Myślę sobie...
niedziela, 5 lutego 2023
NA PROGU NOCY
Na progu nocy - © Elżbieta Żukrowska
Nocka już się stroi w gwiazdy
Słonko w chmurach nurza
To nie będzie krótka nocka
Chłodna zima duża
Wiatr szaleje po gałęziach
Szron zdmuchuje szybko
Bo już soki w drzewach krążą
wiosna będzie szybko
Tutaj się rozwinie kwiatek
Tam będzie listeczek
Wiec zadanie jest dla wiatru
Odpędzić zamiecie
A przechodzień co zapomniał
Z domu rękawiczek
Już nie gapi się na niebo
I gwiazdek nie liczy
Choszczno, 2.02.2023 r.
fot. Władysław Zakrzewski
sobota, 4 lutego 2023
STEFCIA Z WIERZBINY - tom III cz.2
Stefcia z Wierzbiny - III tom - © Elżbieta Żukrowska
Cz.2. Czas nie chce stać w
miejscu...
Po powrocie ze Szwecji Stefcia pierwszy
rok, a w zasadzie niemal półtora roku, spędziła w Wierzbinie.
Miała dość pieniędzy, by żyjąc w miarę oszczędnie, nie
pracować już do końca życia. Ale nie wyobrażała sobie takiego
bezczynnego siedzenia w domowych pieleszach. Krzątanie się po domu
nie było jej pasją. Nie miała też planów na przyszłość. Nie
miała marzeń. Od czasu do czasu jeździła do Krakowa, utrzymywała
stare znajomości, wiedziała, że zazdroszczono jej tej swobody. Z
czasem zaczęła myśleć o podjęciu pracy w Krakowie, ale o pracę
było trudno, nadal zwalniano ludzi, a w większych zakładach
wprowadzano komputeryzację. Komputer... To ją zainteresowało.
Jednak nie poczyniła na razie żadnych kroków, by się uczyć
informatyki. Dużo czytała. Jedną z pierwszych rzeczy po
przyjeździe do Wierzbiny było zamówienie niewielkiej tablicy na
grób rodzinny, która to upamiętniła śmierć Liama. Drugą było
zmniejszenie złotego sygnetu Liama z czarnym, brylantowym oczkiem.
Liam nie lubił biżuterii, więc go nie nosił. A Steffi odrzuciła
inne błyskotki właśnie na rzecz tego sygnetu. Nosiła także złoty
łańcuszek z medalikiem – pamiątkę po swojej mamie. Tych dwóch
rzeczy niemal nie zdejmowała.
Niektóre z jej szkolnych
koleżanek pracowały w Wierzbinie, spotykała je w sklepach i na
ulicy, rozmawiały, jednak Stefcia ciągle pozostawała jakby
odizolowana. Nie było żadnego „wpadnij na kawę”. Zawsze była
elegancka, a to onieśmielało nawet jej dawne koleżanki. „Może
powinnam przestać nosić kapelusze?” - czasem przemykało jej
przez myśl. Ale w kapeluszach dobrze się czuła i nawet sprawiła
sobie następne dwa, również czarne. Babcia podpowiadała, że
powinna zaprzestać noszenia żałoby, ale jakoś ciągle nie mogła
przestawić się bodaj na głębokie szarości lub ciemną zieleń.
Jeśli zakładała dżinsy – to też wyłącznie czarne. Nawet
ojciec się krzywił na te czernie.
„Jakbyś już nie miała
się w co ubrać!”.
- Ty to masz dobrze – powiedziała
kiedyś Irenka Modlińska, wydając jej resztę za prasowe zakupy.
- Dlaczego tak sądzisz? Takie siedzenie w domu jest nudne –
odpowiedziała.
- A tam nudne! Leżenie do góry brzuchem nie
może być nudne! To relaks o którym marzę! Ja przy dwojgu
dzieciach nie wiem, gdzie ręce włożyć. Mąż mi w domu wcale nie
pomaga, bo wciąż goni za pracą.
Takie rozmowy zdarzały
się od czasu do czasu. Te koleżanki nie wiedziały, jak bardzo
Stefcia zazdrości im dzieci. Nie męża, pracy, ale właśnie
dzieci. Chciałaby poznać kogoś sensownego, kogoś, kto dałby jej
dziecko... Osaczona takimi myślami jechała do Krakowa. Kamil
odprawiał tam czary nad jej włosami, częstował kawą i
kremówkami, namawiał na osiedlenie się na dobre w Krakowie.
- Zanudzisz się na prowincji. Jesteś coraz bardziej zgaszona!
Kraków by cię rozruszał! Masz jakieś plany? Ty jesteś kobietą
czynu. Nie powinnaś zamykać się w Wierzbinie.
- Nie mam.
Boję się przy tym, że zapomnę wszystkiego, czego się dotychczas
nauczyłam. Nawet szwedzkiego języka! - poprawiła się na krześle
i założyła nogę na nogę.
- A masz jakiś kontakt z
Rybbingami?
- Dzwonię do nich raz na kilka miesięcy, ale...
Tak z obowiązku dzwonię. Postanowiłam, że teraz będę dzwonić
tylko raz w roku, na Boże Narodzenie. Tam nikt za mną nie tęskni.
Mam dobry kontakt z Wiktorem i moimi kuzynkami. Ale na razie do
Szwecji się nie wybieram, mimo że mnie zapraszają. Niedawno
rozmawiałam z Davidem. On też ma zamiar znaleźć sobie coś
innego. Z moim teściem dogaduje się bez problemu, ale od czasu do
czasu wpada tam Kaisa i robi w hotelu kipisz. David twierdzi, że to
jest nie do wytrzymania. A ja teraz mam w Wierzbinie namiastkę grobu
Liama i to musi mi wystarczyć. Kamil, powiedz mi – czy ty nie
chciałbyś mieć dziecka?
Spojrzał na nią zaskoczony, a
później wpatrzył się w swoją kawę. Siedział na wprost Stefci,
trzymając oburącz filiżankę kawy między rozsuniętymi kolanami.
Zgarbił się mocniej i długo nie odpowiadał.
- Sam nie
wiem. Kiedyś o tym myślałem. Ale kobieta i ja... Nie, to nie dla
mnie. A ty myślisz o dziecku?
- Tak. Stosunkowo często.
Jednak nie wyobrażam sobie, bym poszła do łóżka z przypadkowym
facetem. Musiałabym coś do niego czuć. Bodaj jakieś przywiązanie,
jakąś przyjaźń... Ale dziecko chciałabym mieć. Bardzo. Mój
zegar biologiczny coraz głośniej tyka, lecz niedługo zamilknie na
zawsze...
- Nie wszyscy moi znajomi są gejami. Jest kilku
wolnych facetów, z którymi mógłbym cię poznać. O ile byś
chciała.
- Jak pomyślę, że to miałaby być znajomość
tylko dla prokreacji, to od razu mnie odrzuca. Lepiej mnie z nikim
nie poznawaj!
- Chyba masz rację. Większość rzeczy
dzieje się przypadkiem – zauważyłaś? Ale i przypadkowi trzeba
pomóc. Nie możesz wygrać w totolotka, skoro nigdy nie grasz. Więc
daj sobie szansę. Zobacz, Staś nie żyje. Nie zapomniałem o nim. A
jednak jestem z nowym partnerem i dobrze się nam układa.
-
Znam go?
- Nie sądzę.
- Ale jesteś szczęśliwy?
- Może nie tak do końca, ale nie mam powodów do narzekań. On
jest bardzo młody i gdzieś tam z tyłu głowy mam zawsze myśl, że
mnie porzuci dla kogoś innego. Nie mogę tego wykluczyć. Więc z
mojej strony wszystko jest na pół gwizdka, rozumiesz? Boję się
zaangażować tak bez reszty. A przecież wiem, że życie jest
jednorazową ofertą. Gdzieś to usłyszałem i w pełni się z tym
zgadzam. Jeśli nie wykorzystam swojej szansy – zawsze będę
żałował.
- Ten brak mocnego zaangażowania to chyba nie
jest dobre założenie. No nic – ja muszę się zbierać, bo mi
pociąg ucieknie.
- Nie spiesz się. Odwiozę cię na
dworzec.
W czasie innej bytności w Krakowie wpadła na
Grzesia Wiśniewskiego i dała się zaprosić na kawę do kawiarni.
Grzesiek był już rozwiedziony – po trzech latach małżeństwa!
Opowiadał o swoich małżeńskich czasach. Sam sobie nie mógł się
nadziwić, że zdecydował się na ślub z tak nieodpowiednią
osobą!
- Teraz każdemu chłopakowi mówię – jak się
żenisz, to najpierw poznaj się dobrze z teściową. Za jakiś czas
twoja przyszłą żona będzie toczka w toczkę jak teściowa –
perorował Grzesiek między jednym a drugim łykiem kawy. - A ty co?
Dalej jesteś samotna? - Oparł łokcie na stoliku i wpatrywał się
badawczo w Stefcię.
- Jestem. Po prostu męski ród mnie nie
pociąga.
- Świetnie wyglądasz. Zostałaś lesbijką?
Zapewne podobasz się wielu mężczyznom. I nic nigdzie nie iskrzy?
- Nie iskrzy. W moim środowisku nie ma odpowiednich facetów.
Tato nawet usiłował mnie z kimś poznać, ale nie jestem
zainteresowana nowymi znajomościami.
- Bo ty pewnie chcesz
takiego błysku, jak to było z Liamem. Wasza miłość była
wyjątkowa. Nie licz, że następna będzie też taka ognista!
Stefcia wytarła dokładnie usta serwetką, aż na jej wargach
pozostało niewiele szminki. Zwlekała z odpowiedzią. Co zresztą
mogła powiedzieć? Że na żadną miłość już nie liczy?
- A gdzie teraz mieszkasz? - Zapytała, aby zmienić temat.
-
Aż wstyd mówić – w piwnicy z malutkim okienkiem. W norze. To
jedno dobre, że mogę tam palić papierosy. Ale właśnie rzuciłem
palenie. Wiesz, jestem głównym ekonomistą i mam dobre zarobki, a
mieszkam niemal jak kloszard. Jednak chcę wyjechać z Krakowa. Nie
chcę nawet przypadkiem spotykać mojej byłej. Kuzyn obiecał
znaleźć mi coś odpowiedniego we Wrocławiu. Zatrzymałem się w
tej dziupli, bo im gorsza – tym szybciej stąd wyjadę, nie będę
szukać wykrętów. Ale nie chcę pracy gorszej niż mam. Dlatego
trzeba czekać. Mam wyrko i biurko. Koszule trzymam w walizce.
Garnitury w pokrowcach na hakach na drzwiach. Jest tam okropnie. Ale
gospodyni dobrze gotuje. Z rana dostaję kawę, a po pracy obiad. To
tanie mieszkanie. I to mnie trzyma. Pranie robię u Zdziśka.
Pamiętasz Zdziśka Gołąbczyka? Tam piorę, suszę i prasuję. Mam
już dość takiego życia. Nawet nie mogę nikogo zaprosić do domu.
No, bo to nie jest dom, ale nora. Dziura w ziemi. Mam nadzieję, że
kuzyn szybko mi coś znajdzie. Naciskam go co tydzień.
- A
dlaczego się wyprowadziłeś od swojej eks?
- To była jej
panieńska kawalerka. A ja miałem dość awantur. Aha, daj mi swój
numer telefonu do... Patrz, nie pamiętam, gdzie ty teraz
mieszkasz... - Grzesiek wyjął maleńki notesik i starannie
zanotował podany numer. - Nie zdziw się jak zadzwonię. Ale mogę
dzwonić tylko z pracy, bo w tym niby-mieszkaniu nie mam telefonu. To
nawet dobrze, bo spokojnie śpię. Ale czasem chce mi się pogadać z
kimś życzliwym.
- A czemu sam nie pojedziesz i nie
poszukasz?
- Myślisz, że przyjmą obcego, ot tak - faceta z
ulicy?
- Przecież miałbyś jakieś referencje.
-
Oprócz referencji potrzebne są plecy!
- Już zapomniałam,
że u nas tak jest... Chyba się jednak i ja rozejrzę za pracą tu,
w Krakowie. Tu mam najwięcej znajomości. No i nadal są duże
zakłady. Wiesz, pracowałam u takiej jednej pani w Wierzbinie...
I opowiedziała o tym, jak niespodziewanie dostała propozycję
pracy na dwa-trzy miesiące u pani Modlińskiej, matki jej szkolnej
koleżanki. Modlińska prowadziła biuro rachunkowe razem z synem,
ale on zachorował na żółtaczkę, więc szefowa koniecznie musiała
kogoś zatrudnić „na chwilę”, zanim syn nie wyjdzie ze
szpitala. Chciała aby ktoś był w biurze, odbierał telefony, bo
ona często jeździła pod zakaźny szpital. A tymczasem syn chorował
bardzo długo, bo wywiązały się jakieś komplikacje. Oczywiście
zatrudniając Stefcię nie miała pojęcia, że do komplikacji
dojdzie. I tak z miesiąca pracy zrobiło się aż siedem miesięcy.
Na początku miała tylko odbierać telefony, z biegiem czasu
wciągnęła się w rozliczenia i to się jej nawet podobało.
Wynagrodzenie miała mizerne, ojciec się śmiał, że ledwie na sól
do śledzi, ale akurat na pieniądzach Stefci nie zależało.
- Będę o tobie pamiętał – zapewnił ją Grzesiek na
pożegnanie. - Ale ty zawczasu rozejrzyj się za jakimś mieszkaniem,
bo w ostatniej chwili nic nie znajdziesz.
W tym samym dniu
Stefcia wstąpiła jeszcze do pieczarkarni „U Tatara”. Za każdym
razem wchodziła tam ostrożnie, bo bała się spotkać Marka Żaka.
Witek jej nie poznawał. Sama wiedziała, że bardzo się zmieniła.
Nie usiłowała się przypominać Witkowi. Zjadała swoją porcję,
popijała herbatą i szła dalej. Była tu kilka razy z Liamem, gdy
oboje mieszkali w Krakowie. Teraz lubiła odwiedzać te miejsca,
które wspólnie poznawali, alejki, którymi spacerowali, a nawet
odpoczywać na jednej specjalnie ulubionej ławeczce na plantach.
Gwar wielkiego miasta wydawał się jej być idealnym tłem dla
wspomnień. Ojciec pytał, po co jedzie do Krakowa. W zasadzie sama
nie wiedziała. Dla wspomnień? Może i dla wspomnień. Najlepszą
wymówką był jednak Kamil - „jadę do mego fryzjera”. Czasem
coś udawało się jej kupić – na przykład zielone kubańskie
pomarańcze, jakieś wyroby garmażeryjne, trochę słodyczy, a nawet
piżamę dla ojca i dla babci rajstopy. A dla siebie te dwa czarne
kapelusze. Jakoś nigdy nie miała pomysłu na upominek dla Piotrka,
więc jeśli już – to przywoziła mu książki (głównie z
antykwariatu) lub płyty.
