niedziela, 17 czerwca 2018
Środa - po 60 zł za 1 kg (13)
Z życia wzięte - 13
Środa - po 60 zł 1 kg
(Czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)
Środa. Wczesny ranek.
Przeżywam prawdziwy zawrót głowy. Staram się trzymać fason, na umizgi Olka mieć zawsze ripostę. Te najlepsze przychodzą dopiero wieczorem, gdy już jestem w pościeli. Bronię się przed okazywaniem uczuć rękoma i nogami. Niech sobie nie myśli, że znalazł łatwą podfruwajkę, gotową na jego każde skinienie. Nie ważne, o czym na cały głos krzyczy moje zwariowane serce. Tu rozum jest górą. Ale to, co się dzieje w sercu... Klękajcie narody! Przecież ja tak długo nie wytrzymam! Przykleję się do Olka tak, że i żyletką nie da się zeskrobać! A przecież widzę też co z nim się dzieje. Jesteśmy oboje tak nabuzowani, że... Czasem na filmach pokazywane są sceny, gdzie jedno z drugiego zrywa ubranie od samego zamknięcia drzwi, byle szybciej, byle już! Właśnie takie coś nam grozi. A my oboje chcemy uchodzić za dystyngowane osoby, tymczasem pożądanie jest przemożne! Jak długo wytrzymamy?
Piję kawę na balkonie i rozmyślam. Jest chłodno. Okrywam się dodatkowo ciepłą, wełnianą chustą. Wiaterek jest od strony parku - wszystkie najpiękniejsze wonie płyną do mnie. Rozkoszuję się nimi. Czuję się cudownie! W nocy miałam erotyczny sen. Ze spełnieniem! I bardzo dobrze! Będę mniej pobudliwa na spotkaniu z Olkiem... Uśmiechem się do siebie i przeciągam... Jest mi tak słodko... Cieszę się, że jedziemy razem do S., do Ani. To jest okazja do poznania się w różnych sytuacjach.
Anka kiedyś pracowała razem ze mną. Siedziałyśmy biurko w biurko. Należała wówczas do najbardziej zamkniętych w sobie osób, jakie znałam. Jednakże gdy Krysia, siedząca przy trzecim biurku w pokoju, gdzieś wybywała, Anka czasem pozwalała sobie na wynurzenia. Mówiła na przykład, że mąż znów nie pozwolił jej kupić nowych rajstop, więc spędziła godzinę na zszywaniu starych, że musi gotować potrawy, do których nie dodaje się śmietany. A raz nawet powiedziała, że czuje się winna, iż nie potrafi obronić dzieci przed tyranią ojca. Tymczasem ten jej Maniuś był zwykłym chłopakiem z podwórka, który z trudem skończył ogólniak, w związku z tym nie miał żadnego zawodu. Za to ambicje miał szalone! Przy współpracy rodziców, i to głównie rodziców Ani, zbudował dom zwany wówczas w Polsce willą. Nic nadzwyczajnego - betonowy sześciokąt. Do budynku dołączony był trzyarowy ogródek. Było w nim chyba z sześć drzewek i zagonek warzyw. Maniuś zapisał się do partii i do tego samego przymusił Anię. Bo Maniuś chciał być dyrektorem! Znalazł sobie przedsiębiorstwo wielobranżowe, zatrudniające około setkę ludzi i został tam kierownikiem działu sprzedaży. Mniej więcej po roku czasu był już dyrektorem tego przedsiębiorstwa. Nikt nie rozumiał jak się to stało, a już najmniej Ania. Od tej chwili Maniuś zaczął ujawniać swoją agresję do rodziny także w sposób cielesny. Poczuł się niesłychanie ważny? Wydzielał rodzinie każdą złotówkę, trzymał swoich dwóch synów, córkę i żonę żelazną ręką. Nawet złożył sobie Poloneza z części samochodowych... Czerwonego. Duma go rozsadzała. A żona cerowała sobie i córce rajstopy, a chłopcom skarpety. Sam Marianek chodził w bardzo lichym garniturku... Wiem, bo widziałam nie raz. Tymczasem przyszły zmiany i przedsiębiorstwo Marianka zostało zlikwidowane. Ania nadal pracowała ze mną, ale wcale nie czułyśmy się pewne. A Marianek poleciał w świat. Podobno wziął w lizing dwa TIR-y, ale coś mu nie wyszło. Być może wpływ miała kobieta, bo zaplątał się w jakiś romans. Miał już rozwód z Anią. Zabrał auto i gotówkę, żonie zostawił dom. Już byłej żonie... Synowie Ani dorośli, córka nawet wyszła za mąż, a wszyscy mieszkali razem. Chłopcy byli z charakteru bardzo podobni do ojca i prawdopodobnie gdyby nie zięć - życie Ani byłoby jeszcze gorsze niż pod despotycznym mężem. W końcu chłopcy też chcieli się ożenić, a nie sposób było mieszkać w takiej ciasnocie. Zapadła decyzja o sprzedaży domu. Ale nie było kupca, który zapłaciłby tyle, ile chcieli synowie. Schodzili z ceny, schodzili, aż zięć Ani ich spłacił i wyekspediował w świat. Ania została. Musiała przepracować jeszcze dwa lub trzy lata do emerytury. Już nie ze mną. Obie zmieniłyśmy pracę. Po przejściu na emeryturę Ania wyprowadziła się do swoich rodziców pod S. To była wieś zabita deskami. Głusza. Ania opiekowała się starymi rodzicami, przy pomocy zięcia trochę wyremontowała domek. Troszczyła się o rodziców i ich przydomowe gospodarstwo - zagonki warzyw, mały sad i dużą ilość drobiu, która byłą podstawą utrzymania rodziców. Okazało się jednak, że Ania nie ma ręki do ptactwa, za to "załapała się" jako sprzątaczka w pobliskiej pijalni piwa. Tylko trzy godziny rankiem - tyle jej zajmowała praca. Wkrótce nawet i na tyle nie mogła zostawić rodziców samych. A wydawało się, że ma niewystarczająca emeryturę. Rodzice pomarli. Ania ich pochowała. Siedzenie w pustym domu dopiero było męczarnią! Znalazła pracę w lumpeksie, ale musiała dojeżdżać rowerem prawie pięć kilometrów - do S. Nie narzekała nawet zimą, bo szczęśliwie ostatnie zimy były prawie bezśnieżne. I jakoś było. Ale starzy właściciele sprzedali lumpeks, a sami wyjechali na stałe do Włoch. Tymczasem pod rządami nowej właścicielki nie było już tak cacy-cacy, a i towar był coraz gorszy. Byłam tam kilka razy, gdy zdarzyła mi się "samochodowa" okazja. Od czasu do czasu telefonowałyśmy do siebie, lecz też niezbyt często, bo też Ania po dawnemu nie była wylewna. Już po śmierci rodziców (byłam na obu pogrzebach), Ania zatelefonowała do mnie cała we łzach. Bo odwiedził ją Marianek. Marianek! Jakże wtedy żałowałam, że nie mam auta! Nie mogłam do nie pojechać.
Marianek zachorował na jakąś wyjątkowo paskudną odmianę nowotworu. Nie miał już gdzie mieszkać. Nie miał pieniędzy. Nie miał nic. Przyjechał do córki, a ta odwiozła go do matki. Ania oprała go i nakarmiła. Nic więcej nie chciała dla niego zrobić. Córka odmówiła przyjazdu po ojca. Ania uprosiła jakiegoś sąsiada i ten jadąc do naszego miasteczka zabrał ze sobą Marianka. Miał go wysadzić w śródmieściu. Ania dała byłemu mężowi na drogę pięćdziesiąt złotych, bo po prawdzie to i więcej nie miała. Przez te dwa lub trzy dni jego pobytu wygarnęła mu wszystkie swoje żale, szczególnie to cerowanie rajstopy, byle jakie jedzenie, swoją żebraninę u rodziców... A teraz, rozmawiające ze mną płakała głównie dlatego, że okazałą się taka podła, twardsza od Marianka w czasie cerowanych rajstop. Bardzo, bardzo potrzebowała rozgrzeszenia i ja jej tego rozgrzeszenia udzieliłam. Z czystym sumieniem.
