STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 25. Lato 1975 r. Göteborg - u
Liama. Rozmowy. Zakupy.
Obudziło ją pukanie. Przez
kilka sekund nie wiedziała gdzie jest i co się z nią dzieje.
Drugie pukanie. Otrzeźwiała.
- Proszę!
- Czekam
na ciebie w salonie – usłyszała Liama. Jednak drzwi do niej nie
otworzył.
Zebrała się, przyczesała włosy i obmyła
twarz. Umyła zęby.
Liam czekał, siedząc na kanapie. Na
niewielkiej tacy stały dwie filiżanki z kawą i dwie szklanki
soku.
- Siadaj – klepnął ręką miejsce przy sobie, na
kanapie.
- Wszystko dobrze? - zapytała, siadając zgodnie
z zaproszeniem.
- Bardzo dobrze. Pozałatwiałem wszystko
i jestem wolny do jutrzejszego poranka. Masz chęć na kawę? A
może byś coś zjadła? Dziewczyny podrzuciły mi półmisek
wędlin i jakieś dwie sałatki. Jadasz mięso?
- Tak, nie
jestem wegetarianką. A ty?
- O, dla mnie bez mięsa nie ma
jedzenia. W ogóle jem bardzo dużo. Ale też mogę wytrzymać
całkiem długo bez.
Stefania sięgnęła po kawę –
była gorąca, więc trochę dmuchała i powolutku piła. - Chcę
się z tobą rozliczyć, a ty jednak nie wszystko ująłeś w tym
rozrachunku.
- Jak nie wszystko? Absolutnie wszystko!
- Nie ma garsonki, bluzek, torebki, szala, alkoholu, kwiatów i
czekoladek – wyliczyła detalicznie.
- Kochanie, przed
wyjściem uzgodniliśmy, że będę miał prawo ingerować. Zgadza
się?
- Tak. Zgadza się.
- Więc to jest moja
ingerencja. To nie podlega dyskusji. Nie próbuj na mnie naciskać.
Stefania przez chwilę milczała – ma ustąpić dla
świętego spokoju? Posmutniała. Było jej przykro. To nie są
lody, czy kino. Głupio od ledwie znajomego chłopaka brać tak
drogie prezenty... Żakowie nie są żebrakami, mają swoją dumę!
Nie ustąpi! On też musi ją zrozumieć. Są pewne granice. Nie
jest jej mężem. Nawet nie wie, czy może go nazwać swoim
chłopakiem! Czy on naprawdę nie rozumie, że takie prezenty są
wysoce niestosowne? Kim jest, że tak ją traktuje? Za kogo ją
uważa? W gruncie rzeczy... poniża ją. Nie może się zgodzić na
takie traktowanie! Jak mu to dobitnie powiedzieć? To on jest
niedelikatny! Jeśli ustąpi, to Liam może pomyśleć, że jest
pazerna. Nie, nie może ustąpić. Może kiedyś jej wypomnieć, że
chętnie brała od niego to czy tamto. Co innego maleńka figurka
wikinga. Taki prezent był sympatyczny i mieścił się w granicach
zdrowego rozsądku, w granicach tego, na co mogła mu pozwolić.
Ale taki wydatek...? Tyle drogich, luksusowych rzeczy? Jakimi
słowami ma przekonać Liama o niestosowności jego zachowania?
Oczywiście, że dla niej jest to poniżające. Nie, nie, nie!
Nawet babcia od razu się zorientuje, że kasy na takie wydatki to
ona jednak nie miała. A wtedy dojdzie jeszcze wstyd przed rodziną.
Z drugiej strony...
- Ingerować – tak. Ale nie płacić
za mnie – wyraziła swoje oburzenie. - Nie rób ze mnie
żebraczki. Nie poniżaj mnie. Nie muszę mieć luksusowych ubrań.
Mam takie, na jakie mnie stać. A jak ci się nie podoba – to
trudno. Tak drogie prezenty absolutnie nie wchodzą w rachubę! Nie
i już!
Liam patrzył na nią przez chwilę, a potem
poderwał się i zaczął krążyć po salonie. Miała wrażenie,
że jest bliski wybuchu. Ale opanował się i usiadł w fotelu na
wprost Stefci.
- Posłuchaj, kochanie. Gdyby twój ojciec,
brat, stryj... gdyby któryś z nich zrobił ci upominek, nawet
najdroższy na świecie, z pewnością byś go przyjęła. Bo to są
twoje bliskie osoby. Ludzie, których kochasz, z którymi łączą
cię więzy krwi. Zakładam, że i mnie kochasz, choć – na
szczęście – więzy krwi nas nie łączą. Miłość jest tutaj
najważniejszym łącznikiem. A kochanej osobie się nie odmawia.
Zaskoczyło mnie twoje myślenie... Wręcz na chwilę
sparaliżowało. Jakie poniżenie? O czym ty w ogóle pomyślałaś?
Jak mogły twoje myśli popłynąć w takim okropnym kierunku?
- Ale Liam...
- Nie, nie „Liam”! Takim myśleniem
mnie... obrażasz! Dlaczego nie wierzysz w szlachetność mego
serca? W moje najlepsze intencje? Oddałbym dla ciebie wszystko,
podzielił się każdą jedną rzeczą, bez takich... takich... Nie
możesz tak mnie osądzać! Co miesiąc daję całkiem sporą sumę
na fundacje pomagające ludzi ubogich. Dla mnie to naturalne i
zwyczajne. W Szwecji nie ma żebraków. Strasznie zabolało mnie to
słowo. Wyszedł nam problem z głupstwa. Bo to dla mnie głupstwo,
drobiazg, rzecz nie warta uwagi... A czy ty... Gdybyś ty miała
miliony, kilka lub kilkanaście, a może jeszcze więcej, nie
chciałabyś sprawić mi przyjemności? Obdarować czymś? Czy nie
sprawiłoby ci przyjemności sprawienie upominku? Strona finnansowa
nie gra tu żadnej roli, jest najmniej ważna!
- Zakładam,
że to tylko nieporozumienie wynikające z naszej niedostatecznej
znajomości języka angielskiego. A także z odrębności
kulturowej. Nie możesz mnie przymuszać do brania tak drogich
prezentów. Kropka.
Przykucnął przed nią, wziął jej
ręce w dłonie, całował je i zaglądał w oczy.
-
Uwierz w moje dobre intencje. Chciałem ci zrobić przyjemność, a
nie przykrość. Chciałem podkreślić, jak bardzo ważna dla mnie
jesteś. Kochanie, to jest miłość. MIŁOŚĆ! Nie możesz
buntować się i odrzucać... Tu nawet nie ma o czym dyskutować! -
wyprostował się gwałtownie, a później usiadł obok i wziął
ją w ramiona, przytulił ciasno. - W żadnym wypadku nie chciałem
cię zranić. W żadnym. I nie wracajmy już do tego tematu. Uważam
sprawę za zakończoną.
No dobrze, ustąpi. A co by na to
powiedziała babcia? Na pewno by nie pochwaliła. Ustąpi. Schowa
dumę do kieszeni. Ustąpi. Dla Liama to nie były duże pieniądze,
to tylko jej ego na tym cierpiało. Nie, to wszystko jest dla niej
za trudne. Nigdy nie była w takiej sytuacji. Że też Liam nie
pomyślał, że to dla niej jest... nieprzyjemne. Nie tylko trudne,
ale i nieprzyjemne. Ona nie jest łakoma prezentów. Podarunek,
podarunkiem, ale nie aż taki, nie w takiej cenie! Masakra jakaś!
A teraz ona cała w nerwach przez głupi gest chłopaka. Dobra –
ustąpi. A on będzie myślał, że jest taka pazerna na
pieniądze... To po co sam stwarza takie sytuacje? Dobra –
ustąpi. Wyjdzie na pazerną idiotkę, ale ustąpi. Niech się
dzieje!
- Dobrze – powiedziała z uśmiechem, do którego
musiała się przymusić. - Ale będą cię czekały jeszcze jedne
zakupy ze mną. I teraz ty musisz ustąpić. I już żadnych
prezentów. Ani małych, ani dużych. Koniec.
- Jeśli
chodzi o masło, to tym już się zajmuje mój pracownik. Tylko nie
wiedziałem ile i jakiej chcesz kawy. On to wszystko kupuje w
cenach hurtowych lub bezpośrednio u producenta. To co z tą kawą?
Jaką preferujesz?
- Nie wiem, jaką. Tania i dobra, pięć
kilogramów w małych opakowaniach. To znaczy takich po dwadzieścia
pięć dekagramów. Góra pół kilograma. I z długim terminem
ważności.
- Dobra, to już do niego dzwonię.
Stefania poszła po portmonetkę, a Liam sięgnął po telefon.
Później się rozliczyli i Polka mogła odetchnąć z ulgą.
„Wreszcie! Jak kamień z serca.” Zjedli. Sałatka z kurczakiem
bardzo przypadła Stefanii do gustu.
- To jedziemy na
dalsze zakupy, czy odpoczywamy? - zapytał Liam zbierając na tacę
talerze. - A może zwiedzamy? - pytał, jednak minę miał
niewyraźną.
- Najpierw do banku, bo chcę wymienić
resztę pieniędzy.
- Daj spokój, zrobimy tak, jak
poprzednio. Ale teraz muszę cię pocałować. Czy mogę?
Pocałunki „roztopiły” Stefanię. Boże! - jakie to było
cudowne! Przytulał ją, gładził plecy i delikatnie całował.
Tak czule i łagodnie! Miał miękkie, delikatne usta, ciepłe,
pachnące, smakujące... nie wiedziała czym. Nigdy wcześniej nie
doświadczyła takiej przyjemności. Sama tuliła się do Liama,
zachwycona doznaniami. A on kontrolował wszystko i w pewnym
momencie przestał całować, już tylko przytulał i gładził po
plecach, po włosach. Coś szeptał po szwedzku. Czekał, aż
dziewczyna nieco ochłonie. Trzęsącymi się rękoma dopiła zimną
kawę. Oprzytomniała.
Liam obserwował ją nieznacznie.
- To co – jaka jest twoja decyzja?
- Myślę, że najpierw
zakupy, niech już to mam do końca za sobą i przestanę o nich
myśleć. Muszę zostawić jeszcze pieniądze na bilet...
-
Nie musisz. Bilet jest już kupiony.
- Kupiony?
-
Kupiony.
- I nic mi nie powiedziałeś?
- Właśnie
mówię.
- Na poniedziałek?
- Tak, na
poniedziałek. Ale mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
- Czy ty musisz mnie tak zaskakiwać? Aż się boję twoich
niespodzianek!
- Nie wiem, jak to powiedzieć... Chciałem
coś u ciebie wynegocjować.
- Wynegocjować? Ciekawe,
co?
- Zabierz mnie ze sobą do Polski – wypalił. - Na
kilka dni. W twoim miasteczku jest hotel? Wcale nie musiałbym
zwalać się twojej rodzinie na głowę, ale po prostu pobyć
jeszcze kilka dni blisko ciebie. Zanim wyjadę do Włoch. Czy ta
prośba jest bardzo niestosowna? Czy twoja rodzina będzie
oburzona? Nie sprowadzę przykrości na twoją głowę?
Stefania poczuła, jak jej serce wykonało radosne salto! Ten
zgrzyt finansowy z wolna się rozmywał. Jednak przez dłuższą
chwilę się nie odzywała, układała w głowie niespodziewaną
propozycję, już widziała oburzenie stryja Beli i uśmiechniętą
szeroko babcię. A ojciec? Zapewne do wszystkiego podejdzie z
dystansem, jak to on. Na szczęście (a może jednak na
nieszczęście?) za słabo zna angielski i nie będzie mógł
sondować Liama. Ale radowała się na myśl o tym, że będzie
mogła pokazać Liama w domu, niech najbliżsi go poznają i
zaakceptują jej wybór. Niech zobaczą, jak jest sympatyczny i
miły, jak o nią się troszczy, dba, pamięta w każdej chwili o
jej potrzebach, jak zwraca pilną uwagę na jej samopoczucie. Tego
się nie da opowiedzieć, to trzeba zobaczyć. Chciała także
pokazać się z Liamem w miasteczku. Stać ją na wspaniałego
mężczyznę! Niektóre znajome pękną z zazdrości. Nareszcie ma
chłopaka! W całej Wierzbinie nie ma tak przystojnego! Ale będzie
gadania! Jednak najważniejsze, że będzie mogła dalej cieszyć
się jego bliskością. Rozmawiać z nim, dotykać, całować,
przytulać się. To wszystko razem było takie ekscytujące, nowe,
wspaniałe! „Zakochałam się. Chyba się na amen zakochałam. I
pewnie popełniam błąd za błędem. Ale nic mnie to nie obchodzi.
Zakochałam się!” Jej serce śpiewało miłosną serenadę.
- Zapraszam cię gorąco. O hotelu w Wierzbinie zapomnij. Nasz
dom jest wystarczająco duży, by przyjąć cię jako gościa.
- Co na to powie twój ojciec? To nie będzie zbyt duży
kłopot?
- „Gość w dom – Bóg w dom” - powiedziała
po polsku.
- Co to znaczy?
Wreszcie pojechali na
zakupy – najpierw po buty. Stefcia w kapeluszu, o co Liam
poprosił.
- Jeszcze ci brakuje wielkich okularów
słonecznych. A kapelusz mógłby mieć dużo szersze rondo.
Uwielbiam cię w kapeluszu! Kupimy jeszcze jeden, co? Taki
wymarzony przeze mnie.
- I gdzie ja będę w nim chodziła?
Byle wiatr zdmuchnie mi taki kapelusz! - Powiedziała i zaraz
przypomniało się jej, że profesor zalecał chodzenie w
kapeluszu. Więc może to nie taki zły pomysł? - Dobrze, może
być nawet kilka kapeluszy.
- Będziesz jeździła ze mną
samochodem.
- Aha. To będziesz musiał kupić kabriolet.
- Nie ma problemu. Dla ciebie wszystko! A jak ty masz
zamiar te buty kupować? - zmartwił się nagle. - Dla siebie –
to rozumiem. Ale dla brata? Jego noga zmienia się co miesiąc.
Albo dla ojca? Nie pojmuję.
- Mam wszystko w głowie, o
nic się nie martw. Buty dla taty nie mogą być za duże, a dla
Piotrusia nie mogą być za małe. Dobrze by było i dla babci coś
z obuwia kupić, by nie czuła się pominięta. Ale dla niej to co
najwyżej jakieś ciepłe, wygodne kapcie. Ostatnio często
narzeka, że namarzają jej stopy. Nawet miałam kupić z baranim
futerkiem w środku. W Krakowie można dostać takie bez problemu.
Nasi górale robią. Ale zabrakło mi czasu, bo miałam wyjątkowo
dużo spraw do załatwienia. Pomysł za późno wpadł mi do głowy.
- I tak cię podziwiam! Masz więcej spraw na głowie, niż
ja, hotelarz. Ale ja mam ludzi, każdy jest za coś
odpowiedzialny.
- A ten hotel we Włoszech, duży będzie?
- Tak. Obawiam się, czy nie za duży. Postawienie i
wyposażenie budynku nie jest trudne, jedynie zajmuje trochę
czasu. Natomiast skompletowanie dobrej załogi to już są
Himalaje. Moje doświadczenie mówi, że trzeba kilku lat, aby się
wszystko dotarło i idealnie funkcjonowało. Ten hotel budowany
jest z myślą o moich rodzicach. Mama jest doskonałą
finansistką, a ojciec oczywiście typowym hotelarzem. I nudzą się
w Szwecji, więc chcę, aby tam wszystkim zarządzali, aby tam
mieszkali. Przynajmniej w okresie zimowym. Dziś wiele rzeczy można
załatwić przez telefon, ale zawsze lepiej samemu dopilnować.
Ojciec zapalił się do tego projektu.
- Poleci z tobą do
Włoch?
- Nie, nie na tym etapie. Budynek już jest na
ukończeniu, ale nadal to i owo można zmienić. Ojciec uważa, że
ja jestem nazbyt nowoczesny, być może niektóre moje pomysły
chciałby utrącić. Nie mogę do tego dopuścić, bo stawiam na
nowoczesność, goście muszą mieć wszelkie udogodnienia –
zaśmiał się, pokazując w uśmiechu idealnie białe zęby,
drobne i równe. Miał taki piękny uśmiech! Wjechali na parking i
Liam objął Stefanię zaraz po zamknięciu samochodu. - Göteborg
jest piękny, ale to portowe miasto i muszę cię pilnować. To
jest główna ulica z całą masą różnych sklepów i kawiarni.