Babcia zżymała się na czarne
stroje. Prosiła, aby przestała ubierać się na czarno. Przecież
czas żłoby skończył się dawno temu.
- A co ci to
przeszkadza? - pytała retorycznie Stefcia.
- A przeszkadza!
I to coraz bardziej! Dość już tej niekończącej się żałoby.
- Dobrze mi w czarnym.
- I zacznij się w końcu
malować!
Nie zaczęła.
Praca u pani Modlińskiej
poszerzyła znacznie krąg jej znajomych, a niektóre znajomości po
prostu odnowiła. Co miesiąc przybywało nowych klientów,
przyjmowanie telefonów zamieniło się w rozliczanie podatków, w
wyszukiwanie ulg, a nawet kruczków prawnych, umożliwiających
obniżenie należności dla skarbówki. Stefcia była w tym dobra.
Zdarzało się, że nawet na mieście ktoś ją zaczepiał i prosił
o poradę, a w niedzielę po mszy świętej podchodził by ot, tak
sobie pogadać.
- Tego młodego Kaszkowskiego to mogłabyś
zaprosić do domu nawet na kawę – podpowiadała babcia.
-
A on mi po co? Nie żartuj, babciu!
- Bardzo przystojny młody
człowiek i tak na ciebie patrzy...
- Jak patrzy? Babciu, on
mnie wcale nie obchodzi!
- A bo to źle, że nikt ciebie nie
odwiedza. Przecież nie jesteś zakonnicą!
- Daj spokój
babciu! Takie zażyłości wcale mi nie są potrzebne.
- Bo
ty tylko Liam, Liam, Liam. Liama już nie ma, a żyć jakoś trzeba.
Pewnie, że trzeba, sama o tym wiedziała. Jednak żaden ze
znajomych nie zajmował jej myśli na tyle, by się z nim umawiać i
randkować Ale bez tego nie będzie dziecka! Nie, nie wyobrażała
sobie, by mogła z obcym facetem pójść do łóżka! A ci wszyscy
znajomi panowie – o czym by z nimi rozmawiała? Z Liamem miała
miliony tematów do przedyskutowania. Każdą myślą mogła się z
nim podzielić. Dyskutowali nie tylko o hotelach i pracownikach, ale
o książkach, o wspólnie oglądanych filmach, nie raz wspólnie
zanurzali się we wspomnienia. Tu wszyscy mężczyźni byli obcy,
dalecy, w większości nawet nieciekawi. Zwykli zapracowani faceci
goniący za pieniądzem. Drobni ciułacze z tysiącem zmartwień.
Niektórzy bardzo zarozumiali, pewni siebie, rozpoczynając rozmowę
co drugie zdanie zaczynali od „ja” - ja to tak zrobiłem,
powiedziałem, uważam, mam. Szczególnie drażniło ją podkreślanie
owego „ja mam”.
- Kobieta musi mieć adoratorów –
powiedziała babcia, gdy we troje pili w kuchni herbatę. - Musi
trochę flirtować, uśmiechać się, być doceniana. Powiedz, Edziu,
czy nie mam racji?
- Nie bardzo się na tym znam, ale skoro
tak mówisz... Lecz nasza Stefcia nie pozwala się adorować.
- Ale żeście temat znaleźli! Aż mi duszno od waszego gadania –
wzburzyła się Stefcia.
- Mamo, dajmy spokój. Stefcia sama
musi do tych adoratorów dojrzeć. Chociaż Baranowski pytał mnie,
dlaczego tak długo nosisz żałobę.
- Nie jego sprawa –
burknęła ze złością Stefcia i zabrawszy kubek z herbatą poszła
do swego pokoju.
Babcia wzruszyła ramionami, a Edward z
dezaprobatą pokręcił głową.
- Nic nie możemy zrobić.
Żadne słowa do niej nie docierają. Czy ty, mamo, nie możesz
zabrać jej tych wszystkich czarnych szmat i gdzieś spalić? Albo
chociaż schować?
- Nie zrobię tego. Wczoraj znów kupiła
sobie czarny golf i czarne rajstopy. Pokazywała mi. Nie ma na nią
siły.
- Zastanawiam się, co się dzieje w jej głowie.
Nawet nam nic o sobie nie mówi. Toż to już tyle czasu minęło, a
ona tylko na cmentarz chodzi i zdjęcia ogląda.
- Nie może
się odciąć od tamtej miłości. A nam się w pierwszej chwili
zdawało, że to tylko takie młodzieńcze zadurzenie. Ale jest
trzeźwa. Pracuje, pomaga w domu, można nawet powiedzieć, że to
ona prowadzi dom, a ja tyle co ugotuję. Pierze, sprząta, prasuje,
zamiata podwórko. Całą ubiegłą zimę to ona odgarniała śnieg,
bo Władeczek miał szczególne problemy z ręką. Jest pracowita. A
później idzie do siebie i albo czyta, albo ogląda zdjęcia... Nic
jej nie mogę powiedzieć, bo w domu wszystko jest zrobione na czas.
Jakby jakiś schemat miała w głowie. Nie zdążę pomyśleć, a już
jest zrobione.
- Myślałem, że jak pójdzie do pracy, to
się coś zmieni. Przecież nie musi być aż taka akuratna! A ona
ostatnio nawet Tajkiego zabiera na przebieżkę. Na cmentarz prawie
zawsze z psem chodzi. I izoluje się od ludzi.
- A ty
pamiętasz, że Władeczek do sanatorium jedzie? - pani Stefania
bystro spojrzała na syna, ciekawa jego reakcji.
- Będę
musiał wziąć urlop. Nie mam wyjścia. - Edward wstał i zaczął
spacerować po kuchni. - Może nawet zaangażuję Stefcię do pomocy.
Co o tym sądzisz?
- Nie pochwalam, ale zrobisz, jak będziesz
uważał. Jeszcze trochę warzyw będzie do sprzedania na giełdzie...
Mogłaby zastąpić cię na miejscu... Kiedy ostatnio byłeś na
Mokradełku?
- W piątek. Nic się tam nie dzieje. A gdzie w
tym roku wysyłają Władka do sanatorium? O, zapomniałem ci
powiedzieć – był u mnie w biurze w piątek Zaręba. Magda zrobiła
nam kawę i chwilę rozmawialiśmy. Ma robotę dla moich posadzkarzy.
Chce u siebie w zakładzie wyremontować wszystkie toalety. Ale
później zapytał o Stefcię. Chce ją zaprosić na jakąś zabawę
zakładową. Pytał, co ja na to. Mówię, co mnie pytasz,
porozmawiaj z moją córką. Ale ona tak w tej czerni chodzi, że nie
ma odwagi do niej zagadać.
- A widzisz? Nawet obcym ta
czerń przeszkadza! I co dalej?- zaciekawiła się pani Stefania.
- Mówię mu, że ja nie mam nic przeciwko temu – Edward
ponownie usiadł na wprost matki i zaczął kręcić pustym
kubeczkiem. - Zechce to pójdzie. Ja posłem nie będę. A on na to,
że ona wdowa, on wdowiec, to by do siebie pasowali.
- Ale
on wdowiec z trojgiem dzieci... Szuka gospodyni.
- A może
nawet i o pieniądze chodzi, bo to żadna tajemnica, że Stefcia jest
bogata...
- Lepiej niech nie przyjmuje tej oferty!
-
Tak czy tak może na dniach do nas wpaść. Stefcia już nie pracuje
u Modlińskiej, więc tylko tu może ją złapać. Chłop jest w
porządku, ale czy to partia dla naszej Stefci? Nie powiedziałbym...
Stefcia u siebie w pokoju stała przy oknie zapatrzona, a
nie widząca tego, co było za szybą. Ciągle była wewnętrznie
odrętwiała. Albo gorzej – jakby jej serce niszczył jakiś wirus,
pasożyt, robak... Chowała to swoje cierpienie przed światem. Nie
skarżyła się nawet babci. Jak to możliwe, że tak długo cierpi
nie mając żadnych fizycznych obrażeń? Czasem wydawało się jej,
że już ból zanika, że już go uśmierzyła. A później znów
czuła, że życie ją miażdży... Nie miała marzeń, z wyjątkiem
dziecka, nie miała planów. Wszystko się skończyło wraz ze
śmiercią Liama. Wszystko. Nie miała w życiu żadnego celu. Nie
użalała się nad sobą. Ale ta wewnętrzna pustka była... Jaka?
Nie mogła się ogarnąć, wyzwolić, odciąć. Może nawet chciała,
by coś się w jej życiu zmieniło. Właśnie – dziecko by
wszystko zmieniło... Czyje dziecko? Z kim miała to dziecko począć?
Zwinąć się w kłębek i przespać dalsze życie. Otumanić
się lekami. Nic nie musieć. Nic nie musieć... Nie czuć, nie
pragnąć, na nic nie liczyć. Nic jej nie było trzeba. Nic i nikogo
– z wyjątkiem Liama...
Myśl o otumanieniu się lekami
była bardzo pociągająca...
Dopiła herbatę i odstawiła
kubek.
A jeśli babcia ma rację mówiąc o jej czarnych
ciuszkach? Może to one zatrzymują ją w tej beznadziei? Może
faktycznie pora coś zmienić? Zdjęła z siebie czarną bluzkę i
nałożyła pierwszą z brzegu – akurat była kremowa. Obejrzała
się w lustrze i z dezaprobatą pokręciła głową. Zmieniła na
szarą. Długo stała przed lustrem i w końcu – wbrew sobie –
zaakceptowała zmianę. Robię to dla babci – przekonywała samą
siebie. Zmieniła jeszcze dżinsy – z czarnych na niebieskie. Nadal
były na nią dobre, choć nie nosiła ich od kilku lat. Ta zmiana
wystarczy – zdecydowała. Na malowanie też przyjdzie czas, jednak
nie dziś. Nie dziś! Nie wszystko naraz.
Każdego dnia
wstawała bardzo wcześnie i jeszcze w szlafroku szła do kuchni,
wypuszczała na dwór psa, nastawiała ekspres, aby ojciec miał kawę
przed wyjściem. Robiła mu kanapki na śniadanie i do pracy. Kawę
piła zazwyczaj razem z ojcem. Po jego wyjściu „ogarniała” dom
– najpierw łazienki. Później, już po prysznicu, ubierała się
i robiła resztę – podlewała kwiaty, wycierała kurze,
szczególnie dbając o pokój ojca i o salon. Teraz była kolej na
kuchnię. Jeśli babcia już wstała – robiła jej herbatę i na
kartce spisywała co trzeba kupić. Z „koszykiem pani Marii” szła
na rynek. Często zabierała ze sobą Tajkiego. Po powrocie
przynosiła warzywa i przygotowywała je do obiadu. Od tego momentu
była wolna, chyba że miała coś do prania lub prasowania. Co dwa-
trzy dni zamiatała podwórko i chodnik przylegający do posesji.
Czasem piekła ciasto, ale tylko coś prostego, jak jabłecznik,
murzynek lub zwykła babka. Rozmowa z babcią sprawiała jej
trudność, bo babcia ciągle „marudziła” na temat czerni,
dlatego uciekała do swego pokoju. Niemal bez przerwy myślała o
Liamie. Kojarzył się jej z każdą czynnością. Czasem zamierała
w bezruchu pogrążona we wspomnieniach. Książki nie rozwiązywały
problemu, gdyż wiele z nich w jakiś sposób znów przywoływały
stare obrazy. Czasem żałowała, że tego lub tamtego nie zdążyła
z nim zrobić, o tym lub o tamtym mu powiedzieć, więc teraz mówiła
o tym w myślach. Rozmawiała z Liamem, jakby było obok niej.
Zapamiętywała się do tego stopnia, że nie słyszała, że babcia
coś do niej mówi.
- Stefciu, obudź się! - upominała
babcia dotykając jej ręki.
Nie myśleć, nie rozmawiać,
nie słuchać bzdurnych rozmów. Usnąć. Zapomnieć o wszystkim.
Usnąć...
Największy wpływ na Stefcię miał stryj Bela.
Przy nim nie mogła uciec we wspomnienia, ciągle coś do niej mówił,
zadawał pytania, ale zachowanie stryja jakoś nie męczyło.
Znów pojechała do Krakowa. Kamil od razu zauważył, że nareszcie
nie jest w czerni, ale nie skomentował tego, tylko wyjątkowo długo
zajmował się jej włosami, gdyż nieco zmienił fryzurę.
Podpowiedział, jak ma się teraz czesać.
- Jesteś bardzo
pozytywnie zmieniona. Podobasz mi się. - Zauważył z uśmiechem,
gdy już się zbierała do wyjścia.
- Chcę wrócić do
Krakowa – oświadczyła Stefcia. - Rozglądam się za pracą i za
mieszkaniem. Jakbyś coś wiedział, to daj mi znać. Przeglądałam
dzisiejsze ogłoszenia, ale nic dla mnie nie było.
- A
branża?
- Najchętniej bankowość. Prawdopodobnie wzięłabym
cokolwiek sensownego się nadarzy. Ktoś mi mówił, że może na
kolei... Muszę oderwać się od Wierzbiny. Tam jest jakaś okropna
seria pogrzebów! Dużo naszych znajomych umiera. Epidemia jakaś,
czy co? Dobrze, że w większości są to ludzie leciwi, jak to się
mówi – przedwojenni. Ale i tak przykro. No, trzymaj się. I
jeszcze raz bardzo dziękuję. - Cmoknęła Kamila w policzek i
zabrała swoje pakunki – dziś wyjątkowo ciężkie.
-
Sorki, ale nie mogę cię odwieźć, za chwilę mam klientkę –
tłumaczył się Kamil z zażenowaniem.
W pociągu stała na
korytarzu przy oknie – tak właśnie było najczęściej, bo pociąg
był przeładowany. Zamknęła oczy i znów wspominała Liama. Nie
interesował ją migający za szybą krajobraz, czerwono-złoty,
jesienny, przepiękny! Za to denerwowali ludzie wędrujący w tę i z
powrotem po korytarzu. Czego szukali? Wszędzie było jednakowo
ciasno, a toalety takie brudne, że aż strach tam było wchodzić. W
zasadzie nigdy z Liamem nie jeździła pociągiem, ani tu, ani w
Szwecji. Co ją tam tak długo trzymało? Zawsze tęskniła za
Polską. A dokładniej za Wierzbiną, za rodzinnym domem. A jednak
zwlekała z ostatecznym zamknięciem swoich hotelowych rachunków.