Czy jestem przyjaciółką Ani? Nie wiem. Zawsze było mi jej bardzo żal, szczególnie, że byłam szczęśliwa w swoim małżeństwie. Ona mogła zmieniać pościel tylko cztery razy w roku... Nawet w pokoju na stole leżała cerata... Z ogródka nic się nie mogło zmarnować. Nie wolno było kupować majonezu - musiała zrobić go sama. Jedną wodą zmywała cały dom. Dla oszczędności w domu nie było kwiatów. Och, już nie pamiętam, co jeszcze wołało o pomstę do nieba. A Ania w swej cichości wszystko zniosła. Zawsze żałowała, że synowie tak bardzo są z charakteru podobni do ojca.
A teraz Ania wołała mnie na pomoc.
I dlaczego nasz Pan Bóczek jest taki niesprawiedliwy? Na biedną, słabą Anię spadło tak dużo ciężarów...
Kawa wypita, mieszkanie na mokro ogarnięte. Mogłabym od razu wyprasować pościel, ale mi się nie chce. Robię duży termos kawy i wyjmuję z zamrażarki moje rabarbarowe muffinki. To już ostatnie. Pakuję kubeczki. Są jeszcze wczorajsze deserki - teraz zjadam jeden. Myję się, robię wyjątkowo staranny makijaż i ubieram się wyjściowo. I już czekam na Olka. A śniadanie? Prawdę mówiąc nie mam ochoty... Zjadam jednak kawałek mego ciemnego chleba z serkiem topionym i przegryzam rzodkiewkami. To nie jest najlepszy zestaw - zamiast rzodkiewek byłby lepszy dżem. Ach, nie muszę tak sobie dogadzać.
Olek dzwoni domofonem punktualnie o ósmej rano. Jego ramiona, jego zapach, jego powitalne pocałunki... Wtulam się w niego... Wszystko jest takie ekscytujące! Brakuje mi tchu.
- Zjesz ze mną śniadanie? - pyta Olek. Dopiero teraz widzę, że ma ze sobą reklamówki. - Chodź! - Olek pociąga mnie za sobą do mojej osobistej kuchni i wykłada na stół wiktuały. - Nastaw wodę na kawę, specjalnie jeszcze nie piłem
Nastawiam. A jednocześnie podglądam Olka. Jest w jasnopopielatych spodniach do kolan, kamizelce do kompletu, a pod spodem ma białą podkoszulkę. Wygląda bardzo młodo. Jakie blisko siedemdziesiąt lat! Co najwyżej pięćdziesiąt! O matko! A ja mam swoje lata wypisane na twarzy i tu już nie pomoże żaden makijaż. Nie bez znaczenia te moje osiem kilogramów nadwagi... Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że jakby co, to będę się wstydziła stanąć przed Olkiem naga... Wu wałeczek, tam oponka... Okropność! Gdy jestem ubrana, zadbana, to jeszcze to znośnie wygląda. Ale nie nago! Nie nago!
Podaję Olkowi talerze, sama szykuję szklanki.
- Zjemy w kuchni - dobrze? - W głosie Olka jest prośba.
- Oczywiście. - Zgadzam się natychmiast. - Czy coś jeszcze mam dodać? - pytam, ale już widzę, że Olek kroi pomidory. - Hej, ja jestem po śniadaniu, więc teraz tylko skubnę.
- Zapomnij! Nie pozwolę byś schudła bodaj dziesięć deko! Musisz jeść. Nie lubię kobiet-sucharków.
- A właśnie jestem na etapie zgubienia kilku kilogramów.
- Zapomnij! - Olek powtarza raz jeszcze, obraca się połową ciała i całuje mnie w policzek. - Jesteś najbardziej apetyczną kobietą jaką znam! Czasem zamykam oczy i widzę cię nagą... Marzenie! - cmoka z zachwytem.
- Obawiam się, że masz problem z oczami. Może tak do okulisty?
Już wszystko gotowe. Sprzątam niepotrzebne odpadki i deskę do krojenia. Siadamy. Olek słodzi kawę i dolewa sobie trochę mleka. Przywiózł różne wędliny, widzę, jak z apetytem je. Mnie przeszkadza sam zapach, ale nic o tym nie mówię, biorę palcami plaster żółtego sera i wolno żuję. Olek kroi bułeczkę, smaruje dość grubo masłem - masło jest zimne, oporne, raczej cieniej posmarować się nie da. I podaje bułeczkę mnie.
- Szamanko, kochanie. Ma zniknąć! - Mówi i dokłada mi swoim widelcem kilka plasterków różnych wędlin. Nie mówiłam mu, że od niedawna samoistnie przekształcam się w wegetariankę. Robię to teraz. Olek patrzy na mnie z uwagą. Jest poważny. - Czyli nie możesz być moją kobietą - stwierdza wreszcie i zabiera wędliny z mego talerza.
Siedzę oniemiała.
- Uwielbiam golonkę, smalec ze skwarkami i wątróbkę ociekającą tłuszczem. Zajadam się schabowymi i wszelkimi innymi kotletami, boczkiem parzonym, rolowanym i każdym innym! Albo kaszanka - niebo w gębie! Jak mam żyć nie jedząc tych wszystkich delicji?
- W tej sytuacji ogłaszam rozdzielczość od stołu. Tobie jest potrzebna kucharka. Nie zwyczajna kobieta.
Olek wybucha gwałtownym śmiechem.
- Nie martw się - mówi i gładzi mnie po policzku. - Ze wszystkim sobie poradzimy, bo jest nam po drodze. Nie ma innej opcji. Ale miałaś mi opowiedzieć o Ani.
Opowiadam i żuję bułkę. Powstrzymuję się od ujawniania drastycznych szczegółów. Wystarczy, że mówię generalizując, że Marianek to najbardziej podły typ, jakiego zdarzyło mi się znać. Kończymy śniadanie, ja wszystko od razu zmywam, Olek wciska do lodówki resztę wędlin, sera i masła. Pakuje bułeczki do chlebaka i na długo znika w łazience. Nie ma w nim ani cienia skrępowania! Analizuję - ja bym tak nie mogła. Przy facecie na długo to toalety? Zapadłabym się pod ziemię ze wstydu! Ale Olek traktuje to wszystko zwyczajnie!
Czekam na niego w pokoju. Przychodzi, obejmuje, całuje. Nie może, nie umie, nie chce utrzymać rąk przy sobie. Mówię mu o tym.
- Maczku mój ukochany, powiem ci tak. Im prędzej nasycimy się sobą w sytuacjach intymnych, tym szybciej się opamiętam i powstrzymam takie odruchy. Teraz wręcz muszę cię dotykać, sprawdzam, czy ty to ty, i czy rzeczywiście jesteś na wyciągnięcie ręki. - I znów zagarnia mnie i całuje tak zachłannie, że aż po zawrót mojej biednej głowy. - Jedźmy, bo jeśli dłużej tu zostanę, to... Mogę się z tobą kochać nawet na podłodze.
Nie odsuwam się od niego. Odwrotnie, zarzucam ręce na szyję i "zaciągam" się jego zapachem. Jest mi cudownie, a myśli już galopują w przyszłość. Wreszcie uwalniam go, chwytam mój kosz zakupowy (z termosem i wszystkim innym) i wychodzimy z domu. Równocześnie Mateusz otwiera swoje drzwi.
- Cześć - rzuca wraz z perskim okiem i szerokim uśmiechem.
Natychmiast przedstawiam sobie panów. Wymieniają uścisk dłoni.
- Gdy wrócę, zastukam do ciebie i podrzucisz mi te wszystkie spodnie. Zobaczę, co się da zrobić - mówię obserwując Olka.
- Dobra. Fajnie, że chcesz mi pomóc. Myślałaś o tym wyjeździe nad morze?
- Raczej nie, nie było czasu.
- A jaki wyjazd? - interesuje się Olek.
- Rekreacyjny. Może dołączysz do nas? - strzela Mateusz.
- Stop! - wołam wielkimi literami. - To ja decyduję!
Chwytam Olka za rękę i zbiegamy pędem po schodach.
C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 15.06.2018.
fot. z internetu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz