają się burdy...
No widzisz więc... Takie sprawy. Ale jak tylko to i owo sobie
ustawię, to będziesz coś w weekendy serwować. Obiecuję –
powiedział i pogładził ją po głowie.
- A nie możesz
wymyślić jakiejś roboty dla mnie? Nie mam co zrobić z rękoma...
Nie musiałbyś za to płacić, byle bym miała jakieś zajęcie...
- Mogłabyś sprzątać zamiast Eve, ale... Nie mogę jej
zwolnić, by ty wrócisz za jakiś czas do siebie, a Eve już mnie
nie zechce. Chyba to rozumiesz. Nie mogę nawet ujmować jej pracy,
bo ona oczekuje takich samych zarobków. Mamy umowę.
- Tak.
Rozumiem.
- Eve ma problemy finansowe i dlatego pracuje na
dwóch etatach. Zrób sobie kawę albo herbatę. Możesz wziąć sok,
jeśli wolisz. Usiądź i pogadaj ze mną. Opowiedz mi o Polsce.
Niedługo zacznie się znowu większy ruch.
- Nie wiem, co
miałabym ci opowiedzieć o Polsce... To piękny kraj. Mamy wielką
różnorodność: morze i góry, rzeki, jeziora, jest się czym
zachwycać. Są piękne, przepastne lasy... I oczywiście pola
uprawne. To razem tworzy dużą różnorodność. Wsie są raczej
biedne i niezadbane – ludzie nie mają czasu, bo praca w polu jest
ważniejsza. Nie widziałam może zbyt dużo, ale pamiętam, że
morze zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Miałam wtedy chyba z pięć
lat i aż uciekłam do taty na ręce. Bałam się takiej wielkiej
wody! Byłam z rodzicami w Bieszczadach, to nasze niskie góry, tak
mi się podobało, że mogłabym tam zamieszkać. Jako znacznie
starsza, bo już nastolatka, poznałam Mazury – to nasza kraina
wielkich jezior, ogromnego bogactwa natury... Tam też mogłabym
zostać na stałe.
- A ludzie?
- Jak to ludzie, są
różni. Dobrzy i źli. Jak zawsze. Najbardziej nie podoba mi się
to, że ciągle mają skwaszone miny i na wszystko narzekają. Teraz
faktycznie trudno się u nas żyje, bo w sklepach albo szarzyzna,
albo całkowite pustki.. Jeśli chcesz kawałek dobrego mięsa na
obiad, to musisz w środku nocy ustawić się w kolejce. I ludzie
stoją. Narzekają i stoją. Są specjalne sklepy dla wojskowych i
dla milicji. Mówi się o nich „sklepy z żółtymi firankami”.
Tam jest i mięso, i wędliny. A w takim dla nich sklepie obok można
dostać skarpety, firany, kilka szmatek do ubrania. Ale i tak
wszystko takie nieciekawe, bardzo nędznej jakości. Mówi się, że
zakłady wyrabiają powyżej stu procent normy, więc gdzie są te
wszystkie towary? Tego nie wie nikt... Najgorzej, gdy brakuje nawet
pasty do zębów, proszku do prania, a za papierem toaletowym długa
kolejka. Taka smutna polska rzeczywistość. Wiele rodzin nawet ma
pieniądze. Cóż z tego, jak nie ma nic do kupienia.
- I
chcesz wrócić do Polski?
- Nie wiem. Ta nędza życia
przytłacza. Lecz gdzie jest moje miejsce? Naprawdę nie wiem.
- To zostań w Szwecji. Zacznij myśleć o Szwecji jak o domu.
- Sam widzisz, że ciągle nie mam punktu zaczepienia. W Polsce od
września zaczęłabym pracować jako nauczycielka. Bez dachu nad
głową. A tu dziecko w drodze. Nie mam w Polsce takich serdecznych
przyjaciółek, a matka mi nie pomoże. W zasadzie to ona wyrzuciła
mnie z domu. Nie mam przytuliska, żadnego spokojnego miejsca. Urodzę
dziecko i będę się tułać po ludziach.
- A ojciec
dziecka?
- Nawet nie wie, że będzie ojcem mego dziecka. W
tym samym mniej więcej czasie jego żona zaszła w ciążę. Nie
wiedziałam, że on jest żonaty... Więc nie powiedziałam mu, że
jestem w ciąży. Nie chcę go znać. Muszę sama sobie dać radę.
- Kochałaś go?
- Lubiłam. Myślałam, że jest moim
przyjacielem. Nie rozpaczałam po rozstaniu. A ty? Dlaczego nie
jesteś żonaty?
- Byłem. Musieliśmy się jednak rozstać.
Jestem rozwiedziony.
- Ale jakoś nie przychodzą do ciebie
kobiety...
- Nie mam czasu na kobiety. Haruję przez cały
tydzień. Miałem mieć zamknięte w poniedziałki, ale przyjaciele
mnie uprosili... Za pracujące poniedziałki płacę moim kelnerom
podwójnie, wolą pracować, niż mieć wolne. I tak się to kręci...
Nalej kilka piw, ja zaraz wrócę.
Grażyna lubiła stać za
barem i obserwować ludzi. Jednak gdy się robił duży ruch na takie
patrzenie nie było czasu. Podawała piwa, przyjmowała pieniądze,
goście zazwyczaj podawali już wyliczone kwoty. Bardzo się bała
wydawania reszty. Nie chowała pieniędzy do kasy, tylko zbierała na
kupkę, by Wiktor mógł sprawdzić, czy się kwota zgadza z ilością
wydanego piwa. Zazwyczaj pieniędzy było więcej, a Wiktor
skrupulatnie oddawał jej te napiwki – jak sam mówił. Grażyna
nie gardziła żadnym öre,
w istniejącej sytuacji nie mogła sobie
pozwolić na fochy i dumę. Teraz. Kiedy już wiedziała, jaka jest
różnica między pubem a barem, była spokojniejsza. To nie Wiktor
ją odrzucał.
Lubiła kiedy do pubu przychodzili najlepsi
przyjaciele Wiktora, to jest Viggo, a w szczególności Thorsten i
Patryk. Mieli swoje stałe miejsce przy końcu lady, gadali o
samochodach, o wyścigach, o piwie, o kobietach, w zasadzie o
wszystkim. A także wykrzykiwali coś do przyjaciół wewnątrz sali.
Najczęściej po szwedzku, więc za wiele nie rozumiała, czasem
tylko domyślała się kontekstu. Zazwyczaj to Thorsten nastawiał
magnetofon – o ile goście dopominali się o muzykę. Podest do
tańca był naprawdę maleńki, kiedyś siadywała na nim orkiestra.
Teraz mogło na nim tańczyć co najwyżej kilka par, i to takich,
które lubiły się przytulać. Wiktor już kilka razy chciał
zlikwidować podest, ale gościom za każdym razem udawało się go
ubłagać.
Wrócił za ladę. Jak zwykle skrupulatnie
obliczył, ile pieniędzy jest dla Grażyny – często dokładał
jej po kilka koron, ale tak, by ona tego nie zauważyła, potem sam
zajął się nalewaniem piwa – zadzwonił telefon. Konferencja
trwałą kilka minut.
- Mam problem – powiedział do
Grażyny, gdy odłożył słuchawkę. - Ekipa, która miała mi
odmalować pub jesienią ma akurat nieprzewidziane wolne. Chcą
przyjść do mnie za dwa dni. Chyba nie dam rady, jak myślisz?
Zatroskany pocierał ręką czoło.
- Dlaczego nie dasz
rady?
- Tak z marszu zamknąć pub na cały tydzień?
- A ile czasu potrzebujesz na przygotowanie sali do malowania?
- Gdybym miał pomocników, to jeden dzień wystarczy. Tylko gdzie
ja się teraz z tymi wszystkimi gratami podzieję?
Grażyna
natychmiast poczuła się winna zaistniałej sytuacji. Przecież to
przez nią „graciarnia” i korytarz były teraz zajęte.
- Nie musisz zamykać pubu – powiedziała, jednocześnie bała się,
czy nie wygłupia się z tym pomysłem. - Cały czas możesz
prowadzić sprzedaż na tarasie.
- Jak ty to sobie
wyobrażasz? Przecież nie będę gościom podawał ciepłego piwa!
- Postawisz tam dwie lodówki, jedną na butelki, a drugą na
puszki. Ze stolika zrobisz małą ladę. Usiądę przy nim i będę
sprzedawać. Nie będzie szklanek i kufli, ale to ci wybaczą. Ty
będziesz wolny, a ja trochę poflirtuję z chłopakami. Dam radę.
Zobaczysz. Tylko ujednolić cenę piwa tak, abym miała łatwo z
wydawaniem reszty. Pod ścianą postawisz rząd krzeseł, dalej
stoliki, ale o jeden rząd więcej, nic nie szkodzi, że będzie
ciaśniej. Kelnerom daj wolne, albo zagoń do pracy przy malowaniu.
Taki samoobsługowy tydzień w twoim pubie. Będę przypominała o
odnoszeniu butelek. Dam radę.
- A toaleta? Przecież wiesz,
że trzeba przechodzić przez cala salę.
- Toaleta o pełnej
godzinie i tylko dla dziesięciu facetów. Reszta czeka na następną
pełną godzinę. Chodzi o to, aby nie przeszkadzać malarzom.
- No dobrze, to ma sens... - znów ręką pocierał czoło. -
Ciekawe, co na to powie Viggo. O, chyba właśnie idzie.
Chwilę trwało, zanim Viggo do nich podszedł, bo zatrzymywał się
na powitania i krótkie rozmowy ze znajomymi.
- Mam
wrażenie, że jesteś trochę skwaszony – powiedział podając
Wiktorowi rękę przez całą szerokość lady. Okrążył ją i
podszedł do Grażyny – dla niej był buziak i krótkie
przytulenie.
Wiktor powiedział o ekipie malarzy. Jeśli
teraz zrezygnuje, to będzie musiał czekać nie wiadomo jak długo,
bo może nawet jesienią nie będą mogli u niego malować. A nie
chciał czekać. Oni mieli malować jakiś domek, ale właściciel
wylądował w szpitalu z problemami gastrycznymi, a jego żona sama
nie udźwignie ciężaru malowania i biegania do szpitala do męża.
Tak więc zrobiło się okienko i Oswald w tym czasie może pomalować
pub.
- Najtrudniej będzie przygotować salę. Sam nie dam
rady – zakończył. Na razie nie wspomniał o propozycji Grażyny.
- Przecież nie zostawię cię z tym samego! A i Thorsten
też na pewno nie odmówi ci pomocy. Tylko gdzie ty wstawisz
wszystkie graty? Bo te twoje pseudo dekoracje to chyba jednak
wyrzucisz. Podobnie jak kinkiety. Musisz pomyśleć o innym wystroju
wnętrza. Nie musi być tak ciemno i ponuro. Daj mi jeden kufelek.
Ciepło dziś. I od razu maluj zaplecze. Po prostu wszystko. Nie
odpuszczaj, bo drugi raz się do tego nie zabierzesz.
- Ty
posłuchaj teraz tego, co wymyśliła nasza Grazy – kontynuował
Wiktor nalewając piwo. I opowiedział szczegółowo o pomyśle
dziewczyny.
- To ma ręce i nogi – zgodził się Viggo. -
A z toaletą będzie mniejszy problem niż myślisz. Przecież oni
nie będą malować dłużej niż do dwudziestej. Po tym czasie droga
do toalety będzie wolna.
- Ale bez szklanek? Bez
kuflowego?
- To tylko tydzień. Wytrzymają! Komu się nie
spodoba, to zmieni lokal. Tak bardzo się nie przejmuj, bo i tak do
ciebie wróci.
- Najgorsze, że ja nie mam pomysłu na to,
jak mój pub ma wyglądać.
- Jasne ściany. Trochę
marynistycznych obrazów. Zwieszające się z sufitu białe kule
światła. I koniec.
- Tak minimalistycznie?
- A co?
To nie galeria! Ale... Może z tą galerią to nie jest taki zły
pomysł! Czekaj, niech pomyślę. Ale obrazy i tak mają być w
jednakowych ramach. Zresztą, nie muszą być marynistyczne. Ale znam
malarkę, która ma trochę takich obrazów na zbyciu. Przy okazji
zrobiłbyś dobry uczynek, bo dziewczyna zaczyna tracić wiarę w
siebie. Jakoś nikt jej prac nie kupuje. A pewnie sprzedałby je za
cenę farby i innych materiałów.
- To ile tu takich
obrazów trzeba?
- Co najmniej sześć – odpowiedział
Viggo rozglądając się po ścianach. - A nawet dwanaście.
- To z tymi obrazami zdaję się na ciebie. Nawet nie będę ich
oglądać. I tak się na tym nic a nic nie znam. Dwanaście. Już
możesz do niej dzwonić. Warunek – jednakowe ramy. A to czasem nie
obrazy Kristiny?
- Trafiłeś w samo sedno. Pojedziesz ze mną
wybrać obrazy? - Viggo zwrócił się teraz do Grażyny. - Dziś się
umówię, a jutro byśmy pojechali. Daj telefon bliżej. - Po
skończonej krótkiej rozmowie znów powiedział do Grażyny: -
Przyjadę do ciebie zaraz po pracy i pojedziemy do Kristiny. A
wieczorem weźmiemy się za demontaż pubu, do rana to co
najważniejsze powinno już być za nami. Zorganizuję kilku
chłopaków. Będziesz musiał postawić im piwo.
- Nie ma
problemu.
- A mnie się wydaje, że jest. Zmiana oświetlenie
pociągnie za sobą trochę „sufitowej” roboty.
-
Przestań! Przecież z zawodu jestem elektryk. Dla mnie to małe
piwo. Gorzej, że nie mam drabin... Ale coś wymyślę. Może Oswald
swoje podrzuci mi już jutro.
- No, to działaj. I przy tym
myśl. Ile tych kul będzie? W dwóch czy w trzech rzędach? Ty
decydujesz – Viggo błysnął zębami w uśmiechu.
Na drugi
dzień – jak się okazało – nie pojechali prosto do Kristiny,
ale najpierw do... babci. Na obiad. Po drodze Viggo kupił skromny
bukiet kwiatów, a wysiadając dał go Grażynie i podpowiedział, że
są dla babci. A babcia wyszła do nich aż przed dom. Musiała mieć
więcej niż osiemdziesiąt lat, jej twarz była jak pomarszczone
jabłuszko, uśmiechała się bardzo serdecznie. Szczególnie dużo
życzliwości było w oczach. Miała krótko obcięte białe włosy,
a na sobie brązową sukienkę i białą, długą rozpinaną
kamizelę. Była malutka. Grażynie aż się serce ścisnęło na
wspomnienie własnej babci. Gdyby jeszcze żyła zapewne wyglądałby
podobnie. Kobieta objęła Grażynkę i na krótko przytuliła do
siebie.
- To dla pani – powiedziała Grażyna podając
starowince kwiaty.
Babcia powiedziała coś po szwedzku, a
Viggo wyjaśnił, że babcia nie zna angielskiego, ale bardzo
dziękuje za bukiet.
Na obiad był duszony kurczak, tłuczone
ziemniaki i marchewka z groszkiem. A później herbata i ciasto z
malinami. Jedli w salonie. Viggo wszystko ponosił na stół, a
później z niego sprzątnął. Tak w ogóle babcia mówiła bardzo
dużo, a Viggo tylko z grubsza tłumaczył – że babcia rzadko
miewa gości, że jej ręce są na tyle niesprawne, że za wiele już
nie może zrobić, że nawet herbaty nie nalewa do pełna, bo boi
się, że nie doniesie, że ciasto jest ze sklepu, bo sama nie da
rady upiec. Zaraz po skończonym posiłku Viggo poszedł do kuchni
pomyć naczynia, a babcia pokazywała swoje ukochane kwiaty w
salonie, w sypialni i w jeszcze jednym pokoju, gdzie w szafach przy
ścianach pełno było książek. Grażyna w mowie migowej
dowiedziała się, że książki są miłością babci, ale od kilku
lat już nie może czytać ze względu na oczy. I jeszcze, że Viggo
nie jest jej rodzonym wnukiem, ale kocha go równie bardzo jak
rodzone. A może nawet bardziej, bo to bardzo, bardzo dobry chłopak.
I bardzo się o nią starą troszczy.
Grażynie rzuciło się
w oczy, że wszędzie było idealnie czysto. Nawet liście kwiatów
nie nosiły śladów kurzu. Wszystko było takie zadbane, wręcz
wypieszczone! Bardzo możliwe, że to Viggo...
Przyszedł z
kuchni i powiedział, że mogą jechać do Kristiny, a babcia teraz
niech się położy i odpocznie. Ale babcia powiedziała coś po
szwedzku i Viggo z najwyższej półki zdjął kilka książek.
- Babcia mówi, byś je wzięła.
Przed Grażyną leżały
stare wydania Jacka Londona „Biały Kieł”, „Księżycowa
dolina”, „Martin Eden” i Josepha Conrada „Jądro ciemności”,
„Smuga cienia” i „Korsarz”. Wszystko po angielsku.
-
Oczywiście nie musisz tego brać, ale możesz. Jednak radzę wziąć,
aby zrobić babci przyjemność.
- Ależ wezmę z największą
przyjemnością! - zawołała Grażyna i ucałowała babcine
pomarszczone policzki, a kobiecina wręcz się rozpromieniła.
Książki były duże, grube i ciężkie, Viggo zapakował je do
torby wiszącej w przedpokoju. Później pożegnali się z babcią,
która w ostatniej chwili zalała ich potokiem słów.
-
Babcia przykazała ci, byś ją znów odwiedziła i nie odkładała
odwiedzin w czasie z uwagi na jej wiek – już w drodze wyjaśnił
chłopak.
- Przyjadę z przyjemnością, o ile tylko
zechcesz mnie tu przywieźć – zapewniła Polka.
Po drodze
Viggo informował ją o ważniejszych obiektach, które właśnie
mijali, jednak i tak nie zdołała zbyt wiele zapamiętać. Chciała
z nim porozmawiać, wypytać o Wiktora i Thorstena, nawet o Patryka,
a przede wszystkim usłyszeć kilka zdań o samym Viggo. Jednak jak
na razie okoliczności nie były sprzyjające.
Kristina
miała swoją pracownię na samej górze dziesięciopiętrowego
budynku. Na szczęście była winda. Sama Kristina, na oko starsza od
Viggo o jakieś pięć lat, otworzyła im i zaprosiła gestem do
środka. W pomieszczeniu siedziało jeszcze dwoje młodych ludzi, ale
natychmiast wyszli. Sama Kristina już była przygotowana – jej
marynistyczne obrazy stały wzdłuż ścian i półek. Większość
nie miała ram.
- Siadajcie, patrzcie i wybierajcie, a ja
wam zrobię kawę.
Na Grażynie malarstwo Kristiny zrobiło
wrażenie. Z całą pewnością nie były to bohomazy, a bardzo
wyrafinowana, zachwycająca sztuka. Na niektórych płótnach dotyk
pędzla był delikatny, nieledwie motyli, na innych czuło się
skondensowaną energię, ciężar ręki malarza. Tu kolory pulsowały,
tam tworzyły grozę, czuć było uderzenia wiatru, a na innych,
lekko przymglonych, rozpoznawała zmysłowe, niemal erotyczne,
subtelne klimaty zamyślonej autorki. Jak choćby ten ślad na pisaku
obok złamanej kępy traw.
- Gdyby to ode mnie zależało,
to kupiłabym wszystkie. Są przepiękne. I dlaczego się nie
sprzedają? To aż nie do wiary!
- Dlatego, że są lepsi ode
mnie i bez problemu wystawiają swoje obrazy w galeriach. A mnie już
się nie chce walczyć o swoje miejsce. Zresztą wydaje mi się, że
teraz niewiele ludzi kupuje obrazy, tak ogólnie.
- Jestem
zachwycona! - podkreśliła Grażyna.
A Viggo nadal stał na
środku pomieszczenia i powoli się okręcał, oglądał, nie mógł
oderwać oczu.
- Ile tu ich jest? - zapytał w końcu.
- Dziewiętnaście.
- Czyli z siedmiu muszę zrezygnować,
ale, Bóg mi świadkiem, że nie wiem, z których...
- Kup
dwanaście, a siedem weź w komis. Może ktoś kupi, tylko od razu
trzeba do obrazu przyczepić cenę. Dojdzie jeszcze koszt ram, ale
mam znajomego, który ode mnie nie bierze zbyt drogo, a przynajmniej
wszystkie by były jednakowe.
- Jaka jest cena?
-
Hurtem czy detalicznie?
- Jeśli mają być w komis, to wolę
detalicznie. Nigdy nie wiadomo, który obraz spodoba się
ewentualnemu nabywcy. A bardzo bym chciał, abyś to ty na tym dobrze
wyszła. Zresztą, będziesz przy wieszaniu obrazów i w
najważniejszych sprawach dogadasz się z Wiktorem. Jednak już teraz
chciałbym wiedzieć, które z tych obrazów są najcenniejsze. A, to
nie koniec. Jeszcze dla siebie chcę dwa obrazy. Coś delikatnego z
dużą ilością żółci, tak aby rozświetlały pokój.
-
Siadajcie, a ja wam opowiem o tych obrazach. I pokażę inne. Teraz
jest czas na kawę.
Oni pili kawę, a Kristina z odkrytej
skrzyni wyjęła kilka obrazów i ustawiła je na podłodze. Były
przepiękne!
- Ten nazwałam „Syrena”. Spotkałam ją w
Santander, może jakieś sześć, siedem lat temu. Długo nie mogłam
jej namalować. Co namazałam, to było źle i źle. Ale nie
zamalowałam obrazu, czekałam na właściwy moment. I dopiero dwa
lata temu uzyskałam to, co naprawdę chciałam. Tamta dziewczyna
siedziała na skale zamyślona i smutna. Słońce zachodziło, jej
białą suknia miała w poświacie wiele barw. Usiadłam na innej
skale i długo na nią patrzyłam. Zapamiętywałam. I dziewczynę, i
słońce, i barwę oceanu. Nawet ptaki, ale ich nie namalowałam, bo
jakoś psuły mi efekt – robiło się kiczowato... Ten obraz
szczególnie polecam. Przyznam, że jest drogi memu sercu. A tu już
Włochy i „Pejzaż z mimozami”. Jest w nim to pierwsze tchnienie
wiosny, ten wiatr od morza... - Kristyna wyjmowała kolejne obrazy i
o każdym coś opowiadała. To było bardzo zajmujące. Na koniec
pokazała niewielki obraz – pojedynczy żonkil w szklanym,
przeźroczystym wazonie, i jego odbicie w lekko skrzywionym lustrze.
Na stoliku pod wazonem leżała koronkowa, delikatnie pofałdowana
serwetka, której namalowanie zapewne trwało dużo dłużej niż
malowanie reszty obrazu.
- I co? Który ci się najbardziej
podoba? - zapytał Viggo zwracając się do Grażyny.
-
Bardzo trudny wybór – westchnęła dziewczyna. - Wszystkie mi się
niezmiernie podobają. Jednak stawiam na tego żonkila i rude irysy,
przepraszam, nie pamiętam tytułu...
- „Łąka z irysami”
- podpowiedziała Kristina.
- To ja je kupuję –
oświadczył Viggo. - Proszę aby miały takie zielone wklęsłe
ramy, wiesz które...
- O takie ci chodzi?
- Tak.
Właśnie takie. Muszę ci powiedzieć, że cały mój dzisiejszy
zakup jest dzięki Grazy. To ona wpłynęła na Wiktora, no i się
teraz w pubie dzieje!
- W takim razie „Żonkil z lustrem”
będzie moim upominkiem dla ciebie, Grazy. A jakie ramki do niego? A
ty, Viggo, wybierz sobie inny obraz.
- Też zielone –
Viggo uprzedził odpowiedź Polki. Wyjął portfel i przez chwilę
liczył banknoty. - Tu masz zadatek, abyś miała na ramy i co tam
jeszcze trzeba. Na spokojnie wyceń obrazy, a resztę kasy dostaniesz
jak już będą gotowe. Zadzwoń do mnie. I tak z odbiorem obrazów
muszę czekać na zakończenie malowania. Obiecaj mi, że pomożesz
je dobrze powiesić. Liczę, że w tydzień się uwiniemy z pubem,
ale licho nie śpi... A dodatkowego obrazu już nie będę wybierał.
- A które ramy chcesz do pozostałych obrazów?
-
Ty decydujesz. Według mnie rama powinna podkreślać obraz, ale go
nie zdominować. Wiem, że dobrze wybierzesz. Polegam na tobie.
Wystarczy ci tych pieniędzy?
- Tak. Jasne... Viggo, jesteś
prawdziwym przyjacielem. Bardzo sobie cenię naszą znajomość.
Bardzo. Chodź, niech cię uściskam!
- I dołóż jeszcze
jeden obraz – niech razem tych do pubu będzie dwadzieścia.
Przecież po likwidacji podium tam będzie więcej miejsca także na
ścianach! Muszę pogadać z Patrykiem. Niech zrobi dobry plakat z
twoimi danymi, niewielki, ale kłujący w oczy. Niech wszyscy wiedzą,
czyje to malarstwo. Och, Kristina, jestem z ciebie taki dumny!
- Kiedy ostatnio sprzedałaś jakiś obraz? - zaciekawiła się
Grażyna.
- Och, średnio co miesiąc sprzedaję dwa, trzy
obrazy, ale gdybym nie miała innych dochodów, to bym z tego nie
wyżyła. Przy tym to się w czasie też różnie rozkłada. Pewnie i
tak nie powinnam narzekać. Ostatnio uczę w szkole, a i tu, w
pracowni, mam grupkę uczniów. Bardzo zdolna młodzież. Lubię te
korepetycje z nimi. Mają bardzo ciekawe, oryginalne pomysły i
bardzo wielką wrażliwość. Tylko trzeba im nieco poprawić
technikę, warsztat malarski. Wróżę im wielką przyszłość. W
gruncie rzeczy sama też ciągle się uczę. W lipcu jadę na
tygodniowy plener do Niemiec. Jak dobrze pójdzie to w sierpniu do
Danii. A na sam koniec sierpnia gdzieś u nas, ale to jest sprawa w
powijakach, więc nie wiem. Takie plenery dużo mi dają, więc nawet
gdy jest drogo to i tak jadę. Mimo wszystko. Na początku maja
byłam na takim króciutkim w Finlandii. Czy chcę, czy nie – muszę
malować morze!
c.d.n.
fot. obraz Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej
poniedziałek, 3 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz.6.
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.
6. (62.) Czerwiec 1976 r. Göteborg – polskie dziewczyny
Viggo wpadał do Wiktora każdego wieczoru i trzymał pieczę nad
remontem. Grażyny na razie nie było, nawet nie zaglądała do pubu.
Przypuszczał, że dzień dnia biegała za pracą.
Po
czterech dniach pokoik u Wiktora nadawał się do zamieszkania. Miał
nawet niewielkie okienko, gdyż okazało się, że kiedyś tam było,
ale zostało zamurowane, więc je przywrócono. A na korytarzu
wydzielono miejsce na małą łazienkę z prysznicem, umywalką i
muszlą ustępową, i już fachowiec nad tym pracował. To było
więcej, niż oczekiwała Steffi i spodziewała się Grażyna.
Konserwator z hotelu „R&R” naprawił dwa stoliki i prawie
wszystkie krzesła, a z pozostałych materiałów zrobił
sześciopoziomowy regalik z okrągłymi blatami. Ktoś obiecał
kanapę, ktoś miał na zbyciu szafę, ale okazała się za duża,
więc wymyślono stelażyk do wieszania ubrań na ramiączkach.
Wystarczyło dodać jakąś serwetkę, wazonik z kwiatami, a na
ścianę obrazek i pokoik nabrałby przytulnego wyglądu. Wiktor
podarował niewielki dywanik i od razu w sypialni zrobiło się
przytulniej. Mimo otwartego okna pokoik pachniał farbami i...
świeżością. Tylko pracy nadal nie było, chociaż Grażyna dzień
dnia obchodziła wszystkie pobliskie ulice w jej poszukiwaniu.
Zamieszkała „u siebie”, mimo tego, że dopiero kończono prace
w łazience i malowano korytarz prowadzący do jej pokoiku. Bo
korytarz miał być teraz salonem. Naprawdę! Miała łóżko i
pościel oraz tych kilka mebelków. Brakowało jej książek –
zawsze lubiła czytać. Jednak i tak oświetlenie było koszmarne,
więc z czytania wieczorami nic by nie wyszło. Zatem udzielała się
w pubie, by pracą płacić za wynajem. I za życzliwość Wiktora,
bo – trzeba to przyznać – troszczył się o dziewczynę niemal
jak o siostrę, podrzucał jej nawet owoce, bo „ciężarna musi
mieć witaminy”, a widział, że Grażyna w zasadzie nic sobie nie
kupuje, w każdym razie nie przynosi do domu żadnych zakupów. Ona
zaś, kręcąc się po sali, nadal podpytywała chłopaków o pracę
dla siebie. Dach nad głową to jednak nie wszystko... Miała mapę
Göteborga, zakreśliła na niej ołówkiem okręg i obchodziła
wewnątrz niego wszystkie ulice. Pytała i pytała. Nie ominęła
żadnych drzwi sklepu lub innego ogólnie dostępnego miejsca – na
przykład fryzjera, apteki, pracowni krawieckiej i złotnika. Zero.
Zwiększyła promień koła i szukała dalej. W zasadzie nic więcej
nie mogła zrobić. Poza tym oszczędzała, nie kupowała sobie nic z
wyjątkiem jabłek lub bananów. Wieczorami w pubie dożywiała się
krakersami i orzeszkami. Wiktor nabrał zwyczaju wołać ją z rana
na kawę. Z rana – to już raczej było po dziesiątej. Tak
naprawdę z rana załatwiał milion spraw związanych z prowadzeniem
pubu, telefony, dostawcy, odbiór piwa i innych produktów. Słyszała,
jak z głośnym tupotem w pośpiechu zbiega na dół. Odwracała się
na drugi bok i spała dalej. A w zasadzie leżała i myślała nad
swoim losem. Pieniądze od Karola ściskał mocną ręką, bo w razie
czego miałaby za co kupić bilet powrotny. Czy to już czas myśleć
o powrocie? Może jednak powinna... I ma wracać jak pies z
podkulonym ogonem? Lecz co więcej może zrobić?
Schodząc
do pubu zakładał białą ojcowską koszulę i kusą ciemną
spódniczkę. Wiedziała, że ma zgrabne nogi, niech sobie chłopaki
popatrzą. Bała się nosić brudne szklanki na tacy, więc nosiła w
misce. Wycierała na mokro blaty stolików, opróżniała
popielniczki, uśmiechała się do gości, chociaż wcale nie było
jej do śmiechu. Na zapleczu zdejmowała ojcowską koszulę,
zostawała w koszulce i myła dokładnie szklanki i kieliszki. Teraz
Wiktor już każdego wieczora miał szkło na czas. Jeśli tylko
przywieziono frytki - Wiktor zawsze pamiętał o niej. Nie chodziła
już głodna, ale czasami wspominała kuchnię babci... Jej
zawiesiste zupy, sałatki idealne do bułeczek, podsmażane kopytka i
gołąbki...
- Wiktor, a gdybym ja coś ugotowała dla
twoich gości? - zapytała któregoś wieczora. - Albo tylko dla nas
dwojga?
- A umiesz?
- Co tylko chcesz. W zasadzie
chyba umiem wszystko.
- Nie żartujesz?
- Zaczęłabym
od sałatki jarzynowej albo od kiełbasek przysmażonych z cebulką.
Mogą też być klopsiki w pikantnym sosie, a nawet fasola z
kiełbaskami na ostro, taka w sosie pomidorowym. Za rybami nie
przepadam, ale też umiem zrobić, tyle, że by się mocno
nasmrodziło... Tylko wcześniej należałoby kupić odpowiednie
produkty, jednorazowe talerzyki i widelczyki. Teraz jest pora na
młodą kapustę, więc może taką zasmażaną z kiełbaskami? Od
tego bym zaczęła. Garnki masz. Większość narzędzi też jest.
Może tylko podostrzyłbyś noże i bym spróbowała, co? Musiałbyś
jednak sam obliczyć ile kosztuje taka porcja, bo tego ja nie umiem.
Niestety, jeszcze przyprawy... Patrzyłam – to co w szafkach już
od dawna jest zwietrzałe i do wyrzucenia.
- Pomyślę nad
tym – obiecał, a ona poszła na taras ze swoją miską na brudne
szklanki. Śmiano się z niej, że zbiera do miski, ale nic sobie z
tego nie robiła, wolała do miski niż wywrotkę z tacą pełną
szkła.
Na drugi dzień przyszły do pubu wszystkie trzy
dziewczyny i usiadły na tarasie. Kelner przyniósł im owocowe
drinki – cztery! A po chwili przyszłą do nich Grażyna.
-
Ale ślicznie wyglądasz! - pochwaliła ją Iga.
- Bo w
białym wszystkim dziewczynom do twarzy – zawołał jakiś chłopak
z sąsiedztwa.
Grażyna podziękowała mu uśmiechem, ale
dalszą konwersację prowadziły już po polsku. Co w pracy? Jak tam
ich żandarm w spódnicy? W jakich parach pracują? Jak się okazało
rozdzielono je. Zmiany były w zasadzie codziennie. A Berit zawsze i
wszystko widziała – niestarty kurz z parapetu, ślady małych
paluszków na samym dole lustra, nieopróżniony kosz na śmieci - „a
była tam tylko jedna papierowa chusteczka do nosa”.
- Ona
nie patrzy, a wszystko widzi. Kontroluje nas na każdym kroku. Ale
jest sprawiedliwa i darmo się nie czepia – podsumowała Elwira.
- A miałyście już propozycje, te niewymowne, od facetów?
- Ja miałam – przyznała Iga. - Od Japończyka. Chociaż na
dobrą sprawę nie wiem, czy to była propozycja. Ile razy koło mnie
przechodzi, to puszcza oczko.
- Może on ma tylko taki
nerwowy tik – zasugerowała Ada.
- Może. Dlatego nie wiem,
czy to już propozycja, czy tylko taka zabawa.
- Ale
uważajcie! Podobno w niektórych hotelach podstawia się takich
różnych przystojniaczków, aby wyczuć jakie są pokojówki –
przypomniała Grażyna.
- E, tam. Stefcia i Liam są zbyt
prostolinijni.
- Teraz ich nie ma, wszystkim zarządza David
– Elwira odstawiła szklankę z drinkiem. - A ty? Wypytujesz nas, a
nie mówisz, jak tobie się tu mieszka.
- Jest cicho,
spokojnie i wygodnie. Bałam się, że nad barem będzie głośno, bo
przecież muzyka i tańce. Ale prawie tego nie słyszę. Wiktor
przykazał mi znikać z pubu przed północą, bo ciężarna musi się
wysypiać. Dziś mu zaproponowałam, że będę codziennie gotować
jakieś jedno danie. Co mi każe. Ale on to zbył milczeniem.
- A umiesz? - zdziwiła się Ada.
- Tak. W domu często
gotowałam. I lubię to. Ale nie mogę się narzucać.
- O,
idzie Viggo – ucieszyła się Iga.
- To mój przyjaciel –
z dumą podkreśliła Grażyna.
Viggo kolejno dziewczyny
wyściskał i wycałował.
- Dlaczego taż rzadko
przychodzicie?
- Praca, praca, praca – wyjaśniła Elwira.
- Byłyście już na górze, zobaczyć jak mieszka nasza
przyszła mateczka?
- Jeszcze nie zdążyłyśmy, ale mamy to
w planie – odpowiedziała Ada. - Siadaj z nami, chłopaku. Będzie
nam trochę raźniej.
- Nie mogę. Mam awarię w kuchni.
Wpadłem tylko po kumpla. Bawcie się dobrze i przybywajcie tu
zdecydowanie częściej. Wiktor będzie zachwycony! - cmoknął każdą
w policzek i już go nie było.
A dziewczęta podjęły
przerwany wątek. Były zadowolone, że mogą tak beztrosko
posiedzieć i pogadać. Wreszcie zdecydowały, że idą obejrzeć
„włości” Grażyny. Zawołały kelnera, ten jednak nie przyjął
od nich pieniędzy, kazał iść do Wiktora.
- Liam otworzył
dla was konto. Za nic nie musicie płacić – wyjaśnił właściciel
pubu.
- Ale jak to? - nie mogła zrozumieć Iga.
-
Dla ciebie też, Grazy – dodał Wiktor.
- Wytłumacz –
poprosiła Ada.
- Zapisuję wasze należności, a za wszystko
płaci Liam. Tak mi nakazał, a z Liamem, a w szczególności ze
Steffi, nie ma żartów i się nie dyskutuje. Za odnowienie tej
graciarni, za łazienkę i salon też oni płacą. Ja kupiłem
jedynie farby.
- O matuchno... - jęknęła Grażyna. A ona
w duchu myślała, że tamtych dwoje to skąpiradła.
-
Idziecie na górę? Filip za chwilę przyniesie wam herbatę i coś
do herbaty, więc czasem nie biegajcie nago, aby mi chłopaka nie
zauroczyć. Albo nie zgorszyć – zażartował jeszcze Wiktor.
- Już prędzej on by nas zgorszył! - odcięła się Elwira.
A na górze były zmiany, ale trzy dziewczyny nie miały o tym
wyobrażenia, bo wcześniej tu nie były. Wielki korytarz na piętrze
został oddzielony grubymi, szarymi kotarami, zawieszonymi tuż przy
drzwiach do mieszkania Wiktora i ciągnącymi się aż do samych
schodów. A zaraz za kotarami był ten niby salon Grażyny. Trochę
ciemny, bo małe okienko nie dawało dużo światła, poza tym był
już zmierzch. Grażyna pstryknęła włącznikiem na ścianie przed
kanapą – zapaliła się pod sufitem pojedyncza żarówka w
skromnym kloszu. Po lewej stronie na środku ściany stała szara
kanapa bez narzuty, na wprost niej okrągły stolik, taki jak w
barze, i trzy krzesła. W głębi, w prawym kącie, prostokąt
łazienki z drzwiami tuż przy ścianie sypialni Grażyny. A w
sypialni też ubożuchno – po lewej stronie łóżko rodem z
hotelu, też bez narzuty, za to z równo złożoną pościelą. Przy
wezgłowiu łóżka jedno z krzeseł i stolik. Drugie krzesło było
w kącie po prawej stronie drzwi, a na nim plecaczek. Obok niego
stelaż z kilkoma wieszakami zapełnionymi ubraniami Grażyny – nie
wiele tego było. Na ścianie na wprost łóżka niewielkie, gołe
okienko, teraz szeroko otwarte. A w prawym kącie regalik z okrągłymi
blatami, na których leżała bielizna Grażyny, zaś na samej górze
torebka. Przy regale następne dwa krzesła. Koło łóżka niewielki
dywanik, raczej chodnik, utrzymany w szarościach i beżach. Ściany
w obu pomieszczeniach były kremowo-żółte.
- Rewelacji to
tu nie widzę – powiedziała niemal szeptem Iga. - Jednak masz kąt
do spania i święty spokój.
- Najgorzej, że mam tylko
jeden ręcznik i w zasadzie już powinnam go uprać. Nigdy nie prałam
ręczników ręcznie... Upierze mi się?
- Może namocz go
wcześniej.
- A czym się będę wycierać?
- No tak,
to jest problem, a nawet nie możemy cię wspomóc, bo same nie mamy
nic w zapasie. A Berit o nic nie będę prosić, co innego rozmowa ze
Stefcią. Może Wiktor coś ci pożyczy na chwilę?
- Gdzie
można kupić tani ręcznik? Czy są tu jakieś tanie sklepy jak w
Ameryce? Najlepiej z używaną odzieżą?
- Może popytaj tę
dziewczynę, która tu sprząta.
- Tak zrobię. No nic,
siadajcie. Zaraz ma być herbata. Każdego dnia jestem czymś
zaskakiwana. Wzrusza mnie dobroć i przychylność ludzi. Niestety,
to się nie przekłada na pracę, a jej potrzebuję najbardziej.
Przyszedł Filip. Herbatę miał w termosie. Na tacy były
jeszcze filiżanki, cukier i pojedyncza łyżeczka.
- Musi
wam ta jedna wystarczyć – błysnął bielą zębów. Odstawił
tacę na brzeg kanapy. - Coś wam przyniosę od Wiktora, jeden
moment.
Rzeczywiście wrócił po dwóch minutach z talerzem
trójkącików z ciasta francuskiego, nadzianych morelami, a może
brzoskwiniami. Prócz tego położył na stoliku dużą tabliczkę
gorzkiej czekolady.
- To życzę smacznego – powiedział,
chwycił tacę i już go nie było.
- Muszę powiedzieć, że
fajne chłopaki tu pracują. Ten drugi, Moris?, jest trochę
poważniejszy, ale przystojniak jakich mało! No i sam Wiktor... Gęba
niby paskudna, ale ta klata, te bary... I co za uda! Cud-malina! A
jak popatrzy, to aż ciary na plecach! - zachwyciła się Ada
nalewając herbatę do wszystkich filiżanek.
- Facet nie
musi być piękny. Ważne aby miał to coś! Znam się na tym –
oznajmiła Iga. - Wiktor to bez wątpienia ma!
- Jakoś ci
nie do końca wierzę, jeśli chodzi o owo znanie się – Ada
„przewróciła oczami”.
- Ale musi ci być tu trochę
smutno samej, co? - Elwira zwróciła się do Grażyny.
- W
zasadzie w dzień na smutki wcale nie mam czasu, bo albo latam za
pracą, albo pomagam w barze. Dopiero gdy się kładę, osaczają
mnie czarne myśli. Przede wszystkim ta, czy już mam wracać do domu
– odpowiedziała Grażyna smutnie się uśmiechając. - Tylko że
ja nie mam domu. Nie mam do czego wracać.
- Nie możesz
jeszcze wracać – zaprotestowała Iga. - Chłopaki napracowali się
nad tym twoim lokum. Gdybyś teraz odjechała, byliby bardzo
zawiedzeni.
- Pewnie tak, ale ja muszę patrzeć na to, co
jest dobre dla mnie, a nie dla chłopaków. W ostatnim czasie tyle
przeszłam, tyle doświadczyłam, że mi na kilka lat takich
„dobroci” wystarczy!
- A ja myślę, że bez protekcji
nie dostaniesz żadnej roboty. Ktoś musi cię polecić. Poczekaj na
Stefcię. Ona, choć niby taka surowa, na pewno coś wymyśli. - Ada
wierzyła w swoją przyjaciółkę.
- Myśmy nawet
przepytywały dziewczyny pracujące w hotelu, czy czasem nie wiedzą
o jakiejś pracy dla ciebie. Bodaj na kilka dni, ale... – Iga
bezradnie rozłożyła ręce.
- Ada ma rację – wtrąciła
Elwira – bez protekcji nie dostaniesz żadnej roboty. Tacy są
Szwedzi.
- No, dosyć tego biadolenia – zaprotestowała
Grażyna. - Ty, Aduś, opowiedz mi, jak ci było mieszkać w hotelu u
Stefci. Dziewczyny wiedzą, a ja nic a nic.
- O, trzeba
uważać! Te ciastka się bardzo kruszą, a ty pewnie nie masz
odkurzacza! - zasmuciła się Iga, bo sporo okruszków spadło na
podłogę.
- Nie mam, to prawda. Ale Wiktor dał mi stary
podkoszulek na szmaty i jakoś sobie radzę.
- Muszę wam
powiedzieć, że Stefcia i Liam jakby mieli nieustający miesiąc
miodowy. Są w sobie niesamowicie zakochani. Nie pokazują tego przy
ludziach, jak choćby w pubie, ale w domu to jest zupełnie coś
innego – zaczęła opowieść Ada.
- To znaczy, że cały
czas się migdalą? Tego nam nie mówiłaś! - zdumiała się
Elwirka.
- Ależ skąd! To nie na tym polega! A ty mi nie
przerywaj, bo tracę wątek.
- Dobrze, dobrze, już mów.
- Oni się ciągle dotykają. Albo trzymają za ręce. Patrzą na
siebie. Właśnie - Liam co chwila całuje jej ręce. Wiecie, on nie
bardzo może wstawać, więc Stefcia mu ciągle coś do rąk podaje –
kawę, gazetę, książkę, obojętnie co. Wyprzedza jego myśli. A
on, jeśli się kładzie w salonie na kanapie, to tak, by mieć głowę
na jej kolanach. Telewizja ich nie interesuje. Oni ze sobą
rozmawiają. Rozumiecie? ROZMAWIAJĄ! Stefcia się uczy szwedzkiego,
codziennie z rana przychodzi taki nauczyciel, a później ona
dopytuje się o wiele słów u Liama. On poprawia jej wymowę. Ona
opowiada mu co w hotelu, bo każdego dnia siedzi nad rachunkami, wie
wszystko o kuchni, o dostawcach, o pokojówkach, i o gościach. O
gościach przede wszystkim. Pojęcia nie mam, skąd ona to wszystko
wie. Na przykład, że którejś pokojówki matka albo dziecko akurat
się gorzej czuje, że David ma jakieś problemy z samochodem, a
także jakieś inne, no wszystko. Tak jakby spojrzała na człowieka,
prześwietliła go oczami i już wie, jak ma zareagować, co
powiedzieć. Potrafi opieprzyć tak, że niby już kapcie pospadały,
a w ostatniej chwili tchnąć otuchę w pracownika i postawić go do
pionu, ale do uśmiechniętego pionu. Przecież ona ma tyle lat, co
my. Skąd ona to wszystko wie i umie? Zachowuje się tak, jakby na
hotelarstwie zjadła zęby! Prawda – obiadów przy mnie nie
gotowała, ale już o siódmej piętnaście były jajka na bekonie i
kawa. Jest właścicielką. Nie musi wstawać wcześnie, ale wstaje.
Sprząta! Szoruje łazienkę na wysoki połysk! Tylko z odkurzaczem
przychodzi pokojówka, ale to na wezwanie, nie codziennie. Dwukrotnie
widziałam posłańca z kwiatami, ale to zapewne sprawa Liama, tak
myślę. Chciałoby się powiedzieć, że ona jest cały czas otwarta
na Liama, a Liam na nią. Nigdy nie spotkałam takiego małżeństwa.
Nigdy! Ani młodego, ani starego. Oni oboje są zanurzeni w miłości!
- A o ślub kościelny pytałaś? - nie wytrzymałą Elwira.
- Nie tyle pytałam, co się po prostu zgadało. Ojciec Stefci
remontuje dom. I jak się upora z remontem to ślub kościelny będzie
w Wierzbinie, bez względu na to, czy Liam będzie stał, czy
siedział. Najlepiej jakby to było za rok w czerwcu – tak pragnie
Stefcia. Lecz co przyniesie życie? Wielka niewiadoma – jak zawsze.
- Ale to piękne – taka wielka miłość... - rozmarzyła
się Grażyna.
- No... - bardzo inteligentnie przytaknęła
Elwira.
I wszystkie cztery zaśmiały się jednocześnie.
- Kiedy ludzie mówią – zaczęła Iga – że jedno za
drugiego oddałoby życie, to nie bardzo w to wierzę. Ale w
przypadku tych dwojga to chyba prawda.
- Masz rację –
przytaknęła Ada. - Wiecie, ja tam byłam krótko, a jeszcze latałam
do pracy i do was. Tak wiele to raczej nie widziałam. Jednak
rozmawialiśmy. Byłam z nimi. Słuchałam, jak jedno drugiemu
przekazuje codzienne wiadomości... To ich zaangażowanie, ta ich
bliskość, to nastawienie na siebie – zdumiewające i bardzo
piękne. Gdybym z Danielem tak mogła... A chciałabym, oj, chciała!
Dać z siebie maksimum, niczego w zamian nie oczekując... To takie
piękne. I aż wzruszające. I ten ich obecny wyjazd. Stefcia chciała
wyrwać Liama z monotonii, a on chciał jej pokazać fiordy. Nie
wiadomo, kto czego bardziej dla drugiego pragnął.
- To aż
takie cukierkowe jest. Może się im za jakiś czas znudzić –
odezwała się pesymistka Elwira. - A ciekawe jak oni się kochają...
To znaczy fizycznie, skoro Liam ma tak zharatany kręgosłup...
- Elwirka! - oburzona Iga uderzyła koleżankę lekko po ramieniu.
- Dosyć tego obgadywania Stefci i Liama. Oni tam zamiast się
kochać, to mają głęboką czkawkę. A tak w ogóle to już chyba
czas na nas, co dziewuszki? - zapytała Ada zbierając filiżanki ze
stolika.
- Zostaw. Zaraz Filip wpadnie i wszystko zabierze.
On umie ganiać z takimi naczyniami – powiedziała Grażyna.
- Chyba masz rację. Ja to się zaraz mogę na schodach wyłożyć –
przytaknęła Ada.
- Zejdę z wami na dół. Może coś
jeszcze pomogę na zapleczu. Po tej naszej rozmowie myślę, że już
nie będę latać w poszukiwaniu pracy. Co ma być, to będzie –
Grażyna też podniosła się z krzesła. - Ktoś mi mówił o pracy
w zieleni miejskiej, ale to bardzo daleko i ta odległość mnie
powstrzymuje. I podobno trzeba mieć zgodę na pracę w Szwecji.
- Tak. Od tej zgody trzeba będzie zacząć. Stefcia powinna
wiedzieć, co i jak. Wstrzymaj się jeszcze kilka dni, do jej
powrotu.
c.d.n.
fot. własne