Zajęta służbowymi sprawami nie miała czasu na rozpamiętywanie
swego związku z Liamem. Do tej pory nie zdawała sobie z tego
sprawy! Zawsze troszczyła się o pracowników, nie tylko o wyniki
ekonomiczne. Po śmierci męża jej zaangażowanie wzrosło. W pewnym
sensie chciała udowodnić Rybbingom (tak poza świadomą na ten
temat myślą), że bez ich pomocy, bez pomocy Liama, może i umie
utrzymać hotele na wysokim poziomie. Dla przykładu te broszury
promujące hotele rozsyłane do wszystkich większych biur podróży.
Studiowała dokładnie każde zapisane tam zdanie i każde
proponowane zdjęcie. Nie godziła się nawet na cień bylejakości,
wszystko musiało być perfekcyjne. Walczyła z dostawcami artykułów
spożywczych, bo doceniała znaczenie hotelowej restauracji. W każdym
hotelu miała teraz fryzjera, lekarza, butik z najpotrzebniejszymi
artykułami, których gość mógł zapomnieć zabrać z domu.
Wydawało się, że pamiętała o każdym drobiazgu, począwszy od
służbowych strojów, a skończywszy na obowiązkowych zapasach
przeróżnych rzeczy w hotelowych magazynach. Chętnie słuchała
podpowiedzi Davida, ale to ona podejmowała decyzje. Oczywiście
najtrudniej jej było przekazać wszystko w ręce Rybbinga. Kaisę od
razu z tego wykluczyła, bo spodziewała się zaskakujących, czy
wręcz nieprawdopodobnych problemów stworzonych przez teściową
tylko po to, by utrudnić pożegnanie się z hotelami. Na koniec
poprosiła Halvara, by opiekował się zatrudnionymi Polkami –
niech ich nie zwalnia pod byle pretekstem, niech daje im szansę,
nawet jeśli rzeczywiście z czymś podpadną. Jednakże rozwiązując
jakiś wyjątkowo trudny problem zawsze zastanawiał się, jakby w
takiej sytuacji postąpił Liam. Nie działała pochopnie, bo takie
działanie nawet nie leżało w jej naturze.
To wszystko
łącznie trzymało ją przy zdrowych zmysłach.
W
Wierzbinie odpoczywała. A jednocześnie wreszcie miała dużo czasu
na rozpamiętywanie minionego – jej cudownych chwil z Liamem. Teraz
już wiedziała, że nie może dłużej pozostawać bez pracy, za
dużo było tęsknoty, żalu i cierpienia, za dużo bólu. Praca
pochłonie część jej czasu i skieruje myśli w inną stronę.
Tęsknota musi osłabnąć. Jednak pracy nie było... Ze zdziwieniem
dowiedziała się, że dziewczyny po studiach przyjmują pracę
ekspedientek w sklepie... Na przykład Monika, koleżanka z liceum,
magister socjologii, pracowała w jakimś miejscowym biurze dosłownie
za grosze.
- Tak, dostałabym pracę w Warszawie –
tłumaczyła wyraźnie zgaszona - ale po opłaceniu czynszu za
wynajem stancji i uregulowaniu wszystkich innych opłat zostawałyby
mi śmieszne pieniądze. Musisz wiedzieć, że życie w Warszawie
jest dużo droższe niż w Wierzbinie. Poza tym rodzice się starzeją
i jestem im tu potrzebna. Ale planuję wrócić do Warszawy. Naprawdę
tego chcę.
Stefcia z rana zostawiła samochód na parkingu
koło dworca i dzięki temu teraz bardzo szybko znalazła się w
domu. Pierwszy powitał ją Tajki, tańcząc wokół niej z radości.
Pogłaskała psa chcąc go nieco uspokoić. Ojciec też był na
podwórku, rozmawiał z jakimś nieznajomym mężczyzną. Przywitała
się z daleka i weszła do domu. Była głodna. Cmoknęła babcię w
policzek.
- Już ci grzeję zupę. Będziesz jadła?
- A jaka? Byle nie kalafiorowa!
- Pomidorowa z ryżem.
- To będę jadła. Ale poczekaj, najpierw muszę do toalety.
Kiedy wróciła zaczęła od rozpakowania zakupów – miała aż
dwa kilogramy żołądków drobiowych, kilogram czarnego salcesonu i
tyle samo kaszanki. Do tego cały kilogram cytryn!
- Myślę,
że im ta podróż nie zaszkodziła – powiedziała rozwijając
kaszankę i ją wąchając.
- Zaraz się tym zajmę, a ty
teraz jedz. Ale się się Edzio ucieszy z tej kaszanki! Dzwonił twój
kolega z Krakowa, ten Grzesiek. Ma dla ciebie jakieś ważne
wiadomości i obiecał, że jutro zadzwoni. Może nawet z samego
rana, więc po żadne zakupy rankiem nie lataj. Pytałam, ale nie
powiedział o co chodzi.
- Jak zwykle tajemniczy Grześ.
Pyszna ta zupa!
- Na drugie danie mam gulasz z kaszą
gryczaną i kiszone ogórki. Edzio się prosił o kaszę, choć tu
ryż, a tu kasza – to jakoś nie bardzo pasuje.
- Też
zjem, ale tylko odrobinę, bo mi dużo tej zupy nalałaś. A co w
domu? Jak ty się czujesz?
- Ja się dobrze czuję, ale Edzio
znów kładł rękę na sercu. Zreflektował się i zaraz ją cofnął.
Myślę, że serce może mu dokuczać.
- Wiesz o jakichś
problemach?
- Nie, nic nie mówił. Ale tak sobie pomyślałam,
że ludzie jeżdżą po szpitalach, po sanatoriach, a on nawet
lekarza unika... Powinien zrobić chociaż podstawowe badania. Tak
dla własnego spokoju, bo przecież już dawno nie robił... A może
jednak trzeba podjąć jakieś leczenie? Jeśli tak, to nie ma co
zwlekać. Porozmawiaj o tym z Edziem. Ja aż się boję zaczynać
rozmowę na ten temat, bo mnie zaraz ofuknie i na tym się skończy.
Znajdź jakieś dobre argumenty. On chyba ostatnio nawet żadnych
leków nie bierze...
- Dobrze, nie zapomnę. Ale teraz chyba
trochę poleżę, bo całą drogę powrotną stałam na korytarzu.
Dziękuję, babciu. Obiad był pyszny – i znów ucałowała babcię.
c.d.n.
fot. własne
piątek, 3 lutego 2023
ZDRADZONA
Zdradzona... - © Elżbieta Żukrowska
Zdradzona, porzucona z podeptanym sercem
Uwięziona w rozedrganych myślach niczym w sieci
Jeszcze się broni i nadzieją wwierca
W pryzmaty oddalonych i niepewnych chęci
Być tu lub w innym miejscu zaczerpnąć oddechu
I oddalić od siebie te złudne marzenia
Świat zgorzkniał sczerniał zamilkł pozbawił uciechy
Burza idzie za burzą jej nic nie pokona
W maleńkim ogródku jest róża maleńka
Przywabia zapachem i nęci kolorem
Ale smutne oczy już nie widzą piękna
Zapomniane dłonie pod losu toporem
Choszczno, 2.02.2023 r.
fot. Władysław Zakrzewski
czwartek, 2 lutego 2023
ZDRADA
Zdrada - © Elżbieta Żukrowska
Nie ma znaczenia gdzie teraz jesteś
Słowa zbłąkane płyną do ciebie
Czy mnie usłyszysz co zechcesz jeszcze
Wiatr wszystko chłonie niesie w nieznane
A w szelest kartek wpada zwątpienie
Które niczemu już wszak nie służy
Tu nawet miłość to gniewne wspomnienie
Urwany akord już nie grom burzy
Ale w wazonie zostały kwiaty
Niestety żółte a to znak zdrady
Dziewczyny serce dalej otwarte
Dziś nawet myśleć nie daję rady
Czasem zaszlocha nawet wbrew sobie
Zerwie nić cienką tę od korali
Zapali świece tak ku ozdobie
Czy zdoła siebie samą ocalić
Choszczno, 2 luty 2023 r.
fot. z internetu
środa, 1 lutego 2023
BEZ CZERWONYCH KORALI
Bez czerwonych korali - © Elżbieta Żukrowska
Ten deszcz za oknem, te bure chmury
Nawet korali zbrakło czerwonych
Na ustach jeszcze ślad słów ponurych
Wspomnienia cieniem są otoczone
Gdzieś grają skrzypce jęczą jak dusza
Może do wtóru a może przeciw
Klucze tkwią w zamku nikt ich nie rusza
A żaden smutek nie chce odlecieć
I tylko nocka skrzydła rozpina
W ciemnym granacie i w rozpłakaniu
Samotnie świecę pali dziewczyna
Cóż możesz wiedzieć o jej kochaniu
Choszczno, 1.02.2023
fot. własne
poniedziałek, 30 stycznia 2023
ODCHODZISZ...
Odchodzisz... - © Elżbieta Żukrowska
Odchodzisz w przeszłość mój kochany
i twoje serce już nie dźwięczy
jeszcze szept płynie zza firany
ale wysiłek usta męczy
Odchodzisz w przeszłość mój aniele
srebrna poświata jest nad tobą
a ja się pewnie nie ośmielę
nowe znaczenia nadać słowom
Z chrobotem się zamknęły bramy
wiatr rozwiał mdlący zapach kwiatów
na sercu blizny mocne szramy
jak zapomniany ślad ryngrafu
Choszczno, 30 stycznia 2023 r.
fot. z internetu
niedziela, 29 stycznia 2023
TAKIE MAŁE NIC
Takie małe nic - © Elżbieta Żukrowska
Nic się nie stało, nie zmieniło,
za oknem niebo jest jak było.
Raz wnurzane w akwamarynie,
a innym razem chmurą płynie.
Wiatr lubi igrać wśród drzew gałęzi,
a dla odmiany burzę pędzi,
tak zaskowyczy lub zapiszczy,
gdzie indziej woń rozniesie zgliszczy...
To dzięki kwiatów morze
chwieje się, pląsa i w kolorze
roznieca smugę wprost tęczową,
aby zawładnąć widza głową.
Głową, oczyma, całą duszą,
niech już marzenia się nie duszą,
niech ruszą pędem przez zakręty
zwojów mózgowych, przez odmęty
jego szalonych możliwości
- to prosta droga w niezwykłości.
A gdy zmęczenie, rozedrganie,
tak miło spocząć jest na sianie,
tak miło miękkie włosy gładzić,
w miłosny świat dziewczę wprowadzić.
I nie targować się, nie zżymać,
a odpoczywać. Odpoczywać...
Choszczno, 28.01.2023 r.
fot. z internetu
sobota, 28 stycznia 2023
STEFCIA Z WIERZBINY - tom III, Cz.1.
STEFCIA Z WIERZBINY – tom III
Cz. 1.
Japońskie okna werandy były
rozsunięte, a młoda zieleń cieszyła oczy. Blisko wejścia na
jednym z klombów już kwitły tulipany, żonkile i narcyzy, a na
drugim pyszniły się irysy o pięknych, wręcz zdumiewających
barwach. Tu pani Stefania Żak, babcia Stefci, przyjmowała swoje
przyjaciółki. Nie częste to były odwiedziny. Poprzedniego dnia
upiekła ciasto z owocami, a teraz postawiła na małym stole dzbanek
z kawą. Usiadła na swoim zwykłym miejscu, to jest blisko drzwi
prowadzących w głąb domu.
- Taka byłam „światowa
kobieta”, a teraz znów siedzę w Wierzbinie... Ale mi dobrze. Mam
co wspominać, oglądam zdjęcia, a mam ich mnóstwo. I myślę sobie
o czasie minionym, który był jak z bajki – objaśniała
żartobliwie.. Umówiły się i obie jednocześnie przyszły w
odwiedziny na ulicę Cichą.
Wandzia Jakubiak na wózku
inwalidzkim, a Stasia Zambrowska wciąż na własnych nogach, chociaż
czasem, gdy nasilały się bóle reumatyczne, wolała nie wychodzić
z domu.
- Starzejemy się, a to jest bardzo smutne. I
doczekałyśmy takich dziwnych czasów... - pokiwała głową w
zamyśleniu pani Zambrowska.
- Ciągle redukują załogi,
już tyle ludzi bez pracy... Zasiłki dla bezrobotnych wymyślili, a
młodych to tylko rozleniwia. Bo i po co iść do pracy, skoro za
darmo dają pieniądze – stwierdziła inwalidka. - A jeszcze jak
można na czarno gdzieś dorobić, to w ogóle raj.
- Czyli
jednak młodzi tu i ówdzie choć trochę pracują. Edzio nikogo nie
zwolnił. Ale u nas nie ma komputerów, a sadzenie i pielenie jak
dawniej odbywa się ręcznie.
- Ty w zasadzie mieszkasz tu
jak w raju – ożywiła się pani Zambrowska. - Masz warzywa i masz
co jeść. Edek o wszystko zadba, dostarczy, dowiezie, a tobie
pozostaje tylko w garnkach mieszać. Zazdroszczę ci tego spokoju.
Tak, tego zazdroszczę najbardziej. Ja się ciągle martwię i o
dzieci, i o wnuki. Najgorsze są te zwolnienia z pracy.
-
Wielu młodych podejmuje prywatną działalność – pani Jakubiak
poprawiła się na wózku i sięgnęła po filiżankę z kawą. Nie
powinna pić kawy o tej porze – już minęła siedemnasta! W nocy
znów będzie się przewracać z boku na bok. Bezsennie. Dobrze, że
na świeżo wypożyczyła kilka książek z biblioteki, zawsze to
jakiś ratunek przed domową pustką.
- Tak, jedni próbują
coś wymyślić, a drudzy uciekają z kraju. Znajomych syn, marynarz,
zszedł ze statku w RPA i słuch po nim zaginął. W zasadzie nawet
nie wiadomo, czy się tam urządził, czy go, nie daj Boże, Czarni
nie zaciukali. To bardzo niebezpieczny kraj... - pani Zambrowska
powiedziała to tak, jakby żałowała, że jej dzieci pozostawały w
kraju i trzęsły się o swoje posady. Bo się trzęsły. Na bruk
leciały nawet prezesowskie i dyrektorskie głowy.
Czy i
Edzia to dotknie? - w duchu martwiła się pani Stefania. Ale z tych
myśli nikomu się nie zwierzała. Nastały takie czasy, że nie
wiadomo, kto wróg, a kto przyjaciel. Ludzie wzajemnie na siebie
donosili na milicję i do różnych instytucji, na przykład do
skarbówki. Inni po prostu niechcący się „wygadywali” - Bela i
Edzio przestrzegali matkę zawczasu. Prosili aby była ostrożna
nawet mówiąc o sobie, o zwyczajnych sprawach. Lepiej mówić o
wodzie i pogodzie. A jeszcze lepiej słuchać, co mówią inni.
- A co tam u twojej wnuczki słychać, u Stefci? Chyba niedawno
była w domu – teraz pani Jakubiak zmieniła temat.
- A,
wpadła jak po wrzątek i znów pojechała do Krakowa. Nawet żeśmy
dobrze nie porozmawiały – odpowiedziała spokojnie, acz
wymijająco, gospodyni i zaproponowała następną kawę. - A może
wolicie herbatę? Mam jeszcze ze starych zapasów.
- O tak,
herbatki to się u ciebie bym napiła. Ty masz zawsze dobrą herbatę
– zatrzepotała rękoma inwalidka, a pani Zambrowska jej
przytaknęła.
- To już nastawiam czajnik, a wy
opowiadajcie, co tam u was – powiedziała pani Stefania podnosząc
się z krzesła. Na razie poszła do kuchni.
A panie,
zamiast opowiadać o sobie, jedna przez drugą serwowały nowiny z
miasteczka, albo nawet i zwykłe plotki. Ostatnio była plaga z
kradzieżami samochodów lub choćby tego, co było w ich wnętrzu –
przede wszystkim chodziło o radia. Ale kradziono także emblematy
umieszczone na karoserii. Oczywiście w miasteczku były też
romanse, zdrady i nieślubne dzieci, obie panie lubowały się w
takich sensacjach, natomiast pani Stefania jakoś niekoniecznie.
Wiedziała o wielu sprawach, bo jej takie wiadomości znosił każdego
ranka „do kawy” Smulczyński, teraz już oficjalnie zwany
Władeczkiem. A jemu ploteczek dostarczały sąsiadki. I sąsiedzi
też. W przekonaniu pani Stefanii mężczyźni byli większymi
pleciuchami niż kobiety.
- A wiecie? Cyganie sprowadzili
się nam do miasta – z przejęciem powiedziała pani Zambrowska,
sięgając po następny kawałek ciasta.
- Co ty też mówisz,
Stasiu? – niedowierzająco pokręciła głową pani Stefania.
- Na stałe? Co to za jedni? - dopytywała się trzecia
przyjaciółka.
- Co za jedni, to tego nie wiem. Wynajęli
od miasta tę ruinę po Mleczarzu i tam zamieszkali. Grabowska mi
mówiła, że dwie kobiety i sześciu mężczyzn.
- Cyganie w
ruinie? Przecież oni w pałacach mieszkają – nie dowierzała
gospodyni.
- Pałac to oni dopiero budują! Kupili ten duży
plac zaraz za GS-em i tam już fundamenty kopią, ciężarówki
dowożą im materiały budowlane, do zimy będzie pałac!
-
A, to i mnie coś sąsiad mówił, ale że niby tam dwie wille mają
stanąć. Mówił, że to mają być ogromne domy – przypomniała
sobie pani Jakubiak. - Ale nie mówił, że to Cyganie...
-
To was jakoś przeraża? - zdziwiła się pani Stefania. - Cyganie to
też ludzie. Mnie jest tylko dziwnie, że wybrali sobie Wierzbinę.
- Cyganie czy nie, ale to obcy. O b c y!
- Wandeczko, do
ciebie mają daleko. A niech się budują. A nawet gdyby blisko, to i
co z tego?
- Może i nic z tego, ale jakoś mi niemiło, że
Cyganie mają się u nas na stałe osiedlić.
- A ja już
miałam w mojej klasie kilkoro cyganiątek – przypomniała sobie
pani Zambrowska. - Troje albo czworo. Bardzo zdolne dzieciaki były.
Czworo, tak, czworo. Podobno dziewczyna została adwokatem. Pozostali
też poszli na studia, ale nie wiem, na jaki kierunek. To prawda –
żaden wstyd być Cyganem. Wstyd być złodziejem, oszustem lub innym
złym człowiekiem. A to zdarza się w każdej nacji, taka czarna
owca. Mało to takich Polaków jest? Nawet naszych sąsiadów, którym
każdego dnia podajemy rękę.
Rozmowa z Cyganów zeszła na
różnych niegodziwych sąsiadów, mieszkańców Wierzbiny.
-
A dlaczego pani Edytka już u was nie pomaga? - w pewnym momencie
zapytała pani Zambrowska.
- To ty nie wiesz? - zdziwiła
się pani Żak. - Wnuczek się jej urodził z zespołem Dawna i
pojechała do córki jej pomagać.
- A jak ty sobie teraz
radzisz sama?
- Nie jest źle. Wpadnie Stefcia lub Piotrek i
ogarną cały dom. A gotowanie to dla mnie nie problem. Władeczek z
ogrodu przyniesie wszystko, co mi potrzeba, on tu teraz jak
gospodarz, tak się zadomowił. A i Edziowi lżej. Za dużo miał
pracy. O wiele za dużo. Wczoraj mówił, że czuje się teraz jak na
wakacjach! W każde wakacje Piotrek rządzi w Karolince i nie tylko w
wakacje, a Władeczek w Wierzbinie, wtedy Edzio tylko swoją
spółdzielnią się zajmuje. Mówił jeszcze, że nie pamięta,
kiedy wcześniej miał tak dużo czasu dla siebie. Chociaż w
spółdzielni to i tak ma urwanie głowy, bo wszystko jest na jego
grzbiecie, a zamówień jest dużo. I dobrze, że dużo. Przynajmniej
ludzie mają pracę. Ostatnio na przykład robili całą serię
drewnianych schodów i metalowe przęsła płotów. Ludzie mimo
wszystko się budują.
- Szczególnie ci, którzy uratowali
swoje fundusze przed denominacją. Dobrze, że nie miałam pieniędzy
w skarpecie – zaśmiała się gorzko pani Jakubiak. Przyjaciółki
wiedziała, że jest z nich najbiedniejsza. Pomagały jej na różne
sposoby, jednak tak, by nie urazić jej dumy. - Wiecie – ciągnęła
dalej inwalidka – miałam niesłychaną rozmowę z naszym wikarym.
Tym najnowszym. Podszedł do mnie po mszy. To już kilka tygodni
temu. Widziałam, że podchodził do różnych ludzi i krótko z nimi
rozmawiał. A ja z tym wózkiem to zawsze wychodzę z kościoła na
końcu, bo po co drogę ludziom tarasować. Przecież i tak nigdzie
się mi nie spieszy. Nawet się ze mną nie przywitał, ani nie
zapytał o zdrowie, tylko tak z marszu, kiedy uiszczę należną
składkę na remont kaplicy, bo przecież ogłaszali zbiórkę kilka
razy, a parafianie nie poczuwają się do obowiązku. Ja mu na to, że
kaplica była remontowana dwa lata temu i nie mam zamiaru dawać
nowej składki. A on swoje, że tam coś źle zrobiono i trzeba
poprawiać. Mówię mu, że mnie to nic nie obchodzi. Proboszcz
zamiast wybrać fachowców, prawda – nieco droższych, to wybrał
partaczy, bo za mniejsze pieniądze, więc niech teraz sam wszystko
finansuje, bo to jego wina. Trzeba umieć oszczędzać, a nie brać
łapówki od partacza. W wikarym się chyba zagotowało, bo bardzo na
twarzy poczerwieniał. I do mnie, że ja tylko biedną udaję, bo do
kościoła to w eleganckim futerku przychodzę, jak mi nie wstyd
takie rzeczy o proboszczu mówić! Ja na to, że mi ani trochę nie
wstyd. Za poprzedniego proboszcza to się w parafii dobrze działo, a
ten tylko o pieniądze się upomina, a nic nie robi. Parafia schodzi
na psy. Co mu miałam mówić, że futerko dostałam po twojej
Stefci? A pieniędzy i tak nie dam. Są bogatsi ode mnie, a grosza
jeszcze nie dali. Nie mam zamiaru się wysilać. Burczał coś pod
nosem i odszedł, bo Dzięgielewski się pojawił i do niego poszedł
na żebraninę.
- Nie udał się nam proboszcz, oj, bardzo
nie udał – pokiwała smętnie głową pani Zambrowska. - Mówią,
że ślą do niego skargi do kurii, ale czy to coś pomoże? Jak ma
plecy u biskupa, to i tak go nie ruszą. A co ty o tym myślisz,
Stefciu?
- Starego proboszcza mi żal. I tego wcześniejszego
też. A ten to jakiś dziwny jest. Mówią, że w karty gra i nawet
na pijaństwa chodzi.
- Dobrze, że za babami nie lata...
- Kto go tam wie – może i lata, ale dyskretnie. Po takim to
się wszystkiego można spodziewać. A twój Bela nie grał z nim w
karty?
- Może i grał, nie wiem. Bela nie opowiada mi się,
z kim gra. Ale lepiej aby nie grał. Złość mam na niego za te
karty.
- Każdy ma coś na sumieniu – sentencjonalnie
zauważyła pani Jakubiak.
- Ano prawda – zgodziła się
pani Zambrowska.
Gospodyni nie lubiła takich gadek, więc
aby zmienić temat zaczęła ją wypytywać o dzieci i o wnuki. Cóż
mogła poradzić, że Belka grał w karty? Albo że Edzio swego czasu
„za babami latał”? Tylko o Tomku nic nie wiedziały, więc tu
się obyło bez szpili. Za to zazdroszczono mu, że obie córki ma w
Szwecji. Kasia już była mężatką i miała dwoje dzieci – parkę.
Natomiast Dorotka wciąż była panienką. Ostatnio często
wyjeżdżała do Grecji (na ostatniej widokówce były Termopile) i
do Paryża. Czyżby tam miała jakiegoś starającego się? Tego nie
pisała. Nawet Stefcia nic nie wiedziała. Uważała, że Dorotka w
tych swoich malarskich sprawach tak po świecie jeździ, bo
przychodziły do Wierzbiny kartki także z Madrytu i z Wiednia. A
ludzie zazdrościli... Tacy już są.
Zobaczyła przez okno
werandy Smulczyńskiego i przywołała go do siebie.
– Dwie
sensowne wiązanki – poprosiła go szeptem. - I jakieś nowalijki,
które nam dziś nie zeszły.
- Robi się, pani Stefanio –
odpowiedział oficjalnie.
Wkrótce pojawił się Edward i
przysiadł do plotkujących kobiet, a one, jakby zważone jego
obecnością, natychmiast zaczęły się zbierać do domu, zadowolone
i z warzyw, i z kwiatów.
- Stefcia dzwoniła? - to było
pierwsze pytanie, jakie postawił matce po odejściu przyjaciółek.
- Nie. Dziś nie dzwoniła. Ale mówiła, że przyjedzie w
piątek, to znaczy już jutro.
- Rzeczywiście. Jak mi ten
czas leci! A jak mama się czuje? Te babeczki nie zamęczyły mamy?
- Lubię gdy przychodzą. Nie, nie zamęczyły. Przynajmniej się
dowiaduję, co w miasteczku słychać. Może zawołaj Smulczyńskiego
na kielicha? Zrobię wam jakąś zakąskę.
- Nie, nie
trzeba. Nie mam chęci na wódkę. Ani nawet na piwo. Poza tym może
jeszcze będę musiał jechać do Karolinki. Mam zrobić jakieś
zakupy? Potrzebujesz czegoś?
- Dziękuję bardzo, ale mam
wszystko.
Rozmawiając z synem babcia Stefania pozbierała
wszystkie naczynia na tacę, a gdy chciała nieść je do kuchni –
Edward odebrał jej tacę i sam poniósł i od razu zaczął zmywać.
Babcia usiadła za kuchennym stołem i poczęła przeglądać gazety,
które tam leżały. Nagle gniewnym ruchem odłożyła wszystkie.
- Kto im płaci za pisanie takich bzdur? Nie ma już porządnych
artykułów. I po co ty kupujesz te śmieci?
- Przydadzą się
zimą na rozpałkę do pieca – odpowiedział ze śmiechem. - Ale
mówiąc poważnie to przecież ja tego nie kupuję, a przynoszę ze
Spółdzielni. Myślałem, że wiesz o tym. No i lubię wiedzieć,
czym się teraz nasz rząd zajmuje. A swoją drogą muszę się zająć
drewnem do kominka. W tym PGR-ze w Samborzu mają wycinać jesienią
cały sad. Jak się da, to kupię u nich hurtem tak ze dwie
przyczepy. Tylko musieliby pociąć na szczapki. Ono i tak będzie
dobre dopiero gdzieś za dwa, trzy lata.
- Ostatniej zimy
bardzo polubiłam kominek. Wcześniej też. Ale tej ostatniej było
doskonałe drewno. A dziewczynki Tomka powinny na dniach zadzwonić
do nas. Są bardzo systematyczne. Takie mieszkania, jak im kupiła
Stefcia, to nie w kij dmuchał. Urządziła obie dziewczyny.
- Wszystkich urządziła, nawet dzieci Tereski. A tylko tamte dwie ze
Szwecji o nas pamiętają i telefonują.
- Bo są dobrze
wychowane. A powiem ci, że mnie jest bardzo miło posłuchać o tych
szwedzkich nowinkach.
- Stefcia uszczęśliwia wszystkich
wkoło, a sama szczęścia nie ma...
- Bo to tak, jakby ona
swoje szczęście rozdawała rodzinie i przyjaciołom, zauważyłeś?
Dorotka mówiła, że Stefcia miała w Szwecji jakichś
absztyfikantów, ale nawet patrzeć na nich nie chciała. Podobno
lecieli na jej miliony. A ona lekką ręką zostawiła te miliony
Rybbingom.
- I dobrze. Odcięła się od nich w ten sposób.
Od początku nie chciała tych pieniędzy. Zrobię nam jeszcze
herbaty. Napijesz się?
- Tak. Chętnie wypiję. Ale cieszę
się, że Stefcia tak zadbała o rodzinie. Sobie powinna kupić
mieszkanie w Krakowie.
- Ale nie kupi, bo twierdzi, że jest
tam tylko chwilowo. A z drugiej strony po co jej siedzieć w
Wierzbinie, jak tu się absolutnie nic nie dzieje? Ale jej się nie
da przekonać. No i popatrz, jak to jest. Była dzieckiem,
dziewczątkiem, panienką. I nagle wydoroślała. Zaczęło się od
tej napaści na nią. A później wypadek Liama. I nagle stała się
dorosłą, odpowiedzialną młodą kobietą. Takimi skokami to szło.
Zadbała o wszystkich, a o siebie zadbać nie umie. I dlatego boję
się o nią. Boję się, że znowu coś paskudnego ją spotka. Ty nie
masz takich myśli? I tu jest ta moja sprzeczność – dobrze, że
wyjechała do Krakowa, a jednak źle, bo nie ma tam nikogo, kto by
się o nią troszczył. W Wierzbinie by była bezpieczna. Kraków już
zawsze będzie kojarzył mi się z zagrożeniem.
Edward
usiadł naprzeciw matki podsuwając jej kubeczek z herbatą.
- Nic nie możemy jej pomóc... - babcia Stefcia pokiwała ze
smutkiem głową. - O, dziękuję ci, synku. Przyjedzie tu i zaraz
poleci na cmentarz, jak zawsze. Ona ciągle Liama kocha, nie jest w
stanie o nim zapomnieć. Czy w ogóle jest jeszcze nadzieja na to, że
pozna kogoś, pokocha, że będzie miała dzieci?
- Sama
mówiłaś, że Żakowie kochają tylko raz. Ty wiesz, że ja Neli
nigdy nie kochałem. Była mi bardzo bliska, ale to nie była miłość.
Natomiast Kasia... To też nie była taka prawdziwa miłość. Ale
dzięki naszemu zbliżeniu jest Piotrek i za to dziękuję Bogu. Nie
pamiętam twarzy Neli ani Kasi – muszę spojrzeć na zdjęcie. A
Anuszkę widzę bez trudu, choć nigdy nie miałem jej zdjęcia...
Więc może to prawda, że Żakowie kochają tylko raz.
- A
gdzie ty byś złożył to drewno do kominka? Przecież nie mamy
miejsca! - Babcia zmieniła temat i bystro spojrzała na syna. -
Przecież nie będziesz zajmował ziemi przeznaczonej na uprawę!
- Część się zmieści w garażu, a część między garażem a
płotem, reszta powinna się zmieścić obok tego starego drewna. W
ostateczności część można będzie znieść do piwnicy. A
wracając do Stefci to jeszcze ci powiem, że ona, jeśli chce mieć
dzieci, to powinna jak najszybciej wyjść za mąż. Jej biologiczny
dzwonek już od jakiegoś czasu zaczął pobrzękiwać...
-
Czasem jej tego nie przypominaj! Ona o tym sama dobrze wie. Ale
partnera nie ma i nic na to nie poradzisz.
- No nic, przejdę
się trochę z Tajkim. Ostatnio wcale nie jest wybiegany. A pani
Maria nadal się nie odzywa?
- Właśnie... Może coś się
stało? Za długo trwa to milczenie. Najchętniej zabrałabym ją do
nas. Wcale nie wierzę, że jej dobrze u syna. On pewnie już
sprzedał krakowskie mieszkanie, pieniądze zgarnął dla siebie, a
matka została bez niczego...
- Nie znamy go. Może nie jest
aż tak źle...
- Może... Bardzo już czekam na Stefcię.
Tak mi do niej tęskno!
c.d.n.
© Elżbieta Żukrowska
fot. z internetu
środa, 18 stycznia 2023
ZE MNĄ BĄDŹ
Ze mną bądź - © Elżbieta Żukrowska
Za drogą, za górą, za chmurą,
za ostatnim stumilowym lasem,
za ścieżkami, którymi sen odpłynął
może jeszcze spotkamy się... czasem?
Za błyszczącym liściem wiciokrzewu
za czerwienią dojrzałej maliny,
za marzeniem z oczyma ku niebu
- co nas czeka? Co nam los uczyni?
Czy już będą czerwone jagody kaliny,
czy pochyłość pagórka będzie nam łaskawa?
Czy we wrzosach tkane nitki pajęczyny
omotają nam serca od lewa do prawa?
Jakich uczuć trzeba gdy jesień wyblakła,
pozbawiona kolorów, ciepła, słonecznej gawędy,
nie zechce dać radości, opromienić świata,
zamiast tego dżdżami zechce świat nawiedzić?
Za drogą, za górą, za ostatnim mostem,
za smutkami, które rozłożą się mgłami,
czy jeszcze dasz swój uśmiech, może pocałunek,
czy jeszcze słodycz uczuć zechce nas omamić...?
Choszczno, 18.01.2023
fot. Pixabay
poniedziałek, 26 grudnia 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - cz. 21 - ostatnia z II tomu
STEFCIA Z WIERZBINY - cz.21 - ostatnia z II tomu - © Elżbieta Żukrowska
Cz.21.
(77.) Wiosna 1977 r. - 1985 r. Wielkie zmiany
Zgasło
słońce.
A śmierć Liama zamknęła wszystkim usta.
Niespodziewana śmierć.
Nikt nie wiedział, jak doszło do
upadku Liama na skraju windy w jego hotelu. Przypadkiem znalazła go
pokojówka. Jeszcze żył. Wezwane pogotowie zabrało go do szpitala.
Utrzymano go przy życiu przez pięć dni, ale już nie odzyskał
przytomności.
Na dole czekał kierowca z samochodem, miał
odwieźć Liama na lotnisko. A Liam miał za chwilę zejść z
ostatnim, podręcznym bagażem. Już nie zszedł. Wypadek miał
miejsce dwudziestego pierwszego kwietnia. Na drugi dzień Steffi
miała się bronić. Chciał zdążyć z kwiatami na obronę. Nigdy
już tam nie dojechał. David zawiadomił o nieszczęściu Edwarda, a
ten nakazał dzień milczenia – niech wreszcie będzie już po
obronie, przecież Stefcia i tak nie pomoże lekarzom, w tym czasie
może coś zmieni się na lepsze w stanie zdrowia Liama. Nie zmieniło
się.
Ojciec pojechał do Krakowa, by czekać z kwiatami na
córkę. Wyszła z salki radosna, szczęśliwa. Dał jej kwiaty,
pogratulował. Widział, jak córka szuka oczami Liama. Wiedziała,
wierzyła w to, że będzie. Spłoszona popatrzyła na ojca.
- Miał wypadek. Jest w szpitalu.
Rzuciła wszystko, by
jechać do męża. Jak na złość nie było żadnego lotu z Krakowa
do Warszawy, musiała tam dojechać samochodem.
A w Szwecji
kazała się zawieźć od razu do szpitala. Liam jeszcze żył, ale
wciąż był nieprzytomny i lekarze nie dawali żadnej nadziei. Zmarł
nad ranem dwudziestego szóstego kwietnia. Była przy nim. Trzymała
go za rękę, obejmowała, w myślach prosiła – Liam, nie
zostawiaj mnie! Lekarz powiedział, że jej obecność zatrzymuje
Liama na tym świecie. Nie zrozumiała. Nie pozwoliła się wyprosić
ze szpitalnego pokoju.
Na pogrzeb zjechała się cała
polska rodzina, a nawet ciocia Zuzanna z Wiednia. Najbardziej
zaskoczyła wszystkich Tereska Chyża – przyjechała z jedną z
córek, z Beatą. Obecny był także Kamil (Steffi poddała się jego
dłoniom bez sprzeciwu) i Ada, chociaż ona przyjechała bez męża.
Rybbingowie także zjawili się w komplecie, ale bez małych dzieci.
Było dużo hotelarzy i pracowników z hoteli Rybbingów.
Na
kilka dni przed wyjazdem Liam powiedział, że na jego konto znów
wpłynęła znaczna kwota z jego wcześniejszych inwestycji i pytał,
jak Steffi chciałaby rozdysponować te pieniądze. Nie miała wtedy
głowy do do myślenia o finansach.
- W takim razie trzeba
Dorocie kupić mieszkanie w Szwecji, a jeśli Katarzyna będzie
chciała, to i jej też. Trzeba też dla Doroty ustanowić jakiś
fundusz, bo ona z malarstwa się nie utrzyma. Co o tym sądzisz?
Zajmiemy się tym zaraz po twojej obronie. Dobrze myślę?
I
Steffi wyraziła zgodę. Ale następne wypadki usunęły te myśli z
jej głowy.
Steffi zdawała się być jak w pancernej
skorupie, jak bryła lodowa. Nikt nie widział u niej łez. Zacięła
się w sobie, zamknęła. Była w niej pustka. Zimna, lodowata
przestrzeń, której już niczym nie było można wypełnić... Nie
dała rady mówić. Nie robiła sobie makijażu, rzecz u niej całkiem
niebywała. Nad całością panował David, mając do pomocy Igę. O
wielu sprawach decydował Edward, jako ojciec Steffi, a także
Halvar, ojciec Liama.
A do Stefci nikt nie mógł się
przebić – ani babcia, ani nawet stryj Tomasz.
Babcia,
jeszcze w Wierzbinie, starała się zadbać o wnuczkę. Zabrała ze
sobą wszystkie czarne stroje Stefci, ale było tego niewiele –
dwie sukienki, dwie spódnice i czarny żakiet, który przez całą
noc szyła dla niej krawcowa. Miała wymiary Stefci, a mierzyła
wszystko na manekinie. I tak dobrze, że babcia w starych zapasach
znalazła czarny materiał. Jednak i ona nie spodziewała się, że
Stefcia będzie w aż tak złym stanie. Nie decydowała o ubraniu, o
posiłkach, o niczym. Babcia była tym wstrząśnięta. Wiktor i
Viggo dramatycznie bezradni. Każdy chciał pomóc, a nie wiedzieli,
czy Steffi w ogóle słyszy, co się do niej mówi. Prawie się nie
odzywała – „tak”, „nie” - i to było wszystko. Nikt nie
wiedział, co się działo w jej głowie.
A działo się. Ze
wszystkich myśli powtarzającą się była ta, w której obwiniała
siebie za śmierć męża. Nie powinna była pozwolić, by Liam sam
leciał do Szwecji. Usiłowała go powstrzymać na różne sposoby,
jednak nie słuchał jej, powtarzał, że zaraz wróci, że nic się
w tym czasie nie stanie. Chciał jej kupić ładną biżuterię, bo
dawno nic od niego nie dostała, a w Krakowie nie było czegoś
takiego, jak sobie umyślił. Ale o tym nie powiedział. Babcia,
która wraz z Dorotką rozpakowywała jego bagaż, znalazła te
precjoza – złoty łańcuszek z wisiorkiem z turkusów, kolczyki i
bransoletkę do kompletu. Stefcia na moment przytuliła do siebie te
drobiazgi, ale nic z nich nie założyła. Pozwoliła się ubrać w
czarną sukienkę, którą na polecenie babci kupiła na miejscu
Dorotka wraz z Zuzanną. To, co przywiozła babcia było za grube i
za ciężkie na niemal letnie dni. Bo nagle zrobiło się gorąco jak
w czerwcu.
- Musisz także kupić Stefci jakiś czarny
kapelusz. I buty. Ale jak kupić buty bez nogi? – zastanawiała się
babcia, a później kładąc rękę na ramieniu Stefcia zapytała: -
Czy ty będziesz nosiła żałobę jak w Polsce przez cały rok?
Jeśli tak, to potrzebujesz więcej rzeczy. Jakieś bluzki, kostiumy,
zresztą, czy ja wiem? Musisz jakoś wyglądać do ludzi.
Stefcia jakby się przebudziła. Przyniosła pieniądze i poprosiła
o kupienie także kilku czarnych bluzek i czarnej klasycznej
sukienki. Albo nawet dwóch. I rajstopy – dorzuciła babcia. A buty
niech Dorotka kupi na swoją nogę. Będą dobre. Będą czy nie –
w zasadzie Stefci to nie obchodziło. I babcia pojechała z Dorotką
i Zuzanną na dalsze zakupy. Chciały, aby babcia była z nimi i
podejmowała ostateczną decyzję.
A Stefcia została w
hotelu, lecz nie zabawiała zebranych w salonie gości. Była wciąż
nieobecna duchem. Najchętniej leżała w ubraniu na łóżku.
Budziła się z tego letargu, pytała przez telefon Davida o jakieś
hotelowe sprawy, ale nie do końca rozumiała jego odpowiedzi, bo po
jakimś czasie pytała jeszcze raz o to samo. Pytała Halvara, czy
wszystko już jest przygotowane do pogrzebu, czy przyjedzie Olof i
jak się czuje pani Rybbing. A później znów odpływała w
zamknięty świat swoich myśli.
- Będzie lepiej, gdy
wreszcie pochowamy Liama – mówiła z przekonaniem babcia. - Muszą
opaść emocje.
W kościele, gdy Halvar jeszcze przed
nabożeństwem odszedł gdzieś na chwilę, Kaisa pochyliła się do
Steffi i szeptem zapytała, czy jest w ciąży. Stefcia w pierwszej
chwili nie zrozumiała, o co jest pytana. Odpowiedziała dopiero po
chwili, że nie, nie jest.
- Co masz zamiar zrobić z
majątkiem Liama? - padło następne pytanie.
Steffi
spojrzała na teściową z wyrazem najwyższego zdumienia. W takiej
chwili – takie pytanie?
- Nie wiem – odpowiedziała
spokojnie. - To w tej chwili nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
Pomyślę później.
I rzeczywiście odsunęła od siebie te
myśli, bo cały czas targał nią ogromny żal po stracie Liama.
Jakie znaczenie miały pieniądze? Choćby nie wiem jak duże – nie
mogły przywrócić życia ukochanemu człowiekowi.
Za
trumną szła obok Halvara, z drugiej strony teścia szła jego żona.
Bela zrobił kilka zdjęć.
Później w hotelowej restauracji
była stypa. Gości zaprosił Olof i Halvar. Polacy siedzieli obok
siebie, bo tym razem Bela nie zrobił zamieszania. Viggo siedział
obok Kasi, a zaraz za nim przyjaciele Liama – Wiktor, Thosten,
Patryk, Martinus i kilku innych oraz grupka hotelarzy. Była Kristina
malarka, a nawet Oswald (Osa), oraz czteroosobowa delegacja z Pineto.
Steffi siedziała między stryjem Tomaszem a ojcem. Nie jadła –
jedynie grzebała w talerzu. Tomasz obserwował to z niepokojem.
Poszedł do kuchni. Wkrótce potem przyniesiono dla niej dużą
filiżankę bulionu (takiego podprawionego żółtkiem), a stryj
dopilnował, by wypiła go do końca, do ostatniego łyczka. Lecz czy
to wystarczająca ilość, by wzmocnić bratanicę? W każdym razie
podniosła głowę i popatrzyła na zebranych. Nic nie mówiła. Nie
wiedziała, co by mogła powiedzieć.
- Stefciu, przebudź
się. Otrząśnij z tego koszmaru. Musisz dalej żyć. Tylu ludzi
jest zależnych od ciebie! Wyjdź do ludzi. Odzywaj się. Wściekaj
się, krzycz i płacz, ale nie zamykaj w sobie – prosił stryj
Tomasz.
- Tak, tak...
- Co „tak, tak”?
-
Jutro.
- Nie, nie jutro. Jutro to my odjeżdżamy. Aż boję
się zostawiać ciebie w takim stanie. Ty w ogóle rozumiesz
sytuację?
- Nie. Nie mam siły myśleć. Nie mam siły żyć.
- Może niech babcia z tobą zostanie, co?
-
Stryjku, w czerwcu miał być nasz ślub... Nie rozumiem, co się
stało. Nic nie rozumiem.
Gdy poczęstunek zbliżał się do
końca babcia Stefania wyjęła z torebki różaniec. Bela
natychmiast zorientował się o co chodzi i usiłował powstrzymać
matkę.
- To są protestanci! Gdzie im do naszych modlitw i
polskich obyczajów! Nawet u nas już się ludzie nie modlą na
koniec stypy!
- Ale ja jestem Polką i katoliczką. I nie mam
zamiaru odstępować od polskiego obyczaju. - Popatrzyła na syna tak
groźnie, że ten cofnął się na oparcie krzesła.
Wstała.
- Pomodlimy się teraz za duszę naszego zmarłego, aby
prędko ujrzała światłość Pana. Matko Przenajświętsza, za
Twoim wspomożeniem i orędownictwem niech dusza Liama dostąpi
zbawienia. Wszyscy święci prowadźcie go do nieba. Wieczny
odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu
świeci – powiedziała to wszystko mocnym, acz spokojnym głosem. -
Znaliśmy Liama i ceniliśmy go jako człowieka. Lecz opuścił nas.
Módlmy się za jego duszę słowami różańca świętego. To
przedziwna modlitwa w swojej prostocie i głębi. Na kanwie modlitwy
do Maryi poznajemy całe życie Jezusa, aż do jego śmierci.
Wspominając śmierć Jezusa na krzyżu módlmy się za duszę Liama,
aby odnalazła drogę do nieba. - I zaczęła odmawiać różaniec.
Polacy wstali, wstał także Viggo i trzy inne osoby spośród
szwedzkich gości. Reszta patrzyła zdziwiona, jednakże wszelkie
rozmowy ustały, większość pochyliła głowy w zadumie. Babcia na
skutek interwenci Beli ograniczyła modlitwę do jednej tajemnicy
różańcowej.
W następne dni babcia z Dorotką nadal
wybierały dla Stefci stosowne ubrania, a Iga dysponowała posiłki i
sprzątanie. David od początku troszczył się o pokoje dla gości i
miał dla nich zawsze w dyspozycji samochód. Zgodnie z poleceniem
Steffi, wziął na swoje barki sprawy finansowe, między innymi
wszystkim Polakom zwrócił koszty podróży i przygotował dla nich
upominki z rzeczy, jakie zazwyczaj kupowała Steffi jadąc do Polski.
Viggo, Thorsten, Martinus i Wiktor byli na skinienie palcem, a w
szczególności ich samochody. Obwozili gości po mieście i okolicy,
aby choć trochę pokazać Szwecję. Szczególnie Viggo nie chciał,
aby wszyscy siedzieli tak „na kupie”, a przecież większość
gości miała zabawić kilka dni.
Na widok Kasi błyszczały
mu oczy.
Podobnie błyszczały oczy Hilmera Larssona gdy
patrzył na Igę.
Liam odszedł i nic nie było można
zrobić. Ale jak żyć bez niego? Jak? Stefcia ciągle nie mogła się
wziąć w garść.
- Nie mogę wrócić do Polski dopóki się
z nią nie rozmówię – powiedział Edward w cichej, szeptanej
rozmowie z bratem Belą. Tomasz już odjechał. - Wobec swoich
teściów musi być przytomna. Nawet twarda. Musi wiedzieć, co
będzie robić następnego dnia. Musi nawet snuć dalsze plany.
- Chodź na dół – wypijemy po kielichu na rozluźnienie. Może
jakiś pomysł przyjdzie nam do głowy – zadecydował Bela.
Osuszyli butelkę, ale prochu nie wymyślili.
- Dajmy jej
trochę czasu. Ten najgorszy żal i ból musi się w niej wypalić –
oświadczyła babcia, a Zuzanna jej przytakiwała. One dwie zostały
w hotelu najdłużej. Bracia zaś dostali polecenie zlikwidowania
krakowskiego mieszkania Stefci, a Kamil obiecał w tym pomóc.
Któregoś ranka Stefcia się jednak – na szczęście - ocknęła
i zaczęła działać tak, jakby się nic nie stało, jak przed
tragedią. Wróciły do niej pytania teściowej i były swoistym
bodźcem. Pamiętała też o słowach Liama odnośnie mieszkania dla
Dorotki i Kasi. Postanowiła to załatwić w miarę szybko.
Przedtem ludzie jej współczuli, a teraz się dziwili, że jest taka
nieczuła, taka odległa. A jej było wszystko jedno co o niej myślą
i mówią. Nie krzywdziła pracowników, nie narzucała się
przyjaciołom, długie godziny spędzała w biurze, raz w miesiącu
latała do Pineto. Kalix należał już do Any i Niklasa, ale oni
mieli zamiar sprzedać całość i wynieść się do Francji. W
październiku ich syn utonął w Atlantyku, więc nie było sensu tak
izolować się od ludzi.
Przez wiele dni Steffi nie
wychodziła z hotelu. Godzinami siedziała w biurze, przeglądała
dokumenty, naradzała się ze swoim nowym głównym księgowym i z
Davidem, ale nawet im nie zdradzała swoich planów, bo wtedy jeszcze
nie były sprecyzowane. Na pewno nie miała zamiaru działać
pochopnie, najpierw chciała wszystko dokładnie przemyśleć. Na
szczęście nie nachodziła jej Kaisa.
Znów podjęła naukę
szwedzkiego i włoskiego, choć w głębi duszy pytała samą siebie
– po co? Może nawet zarzuciłaby te zajęcia, gdyby Dorotka do
tego nie przylgnęła. A nawet namawiała Stefcię na intensywny
niemiecki lub francuski.
- Nie zrobisz ze mnie poliglotki! -
opędzała się od kuzynki.
Wiktor przekonał Steffi, by
przyszła do pubu. Odmawiała mu już kilka razy, teraz się
zgodziła, bo chciała zobaczyć dzieciaczki – dwóch chłopców,
podobno rosnących jak na drożdżach – ten starszy (o dziesięć
minut) miał na imię Anton, a drugi Tomas. Najdziwniejsze było to,
że obaj byli podobni do Wiktora! I do siebie – byli nie do
rozróżnienia. Podobieństwa do Grażyny jakoś nie można się było
dopatrzeć. Steffi doznała mocnego, fizycznego bólu serca na widok
dzieci. Tyle czasu była mężatką, a ciągle pozostawała dziewicą.
Kto by w to uwierzył?
Do pubu wraz ze Steffi poszła Iga i
Dorota, która już na dobre zadomowiła się w Göteborgu. Trzeba
przyznać, że Dorota ciężko pracowała. Z rana biegła do
restauracji, gdzie dbała o tak zwany szwedzki stół z przekąskami,
natomiast wieczorami często można ją było zastać na zmywaku. W
ciągu dnia lekcje z Kristiną, a czasem wykłady w Akademii, te, na
które był wstęp wolny, oraz nieustająca nauka szwedzkiego i
angielskiego. Była bardzo lubiana przez wszystkich pracowników obu
hoteli. Jej dzień był szczelnie wypełniony. Iga również dużo
pracowała, bo tu nie było jak w Polsce – gdzie osiem godzin i do
domu – tu się pracowało aż do skończenia zadania. David i
Steffi też tak pracowali. Krótko mówiąc dziewczyny nie miały
czasu na rozrywkę.
Teraz, kiedy Steffi na dobre przeniosła
się do Göteborgu, Iga myślała o opuszczeniu jej apartamentu, ale
została powstrzymana – bo po co pokój ma stać pusty.
Dorota na lipiec pojechała do Polski, skąd przywiozła wiadomość
o swojej siostrze – że jest nieprzytomnie zakochana w Viggo.
Stefcia w pierwszej chwili nie wiedziała, co z tym fantem zrobić.
Viggo nigdy nie sprawiał wrażenia, że jest zainteresowany jakąś
dziewczyną, w tym i Kasią. Błysk w oku to za mało. Delikatność
nie pozwalała Stefci stawiać prostych pytań chłopakowi, ale
zaprosiła Kasię do siebie na czas po praktykach do momentu
rozpoczęcia zajęć na studiach. Wiedziała, że młodzi zaczęli
się spotykać także poza pubem. Później Kasia wyjechała, a Viggo
nadal nic nie wspominał o żadnym zauroczeniu. Rzadko przychodził
do pubu – tyle dowiedziała się od Wiktora. To z Wiktorem miała
najmocniejszy i najczęstszy kontakt. Był dla niej jak brat.
Ada do Pineto pojechała dopiero w październiku. Wraz z matką, ale
bez Daniela. Miał do niej dojechać później, gdy ona się tam
urządzi. Ada miała w Pineto zostać na stałe. Steffi chciała, aby
była jej zaufanym pracownikiem do wszystkiego. Nałożyła na Adę
całkiem sporo obowiązków, co Adzie odpowiadało. Miała wysokie
uposażenie, matka nie musiała pracować, chociaż bardzo chciała
jakiegokolwiek zajęcia. Trochę przez przypadek została babcią
wszystkich dzieci w hotelowym jakby mini-przedszkolu, gdzie doskonale
się sprawdzała mimo nieznajomości języka.
- Dzieci
potrzebują serca – mówiła do córki. - I to jest cały sekret.
Tymczasem Stefcia, nie spowiadając się nikomu, ani nie prosząc
o radę, porządkowała swoje sprawy w Szwecji. Chciała tam
popracować jeszcze przez dwa-trzy lata, a później przekazać
wszystko Rybbingom i wrócić do Polski. Na razie kupiła w Göteborgu
dwa duże mieszkania w nowoczesnym bloku, jedno dla Dorotki, a drugie
dla Kasi, na tym samym osiedlu, ale w innych budynkach. Każda z nich
urządziła je po swojemu, a Steffi za wszystko zapłaciła. Oddała
Dorotce swoje auto, a sama przesiadła się do samochodu Liama. Kasia
samochodu nie chciała – motocykl. Tylko to było jej marzeniem. A
Viggo woziła ją, gdzie tylko chciała. Kasia w Polsce pilnie uczyła
się języka szwedzkiego. Dzieci stryja Beli nie wyrażały ochoty na
osiedlenie się w Szwecji. Dała im pieniądze na urządzenie się w
Polsce – całej trójce. A swego ojca co jakiś czas wywoziła do
Pineto na tygodniowy odpoczynek, czasem nawet z Piotrusiem. Jedynie
babcia odmawiała jakichkolwiek wyjazdów – wyjątek stanowiło
wesele Kasi. Stefci wydawało się, że pamięta o wszystkich swoich
najbliższych. A jednak ciotka Teresa Chyża i jej dzieci pozostawały
na uboczu. Stefcia nigdy się z nimi nie zżyła, nie zaprzyjaźniła,
jak to bywa w rodzinie, a przecież przez długi czas mieszkały w
tym samym domu. Po przemyśleniach w bezsenne noce i im kupiła
mieszkania – a był to czas, kiedy w kraju jak grzyby po deszczu
wyrastały osiedla budowane z dużej płyty. Nie czuła radości z
tego podarunku dla rodziny Chyżych i nie zaznała od nich
wdzięczności – jakby myśleli, że powinna im te mieszkania
kupić. W zasadzie nie było też zażyłości z dziećmi stryja
Beli, z wyjątkiem Huberta. Dziewczynki miały usposobienie matki...
Z teściami widywała się sporadycznie. Była grzeczna,
uprzejma, ale chłodna. Matka miała do niej głęboką urazę,
której nie umiała zwalczyć, a Steffi nie zabiegała o jej względy.
Stosunkowo często bywała na cmentarzu. Zawsze sama. W
myślach rozmawiała z Liamem i to jego pytała, czy dobrze zarządza
pieniędzmi. Ciągle nie mogła pogodzić się z jego śmiercią,
nawet gdy minął już rok, potem drugi i trzeci.
Kasia i
Viggo pobrali się, co było do przywidzenia. Ślub był w Polsce, a
po nim huczne wesele (w czym partycypowała Stefcia). Okazało się,
że Viggo jest katolikiem.
A przed Wiktorem (szczęśliwym
ojcem bliźniaków) otworzyła się szansa na kupno domu. Tego, który
przed laty budował. Nie było czasu na kredyty, bo facet wyprowadzał
się z dnia na dzień do Walii. Zostawiał dom z całym umeblowaniem
i większością wyposażenia. Nawet z dużą ilością zabawek dla
dzieci. Ledwie Wiktor wspomniał o tym - Steffi bez dyskusji
wyłożyła brakującą kwotę. W gotówce. I zakazała jakichkolwiek
rozmów na ten temat.
- Wiem, że Liam chciałby, abym tak
postąpiła. Nie możesz się jemu sprzeciwiać. To był twój
najlepszy przyjaciel. I ani słowa Grażynie. Koniec.
Dorotka, choć miała już własne mieszkanie, nadal mieszkała i
pracowała w hotelu, studiowała, malowała i rozwijała się. Steffi
wspierała ją finansowo, bo wiedziała, że dziewczyna nie utrzyma
się ze swego malarstwa. Kristina była z Dorotki bardzo dumna.
Szczególnie po pierwszym wernisażu swojej podopiecznej.
-
To moja najlepsza uczennica. Złoto i perła! - mówiła do Steffi z
błyskiem w oczach.
Stefcia była już zdecydowana wrócić
na stałe do Polski, ale przez Polskę szła fala niepokoju i to ją
zatrzymało w Szwecji. Stefcia bardzo to przeżywała, śledziła
wydarzenia w kraju, czasem rozmawiała o tym z ojcem i z Belą. Obaj
nalegali, by jeszcze nie wracała.
Wkrótce po pogrzebie
Stefcia zaczęła często chorować. Jakieś przeziębienia, dwa razy
angina, raz nawet zapalenie oskrzeli. Cała pierwsza zima minęła
pod znakiem chorób. Mało jadła, wychudła i zbrzydła. Nigdy nie
należała do powalająco pięknych kobiet. Wiktor błagał, by jakoś
zadbała o swoje zdrowie. Tu pomocna okazała się Iga i jej
bezkompromisowość. Stefcia zaczęła „wracać do siebie”. Iga
wymogła na niej dwa miesiące wakacji w Pineto, to znaczy nie dla
siebie, ale dla Stefci. Miała tam być, wygrzewać się na słońcu
i głęboko oddychać. Pomogło.
Wróciła do Szwecji, gdzie
wytrzymała do końca czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego
roku. Spakowała wszystko, co nie było własnością hotelu, do
dużej meblowej ciężarówki, podpisała ostatnie „kwity” i
zameldowała się w Wierzbinie, a następnie w Karolince, która –
gorzej urządzona od Wierzbiny – otrzymała niemal wszystkie meble.
Niemal, bo niektóre, na przykład sekretarzyk i fotele bujane,
Stefcia zostawiła sobie. Zabrała z hotelu nawet ubrania po Liamie,
bo mogły się przydać Piotrusiowi. Teściowej oddała jedynie swój
najdroższy naszyjnik, a teściowi oba szwedzkie hotele. Nadal
wszystkie konta Liama należały do niej i nadal była właścicielką
hotelu w Pineto, ale i jego miała zamiar się pozbyć, podobnie jak
pieniędzy – dzieląc je na trójkę rodzeństwa zmarłego. I
wkrótce to uczyniła. Sama póki co postanowiła przez rok czasu
odpoczywać na łonie rodziny, studiować polskie prawo podatkowe i
przywykać do nowych, bardzo zmienionych realiów. Było ciężko.
Rozglądała się za pracą w Wierzbinie, ale tak na spokojnie.
Pamiętała o grobie Liama. Nie ustawał jej żal po stracie męża.
Wreszcie na cmentarzu w Wierzbinie na rodzinnym grobie, wmurowano
tablicę upamiętniającą śmierć Liama. I od tego czasu nie
jeździła już do Göteborgu.
Dorotka wyprowadziła się do
swego mieszkania, a Iga na razie zamieszkała z Hilmerem, ale David
prorokował, że „z tej mąki chleba nie będzie”.
Na
krótko przed wyjazdem Steffi zorganizowała w hotelowej restauracji
pożegnalne przyjęcie dla przyjaciół i znajomych, a pracownikom
wręczyła koperty z pieniędzmi - „abyście mnie dobrze
wspominali” - powiedziała na koniec.
Tymczasem w Polsce
na dobre „wybuchła” Solidarność, ale wkrótce po niej
wprowadzono stan wojenny, nastąpiły masowe internowania,
delegalizowano liczne instytucje i ograniczano kolejne swobody
obywatelskie. Telefony były oficjalnie na podsłuchu, a często
wręcz nie działały... Były liczne demonstracje uliczne, a co za
tym idzie – fala aresztowań.
Profesor Rafalski bardzo
zaangażowany w działalność na rzecz Solidarności, zmarł w
trakcie internowania, może na szczęście jeszcze w swoim
mieszkaniu. Stefcia dowiedziała się o tym zbyt późno i nie była
na pogrzebie. Panią Marię zabrał do siebie najstarszy syn, a
krakowskie mieszkanie profesorostwa stało chwilowo puste.
A
czas płynął i w Polsce szły wielkie zmiany, chociaż jednocześnie
rozwijał się polski koszmar...
Koniec tomu II.
fot. własne
W pisaniu jest III tom.
niedziela, 25 grudnia 2022
STEFCIA Z WIERZBINY cz.20
STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 20.
(76.) Styczeń 1977 r. - Kraków. Przyjaciółki.
-
Musimy się zobaczyć! Mam ciekawostki ze świata – czytaj: od
Elwirki – powiedziała przez telefon Ada.
- Bardzo chętnie
– zgodziła się Stefcia. - Całe wieki już nie rozmawiałyśmy.
Tylko gdzie – u ciebie, czy u mnie? A może w kawiarni?
-
Będę jutro w twojej okolicy, to mogę wpaść. Czy może być koło
osiemnastej? Już po zamknięciu sklepów.
- Dobrze. Będę
czekała.
- Tylko nic nie szykuj i nic nie kupuj. Wypijemy
kawę i to wystarczy.
Jednak na prośbę Steffi Liam kupił
kilka ciastek tortowych, znał już na tyle Kraków, że wiedział,
gdzie produkują te najlepsze.
Mieszkali w Krakowie do kilku
miesięcy i choć powinni – jakoś nie czuli się zadomowieni.
Ada, ledwie weszła, prawie w biegu zdejmując zimowy płaszcz,
zaczęła szybko mówić. Taki zimny styczeń, mróz i dużo śniegu,
ale co tam, o przyjaciołach się nie zapomina. Zdjęła lekko mokre
buty, a Steffi podała jej „gościowe” kapcie. Podłogę
przykrywał cienki dywan, więc kapcie wydawały się konieczne.
- Wchodź, siadaj i opowiadaj, bo umieram z ciekawości! -
zaprosiła Steffi. Na ławie w pokoju już stały ciastka i
talerzyki.
- Ależ pyszności tu widzę! A prosiłam, abyś
nic specjalnego nie szykowała. Muszę dbać o linię, nie mogę się
roztyć, bo Daniel mnie rzuci dla innej! Zwlekałam z odwiedzinami,
bo on ciągle zapominał wywołać zdjęcia, ale nareszcie je mam.
Siadaj i oglądaj – powiedziała Ada rozsiadając się w fotelu.
- Zrobię nam kawę – zaofiarował się Liam.
Steffi
usiadła na kanapie, wzięła z rąk Ady grubą kopertę i wyjęła z
niej zdjęcia.
- Nie wierzę własnym oczom – jęknęła
po chwili.
- No właśnie! Nasza skromna Elwirka na ślubnym
kobiercu!
- Kiedy był ten ślub?
- Na Boże
Narodzenie. Tu, w Krakowie. Bardzo skromny. Mało gości. Mieliśmy
zaproszenie tylko na ślub, więc nie wiem, jak było na weselu.
Elwira na ślubie płakała, nie wiem, dlaczego.
- Suknię
miała śliczną. I ta biała narzutka... Rewelacja! Ale łzy?
Rozmawiałaś z nią później?
- Jeden raz, przez telefon,
króciutko. Ona teraz mieszka w Warszawie, w domu swego męża, a
właściwie we własnym domu, bo zaraz po ślubie przepisał dom na
nią. Te łzy to podobno wielkie wzruszenie.
- Nigdy nie
mówiła, że ma chłopaka... Sądząc ze zdjęcia on chyba dużo od
niej starszy.
- Ma prawie czterdzieści lat. Chyba jest
prokuratorem. Chyba, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam.
-
A jak się poznali? Warszawa jest daleko!
Ada poprawiła się
w fotelu, a Liam przyniósł kawę i cukier. Usiadł obok Steffi.
Natychmiast wziął ją za rękę – musiał ją tak trzymać,
dotykać, łasić się niemal.
- To jest cała historia!
Spotkałam Zosię Kozłowska, tę z naszej grupy. Od niej
dowiedziałam się więcej niż od Elwirki. - Ada sięgnęła po kawę
i popijając małymi łyczkami zaczęła opowiadać. - Elwira
pojechała do Warszawy ze swoją koleżanką, taką bardzo fajną
Madzią. Znam ją. Tamta chciała zrobić jakieś zakupy. Nocować
miały u ciotki Madzi, bo przecież w jeden dzień nie zdążyłyby
odwiedzić wszystkich sklepów. Rzecz działa się w kilka dni po
powrocie ze Szwecji. Elwira była obkupiona, ale czego nie robi się
dla przyjaciół. Ciotka od czasu do czasu sprzątała u jakiegoś
prawnika. Właśnie zadzwonił i poprosił o większe porządki.
Dziewczyny bez proszenia „to my cioci pomożemy, pomyjemy okna”.
Prawnik się zgodził na obecność obcych dziewcząt. Pomyły,
posprzątały, nawet szarlotkę wstawiły do piekarnika. Dzwoni
prawnik. Ciotka mówi, że jeszcze są u niego i piją herbatę po
pracy, a za jakieś pół godziny będzie ciasto. „Szarlotka?”
„Tak, szarlotka”. „To przyjdę z kolegą, on też lubi
szarlotkę”. Dziewczyny zbierały się już do wyjścia, a
szarlotka stygła na blaszce. „Zostańcie, zostańcie, zjecie razem
z nami”. Obaj bardzo mocno nalegali. Zostały, a przy stole
rozmowa. Okazało się, że ta przyjaciółka Elwirki szuka pracy.
Dobrej i dobrze płatnej. Dziewczyna po studiach administracyjnych.
Ten kolega przepytał ją, wręcz przemaglował na wszystkie strony i
mówi, że ma dla niej pracę u siebie w biurze. Że to się będzie
nazywało sekretarka, ale w zasadzie będzie pracownikiem
kancelaryjnym, że to bardzo odpowiedzialne stanowisko, bo będzie
miała wgląd w akta wielu spraw. Jemu zależy, aby to była osoba
spoza Warszawy, bez powiązań z warszawską elitą. I umiejąca
trzymać język za zębami. Może od poniedziałku zacząć pracę?
Może. Ciotka przyjmie ją do siebie na mieszkanie. Rozmawiał z tą
kuzynką, ale popatrywał na Elwirę. W końcu powiedział, że je
jutro po południu odwiezie do Krakowa, bo i tak tam będzie jechał.
Oczywiście dziewczynom to było na rękę. „A ty też chcesz
pracować w Warszawie?” - zapytał Elwirę. „Tak, właśnie
szukam pracy”. „To i dla ciebie coś znajdę, ale daj mi chwilę
czasu. W razie czego wynajmę ci pokój. Będzie dobrze.”
-
Jak on się nazywa? - zapytała Steffi.
- Kajetan Gębala. No
i znalazł jej pracę w telewizji, jednak Elwirka tam nie chciała.
Kazał jej poczekać kilka miesięcy, coś miał na oku. Prosił
tylko, by nie zaczynała pracy w Krakowie. Odwiózł je do domu.
Najpierw tę kuzynkę, a potem Elwirę. Z grzeczności zaprosiła go
na herbatę. W domu byli rodzice i jakiś kuzyn. Zasiedli przy stole,
rozmawiali. Do Elwiry prawie nic nie mówił, ale cały czas ścigał
ją oczyma. Na odchodnym zapytał, czy może się z nim umówić na
najbliższą niedzielę. Mogła. Ona tu, w Krakowie, miała ni to
chłopaka, ni to przyjaciela. Ale jak wróciła ze Szwecji wszystko
się rozpadło. Chłopak się żenił, bo jakaś dziewczyna była w
ciąży. Elwira nie dramatyzowała, sama wiesz, jaka ona jest
spokojna, ale z całą pewnością było jej przykro. Pieniądze
wpłaciła na trzyletnią lokatę do banku i zależało jej, by jak
najszybciej podjąć pracę, bo przecież w ten sposób została bez
grosza przy duszy. A Kajetan przyjeżdżał nawet dwa razy w
tygodniu. Przywoził kwiaty i czekoladki. Chyba też jakieś drobne
upominki, typu perfumy, kawa, jakieś koraliki. Był miły, grzeczny,
bardzo taki uważający. Którejś niedzieli zaprosił wszystkich na
obiad do restauracji. Rodzicom bardzo się podobał. A jednak ojciec
martwił się, że nic nie wiedzą o jego rodzinie. W październiku
zrobiła się bardzo piękna pogoda, więc Kajetan zaprosił Elwirę
do siebie na tydzień. Chciał jej pokazać swój dom i choć trochę
Warszawy, jak mówił, tej z pocztówek. Rodzice się ostro
sprzeciwili – bo nie wypada, aby dziewczyna mieszkała z chłopakiem
pod jednym dachem i to bez przyzwoitki. Ale Elwira postanowiła
jechać i nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Nie wiem, jak tam
było, co tam było, ale wróciła z pierścionkiem zaręczynowym.
Kajetan poprosił także rodziców o jej rękę i natychmiast dali na
zapowiedzi. Matka załamywała ręce, bo to taki ślub w ciemno, w
zasadzie z nieznajomym człowiekiem. Ale Elwira już nikogo o zdanie
nie pytała. Ślub miał być skromny, mniej niż pięćdziesiąt
osób na weselu. Z jego strony tylko rodzice i brat z żoną. Jak
wiesz myśmy zostali zaproszeni na ślub. Na sam ślub, a nie na
wesele... Miała długą białą suknię z welonem do połowy pleców.
Wyglądała prześlicznie. Dawid – to przecież jasne – miał ze
sobą aparat i pstrykał zdjęcie za zdjęciem. A tu podchodzi jakiś
facet i mówi, że to prywatna uroczystość i zdjęć robić nie
wolno. Dawid na to, że jesteśmy zaproszeni, a w związku z tym
możemy robić zdjęcia. „Nie radzę” - zakończył facet i
znikł. Ale Dawid nie w ciemię bity, pod koniec mszy poszedł do
zakrystii i wyjął film, a założył nowy. No i miał rację, że
tak zrobił, bo kiedy wyszliśmy przed kościół podeszło do niego
dwóch facetów, wyjęli z rąk Dawida aparat, a z aparatu film. Nie
było żadnej szamotaniny, żadnych pokrzykiwań. Nic. I w ten sposób
mamy zdjęcia. A teraz Elwirka do mnie dzwoniła, bo wyjeżdża z
mężem na miesiąc miodowy na Kanary i chciała, abym o tym
wiedziała, tak na wszelki wypadek. Mają wrócić w połowie lutego.
Śmiała się jeszcze, że jej Kajtuś podpisał dodatkowy cyrograf
ze specjalnymi wymaganiami. Na przykład, że nigdy nie będzie
zabraniał Elwirce pracować. Nie pamiętam, co jeszcze, coś o
zdradzie, o tym, że ma być dla niej dobry i być prawdziwym
partnerem w małżeństwie. Podobno trochę się z tego śmiał, ale
podpisał bez wahania. W zamian prosił, aby nigdy nie broniła mu
miłosnych nocy i nie urządzała cichych dni, wiesz, o co mi chodzi?
Na prezent ślubny dostała od męża dom na Sadybie. Podobno on jest
dość bogaty, może nawet bardzo bogaty. W każdym razie ma w
Warszawie jeszcze jeden dom. Elwirka jest szczęśliwa. I to
najważniejsze – zakończyła Ada.
- Jak to ślub za
ślubem teraz.. Grażyna, ty, Elwira... Tylko Iga ciągle bez
faceta.
- David mi mówił, że już i Iga ma adoratora –
szepnął Liam.
- Kogo? - zadziwiła się Steffi.
-
Hilmer Larsson. Mówi ci to coś?
- Nasz nowy księgowy? Coś
takiego!
- Podobno pomaga jej uczyć się szwedzkiego i
jednocześnie zaznajamia z księgowością. David im przyklaskuje,
ale oni ciągle się droczą – zachichotał Liam.
- A nic
mi nie mówiłeś! - obruszyła się Steffi.
- Nie zdążyłem.
To dzisiejsza nowina. No i nie wiadomo, czy będą parą, bo ciągle
między nimi ostro iskrzy.
- A kto jest bardziej agresywny?
- Iga. Podobno w obecności Hilmera nie może się opanować!
- Lukas postawił sprawę jasno – nie będzie niańczył mojej
protegowanej. Rozumiesz? Tak powiedział i mnie, i Idze. Wytłumaczy
raz i dziewczyna ma pracować. On nie będzie za nią biegać i od
nowa tłumaczyć. Iga ma pracować tak samo, jak inni. Ubłagałam go
o dwa miesiące prolongaty, takiego swoistego przyuczenia i łaskawie
się zgodził. Ale ani dnia dłużej! David jest bardziej
tolerancyjny, jednak i on ma dużo pracy. Przecież ciągle musi
gasić jakieś pożary – zażartowała na koniec Steffi.
-
A mnie się wydaje, że na Igę jest sposób. - Zaczęła z namysłem
Ada. - Jeśli temu księgowemu na Idze zależy, to powinien w
stosunku do niej być zimny jak lód. Grzeczny, ale lodowaty. W
żadnym wypadku nie ulegać kaprysom Igi typu „chodź ze mną do
pubu” i tym podobne. Musi udawać, że Iga jest mu zupełnie
obojętna. Rozmawiać z nią tylko na tematy służbowe. Nawet nie
uczyłabym języka szwedzkiego, bo to już jest poza zakresem jego
służbowych obowiązków. Ona i tak ma dobrze – mieszka w waszym
apartamencie i ma darmowe trzy posiłki. Ale niech nie zadziera nosa!
Czy jej czasem nie uderza do głowy woda sodowa?
- Tego nie
wiemy. Natomiast David mówił, że się bardzo stara, że bardzo się
przykłada. I robi duże postępy z językiem – powiedział Liam
zbierając puste filiżanki. - Może teraz zrobię herbaty, co?
- Na mnie już czas, muszę się zbierać, bo Daniel będzie się
niepokoić. Ale powiedzcie coś jeszcze o Grażynie!
- Liam,
kochany jesteś, zrób nam herbatkę, bardzo proszę. A ty, Ado,
ledwie przyszłaś! Co u ciebie? Nic o sobie nie mówisz. Jak mama
się czuje? Jeśli chodzi o Grażynkę, to wiesz, że szczęśliwie
urodziła w Szwecji bliźnięta.
- Tak, wiem.
- Nadal
mieszkają nad pubem, ale wciąż mają nadzieję na kupno tego
wymarzonego przez Wiktora domu. Chyba oboje są bardzo szczęśliwi.
Podobno matka Grażyny planuje ją odwiedzić wiosną. Obecnie są w
dobrych stosunkach. Matka szczęśliwa, bo urodziła córeczkę. A
Grażyna wręcz przeszczęśliwa, bo ma męża i dwóch synów.
Podobno Wiktor jest cudownym ojcem. On bardzo chciał mieć dzieci,
mieć kochającą rodzinę. I wreszcie ma! A teraz mów o sobie.
Ada poprawiła się w fotelu i założyła nogę na nogę.
Rozejrzała się po pokoju, jakby w jego ścianach szukała
natchnienia.
- Powiem krótko – z nami dobrze, ale z mamą
źle... Pamiętasz? Nie pojechałam na ten pogrzeb we wrześniu... To
była nie tylko kuzynka, ale i przyjaciółka mojej mamy. Żałuję,
że nie pojechałam. Szkoda mi było pieniędzy, wydawało się, że
Daniel mnie godnie zastąpi, będzie mamie służył swoim męskim
ramieniem. No i służył, ale to za mało. Mamą się trzeba było
zająć, przytulić, wysłuchać jej zwierzeń i żali, ale Daniel
już tego nie umiał. Tymczasem od tamtej pory były jeszcze cztery
pogrzeby w mojej rodzinie, jeden w rodzinie Daniela, nie liczę już
pogrzebów sąsiedzkich i dalszych znajomych. Do mamy chyba dotarło,
że umierają ludzie z jej rocznika, albo bardzo zbliżeni wiekiem. W
jakiś sposób zaatakowało to jej psychikę i jest ciągle w
depresji. Tak właśnie bym to określiła – permanentna depresja.
Niby o tym nie rozmawiamy, to znaczy o pogrzebach, o śmierci w
ogóle, a także o mamy samopoczuciu. Jednak wymykają się się
pojedyncze słowa, czasem całe zdania, mówiące o tym, że mama bez
przerwy jest w dołku. Nie umiem jej pomóc. Poza tym nie wiem, która
metoda jest lepsza – czy wymagać od niej nadal pitraszenia obiadów
i zwykłego sprzątania, zakupów i tak dalej, czy może okryć ją
kocykiem, przytulać, wspólnie rozwiązywać krzyżówkę. No po
prostu nie wiem. Zakazałam jej robić zakupy, bo Daniel już
dwukrotnie widział, że gdyby nie ściana, to by się przewróciła.
Czyli ma zawroty głowy, jak sądzę. A z drugiej strony nie chcę,
aby miała za dużo czasu na myślenie. Podsuwam jej dobre książki,
zachęcam do oglądania telewizji, namawiam na spotkanie z kuzynką
lub sąsiadką. Jakby tego było mało, to nasz kuzyn, któremu w
październiku zmarła żona, przytargał całą torbę różnych
materiałów, takich na spódnice, sukienki, nawet na płaszcze. To
zostało po jego żonie, a dzieci nie chciały wziąć, bo teraz po
krawcowych się już nie chodzi, a kupuje się gotowe ubrania. Tylko
ciekawe gdzie, skoro w sklepach nagie ramiączka wiszą...
-
Może trzeba z mamą do lekarza. Podobno są tabletki łagodzące
depresję – zasugerowała Steffi.
- Też na to wpadłam.
Ale wiesz, jaka jest mama. „Nic mi nie trzeba, po żadnych
lekarzach chodzić nie będę”. I koniec balu.
- Rób, co
tylko możesz, by jakoś wytrzymać do sierpnia. Myślę, że
powinnaś zabrać mamę ze sobą do Pineto, może zmiana otoczenia i
inny klimat pomogą twojej mamie otrząsnąć się z marazmu.
Zatrzymacie się w naszym apartamenciku, za nic nie będziecie
musiały płacić. A może i Daniel chciałby jechać z wami? Dla
niego też bym znalazła jakąś pracę. Dwa miesiące. Jeden miesiąc
normalnego urlopu, a drugi bezpłatnego. I tak finansowo lepiej na
tym wyjdziecie... Gwarantuję pracę wam obojgu. Mamie – nie. Mama
niech wypoczywa.
- Stefciu... Bardzo ci dziękuję. Tak
dużo dla nas robisz! - Ada aż poderwała się z fotela i wyściskała
przyjaciółkę. - Nie mam żadnych szans, by się tobie
odwdzięczyć!
- Daj spokój! Nie ma o czym mówić.
- Jestem ci bardzo, bardzo, bardzo wdzięczna! Ale mów, co u was?
Steffi uśmiechnęła się, popatrując na Liama.
- U nas
bez zmian – powiedziała. - Liam poznaje Kraków, odwiedza
Zalipianki, nawet czasem kwiatki im nosi.
- Ale nigdy róże.
Róże są dla mojej żony. - Wtrącił Liam.
Rzeczywiście,
na ławie stał bukiet z kilku herbacianych róż.
- Semestr
mam zaliczony – kontynuowała Steffi. - Promotor jest zadowolony z
tego co piszę. Ostatnio poprawiałam dwa rozdziały i już się
szykuje do pisania zakończenia. Oczywiście najgorszy jest wstęp,
ale to będę pisać na samym końcu i dokładnie pod wytyczne
profesora. Czyli generalnie rzecz biorąc jest dobrze. Mam nadzieję,
że w kwietniu, a najdalej w maju będę miała obronę. I nareszcie
poczuję się wolna! Weźmiemy ślub kościelny w czerwcu, a później
wypłyniemy gdzieś w daleki świat. Może na Karaiby? Trochę
pozwiedzamy, trochę poleżymy na słonecznej plaży, a potem wrócimy
do pracy. David już zapowiedział, że po tej jego harówie należą
mu się trzy miesiące urlopu. I dobrze, i niech jedzie. Iga będzie
musiała sobie radzić. Oczywiście jeśli chce być u nas
menadżerem.
- Chce, chce! Oby tylko do Polski nie wracać.
Jest obrotna i bystra. Da sobie radę. Tyle, że gdy wrócicie, to
będzie musiała znaleźć sobie mieszkanie.
- To na pewno.
Nie będę jej w tym pomagać. I tak mam na głowie jeszcze Dorotkę,
ale podobno robi wielkie postępy, Kristina mówi, że już jest z
niej genialna malarka. Sądzę, że pod opieką Kristiny bardzo się
rozwinęła. A obiecałam jej jeszcze pobyt w Norwegii, niech
wykorzysta wiedzę i umiejętności Elli. Powinna z nią spędzić
przynajmniej dwa miesiące. Dobrze, że się z Igą dogadują.
Przecież to ogień i woda. Na szczęście mieszkają razem bez
większych zadrażnień. Dorotka chodzi na intensywny kurs języka
angielskiego. Bardzo się cieszę, że i tu robi znaczne postępy. To
są młode, chłonne umysły.
- To chyba dobrze, że mają
siebie. Przynajmniej mogą po polsku zagadać.
- A to tak. Z
całą pewnością masz rację.
- A co u twojej babci? Co u
pana Edwarda? Oczywiście też i co u Piotrusia?
- Babcia
czuje się bardzo dobrze. To włoskie słońce chyba uleczyło jej
plecy. Podobno wcale nie odczuwa bóli. Ale tato nie pozwala jej już
ciężko pracować. Nadal jest „pani Edytka do wszystkiego”.
Natomiast sam tato już pada na twarz ze zmęczenia. To znaczy nie
pracuje fizycznie, a tylko dozoruje. Jednak sam musi wszystko
ogarnąć. Nadal jest prezesem tej spółdzielni wielobranżowej,
więc tam już ma myślenia powyżej głowy. Są dwa gospodarstwa
badylarskie i remont domu. Cud, że on nad tym wszystkim panuje! Jak
to się mówi - „ma łeb nie od parady”. Ale wszystko trzeba
przemyśleć, żeby miało ręce i nogi. I na czas zrobić. Ziemia
jest bardzo wymagająca. Ostatnio mówił mi, że bez notatnika nie
dałby rady. Ale w końcu od czego są notatniki?
- A kiedy
wrócisz do Wierzbiny, aby ojcu pomagać?
- Nie wiem... Wstyd
mi, ale nie wiem. Te zielone gospodarstwa wcale mnie nie pociągają.
Nie boję się pobrudzić rączek, nie o to chodzi. Widzisz, ja lubię
kwiaty w wazonie, ale nie lubię koło nich chodzić. A nie daj Boże
przy pietruszce i marchewce! Muszę tam wrócić ze względu na ojca
i na babcię. Zobaczę, gdy skończę studia. Jak widzisz Liam też
mi nie odpuszcza z hotelami. Tej pracy mam aż za dużo. Teraz, w
Krakowie, to jakbym na wakacjach była! A mimo tego nie zdążyliśmy
jeszcze być w Zakopanem. I w Wieliczce. Musimy wybrać się w oba te
miejsca. Niech się tylko ustali dobra pogoda.
- Generalnie
rzecz biorąc polskie służby drogowe nie spisują się najlepiej –
wtrącił się Liam. Ostatnio ledwie dojechaliśmy do Wierzbiny. W
samym centrum Krakowa nie jest tak źle, ale i tak te hałdy
odgarniętego na chodniki śniegu wołają o pomstę do nieba! Nie
powinno tak być. Te zwały trzeba koniecznie wywozić! Ja dużo
spaceruję, a czasem aż trudno przejść.
- I za każdym
razem buty do cna przemoczone. Wiem coś o tym – Ada pokiwała
głową ze zrozumieniem. - A jak tam babcina pralka?
Steffi
kupiła babci automatyczną pralkę w peweksie, a babcia usiłowała
ją oszczędzać.
- Jakoś już się przekonała do pralki.
Zresztą my przywozimy do Wierzbiny grubsze pranie, bo tutaj to nawet
nie ma gdzie wysuszyć. Chyba stryj Bela coś babci nagadał,
ponamawiał i jakoś poszło. Pierze już w niej bez tych
początkowych oporów.
- Ile ona kosztowała?
-
Jeśli dobrze pamiętam, to dwieście pięćdziesiąt dolarów. Teraz
namawiam Kamila, by też sobie do zakładu kupił. U niego ta
inwestycja szybko się zwróci.
- A co tam u niego słychać?
- Po śmierci Stasia jest bardzo przybity, nie może dojść do
siebie.
- To Staś zmarł?
- Tak. Miał raka płuc.
Bardzo szybko odszedł. Zabraliśmy Kamila na święta do Wierzbiny.
Buntował się, nie chciał jechać. Ale nie odpuściliśmy.
Powiedziałam mu, i to był koronny argument, że Staś nie chciałby,
aby siedział samotnie w takie rodzinne święta. U nas było
spokojnie, ale zawsze choinka, kolędy, świąteczne pierniki...
Nawet wypił kilka kieliszków wódki i się trochę rozluźnił. W
każdym razie wrócił w lepszej formie, niż wyjeżdżał.
Oczywiście nadal jest przybity, ale powoli się dźwiga. Był tu u
nas niedawno, aby jeszcze raz podziękować za święta w Wierzbinie.
Ma jakąś nową, bardzo zdolną pracownicę. Mówił, że ma
wyjątkowy dar do włosów. Palcami włosy zakręci tak, jakby
elektryczną lokówką kręciła.
- Kiedyś wspominał, że
może otworzy drugi salon w Krakowie. Robi coś w tym kierunku?
- Nie sądzę. Powiedział mi, że nie potrzebuje więcej
pieniędzy, bo niby dla kogo? Ma ładnie urządzone mieszkanie, ma
dobry samochód, nic więcej nie potrzebuje. To znaczy potrzebna mu
jest miłość, ktoś czuły i dobry, ale na razie... - i Stefcia
rozłożyła ręce.
- Kochani, miło się u was siedzi, ale
na mnie już czas. Zakupy w samochodzie pewnie zamarzły na kość. A
przecież użebrałam dla mamy kilka cytryn. Ostatnio coś za często
kaszle.
- Lekarz, lekarz, lekarz...
- Nawet Daniel
nie umie jej namówić na wizytę u lekarza.
- Masz w domu
miód?
- Mam taką skromną reszteczkę. Kupię po niedzieli.
- Dam ci słoik prawdziwego, dobrego lipowego miodu i słoik
soku malinowego. Zaczekaj chwilę.
Zaraz po wyjściu Ady
Steffi zapytała Liama o Katowice. Nie pamiętała, kiedy tam znów
miał jechać.
- Dokładnie za tydzień. Ale jestem bardzo
sceptycznie nastawiony. To jest jakieś chodzenie wkoło drzewa. Nic
z tego nie będzie.
- Nie możesz się tak poddawać!
A jednak poddał się. Pojechał jeszcze kilka razy i zrezygnował.
- Ten lekarz faszeruje mnie jakimiś lekami, po których w
zasadzie czuję się coraz gorzej. W łóżku nadal nam nic nie
wychodzi, a mam tylko jakieś dziwne palpitacje serca. Powiedziałem,
uprzedziłem go, że więcej już nie przyjadę. Nie wziąłem nowej
recepty. Nie będę doświadczalnym królikiem.
Stefcia z
troską i niepokojem popatrzyła na męża. „Nic na siłę” - jak
mówił stryj Bela. Żałowała, że Liam się tak łatwo poddał. A
może wcale nie było mu łatwo?
c.d.n.
fot. własne