Jak już kupisz te swoje wymarzone buty pójdziemy na cynamonowe
bułeczki, na pewno będą ci smakować jako dodatek do kawy. Są
naszym narodowym przysmakiem. Moja restauracja też je piecze, już
poleciłem przygotować nam zapas na poniedziałek.
Weszli
do sklepu ze sportowym obuwiem. Stefania najpierw wszystko
obejrzała tak „po łebkach”, a następnie już bardziej
zdecydowanie skierowała się do męskiego działu. Teraz wiedziała
jak sprawdzać ceny i numerację butów. Dla ojca znalazła bardzo
szybko. Liam chichotał, gdy widział, jak dziewczyna mierzy te
ojcowskie buty na swoją nogę. Nieco trudniej było z Piotrusiem,
bo buty wydały się jej zbyt drogie, w końcu w duchu machnęła
na to ręką i włożyła do koszyka dwie pary różniące się
rozmiarem i kolorem. Kapcie dla babci niemal same wpadły jej w
ręce. Też wybrała dwie pary, jedne beżowe („na niedzielę”)
i w kolorze ciemnego burgunda („na co dzień”). I te, i te z
futerkiem i przepięknymi zdobieniami. Na koniec rozejrzała się
za butami dla siebie. Nawet przymierzyła aż kilka par, by
zdecydować się na pierwszą. Później sprawdziła, ile ma
jeszcze szwedzkich koron i wyszło na to, że sama może za swoje
buty zapłacić. Ale tylko za swoje. Liam nie chciał na to
pozwolić – umowa była, że on płaci. Po cichu wyjaśniła mu
polski przesąd – chłopak nie może dziewczynie kupować butów,
bo ona w tych butach szybko od niego odejdzie. Śmiejąc się
wyraził zgodę. W zasadzie całe te zakupy zmęczyły Stefanię.
Liam posadził ją na ławeczce pod sklepem i przykazał się nie
ruszać i broń Boże z nikim nie rozmawiać, a sam poszedł do
auta, by zostawić torby i pudełka.
- Bardzo jesteś
zmęczona? - zapytał, gdy wrócił i usiadł obok. Jego ręka
natychmiast powędrowała na plecy Stefanii. Oparła głowę na
jego ramieniu.
- Raczej nie. Chwilę posiedziałam i za
pięć minut będę gotowa na następne atrakcje. Teraz jest mi
bardzo, bardzo dobrze.
Liam pocałował ją w czoło.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Bardzo dużą. Możesz zgodzić
się w ciemno?
- Na to nie licz!
- Tak myślałem.
To jest z serii ingerowania w twoje zakupy.
- O matko!
Nie! Już więcej nie ingeruj! - powiedziała po polsku Stefania. -
No dobrze, mów.
- Chcę ci kupić jeszcze kilka rzeczy.
- Tak myślałam. A zaczęło się od maleńkiego wikinga! Czy
dlatego, że wiking jest zdumiewająco podobny do ciebie? A poza
tym, już uzgodniliśmy, że sama płacę za siebie i nie może być
inaczej. W zasadzie nie chcę już nic więcej kupować.
Wyczerpałam swój limit.
- Z tym wikingiem to jest cała
historia, ale opowiem ją przy innej okazji, bo teraz jeszcze nam
przed nosem sklepy zamkną. To co? Mogę mówić? A ty się
oczywiście zgodzisz, bo nie masz wyjścia. W moim przekonaniu
ustaliliśmy coś innego: w sprawach finansowych ty milczysz, a ja
płacę. Stefii, przecież jestem facetem! Obowiązują teraz inne
zasady. Wydawało mi się, że to już ustaliliśmy.
- W
tej chwili pomyślałam, że dość już mam wszelkich zakupów!
Ale mów. Prędzej to będę miała za sobą. Chociaż i tak
zdecydowanie za często ci ulegam. Czy ty musisz tak mną rządzić?
- Nie muszę, ale chcę. A w zasadzie to jednak muszę –
powiedział i kilka razy pocałował dziewczynę.
fot. Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz