tag:blogger.com,1999:blog-38853462336528366602024-03-14T09:56:04.620+01:00Myślę sobie...tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.comBlogger5629125tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-25314674849210349462024-03-01T12:33:00.005+01:002024-03-01T12:33:52.465+01:00<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhigl2mRSMZqFz4C37Yf1r_GZhVZGToYpVrPUmHO4VemE3RH8p322cOG2eY6kNs_bRU404RF9NY8SDXPcN49CS-lQ2S3OUnKNRgKSeFAPmiYQNsBTv1efAG3egPawbrHHRXZOKj_-YFz0Na8Una_hCuQ9hPYxwKNng2xwIqByvtSB6KLopZj7tfB6pS8g/s640/92485107_2803012386400802_5510750118044762112_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="511" data-original-width="640" height="160" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhigl2mRSMZqFz4C37Yf1r_GZhVZGToYpVrPUmHO4VemE3RH8p322cOG2eY6kNs_bRU404RF9NY8SDXPcN49CS-lQ2S3OUnKNRgKSeFAPmiYQNsBTv1efAG3egPawbrHHRXZOKj_-YFz0Na8Una_hCuQ9hPYxwKNng2xwIqByvtSB6KLopZj7tfB6pS8g/w200-h160/92485107_2803012386400802_5510750118044762112_n.jpg" width="200" /></a></div><br /><p><br /><br /> <br />Magia kochania<br /><br />Gdyby tak cofnąć czas o pół wieku -<br />to by dopiero było miło!<br />Głowa już pełna, a przed człowiekiem <br />dopiero będzie ta pierwsza miłość!<br /><br />Będą więc randki, te z drżeniem serca,<br />słodkie uśmiechy, cudne wyznania,<br />spacery w słońcu lub przy księżycu<br />i to jest właśnie magia kochania!<br /><br />Jeszcze bukiecik nieśmiało dany,<br />czar pocałunku i czuły dotyk,<br />wszystko przed nami miły, kochany...<br />Dopiero później przyjdą kłopoty!<br /><br />Albo nie przyjdą, bo może licho<br />usnęło gdzieś tam bardzo głęboko.<br />Miłość nich kwitnie spokojnie cicho<br />a nas niech tuli magia kochania.<br /><br />Choszczno, 1.03.2024 r.<br />© Elżbieta Żukrowska</p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-30134846955303622672024-01-09T22:21:00.004+01:002024-01-09T22:21:49.762+01:00ZIMA<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI_roQxeupHUlCDSHTduvjLHgD6wMJIl8dRAKjiaF2dv7vq5hkxLM6ndvOLzcDFMYo8ZQwG3_IfeGY3OT6wa4fj80gbyYcAWenaK-7mfD4O6Ljc7mkYq8zu1lj1mX9l82qCI78_QSppvmE-gDRcQ6uyumYlUTdeMewz61twyHpc0QJQw2yl8M_5abxFAI/s273/images.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="185" data-original-width="273" height="136" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI_roQxeupHUlCDSHTduvjLHgD6wMJIl8dRAKjiaF2dv7vq5hkxLM6ndvOLzcDFMYo8ZQwG3_IfeGY3OT6wa4fj80gbyYcAWenaK-7mfD4O6Ljc7mkYq8zu1lj1mX9l82qCI78_QSppvmE-gDRcQ6uyumYlUTdeMewz61twyHpc0QJQw2yl8M_5abxFAI/w200-h136/images.jpg" width="200" /></a></div><br /><br />ZIMA<br /><br />Słońce wesoło rozjarzyło okna<br />na pustej jarzębinie przysiadł gil<br />a niżej wróbel jakby nie czuł mrozu<br />bo się rozćwierkał ze wszystkich sił<br /><br />Dziś żadna muszka ani żaden komar<br />a tylko okruch rzucony przez ludzi<br />chociaż w karmnikach leży świeże ziarno<br />więc wróbel ćwierka - dla ludzi się trudzi<br /><br />Kilka sikorek dostało skwareczki<br />dobrze bo je też ściga bardzo ostry głód<br />mróz nie jest duży lecz i tak ptaszeczki<br />mimo swych piórek odczuwają chłód<br /><br />Znudzone słońce wędruje po niebie<br />i tylko patrzy gdzie by się tu skryć<br />rozjarzy szybko garść świeżego śniegu<br />i już za dachem gaśnie złota nić<br /><br />Elżbieta Żukrowska<br />Choszczno, 9.01.2024.<br /><br /><br /><br />i nie chce dłużej w takim zimnie być<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-79635445842384008512023-12-05T08:29:00.001+01:002023-12-05T15:15:19.390+01:00*** (Tamten wiersz...)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQOTVcsn3R47s6B9QTG69_7zLVnTVndIGjv3DuNLwZGWU1VNjjTkEE1KY2v0JQzOeIXTn8VD_8Z0fBZKzrnT3NW4N4Hesg0HBUAeV1Lty-d7FA8x2qFym6Zf8RHlw1QIg01VLPeuzu-Vj_-1I_JIaFHEFa1bybOUHHbK93OOc9mNq-zbFBhYSv7msbx7k/s960/55835939_2428036310553880_6054182249719398400_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="661" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQOTVcsn3R47s6B9QTG69_7zLVnTVndIGjv3DuNLwZGWU1VNjjTkEE1KY2v0JQzOeIXTn8VD_8Z0fBZKzrnT3NW4N4Hesg0HBUAeV1Lty-d7FA8x2qFym6Zf8RHlw1QIg01VLPeuzu-Vj_-1I_JIaFHEFa1bybOUHHbK93OOc9mNq-zbFBhYSv7msbx7k/w138-h200/55835939_2428036310553880_6054182249719398400_n.jpg" width="138" /></a></div> *** - Elżbieta Żukrowska<br /><br />Tamten wiersz,<br />no wiesz,<br />ten zapisany w mojej głowie,<br />rozsypał się w drobny pył.<br />Do okna zaglądają <br />poczerniałe gałęzie drzew.<br />Nie znajduję dobrych słów.<br />Czas przeminął.<br /><br />Piję kawę małymi łyczkami<br />i wspominam nasze dobre chwile,<br />nie było ich dużo,<br />a już nie ma nic.<br />Wiatr mi po głowie hula<br /><br />Nie znasz już mego serca<br />i nie słyszysz jego wołania.<br />Przymykam oczy,<br />by nie spłoszyć tamtych chwil.<br /><br />Wiersza już nie ma,<br />a tęsknota ciągle nie chce wyblaknąć.<br />Moje serce...<br />Czy ono znowu jest moje?<br />Teraz już tylko <br />chcę odnaleźć spokój.<br /><br />Choszczno, 5.12.2023.<br /><br /><br /><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-10503823259308892542023-11-18T09:55:00.002+01:002023-11-18T09:55:54.840+01:00NIE MA NIC<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitd75NP47S7TWfrWtb-SytaiNzpvsmXDXXAqsZb3c41uKsvyHrsbERYIKIljPMLLk3SbbNV6uRFAdCrBQgt3JepcQjyQGrg7_K2-9un0uBrolZovqbxFKL8U2OfbR-ALVG1vIStcHoXSikkWWC1cFgYEFdrWYrtxGSzhv_wHqRjXzMg7UXTBvLQWkk8bs/s900/pancratium-maritimum-2758268_960_720.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="900" height="160" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitd75NP47S7TWfrWtb-SytaiNzpvsmXDXXAqsZb3c41uKsvyHrsbERYIKIljPMLLk3SbbNV6uRFAdCrBQgt3JepcQjyQGrg7_K2-9un0uBrolZovqbxFKL8U2OfbR-ALVG1vIStcHoXSikkWWC1cFgYEFdrWYrtxGSzhv_wHqRjXzMg7UXTBvLQWkk8bs/w200-h160/pancratium-maritimum-2758268_960_720.jpg" width="200" /></a></div><br /> <br />NIE MA NIC - Elżbieta Żukrowska<br /><br />Mgła o świcie.<br />A wiatr całkiem zacichł.<br />Jesień szepcze ostatniej róży<br />wiersz z zemdlonych już życzeń.<br />Jeszcze szybę wycieram z rosy,<br />okulary też zadymione.<br />A ta pamięć koślawa jakaś,<br />na manowce prowadzi, na stronę...<br />A tam nic.<br />Tylko wrona zakracze<br />i strzęp mgły usadawia się blisko.<br />Nie ma nic,<br />prócz tych wspomnień zastałych...<br />To wszystko.<br /><br />Choszczno, 15 listopada 2023 r.<br /><br /><br /><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-20069571595210230602023-11-11T10:44:00.002+01:002023-11-11T10:44:26.465+01:00COŚ JEST NIE TAK<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEge5bq2v3f5pIlsW6h7ykdXuA1xyGqgkCrCdIR28_GzqggfYH7Uz5oSefFMr6FeV_jYFzcf4PcFv9k8TZ9Bp4OFug3lAW_tUaO6btrANqLz71eH0UneQGuFar02HZ3q2jCpFDjaMzEpPo7HJvDfyWXGZr5eZbsRyW3y0i_k5KexDM3RZJzDiNHUayY5UjQ/s960/parthenocissus-2788395_960_720.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="682" data-original-width="960" height="142" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEge5bq2v3f5pIlsW6h7ykdXuA1xyGqgkCrCdIR28_GzqggfYH7Uz5oSefFMr6FeV_jYFzcf4PcFv9k8TZ9Bp4OFug3lAW_tUaO6btrANqLz71eH0UneQGuFar02HZ3q2jCpFDjaMzEpPo7HJvDfyWXGZr5eZbsRyW3y0i_k5KexDM3RZJzDiNHUayY5UjQ/w200-h142/parthenocissus-2788395_960_720.jpg" width="200" /></a></div><br /> <br /><p></p><div>COŚ JEST NIE TAK - Elżbieta Żukrowska<br /><br />Nie powiem<br />że już żyć się nie chce<br />ale czegoś mi brak<br />ciągle brak<br />Jeszcze oddycham<br />i po domu drepczę<br />ale coś jest nie tak<br />Bardzo nie tak<br />Z lustra spogląda na mnie starość<br />i choć uśmiechem zdobię twarz<br />to dobre lata już przebrzmiały<br />a na nowości chęci brak<br /><br />Coś jest nie tak<br /><br />Moje kasztany wyzbierane<br />bez ciebie nie chcę wina pić<br />nie ma okrasy w żaden ranek<br />i jak tu tak samotnie żyć<br /><br />Ciebie mi brak<br />Coś jest nie tak<br />Nawet spłowiały uśmiech zgasł...<br /><br />Choszczno, 6.11.2023 r.<br />zdjęcie własne</div>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-32522419072019311442023-11-11T09:36:00.004+01:002023-11-11T09:36:40.291+01:00JESIENNE MYŚLI<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3fSsNOvIieVZClxEMHJzKCOxyLQphlM7jAQFJjF11RSXK5CrFb5xDjVv9HTADw9CBwmizD_Bo8O-9HVzU8cbLd1q9wBwPzAe5_nyvKYgM8WmBaY78xUSxhQufgId0XU-OAnwaQdPwQjGeRmf9IRMo6PqNO2U_-Vupcsb8O7RArDHJgw4nCAJIiI29kbg/s900/400271160_3620469928202832_8834451340750640063_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="600" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3fSsNOvIieVZClxEMHJzKCOxyLQphlM7jAQFJjF11RSXK5CrFb5xDjVv9HTADw9CBwmizD_Bo8O-9HVzU8cbLd1q9wBwPzAe5_nyvKYgM8WmBaY78xUSxhQufgId0XU-OAnwaQdPwQjGeRmf9IRMo6PqNO2U_-Vupcsb8O7RArDHJgw4nCAJIiI29kbg/w133-h200/400271160_3620469928202832_8834451340750640063_n.jpg" width="133" /></a></div><br /> <br />JESIENNE MYŚLI - Elżbieta Żukrowska<br /><br />Wiatr jesienny pracowity<br />pędzi niebem zwały chmur<br />czasem w niewielkie prześwity<br />wpada słońca złoty pył<br /><br />Lecz to tylko moment złudny<br />choć rozjaśnia twoją twarz<br />już nie grzeje a pokutny<br />deszcz chwilami moczy nas<br /><br />Liście które złoto-rude<br />ozdabiały szpaler drzew<br />brązowieją niosąc smutek<br />ucinając ptaków śpiew<br /><br />Choć przybyły inne ptaki<br />to ich nowy zaśpiew szczery<br />już nie budzi w nas sympatii<br />i nie wabi na spacery<br /><br />Robię kawę grzeję wino<br />i szykuję pledu płat<br />z twoją głową na ramieniu<br />odpłyniemy w marzeń świat.<br /><br />Choszczno, 6.11.2023 r.<br />foto - pinterest <p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-49533078282006462492023-10-31T10:59:00.004+01:002023-10-31T11:01:22.808+01:00JUŻ LEDWIE TYLE<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYBH99o3-2Y8f7tYzJF0VxWNmII54M03vaqTWXWawJ7X7W7ZWTCtM5wk0OszQ8Zuh-FGgKfo1jJwy9Q5yi7ZY9vtGL_yY7b59lVqTXR-31lJJN67zimkJwzWl8eyWeN87ayI_Ozfi5r3mHdUIHCPplDfeVR2tC8w97GThZaBCOPPElrC3qdPwcRz824M8/s541/540x405_chryzantemy-ceny-39630027.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="406" data-original-width="541" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYBH99o3-2Y8f7tYzJF0VxWNmII54M03vaqTWXWawJ7X7W7ZWTCtM5wk0OszQ8Zuh-FGgKfo1jJwy9Q5yi7ZY9vtGL_yY7b59lVqTXR-31lJJN67zimkJwzWl8eyWeN87ayI_Ozfi5r3mHdUIHCPplDfeVR2tC8w97GThZaBCOPPElrC3qdPwcRz824M8/w200-h150/540x405_chryzantemy-ceny-39630027.jpg" width="200" /></a></div><br /> JUŻ LEDWIE TYLE - Elżbieta Żukrowska<p></p><p>Złotem powiało po chodnikach<br />liście już tańczą w rytmie wiatru<br />Uśmiech pojawia się i znika<br />gdy w myślach wspomnień bywa natłok<br /><br />Gdzieś pachną znicze chryzantemy<br />w sennych alejkach nagle tłumy<br />korowód ludzi przy pomnikach<br />jesień prowadzi do zadumy<br /><br />Rozpamiętując czas miniony<br />gwiazdy co kiedyś zaświeciły<br />wspólne wieczory dni rozmowy<br />wcześniejsze i ostatnie chwile<br /><br />wciąż tęsknisz i rozplatasz warkocz<br />a serca nie dasz rady zamknąć<br />Niesiesz na groby złote błyski<br />chryzantem i splątane myśli<br /><br />Dłonie zmarznięte a łza tryska<br />z pod powiek chociaż chcesz je zamknąć<br />Już tyle lat już tylko pamięć<br />Już tylko tyle ci zostało...<br /><br />Choszczno, 31.11.2023 r.</p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-9553873610380492142023-10-29T09:59:00.001+01:002023-10-29T09:59:18.091+01:00JESIENNIEJĄ MYŚLI<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcwAlZdUYW51hIN6j9pLBQI4CZtEyJOY3hnbKQnE3A-zvTHWRW5Kp7QCLQcBoP6G3GWtP-lnUOrmxh5evnuRhYu75HJ0HU-L2QxlKPp8CbFTcl995YZ6fZTUzjqFvh1Ey2iOVhPwBaT6C-AQq-rRzMKfmMpJ0dTAkIDL9TErhjw53vVBs_Roph7jQPHFM/s720/396053979_6909058742474169_8623130724169635690_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="560" data-original-width="720" height="156" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcwAlZdUYW51hIN6j9pLBQI4CZtEyJOY3hnbKQnE3A-zvTHWRW5Kp7QCLQcBoP6G3GWtP-lnUOrmxh5evnuRhYu75HJ0HU-L2QxlKPp8CbFTcl995YZ6fZTUzjqFvh1Ey2iOVhPwBaT6C-AQq-rRzMKfmMpJ0dTAkIDL9TErhjw53vVBs_Roph7jQPHFM/w200-h156/396053979_6909058742474169_8623130724169635690_n.jpg" width="200" /></a></div><br /> <p></p><div class="xdj266r x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">JESIENNIEJĄ MYŚLI - <span style="font-family: inherit;"><a class="x1i10hfl xjbqb8w x6umtig x1b1mbwd xaqea5y xav7gou x9f619 x1ypdohk xt0psk2 xe8uvvx xdj266r x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r xexx8yu x4uap5 x18d9i69 xkhd6sd x16tdsg8 x1hl2dhg xggy1nq x1a2a7pz xt0b8zv x1qq9wsj xo1l8bm" href="https://www.facebook.com/elzbieta.zukrowska.5?__cft__[0]=AZXPV9URV3RxxLJZddiTuVB_nvclApuPONckbBGi_hx1HNeMyH8yfBnKmf1neLTEFfi_Yd8bKo80tX84CqHDK5WdlBYvnglDnBrGmWBjtNI2zdBpUhewb0c-EBaLRpAUEH-3wststRxmHJgubOE8BikqvDoxk18646zRy2vJFRokBQ&__tn__=-]K-R" role="link" style="-webkit-tap-highlight-color: transparent; background-color: transparent; border-color: initial; border-style: initial; border-width: 0px; box-sizing: border-box; cursor: pointer; display: inline; font-family: inherit; list-style: none; margin: 0px; outline: none; padding: 0px; text-align: inherit; text-decoration-line: none; touch-action: manipulation;" tabindex="0"><span class="xt0psk2" style="display: inline; font-family: inherit;">Elżbieta Żukrowska</span></a></span> </div><div dir="auto" style="font-family: inherit;"><br /></div><div dir="auto" style="font-family: inherit;"><br /></div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Kończy się porą grzybobrania,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Jakaś chudzina na kosz czeka,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Po lesie biegnie cicho smutek,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Jemu <span style="font-family: inherit;"><a style="color: #385898; cursor: pointer; font-family: inherit;" tabindex="-1"></a></span>samotność też dopieka.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Deszczyk kroplami drobno spada,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Może nie deszcz, a łzy jarzębin,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Mnie mokry spacer odpowiada,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Choć wolę, kiedy mgła się kłębi.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">A w domu wyczaruję święto,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Niechaj zapachną mocno świece,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Placek że śliwką na pół ciętą </div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">I dobre winko, przecież wiecie...</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Herbata z hibiskusem, koniecznie gorąca. </div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">I twoja obecność - dziś obowiązkowa.</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Smutek niech płynie lasem, polaną pachnącą,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">A ostatnia przed zimą sączy się rozmowa.
Choszczno, 28.10.2023 r.</div></div>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-43169343008006627492023-10-15T13:48:00.004+02:002023-10-15T13:48:48.640+02:00JESIEŃ, JESIEŃ JUŻ<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgICpWeAVqoEwNdFMp6QQZFydlhorq80QgZjQf_RukaNhcKCpT14d5iRvVbbV57WViNZW3u_WQFy-m-EbuOwGnvUGTSi216xQZHR0T-6M61ImHecNPKONNfQL2sb0Y9Dm5YbaTArq7FHtBC4FU-ceqHANdlhGGTByChq4K_y_oB0kYZ47gQ0P8um6fcr2s/s960/242171815_232248525514326_6683973376938458813_n%20(1).jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="720" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgICpWeAVqoEwNdFMp6QQZFydlhorq80QgZjQf_RukaNhcKCpT14d5iRvVbbV57WViNZW3u_WQFy-m-EbuOwGnvUGTSi216xQZHR0T-6M61ImHecNPKONNfQL2sb0Y9Dm5YbaTArq7FHtBC4FU-ceqHANdlhGGTByChq4K_y_oB0kYZ47gQ0P8um6fcr2s/w150-h200/242171815_232248525514326_6683973376938458813_n%20(1).jpg" width="150" /></a></div><br />JESIEŃ, JESIEŃ JUŻ<br /><br />Serce było rozedrgane, dopalały się bierwiona,<br />gęste mgły za oknem stały, a krzyk ptaka nagle skonał.<br />Świeca mocno filowała, snuł się zapach lawendowy,<br />myśl, choć może dość nieśmiała, znów sprawiła zawrót głowy.<br /><br />Niepotrzebne twoje słowa, pocałunki zbyt żarliwe,<br />wszystko to w pamięci było. Nadaremnie. Nieszczęśliwie...<br />Pobielały włosy szronem, zegar wybił trzy kuranty.<br />Przeszłość to wspomnienia tkliwe, ale już nieuśmiechnięte.<br /><br />Serce, przestań darmo płakać.Ręce niepotrzebnie drżące.<br />Te obrazy rozszeptane dziś zbyteczne.Zgasło słońce.<br /><br />Choszczno, 15.10.2023 r.<br />fot. własne<br /><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-40455133652030481122023-10-09T13:29:00.003+02:002023-10-09T13:29:43.070+02:00DROZD ŚPIEWAK<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhymSDahQoDB6CJMh4wbjwrv4qOgGCY9KDgIF8htdhqGZWk-1XUXLc5WBQRliigHEP2VhiXKAbNjcnagE-FFcUQpRFwkGMYUW5AB6RlpNfOICPz9rkO1ePdt7xAxuPROX-2vR65U9cNtKYwJbdE69VVIf7u8r_LHJtQOa_n7mAM9W1ip9tjMYZIcvBS7Q/s600/spiewak.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="600" height="133" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhymSDahQoDB6CJMh4wbjwrv4qOgGCY9KDgIF8htdhqGZWk-1XUXLc5WBQRliigHEP2VhiXKAbNjcnagE-FFcUQpRFwkGMYUW5AB6RlpNfOICPz9rkO1ePdt7xAxuPROX-2vR65U9cNtKYwJbdE69VVIf7u8r_LHJtQOa_n7mAM9W1ip9tjMYZIcvBS7Q/w200-h133/spiewak.jpg" width="200" /></a></div><br /><p><br /><br /><br />Śpiew drozda<br /><br />Śpiewał dla nas wiosną, ale teraz zamilkł.<br />Jesień mu nie sprzyja. <br />Mgły poranne <br />stanęły nieruchomo nad mokrymi łąkami.<br />Zakwilił jakiś ptak przelotny,<br />zakołysały się ciężkie od mgieł gałęzie<br />pełne czerwonych liści...<br />To już koniec.<br />Drozd odleciał do innego świata.<br />Drozd - misterny śpiewak miłości,<br />niedoceniony, niezauważony, samotny, jak ty. <br />Jak ja. <br /><br />Elżbieta Żukrowska<br />Choszczno, 9.10.2023.<br /><br />fot. Medianauka.pl</p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-66007544713002611282023-06-17T12:21:00.004+02:002023-06-17T12:21:49.976+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - Cz. 25. <p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsm03i8WTKq60PyHDXxJkkbjqFHB6Y30uRhpRahYHXUZ5jz5TySEMHH1wZ9ttnkk9caBrEO224EYhCxW7FX7leH76HR4EKCrvB9-epXMgxsw48MWYb5KL48yuh5ZzV6t2aletQ5gCIN9Z1r98-BoE53egGuiygxjaXntJ4MFSOn0oFdoiGLtI_-qAa/s400/d1071be3711246d01b76daf066398159.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsm03i8WTKq60PyHDXxJkkbjqFHB6Y30uRhpRahYHXUZ5jz5TySEMHH1wZ9ttnkk9caBrEO224EYhCxW7FX7leH76HR4EKCrvB9-epXMgxsw48MWYb5KL48yuh5ZzV6t2aletQ5gCIN9Z1r98-BoE53egGuiygxjaXntJ4MFSOn0oFdoiGLtI_-qAa/w200-h200/d1071be3711246d01b76daf066398159.jpg" width="200" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div>STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 25. </b><br /><br /> Uzgodnili
już wcześniej, że Stefcia nie miesza się do przyjęcia po ślubie
cywilnym, a Marek nie miesza się do przyjęcia po ślubie
kościelnym. Jednakże wiedziała, że Marek szykuje jej jakąś
niespodziankę. Dlatego potrzebne były „dziewczyny do wzięcia”.
Ona nie przewidywała nic specjalnego dla Marka. Nie miała pomysłu.
<br /> Przyjechała Ada. Sama. Przyjechała Iga z Davidem, ale
Davida zostawiła u swoich rodziców. Dziewczyny żartowały, że
robią sabat czarownic w domu Marka. Były razem przez cały dzień
poprzedzający ślub i wciąż nie mogły się nagadać. Marek,
robiąc tajemniczą minę, wyniósł się z domu. Tajemnica!? Jednak
Iga była cokolwiek wtajemniczona i zdradziła Stefci, że
przyjechali „gostki” ze Szwecji, w tym Halvar, i że pewnie
balują w jakiejś restauracji. Coś na kształt kawalerskiego
wieczoru. <br /> - A jak się popiją? - zmartwiła się Stefcia.
Głównie chodziło jej o zdrowie Marka.<br /> - Od tego są
facetami. Raz kiedyś muszą popić – bagatelizowała Ada.<br />
- Ale serce Marka... <br /> - Przecież on zna swoje możliwości.
Nie przejmuj się!<br /> Stefcia dociekała, którzy panowie
przyjechali ze Szwecji, ale Iga nie chciała zdradzić. Wieczorem Iga
pojechała do domu, a Ada nocowała u Stefci. Mieszkanie matki Ady
było nadal wynajęte, więc Ada nie chciała się tam pchać.
Chociaż mogła, bo było takie zastrzeżenie w umowie. <br />
Marek wrócił zaledwie lekko „podcięty”. I mimo próśb Stefci
nadal nie zdradził, kto przyjechał. <br /> - Jutro. Wszystko
jutro. Myślę, że będziesz bardzo zaskoczona. Tyle mogę ci
zdradzić, że w prezencie od chłopaków dostaniemy dwa rowery do
hulania po Krakowie. Taki ruch przyda się nam obojgu. Już obmyślam
trasę, bo wcale nie chcę się pchać w krakowski smog. <br /> -
Dobrze, że tak szybko wróciłeś. Niepokoiłam się o ciebie.<br />
- A ja za tobą tęskniłem i zaraz chcę się z tobą kochać.
Mocno i długo. <br /> - Hej! To jest nasza noc przedślubna, a nie
poślubna. <br /> - Jutro pewnie oboje będziemy słaniali się ze
zmęczenia. A dziś będę cię pieścić jak nigdy dotąd. Chcę,
pragnę, abyś zapamiętała tę noc, jako wyjątkową. <br /> I
tak było – rozpłynęła się w jego ramionach, aby później
eksplodować wybuchem niesamowitej rozkoszy. Krzyczała jego imię
wpijając palce w skórę pleców, szlochała i drżała, pijana
dziką namiętnością i euforią. Była jego każdą komórką swego
ciała, każdą kroplą roztętnionej niesamowicie krwi, każdym
nerwem.<br /> - Kocham cię. Nie ma piękniejszych słów –
szeptał szczęśliwy. - Jesteś moim darem niebios. Kocham cię i
zawsze będę cię kochał. Jestem szczęśliwy tylko wtedy, gdy ty
jesteś szczęśliwa, więc zrobię wszystko, byś w tym szczęściu
trwała. Nie tylko zadowolona i spełniona seksualnie, ale także w
codziennej szarzyźnie. Właśnie – nie chcę, aby twoje życie
było szare. Mam nadzieję, że będzie ekscytujące i pełne
radości. Będę się o to starał. Kocham cię. Każdego dnia kocham
cię coraz bardziej!<br /> Usypiała wtulona w Marka i
nieprawdopodobnie szczęśliwa. Słuchała bicia jego serca, które
wreszcie się uspokoiło i uderzało miarowo, równo, głośno. <br />
Dla niej.<br /> - I ja bardzo cię kocham – zapewniła, już
prawie usypiając.<br /> Na drugi dzień przyjechał Kamil. Uczesał
Adę, a także Marka. A później Stefcię. Teraz jej włosy spływały
gęstym, czarnym strumieniem w licznych lekko skręconych świderkach
na plecy. Podpiął włosy tak, by nie sypały się jej na twarz. W
ostatniej chwili miała być przypięta biała margaretka nad prawym
uchem. Proponował jej miniaturowy biały kapelutek, ale Stefcia
chciała, by jej uczesanie bardzo się różniło od tego, jakie
miała na ślubie z Liamem. Ada zrobiła jej profesjonalny i bardzo
staranny, delikatny makijaż, tak by nie było widać żadnych blizn.
W efekcie Stefcia była jak odmieniona, wyglądała przepięknie,
oszałamiająco. A gdy już założyła swoją ślubną garsonkę...!
Klękajcie narody! Garsonka była biała, ze srebrno-szarym
połyskiem. Prosta ołówkowa spódnica, a do tego żakiecik
asymetrycznie zapinany. Na szyi biały jedwabny szalik dekoracyjnie
poprowadzony przez zapięcie żakieciku. Cudo! Żadnej biżuterii,
nawet pierścionki zdjęła – Marek do tej pory nie dał jej
zaręczynowego, więc chciała to w ten sposób podkreślić. Ale czy
facet zwróci uwagę na taki drobiazg? <br /> Przyjechała Iga z
Aleksandrem oraz cały klan Żaków z Franką. Stefcia już się nie
mieszała w sprawy kulinarne, ale babcia z Franką coś tam chowały
do lodówki w kuchni i w piwnicy, i w ogóle rządziły się,
szarogęsiły. A wszystko w pośpiechu. Marek dużo wcześniej
pojechał do hotelu, gdzie zatrzymała się cała szwedzka grupa. Nie
pokazał się Stefci w świątecznym stroju, wcześniej widziała
jego jedwabny musznik, biały, z delikatnym srebrnym tureckim wzorem.
I jeszcze wiedziała, że ma jasny, popielaty garnitur. Generalnie
lubił ubierać się w brązy, co ładnie harmonizowało z jego
rudymi włosami. Jednak uznał, że do ślubu brąz jakoś mu nie
pasuje. Rozmawiał o tym ze Stefcią. Wiedząc, że jej kostiumik ma
srebrno szary odcień, uznał, że musi się jakoś do niej
dopasować.<br /> - Skoro ty nie pokażesz mi się w ślubnym
stroju przed czasem, to i o moim garniturze nic nie powinnaś
wiedzieć – żartował.<br /> - A jak mi się nie spodoba? -
dociekała z uśmiechem.<br /> - To weźmiesz ślub z Kamilem, jako
moim pierwszym drużbą. Wiem, że on przygotował coś w granacie.
Wyobraź sobie – kupił nowy garnitur specjalnie na nasz ślub.
Zresztą obaj w tej sprawie jeździliśmy aż do Wiednia!<br /> - I
nic mi wcześniej nie powiedziałeś?<br /> - I tak niepotrzebnie
mówię ci o tym. Jakaś papla się ze mnie zrobiła!<br /> -
Kocham cię w każdym wydaniu!<br /> Gdy Stefcia dotarła do Urzędu
Stanu Cywilnego w salce dla gości byli już niemal wszyscy
zaproszeni. Witała się z nimi przechodząc z rąk do rąk,
szczęśliwa i rozpromieniona. Dyrektor przez chwilę wpatrywał się
w jej twarz, by w końcu powiedzieć:<br /> - Czy ja na pewno panią
znam? Wygląda pani prześlicznie! Cudownie! Nie jestem pewien, czy
takie cudo można całować, ale muszę to zrobić! - zerknął
filuternie na żonę – Wybaczysz mi to, Duszeńko?<br /> Stefcia
przechodziła do kolejnych przybyłych, całego swego towarzystwa z
banku, ale kątem oka zerkała na znaczną grupę Szwedów, ciasno
zbitych pod oknem salonu. Podeszła do nich na końcu, witała się,
pozwalała przytulać, choć niektórych panów ledwie pamiętała.
Naprawdę serdecznie poddała się uściskom Halvara, Wiktora, Viggo
i Davida. <br /> Marka nie było widać.<br /> - Gdzie jest
Marek? - zapytała dyskretnie Adę.<br /> - Nie wiem... Może
jeszcze uzgadnia coś w kancelarii. Kamila też nie ma. Ale mnie nikt
tam nie poprosił – odpowiedziała. Była lekko zaniepokojona, bo
przecież dziś występowała w charakterze świadka.<br /> Do
saloniku weszła następna grupa osób, już robiło się ciasno! Tym
razem byli to przyjaciele Marka – Andrzej Niewiński z żoną
Danusią, Kacper i Filipa Zaniewscy oraz Tadeusz Polaczek z
drobniutką żoną Janinką. Stefcia znała ich wszystkich, u każdego
była przynajmniej dwa razy w domu, a także kilkakrotnie gościła
ich wraz z Markiem w jego domu. Było też kilka spotkań w
restauracji i dwa wspólne wyjścia do kina. <br /> Iga, jako
najlepiej znająca Szwedów, „rzuciła się do pracy”. Jej
zadaniem było połączyć Polki ze Szwedami. Miała pełną
świadomość tego, że oni przyjechali po żony, a polskie
dziewczyny chciały jedynie znaleźć pracę w Szwecji – chociaż
na dwa-trzy miesiące. Teraz z uśmiechem podchodziła do kolejnej
dziewczyny z banku i pytała ją o imię, oraz który facet się
podoba, a potem prowadziła dziewczynę do tego wybranego i
zapoznawała ich ze sobą. Szweda pytała, czy zechce towarzyszyć
dziś tej oto damie. Szło jej to szybko i zręcznie. Jedynie Franka
była niezdecydowana i kręciła nosem, bo ten, który się jej
podobał już został zajęty, ale ona i tak nadal marzyła o
Kamilu... W końcu została tylko Dziunia (celowo chowała się za
plecy innych) i dwóch Szwedów – jeden wysoki jak koszykarz, a
drugi niemal łysy, za to z dużą rudą brodą, pucułowaty i ze
sporym brzuszkiem – z wyglądu bardzo nieciekawy. Dziuni nie
podobał się żaden z nich, ale z braku laku... niech już będzie
ten wysoki – Anders Sevensson – jak usłyszała.<br /> -
Skarbie, nie gniewaj się, ale mój przyjaciel cały czas o tobie
marzy – powiedział „koszykarz” i przekazał Dziunię w ręce
rudzielca, który natychmiast się rozpromienił. Przedstawił się,
bardzo po polsku pocałował Dziunię w rękę i podał jej ramię.
Dziunia z przymusem robiła dobrą minę do nieciekawej gry.<br />
Anders został bez partnerki. <br /> Stefcia rozmawiała z babcią
i swoją kadrową Jadzią. <br /> - Nie ma Agnieszki - zauważyła
ze smutkiem.<br /> - Obiecała, że będzie – szepnęła pani
Jadzia. <br /> - Ale i tak jest zaskakująco dużo gości –
powiedziała babcia. - Jak my się tam pomieścimy?<br /> -
Najwyżej część osób będzie stała – wzruszyła ramionami
Stefcia.<br /> - Dobrze, że jesteś taka spokojna – dodała
babcia.<br /> - To pozory. W środku jestem jak galareta!<br /> -
Myślę, pani Jadziu, że pani powinna towarzyszyć Halvarowi. To
bardzo miły człowiek – powiedziała jeszcze babcia zwracając się
do kadrowej. - Chodźmy, zapoznam was. Ja porozumiewam się z
Halvarem po niemiecku i na migi. To znaczy więcej na migi, niż po
niemiecku. Ale umiemy się dogadać. Zna pani jakiś język obcy? - I
babcia poprowadziła panią Jadzię w stronę mężczyzny, który
teraz stał w gronie Żaków. <br /> - Pięknie pachniesz –
Stefcia usłyszała niespodzianie szept Marka, a następnie poczuła
na szyi jego pocałunek. Odwróciła się do narzeczonego i na
sekundę utonęli w swoich oczach. Chwilę po tym Marek pochylił się
i wielekroć ucałował jej rękę. - Kocham cię! I chcę, abyś
zawsze tak uroczo wyglądała! Dziś bijesz wszelkie rekordy! Jesteś
taka promienna! Jesteś najpiękniejszą panną młodą!<br />
Oboje wyglądali olśniewająco! Cudownie! Wspaniale!<br /> Kamil
stał obok Marka, jakby go pilnował. Chociaż go nie pochwalono,
wiedział że wygląd młodych jest także jego zasługą. Ada
podeszła i wsunęła mu rękę pod ramię. <br /> - Chciałabym,
abyś i ty mógł tak świętować swoje szczęście – szepnęła
dyskretnie. <br /> - Na razie cieszę się tym, co mam. Jestem
zadowolony – odpowiedział równie cicho, z uśmiechem patrząc w
oczy przyjaciółki.<br /> Jeśli chodzi o Dziunię – to nie była
postrzelona dzierlatka i dobrze wiedziała, czego chce od życia. W
momencie kiedy dostała zaproszenie od Stefci i dowiedziała się
przy okazji, że znajomość języka angielskiego jest mile widziana
– natychmiast wzięła sprawy w swoje ręce. Kiedyś w ogólniaku
uczyła się angielskiego, lecz wiele z tego już zapomniała. Ale
przyjaciel ojca wykładał angielski w szkole średniej i Dziunia
natychmiast go zaangażowała. Uczyła się z nim przynajmniej dwie
godziny dziennie, a do tego jeszcze sama „kuła” angielskie
słówka. A głowę miała otwartą i doskonałą pamięć. Szło jej
całkiem dobrze. Toteż porozumiewanie się z rudym partnerem nie
było takie trudne. Jako pierwsza ze wszystkich zebranych na ślubie
dziewcząt dostała propozycję pracy. Jej partner miał fabrykę
zabawek i zawsze potrzebował dodatkowych rąk przy pakowaniu. Jednak
na pakowaniu się nie skończyło. W efekcie Dziunia została w
Szwecji na stałe, poślubiła grubaska, który okazał się
wspaniałym, dobrym, bardzo szlachetnym i troszkę zabawnym panem.
Bardzo dbał o swoją polską żonę. Jej życie upływało może nie
w luksusach, ale w wygodzie i dostatku, jaki w Polsce był
nieosiągalny. W efekcie stanowili szczęśliwe stadło, z dwójką
dzieci na dokładkę. <br /> Następna była Agnieszka. Przyszła
lekko spóźniona, kierownik Stanu Cywilnego kończył właśnie
wygłaszać wstępną mowę-powitanie. Stremowana wsunęła się do
sali i rozejrzała bezradnie. Jej koleżanki siedziały daleko z
przodu, za daleko. Zresztą obok nich wszystkie miejsca były zajęte.
Kilka osób nawet stało przy drzwiach. Ona też stanęła, niepewna
co dalej. Nagle bardzo wysoki mężczyzna ujął jej rękę i wsunął
ją pod swoje ramię. <br /> - Czy zechce mi pani towarzyszyć
dzisiejszego wieczoru? Mam na imię Anders. - powiedział po
angielsku.<br /> - Jestem Agnieszka. Tak. Oczywiście. -
Odpowiedziała spanikowana i podniosłą oczy na mężczyznę. <br />
I w tej chwili dokonało się – oboje zostali ugodzeni strzałą
amora. <br /> Na uroczystości znalazły się także osoby, które
nie były zaproszone, to jest Ryszard Boznański, który zgubił już
wiele kilogramów, ojciec Pawła, czyli pan Ignacy Targosz, oraz brat
Igi – Aleksander Ignatowicz. Ci trzej panowie przynieśli kwiaty:
Ryszard wonny bukiet róż herbacianych, pan Ignacy wiązankę
frezji, a Aleksander pąsowe róże na długich łodygach. Gdy
wręczał Stefci kwiaty, ta powiedziała ze śmiechem:<br /> -
Jeśli nie masz dla mnie masła, serów i śmietany, to te kwiaty są
nieważne.<br /> - Ależ oczywiście, że mam! A nawet już je
dałem pod opiekę twojej babci. Nie będziesz dźwigać kosza z taką
obfitą wałówką!<br /> Śmieli się oboje i Stefcia nie
wiedziała, czy Aleksander mówi poważnie, czy żartuje. Później
się okazało, że mówił całkiem serio. <br /> Tymczasem zaczęła
się ceremonia. Oboje młodzi byli zdenerwowani. Markowi trzęsły
się kolana i ręce. Stefcia z trudem panowała nad emocjami. W końcu
nastąpił moment złożenia przysięgi i wymiany obrączek – i tu
była ta niespodzianka Marka. Stefcia wiedziała, że mają być
ozdobne, grawerowane obrączki ze złota. Tymczasem były to
obrączki-sygnety z ciemnymi, granatowymi szafirami. Oczka były
owalne i duże, osadzone w szerokich obrączkach. Jednakowe wzorem,
lecz różniące się wielkością. Oba sygnety były bez dodatkowych
zdobień.<br /> Młodzi odetchnęli. <br /> Ale zaczęło się
składanie życzeń, co przy tej ilości gości trwało długo, bo
każdy miał serdeczne i ważne słowa do przekazania. Kamil
zapraszał wszystkich na szampana i tort do restauracji i pilnował,
by pan Ignacy oraz Aleksander mu nie uciekli. Ryszard stanowczo,
nawet bardzo stanowczo, odmówił i Kamil go więcej nie naciskał.
Natomiast pan Ignacy był wyraźnie stremowany, za to Aleksander
zwyczajnie się cieszył. Ci dwaj panowie zostali.<br /><br />c.d.n.<br />fot. Pixabay</p><p> </p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-59761372386822502252023-06-10T11:02:00.002+02:002023-06-10T11:02:33.768+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.24<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBjjBFTuhgzMZZIsxQyOkYkW5tb3uW2cIoNVukDw-y5sr7CYqSe5vIroapKaCQSfle9B43FsRYDtDYG5SHGijnuhJLkMxvuB7rW2Gf5tvEy6Fpyl_0u0cMiEkiy-mo9mhaObeOu33HIBg2o_t3RrTXYVn3XAymufXoZPtr6PwCzbdHK16foPji2VMA/s960/21371069_508910656135693_2398399456439653329_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="681" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBjjBFTuhgzMZZIsxQyOkYkW5tb3uW2cIoNVukDw-y5sr7CYqSe5vIroapKaCQSfle9B43FsRYDtDYG5SHGijnuhJLkMxvuB7rW2Gf5tvEy6Fpyl_0u0cMiEkiy-mo9mhaObeOu33HIBg2o_t3RrTXYVn3XAymufXoZPtr6PwCzbdHK16foPji2VMA/w142-h200/21371069_508910656135693_2398399456439653329_n.jpg" width="142" /></a></div><br /> <br />STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 24. </b><br /><br /> Być
delikatną, słabą kobietką... Przecież już Orest jej to radził.
Ale jak? Jak ma to zrobić? Słabość jakoś łączyła się jej z
lenistwem. A nie była leniwa! Ma przestać sprzątać, gotować
obiady, już nie prasować Marka koszul? Ma leżeć na kanapie i
czytać książki? Udawać, że się źle czuje? I co jeszcze? To nie
leżało w jej naturze! Nigdy nie uchylała się od powinności,
nawet faktycznie źle się czując. I nigdy nie skarżyła się na
swoje zdrowie. Do tej pory nie miała komu się skarżyć. No tak –
babcia i ojciec... Ale im nie chciała, bo po co mieli się martwić?
Nie miała pojęcia, jak wyjść z tego impasu. Kiedyś dźwigała na
swoich ramionach dwa duże hotele, a nawet trzy. Cóż dla niej
utrzymanie takiego domu? Jak to jest być słabą? Zupełnie nie
wiedziała! W hotelach musiała sama podejmować decyzje, czasem w
dziesięć sekund, sporadycznie miała miesiąc lub tydzień na
przemyślenia. Zawsze walczyła o jakość obsługi, o standardy
hoteli. Czytała uważnie wszystkie umowy, nie podpisywała niczego w
ciemno. Kiedyś się wkopała z dostawcą chemii, bo czegoś nie
doczytała. I zamiast malutkich, „jednorazowych” mydełek miała
duże kostki, takie rodzinne. Dobrze, że kucharz jej pomógł.
Znalazł foremki w kształcie serduszek, ale tylko dwadzieścia
jednakowych, i na koniec zmiany przetapiał duże kostki, zamieniał
je na maleńkie. Z rana już były twarde, gotowe do użytku.
Księgowy bywał zły, że ona nie podpisuje podsuwanych jej papierów
od razu, czasem stał nad jej głową i czekał. Nic z tego. Musiała
na spokojnie przeczytać całość, nawet jeśli była po szwedzku –
a najczęściej była po szwedzku. W ten sposób uniknęła kilku
całkiem poważnych błędów. Zawsze wyłapywała to, co przegapili
inni. <br /> Ale teraz? Być słabą kobietką? Jak ma to zrobić?
<br /> Już łatwiej być uległą niż słabą...<br /> Ale
Marek w zasadzie niczego od niej nie wymagał...<br /> Dobrze –
odpuści mu te wyjazdy do Warszawy i wszelkie inne. Niech jeździ
kiedy chce i gdzie chce. Nie powie mu na ten temat już ani jednego
słowa. Ale przecież nic więcej nie może zrobić! Nic jej nie
przychodzi na myśl. Ach, wyjazdy do Wierzbiny. Owszem, może do domu
jeździć tylko raz w miesiącu. Nic złego tam się nie dzieje. W
końcu ojciec z babcią mogą przyjechać do Krakowa. Zgodzi się też
być Marka asystentką, o ile nie będzie musiała porzucić pracy w
banku. „Popołudniowa asystentka” - pomyślała z przekąsem. Gdy
będzie dłużej o tym myśleć, może coś jeszcze wpadnie jej do
głowy. Trzeba czasu. <br /> Dobrze, że do tego liściku
dyktowanego recepcjonistce dodała „kocham cię”, mimo pewnego
skrępowania. On jej tego nie napisał... A jeśli już nie kocha?
Dreszcz po niej przebiegł... I jeszcze ta rada Kamila, by nie
odpuszczać łatwo... To on ma zabiegać, starać się, dawać dowody
uczucia, podkreślać, że mu zależy. <br /> Poczuła się zmęczona
i przybita tym wszystkim. Ciekawe, czy Marek z rana do niej
zadzwoni...<br /> Zadzwonił ledwie przyszła do pracy.<br /> -
Sprawa wygląda tak. Kupiłem prawie nową mazdę. Muszę zostać
jeszcze chwilę, aby sprzedać stary samochód. I w ogóle dopiąć
formalności. Ale na weekend wrócę. Nie jedź do Wierzbiny. Musimy
pogadać. Napalisz w piecu?<br /> - Dobrze – odpowiedziała,
chociaż krew się w niej wzburzyła. Wpadnie tam i zabierze więcej
swoich ciuszków. A przy okazji napali w piecu. Zapowiadano gołoledź,
więc lepiej aby nie jechała do Wierzbiny.<br /> - Przyjadę i
wszystko ci wyjaśnię. Ale powiedz mi, gdzie cię znajdę.<br />
Zawahała się. <br /> - Jestem w starym mieszkaniu.<br /> - Po
powrocie przyjadę do ciebie. Będziesz w domu?<br /> - Możliwe,
chociaż nie jestem pewna.<br /> - To trzymaj się. Do zobaczenia.<br />
Nawet bez „kocham cię”... Trudno. <br /> - Cześć –
odpowiedziała krótko. <br /> Wracała do domu obładowana
pierogami – sto pięćdziesiąt sztuk! Po pięćdziesiąt z każdego
rodzaju – ukraińskie (bez cebulki!), z kapustą i mięsem, z samym
mięsem. I dodatkowo dziesięć sztuk z truskawkami. Chodniki,
chociaż odśnieżone, były śliskie. Zabrakło komuś czasu na
posypanie piaskiem. <br /> - Pani Stefanio!<br /> Zatrzymała się
i obejrzała – sąsiad.<br /> - Pomogę pani, jeśli pani
pozwoli. <br /> - Z nieba mi pan spada! Ledwie to niosę. I jeszcze
taka ślizgawica!<br /> - Proszę mnie wziąć pod rękę. Będzie
bezpieczniej. Co pani tu dźwiga? Jakieś cegły?<br /> - Och!
Bardzo panu dziękuję. To tylko pierogi. <br /> - To już chyba
ostatnie podrygi zimy. Choć trzeba przyznać, że w tym roku marzec
jest wyjątkowo paskudny. Dawno pani nie widziałem.<br /> - Bo
pomieszkuję trochę u narzeczonego. Za dwa tygodnie nasz ślub
cywilny.<br /> Boże! To już za dwa tygodnie! Jak to szybko
zleciało!<br /> Dała trzydzieści różnych pierogów sąsiadowi,
sama zjadła pięć z truskawkami i pojechała do domu Marka. Dla
niego też zawiozła trochę pierogów, wierzyła, że przyjedzie
tak, jak obiecał. Napaliła w piecu, zrobiła pranie, spakowała
jeszcze trochę swoich ubrań, nie za dużo. Zadzwoniła do Wierzbiny
z wiadomością, że na ten weekend nie przyjedzie. Trochę czekała
na telefon od Marka, ale on nie zadzwonił.<br /> Rozgoryczona
wróciła do wynajmowanego mieszkania.</p><p style="margin-bottom: 0cm;"> I wreszcie się rozpłakała, histerycznie, bez
opamiętania. Było jej tak strasznie siebie żal! A już najgorsze
było to, że nie wiedziała, co jest słuszne. Czy ma, czy może
jednak nie powinna brać ślubu z Markiem? Pocieszające było to, że
po ślubie cywilnym zawsze może wziąć rozwód. Po ślubie
kościelnym już takiej możliwości nie było. Żyła sobie sama i
samotna, ale za to spokojna. Aż zachciało się jej faceta, ślubu,
nawet dziecka... Była taka bezradna! Restauracja w Krakowie
wynajęta, goście zaproszeni, stroje gotowe... Cała była
rozdygotana... Wreszcie usnęła. Ale to nie był pokrzepiający,
dobry sen. Przebudziła się w środku nocy znów cała we łzach.
Przyśnił się jej jakiś koszmar, jednak go nie pamiętała,
zostało tylko to okropne wrażenie. Czyżby nie wypłakała
wszystkich łez? Dobrze, że Marek tego nie widzi, nie słyszy...
Narzeczeństwo to powinien być najpiękniejszy okres, a ona tego nie
doświadczyła tak z Liamem, jak i z Markiem. Owszem, było trochę
pięknych dni, ale zdecydowanie za mało! Dlaczego jest jej tak
bardzo gorzko? Usiłowała sobie przypomnieć ten okropny sen, ale
nie mogła. Powoli uspokajała się. Tak bardzo chciałaby się
wtulić w ramiona Liama. Albo nawet Marka. Kogokolwiek. Miała dość
samotności i tych łez. Nie chciała więcej płakać. Jutro w pracy
wszyscy zobaczą ślady tych łez... „Liam, Liam, dlaczego mnie nie
utulisz?” Powoli odsuwała od siebie złe myśli. <br /> A
rankiem nawet zdecydowany makijaż nie był w stanie skryć śladów
płaczu, choć bardzo się starała. Poza tym pojawiła się jakaś
swędząca wysypka na dłoniach, brodzie i dekolcie. Co to może być?
Wypiła kawę i zjadła kawałek suchego chleba, tak bez żadnej
omasty, bez obłożenia bodaj plasterkiem sera. Miała zawroty głowy
i do pracy szła jak pijana. Na szczęście mogła utonąć w
papierach, bo nikt od niej niczego nie chciał. Sekretarka przyniosła
jej herbatę. Powiedziała, że szef już gdzieś wyjechał, a
kadrowa ma wpaść za chwilę, coś ją na moment wstrzymało, ale na
pewno przyjdzie. „Lepiej, aby nie przychodziła” - powiedziała w
myślach Stefcia. Do południa jakoś się pozbierała, uspokoiła,
sprawdziła w lusterku, że już lepiej wygląda. Tylko wierzch dłoni
i broda nadal ją swędziały. Uczulenie? Od czego?<br />
Przeglądała świeże gazety. I miała czas na myślenie o swoim
ślubie. Telefon – na szczęście! - milczał. Sekretarka
przyniosła kawę. Stefcia sięgnęła do biurka po paczuszkę
ciastek. Zjadła trzy herbatniki popijając jak najgorętszą kawą –
czuła we wnętrzu jakiś zamróz i chciała się rozgrzać.
Wyrzucała sobie, że za mało ostatnio je. <br /> Przyszłą
kadrowa – pani Jadzia Zawiślak. <br /> - Coś się stało, pani
Jadziu?<br /> - I tak, i nie. Są skargi na Jackowskiego. Znów ma
potężny bałagan w dokumentach. Myślałam, że klient łeb mi
urwie, tak się pluł na Jackowskiego. <br /> - Myślę, że
Jackowski już wszystkiego nie ogarnia. Co ma pani zamiar zrobić z
tym fantem?<br /> - Poproszę szefa, aby go zwolnił. Albo
przynajmniej przeniósł na inne stanowisko, może do ochrony. On nie
może pracować z dokumentami. Co pani o tym myśli?<br /> - Może
lekarz?<br /> - Myśli pani, że to początki demencji? On dopiero
dobija do sześćdziesiątki... Prawda, nawet młodsi ludzie
chorują... Trudna sprawa. Kolejno przyglądam się wszystkim naszym
pracownikom, bo tak mi szef zlecił. I o każdym pisze opinię. A z
Jackowskim mam problem. I jeszcze z jedną osobą...<br /> - To
znaczy z kim?<br /> - Z naszą sekretarką – kadrowa, mówiąc
to, zniżyła głos do szeptu. - Jest ponad sześć lat na
sekretariacie. Wszystko u niej gra, nie można się do niczego
przyczepić. No i robi doskonałą kawę.<br /> - Ale...?<br /> -
Ona podsłuchuje rozmowy!<br /> - Wiem o tym. Boję się przez
telefon rozmawiać z klientami o poufnych sprawach. A to mi bardzo
utrudnia życie. <br /> - I nic pani wcześniej nie mówiła!<br />
- Wcześniej miałam rozmowy prywatne, a już Grześ mnie
uprzedził, abym uważała. Ale co ona robi z takimi wiadomościami?<br />
- Nie mam pojęcia. Kiedyś omawiała informacje z taką Genią,
ale Genia trzymała wszystko za zębami. Nie robiła plot, nie
rozpowiadała o wszystkim w biurze. Jednak odeszła od nas. A teraz
jest taka Tereska. Zaprzyjaźniły się i nie wiadomo, co z tego
wyniknie. W każdym razie już kilka razy pogoniłam Tereskę z
sekretariatu - „a pani nie ma pracy?”. To teraz nasza Dziunia
lata do Tereski, byle szefa lub pani nie było w biurze. Wymyka się
chociaż na dwie minutki – że niby do toalety. I robią takie
szu-szu-szu na osobności. Jakiś czas temu jej powiedziałam, że
nie można centralki zostawić bez opieki, nawet na moment. Jak już
musi, to niech mnie woła, a chwilę na centralce posiedzę. Ale
prawdę powiedziawszy już mam bardzo dość. <br /> - Musicie z
szefem zadecydować. Bardzo nie lubię zwalniać ludzi. Bardzo! Może
ją gdzieś przenieść? Zrobić taką wewnętrzną roszadę. A...
mnie też pani ocenia?<br /> - Niestety – też. Ale pani to ideał
pracownika. A szef taki zabiegany, bo jutro nam przyjęcie robi.<br />
- Jakie przyjęcie? - zdziwiła się Stefcia. <br /> - Dzień
Kobiet.<br /> - Całkiem o tym zapomniałam...<br /> - Będzie
kawa, ciasto, kwiaty i chyba nawet jakieś upominki. W ubiegłym roku
było po paczuszce kawy. Ciekawe, co wymyśli w tym roku. Taka nędza
w sklepach, że nie zdziwię się, jeśli dostaniemy tylko po
opakowaniu rajstop. <br /> Zaśmiały się obie i kadrowa zaraz
wyszła.<br /> Ale Stefci przypomniało się, że Marek prosił,
aby coś załatwiła. Tylko... co? Zupełnie nie mogła sobie
przypomnieć.<br /> Tuż po czternastej odwiedził ją
niespodziewany gość – Aleksander! Przydźwigał jej naręcze
róż.<br /> - Wszystkiego najlepszego z okazji twego święta!
Wiem, wiem – to jutro. Ale już się nie mogłem doczekać. Przy
tym jutro będą wykupione wszystkie kwiaty, więc się sprężyłem
na dziś.<br /> Ucałowali się serdecznie.<br /> - Bardzo ci
dziękuję. Co za niespodzianka!<br /> - Przyjechałem do pracy, bo
nie wiem, gdzie cię szukać w późniejszych godzinach. A mam też
dla ciebie ciężką przesyłkę, więc lepiej sam ją dostarczę do
twego mieszkania. Jesteś u Marka, czy jednak na starych śmieciach?
- znów przywiózł jej masło, sery i śmietanę. Cały Aleksander!<br />
- Siadaj. Wypijesz kawę?<br /> - A nawet chętnie. Jak sobie
radzisz? Ślicznie wyglądasz, ale chyba schudłaś. Odchudzasz się?<br />
Stefcia poprosiła sekretarkę o kawę i herbatę. Sama
przyniosła wazon z wodą. <br /> - Nie, nie odchudzam się.
Ostatnio nie mam apetytu. Jem tak trochę na przymus. Opowiadaj, co
tam u ciebie. Ty też jesteś dziś szczególnie wystrzałowy!
Garnitur, biała koszula, super!<br /> - Bycie dyrektorem czasem
jest okropne. Nie mogę sobie pozwolić na luz w ubraniu. A już
krawat to całkiem jest moją zmorą. Chyba przejdę na fular. Boję
się tylko, że będę się tym za bardzo wyróżniał. Inna sprawa,
że nie wiem, gdzie kupić podobne akcesoria. Znasz taki sklep?<br />
- Nie. Nie zwróciłam uwagi. Podobno Marek do ślubu ma mieć
musznik... Myślę, że dobry krawiec potrafi uszyć ci coś takiego.
Z tego, co pamiętam, fular jest dobry do letnich garniturów. Na
pewno by ci było lżej. Ciebie krawat, a nas, kobiety, biustonosze
tak męczą. Ale nie wyobrażam sobie przyjścia do pracy bez tej
bielizny. Zostałeś naczelnym dyrektorem?<br /> - O, na to muszę
jeszcze poczekać. Jednak bycie zastępcą wymaga więcej pracy niż
bycie dyrektorem. Muszę się zajmować każdą, nawet absurdalną,
sprawą. Takie życie.<br /> - Prześliczne róże – zmieniła
temat Stefcia. - Dawno już takich nie dostałam. Mój Mareczek zbyt
często jest w rozjazdach. Podobno po ślubie ma się to zmienić. A
jak tobie się układa w sprawach sercowych?<br /> - Moje sprawy
sercowe to wyschła pustynia. Chciałbym się zaangażować,
ustatkować, ożenić. Nawet mieć dzieci. Ale nie mam z kim. Te
znajome dziewczyny zupełnie mi nie pasują. W zasadzie przez to, że
równam wzwyż, do ciebie. <br /> - Aleksandrze!<br /> - Taka
jest prawda! Zostaw tego Marka i wyjdź za mnie. Kocham cię już
tyle czasu! <br /> - Przystopuj, chłopaku!<br /> - Wiem, wiem.
Iga tylko namieszała mi w głowie zapoznając z tobą. Zawsze będę
cię kochał. Nawet jeśli się ożenię. Ciebie nie można
zapomnieć. Może kiedyś jeszcze zdarzy się nam wspólny sylwester.
<br /> Rozmawiali jeszcze chwilę, aż Aleksander dopił kawę, po
czym Stefcia zebrała swoje rzeczy, w tym kwiaty, rzuciła
sekretarce, że dziś już jej nie będzie i wyszła razem ze swoim
gościem. Aleksander miał na parkingu służbowy samochód. Otworzył
przed Stefcią drzwi pasażera i pomógł umościć się tam razem z
kwiatami.<br /> Popołudnie okazało się bardzo miłe.<br />
Adoracja mężczyzny – to, czego ostatnio szczególnie
potrzebowała.<br /> Gdy położyła się spać przypomniało się
jej, że ma wysypkę na dłoniach. Jeszcze raz zapaliła światło –
wysypki już nie było. I całe szczęście! A gdy sen znów zaczął
ją mroczyć przypomniała sobie, o co prosił Marek – ma zaprosić
kilka „dziewcząt do wzięcia” od siebie z pracy. Może jutro na
tym świątecznym przyjęciu kogoś wybierze. Kadrową, która jest
od kilku lat w separacji. I Mariolę. To na pewno. Sekretarka też
jest panienką... Kogoś jeszcze? Nie bardzo wiedziała, kogo. Babcia
miała przywieźć Frankę. Może pani Jadzia kogoś podpowie... <br />
„Bladym świtem” zadźwięczał dzwonek u drzwi. Stefcia
miała nadzieję, że to Marek. Ale zawiodła się – w drzwiach
stanął Kamil.<br /> - Witaj, moja śliczna! Wszelkiej
pomyślności! I koniecznie zgody między wami. Będzie dobrze, bo
nie może być inaczej. Przyleciałem zrobić ci włosy. Musisz dziś
wystrzałowo wyglądać. Niech wszyscy faceci się w ciebie wgapiają.
I niech się ślinią na twój widok! A co! Proszę kwiatuszki. <br />
Cały Kamil!<br /> - Ty wiesz, jak poprawić mi humor. Dziękuję
mój zacny, najlepszy przyjacielu! - objęła go i serdecznie
wycałowała.<br /> A w pracy pani Jadzia z radością
zaakceptowała zaproszenie na ślub. Chwilę zastanawiała się, kogo
jeszcze zaprosić. <br /> - Owszem - powiedziała. - I Agnieszka z
rachunków walutowych, i „taka nowa”, czyli Gabrysia z
księgowości. Ale Agnieszka jest właśnie chora, ma ciężką
anginę. Poza tym Agnieszka jest bardzo biedna, bo ma na swoim
utrzymaniu pradziadka, który nie ma żadnych świadczeń i babcię z
niewielką rentą. Musiała przerwać studia, by iść do pracy.
Dyrektor zna jej sytuację materialną, a ponieważ jest bardzo dobrą
pracownicą, zawsze daje jej najwyższą premię. W zasadzie to ona
nie będzie się miała w co ubrać na ten ślub. Tam masa pieniędzy
idzie na leki i na ogrzewanie mieszkania – kadrowa smutnie pokiwała
głową.<br /> - A ja mam cały karton ubrań do wyrzucenia!<br />
- No co pani! Niech pani nie wyrzuca! <br /> - A co mam z nimi
zrobić? To są rzeczy już dawno niemodne. <br /> - Ja je wezmę z
pocałowaniem ręki i dostarczę Agnieszce.<br /> - Sądzi pani, że
to wypada? Nie chciałabym jej urazić! Sporo z tych rzeczy nosiłam
do pracy.<br /> - Wypada. A ona jest mądrą dziewczyną i będzie
umiała zadbać o te ubrania. Tu coś zmieni, tam doszyje, jedno
skróci, a drugie wydłuży. Albo da babci. Ta jej babcia to też
takie chucherko jak pani i jak Agnieszka. Z tym, że Agnieszka jest
niższa od pani. Zresztą – na wyrzucenie zawsze jest czas.<br />
- A co pani powie na zaproszenie sekretarki? <br /> - Naszej
Dziuni? Dziewczyna oszaleje ze szczęścia!<br /> - Mam jeszcze
Mariolę na myśli... Marek powiedział, że będzie sporo wolnych
chłopaków, takich nie żonatych. Później będzie obiad w
restauracji i być może tańce.<br /> - Na to to ja się już nie
piszę. Jestem za stara!<br /> - Nie może mi pani zrobić takiej
przykrości. I dyrektorowi. Obiecał być z żoną. Bardzo panią
proszę... <br /> - Zastanowię się, ale na razie nic nie
obiecuję. I zrobię wszystko, by namówić Agnieszkę. Mam nadzieję,
że do tego czasu wyzdrowieje.<br /> - A ja na jutro przyniosę
torbę z ubraniami. <br /> Nim skończyła się impreza z okazji
Dnia Kobiet – dziewczyny zostały zaproszone i wszystkie się
zgodziły. Tylko z Agnieszką sprawa nie została wyjaśniona, ale
Stefcia była dobrej myśli. <br /> A pod domem z wynajmowanym
mieszkaniem na Stefcię już czekał Marek... Chwycił ją w
ramionach i zachłannie całował, nie zwracając uwagi na ludzi.<br />
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem – szeptał
jej we włosy. - Moja kochana! Moja najwspanialsza! Jak dobrze znów
mieć ciebie w ramionach i przytulać! Tak bardzo cię kocham! I
bardzo za tobą tęskniłem. Ale nareszcie jestem. I ty jesteś. Już
nigdzie się nie wybieram. Nareszcie razem! Idź do domu, a ja coś
wezmę z samochodu i też zaraz przyjdę. <br /> - Pójdę z tobą.
Przecież chcę zobaczyć tę twoją mazdę.<br /> - To później.
Mazda nam nie ucieknie. Posłuchasz mnie?<br /> - A mam wyjście? -
śmiała się do niego radośnie. Wszystkie czarne myśli od niej
odpłynęły. Liczył się tylko Marek, jego czułość, miłość,
obecność. Jej świat zalało słoneczne światło!<br /> A
później utonęli w sobie na dwie godziny – spragnieni,
stęsknieni, pełni wzajemnej miłości. Stefcia znów była
szczęśliwa. Oboje byli szczęśliwi. Powiedział, że nigdy nikogo
tak nie kochał, jak ją kocha. Za nikim tak bardzo nie tęsknił.
Trudno mu się usypiało bez jej obecności u boku. Tęsknota wręcz
go pożerała. <br /> - Istniejesz tylko ty. Dlaczego tak długo
byłem ślepy? Bałem się trwałego związku. To po tych mych
zagranicznych przygodach. I bałem się, że mnie nie zechcesz.
Jestem już taki stary! Oglądałem cię nagą... Pamiętasz, jak się
dla mnie w Wierzbinie rozbierałaś? Myślałem, że oszaleję z
pragnienia! A ty tak słodko wtuliłaś się we mnie... I to też
było dobre. Zalała mnie fala niewypowiedzianej miłości.
Wiedziałem już, że tylko ty. A później zaskoczyłaś mnie tym,
że jeszcze nigdy nie współżyłaś z żadnym facetem. Tego się
absolutnie nie spodziewałem. Ty nie wiesz, ale jesteś pierwszą
moją dziewicą... Uwielbiam twoje gorące i śliskie wnętrze,
uwielbiam, kiedy zaciskasz, tam w głębi, swoje mięśnie, jakbyś
nie chciała mnie nigdy wypuścić... Doznania są nie do opisania...
Tonę w tobie i jestem szczęśliwy... Szaleję za tobą!<br />
Kwiaty? Perfumy od Chanel, koronkowa bielizna? To wszystko nie było
ważne wobec takich wyznań, wobec pocałunków i przytuleń... Słowa
cenniejsze nad wszystko!<br /><br />c.d.n.<br />fot. z internetu</p><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-21500933856314092782023-06-03T12:28:00.003+02:002023-06-03T12:28:55.451+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.23.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuWWlmG8o55XgiC2lF1ox1yfasxMtClkhDCRk0Kc2EBt2poMK5tnV48rRJzZOHdSVoayFAZeXvLeNWeOTUM8GdAMyigI8QIB_rrtHFhtDBszIam7_SbEGIdI-986d_Woes9jjQUAllNAsPaLHcZ3KX8VSlCVm_u7rZbglSgzNagbPrg8XgScJOlujD/s720/1470383814605.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="720" height="160" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuWWlmG8o55XgiC2lF1ox1yfasxMtClkhDCRk0Kc2EBt2poMK5tnV48rRJzZOHdSVoayFAZeXvLeNWeOTUM8GdAMyigI8QIB_rrtHFhtDBszIam7_SbEGIdI-986d_Woes9jjQUAllNAsPaLHcZ3KX8VSlCVm_u7rZbglSgzNagbPrg8XgScJOlujD/w200-h160/1470383814605.jpg" width="200" /></a></div><br />STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 23.</b><br /> <br /> - A
jednak nie powinniśmy brać ślubu.<br /> Siedzieli u Marka w
domu, w salonie. Stefcia właśnie poprawiała kwiaty w wazonie, a
Marek odłożył czytaną jeszcze przed chwilą gazetę. Stefcia z
wrażenia omal nie wywróciła wazonu. <br /> Był marzec, wiały
już całkiem wiosenne wiatry, a te tulipany na stole były
zapowiedzią pięknej wiosny. Niedługo miał być ślub cywilny w
Krakowie, zaproszenia zostały wysłane, wszystkie sprawy zapięte na
ostatni guzik, ślubne stroje czekały w szafie. <br /> Patrzyła
na Marka w bezgranicznym zdumieniu, jej oczy z wolna wypełniły się
łzami, opuściła głowę i szybko wyszła do kuchni. Nie odezwała
się. Zaledwie miesiąc wcześniej na dobre przeprowadziła się do
narzeczonego i prawie zwolniła wynajmowane mieszkanie. Co z nią
teraz będzie? Przecież nie będzie go błagać o ślub! Była tak
bardzo wstrząśnięta, że z trudem łapała oddech. Jak on mógł
powiedzieć coś takiego!? „Powiedział, bo tak właśnie myśli...”
Rozumiała, że musi się natychmiast od Marka wyprowadzić. Ale
gdzie? Jak? Nie miała w Krakowie przyjaciółek, a ze względu na
pracę nie mogła wyjechać do Wierzbiny. Znalazła się w potrzasku.
<br /> - Stefciu... - stanął tuż za nią i położył ręce na
jej ramionach. <br /> Strząsnęła je niecierpliwie. Wcześniejsze
słowa zabolały ją niesamowicie mocno. <br /> - Postaram się jak
najszybciej wyprowadzić – powiedziała lodowatym głosem. - Ale to
mi chwilę zajmie. Tamtego mieszkania pewnie już nie odzyskam. Ale i
tak zaraz zacznę się pakować. <br /> Jeszcze w grudniu mieli
trudną rozmowę. Marek zaproponował jej, by od stycznia została
jego asystentką, a zrezygnowała z pracy w banku. Zgodziłaby się,
gdyby powiedział wspólniczką. Ale na sekretarkę mógł sobie
kogoś zatrudnić. Stanowisko asystentki było poniżej jej
możliwości. <br /> - Wynajmiesz sobie jakiś lokal, zatrudnisz
dowolną pomoc i obejdziesz się beze mnie.<br /> - Ale ja chcę z
tobą!<br /> - Chyba nie przemyślałeś sprawy. <br /> - Tak
ważna jest dla ciebie praca w banku?<br /> - Jeśli to będzie
możliwe popracuję tam przynajmniej kilka lat. Twoja praca też jest
dla ciebie ważna, więc dlaczego mi się dziwisz?<br /> - Nie chcę
powierzać moich spraw pierwszej z brzegu dziewczynie.<br /> - To
wybierz taką, której możesz zaufać. <br /> Spięcie przybrało
na sile. Padły słowa, których Marek później żałował. To
Stefcia chciała, by siedział w Krakowie, a teraz mu to
uniemożliwiała! A ona już zobaczyła, że ich związek bardzo się
różni od związku z Liamem. Marek chciał narzucać swoją wolę.
Nie uzgadniał z nią decyzji dotyczących ich wspólnego życia.
Uważał, że tylko on ma prawo o wszystkim decydować. Stefcia nie
chciała kłótni, nawet mocniejszych zadrażnień. Mówiła co myśli
i wycofywała się do swoich okopów, ale uparcie pozostawała przy
swoim. A to burzyło krew w Marku. Obydwoje przez wiele lat byli
niezależni i teraz nie umieli uzgodnić wspólnych stanowisk. W
zasadzie Marek nie umiał dyskutować, spierać się i szukać
jednocześnie kompromisu. To zostawiał dla obcych, dla spraw
zawodowych. Po kilku, a może nawet kilkunastu próbach zrezygnowała
z przedstawiania swoich argumentów. Mówiła czego chce, czego
bezwzględnie potrzebuje i na tym kończyła dyskusję. Na to Marek
reagował słowami „jesteś uparta jak osioł”. Po takich słowach
wykrzyczanych w złości Stefcia już nie szukała kompromisu.
Postępowała zgodnie z własnymi przekonaniami. Ich związek szedł
w rozsypkę. Mimo tego Marek nalegał, by Stefcia przeprowadziła się
do niego. Może przebywając ciągle razem jakoś się dotrą. <br />
- Nie wiem, czy chcę. Za dużo jest między nami sprzeczek i
dąsów. Albo zobaczysz wreszcie we mnie partnerkę, albo szkoda
wikłać się w dalszy związek, pełen awantur i dziwnych
niedomówień. Nie czuję twojej miłości, ani choćby twojej
troski. Wspólne łóżko to za mało. Oddalasz się ode mnie. A ja
nie będę cię przywiązywać sznurkiem. Ani obrączkami. Mam dość.
<br /> Później nie widzieli się przez kilka dni. Marek miał
czas na przemyślenia. I dużo się zmieniło między nimi na lepsze.
On nie był już taki zasadniczy, ona była dużo łagodniejsza.
Awans Stefci na dyrektora jakby podniósł rangę narzeczonej w jego
oczach. Już nie mówił o tym, by została jego asystentką. <br />
Oboje zaczęli szukać tego, co ich łączy, a unikać
nieporozumień.<br /> Choroba Marka wstrząsnęła Stefcią.
Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo go kocha. Przeprowadziła
się do Marka, ale dla siebie samej nadal pozostawał surową
nauczycielką. Nie chciał, aby Marek znalazł jakieś powody do
stawiania jej zarzutów. Naprawdę bardzo się starała. Czy on to
dostrzegał? Nie miała pewności. Pozostawał względem niej
szarmancki, dawał drobne upominki, przynosił kwiaty, zabierał do
teatru i restauracji. Zapoznał ją ze swoimi przyjaciółmi. Czyli
szlo ku lepszemu. <br /> Gorąco łączyły ich sprawy łóżkowe.
Marek był tu wybitnym wirtuozem, dostarczał wielu emocji, wzruszeń,
niesamowitych doznań. Otworzył Stefcię na miłość fizyczną
połączoną z największą czułością. Pod tym względem Stefcia
była szczęśliwa. <br /> A teraz „nie powinniśmy brać
ślubu”?<br /> - Porozmawiajmy – poprosił biorąc ją w
ramiona, mimo wyraźnego oporu. Był od niej dużo silniejszy. -
Zrobię herbatę i spróbuję wyjaśnić, o co mi chodziło. I nie
próbuj się pakować! Kocham cię. Bardzo cię kocham. I nic się w
tej kwestii nie zmieniło. Po prostu użyłem niewłaściwego zwrotu.
Idź, usiądź, zaraz przyjdę z herbatą. I wino. <br /> Rozmowa
była długa i wyczerpująca, na szczęście doszli do porozumienia.
Stefcia zrozumiała, że Marek mówiąc, iż nie powinni brać ślubu
chciał dać jej do zrozumienia, że nie chce mieć z niej
pielęgniarki, a żonę. Że boi się, że jego serce jest zbyt
słabe, że mężczyzna o tak chorym sercu nie powinien się wiązać
na stałe z kobietą. Dla Stefci to była bzdura. Nie wolno mu tak
myśleć! Później się długo i namiętnie kochali. <br /> - Ty
masz chore serce? Jakie chore serce? To, co wyczyniasz w pościeli
jest tak wyrafinowane, że żaden lekarz nie uwierzyłby w twoje
chore serce! A jednocześnie jesteś najprawdziwszym Żakiem – bo
jeśli już chorować, to właśnie na serce!<br /> Ona sama nigdy
przed Markiem nie skarżyła się na zdrowie, na złe samopoczucie,
na zmęczenie. Przyjęła na siebie sporo domowych obowiązków i
wykonywała je mimo tego, że czasami była po prostu zmęczona.
Nigdy nie prosiła Marka, by jej w czymś pomógł lub wręcz
wyręczył. Pracowała zawodowo i często przynosiła do domu
dokumenty, nad którymi musiała posiedzieć, bo nie starczało jej
czasu w pracy. A jednak gotowała obiady (prawda – często
posiłkowała się „gotowcami” przywiezionymi z Wierzbiny),
prała, sprzątała, prasowała, pamiętała o podlaniu kwiatów i
wyniesieniu śmieci. Dwa razy nawet odśnieżyła podjazd pod
nieobecność Marka. Te codzienne obowiązku zabierały jej całkiem
dużo czasu. Miała prawo być zmęczona.<br /> Do następnej
poważnej awantury doszło właśnie przez śmieci. Na dworze była
wtedy wyjątkowa chlapa, taka, że to psa z budy nie wypędzisz, a
ona ubrała się i śmieci jednak wyniosła. Marek zauważył to
dopiero wtedy, gdy nieco zbyt głośno zamknęła za sobą drzwi
wejściowe. Podmuch wiatru spowodował, że drzwi wysmyknęły się
jej z ręki. <br /> - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież ja
mogłem wynieść – zawołał wtedy oburzony. <br /> - Marku, ty
mi nie musisz mówić, że mam coś ugotować, uprać lub posprzątać.
Więc i ja nie będę ci mówić, abyś coś zrobił. Jeśli zechcesz
– to sam się włączysz w różne domowe czynności. A skoro tego
nie robisz, to ja muszę zrobić. Kropka.<br /> - Nie musisz mnie
prosić o pomoc. Wystarczy powiedzieć zrób to albo tamto. <br />
- Mylisz się, Marku. To ty sam musisz znać swoje obowiązki. Ja nic
nie muszę mówić. Tak rozumiem partnerstwo. Ty po prostu nie
interesujesz się domowymi sprawami. Zatem wszystkie te drobne, choć
uciążliwe, rzeczy spadają na mnie. Zrozum – ty mi nie musisz
pomagać! Ty powinieneś uczestniczyć w domowych sprawach na
zasadzie partnerstwa. Przecież wiesz, gdzie trzymamy śmieci, gdzie
stoi odkurzacz, widzisz, że na stole i parapetach już się zbiera
kurz, że choćby po obiedzie są naczynia do zmycia. <br /> - Ale
przecież nie spodziewamy się gości!<br /> - Ja nie sprzątam dla
gości, tylko dla nas. Taka jest między nami różnica. Ale skoro
już rozmawiamy o takich sprawach, to ty jutro zrobisz obiad, bo ja
wrócę raczej dość późno, może aż po osiemnastej.<br /> - A
to dlaczego?<br /> - Mam zamiar pochodzić po sklepach i zajmie mi
to dużo czasu. <br /> Wydawało się, że sprawa śmieci zmarła
śmiercią naturalną. Otóż nie – za kilka dni znów wypłynęła.
Marek się niesamowicie zdenerwował, aż brał swoje tabletki pod
język. A Stefcia milczała, choć krzyki Marka bardzo ją zraniły.
Była rozdygotana, nawet herbatka z melisy nie pomogła. Rano
powiedziała, że ma dość. Głównie tych idiotycznych awantur.
Jeśli Marek sprowokuje jeszcze jedną, tylko jedną, to ona się
wyprowadzi najszybciej, jak to będzie możliwe. I ślubu też nie
będzie. Nie ma zamiaru szarpać się przez całe życie. Wóz, albo
przewóz. Koniec.<br /> - To jest ultimatum?<br /> - Tak.
Nieodwołalne.<br /> - A rób, co chcesz! - odpowiedział
lekceważąco i machnął wymownie ręką.<br /> Prawdę
powiedziawszy tego się absolutnie nie spodziewał. <br /> Ale
wiedział, że Stefcia słowa dotrzyma!<br /> Natomiast do Stefci
dotarło, że Marek jest niewychowany. No bo i kto miał go wychować?
Matki nie znał, nie pamiętał, babka odeszła zbyt wcześnie,
podobnie stryj. W stosunku do obcych Marek był grzeczny i układny.
Ale nie w stosunku do niej. Nie wiedziała, z czego to wynika.
Przecież mówił, że kocha i dawał to wyraźnie odczuć. A później
traktował z lekceważeniem, niemal z pogardą. To tak strasznie
bolało! Jest już za stary, by ktoś go naprostował! Nie będzie o
niego walczyć. Już nie. Utwierdzała się w przekonaniu, że jednak
nie powinni brać ślubu. Nie chciała prowokować następnej
awantury, ale powiedzieć o swoich przemyśleniach musiała. Im
szybciej, tym lepiej. W drodze do pracy kupiła gazety, bo
postanowiła znaleźć dla siebie mieszkanie. Chciała przejrzeć
ogłoszenia. Lada dzień spodziewała się następnej awantury, gdyż
była pewna, że Marek nie wytrzyma. Ona też – tego lekceważenia
i braku szacunku. Ale zaraz po przyjściu do pracy zadzwoniła
najpierw do właścicielki mieszkania, które wynajmowała do
niedawna. Było wolne! Stefcia zwolniła się na godzinę z pracy i
pojechała do kobiety. Zapłaciła za pół roku z góry. Mogła
zapłacić za rok, ale nie wiedziała, czy to ma sens. Kobiecie
chodziło o pieniądze – potrzebowała na coś większej kwoty.
Stefcia miała tam jeszcze trochę swoich rzeczy, które ojciec
powinien zabrać do Wierzbiny – łóżko, pralka, kilka szafek,
kilka spakowanych już pudeł. Obiecał uporać się z tym do końca
marca. Teraz to trzeba odwołać. <br /> Po pracy wróciła do domu
Marka. Spakowała najważniejsze rzeczy – pościel, ręczniki,
bieliznę i niewielką ilość ubrań. A także trochę kuchennych
akcesoriów. <br /> Zadzwoniła do hotelu, w którym Marek zawsze
się zatrzymywał. Zatrzymał się i teraz, ale nie było go w
pokoju. <br /> - A może pani przekazać mu wiadomość?<br /> -
Tak. Oczywiście – odpowiedziała recepcjonistka. <br /> - To
będzie jak krótki liścik. Proszę zapisać. Gotowa?<br /> - Tak.
Proszę podyktować.<br /> - „Wyjeżdżam na jakiś czas.
Pamiętaj o piecu. Klucze w wiadomym miejscu. Kocham cię.”<br />
- Jakiś podpis?<br /> - S.Ż. To powinno wystarczyć. Tylko –
błagam! - niech pani nie zapomni! Głównie o ten piec chodzi.<br />
Wykonała jeszcze jeden telefon – do Kamila. Rozmawiała przez
chwilę o niczym. Nie mogła mu powiedzieć, że wraca na stare
śmieci, bo mógł to wygadać Markowi. <br /> - Coś się stało?
- domyślił się Kamil. <br /> - Chyba muszę rozstać się z
Markiem – szepnęła do słuchawki prawie płacząc. <br /> -
Zaraz przyjadę do ciebie!<br /> - Nie, nie. Właśnie się
spakowałam i opuszczam mieszkanie Marka.<br /> - Gdzie cię
znajdę?<br /> - A przysięgniesz, że nie zdradzisz mnie przed
Markiem? Bo on pewnie do ciebie zadzwoni.<br /> - Przysięgam.<br />
- Będę w starym mieszkaniu. <br /> - Przyjadę zaraz po pracy.
Nigdzie się nie ruszaj. Będę chciał pięć litrów kawy, bo już
padam. <br /> To ostatnie zdanie uświadomiło Stefci, że nie
wzięła ze sobą ani kawy, ani herbaty, ani czegokolwiek do
jedzenia. Pospiesznie spakowała trochę słoików z mięsem, paczkę
makaronu i kilka innych produktów. Po drodze dokupiła chleb, jajka,
twaróg i mleko. Chleb był już czerstwy, ale trudno. Jezu! Cały
dzień nic nie jadła! Teraz usmażyła sobie jedno jajko i zjadła
właściwie na przymus, z rozsądku. Źle się czuła, leciała z
nóg. Z trudem wniosła drugą część bagaży. <br /> Kamil,
ledwie przyszedł, objął ją i zażądał – mów! Rozpłakała
się w jego uścisku. Ale jej ciężko było mówić. Nie nawykła
się skarżyć. <br /> - Dziewczyno – mów! Wyrzuć to z siebie.
Będzie ci lżej.<br /> - Najpierw zrobię kawę. <br /> Razem
poszli do kuchenki. <br /> - Nie układa się nam. Nie możemy się
dotrzeć. Chyba mam za duże wymagania, a nie mogę z nich
zrezygnować. On mną pomiata. Lekceważy. Nie umiem się z tym
pogodzić. Dzwonił do ciebie? <br /> - Nie. Powiedz dokładnie, co
się stało. <br /> Usiedli w szarym saloniku i Kamil słowo po
słowie wydobywał wszystko ze Stefci. <br /> - Jak ja jestem
szczęśliwy, to ty jesteś nieszczęśliwa. I tak na zmianę. -
Zauważył w końcu. - Zupełnie nie rozumiem, co z jego głową się
stało. Zupełnie jak nie Marek. Nie znałem go od tej strony.<br />
- Teraz się zastanawiam, czy w ogóle brać ślub. Po co mi taki
facet? Po co mi takie kłopoty? <br /> - Ja mu chyba muszę gębę
obić.<br /> - Nawet tak nie myśl. Chciałabym tylko zrozumieć,
dlaczego jest dla mnie tak nieuprzejmy, tak wrogi, nieprzyjemny,
dlaczego mnie poniża? Skarżę się tobie, ale w zasadzie już
podjęłam decyzję – nie będzie ślubu. Nic mu nie jestem winna.
Czuję się zdradzona i upokorzona. Dość tego.<br /> -
Porozmawiam z nim.<br /> - Ani mi się waż! Ja już nic od niego
nie chcę. I nie mów mu, że się skarżyłam. On zaraz wyskoczy z
tym, że ja chcę mieć z niego drugiego Liama. Oczywiście, że ich
porównuję. A dlaczego mam nie porównywać? Jednak nigdy nie
oczekiwałam, że będzie tak dobry, jak Liam. Lecz to, co się
dzieje, przekracza wszelkie granice. Marek chyba myślał, że będę
się go radzić w sprawach służbowych. Nigdy nie prosiłam go o
żadne podpowiedzi. Nigdy. Później był dumny z tego, że zostałam
zastępcą dyrektora. A nagle się wszystko zmieniło. Jakiś czas
temu, chyba jeszcze w grudniu, poprosił mnie bym została jego
asystentką, rozumiesz – coś jak sekretarka. Nie zgodziłam się.
Co innego, gdyby zaproponował mi bycie wspólniczką. W tamtym
momencie zaczęły się wszystkie niesnaski. Mimo wszystko było
jeszcze do wytrzymania. Ale teraz... Jeśli chce mieć kucharkę,
sprzątaczkę, kochankę – to niech sobie wynajmie. Ja mam być
jego żoną, a nie pomiotłem. Nie może mi rozkazywać, nie może mi
stawiać wymagań, żądań. Wielce się oburzył, gdy powiedziałam,
aby zrobił obiad. Myślisz, że zrobił? „Usmaż sobie jajka”.
Tyle mi powiedział. On jest jakiś nienormalny. Daje mi kwiaty i
perfumy, czasem jakąś książkę, albo nawet bieliznę. Twierdzi,
że kocha. A później taki gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt
stopni. Ja tego nie wytrzymuję! Tego człowieka już się nie
zmieni. Musiałby doznać jakiegoś trzęsienia ziemi. Mówiłam ci –
postawiłam mu ultimatum. Więc się nie kłócił, nie zrobił
awantury, ale wyjechał bez mojej zgody. Nie zadzwonił do mnie do
pracy. Dla mnie to jest coś gorszego, niż awantura. Mam dość. Nie
będzie ślubu... A ja się tak przejęłam, gdy on trafił do
szpitala. Tak bardzo się o niego bałam! Powiedziałam ci o
wszystkim, ale wcale mi nie ulżyło. Pamiętaj – nie możesz mnie
zdradzić. <br /> Kamil sam zrobił następną kawę. Był
zamyślony. <br /> - Obawiam się, że będę teraz adwokatem
diabła. - Usiadł na swoim miejscu i dalej siedział smutny. <br />
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zaniepokoiła się Stefcia, gdy
dalej milczał. <br /> - Właśnie nie wiem, jak ci to powiedzieć,
by cię mocno nie zranić.<br /> - Mów. Zrań. Ale powiedz
wreszcie, jak to widzisz.<br /> - Między wami jest walka o
dominację w związku. <br /> - No coś ty!<br /> - A jednak. Ty
chcesz, aby wszystko było po twojemu. To zrób, tam nie jedź. Ale
to tak nie działa! Ty jesteś silną, niezależną kobietą. A on
jest mężczyzną, który chce mieć słabą kobietkę. Taką, którą
mógłby się opiekować, troszczyć, usuwać przeszkody sprzed jej
stóp. <br /> - Rozmawiałeś z nim?<br /> - Chyba ze dwa razy,
ale nie tak dokładnie jak z tobą. Coś mi wspominał o twojej
niezależności, o tym, jak bardzo jesteś... akuratna, dokładna. O
tym, że nie pozwalasz sobie na moment słabości. Musisz mu zostawić
tak zwane pole do działania. Musi mieć możliwość wykazania się,
udowodnienia nawet sobie samemu, że jest mężczyzną. Odśnieżanie
podjazdu to zbyt mało! Albo grzebanie w samochodzie. Ale w twoim i
tak nie może grzebać, bo wszystko załatwia twój tato albo
mechanik z Wierzbiny. On nie ma jak być dla ciebie podporą i
ostoją. Zarabiasz duże pieniądze. Z tego co wiem, nie macie
wspólnej kasy. I nie macie wspólnych planów. No, może oprócz
ślubów. Nie wyrzekaj się Marka. Skoro jesteś taka silna i
niezależna, spróbuj to wszystko zmienić. Oboje macie być
szczęśliwi. <br /> - Muszę to przemyśleć, bo chyba masz rację.
<br /> - Przemyśl. I jak najszybciej wróć do Marka. On ma swoją
dumę i honor. Pewnie cię przeprosi. Ale nie o przeprosiny tu
chodzi, a o naprawienie wszystkiego. Musicie rozmawiać. Dużo
rozmawiać. W każdym związku ważna jest miłość. Może nawet
najważniejsza. Ale liczą się dobre chęci, skierowanie swojej
uwagi na dobro partnera, ustępowanie w mało ważnych sprawach. I
nie strzelanie fochów z byle powodu. Przecież masz pewność, że
Marek cię kocha. Daj mu szansę. Otwórz się na niego tak do dna,
do głębi. Nie stawiaj siebie na pierwszym miejscu, a wasze wspólne
dobro. Wtedy się dogadacie. Jak będzie trzeba to nawet zostań jego
asystentką. Po godzinach w banku. Przecież korona ci z głowy nie
spadnie. Przemyśl to. A ja muszę już wracać do mojego chłopaka.
On dziś ma drugą zmianę i zaraz powinien być w domu. Na ile
wynajęłaś to mieszkanie?<br /> - Na pół roku.<br /> - To
wynajmij na cały rok, a ja je podnajmę u ciebie. Najchętniej bym
kupił, ale na razie nie stać mnie, musiałbym brać kredyt. Mój
chłopak na to nie pozwoli. <br /> - Ja ci mogę pożyczyć te
pieniądze. Tyle, że w dolarach, bo takiej kwoty nie da się
odsprzedać od ręki. Inna sprawa, czy pani Kalinowska zechce je
sprzedać...<br /> - Na razie wynajmij na rok. A później
zobaczymy.<br /> - Jesteś szczęśliwy?<br /> - Bardzo.
Niewyobrażalnie bardzo. Jednak... Ty możesz iść ulicą trzymając
Marka za rękę, nawet całować się z nim w miejscu publicznym. A
nam nie wolno. Rozumiesz? Dla ludzi nasze uczucia się nie liczą.
Wdeptaliby nas w błoto. Musimy być bardzo ostrożni i dlatego
będzie lepiej, gdy on będzie miał własne mieszkanie. Tylko ten
brak telefonu jest okropny. Pojedziesz do Wierzbiny na najbliższy
weekend?<br /> - Tak planowałam, ale boję się, że bym się
wygadała z moimi problemami. Przecież już byłam gotowa
zrezygnować ze ślubu. <br /> - Dogadacie się. Jesteś mądrą
kobietą. <br /> - Ale uczeszesz mnie do ślubu?<br /> - Do
obydwu ślubów. Nie waż się z tym iść do kogoś innego!<br />
- Mam nadzieję, że będziesz na weselu ze swoim chłopakiem.<br />
- To jest niemożliwe. Wręcz wykluczone. Nie możemy pokazywać się
razem publicznie. Choć bardzo to nas boli. A wiesz? On też ma na
imię Staszek... Jeszcze coś ci powiem: nie wybaczaj Markowi tak
szybko. Niech się trochę postara. Niech poprzeżywa, niech mocniej
zatęskni. Właśnie od tego jest facetem. Zapamiętasz?<br /><br />c.d.n.<br />fot. własne</p><p> </p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-76144724018259387962023-05-27T08:44:00.003+02:002023-05-27T08:44:32.751+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.22<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMp8zgpJQZEHeUgQfXny1ULbAGNl5uYwotI2HFbJPuQwWL7e76wKCVpFZ4msEsboMqKLZjKGO8vZtmvJ5ZZrGlyibb21xWoRTEGrRZ1RCufiNqflf0zTqicI5XokSiZ22F-9SBy23JQ2ho64g3De86t-KQTtBNNwYAnGpVYzUc9UrUE62vfI6Zqzn1/s1024/SDC13828.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="768" data-original-width="1024" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMp8zgpJQZEHeUgQfXny1ULbAGNl5uYwotI2HFbJPuQwWL7e76wKCVpFZ4msEsboMqKLZjKGO8vZtmvJ5ZZrGlyibb21xWoRTEGrRZ1RCufiNqflf0zTqicI5XokSiZ22F-9SBy23JQ2ho64g3De86t-KQTtBNNwYAnGpVYzUc9UrUE62vfI6Zqzn1/w200-h150/SDC13828.JPG" width="200" /></a></div><br /> STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 22.</b><br /><br /> Zmarła
Kaisa, a pogrzeb miał być dopiero po świętach. Halvar dość
długo rozmawiał ze Stefcią. Podkreślił, że miło mu bardzo, że
planuje przyjechać do Szwecji, że dla niego to ważne. Niech go
zawiadomi o dokładnej dacie i godzinie, a on ją odbierze z
lotniska. Ale to była zima i byle zadymka mogła lot uniemożliwić,
dlatego Stefcia zdecydowała się jednak na samochód. Umówiła się
z Dorotką, bo to u niej chciała się zatrzymać. A Dorotka bardzo
naciskała, by przyjechała z narzeczonym. Przecież Marek nie musi
być na pogrzebie! Za to będzie miał okazję poznać się z
rodziną. Poza tym nawet Stefci będzie raźniej z mężczyzną. I
Marek się zgodził. <br /> Do świąt było jeszcze kilka dni. Na
prośbę Kamila Marek przyprowadził z Krakowa jego auto. Przywiózł
nie tylko świeże wiadomości z salonu, ale także uzupełnienie do
„fryzjerskiego kuferka”. A Kamil miał nadzieję, że jakoś
uradzi tym kilku damskim głowom. Na razie ciągle miał słabe
plecy, nogi i ręce. Sam do siebie mówił, że czas przestać się
lenić. Najwyżej po każdej głowie będzie odpoczywał – żartował
w myślach. <br /> Najpierw dobrał się do włosów pani Basi –
to było wieczorem, razem z babcią Stefcią i Edwardem pojechali tam
na kolacje. Piotrek był gdzieś z kolegami. Włosy pani Basi to był
jeden wielki puch! Ale jakoś sobie poradził. Na drugi dzień z rana
ostrzygł i ułożył włosy babci Stefci. Nie było tak źle.
Wprawdzie ręce mu mdlały, ale nie musiał robić sobie przerwy.
Kiedy po strzyżeniu i modelowaniu usiedli w kuchni na herbatę
kolana mu drżały jak po wielkim biegu. A Franka zapytała, czy i
ona może liczyć na pana Kamila. Nawet nie wypadało jej odmówić!
Ostrzygł ją po obiedzie. I stwierdził, że nie jest źle – że
wraca do formy! A wieczorem ostrzygł jeszcze pana Edwarda i jednego
z kolegów Piotra. Zaraz zgłosili się następni, jednak w tym dniu
Kamil był już za bardzo zmęczony. Na drugi dzień Franka zapytała,
czy mógłby zająć się włosami całej rodziny Stacha. On jest tak
zajęty, że nawet nie ma czasu zawieźć ich do fryzjera. Zresztą
dziadek i tak by nie dal rady tam dotrzeć. Kamil oczywiście się
zgodził, bo czyż miał inne wyjście? Pojechali natychmiast, bo
przed obiadem miał przyjść fizykoterapeuta. Franka wskazywała mu
drogę. Najpierw ostrzygł i ogolił panów, później zajął się
włosami babci Staszka. Ojciec Staszka wyrwał się z pracy
specjalnie na strzyżenie i zaraz ponownie poleciał do zakładu. A
Kamil dziwił się sam sobie, że tak szybko uporał się ze
strzyżeniem. Mama Staszka była w pracy, więc ją te zabiegi
ominęły. Powiedział jednak France, że może zadbać o włosy tej
pani któregoś wieczora. <br /> Masaże i nacierania w tym dniu
były mu szczególnie miłe. A po obiedzie długo odpoczywał, nawet
się przespał z godzinę. A później ostrzygł Huberta i Belę.<br />
- Odbieram chleb miejscowym fryzjerom – powiedział przy
kolacji do babci.<br /> - A ja zbieram dla ciebie pieniądze za
strzyżenia – uśmiechnęła się babcia.<br /> - Ależ ja nie
chcę żadnych pieniędzy! - oburzył się Kamil.<br /> - A co,
złotówki lecą ci z nieba? Przecież te wszystkie szampony, odżywki
i inne pachnidła całkiem sporo kosztują. <br /> - To nie jest
wielki koszt. A mnie jest niezręcznie brać od kogokolwiek
pieniądze. I nawet nie wypada! Nie chcę! Nie ma takiej potrzeby! -
dalej buntował się Kamil.<br /> - Ale mnie wypada. Niech się
cieszą, że nie musieli siedzieć w kolejce! I koniec dyskusji. <br />
W ostatnich dniach Kamil nie widział się ze Staszkiem. Starał
się nie myśleć o chłopaku, nie marzyć, nie przeżywać. Ale był
zadowolony, że poznał jego rodzinę. Dziadek (ze strony ojca) miał
powyżej dziewięćdziesięciu lat i ledwie chodził. Najważniejsze
jednak, że był przy zdrowych zmysłach i „sam siebie obsługiwał”,
jedynie przy wejściu i wyjściu z wanny potrzebował pomocy. Babcia
(ze strony matki) dobijała właśnie osiemdziesiątki i była
całkiem żwawa. Ciągle jeszcze gotowała obiady dla całej rodziny
i trochę sprzątała - „tak aby rynek” - żartowała, grubsze
sprzątanie niech córka robi. Rodzice Stacha nadal pracowali, ale
Kamil nie dociekał gdzie. W domu nie było bogato, ale też i nie
biednie. Najważniejsze, że było czysto i ładnie pachniało. Taki
wrażliwy miał nos, a tego zapachu nie umiał rozpoznać. A może po
tym złamaniu nosa już inaczej odbierał zapachy? Od tamtej babci
dowiedział się, że Stacha pokój jest na pięterku, i że on dużo
muzyki słucha, tylko wyjątkowo schodzi na telewizję. Muszą
nadawać jakiś dobry film. <br /> - Najgorsze, że ma już
trzydzieści lat, a żadnej dziewczyny nie ma. I na co to tak czekać?
Kiedyś taka fajna Jola się przy nim kręciła, ale jemu się nie
podobała... Źle, bo latka szybko lecą. <br /> - Dobry chłopak,
a nie ma szczęścia w życiu – dodał dziadek w swojej powolnej
już mowie. - Nie skończył technikum, bo uderzył dyrektora...
Wyrzucili go ze szkoły i od tego całe zło się zaczęło. A
przecież zaraz maturę miał zdawać! Wrócił do domu, znalazł
pracę i zaczął tęgo pić. Do czego to podobne, taki młody i
tylko wódka i wódka. I jeszcze do wojska go wzięli... Musiał
odsłużyć dwa lata. A potem do tej pracy wrócił i długo już nie
popracował.<br /> - I wyrzucili go z pracy. A to było na
państwowym, w POM-ie. Bardzo szkoda. Pracował tam ledwie rok... –
wtrąciła babcia.<br /> - I tak przeszedł przez kilka zakładów
– kontynuował dziadek - ale z każdego wylatywał przez wódkę.
Dziwne to trochę, bo inni nawet mocniej pili i jakoś nie
podpadali... A Stachu szczęścia nie miał... Aż przyszedł do nas
Czajkowski. Do nas, do domu. Może z pięć lat temu. I mój syn mówi
mu, aby wziął Stacha do siebie do pracy. Czajkowski nie chciał, bo
dziś weźmie, a jutro będzie wyrzucał? To bez sensu. Staszek już
miał złą opinię, rozniosło się po Wierzbinie. Na to Staszek
zbiegł z góry i mówi, że już nie będzie pił. Musiał słyszeć
całą rozmowę. A Czajkowski na to, że nie tylko w czasie pracy,
ale w ogóle ma nie pić, nawet na weselu czy chrzcinach. Staszek na
to, że dobrze. Więc Czajkowski dalej mówi – przez pięć lat. A
jak poczuję od ciebie alkohol – to od razu wylatujesz na zbity
pysk. Nie wolno ani wódki, ani piwa, ani wina. Nic, nic, nic. I
Stachu się zgodził. <br /> - Wtedy tu przy nas wszystkich
przyrzekł, że do trzydziestego roku życia nie tknie żadnego
alkoholu – przypomniała babcia. - I dotrzymał. Trzydziestka
minęła, a on nadal nie pije.<br /> - On taki zdolny, miał
wielkie plany, chciał na studia... Jego brat jest po studiach,
wykłada w Warszawie, doktorat zrobił. Oj, jaka to specjalizacja...?
Już nie pamiętam. O, chyba coś z polityką... Szkoda, bardzo
szkoda Stacha. <br /> Obił gębę dyrektorowi technikum... To
musiała być jakaś grubsza sprawa... Dobrze, że nie trafił do
poprawczaka. Albo i do więzienia, bo musiał już być pełnoletni...
<br /> Na krótko przed świętami babcia Stefcia i Kamil siedzieli
w salonie przed kominkiem. Już był wieczór. Edward pojechał na
jakieś spotkanie wierchuszki Wierzbińskiej – opłatka – zaś
Piotr był w Karolince. Kamil przeglądał wczorajsze gazety, a
babcia rozwiązywała krzyżówkę. Zazwyczaj z krzyżówkami radziła
sobie sama, miała jedynie trudności z nazwiskami aktorów, na
szczęście takich haseł nie było zbyt wiele. <br /> Kamil
oderwał się od gazety i zapatrzył w ogień. Lubił zapach kominka.
Jego myśli poszybowały do zmarłego Staszka, a później do Staszka
z Wierzbiny. Co za splot okoliczności! W zasadzie trochę mu
przeszkadzało, że ten z Wierzbiny miał też na imię Staszek.
Pomyślał jednak, że z tej mąki wcale może nie być chleba.
Przelotne spojrzenia, choć może – na pewno! - z iskrą, to jednak
zbyt mało. Nagle zatęsknił za bliskością, dotykiem ciał, rękoma
na skórze... Tak dawno nie czuł serdecznego uścisku... <br /> -
Wiesz, Kamilu, nie radzę sobie – powiedziała ze smutkiem babcia.<br />
- Co się stało?– spojrzał na nią prawdziwie zaniepokojony.<br />
- Widzisz, synku, na wigilii będziemy mieli sporo ludzi. Może
nas zasiądzie piętnaście do dwudziestu osób. Nie ogarniam tego.<br />
- Przecież jest Franka. Przyjedzie Stefcia i Małgosia. My
faceci też pomożemy. Damy radę.<br /> - Samo ubieranie choinki
zajmie ze cztery godziny...<br /> - Tak długo? Przecież nie jest
powiedziane, że wszystkie ozdoby trzeba wieszać. <br /> - Piotr
mógłby dziś osadzić choinkę, niech czeka na werandzie.<br /> -
A gdzie są ozdoby? Mógłbym je przynieść.<br /> - W piwnicy.
Nie, nie przynoś. Dopiero jak choinka stanie. Ale to nie o choinkę
idzie, a o samą kolację wigilijną. Kiedy o tym wszystkim myślę,
to mi serce staje w poprzek!<br /> - Babciu kochana! Przecież to
będą sami swoi. Więc nawet jak coś się nie uda, to i tak nikt
nie będzie narzekał, latał po mieście i rozsiewał plotki!<br />
- No tak. No tak. Ale ja i tak nie ogarniam wszystkiego i to mnie
dręczy.<br /> - A poza tym dlaczego ma się coś nie udać? Franka
to bystra dziewczyna. Babcia przecież dała jej swoją litanię na
kartce, obie debatowałyście nad menu, wszystko jest ułożone,
zaklepane, prawie wszystkie zakupy zrobione. Będzie dobrze.<br />
- Chciałabym mieć twoją wiarę, chłopcze. Mnie się aż w głowie
kręci. Czytam hasła po pięć razy i nie rozumiem... To jest
starość. Takie gwałtowne pasmo złych przeczuć i zwątpień. I
zła jestem, że jeszcze Edzia z domu wyciągają... Wziął
samochód, to przynajmniej pić nie będzie, bo takie spotkania, niby
opłatek, a zawsze są suto zakrapiane. Nie lubię tego! A ty jak się
czujesz? Ostatnio nic nie mówisz na ten temat.<br /> Kamil
nieelegancko przeciągnął się w fotelu.<br /> - Ciągle mocno
odczuwam plecy. To już nie jest ból, ale taka „inność”, nie
wiem, jak to nazwać. Są jakby obce, nie moje. Nogi już niby w
porządku, ale czasem odczuwam ból w lewym udzie, tak jakby w głębi,
w kości. A poza tym wszystko dobrze. Zaraz po świętach wracam do
Krakowa, moje dziewczyny bardzo o to proszą. A i ja tęsknie za
nimi, za salonem, za tamtą atmosferą. U państwa jestem jak u
najukochańszej rodziny, ale brak mi salonu, tego gwaru i szumu
suszarek... Muszę wrócić. Przed sylwestrem będzie dużo pracy,
zawsze tak jest... No i umyśliłem, że otworzę dwa stanowiska
męskie. Teraz bardzo mi spadły obroty, może grudzień będzie z
lepszym wynikiem. Taką mam przynajmniej nadzieję. Ale nie ma mnie
już ponad dwa miesiące, a przecież pańskie oko konia tuczy. Czas
wracać. Wypocząłem, nabrałem sił, poprawiło się moje zdrowie.
Było mi tu wspaniale. Ale już pora wracać. <br /> - Przywykłam
do ciebie. Będzie mi smutno, gdy odjedziesz. Musisz mi obiecać, że
będziesz nas częściej odwiedzać, szczególnie, gdy minie zima. I
traktuj nas, jak swoją rodzinę. Zrobię herbaty...<br /> - Niech
babcia siedzi. To ja zrobię. <br /> Zabrzęczał telefon, więc
babcia i tak musiała wstać. Dzwonił Tomek – przyjeżdża jutro
wraz z Marysieńką, może ktoś ich odbierze ze stacji? Babcia
Stefcia, gdyby była młodsza, pewnie by podskoczyła z radości. Tej
wizyty nikt się nie spodziewał! Co za radość!<br /> - Widzi
babcia? Jeszcze jedna mądra, rozsądna i pracowita kobieta do
pomocy. Będzie dobrze. Będzie bardzo dobrze!<br /> I było
dobrze! A cudną niespodziankę zrobiła Zuzanna z Wiednia,
przyjeżdżając w wigilijny poranek. Nie spodziewała się tej
podróży do Polski, ale ktoś znajomy jechał tu samochodem i
namówił Zuzannę. Miała ledwie dzień na załatwienie swoich spraw
i spakowanie się. Ale stanęła na progu i mogła radośnie
powiedzieć – oto jestem, kochana siostrzyczko. Oto jestem! <br />
Tak gwarnej i radosnej wigilii dawno u Żaków nie było!<br />
Kamil nie zobaczył się ze Staszkiem, bo ten aż do nocy siedział w
warsztacie. Na pasterce ledwie się zahaczyli kątem oka, a w same
święta nie było jak, nad czym Kamil bardzo ubolewał. Po długich
wewnętrznych rozterkach (wypada – nie wypada) Kamil podjechał
samochodem pod dom Staszka. W oknie na pięterku było ciemno. Mimo
wszystko wysiadł z auta i zadzwonił do drzwi. Otworzył mu
mężczyzna podobny do Staszka, Kamil domyślił się, że to Staszka
brat.<br /> - Dzień dobry. Kamil Krawiec jestem. Jest może
Staszek? Mam parę słów do niego, jeśli można.<br /> - Jest.
Proszę wejść. Zimno jest na dworze – mężczyzna podał Kamilowi
rękę, ale się nie przedstawił.<br /> - Nie, nie, nie trzeba.
Poczekam w samochodzie. <br /> Staszek pojawił się bardzo szybko,
cicho zamknął drzwi samochodu i zwracając się całym ciałem w
stronę Kamila podał mu rękę. Zatopili się w swoim spojrzeniu.
Staszek powoli, z namysłem, położył rękę na ramionach Kamila i
delikatnie przytulił go do siebie.<br /> - Jutro rano wyjeżdżam
– Kamil powiedział to zdławionym głosem. - Przyjedziesz do
mnie?<br /> - Najszybciej, jak to będzie możliwe – gorąco
zapewnił Staszek. <br /> - Może uda ci się zostać przez kilka
dni?<br /> - Postaram się o wolne. Przejedźmy się teraz. Będę
ci mówił, gdzie masz jechać. <br /> Obydwaj chcieli się chociaż
przytulić mocniej i pocałować. Z dala od ludzkich spojrzeń.<br />
Stefcia z Markiem wyjechali samochodem do Szwecji, aby być na
pogrzebie Kaisy. Tam też mieli spędzić sylwestra. Planowali wrócić
tak, aby Stefcia mogła siódmego stycznia stawić się w pracy. <br />
Dobrze im było ze sobą, chociaż pierwsze dni tego bycia razem
należały do trudnych. Taka psychiczna szarpanina. Marek początkowo
wierzył w swoje siły jako mężczyzny, tymczasem Stefcia okazała
się nieugięta. Poddawała się jego pieszczotom, była bardzo
namiętna i... nagle stop! Nie mógł przełamać bariery. Było mu
bardzo przykro. Nie wiedział, co ma robić. W końcu postanowił nie
spać razem ze Stefcią. Nie był przecież masochistą. Pobył u
niej w mieszkaniu, wycałował, upieścił i odjeżdżał do siebie.
Wydawała się zawiedziona, lecz nadal nie chciała mu się poddać.
Nie nalegał więcej. W listopadzie na tydzień wyjechał do
Warszawy. Musiał mieć świeże informacje z ministerialnych
gabinetów. Po powrocie Stefcia była wyraźnie stęskniona. I nic
więcej. Z jednej strony widział, że dziewczyna jest jest w nim
zakochana, lecz ten jej upór... Kochał ją i nie chciał stracić.
<br /> Do przełomu doszło na początku grudnia. Znów zbierał
się do wyjazdu do swego domu, gdy ona poprosiła go, aby został. <br />
- Nie mogę, kochanie. Poddajesz mnie takim torturom, że...
Muszę jechać. Być z tobą i nie móc się z tobą kochać, to jest
ponad moje siły. Myślałem, że to wytrzymam, ale nie mogę.
Dlatego pojadę do siebie. Wsadzę nos w papiery aż po zmęczenie
oczu, wtedy jakoś usnę. <br /> - Zostań...<br /> - Czy to
znaczy, że zmieniłaś zdanie? - zapytał z nadzieją.<br />
Zamiast odpowiedzi – wtuliła się w jego ramiona i się
rozpłakała. Jak miał to rozumieć? - nie wiedział. Tulił ją do
siebie, całował delikatnie, a gdy się uspokoiła – jednak wstał.
<br /> - Zostań, proszę. <br /> Został. Jednak tej nocy też
się nie kochali. Troszkę ją pieścił, troszkę całował. Dużo
przytulał. Wydała mu się zrozpaczona i bardzo bezradna. Domyślił
się, że walczy sama ze sobą. Chciał, aby przy nim czuła się
bezpieczna i szczęśliwa. Nie mógł jej zostawić po tym strasznym
płaczu. Do tej pory zdarzało się, że uroniła czasem kilka łez,
ale ten płacz był inny. Rozdzierał mu serce. <br /> Rankiem
podziękowała mu, że był tak wyrozumiały, troskliwy i czuły, że
do niczego jej nie przymuszał. Stala przytulona do niego i cała
drżała. A później zacinając się i prawie płacząc,
powiedziała, że od tego momentu wszystko się zmienia, że ona
zgadza się na wszystko, że będą jak małżeństwo. <br /> Po
pracy dostał od Marka duży bukiet róż. <br /> - Ale to ty
jesteś moją różą. Najpiękniejszym kwiatem w moim ogrodzie.
Kocham cię. Bardzo cię kocham. I tak długo na ciebie czekałem!<br />
Całował ją, a ona zamykała oczy, aby głębiej w sobie czuć
wypełniające ją szczęście, aby lepiej zapamiętać tę chwilę,
aby ufnie poddawać się euforii, którą Marek tak pięknie w niej
wywoływał. Wreszcie byli prawdziwie razem.<br /> Natomiast w
Szwecji cały dzień po pogrzebie spędzili z Halvarem. Jego goście
natychmiast się rozjechali i Halvar jakoś tak boleśnie został
sam. Marek miał okazje poznać oba hotele. Razem zwiedzali
zaśnieżone miasto, odwiedzili Kasię w jej lecznicy dla zwierząt.
Kolację zjedli w hotelu R&R. I Halvar wprosił się na ich ślub
cywilny, który miał być w marcu. Markowi powiedział, że Stefcia
jest mu bliższa niż rodzone córki, bo takie z niej ciepło płynie,
taka czułość, uwaga, takie zrozumienie sytuacji. Więc dlatego
chce być na obu ich ślubach – cywilnym i kościelnym. Czy to
będzie bardzo kłopotliwe?<br /> Na pogrzebie były oczywiście
dzieci zmarłej Kaisy i Halvara. Stefcia rozmawiała z nimi dość
krótko, ale Olof zdążył obiecać, że kiedyś, przy okazji,
odwiedzić ją w Polsce.<br /> W czasie tego krótkiego pobytu w
Szwecji Stefcia odwiedziła także Sofię i jej chorą mamę
Elisabeth. Razem z nią była Dorotka i Marek. Cała trójka zrobiła
tu duże zakupy, Stefcia wykupiła niemal wszystkie skórkowe
rękawiczki (jedna z nich były przeznaczone dla dyrektora), a Marka
zainteresowały drewniane figurki. Dorota zdążyła się domówić z
Sofią w sprawie przyjęcia do sprzedaży niewielkich obrazów. Ona
też wychodziła z naręczem zakupów.<br /> Zaraz po przyjściu do
pracy dyrektor poprosił ją do siebie. Okazało się, że o
jedenastej będzie duże spotkanie w salce bankietowej – po długiej
chorobie i rekonwalescencji odchodził na emeryturę dotychczasowy
zastępca. Miało być przyjęcie dla wszystkich kierowników
miejscowych i z terenu, więc niech czasem pani Stefania nie wybiera
się w teren i nie rozkłada za dużo papierów. Stefcia dała
szefowi przywieziony upominek, rękawiczki pasowały idealnie, a przy
tym były brązowe, co go bardzo ucieszyło. <br /> - Jakby miała
pani moją rękę ze sobą! Bardzo dziękuję. Są idealne i aż brak
mi słów!<br /> Później były dwa torty i inne ciasta, kawa,
szampan i troszkę mocniejszego alkoholu, a przede wszystkim
podziękowania dla odchodzącego na emeryturę. Dyrektor wygłosił
piękną mowę, wręczył dyplom, ktoś inny podał starszemu panu
kwiaty, ktoś dalszy upominki od załogi – rower i lornetkę.<br />
- Życie nie lubi próżni, dlatego przedstawiam państwu nowego
zastępcę. Jest nim pani Stefania Żak – po chwili zamieszania
oświadczył dyrektor.<br /> Zerwała się burza oklasków!<br />
Dla niej też był bukiet kwiatów. <br /> Stefci zaparło dech w
piersiach. Tego się nie spodziewała. Tym bardziej, że Marek
twierdził, iż taka nominacja jest niemożliwa choćby dlatego, że
Stefcia nie należy do żadnej partii. <br /> - Pani gabinet już
jest gotowy – może się tam pani wprowadzić w każdej chwili.
Najlepiej od razu. - Szepnął jej dyrektor do ucha.<br /> W domu
Stefcia miała wrażenie, że Marek jest bardziej szczęśliwy od
niej. Nie pozwolił jej zatelefonować do Wierzbiny.<br /> -
Zorganizuję przyjęcie w restauracji i wtedy im powiemy –
oświadczył, a ona się zgodziła. - Zaproś dyrektora wraz z żoną.
<br /> - Czy to wypada?<br /> - Jeśli on uzna, że nie wypada,
to ci najwyżej odmówi. <br /> Jednak nie odmówił. <br /> I na
przyjęciu byli wszyscy Żakowie, w tym Piotr z Małgosią, a Hubert
przywiózł nawet swoją dziewczynę, Konstancję. Prócz tego był
jeszcze Kamil. <br /> Na początku lutego Marek znów pojechał na
kilka dni do Warszawy. Dzwonił do Stefci każdego wieczoru (zresztą
głównie dlatego na tych kilka dni przeniosła się do jego domu),
aż któregoś niestety - nie zadzwonił. Pomyślała, że jakieś
biznesowe spotkanie musiało się przeciągnąć. W ogóle nie miała
złych przeczuć. Tymczasem nagły atak serca w kuluarach sejmowych
spowodował, że znalazł się w szpitalu. Nikt nie pomyślał o tym,
by zawiadomić narzeczoną, chociaż pamiętano, by przedłużyć mu
pobyt w hotelu. Na drugi dzień, a właściwie wieczorem, Stefcia
zadzwoniła do hotelu i dowiedziała się, że Marek jest w szpitalu,
lecz nie wiedziano w którym. Nie wiedziała, co robić. Pomimo
późnej pory zadzwoniła do domu do swego dyrektora, przedstawiła
sytuację, poprosiła o kilka dni urlopu i pierwszym pociągiem
pojechała do Warszawy. Zdążyła zatelefonować do stryja Beli. Już
z Warszawy zadzwoniła do Kamila z prośbą o zajęcie się
ogrzewaniem domu. Dobrze, że pamiętała o skrytce na klucze. Marek
miał zainstalować ogrzewanie gazowe, ale ciągle coś stawało na
przeszkodzie. Tymczasem temperatura spadła poniżej minus dziesięciu
stopni. <br /> To była wyjątkowo okropna podróż. Ale już jedną
taką miała za sobą – tę pierwszą do Włoch... Teraz jechała,
a myśli jej się rwały i serce łomotało. Nie wiedziała, że
Marek ma chore serce, nie zdążył jej o tym powiedzieć. Może i
dobrze, bo i tak jechała bardzo, bardzo niespokojna.<br /> Ze
stryjem Belą była umówiona pod hotelem Marka. A stryj natychmiast
wziął sprawy w swoje ręce.
</p><br />c.d.n.<br />fot. włąsne<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-19036745880762929222023-05-20T10:27:00.004+02:002023-05-20T10:27:57.329+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom iii - cz.21.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjf-s-tF99kxqcmZZTMfrYj0gsVpbFw5JW2shaJbx1Hyp2Ne1ZtYw6eZ5k5mxx-AZizKNkn9H_e_dbGPNmqJ4Vk1CUIvDy6EZSTR1hKVRleV7lvKgJeh0yKXrpRhDc21GlXaVkj1qRMka62e3AyfD5V9jXU2UHruUGTkiO5tBV97a6VDOrVyqxxNgr9/s480/FB_IMG_1671198840132.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="191" data-original-width="480" height="79" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjf-s-tF99kxqcmZZTMfrYj0gsVpbFw5JW2shaJbx1Hyp2Ne1ZtYw6eZ5k5mxx-AZizKNkn9H_e_dbGPNmqJ4Vk1CUIvDy6EZSTR1hKVRleV7lvKgJeh0yKXrpRhDc21GlXaVkj1qRMka62e3AyfD5V9jXU2UHruUGTkiO5tBV97a6VDOrVyqxxNgr9/w200-h79/FB_IMG_1671198840132.jpg" width="200" /></a></div><br /> <br />STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.21. - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 21. </b><br />
</p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"> Stefcia z Markiem mieli odjechać
do Krakowa zaraz po późnym śniadaniu, ale proboszcz, zbierając
pieniądze na tacę, pochylił się do Edwarda i zapytał, czy może
się wprosić na obiad. Żak przytaknął i zapytał, o której
godzinie by księdzu odpowiadało. Usłyszał, że zaraz po sumie.
Babcia, gdyby mogła, zazgrzytałaby zębami. W tej sytuacji Stefcia
była babci potrzebna w kuchni, tym bardziej, że Franka miała
wolne. Ale podeszła do Żaków po mszy świętej na chwilę rozmowy,
usłyszawszy, że proboszcz się wprosił, oznajmiła, że za godzinę
przyjdzie i pomoże. Trzeba było uszykować coś świeżego, a nie
zadowalać się resztkami z dwóch minionych dni.<br /> - Czego on
może chcieć? - zastanawiał się Edward. O ile z wcześniejszymi
proboszczami utrzymywał dobre kontakty towarzyskie, o tyle z tym nie
było żadnej zażyłości. <br /> Okazało się, że proboszcz
odwiedza co znamienitszych obywateli miasteczka, wpraszając się na
niedzielny obiad po to, by się lepiej zaznajomić. Przynajmniej tak
powiedział po powitaniu. Wkrótce z rozmowy wynikło, że jest
zainteresowany dostawą kwiatów do kościoła. Na to Piotrek
odpowiedział doskonale naśladując głos Beli i jego styl:<br />
- Nie załatwiam żadnych interesów w niedzielę, proszę księdza
dobrodzieja. O takich sprawach, szczególnie finansowych, możemy
rozmawiać w dzień powszedni, proszę księdza dobrodzieja. Niech
dobrodziej przyśle do mnie upoważnioną osobę, to sprawę
załatwimy. Dostarczam kwiaty kilku parafiom, więc wiem, jak się to
robi, nie będzie żadnych trudności. Lepiej by było, by ta osoba
umówiła się ze mną telefonicznie, bo bywam także w Karolince,
więc lepiej spotkanie wcześniej umówić. A rachunek wystawiam raz
w miesiącu, chyba że ksiądz dobrodziej życzy sobie inaczej.<br />
Proboszcz patrzył na Piotra z niedowierzaniem.<br /> - To biedna
parafia, nie możemy płacić obficie!<br /> - Sądząc po aucie
księdza dobrodzieja wcale nie jest taka biedna – odparował Piotr.
- Ale dziś o pieniądzach nie chcę i nie będę rozmawiać. <br />
Od tego momentu rozmowa stała się wymuszona, trudna. Marek i
Stefcia zjedli w milczeniu, a później pomogli pozbierać ze stołu
naczynia. Franka podała kawę i cisto. Proboszcz już nie zabawił
długo. Po jego wyjściu Edward powiedział, że riposta Piotra była
wspaniała. Jednakże młodzi pamiętali, że niedługo będą dawać
na zapowiedzi i kto wie, jak się wtedy proboszczulo im
„oddziękuje”... Przy okazji dowiedzieli się, jakie dokumenty
są potrzebne – odpowiednie zaświadczenia z ich krakowskich
parafii. Teraz jednak jak najszybciej odjechali do Krakowa. Droga
była ciężka, bo rozpadał się gęsty, bardzo ulewny deszcz.
Wycieraczki ledwie nadążały. Jednak ruch na drodze na razie był
niewielki, auta zagęściły się dopiero pod Krakowem. Młodzi już
wcześniej ustalili, że najpierw jadą do Stefci, potem sam Marek
odwiedzi Kamila, wreszcie pojadą do domu Marka.<br /> - Nie wiem,
czy pojedziemy do ciebie. Pada tak strasznie, że lepiej siedzieć w
domu. Ale i tak będę czekać na wiadomości o Kamilu, więc
przybywaj jak najszybciej. <br /> I rzeczywiście w tym dniu do
Marka nie pojechali. Gdyby nie to, że musiał wykonać kilka
telefonów – Marek zostałby u Stefci na noc. Ale gdy się musi...<br />
Następnego dnia do Stefci do banku dotarł ojciec Grześka –
pan Wiśniewski. Przyniósł jej grubą i dużą szarą kopertę.<br />
- Grześ powiedział, że to może być pomocne przy jakimś
egzaminie – oznajmił Stefci. <br /> Poczęstowała starszego
pana herbatą i zaczęła wypytywać o Grzesia. Zajrzał do nich
dyrektor. Wcześniej nie znał ojca Grzegorza. Zażyczył sobie od
Stefci herbatę i przegadali we trójkę dobre dwie godziny. Bardzo
mile spędzony czas... w pracy.<br /> Po ich wyjściu Stefcia
przejrzała zawartość koperty i prawie natychmiast zadzwoniła do
Ryszarda oraz Ilony i Moniki. Zaprosiła ich do siebie na popołudnie,
a sama pogrążyła się w materiałach z koperty. Egzamin miał być
w połowie listopada. Do Stefci dotarł także Marek i razem toczyli
rozmowy o bankowych sprawach.<br /> - Siódmy punkt jest już
nieaktualny – stwierdził w pewnym momencie Marek.<br /> Omawiali
punkt po punkcie, pili herbatę i przegryzali ciasteczkami
przyniesionymi przez kobiety. Ryszard patrzył na ciasteczka łakomym
wzrokiem, w końcu zjadł dwa, lecz na tym poprzestał. Dalej chudł,
chociaż już nie tak gwałtownie. Powiedział, że od grudnia
rozpocznie „kurczakową dietę”, już to uzgodnił z żoną, a
ona cieszy się, że są postępy. <br /> Na drugi dzień rano
zadzwoniła babcia z pytaniem, jak się czuje Kamil. I z poleceniem -
„przywieźcie go do nas na długi pobyt”. Jednak Marek jakoś nie
potrafił Kamila przekonać. Babcia Stefania zagroziła, że sama po
Kamila przyjedzie. I dopiero wtedy Kamil ustąpił. To już był
początek grudnia – zimno, ciemno, ponuro. Często padał deszcz
lub deszcz ze śniegiem. Kamila osłuchał lekarz z Wierzbiny, „źle
nie jest, a dobrze – wcale” - orzekł. Namawiał Kamila na kilka
dni w szpitalu, aby porobić dokładne badania i pod takimi mocnymi
naciskami Kamil uległ. Cztery dni na badania wystarczyły, a potem
babcia zaczęła go rozpieszczać tak, że aż Piotr był zazdrosny.
Do świąt zdążył przyjąć trzy serię różnych zastrzyków,
wstawić zęby (a to było w jego przekonaniu najważniejsze), poddać
się rękom rehabilitanta i każdego dnia chodzić na spacery,
zaczynając od piętnastu minut na dworze.<br /> A Franka była
Kamilem zauroczona!<br /> Nikt nie miał odwagi powiedzieć jej, że
mężczyzna ma inną orientację.<br /> Sam Kamil dostrzegał to
zainteresowanie Franki, ale ani jej nie zachęcał, ani jej nie
odrzucał. <br /> Na krótko przed świętami zakończyła się
wreszcie kontrola w spółdzielni Edwarda. Znalezione
nieprawidłowości były nieznaczne, na tyle miałkie, że obeszło
się bez nagan i pokrzykiwań. Żakowie odżyli. Jednakże sam Edward
w głębi duszy czekał, co będzie następne. Jakoś nie wierzył,
że na tym sprawa gnębienia go się zakończy.<br /> Stefcię
listem poleconym zawiadomiono, że zdała egzamin z wynikiem
dziewięćdziesięciu ośmiu punktów na sto możliwych. Ryszard i
Ilona mieli o dwa punkty mniej. Słabiej wypadła Monika, ale to
chyba głównie dlatego, że w dniu egzaminu była chora, z wysoką
temperaturą. <br /> - Jednak nie licz na awans – Marek pokręcił
ze smutkiem głową. <br /> - Prawdę mówiąc nie liczyłam.
Jednak powiedz mi, dlaczego tak sądzisz?<br /> - Bo nie należysz
do żadnej partii. <br /> - No i trudno. Dla kariery się nie
zapiszę. <br /> - Zostaniesz moją asystentką. <br /> - A
dlaczego nie wspólniczką? Na asystentkę się nie zgadzam. <br />
- Wspólniczką zostaniesz za trzy lata. <br /> - Gruszki na
wierzbie! Myślisz, że bez ciebie nie rozkręcę własnego biznesu?<br />
- Wiem, że będziesz umiała to zrobić. Ale poczekaj. Najpierw
zajmiemy się robieniem i odchowywaniem dzieci. <br /> Obydwoje
zanosili się śmiechem.<br /> Od początku narzeczeństwa, nawet w
Wierzbinie, spali w pokoju Stefci. Ona uważała, że nie powinni,
ale Marek bez jej aprobaty i wiedzy poszedł do Edwarda. Odbyli
bardzo krótką, męską rozmowę.<br /> - Panie Edwardzie. Bardzo
długo czekałem na Stefcię. Całą wieczność. I chcę panu
zakomunikować, że od dziś jesteśmy nie rozłączni. A to oznacza,
że będziemy razem spali. Proszę się na ten fakt nie oburzać i
nie buntować, nie robić ani córce, ani mnie przykrości. <br />
- Jesteście dorośli. Bardzo dorośli. Nie będę się do was
wtrącał. Róbcie, jak chcecie. Ale bądźcie w tym wszystkim
rozsądni. Nie chcę, aby na waszym ślubie Stefcia obnosiła się z
zaawansowaną ciążą. Tak. Jeszcze raz proszę was o rozsądek. <br />
- Dziękuję.<br /> I tyle było rozmowy. <br /> Spanie razem
nie oznaczało współżycia seksualnego, bo tu Stefcia okazała się
nieugięta. Nie – i już! Wprawdzie Marek przeniósł swoje rzeczy
do jej pokoju w Wierzbinie, na co Stefcia uniosła wysoko brwi, a
później spokojnie czekała na jego wyjaśnienia.<br /> - Mam
nadzieję, że aprobujesz to, iż teraz jesteśmy nierozdzielni –
powiedział siadając obok niej i całując w policzek oraz w rękę.<br />
- To nie będzie dla ciebie łatwe – odpowiedziała z
uśmiechem.<br /> - Co masz na myśli?<br /> - Zapomnij o seksie.
Nie będę z tobą spać przed ślubem. <br /> - Nie żartuj.<br />
- Nie żartuję. <br /> - Ale dlaczego? - dociekał
niespokojnie.<br /> - Nie i już! Takie mam zasady. <br /> Marek
zalał ją potokiem słów, które miały przekonać do zmiany
decyzji, ale była nieugięta.<br /> - A gdybyśmy byli chociaż po
ślubie cywilnym? - zapytał z nadzieją.<br /> - Wtedy bym się
zastanowiła. A teraz myślę, że bycie w jednym łóżku ze mną
może być dla ciebie zbyt trudne.<br /> - Zobaczymy... <br /> -
Pamiętaj, że to ty nie możesz dopuścić do tego... ostatecznego,
nawet gdybym ja chciała. To ty jesteś mężczyzną. Nie zawiedź
mnie.<br /> - Czy ty musisz stawiać takie bariery przede mną? -
jęknął zawiedziony.<br /> - Marku, ja jeszcze nigdy nie byłam w
taki sposób z mężczyzną... Pamiętaj o tym.<br /> Wpatrzył się
w oczy Stefci, bo jakby nie do końca rozumiał, co powiedziała. A
później przytulił i zanurzył twarz w jej włosach. To co
usłyszał, wydało mu się niewiarygodne. Ale niespodzianka!<br />
Kamil po przyjeździe do Wierzbiny ledwie się trzymał na nogach.
Podróż go bardzo zmęczyła, chociaż Marek starał się jechać
tak, by było jak najmniej wstrząsów, gwałtownych hamowań i zero
przeciążeń na łukach drogi. <br /> Przywitał się ze
wszystkimi, długo pozostał w uścisku babci Stefci, wypił herbatę
zrobioną przez Frankę, zjadł kawałek ciasta i zaraz się położył
w pokoju na dole, który na czas pobytu stał się jego pokojem.
Pierwsze dni były dla niego bardzo trudne, ale jakoś to przebrnął,
leki i masaże robiły swoje, zaczął na krótko wychodzić z domu.
Aura była nieciekawa, na szczęście nie było oblodzenia. Lubił
stawać na szczycie schodów i, oparty o barierkę, przyglądać się
kręcącym się ludziom, podjeżdżającym po towar samochodom.
Odkłaniał się na „dzień dobry”, zawsze odpowiadał, gdy ktoś
do niego zagadał. Tu coś się działo. Nareszcie nie był zamknięty
w swoich pokojach. Jego myśli zmieniły kierunek. Poczuł się
pewniej, gdy wreszcie uzupełniono mu uzębienie i choć początkowo
trudno mu było gryźć – mógł się uśmiechać i bardziej
rezolutnie odpowiadać na zaczepki kręcących się po podwórku
mężczyzn. Owszem, zauważył też częste spojrzenia Franki, ale
nie wiedział, jak ma na nie odpowiadać. Najchętniej od razu
objaśnił by ją, że jest gejem, ale w domu Żaków nie wchodziło
to w rachubę. Zresztą lubił dziewczynę i było mu miło, że tak
chętnie go obsługuje, utrzymuje pokój w czystości, często pyta,
czy mu czegoś nie potrzeba. Mimo wszystko czuł się samotny i
opuszczony. Ale miał nadzieję, że już w styczniu wróci do pracy.
Marek przywiózł mu „fryzjerski kuferek”, a Kamil wierzył, że
da rady zadbać o włosy wszystkich pań w tym domu. Jednak nadal
ręce miał słabe, nie dał rady trzymać je wysoko w górze. <br />
Dużo rozmawiał z babcią. Oboje starali się, by te rozmowy nie
miały dodatkowych świadków. Kamil opowiedział swoje losy od
chwili, gdy matka wygoniła go z domu. Zobaczyła, jak się całuje z
chłopakiem i już nie było zmiłuj się. Tułał się od kolegi do
kolegi, ale to było bardzo uciążliwe. Nie miał pieniędzy, nie
zarabiał przecież. Koledzy dokarmiali go w szkole. Taki Henio
Łuczak każdego dnia przynosił mu kilka kanapek. Wystarczało nawet
na kolację. Mimo wszystko to było nie do wytrzymania. Zdarły mu
się buty, nie miał kurtki na zimę... A jednak jakoś zimę
przebiedował, aż mu – też koledzy – załatwili spanie w
altance na działce jakiegoś starego małżeństwa. Pomagał
staruszkom. Jeśli tylko miał czas pielił im zagonki z marchewką i
innymi warzywami. Częstowali go ogórkami i pomidorami. Ale szła
zima, a altanka nie była ogrzewana. W końcu września już nawet
mycie było problematyczne, takie w zimnej wodzie, którą słoikiem
wylewał sobie na głowę. <br /> Któregoś cieplejszego dnia w
pobliżu, przy głównej dróżce, siedząc wprost na trawie,
odpoczywał jakiś starszy pan. Zagadał do Kamila, Kamil pomógł mu
się podnieść i zaprowadził do „swojej” altanki, by dać mu
kubek wody. Starszy pan był bardzo zmęczony, ledwie powłóczył
nogami, a miał ze sobą ciężką torbę pełną warzyw. Kamil go
odprowadził, zaniósł torbę. Później odwiedzał od czasu do
czasu przynosząc warzywa i owoce, jeśli przypadkiem ktoś go
obdarował. Mężczyzna, Janusz Klimontowicz, zaproponował mu
wspólne zamieszkanie. Jego chatka była mizerna, ale miała bieżącą
zimną wodę, natomiast ubikacja była na dworze, taka budka z desek.
Kamil przystał, bo to był ratunek przed zimą. Koledzy wprawdzie
„zorganizowali” mu zimowe przechodzone buty, nawet sweter i
ciepłą kurtkę, ale nie mogli zorganizować ciepłego łóżka.
Domek miał tylko jeden pokój i kuchnię. Był jeszcze stryszek i
niewielka piwnica. Pan Janusz nie miał lodówki, ale pralkę miał.
To był całkiem szczęśliwy rok, tym bardziej, że Kamil zapytał
swoich staruszków od działki, czy mogą mu odsprzedać stary rower,
który stał w kącie altanki, zakurzony i mocno pordzewiały, a
nawet bez powietrza w dętkach. Usłyszał, że może go wziąć bez
żadnej zapłaty, bo to ruina i tylko zagraca kąt. Pan Janusz bardzo
się ucieszył z roweru. Pewnie ze dwa tygodnie doprowadzał go do
porządku, na końcu nawet odmalował. <br /> - Pani pewnie wie, co
to jest prycza... - opowiadał Kamil babci Stefci. - Pan Janusz zbił
mi taką z desek, z jakichś starych szmat uszył w ręku siennik,
wypełnił go jakąś trawą czy sianem, nie wiem dokładnie, i to
było moje posłanie. Moi niezawodni przyjaciele i tu postarali się
pomóc. Przed Bożym Narodzeniem przydźwigali w kilku jakąś starą
wersalkę, wysiedzianą i z dziurami, ale lepszą od tej mojej
pryczy. Ktoś przyniósł starą poduszkę, ktoś inny nawet
kołdrę... Tych podarunków było bardzo dużo. Była taka Krysia
czarnulka, ona przynosiła nam czerstwy chleb. Pan Janusz, a później
już i ja, odgrzewaliśmy ten chleb na patelni i było prima
jedzenie. Mówię pan Janusz, ale zacząłem go nazywać wujkiem
Januszem. Rodzony wujek nie był by dla mnie taki dobry, jak on był.
Ta jego troska o mnie była nadzwyczajna. Lubił gdy do mnie
przychodzili koledzy, ale nie pozwalał na palenie papierosów w
domu, a jeśli przynosili piwo – to tylko po jednym na głowę.
Żeby nikt nie mówił, że ma u siebie melinę i chłopaków
rozpija. Bardzo był na tym punkcie uczulony. Właściwie moje
najlepsze lata to są przy boku wujka, choć wcale nie miałem
pieniędzy. Już wtedy strzygłem chłopaków, ale nie miałem
dobrego sprzętu, nie tylko lusterka, nożyczek, grzebieni. Koledzy
to wszystko gdzieś zdobyli, a ja na wszelki wypadek nie pytałem,
skąd mają takie fantastyczne nożyczki. Prawdopodobnie były
kradzione, bo to był bardzo drogi sprzęt. <br /> - A rodzice
nigdy się o ciebie nie dowiadywali? Przecież znali twoich kolegów,
nie pytali ich o ciebie?<br /> - Nie. Przynajmniej nikt mi o tym
nic nie powiedział. Bywało, że spotykałem ich na ulicy, nie za
często, ale jednak... Uciekałem. Jeśli tylko zobaczyłem
wcześniej, to robiłem w tył zwrot, albo uciekałem do jakiegoś
sklepu lub bramy. Za dużo było we mnie goryczy. Nie mogłem z nimi
rozmawiać. Natomiast mój chrzestny ojciec kilka razy przekazał mi
przez kolegę, takiego Zbysia, niewielkie kwoty. Niby nic, ale
jednak... To był jeszcze ten czas, kiedy musiałem kupować zeszyty
i książki. Dużo później, gdy już byłem fryzjerem, przekazał
mi znaczącą w moim budżecie kwotę. Przyszedł do mojego pseudo
zakładziku, ostrzygłem go, a on mi na stoliczku zostawił kopertę.
<br /> - Ale przecież jakoś się rozkręciłeś! Dorobiłeś!
Stanąłeś na nogi.<br /> - Ktoś z góry nade mną czuwał. Wiele
rzeczy pojawiało się w odpowiednim momencie, idealnie wpasowywało
się w moje życie. Czasem nawet jedno zdanie usłyszane gdzieś
przypadkiem otwierało przede mną nowe możliwości, ułatwiało
życie, otwierało drzwi, o których nawet nie wiedziałem, że
istnieją. Pierwsza klitka, która była namiastką zakładu
fryzjerskiego. A obok drzwi do sklepu mięsnego, gdzie kobiety stały
w wielogodzinnych kolejkach. Dzięki temu miałem całe mnóstwo
klientek – ale kobiet. Musiałem szybko nauczyć się dbać o ich
włosy, by chciały do mnie wracać. I tylko do mnie... Tak... Tak
się to zaczęło... Kursy, szkolenia, podpowiedzi zaprzyjaźnionych
fryzjerów... Fryzjerskie egzaminy... Bez życzliwych ludzi pewnie
bym nie dotrwał. Był taki okres, że już miałem myśli
samobójcze. I jakoś poszło. Dużo mi pomógł wujek Janusz. I mój
chrzestny też. <br /> - A jak poznałeś Marka?<br /> - O, to
było dużo później. Miałem już obecne studio. Przyszedł tam ze
swoją dziewczyną i czekał, aż ktoś zadba o jej włosy. Zrobiłem
mu kawę. Namówiłem na strzyżenie. Był bardzo zadowolony i zaczął
do mnie wracać. Nawet nie wiem kiedy ta znajomość przerodziła się
w przyjaźń. Stało się to jakby mimochodem. I trwa. Marek to
bardzo dobry człowiek. BARDZO!<br /> - Oby byli szczęśliwi –
on i Stefcia. A twoi rodzice... Do dziś się z nimi nie spotykasz?<br />
- Ciężko mi o tym opowiadać... Może innym razem. <br /> -
To ja ci coś z innej beczki powiem. Nasza Franka chyba się w tobie
zakochała. <br /> - Tak i mnie się wydawało, że coś za bardzo
się o mnie troszczy... Doprawdy nie wiem, co z tym fantem zrobić. W
Krakowie bym powiedział, że jestem gejem... Jednak nie w
Wierzbinie. Nie chcę, aby się to rozniosło. Dziękuję, babciu
Stefciu. Pomyślę, jak z tego wybrnąć. Ale łatwo nie będzie...
Tak bardzo nie chciałbym robić jej przykrości... To taka dobra i
życzliwa duszka... Gdyby tak zakochała się w kimś innym... Ale po
nią czasem przyjeżdża jakiś chłopak. To brat czy sympatia?<br />
- Prawdę powiedziawszy nawet nie wiem. Zapytam ją. Ostatnio jakby
częściej przyjeżdżał, ale może to ta pogoda... <br /> Kamil
też teraz częściej wychodził na schody gdy zbliżała się pora
wyjścia Franki. Stawał na szczycie schodów oparty o barierkę.
Chłopak przyjeżdżający po Frankę zawsze machał do niego ręką,
nie wysiadał z samochodu. Czasem palił papierosa. Samochód miał
lichy – starą rozsypującą się warszawę, ale... zawsze to dach
nad głową. A Franka wychodząc poklepywała Kamila po ramieniu,
uśmiechała się i życzyła miłego wieczoru. <br /> Na krótko
przed świętami chłopak z samochodu jednak wysiadł.<br /> -
Cześć! Jak ci się mieszka w Wierzbinie? - zapytał wyjmując
papierosa. Po chwili podszedł i podał Kamilowi rękę. Bez
rękawiczki.<br /> - Dziękuję. Jestem bardzo zadowolony. <br />
Dotyk ręki chłopaka wydał się Kamilowi bardzo miły. <br /> -
Jestem Staszek – przedstawił się z uśmiechem mężczyzna.<br />
- A ja mam na imię Kamil – odpowiedział spokojnie. Zakłuło mu
serce na wspomnienie Staszka, tego z Krakowa. Nie lubił zapachu
papierosów. Dobrze, że u Żaków nikt nie palił. Niektórzy
koledzy Piotra palili, ale wychodzili zapalić na zewnątrz.<br />
- Ty tu na stałe, czy tylko na wywczasy? - dociekał Staszek
pstrykając zapalniczką. Następnie mocno się zaciągnął.<br />
- Reperuję swoje zdrowie. Mam nadzieję, że wrócę do Krakowa już
całkiem niedługo. Pewnie na początku stycznia, o ile tylko babcia
mnie wypuści. <br /> - Wspaniała rodzina.<br /> - O tak. To
wyjątkowi ludzie. <br /> Z domu wyszła Franka.<br /> - Do
jutra, Kamilu. Jutro też tu będę – powiedział nowy znajomy.<br />
- Do jutra.<br /> Uścisnęli sobie dłonie, przedłużając
uścisk o jedną sekundę więcej, niż to było konieczne. Kamil
patrzył w ślad za odjeżdżającymi. Nie pamiętał, czy Franka
poklepała go po ramieniu. Za to zapamiętał piękny błękit oczu
Staszka. Teraz serce biło mu nieco szybciej niż zwykle. <br />
„Nie w Wierzbinie! Tylko nie w Wierzbinie!”.<br /> Jednak na
drugi dzień czarna warszawa nie podjechała pod dom Żaków. Po
południu zrobiła się straszna zadymka, zacinał północny wiatr i
sypało, kręciło śniegiem.<br /> - Jak ty dziecko pójdziesz w
taką pogodę – martwiła się babcia. - Zaczekaj, może Piotrek
przyjedzie, to cię odwiezie.<br /> - Oj, pani Stefanio! Dam radę.
Najwyżej dziś będę robić za bałwanka – śmiałą się Franka.
- W końcu nie mam aż tak daleko!<br /> - A co się mogło stać,
że nie przyjechał? - zaciekawił się Kamil. Bardzo chciał znać
powód.<br /> - Stachu robi w warsztacie samochodowym
Czajkowskiego. Widocznie jest do zrobienia jakieś auto, pan wie, „na
wczoraj”. To się czasami zdarza, a już szczególnie przed
świętami. Któregoś razu robili do drugiej w nocy, bo właściciel
auta bardzo prosił, niemal błagał, żebrał. Musiał gdzieś
jechać na pogrzeb, czy coś. A mu nagle się samochód rozsypał.
Tak już jest z samochodami... Dobra, to ja lecę. Jutro będę koło
dziesiątej, bo i mamie muszę trochę pomóc. Ale tu u państwa już
wszystkie stare sprawy załatwione... Jak dobrze, że okna zdążyłam
pomyć przy znośnej pogodzie, prawda? Jutro tak na świeżo ogarnę
obie łazienki i wyprasuję ten wielki świąteczny obrus. On niby
wyprasowany, ale ja nie lubię, jak są na obrusie te kanty po
złożeniu. A może na obrus to jeszcze za wcześnie, jak pani myśli?
Do widzenia państwu. Do jutra.<br /> Paplanina Franki rzuciła
światło na nieobecność Staszka i Kamil się uspokoił. On też
czasem czesał klientki po godzinach. Różnie w życiu bywa.<br />
Razem z babcią wypili po herbacie i Kamil poszedł do siebie
odpoczywać. Wprawdzie przymknął powieki, ale w wyobraźni wciąż
widział niebieskie oczy Staszka. Żałował, że nie zna jego
zapachu...</p><br />c.d.n.<br />fot. własne<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-30668596107774228092023-05-13T07:26:00.003+02:002023-05-13T07:26:40.830+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.20.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitCneMvDjeGbyCj5nQdGmCq-SsxrsivHNc73nSCdSLdAqWE2EmBfokqU5KkXgqPeA5lnobQmYlcs_IL3MzHVKndCtP5j9G2QMnj_i_B4b0EqA_NOop5hZjr08XHbYqHaAICKQzyIKdnOdpJmVdU1QIOt0YgYLEtbhB0cKi-GRBjC5Q8qLZJ-KPLBu8/s960/52451588_2227729580645563_7980038069053030400_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="603" data-original-width="960" height="126" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitCneMvDjeGbyCj5nQdGmCq-SsxrsivHNc73nSCdSLdAqWE2EmBfokqU5KkXgqPeA5lnobQmYlcs_IL3MzHVKndCtP5j9G2QMnj_i_B4b0EqA_NOop5hZjr08XHbYqHaAICKQzyIKdnOdpJmVdU1QIOt0YgYLEtbhB0cKi-GRBjC5Q8qLZJ-KPLBu8/w200-h126/52451588_2227729580645563_7980038069053030400_n.jpg" width="200" /></a></div>STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 20. </b><br /><br /> Na dzień
Wszystkich Świętych obydwoje z Markiem pojechali do Wierzbiny.
Wcześniej odwiedzili znajome groby w Krakowie. A do Wierzbiny
Stefcia znów wiozła dwie gęsi, pasztety i mnóstwo pierogów.
Jednak babcia ją zaskoczyła – wynajęła do pomocy młodą
sąsiadkę swojej koleżanki, Stasi Zambrowskiej. Dziewczyna miała
na imię Franciszka, była doskonale obeznana z kuchnią (po szkole
gastronomicznej) i „prędka”, chociaż owa „prędkość” nie
specjalnie się babci podobała. <br /> - Wyrzucili ją z pracy –
opowiadała babcia. - Kierowniczka zrobiła manko, a obciążono
wszystkie cztery pracownice. A Franię, jako że miała najmniejszy
staż, w ogóle wyrzucono z pracy. Tak na zbity pysk. I jeszcze
wszystkie to manko musiały solidarnie spłacić, choć wszystkie
wiedziały, że to kierowniczka... Przez całe lato jak tylko
przyszły do niej wnuki dawała im pieniądze na lody, na ciastka, na
przyjemności. A brała z kasy! Bezczelność ludzka nie zna granic!
I Frania siedziała w domu i płakała. Jak mi Stasia powiedziała,
kazałam dziewczynie przyjść. Pogadałyśmy i została u nas na
próbę, na razie do końca grudnia, a potem się zobaczy.<br /> -
A ja uważam – wtrącił się Marek – że to już czas najwyższy
odciążyć moją narzeczoną. Dobrze się stało z tą dziewczyną,
że pani ją przyjęła. Nie chcę, aby Stefcia przyjeżdżała do
domu jak na ciężkie roboty, a na odpoczynek. Ona dość się
napracuje w Krakowie. Tu ma się spotkać z bliskimi, pospacerować,
porozmawiać, cieszyć się życiem. Myślę też, że nie będziemy
przyjeżdżać co tydzień, bo chcę użyć ze Stefcią innego życia,
chodzić do teatru i do kina, bywać w restauracjach, spotykać
przyjaciół. <br /> - Nie zabieraj nam Stefci!<br /> - Ależ ja
nie zabieram, tylko zmieniam reguły gry. Stefcia ma mieć czas dla
siebie i na swoje przyjemności. Nie chcę, aby stała nad garnkami
albo nad żelazkiem. <br /> Postawa Marka zmąciła babci spokój,
ale Edward przyznał mu rację.<br /> - Też bym nie chciał, by
moja dziewczyna ciężko pracowała. Widać, że Marek się troszczy
o narzeczoną. I bardzo dobrze. <br /> A na drugi dzień była
bardzo miła niespodzianka:<br /> Żakowie właśnie wrócili z
cmentarza. Ojciec rozpalał w kominku, a Piotrek poszedł wynieść
popiół, babcia konferowała z Franią. Stefcia wraz z Markiem
szykowała kawę, herbatę i ciasto. Marek już czuł się
domownikiem w Wierzbinie.<br /> Wtem od drzwi wejściowych Piotr
głośno zawołał:<br /> - Gości prowadzę!<br /> Weszli
kolejno Iga, Aleksander i, na końcu, David.<br /> W przedpokoju, a
potem w salonie, aż się zakotłowało. Trójka młodych przyjechała
bez zapowiedzi. Uściskom i buziakom nie było końca. Iga mówiła,
że przyjechali tylko na kawę, ale babcia nie dała jej obstawać
przy tym postanowieniu. Teraz kawa, a potem obiad – mówiła
szczęśliwa, bo bardzo lubiła gości. David rozglądał się
ciekawie – to jest królestwo Steffi! Chciał wszystko zobaczyć,
poznać i zapamiętać. To otoczenie ukształtowało jego
przyjaciółkę. W trakcie rozmowy okazało się, że Iga i David są
w podróży poślubnej po Polsce. Były gratulacje i wiwaty. Później,
w „szeptanej” rozmowie David w Stefci pokoju przyznał się, że
pokochał Igę od pierwszego wejrzenia, ale był wtedy w związku,
więc trzymał wszystko w tajemnicy. Z biegiem czasu, gdy lepiej Igę
poznawał, uznał, że to strasznie postrzelone dziewczę, nie dla
niego. Jednak wyplątał się z poprzedniego związku i czekał na
dalszy rozwój sytuacji. Był szczęśliwy, gdy Steffi zgarnęła Igę
do Hotelu R&R, ale okazało się, że wszedł mu w paradę ten
nowy księgowy. Mimo wszystko praca z Igą stanowiła dla niego
przyjemność, choć nie raz serce mu wtedy krwawiło. A najbardziej,
gdy Iga znalazła sobie inną pracę. Wtedy stracił nadzieję.
Wiedział, że Igi nie może, a nawet nie umie, przywiązać do
siebie. Nie mówił jej o swoim uczuciu. Czekał. Z drugiej strony
uważał, że Iga może nigdy go nie zechcieć, bo w końcu nie jest
już taki młody. Pomógł mu Halvar. Odnalazł Igę i przyszedł z
nią na obiad do hotelowej restauracji. David odważył się wtedy
zapytać, czy Iga choć trochę za nim tęskniła. I tak się to
zaczęło. Gdy Halvar dowiedział się, że David i Iga wzięli ślub,
ponownie zaproponował Idze pracę. I od stycznia Iga wraca do hotelu
– to już postanowione. <br /> - A dlaczego ja o waszym ślubie
dowiaduję się tak późno?<br /> - Jakie późno! Jesteśmy
małżeństwem dopiero od dwóch tygodni. A sama uroczystość była
najskromniejsza z możliwych! Był Wiktor z Grazy i mój kuzyn z
żoną. Mamy tylko ślub cywilny. Iga nie chce się wiązać przed
ołtarzem. Jej rodzice są tym wszystkim oburzeni, bo o ślubie
dowiedzieli się dopiero po naszym przyjeździe, gdy Iga powiedziała
im „A teraz poznajcie mego męża”. No i jeszcze to, że Iga nie
chce ślubu kościelnego... Na szczęście Aleksander robi dla nas
dobrą robotę, przekonał już ojca, teraz walczy z szanowną
mamusią. Będzie dobrze. <br /> - Polubili cię?<br /> - Właśnie
takie odniosłem wrażenie. <br /> - Życzę wam dużo, dużo
szczęścia i powodzenia we wszystkim!<br /> Później Stefcia
wypytywała Davida o Kaisę i Halvara. Nie było żadnej nadziei na
poprawę zdrowia Kaisy. Natomiast Halvar przyzwyczajał się do
zmian. Już wcześniej sprzedał Hotel pod Różą, miał zamiar
sprzedać dom i przeprowadzić się do apartamentu w Hotelu R&R,
jakiegoś małego, dwupokojowego. W ogóle zastanawia się nad
wyjazdem na stałe gdzieś na ciepłe wyspy. Syn mu to odradza.
Halvar często mówi, że chce przyjechać do Polski, ale chyba nie
bardzo ma odwagę. <br /> - Musiałabyś go jakoś zachęcić –
powiedział David. - Nie musisz się śpieszyć. To nie będzie
wcześniej, niż na wiosnę. <br /> - Jeśli Kaisa umrze, to
przyjadę na pogrzeb. Tak bym przynajmniej chciała. Trzymaj dla mnie
jakiś pokój. Wtedy porozmawiam z Halvarem. Mogłabym zabrać go do
Polski nawet na kilka miesięcy. Marek ma obszerny dom w Krakowie.
Pokazałabym mu kilka innych ciekawych miejsc w Polsce. Nasze góry,
nasze Mazury, Warszawę i nie wiem, co tam jeszcze, trzeba się
będzie nad tym zastanowić. Lubię Halvara... Jak on się w ogóle
czyje? Bardzo się postarzał? Dawno go nie widziałam. <br /> - Po
nim w ogóle nie znać upływu czasu, choć choroba Kaisy wyraźnie
go przygnębia. <br /> - A wy jak się urządziliście? Gdzie
mieszkacie?<br /> - Na razie w twoim dawnym apartamencie, ale
generalnie mi to nie odpowiada. Nie chcę być wciąż w hotelu. Tam
pracuję. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. Ale jeszcze nie
wiem, jak będzie, bo Iga ma tu najwięcej do powiedzenia. Chciałem
zabrać ją na tydzień do Paryża, ale ona powiedziała, że
jesienna chlapa to nie jest dobry moment.<br /> - Dobrze wam razem?
Jesteś szczęśliwy?<br /> - Tak. Bardzo. Iga już się wyszumiała
i teraz będzie dobrą, lojalną żoną.<br /> - Chyba ważniejsza
jest miłość!<br /> - Nie mam wątpliwości co do tego, że mnie
pokochała. Wiesz, Polki, jako żony, są zupełnie inne od Szwedek.
Iga się o mnie troszczy tak, jak dotąd nikt się nie troszczył.
Dba o mnie. Mam wrażenie, że pamięta o mnie w każdej chwili.
Jakby chciała wynagrodzić mi ten nasz stracony czas. Jestem
naprawdę bardzo szczęśliwy. Dobrze, że tak spokojnie na nią
czekałem. Na jej miłość. Tak, jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
A ten rudy pan to twój chłopak?<br /> - Więcej, niż chłopak.
Narzeczony. Właśnie niedawno się zaręczyliśmy i planujemy ślub
w czerwcu.<br /> - To wspaniale! Gratuluję! Dużo czasu upłynęło
od śmierci Liama. Myślałem, że już się nie doczekam twego
nowego związku. Aleksander chyba jest pod twoim urokiem, wiesz o
tym? Będzie mu przykro, gdy się dowie, że masz narzeczonego. <br />
- To fajny chłopak, ale dla mnie za młody. <br /> - Będziesz
w nim miała dobrego przyjaciela.<br /> - Mam nadzieję. Lubię go.
<br /> - Specjalnie zajechał do swojej firmy po te wszystkie sery,
masła i śmietany. Powiedział, że do ciebie z gołą ręką nie
pojedzie, bo bardzo dużo dobrego zrobiłaś dla jego rodziny, a on
nie ma się jak tobie odwdzięczyć. Iga bardzo w tym brata poparła.
Przepraszam, że my tak niewiele dla ciebie, ale rodzice Igi byli w
pierwszej kolejności. <br /> - I tak jestem wdzięczna za tę
chemię, bo u nas jest bardzo byle jaka. O ile w ogóle jest. Czasem
nawet pasty do zębów nie można dostać. Chyba wszystko wysyłają
do Rosji. A opowiedz mi jeszcze o Wiktorze i Grazy...<br /> Pytań
było dużo i David starał się opowiadań dokładnie, wyczerpująco,
nie tylko o Wiktorze, ale o wszystkich znajomych, w tym nawet o
poszczególnych pracownikach hotelu.<br /> - Hej, Stefciu! Chodźcie
już do nas – przywołał ich Edward stojąc w połowie schodów.<br />
Zeszli na dół. <br /> - Przepraszam, że tak długo –
powiedziała Stefcia do wszystkich. - Okazało się, że ciągle
interesują mnie losy hotelu, a w szczególności ludzi. <br />
Usiadła obok Marka i pocałowała go w policzek.<br /> - Chyba
jeszcze nie wszyscy wiedzą, że myśmy się zaręczyli... -
powiedział Marek patrząc na Aleksandra. <br /> Rzeczywiście -
nie wiedzieli. Znów były gratulacje i uściski. <br /> Przyjechał
Bela z Hubertem. Basia została w domu z córkami i ich rodzinami.<br />
- Chociaż na chwilę uwolniłem się od tego hałasu –
powiedział Bela, gdy po prezentacji i powitaniu wreszcie mógł
usiąść za stołem. - Ale chyba najpierw pójdę na cygaro... -
podniósł się i wyszedł na werandę. <br /> David z Igą
podążyli za nim głównie dlatego, że można było rozmawiać po
angielsku. Tymczasem Franka doniosła nowe nakrycia i cofnęła się
do kuchni. Piotr ustawił krzesła. Babcia, była ciągle niepewna
umiejętności Franki. A Franka już pierwszego dnia poprosiła, by
nie mówić na nią Frania, bo tak się przecież nazywa nasza polska
pralka. Bella z Edwardem natychmiast zmówili się i mówili do
dziewczyny „panno Franciszko”, co za każdym razem wywoływało
rumieniec na jej twarzy. Stefcia chciała podążyć za babcią, ale
Marek przytrzymał jej rękę.<br /> - Poradzą sobie. Ty zostań
ze mną – szepnął do ucha i Stefcia go usłuchała. W zasadzie aż
było jej dziwnie, że nic nie musi robić. <br /> Już przy
obiedzie Bela zaczął wypytywać Marka o rodziców, ale ten
odpowiadał wymijająco, nie rozgadywał się. Stefcia dowiedziała
się, że wychowała go babcia, matka była w obozie w Ravensbruck i
nigdy do domu nie wróciła. Natomiast ojciec walczył w AK i zginął
wkrótce po zakończeniu wojny, zamęczony przez NKWD. W Anglii
pozostał jego brat lotnik, który tam się ożenił z Angielką.
Podczas ostatniego lotu był ranny, stracił lewą rękę, miał rany
na całym ciele i poparzoną twarz. Wrócił do Polski dopiero po
śmierci swojej żony, a to jednocześnie było już po śmierci
Stalina. Pomieszkał w Krakowie około pięciu lat. Rany ciągle się
odnawiały i to wyniszczało jego organizm. Śmierć drugiego syna
naruszyła psychikę babci. Przed wojną, jako żona oficera, nigdzie
nie pracowała. Teraz ktoś załatwił jej pracę w administracji
Uniwersytetu Jagielońskiego, znała kilka języków, ale zaczęła
się gubić, traciła pamięć, nie umiała dodać dwa do dwóch.
Opiekowała się nią sąsiadka, której Marek szczególnie nie
lubił. Nie mniej robiła zakupy i coś tam gotowała. Marek, już
znacznie wcześniej przyzwyczajony przez babcię do utrzymywania
porządku, dbał o dom na tyle, na ile nastolatek to potrafi. <br />
Babcię systematycznie odwiedzał mężczyzna w kolejarskim
mundurze. Przyjeżdżał na zdezelowanym rowerze. Marek rzadko go
widywał, bo chodził już do szkoły. Wiedział jednak, że ten
mężczyzna pomaga babci przetrwać. Mówiła o nim, że to dobry
człowiek, anioł. Nigdy nie dowiedział się, jak ten mężczyzna
się nazywał. Od powrotu stryja z Anglii dość systematycznie
odwiedzał ich inny nieznany Markowi mężczyzna. Przyjeżdżał
samochodem, wypijał szklankę herbaty z babciną domową konfiturą,
konferował ze stryjem przez godzinę, zawsze za zamkniętymi
drzwiami albo w ogrodzie, i już go nie było. Czasem stryj gdzieś
wyjeżdżał na kilka dni, a wtedy babcia bardzo się o niego
denerwowała i martwiła. Jego obecność w Krakowie poprawiła
sytuację materialną babci i Marka w znacznym stopniu. Marek to
zapamiętał szczególnie, bo dostał od stryjka nowe buty. Marzeniem
jednak był rower, a zimą łyżwy przykręcane do butów. Po śmierci
stryja nadal trwały te odwiedziny, ale mężczyzn już było dwóch,
przyjeżdżali na zmianę. Po śmierci babci jeden z nich, ten
„nowszy”, poprosił, aby Marek przyjął na kwaterę polskie
małżeństwo z dwójką dzieci. I Marek się zgodził. Dzięki temu
małżeństwu – na nazwisko mieli Roszak – utrzymał dom i
skończył studia. Wyprowadzili się od niego, gdy dostał pracę i
stanął na nogi. Po latach zrozumiał, że to byli opiekunowie
zleceni jeszcze przez stryja. W myślach nazywał ich aniołami. Ale
nigdy nie dowiedział się kim byli ci dwaj mężczyźni i po co do
nich przyjeżdżali. Przypuszczał, że w jakiś sposób łączyło
się to z pieniędzmi. Został sam. Od czasu do czasu wynajmował dwa
lub nawet trzy pokoje głównie studentom. Lecz dom był daleko od
centrum, więc i studentów chętnych specjalnie dużo nie było.
Cud, że udało mu się utrzymać dom. I niewielki sad. Kiedyś
między drzewami babcia uprawiała ziemniaki, kapustę i marchew. To
pozwalało przeżyć najbardziej głodne lata. Stryjek miał klatkę
z kilkunastoma królikami, a to zapewniało mięso. Marek wściekał
się o króliki, bo musiał chodzić dalej na łąki w poszukiwaniu
mleczu i koniczyny. To było mu bardzo nie w smak. Bieda zmuszała do
utrzymania tego mini ogródka, jednak Marek nie umiał uprawiać
warzyw ani hodować królików. Przez jakiś czas zajmowali się tym
Roszakowie w zamian karmiąc Marka. Jednak był zadowolony, gdy
wreszcie się wyprowadzili. Mimo tego, że mieszkali przez kilka lat,
Marek nigdy się z nimi nie zżył, choć wzajemne stosunki zawsze
były grzeczne i poprawne.<br /> Bela co chwila zadawał Markowi
nowe pytania, ale mężczyzna nie wszystko pamiętał, a o wielu
sprawach babcia mu nie mówiła, więc jego odpowiedzi nie zawsze
zadowalały Belę. <br /> - Może na dziś już wystarczy? -
zbuntował się w pewnym momencie Marek. <br /> - Tato, polej. Dość
już tego przepytywania – wspomogła narzeczonego Stefcia.<br />
- Nie dziw się, że tak cię wypytuję, panie Marku – sumitował
się Bela. - Nosimy jedno nazwisko. To nie tylko zobowiązuje, ale i
zbliża. Przypuszczalnie wywodzimy się z jednego pnia, choć to
szalenie odległa przeszłość. Powiedz mi tylko jeszcze jaki
stopień wojskowy miał twój tato.<br /> - Wiem, że w AK był
kapitanem. A zamęczono go w Lublinie. Pan pisze także książki
historyczne, prawda?<br /> - Tak. Tak mi się przytrafiło już
kilka razy. <br /> - A ja jestem w posiadaniu rękopisów i to
chyba dość cennych. Łącznie jest ich dwanaście. To znaczy
dwanaście cienkich zeszytów. Część dotyczy szkolenia naszych
lotników w Anglii i w ogóle życia w Anglii. Cztery to wspomnienia
łączniczki z podziemnej Polski. Wreszcie ostatnich kilka to jakby
opis Polski wojennej i powojennej z całym mnóstwem nazwisk,
pseudonimów, dat, miejscowości. Mam wrażenie, że mój stryj
dostał te zeszyty na przechowanie, chociaż były ukryte w rzeczach
babci. Niektóre są ledwie czytelne, ale skoro ja je przeczytałem,
to pan też z pewnością da rady odczytać. <br /> - To
niesłychane! Jestem bardzo ciekaw. Panie Marku, proszę dostarczyć
je jak najprędzej.<br /> - Nie wiem tylko czy posiadanie takich
materiałów jest bezpieczne... Trzymam je u kogoś w sejfie. Na
pewno nie powinny wpaść w niepowołane ręce, bo licho nie śpi. I
jeszcze raz proszę, aby mówił mi pan po imieniu.<br />
Opowiadanie Marka zdominowało rodzinne spotkanie. A i David dorzucił
swoje wojenne trzy grosze. Plamą na honorze Szwecji było wstąpienie
dziesiątków mężczyzn do wojskowych formacji niemieckich.
Przeciwwagą był szwedzki Czerwony Krzyż, dzięki któremu bardzo
liczna grupa Żydów znalazła bezpieczne schronienie. David wiedział
też o tym, że jeszcze w czasie wojny ambasada na Węgrzech
wystawiła wiele szwedzkich paszportów dla Żydów, ratując ich
przed zagładą. Chlubne wyjątki przeciw niechlubnym, akty
człowieczeństwa przeciwko zezwierzęceniu. Tyle już lat po wojnie,
a wciąż pobrzmiewały jej echa w bolesnych wspomnieniach, w
rozmowach takich, jak ta, w zniczach płonących na bezimiennych
mogiłach... Pierwszy listopada w Polsce był zawsze czasem zadumy.<br /><br />c.d.n.<br />fot. Andrzej Kosiba</p><p> </p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-47413335931164099762023-05-06T18:19:00.000+02:002023-05-06T18:19:10.407+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.19.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXTFVO-W1LiNQ-ogTirNFvWxwSfextk6FAoEEOY3JJamks8VsHfbJ8KosO-pGTjELyTX60sL3q5s6XxMkrBWfczshdMEF9FVE4Om-v004vWZvNPjVOCUx_59kb1n0Ie_yz22nKhOXuOUuqfO1I4TRsatvc0VdIQTbL0QuV0N2rqg8pW3B8-4tIEhFi/s612/istockphoto-489802694-612x612.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="612" data-original-width="408" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXTFVO-W1LiNQ-ogTirNFvWxwSfextk6FAoEEOY3JJamks8VsHfbJ8KosO-pGTjELyTX60sL3q5s6XxMkrBWfczshdMEF9FVE4Om-v004vWZvNPjVOCUx_59kb1n0Ie_yz22nKhOXuOUuqfO1I4TRsatvc0VdIQTbL0QuV0N2rqg8pW3B8-4tIEhFi/w133-h200/istockphoto-489802694-612x612.jpg" width="133" /></a></div><br /> STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz. 19. - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><br /><b>Cz. 19. </b><br /><br /> -
Musisz mi dużo opowiedzieć o swojej rodzinie. Jest wspaniała! Nie
wiem, czy uda mi się być aż takim Żakiem. Jednak nazwisko
zobowiązuje. Na razie jeszcze się gubię w tych rodzinnych
powiązaniach, za to czuję, że zostałem przyjęty całym sercem.<br />
- Cieszę się, że tak myślisz – odpowiedziała Stefcia.
Właśnie wracali do Krakowa. <br /> - Wiesz, że straciliśmy na
głupoty dziesięć lat?<br /> - Tu się z tobą nie zgadzam. Moje
małżeństwo to nie była żadna głupota.<br /> - Masz rację,
przepraszam. Ale mogliśmy się pobrać zanim poznałaś Liama. Może
te doświadczenia nam obojgu były potrzebne... <br /> Marek
odwiózł Stefcię do domu, pomógł jej pownosić bagaże, a
następnie pojechał do Kamila. Babcia nadawała Kamilowi domowych
specjałów i musiał je natychmiast tam dostarczyć. A przy tym był
niespokojny o przyjaciela. Chciał, aby pielęgniarka nadal z nim
została, bo miał kilka pilnych spraw do załatwienia, a to wiązało
się z wyjazdami do Poznania i Wrocławia. W długiej rozmowie ze
Stefcią uzgodnił, że zacznie zamykać swoje „wyjazdowe”
sprawy, aby do końca roku uwolnić się od tych najbardziej
uciążliwych. Chciał zamieszkać z narzeczoną, ale ona kręciła
na to nosem. Zbliżała się zima, ze swego wynajmowanego mieszkania
miała do banku bliziutko, a od Marka daleko. Dlatego nalegała, by
wszystko zostało po staremu aż do wiosny, a potem się zobaczy.
Przeczuwała, że Marek będzie chciał natychmiast z nią współżyć,
a ona mimo wszystko nie była na to gotowa. I bardzo się bała, że
szybko może zajść w ciążę, a nie chciała iść do ślubu z
brzuchem... Marek nie do końca akceptował jej argumenty. Mówił
między innymi, że są sposoby, by chwilowo ustrzec się dzieci, jak
na razie żadne nie woła za nim „tato”. Jednak Stefcia była
nieugięta. Gdzieś tam w jej głowie była myśl, że gdyby zaszła
w ciążę, a Marek z jakiegoś powodu zginął, to jej sytuacja by
była wielce nieciekawa. Jednak nie śmiała tego głośno
powiedzieć. A ona dobrze wiedziała jak niespodziewane i dramatyczne
bywają wypadki. Doświadczyła tego na własnej skórze. Teraz
chciała oswoić się z nową sytuacją. Dodatkowo nie było wiadomo,
jak długo Marek będzie pomieszkiwał u Kamila, na razie był
przyjacielowi wprost niezbędny.<br /> Tymczasem październik
zaczął się od wielu odwiedzin. Wpadali do Stefci wszyscy znajomi,
czasem po kilka osób naraz. Tylko Paweł jakoś nie śpieszył się
z odwiedzinami, a na niego Stefcia szczególnie czekała, by
ostatecznie się z nim rozmówić. Któregoś dnia pojechała do
niego na budowę po pracy, bo dłużej już nie mogła czekać. I
zobaczyła Pawła całującego namiętnie dziewczynę, która po
chwili odjechała autem, o ile syrenkę można tak nazwać. Paweł
długo stał i patrzył w ślad za odjeżdżającą. Stefcia prawie
nie śmiałą oddychać, bała się, by Paweł nie rozpoznał jej
samochodu, zsunęła się jak najgłębiej pod maskę. Ale Paweł
nawet nie spojrzał w jej kierunku. I bardzo dobrze! A jednak poczuła
ukłucie zazdrości w sercu. Może nie tyle zazdrości, co zranionej
dumy... Tak łatwo ją porzucił dla innej kobiety... Z drugiej
strony wiedziała, że dobrze się stało, przecież przyjechała z
nim zerwać, przeciąć ostatecznie więzy. Teraz będzie jej
łatwiej, a Paweł przy tym nie będzie cierpiał. Przecież to
doskonała sytuacja! Właśnie – niech to on zerwie, niech on
pierwszy podejmie taką ostateczną rozmowę. <br /> Pojawił się,
gdy w mieszkaniu Stefci był Orest i Igor Achadło oraz nierozłączni
Maciek Słowik i niemożliwie wychudzony Tytus Biernacki. Chłopcy
przynieśli ze sobą piwo i wino, w związku z tym bawili się głośno
i wesoło. Stefcia zrobiła Pawłowi kawę i czekała z
zaciekawieniem na rozwój wydarzeń. Miała już na palcu pierścionek
zaręczynowy od Marka, ale faceci, jak to faceci, wcale nie zwrócili
uwagi na taki drobiazg. Sama Stefcia jeszcze nikomu w Krakowie nie
powiedziała o swoich zaręczynach. Od Marka wiedziała, że on
powiedział Kamilowi. Kamil bardzo się ucieszył i gratulował
obojgu z całego serca. O innych znajomych nie pytała, chociaż
niektórych już znała, w szczególności dwa mocno zaprzyjaźnione
z Markiem małżeństwa.<br /> Widziała, że Paweł czuje się
jakoś niezręcznie. Pił kawę, a ręce mu nieco dygotały,
domyślała się dlaczego – czekała ich rozmowa, a Paweł ją
przeżywał.<br /> Młodzi byli w dobrych humorach, sypały się
żarty i dowcipy. Stefcia nie mogła patrzeć na wychudzonego Tytusa
i poszła do kuchni przygotować mu kilka naleśników. Z miodem.
Akurat nie miała żadnego ciasta, a nawet dżem się jej skończył.
Na talerzyk wysypała nieco ciasteczek, ale słodkie nie pasowały do
piwa, więc ukroiła trochę żółtego sera, jednak miała go
niewiele. Podała Tytusowi naleśniki, on wprawdzie się zdziwił,
ale ochoczo zabrał się do jedzenia.<br /> - Nie wiedziałem, że
z miodem są takie dobre! Dziękuję dobra kobieto – powiedział
żartobliwie. <br /> Paweł wreszcie się zdecydował i poprosił
Stefcię, by poszła z nim na chwilę do sypialni. Puścił ją
przodem, a potem starannie zamknął drzwi. <br /> - Muszę z tobą
porozmawiać.<br /> Stefcia swoim zwyczajem usiadła w fotelu za
biurkiem. Paweł krążył po pokoju.<br /> - Coś się stało? –
zapytała, z góry znając jego odpowiedź. <br /> - I tak i nie.<br />
- Nie bądź taki zagadkowy!<br /> - Spotkałem się z
dziewczyną, którą znam jeszcze ze studenckich czasów. Od niedawna
pracuje w mojej firmie w biurze. Nie ma gdzie mieszkać, więc
zaproponowałem jej pokój u mnie. I tak się to zaczęło.<br /> -
A co się zaczęło? Ustaliliście już datę ślubu?<br /> Paweł
jakby nie dostrzegł kpiny w słowach Stefci. <br /> - Muszę się
z tobą rozstać. Chciałem ci właśnie powiedzieć, że zwiążę
się mocniej z Renatą. <br /> - O, to gratuluję.<br /> - Jest
mi strasznie głupio... Wybacz mi, proszę. Nie sądziłem, że
spotka mnie coś takiego. Bardzo chcę zachować twoją przyjaźń,
ale czy to będzie możliwe? Tato strasznie mnie zwymyślał, w
zasadzie była ogromna awantura, Renata aż chciała uciekać. Jakoś
to załagodziłem, ale tato... On bardzo cię lubi, kocha nawet jak
córkę. <br /> - Gratuluję ci, Pawle. Bądźcie szczęśliwi. Z
całego serca dobrze ci życzę. Wam życzę. <br /> - Nie gniewasz
się na mnie?<br /> - Serce nie sługa. Nie, nie gniewam się. Jest
mi trochę przykro, ale... Nigdy mi nie powiedziałeś, że mnie
kochasz, więc w gruncie rzeczy liczyłam się z tym, że do
rozstania jednak dojdzie.<br /> - Z Renatą znam się jeszcze ze
szkoły średniej. Kiedyś nawet byliśmy prawie parą. A teraz to
wróciło... Wybacz mi Steniu. Naprawdę jest mi głupio i
niezręcznie... Może uda się nam ocalić przyjaźń?<br /> -
Może...<br /> - Dobrze by było, gdybyś zechciała porozmawiać z
moim tatą. Może ty byś jakoś na niego wpłynęła, powiedziała
mu, aby zmienił zdanie co do Renaty...<br /> - Teraz to
przeginasz! Nawet nie może być o tym mowy! Nie będę się mieszać
w wasze sprawy. <br /> - Steniu, bardzo proszę!<br /> - Nie i
koniec. Sytuacja jest tak niezręczna, że aż się dziwię, że mi
takie coś proponujesz. Myślałam, że masz więcej taktu. NIE. Nie
znam tej twojej kobiety, ale zastanów się, czy sprawy łóżkowe
cię nie oślepiły. Zaplączesz się i nie będziesz mógł wyjść
z tego kokonu. Nie rzucaj się na oślep w głęboką, nieznaną
wodę. <br /> - Ale ja Renatę znam od dawna i wiem, co robię!<br />
- I koniec tej dyskusji. Bądźcie szczęśliwi, Pawle. I...
zawiadom mnie o swoim ślubie.<br /> - Nie chcemy ślubu. Zresztą
Renata nie ma rozwodu. O ślubie na długi czas możemy zapomnieć, o
ile kiedykolwiek do niego dojdzie. <br /> - No i koniec tematu.
Wracam do moich gości. Nie mam nic przeciwko przyjaźni, ale niech
ci nie przyjdzie do głowy odwiedzać mnie z Renatą. Taka sytuacja
byłaby szczególnie niezręczna. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.<br />
- Nie płaczesz, nie rwiesz włosów na głowie, nie złościsz
się na mnie, nie krzyczysz...<br /> - Bo cię nie kocham. I
dlatego to wszystko spływa po mnie. Taką przykrość jestem w
stanie wziąć na siebie i jutro o niej zapomnieć. I tyle. Nigdy
mnie nie rzucił żaden chłopak, więc jest to dla mnie nowe
doświadczenie... Ale nie jest mi jakoś specjalnie ciężko.
Chodźmy.<br /> Stefcia podniosła się z fotela i poklepała Pawła
po ramieniu. Pierwsza ruszyła do drzwi. Pomyślała, że Paweł jest
zaskoczony jej spokojem i w pewnym sensie zawiedziony... W duchu
gratulowała sobie mądrości. Chciał ją na chwilę zatrzymać i
przytulić, ale nie pozwoliła na to. I nie powiedziała ani słowa o
Marku i zaręczynach. Pawła nie powinno to wcale obchodzić! Nie
powiedziała też, że widziała, jak obcałowywał Renatę koło
budowy. Ale wiedziała, że właśnie tamten widok pozwolił jej
spokojniej znieść dzisiejszą rozmowę. Wyszła do salonu
uśmiechnięta. A Paweł szybko dopił kawę i pożegnał się ze
wszystkimi. Stefcia dostała krótkie buziaki w oba policzki.<br />
- I to by było na tyle – zacytował Orest klasyka, gdy Stefcia
usiadła przy stole.<br /> - Daj mi kilka łyków piwa –
odpowiedziała sięgając po jego szklankę. <br /> - Pij duszkiem
i do dna!<br /> - Nie, nie. Kilka łyków wystarczy. <br /> Tytus
przyglądał się jej uważnie.<br /> - Ciężko było? - zapytał,
ciągle się w Stefcie wpatrując.<br /> - Tak sobie.<br /> -
Widzę, że sprawa ciebie jednak mocno poruszyła...<br /> - A co,
podsłuchiwałeś?<br /> - Nie, ale widziałem jak cię pożegnał:
oschle, bardzo ozięble.<br /> - Daj spokój, Tytus – wtrąciła
się Maciek.<br /> - Przecież nic nie mówię...<br /> Orest
wyciągnął rękę do ramion Stefci.<br /> - Chodź, dziecinko. Ja
cię przytulę.<br /> - Ty to lubisz przytulać kobiety – odezwał
się Igor.<br /> - Jakoś tak weszło mi w nałóg. I na
przytulaniu się kończy. Eh...<br /> - Tytus, opowiedz Stefci o
sobie – poprosiła Maciek.<br /> - Nie ma o czym mówić –
gniewnie mruknął Tytus.<br /> - Jest – zaprzeczył Maciek. -
Tytus zachował się jak facet z klasą. Rozstał się z dziewczyną,
którą kocha do dziś. A zrobił to z powodu swojej choroby.<br />
- Sugerujesz, że Paweł też może być chory? - zapytała
dziewczyna.<br /> - Nie, gdzieżbym śmiał... <br /> -
Powiedział, że mnie nie kocha, że ma nową panienkę i tyle –
powiedziała gniewnie Stefcia. - Nie chcę o tym mówić.<br /> -
Ślepiec! - prychnął ze złością Orest. - Ja bym ciebie ze swoich
rąk nie wypuścił!<br /> - Powiem ci Stefciu. W życiu różnie
bywa. Ty nie wiesz – spokojnie powiedział Tytus. - Kiedyś miałem
wspaniałą dziewczynę. Ale gdy powiedziano mi, że mój nowotwór
jest... nieoperowalny, zerwałem z nią. Powiedziałem, że musimy
się rozstać, bo już jej nie kocham. Płakała. A mnie serce pękało
z żalu. Lecz lekarze dawali nie więcej niż pół roku życia.
Skupiłem się na sobie. Musiałem. Dalej żyję, choć już minęły
cztery lata. Do dziś żałuję, że z nią zerwałem. Ale z drugiej
strony tak było trzeba. <br /> - Ciągle ją kochasz, bucu jeden –
burknął pod nosem Maciek.<br /> - Mogłeś być z nią szczęśliwy
jeszcze choć przez dwa lata, zanim tak strasznie wychudłeś –
dorzucił Igor.<br /> - W tym czasie miłość mogła się sama z
siebie wypalić – stwierdził Igor.<br /> - Mogła, nie mogła,
tego nie wie nikt. Ale nie zwodziłem jej. Ułożyła sobie życie,
ma męża, dziecko i mam nadzieję, że jest szczęśliwa.<br /> -
Bo ty jesteś taki romantyczny bohater. A teraz sam cierpisz za
miliony – znów wychylił się Maciek.<br /> - Dobrze, że mam
takich przyjaciół jak wy. Z wami mogę szczerze pogadać. Każdy
cierpi z jakiegoś powodu<br /> - Albo i bez powodu – Orest
jeszcze raz przytulił Stefcię i cofnął swoją rękę. <br /> -
Żałujesz? - spytała Stefcia.<br /> - Nie. Tak było trzeba –
Tytus pokiwał głową w zamyśleniu.<br /> - Bo on jest ten
porządny facet. A Paweł dlaczego z tobą zerwał? - dociekał
Igor.<br /> - Zakochał się, przyjął tę nową do swego
mieszkania i teraz będą szczęśliwi. <br /> - Ale ciebie to
boli... <br /> - Zaraz tam boli... Nie boli. Muszę tylko przejść
przez to doświadczenie. To pierwszy facet, który ze mną zerwał,
może dlatego tak dziwnie się czuję. Ale z tej mąki i tak nie
byłoby chleba. <br /> - Dużo ludzi w naszym wieku jest już po
poważnych rozstaniach... Za dużo. No dobra. Koniec tej smętnej
dyskusji. Weselmy się, pokąd w naszych żyłach szumi wino.<br />
- Albo piwo! <br /> - Co teraz zrobisz? - dociekał Tytus.<br />
- Nic. Będę żyła jakby nic się nie zdarzyło. To smęcenie się
jest chwilowe. Jutro już będę normalna. <br /> Orest przysunął
swoje krzesło do krzesła Stefci i znów objął dziewczynę.<br />
- Mam pewną teorię dotyczącą związków dwojga – powiedział
nie słuchając dyskusji, która rozgorzała między kolegami. -
Mężczyźni lubią słabe kobiety. Takie, którymi trzeba się
opiekować. Ty jesteś za silna, zbyt niezależna, może nawet
władcza. Przy tobie mężczyzna czuje się malutki, nie ma jak
błysnąć. A to niedobrze. <br /> - Naprawdę taka jestem?<br />
- Tego dobrze nie wiem, nie znam cię aż tak dokładnie. Ale właśnie
taka mi się wydajesz być. Nie jesteś wyzwaniem dla faceta. Ja
chyba nie mógłby cię kochać. Lubię cię i cenię. Ale potrzebuję
kobiety, która w dużym stopniu by była zależna ode mnie, takiej,
dla której byłbym ostają. <br /> - Dziwne jest to, co mówisz.<br />
- A jednak przemyśl moje słowa. <br /> - Gdzie w tym
partnerstwo, jedność, współdziałanie?<br /> - O jakim ty
partnerstwie mówisz? Kobieta i mężczyzna różnią się tak, jak
dzień od nocy. Nie ma między nimi znaku równości. Mężczyzna to
siła, kobieta to delikatność. I tak powinno pozostać. Inna
sprawa, że ta kobieca delikatność jest dla mężczyzny niezbędna.
Bez tego on ginie. Facet musi mieć kogoś, przed kim może się
wykazać, zabłysnąć, zdobywać dla niej świat. Bez tego idzie na
wódkę z kolegami i kończy życie pod kioskiem z piwem.<br /> -
Błyskotliwe są twoje teorie, ale jakoś nie do końca się z nimi
zgadzam.<br /> - A jednak spróbuj to wszystko przemyśleć, aby
nie stracić następnego faceta. On musi mieć arenę i poklask. Bez
tego ginie.<br /> - Nie chcę być słabiutką damulką. Może
nawet nie umiem taką być. Od ponad dziesięciu lat walczę o życie.
To znaczy od wypadku Liama. Walczyłam o Liama, potem o hotele, o
babcię i ojca, o mój dom w Wierzbinie. Nawet o pracę. O pracę
walczę cały czas. Za moment mam poważny egzamin związany z pracą,
w pewnym sensie moje być albo nie być w banku. Jest też Marek...
Jeszcze wam o tym nie mówiłam, ale zaręczyłam się z Markiem
Żakiem. Tym bardziej zastanowię się nad twymi słowami. Ale ja
cały czas optuję za partnerstwem. <br /> - Mogę im powiedzieć,
że jesteś zaręczona?<br /> - Oczywiście. To żadna tajemnica.
Tylko Pawłowi nie powiedziałam, ale to dlatego, że nie zdążyłam.
Zresztą, jego to już nie powinno obchodzić. <br /> - Gratuluję
ci Stefciu z całego serca! - Orest aż wstał (Stefcia zresztą
też), wyściskał Stefcię i po przyjacielsku wycałował. <br />
- A to nowina! - cieszył się Igor. - Całujmy dziewczynę, póki
narzeczony nie widzi!<br /> Stefcia poczuła się zobligowana do
ujawnienia tajemnic swego barku, ale Orest zdecydowanie nie pozwolił
na mieszanie wódki z piwem. Jedynie Tytus i Stefcia dostali po
kieliszku babcinej nalewki. Później chłopcy zaczęli wypytywać
Stefcię o Marka. <br /> - Co? Już po czterdziestce? On nie jest
dla ciebie za stary? - zdumiał się Maciek. - To już
wyeksploatowane chłopisko! Gdzie jemu do takiej dzierlatki?<br />
Faktycznie, Stefcia wyglądała bardzo młodo, a przecież ona też
już przekroczyła trzydziestkę.<br /> - O, znawca się odezwał!
- storpedował wypowiedź Tytus. - Tobie tylko seks w głowie!<br />
- A tobie nie? - zacietrzewił się Maciek.<br /> - Jakoś nie. <br />
Mężczyźni, Maciek i Igor, zaczęli się spierać, a nawet
przechwalać swymi podbojami, opowiadać, ile to razy mogą w ciągu
nocy i tak dalej. Stefci zrobiło się nieprzyjemnie. Siedziała
zażenowana z oczami wbitymi w krawędź stołu. <br /> - Nie
wiedziałem, że macie tak pusto w głowie – Tytus pokręcił głową
z niezadowoleniem. - Ja bym chciał mieć możliwość choć raz w
miesiącu pobyć przy kobiecie. Tej mojej. Przytulić ją. Oddychać
jej zapachem. Poczuć miękkość i gładkość jej skóry... To
wcale nie jest istotne... - przerwał nagle i znów pokręcił głową.
- Nie cenicie kobiet i dlatego wciąż jesteście samotni, jak te
kołki w płocie. Ale wtedy i one was nie cenią. Chodźmy już do
domu. Irytują mnie takie rozmowy. Nie cenicie życia, panowie. Że
też się ciągle z wami zadaję... - uśmiechnął się smutnie.<br />
Orest milczał. Teraz się podniósł i zaczął zbierać puszki
po piwie do wyciągniętej z kieszeni reklamówki. <br /> - Wynieś
szklanki do kuchni – powiedział ponuro do Igora. Stracił humor.<br />
- A dlaczego ty tyle jesz słodkości? - zapytał Igor Tytusa
biorąc talerz po naleśnikach. - Mnie uczono, że chorzy na raka nie
powinni jeść słodyczy. Nawet herbatę pić bez cukru.<br /> -
Może tak, a może nie – odpowiedział spokojnie Tytus. - Mnie też
lekarz zalecił dietę bez cukrową. Jednak źle się czułem. A gdy
wróciłem do słodkości, zaraz mój stan się poprawił. Unikam
soli i gotowych produktów z puszek. Nie jem margaryny, ale ona
występuje w wielu ciastach, niestety... Jednak ciasta jem, a w
szczególności lody. W zasadzie nie ma dnia, bym nie zjadł lodów.
Prawie nie piję alkoholu. Mojemu organizmowi potrzebne jest białko.
Więc jem chude, ale nie wędzone mięsa, jaja, w ogóle nabiał.
Jednak i tak nie przybywa mi masy. Ale żyję, choć obiecano mi
tylko pół roku i to byle jakiego życia. Wracając do cukru.
Mówiono mi, że rak żywi się cukrem. Może tak jest. Ale od roku
nie mam nowych przerzutów. Więc mam nadzieję, na następne pół
roku. Dalej myślami nie wybiegam. Lecz bycie tak wychudzonym wcale
nie jest przyjemne... - pokręcił z niezadowoleniem głową. -
Dobra. Idziemy.<br /> Zaszurały krzesła, jeszcze pięć minut i
cała czwórka wyszła, a Stefcia zajęła się sprzątaniem i myciem
naczyń. Od kilku dni już nie czytała szwedzkich i włoskich
książek, jakoś tak wychodziło, że nie miała na to czasu. Albo
była zbyt zmęczona na czytanie. Kładła się i kilka minut później
już spała. Czasem przed snem myślała o Marku i zastanawiała się,
jak ułoży się im dalsze życie. Marek był dla niej oazą spokoju.
Myślenie o nim sprawiało jej łagodną radość i dawało
wewnętrzny spokój. Czy rzeczywiście powinna być słaba, jak to
radził Orest? Ale przecież nie mogła udawać kogoś, kim w
rzeczywistości nie była!</p><br />c.d.n.<br />fot. z Pixabay<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-40824846795047271312023-04-29T11:18:00.004+02:002023-04-29T11:18:55.592+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.18.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsouQNprO3xGIYz9WEAmZ6NT0x_Vt0h65pF1hxVTK-8NXM8F8-MhSCEjGLHcBi9vOYxu6LMCuAj_dl01Goz85kxXv4pL28f0DLGJ4U0bdfKH4vCKPsLXqyU4yTrwRDOyoKyDk6eY37CyGq8X0WKWO_-nJvPUht5TXohawgQpbuMnZMsr7vT73OVyTY/s1812/310393740_5752975584760611_5341576477567610308_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1669" data-original-width="1812" height="185" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsouQNprO3xGIYz9WEAmZ6NT0x_Vt0h65pF1hxVTK-8NXM8F8-MhSCEjGLHcBi9vOYxu6LMCuAj_dl01Goz85kxXv4pL28f0DLGJ4U0bdfKH4vCKPsLXqyU4yTrwRDOyoKyDk6eY37CyGq8X0WKWO_-nJvPUht5TXohawgQpbuMnZMsr7vT73OVyTY/w200-h185/310393740_5752975584760611_5341576477567610308_n.jpg" width="200" /></a></div><br /> STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 18.</b><br /><br /> Telefon do
Kamila – u niego było bez istotnych zmian. Po osiemnastej miał
odwiedzić go lekarz. Wyjazd na cmentarz. Tego akurat Marek
był ciekawy. Grób był zadbany, najwyraźniej ktoś tu niedawno
posprzątał. Stefcia wymieniła wypalone wkłady w zniczach i
postawiła doniczkę z białymi chryzantemami. Marek z ciekawością
czytał inskrypcje i pytał Stefcię, kto jest kto. <br /> - Nie,
ciała Liama tu nie ma. Został pochowany w Szwecji, a tu to tylko
taka tablica pamiątkowa. I garść ziemi z jego prawdziwego grobu.
Przedtem jeździłam do Szwecji, ale to było dla mnie męczące. Nie
chciałam się nikomu naprzykrzać swoją obecnością. A bywanie na
grobie raz w roku to dla mnie zwyczajnie za mało. I teraz mam w
Wierzbinie namiastkę jego grobu. Jestem tu co tydzień, albo prawie
co tydzień. Ale na grób przyjeżdżają wszyscy członkowie mojej
rodziny. I to stosunkowo często. Taką mamy rodzinną tradycję.
Tato miał dwie żony. Tu leży moja mama, a ta druga żona jest
pochowana w Karolince. Karolinka w całości należy do Piotra, który
od niedawna zajmuje się kompleksowo badylarstwem, także w
Wierzbinie. Tato ma chore serce i stara się wycofać z całego
interesu. Tym bardziej, że cały czas zarządza spółdzielnią.
Och, chyba zaczyna padać! Chodźmy do samochodu. <br /> Marek
przytrzymał ją za rękę.<br /> - Chcę coś powiedzieć tobie i
Liamowi... Nie śmiej się ze mnie, ale uznałem, że muszę z Liamem
przez chwilę pogadać. <br /> - Sądzisz, że cię usłyszy?<br />
- Jeśli niebo jest urządzone według moich wyobrażeń, to na
pewno! <br /> Marek otoczył Stefcię ramieniem.<br /> - Liam...
- Marek odchrząknął i zaczął jeszcze raz. - Liam, jeśli mnie
słyszysz gdzieś z wysoka... Pozwól Stefci od nowa ułożyć swoje
życie. Pozwól jej na nowe szczęście z innym mężczyzną. Ze mną.
Chcę dać jej wszystko co dobre, co mężczyzna może dać kobiecie.
Nie powinna mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że połączyła
się z innym facetem. Poprosiłem ją o rękę, ale jeszcze mi nie
odpowiedziała. A ja tak pragnę, aby znów była radosna i
szczęśliwa. Ze mną. Liam, jeśli tylko możesz – zaufaj mi. Ona
i tak zawsze będzie cię kochać, pamiętać o tobie, nawet tęsknić.
Ale teraz jest pora na to, by odmieniła swoje życie. Za długo jest
sama. A zasługuje na wszystko, co najlepsze. Liam, jeśli tylko
możesz, to... błogosław nam z tych niebieskich błoni. Daj Stefci
znak. Musi być jakiś sposób. I ty go znajdź.<br /> Stefcia
ukradkiem ocierała łzy. Przytulona do boku Marka długo nie mogła
wydobyć słowa. Była do głębi wzruszona. Nie przypuszczała, że
ktokolwiek ośmieli się na taką przemowę.<br /> Tymczasem deszcz
przybrał na sile.<br /> - Dziękuję ci – szepnęła wreszcie
tak cicho, że Marek ledwie ją usłyszał. Ale nadal nie wiedział,
czy jego oświadczyny zostały przyjęte. No tak – całkiem
zapomniał o pierścionku. Miał w domu precjoza po babci i mamie,
nie chciał kupować czegoś nowego. <br /> Prawie biegiem wrócili
do samochodu. <br /> - To gdzie teraz? - zapytał się Marek.<br />
- Przejedziemy się po Wierzbinie, ale prawdziwego zwiedzania nie
będzie przez ten deszcz. Pokażę ci kilka ważniejszych obiektów i
jezioro. <br /> - Chciałbym kupić wiązankę kwiatów dla babci.<br />
- No coś ty! Tu i tak wszystkie kwiaty pochodzą z naszych
szklarni.<br /> - Ale ja bym chciał coś specjalnego. Albo chociaż
jakąś luksusową bombonierkę. <br /> - Z tym może być
problem... <br /> - A są tu jakieś delikatesy?<br /> - Z
landrynkami chyba. <br /> A jednak Marek miał szczęście, bo była
chałwa w ładnych, dużych opakowaniach. Taki przypadek. Kupił
jeszcze butelkę dobrego wina i następną butelkę koniaku. A
ekspedientka, dobra znajoma babci, dołożyła siateczkę pomarańczy
– spod lady! Pewnie tylko dlatego, że o tej porze w sklepie nie
było ludzi. Zanim wsiedli do samochodu, do Stefci podszedł
milicjant – sam komendant.<br /> - Proszę powiedzieć ojcu, aby
teraz omijał Małe Baziczki. <br /> - Dobrze. Dziękuję panu. <br />
- O co mu chodziło? - zapytał Marek, gdy ruszyli autem w stronę
jeziora.<br /> - O to, aby tato nie jeździł tam po mięso, bo po
drodze milicja może go kontrolować. Taki ubój zwierząt jest teraz
nielegalny. A tato tam u rolnika kupuje cielęcinę. Jest taki jeden
co się tym zajmuje, niemal zawsze można dostać u niego cielęcinę.
Czasem i wieprzowinę. Teraz będziemy musieli przerzucić się na
indyki i króliki. Króliki są dostępne bez przerwy, a indyki
trzeba zamówić, ale babcia zadzwoni i na drugi dzień dostarczą
tuszkę do domu. Nikt nie ma siły wystawać w kolejce za mięsem na
kartki. Tato ma wprawdzie znajomości, ale to i tak jest kłopotliwe.
Babcia w miejsce mięsa piecze babkę ziemniaczaną i wszyscy są
szczęśliwi. <br /> - Ja też nie realizuję moich kartek na
mięso. W zasadzie nic nie kupuję na kartki. Wolę zjeść obiad w
restauracji.<br /> - Nie każdego stać na restaurację. Teraz na
tym skrzyżowaniu jedź w lewo. I zaraz będzie jezioro. Nie
korzystasz ze „staczy”? W Krakowie są „stacze”, pewnie u nas
też. Muszę to babci podpowiedzieć, bo lubię schabowe, chociaż
nie powinnam ich jeść. <br /> - „Stacze”? A, chyba wiem, o
kogo chodzi. Ale nie przyszło mi to do głowy, bo sam sobie gotuję
nieregularnie. Jednak teraz dla Kamila przydałoby się wartościowe
mięso. <br /> Marek na parkingu ustawił się tak, by jak
najlepiej widzieć taflę wody. Przy brzegu kręciło się spore
stadko łabędzi. Zapewne czekały na spacerowiczów z chlebem, ale
deszcz nie zachęcał do wyjścia z domu. <br /> - Tam, po prawej
stronie, są budki lęgowe i ktoś tam sypie ziarno dla łabędzi,
ale to chyba dopiero jak woda zamarznie – wyjaśniła Stefcia. - A
ludzie tu przychodzą z suchym chlebem i chociaż to dla łabędzi
nie jest zdrowe, to wrzucają im chleb do wody. <br /> Marek znów
objął ramiona Stefci.<br /> - A moje pytanie dalej pozostaje bez
odpowiedzi... - powiedział cicho. <br /> Zamiast odpowiedzi –
cmoknęła go w policzek. <br /> - Wracajmy. Przyjedziemy kiedyś,
gdy będzie słonecznie. Babcia już pewnie wygląda oknem za nami. A
ja nie lubię, gdy jest sama. Przyjeżdżam do Wierzbiny dla niej i
dla taty. Rozmawiamy, bo oni chcą wiedzieć wszystko.<br />
Pocałował ją delikatnie w usta i uruchomił silnik.<br /> - Może
ty masz chłopaka i dlatego tak trudno ci jednoznacznie odpowiedzieć
– powiedział już pod domem.<br /> - Kręci się koło mnie taki
Paweł, ale nie czuję się z nim jakoś mocno związana, choć to
właśnie z nim i jego ojcem byłam nad morzem.<br /> Marek poczuł
w sercu ukłucie zazdrości. <br /> - Jestem zazdrosny –
powiedział wprost.<br /> - Tak jak ja o ciebie, gdy byłeś
jeszcze z Lindą. <br /> Weszli do domu. Stefcia wręczyła babci
pomarańcze, a Marek ze sprawunkami poszedł do swego pokoju.<br />
- Zrobić kawę? - zawołała za nim Stefcia.<br /> - Nie, dziękuję
– podziękował krótko. Nie powiedział jeszcze Stefci, że jego
serce jest w kiepskim stanie, w zasadzie w rozsypce. A i tak miał
dość podniet tu, w Wierzbinie. I to bez kawy. Miał zamiar poprosić
Edwarda o rękę Stefci, a zupełnie nie wiedział, jak to zrobić.
Nigdy nie prosił rodziców o rękę dziewczyny. Z Lindą o ślubie
rozmawiali tak tylko między sobą, ale też się jej formalnie nie
oświadczył. Jedynie na filmach widział, jak to robili faceci, ale
teraz niezbyt dobrze pamiętał. Jakoś takie sceny nie budziły jego
zainteresowania. Najgorsze, że Stefcia nadal nie dała mu konkretnej
odpowiedzi... Być może będzie musiał przyjechać do Wierzbiny
wiele razy, zanim ośmieli się znów poprosić o jej rękę. O ile
ona w końcu się zgodzi. Żałował, że nie ma ze sobą
pierścionka...<br /> Kiedy zszedł na dół Stefcia właśnie
rozmawiała przez telefon. Po szwedzku, więc nic z tego nie
rozumiał. Zajął się swoją herbatą, a babcia postawiła przed
nim ciasto. <br /> - Co się dzieje? - zapytał ją szeptem.<br />
- Teściowa Stefci jest umierająca – tyle się dowiedziałam. Rak
krtani. A dzwoni Wiktor, to jest przyjaciel Liama.<br /> - Stefcia
poleci do Szwecji?<br /> - Nie sądzę. Nie była z nią w
najlepszych stosunkach. Kaisa nie lubiła mojej wnuczki. Halwar,
teść, to dusza człowiek. Ale Kaisa była... wredna. Jak przychodzi
taka choroba, to żadne pieniądze nie dają ratunku. Co najwyżej
pewną ulgę w cierpieniu... Chociaż możliwe, że na sam pogrzeb to
jednak Stefcia poleci. Choćby ze względu na Halwara. On zawsze
mówił, że chce poznać Polskę. Później wyszło, jak wyszło.
Ale nic straconego. Edzio i ja zawsze go serdecznie podejmiemy.
<br /> Przyjechał Edward z Piotrem i wtedy Stefcia już dość
szybko skończyła rozmowę. Najpierw przekazała ojcu wiadomość od
komendanta.<br /> - O, to niedobrze. Byłem z Rutkowskim na dziś
umówiony. <br /> - To może ja pojadę – zasugerował Piotrek.<br />
- Nie. Lepiej nie, bo jeszcze ściągniemy mu na głowę jakąś
kontrolę. <br /> - Ale tam niedaleko mieszka Lipko i zawsze można
przejść za stodołami od jednego do drugiego. <br /> - I jeszcze
Lipkę wtajemniczać?<br /> - I tak wszyscy wiedzą, że Rutkowski
kroi cielaki.<br /> - Niby wiedzą, ale pewności nie mają.<br />
- A może moim samochodem? - zaproponował Marek.<br /> - Twoim
samochodem i na podwórko Lipki – podchwycił Piotrek. <br /> -
To może być niezły pomysł. A potem drogą za stodołami na Czarne
Doły i dalej do Proszkowa... Ale oni jak zechcą to mi się pod
domem ustawią i co im zrobisz?<br /> - Będą kontrolować obcego?
Nie sądzę. Pewnie mają tylko polecenie na ciebie, tato. <br /> -
A ty znasz drogę? Tam mogą być całkiem duże wertepy... Od lat
tamtędy nie jeździłem... Zrób no, córciu, herbaty. I dajcie coś
nam przegryźć, bo obaj jesteśmy głodni. Dziś nie było czasu na
chodzenie po budkach, więc jesteśmy o suchym pysku. Muszę się
umyć i przebrać, zaraz wracam.<br /> - Czekaj tato. Kaisa umiera
na raka krtani. Podobno jej dni są już policzone – powiedziała
Stefcia.<br /> - Żal, że cierpi. Tego jej nie życzyłem. A jak
się twój teściu trzyma?<br /> - Chyba przeżywa chorobę Kaisy,
tak powiedział Wiktor. Ale już idź. Pogadamy przy herbacie. <br />
- Polecisz w odwiedziny? - rzeczowo zapytał Piotr.<br /> - Nie.
Ale na pogrzeb polecę na pewno. Może nawet pojadę autem. Jeszcze
jest czas. Jeszcze żyje. Później się będę zastanawiać. <br />
- A ty masz w samochodzie jakieś gumiaki? Pytam tak na wszelki
wypadek – teraz Piotr zwrócił się do Marka.<br /> - No nie,
nie mam.<br /> - To coś weźmiemy z domu, tak na wszelki wypadek.
Ja jeszcze przygotuję kwiaty dla Rutkowskiego. A w zasadzie też dla
Lipki. Cztery doniczki wystarczą? Wezmę te chryzantemy z nowego
tunelu.<br /> - Z jakiego nowego tunelu? - zaciekawiła się
Stefcia.<br /> - No i niechcący się wygadałem... Sorki. Pocięli
nam jeden tunel. To było wkrótce po zamordowaniu Tajkiego. Babcia z
Tatą nie kazali ci mówić... Pocięli nożami na strzępy. Dobrze,
że tylko jeden. Chyba coś ich spłoszyło, bo były ślady butów i
przy szklarni, ale tam wybili może z pięć szybek. Na szczęście
tato miał zapasową folię, więc szybko się ze wszystkim
uporaliśmy. <br /> - Nie powinniście trzymać takich rzeczy w
tajemnicy!<br /> - Leżałaś w szpitalu. Nie chcieliśmy cię
dobijać. Chodź, Marku. Ustawisz inaczej swoje auto, a ja znajdę
buty i przyniosę kwiaty. Wiem, wiem – najładniejsze! A ty,
Stefcia, szykuj nam wyżerkę, bo aż mi burczy w brzuchu!<br />
Stefcia przysmażyła babkę ziemniaczaną, podgrzała sos ze
świeżych, tegorocznych grzybów (grzyby zbierał pan Władeczek),
zrobiła herbatę, nakroiła półmisek wędlin, pamiętała o
kiszonych ogórkach i marynowanej papryce. <br /> Prawie
jednocześnie wrócili do kuchni wszyscy trzej panowie. Edward
udzielał młodym instrukcji związanych z wyjazdem i dał Piotrowi
garść banknotów na mięso. <br /> - Po co aż tyle? - zdumiał
się Piotrek. <br /> - Musisz myśleć jak gospodarz. Trzeba
zamówić świniaka na święta, dać masażowi pieniądze na
wołowinę i niechby zrobił jak najwięcej wyrobów. <br /> -
Masażowi? Kogo masz na myśli?<br /> - Rutkowski ci podpowie, albo
nawet i załatwi. Ale musisz mieć pieniądze. Zresztą, słuchaj...
<br /> Marek z ciekawością przysłuchiwał się rozmowie ojca z
synem. Życie w małym miasteczku... To nawet było ciekawe. Później
Edward zaczął wypytywać Stefcię o Wiktora i tu padły słowa,
które zaintrygowały Marka: Teść przykazywał, aby Stefcia wyszła
za mąż, a nawet prosił, aby, jeśli to będzie możliwe, zaprosiła
go na swój ślub. Chciałby poznać Polskę i rodzinne strony
Stefci. Przecież te słowa, to wyraźny znak od Liama! Przynajmniej
on, Marek, tak to odebrał.<br /> Dwaj młodzi wkrótce wyjechali,
a obie Stefcie zajęły się przygotowaniami do „proszonej”
kolacji. Stefcia zdecydowała się jednak na ciasto drożdżowe i
wyrabiała je, nie żałując rąk. A babcia między innymi
sprawdziła ilość posiadanych przypraw, kończyła się także sól
kamienna. Inne przyprawy spisała na karteczce i wysłała Edzia po
zakupy. Po drodze miał zajść do pana Władeczka, bo on doskonale
umiał rozbierać tuszki. Teraz, gdy zostały we dwie, mogły
swobodnie poplotkować. Przede wszystkim obgadać Marka. Babci ten
chłopak podobał się bardziej od Pawła, wydał się jej bardziej
zrównoważony, ostrożny w mowie, chętniej słuchał, niż mówił.
<br /> - Poprosił mnie o rękę – powiedziała Stefcia – ale
jeszcze nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Chyba się zgodzę.
Znam go ponad dziesięć lat... No i nosi nasze nazwisko. <br /> -
Dziecko, ale czy ty go kochasz? I czy on ciebie kocha? Reszta się
nie liczy. Nawet te jego ogniste włosy.<br /> - Babciu, ja nie
wiem, czy jego kocham. Wydaje mi się, że tak. Ale to nie jest taka
miłość, jak z Liamem.<br /> - Każda miłość jest inna.<br />
- On chyba mnie kocha, choć to nie jest jakaś nadzwyczajna
namiętność. Raczej bliskość. Jednak ciągle do siebie wracamy.
Marek jest po różnych życiowych zakrętach. I z całą pewnością
nie leci na moją kasę, bo swojej ma dosyć. A jego włosy szalenie
mi się podobają. Najbardziej na świecie.<br /> - A jeśli się
zgodzisz, to kiedy ślub? Na Wielkanoc?<br /> - Nie, to za szybko.
A poza tym chcę, aby było ciepło. Więc w maju lub w czerwcu.<br />
- W czerwcu. Maj to zły miesiąc do żeniaczki. <br /> -Też
tak o maju słyszałam. Nie mówiłam ci, ale Kamila chuligani
pobili. I to bardzo mocno. Jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz
mieszka u niego pielęgniarka... - i Stefcia wdała się w szczegóły,
a babcia przeżywała. <br /> Później znów wróciły do kwestii
ślubu: gdzie, jaka suknia, kogo się zaprosi. Stefcia już miała
gotową suknię do ślubu z Liamem, ale na polecenie wnuczki babcia
ją sprzedała. Teraz od nowa trzeba było zamówić wizytę u
krawcowej. I uszyć też coś z tych materiałów przywiezionych z
Gdańska.<br /> - Już zamówiłam u Ziółkowskiej terminy na
szycie. Narysuj tylko jak mają wyglądać, a za tydzień będziesz
miała do przymiarki przynajmniej jedną. Twoje wymiary chyba się
nie zmieniły. To mówisz, że Marek też jest zamożny. <br /> -
Ma swój dom w Krakowie, Był długo za granicą. I teraz też dobrze
zarabia. Jest doradcą finansowym w kilku poważnych firmach. Mówił,
że to ograniczy, że będzie się bardziej trzymał Krakowa, że
dosyć ma życia na walizkach. Jeśli się pobierzemy, to ja też
będę chciała, aby był w domu.<br /> - Będziecie mieszkać w
Krakowie? <br /> - W Krakowie i w Wierzbinie. Nie mam zamiaru
zrezygnować z częstych odwiedzin. <br /> - A jeśli on będzie
miał?<br /> - Będziemy musieli znaleźć kompromis. Prawdę
powiedziawszy moglibyście i wy raz w miesiącu wpadać do Krakowa.<br />
Wrócił Edward, a wraz z nim przyszedł pan Władeczek.
Natomiast młodzi z mięsem przyjechali po dobrych dwóch godzinach.
Szczęśliwie nie byli kontrolowani, przywieźli mięso aż z dwóch
cielaków i dodatkowo, na życzenie Marka, dużego indyka, więc pan
Władeczek zaraz zabrał się za robotę. Marek chciał dla Kamila
coś delikatnego i wartościowego. Prosił o kilka miękkich
kawałków, a reszta miała zostać w Wierzbinie. <br /> Marek z
Piotrem wypili po małej kawie, zagryźli drożdżówką i pojechali
na myjnię samochodową, ponieważ samochód był cały w błocie –
podobno gdzieś zabłądzili, dobrze, że nie ugrzęźli na dobre!<br />
- Tu tyle mięsa, a na kolację goście... Nie fajnie się
złożyło – po cichu do ucha wnuczce poskarżyła się babcia. <br />
- Większość kości to się chyba poporcjuje i zamrozi. A z
resztą pan Władeczek sobie poradzi! <br /> - Wszystkie udźce się
zamarynuje i niech czekają przez kilka dni. Nie zdążę dla ciebie
upiec. Będzie roboty na cały tydzień! Ale to drożdżowe wyszło
ci doskonałe. Jednak kobieta ma lepszą rękę do ciasta. A
przynajmniej lepszą od naszego Piotrka. Lecz co Piotrkowi do głowy
przyszło, żeby kupić naraz aż dwie cielęce tuszki...?<br /> -
Bo były – odpowiedział Edward. - Rzadka okazja, a Rutkowskiemu
tak wygodnie, bo nie musi szukać następnych nabywców. <br /> -
Nam tego mięsa starczy do świąt, a może i dłużej. <br /> -
Dlatego dobrze, że Piotr kazał świniaka przeznaczyć na wyroby.
Będziemy mieli kiełbas i baleronów na cały karnawał – przyznał
Edward. - Raczej trzeba się martwić, jak do domu to wszystko potem
przywieźć... <br /> - Połowę dam Beli. Teraz też trochę
cielęciny pójdzie do niego. Tak jak zawsze, tu nie ma o czym
dyskutować. A ty, jeśli masz czas, to napal w centralnym. W nocy
było mi chłodno – poleciła synowi. <br /> W kominku już się
paliło, Stefcia lubiła zapach płonących bierwion. Teraz krzątała
się wokół stołu, przygotowując go do kolacji – najcieńszy
obrus, najlepsza porcelana i tak dalej. Przeczuwała, że Marek
zechce poprosić ojca o jej rękę. A ona nawet przed stryjostwem
chciała podkreślić, że ta kolacja jest szczególna. <br />
Chłopcy wrócili i Marek natychmiast porwał Stefcię na piętro.
Wycałował ją już na schodach, a później, w swoim pokoju,
przycisnął do drzwi i ponownie zaczął całować. <br /> -
Kocham cię – szepnął między pocałunkami. <br /> - Tak.<br />
- Co „tak”?<br /> - Zgadzam się. <br /> Porwał Stefcię
na ręce i zawirował z nią zachwycony. <br /> - Kocham cię. I
dziękuję! - wyszeptał w jej włosy.<br /> W pocałunki włożył
całe swoje serce i czuł, jak dziewczyna omdlewa w jego ramionach. <br />
- Jestem taki szczęśliwy – szepnął znowu. - Mogę poprosić
twego ojca o zgodę?<br /> - Tak. Zrób to dzisiaj. Specjalnie dla
ciebie ubiorę się dziś wyjątkowo ładnie. <br /> - Mam ze sobą
garnitur...<br /> - Bardzo dobrze. <br /> - Kocham cię! Kocham
cię! Kocham! A jeśli twój tato odmówi?<br /> - Nie odważy
się!<br /> - Jesteś pewna?<br /> Marek ubierając się w
garnitur i białą koszulę trząsł się jak galareta. Pokpiwał sam
z siebie. Stuknęła mu przecież czterdziestka, a on był
zdenerwowany jak nastolatek! A jeśli pan Edward powie, że jest za
stary dla Stefci? Czuł, że i babcia i ojciec polubili go. Ale lubić
można znajomego. A on chciał zostać mężem Stefci... Nogi mu się
zaplączą i runie ze schodów... Albo język i zamiast prośby o
rękę wyjdzie niezrozumiały bełkot... W takiej chwili wszystko
jest możliwe! Zapomniał o upominkach i w ogóle nie wiedział jak
je dać, w którym momencie... Zobaczył Piotrka i przywołał go do
siebie.<br /> - Pomóż mi, bo ze zdenerwowania już nie wiem, jak
się nazywam – poprosił. <br /> - Jak to jak? Jesteś Żak.
Wracasz na łono rodziny – śmiał się rozbawiony Piotrek. <br />
- Weź te butelki ode mnie i to pudełko. Podasz je w odpowiednim
momencie, ja i tak nie wiem kiedy... <br /> - Hej, chłopie!
Uspokój się! Tobie potrzeba kielicha na odwagę, zaraz coś
przyniosę...<br /> - Lepiej nie, bo się jeszcze wywalę na
schodach. <br /> - Raczej bez złapania luzu się wywalisz. Czekaj
spokojnie. Jeszcze jest czas. Stefcia chyba jeszcze włosy układa.
Zajrzyjmy do niej, a ja przyniosę szklaneczkę lekarstwa. Chodź,
mój szwagrze. A kwiaty mam już dla ciebie przygotowane, bo Stefcia
kazała.<br /> Stefcia w ciemnozielonej sukni i ze szmaragdami na
szyi wyglądała jak milion dolarów – cudownie! Kończyła wplatać
chustkę w warkocz. Takiego uczesania Marek jeszcze nie widział.
Stefcia na koniec podwinęła warkocz do góry i w całej okazałości
ukazał się jej śliczny kark i długa szyja. Kolczyki w uszach
skrzyły się prześlicznie. Jeszcze dwie kropelki perfum i była
gotowa. Wrócił Paweł ze szklaneczką. Stefcia odwróciła się od
toaletki i wreszcie spojrzała na Marka. Wydał się jej szalenie
przystojny! Wypił wódkę jednym haustem, skrzywił się i czekał,
aż alkohol dostanie się do krwi. Nawet na egzaminach na studiach
tak się nie trząsł! <br /> - Idziemy? - zapytała Stefcia, gdy
Piotrek podał Markowi bukiet róż. Dla babci.<br /> Zeszli pod
rękę po schodach. Babcia była w kuchni, ale Stefcia oderwała ją
od zajęć i poprowadziła do pokoju ojca. Marek szedł za nimi, a na
końcu Piotrek z butelkami i chałwą. Stefcia zapukała i czekała
na zaproszenie. Ojciec otworzył, właśnie wkładał spinki do
mankietów. Skończył to szybko i chwycił marynarkę leżącą na
oparciu fotela. <br /> - Babciu, tato – zaczęła Stefcia, ale i
jej głos się łamał.<br /> - Przyszliśmy... To znaczy proszę o
rękę Stefci. Kocham ją i chcemy się pobrać – Marek podał
babci kwiaty i pocałował ją w rękę, następnie z wyciągniętą
ręką zbliżył się do Edwarda.<br /> - A ta miłość to taka
prawdziwa? - Edward usiłował żartować mimo powagi sytuacji. -
Dobrze, dzieciaki. Ja się zgadzam, o ile tylko Stefcia tego chce. A
chcesz?<br /> - Tak, tato. <br /> - Zatem bądźcie szczęśliwi.
Wprawdzie jestem zaskoczony, ale... A co ty o tym myślisz, mamo?<br />
- Wierzę, że wam się uda stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Kochajcie się i bądźcie razem.<br /> Piotr podsunął Markowi
butelki i chałwę, a ten je przekazał we właściwe ręce. Babcia
natychmiast Stefcię ucałowała, a ojciec wyściskał. <br /> - A
mnie o zgodę nie zapytasz? - zażartował Piotr. - Wprawdzie jestem
tylko młodszym bratem, ale... Radzę trzymać ze mną sztamę, bo
jak nie ze mną, to z kim? No dobrze. To ja jadę po dziadków i po
Małgosię, okey? Ale dwóch ślubów naraz nie będzie, bo to
podobno wróży nieszczęście.<br /><br />c.d.n.<br />fot. z internetu</p><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-21216193562375507952023-04-27T20:37:00.005+02:002023-04-27T20:44:02.138+02:00TAKI DZIEŃ<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzSVN5ClHc-y0YWK2U7sZ31X2jDqvx7uQsAP5dOgaab9Ub4JKUxsmxCjWFM00LEP7wL7HAxxrGbJkl-OZzff6L1TlgvlRsFXAJ4HiIe5BkVrknJ6II4_fiKCNJ29fpF-Ola22Ab3f3xeTJWzEj9ZbARBZuWEM3f8HjWeOnXKJD7dX3I4T58YfIsqBl/s960/FB_IMG_1682066799674.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="599" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzSVN5ClHc-y0YWK2U7sZ31X2jDqvx7uQsAP5dOgaab9Ub4JKUxsmxCjWFM00LEP7wL7HAxxrGbJkl-OZzff6L1TlgvlRsFXAJ4HiIe5BkVrknJ6II4_fiKCNJ29fpF-Ola22Ab3f3xeTJWzEj9ZbARBZuWEM3f8HjWeOnXKJD7dX3I4T58YfIsqBl/w125-h200/FB_IMG_1682066799674.jpg" width="125" /></a></div><br /> <span style="background-color: white; color: #050505; font-family: inherit; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;">Taki dzień - </span><span style="background-color: white; color: #050505; font-family: inherit; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;"><a class="x1i10hfl xjbqb8w x6umtig x1b1mbwd xaqea5y xav7gou x9f619 x1ypdohk xt0psk2 xe8uvvx xdj266r x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r xexx8yu x4uap5 x18d9i69 xkhd6sd x16tdsg8 x1hl2dhg xggy1nq x1a2a7pz xt0b8zv x1qq9wsj xo1l8bm" href="https://www.facebook.com/elzbieta.zukrowska.5?__cft__[0]=AZU1epMnAU0bs0vbwg4SmcMjcwI5wgNB01EQXwfJJfNqXmn_-Br804ipAkM67b9DuWTWl7YlP6fG216hPxxPxz8F5hiarL6STd2nUzV0lb9KrKfLT_g6qNm-IUGsvFK_XJ6SZvtp3_pCeKc-kS7vvF-lH0vMCqT0nXxI3ysm9Kt7Aw&__tn__=-]K-R" role="link" style="-webkit-tap-highlight-color: transparent; background-color: transparent; border-color: initial; border-style: initial; border-width: 0px; box-sizing: border-box; cursor: pointer; display: inline; font-family: inherit; list-style: none; margin: 0px; outline: none; padding: 0px; text-align: inherit; text-decoration-line: none; touch-action: manipulation;" tabindex="0"><span class="xt0psk2" style="display: inline; font-family: inherit;">Elżbieta Żukrowska</span></a></span><span style="background-color: white; color: #050505; font-family: inherit; font-size: 15px; white-space: pre-wrap;"> </span><p></p><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Dzień okraszony promykiem słońca.</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;"><span style="font-family: inherit;"><a style="color: #385898; cursor: pointer; font-family: inherit;" tabindex="-1"></a></span>Myśli wciąż płyną w tęsknoty strudze.</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Może to wszystko bardzo mylące.</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Może dopiero właśnie się budzę....</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Ten zimny oddech, bo wiatr schłodzony</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">I tęsknoty sploty niczym korale...</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Nic się nie dzieje, nic nie wyróżnia,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">To tylko serce chce dziś oszaleć...</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Wciąż ciebie widzę w moich wspomnieniach,</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Czasem ocieram łezki tęsknoty...</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Nic się nie dzieje, nie stuka do drzwi...</div><div dir="auto" style="font-family: inherit;">I na nic dzisiaj nie mam ochoty....
Choszczno, 27.04.2023.</div></div><div class="x11i5rnm xat24cr x1mh8g0r x1vvkbs xtlvy1s x126k92a" style="background-color: white; color: #050505; font-family: "Segoe UI Historic", "Segoe UI", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 15px; margin: 0.5em 0px 0px; overflow-wrap: break-word; white-space: pre-wrap;"><div dir="auto" style="font-family: inherit;">Fot.... z internetu</div></div>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-40591129372128623782023-04-23T08:46:00.000+02:002023-04-23T08:46:00.678+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz.17.<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzBdfcKuGzu8nkjgiOcIoZngrUJNic0_clpr1DiVqOmv4JfcrctlF0gVpXMlG2hRZzIE1lQZjZ9EpSBWbvta-5LN11i38eJVZp6il_xlO5iT9bNAhZwd5zhwLdTSDTWBO-WBnREuubSaRQjL-Cn_W7biK4wWLWBNbD4gY7EQaLH0HBR_8qOwwPwy-j/s480/Rdzawa%20sceneria%202009%2048x38.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="385" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzBdfcKuGzu8nkjgiOcIoZngrUJNic0_clpr1DiVqOmv4JfcrctlF0gVpXMlG2hRZzIE1lQZjZ9EpSBWbvta-5LN11i38eJVZp6il_xlO5iT9bNAhZwd5zhwLdTSDTWBO-WBnREuubSaRQjL-Cn_W7biK4wWLWBNbD4gY7EQaLH0HBR_8qOwwPwy-j/w161-h200/Rdzawa%20sceneria%202009%2048x38.JPG" width="161" /></a></div><br />STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz. 17. - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 17. </b><br /><br /> A Stefcia
natychmiast po powrocie podlała swoje kwiatki i namoczyła pranie.
Potem zajęła się sprzątaniem, bo wszędzie pełno było kurzu. Od
tych czynności oderwał ją dzwonek u drzwi – Marek. Ledwie się
przywitali, a Stefcia zarzuciła go pytaniami o Kamila. Powiedział,
że idzie ku lepszemu, ale do zdrowia jeszcze jest daleko, w moczu
ciągle jest krew, z trudem porusza się po domu, w zasadzie tylko
tyle co do łazienki. Cały czas przyjmuje leki przeciwbólowe i jest
nimi otumaniony. Lekarz ogląda go co dwa dni. <br /> - Nie
odwiedzaj go na razie, bo sińce dopiero zaczynają ustępować. A
najbardziej dokucza mu brak zębów, ale dziąsła podobno goją się
przez dwa miesiące i dopiero wtedy będzie można pomyśleć o
jakimś mostku.<br /> - A już wiadomo, kto i dlaczego go pobił?<br />
- Tego pewnie się nie dowiemy. Jednak Kamil przypuszcza, że
napad zorganizował starszy brat chłopaka, z którym Kamil ostatnio
był w związku. Albo też został pobity zupełnie przypadkowo.
Polskie społeczeństwo jest skamieniałe, ciągle brak tolerancji. <br />
- Kawa czy herbata?<br /> - Herbata. Jak było nad morzem?<br />
Dwie godziny przeleciały im jak z bicza strzelił! Marek
zachowywał się jak dobry kolega, przyjaciel. Dopiero przy
pożegnaniu Stefcia go zapytała, czy nadal ma ochotę pojechać do
Wierzbiny.<br /> - Mam. Zdecydowanie tak. Ale może dopiero za
tydzień, jak Kamil się lepiej poczuje. Chwilowo mieszkam u niego,
gotuję mu kleiki, sprzątam i takie tam... Jeszcze chwila i będę
mógł zdawać egzamin na pielęgniarza!<br /> - Może ugotuję coś
specjalnego dla Kamila. <br /> - Dobrze. Coś bardzo miękkiego, bo
na te kleiki to on już patrzeć nie może. <br /> - Z rana ugotuj
mu kisiel zgodnie z instrukcją na opakowaniu i wetrzyj do tego
jabłko.<br /> - Na dużych oczkach, czy na tych średnich?<br />
- Na dużych. Tylko wybierz jakieś smaczne, miękkie jabłko.
Najlepiej na straganie. A ja ugotuję ryż z jabłkami. On musi mieć
witaminy. Zajrzyj do mnie pod wieczór, tak już koło siódmej.
Będziecie mieć gorącą kolację, bo i ty pewnie zjesz z apetytem.
A kto zarządza teraz salonem?<br /> - A któż by? Ja. I
najstarsza pracownica. Jakoś to we dwójkę ogarniamy. Pilnuję
papierów, a ona robi zakupy. Na razie wszystko gra. Klientek nie
brakuje, więc wszystko jakoś się kręci. A jeśli chodzi o
Wierzbinę, to naprawdę nie wiem, czy dam radę tak, jak ty chcesz,
bo wołają mnie do Warszawy na kilka dni i aż skóra mi cierpnie.
Ale Bagiński, ten lekarz, obiecał mi znaleźć dla Kamila jakąś
pielęgniarką emerytkę. Więc może się wszystko uda.<br /> -
Coś tam wam będę gotować, jakieś naleśniki, czy coś... A może
i ta pielęgniarka z nudów coś ugotuje...<br /> - Najważniejsze,
że Kamil z wolna zaczyna wracać do zdrowia, choć to długo potrwa.
A ja w miarę możliwości będę cię odwiedzać. <br /> Na drugi
dzień była środa i Stefcia jak zwykle poszła na kurs. Tak jakoś
wyszło, że weszła dopiero na samym końcu, prelegent już się
witał z kursantami. Na tak nudnym wykładzie to jeszcze w życiu nie
była. Facet był zupełnie nieprzygotowany! Cały czas było „eee”
i „yyy”. Jeden z kursantów nie wytrzymał i po pierwszej
godzinie ciepnął z całą silą swoim zeszytem o blat stołu i
wyszedł. Po chwili to samo zrobił drugi. <br /> - Panie, lepiej
zjeżdżaj pan do domu i wytrzeźwiej – powiedział następny,
wstając od stolika.<br /> Przez salkę przeszedł szmer, większość
osób się śmiała. Wykładowca, cały w rumieńcach, usiłował coś
wyjaśnić, ale już nikt go nie słuchał i ludzie wychodzili z
pomieszczenia. Ktoś zawołał, by zadzwonił do swojej firmy i
poprosił o innego prelegenta, bo takiego pijanego stękania to nikt
nie będzie słuchał. <br /> - Pan nie ma dla nas szacunku – z
oburzeniem powiedziała wyższa z kobiet. <br /> W zasadzie nie
było gdzie iść, bo kawiarenka była jeszcze zamknięta. Całą
grupą stali pod budynkiem i większość paliła papierosy. Ryszard
też tam był, podszedł do Stefci i przywitał się całując ją w
rękę. Promieniał uśmiechem. <br /> - Za ten tydzień schudłem
cztery kilogramy – szepnął jej do ucha.<br /> - Wielkie brawa,
Rysiu – powiedziała, ale nie dodała, że w pierwszej kolejności
ubyło z niego wody, a nie sadełka, bo po co miała mężczyznę
dołować? - To wspaniale. Bardzo ci ciężko?<br /> - Trochę, ale
daję radę. Moja żona jeszcze niczego nie zauważyła, tylko dziwi
ją to, że jem mniejsze porcje. A ja już zapinam pasek na inną
dziurkę. <br /> Przyszła pracownica kawiarenki i po krótkiej
rozmowie z jednym z kursantów zaprosiła wszystkich do środka,
chociaż do otwarcia było jeszcze daleko. Ludzie rozsiedli przy
stolikach blisko lady, a pani z kawiarni natychmiast włączyła
ekspres do kawy. Na razie nie było jeszcze świeżych ciastek i
pączków. <br /> Przy stoliku Stefci i Ryszarda usiadły dziś
obie panie. Ta wyższa miała na imię Monika, a druga Ilona. Obie
kazały mówić do siebie po imieniu. Przez chwilę cała czwórka
obgadywała wykładowcę. Później rozmowa zeszła na odchudzanie,
bo Ilona zauważyła, że Ryszard na twarzy jest wyraźnie
szczuplejszy.<br /> - Córka mojej koleżanki bardzo przytyła w
czasie ciąży – opowiadała Monika. - I nie mogła na siebie
patrzeć w lustrze. Mimo, że karmiła dziecko piersią, zaczęła
się gwałtownie odchudzać. Powiedziała, że nie przestanie, aż
zmieści się w ubrania, które wcześniej nosiła. Kupowała sobie
kurczaki, gotowała pół i tylko te kurczaki jadła. Bez chleba.
Wyjadała warzywa z rosołu, ale nie było ich wiele. I bardzo szybko
schudła. Piła tylko przegotowaną wodę. Wprawdzie musiała wziąć
kilka miesięcy urlopu wychowawczego, jednak efekty i tak były
błyskawiczne. No i wróciła do wagi sprzed ciąży.<br /> - Muszę
to przemyśleć – obiecał Ryszard. <br /> - Nie bądź taki
kąpany w gorącej wodzie! Przecież nie byłeś w ciąży –
żartując, przestrzegała go Stefcia.<br /> - Ale Rysio ma rację
– przyznała Ilona. - Żadna kobieta nie chce mieć wieloryba na
kanapie. Spaceruj dużo, a później pomyśl o siłowni. <br /> -
Na razie odrzuć wszystkie smażeniny, a przede wszystkim sosy. To
one tak tuczą – dodała Monika.<br /> - Bądźcie moim wsparcie,
miłe panie. Nawet jak ten kurs już się skończy. Takie rozmowy
bardzo mnie motywują – poprosił Ryszard. - Wy jesteście tak
cudownie szczupłe! Ja też chcę być taki! <br /> - Zatem
zawiązujemy klub wspierania Rysia! - zaśmiała się Ilona
wyciągając rękę nad stolikiem i wszystkie panie połączyły
dłonie w uścisku. Ryszard przykrył je swoją dużą ręką.<br />
- Świetnie. Będziemy spotykać się raz w tygodniu w jakiejś
kawiarni. Tylko ustalmy w której. A ty, Ryśku, przyprowadź swoją
żonę, aby wiedziała, że cię wspieramy, a nie zabieramy jej męża.
<br /> - Doskonały pomysł – zgodził się Ryszard. - Moja żona
też nie chce mieć wieloryba na kanapie! <br /> Październik
początkowo był pogodny. Stefcia lubiła spacerować szeleszcząc
opadłymi liśćmi. Paweł dwukrotnie zabrał ją na spacer w takie
miejsca, gdzie tych liści było dużo. <br /> - Niedługo przyjdą
deszcze i zamiast wielobarwnego dywanu będziemy mieć burą, mokrą
papkę. Cieszmy się złotą, polską jesienią dopóki jest to
możliwe – sugerował obejmując Stefcię i przytulając ją lekko
do siebie.<br /> - Lubię ten zapach... A swoją drogą to dziwne,
że tak kiepsko naszym służbom idzie sprzątanie opadłych liści.
<br /> Wreszcie nadszedł taki weekend, że Stefcia mogła zabrać
Marka do Wierzbiny. Akurat pogoda już się psuła, na niebie wisiały
ciężkie, ciemne chmury. Pachniało deszczem, choć jeszcze nie
padało. Marek przywiózł dla babci okazały bukiet róż, a dla
Edwarda wyśmienity koniak. Piotrowi musiał wystarczyć uścisk
ręki. Babcia – jak to babcia - „przez żołądek do serca” -
podsuwała Markowi pod nos domowe smakołyki i wciągała go w
rozmowę, wypytując o wszystko co się dało. Natomiast Stefcia
poszła do sadu i razem z Piotrem zgrabiali ostatnie liści aż do
ciemnia. Marek nie wiedział, gdzie jest Stefcia i jakoś o to nie
zapytał babci. Oboje z Piotrem wrócili bardzo zmęczeni i
natychmiast poszli się umyć. Stefcia zeszłą na dół z mokrymi
włosami zawiniętymi w ręcznik.<br /> - No, skończyliśmy –
cieszył się Piotr, dobierając do przekąsek.<br /> - Zaraz wróci
Edward i wtedy podam gorącą kolację – obiecała babcia.<br />
- A co robiliście? - zainteresował się Marek.<br /> - Grabiliśmy
liście w sadzie.<br /> - Dlaczego mnie nie zawołaliście?<br />
- Masz nieodpowiednie obuwie – uśmiechnął się Piotrek.<br />
- Jeśli z rana nie będzie padało, to zawieziesz mnie na cmentarz –
Stefcia zwróciła się do Marka. - A teraz idę pomóc przy kolacji.
<br /> - Zawiozę. Oczywiście, że zawiozę. <br /> - I
zobaczysz trochę Wierzbiny. <br /> - Kwiaty masz już przygotowane
– zapewnił Piotrek. - O, chyba już słyszę auto ojca. <br />
Na kolację była przede wszystkim fasolka po bretońsku, ale też
inne pyszności. Marek jadł ze smakiem. <br /> Stefcia rozpuściła
włosy i lekko je podsuszyła. Wyglądała zjawiskowo. Marek nigdy
nie widział jej w takich włosach i aż nie mógł się na nią
napatrzyć. Edward opowiadał co słychać u Beli, babcia znów
zadawała pytania, a jednocześnie pilnowała, by jedzącym niczego
nie brakowało. Później rozmowa zeszła na Kamila. Było też
trochę pytań o wspomnienia znad morza. Marek nie wiedział, że
Stefcia była tam w towarzystwie swego niby chłopaka i jego ojca.
Podnosił na dziewczynę zdumione oczy. Do herbaty i ciasta pito
alkohole, nawet babcia i Stefcia raczyły się nalewką, a panowie
pili koniak. <br /> - Bardzo miła jest u państwa atmosfera –
powiedział przymilnie Marek, spoglądając na babcię i na Edwarda.
- Aż chce się tu być częstszym gościem. <br /> - Serdecznie
zapraszamy – odpowiedziała babcia. <br /> - O tak. Lubimy gości.
A jak jeszcze przywożą nam takie specjały... - podchwycił Piotr.
- Tyle, że mamy tu swoje zwyczaje i nie pozwalamy gościom wymigać
się od nich. Jutro pokażę ci kilka fajniejszych miejsc w
Wierzbinie. O ile nie będzie padać. <br /> - Zwyczaje? Co masz na
myśli? - dopytywał się Marek. <br /> - Na przykład niedzielną
mszę świętą. Babcia nikomu nie odpuszcza!<br /> - Z tym nie ma
problemu. Chodzę do kościoła, gdy tylko mam czas – zapewnił
Marek. <br /> - Przez religię to teraz nie wiadomo, czy moja
siostra jest panną, czy jednak wdową. - odpowiedział Piotr i na
prośbę Marka wdał się w zawiłe wyjaśnienia. <br /> Marek
słuchał z uwagą. <br /> - A ty kim się czujesz? - zwrócił się
do Stefci na koniec wywodów Piotra. <br /> - Wdową –
zdecydowanie odpowiedziała Stefcia. - Piotr, nalej mi jeszcze
nalewki. <br /> Piotr napełnił wszystkie kieliszki. Marek pił
ostrożnie, ale według Piotra Stefcia wypiła już dziś za dużo,
jednak nie skomentował tego. Bo ona dziś była jakaś dziwna, inna
niż zawsze. Może smutna, a może tylko zbyt poważna. Nie śmiała
się nawet z jego nowych dowcipów. <br /> - Tak mi dałeś w kość
tym grabieniem, że zaraz idę do łóżka. Boli mnie każdy mięsień
i każda kosteczka – powiedziała do brata. <br /> - Z radością
przyjdę cię utulić – zapewnił Marek błyskając wesoło
oczyma.<br /> - I bardzo dobrze! Mnie też się coś od życia
należy, a nie tylko praca i praca – odpowiedziała Stefcia całkiem
serio, a ojciec od razu wpatrzył się nią groźnym okiem. - Tato,
dość już mam tego życia w celibacie, nie patrz tak na mnie. Nic
nie wiesz o moim życiu! Nawet tego, że moje małżeństwo nigdy nie
zostało skonsumowane! - niemal to wykrzyczała i natychmiast wstała
od stołu. Ojciec zachłysnął się herbatą, babcia spopielała i
odstawiła kieliszek trzęsącą się ręką. Piotr pozostał z
otwartymi ustami. Marek, z gonitwą myśli, siedział nieporuszony. A
Stefcia wyszła, nawet nie mówiąc dobranoc. <br /> Atmosfera
wyraźnie się zważyła. Pierwszy oprzytomniał Piotr i zaczął
sprzątać ze stołu. Babcia, ciągle skamieniała, na razie nie
mogła się ruszyć. Marek rzucił się pomagać Piotrkowi, a ojciec
nalał sobie jeszcze jedną porcję koniaku. Gdy Marek przyszedł po
następną porcję naczyń, Edward wstał i podszedł do niego
blisko.<br /> - Nie waż się jej skrzywdzić! Nigdy bym ci tego
nie wybaczył – powiedział takim tonem, że Marek aż się spocił.
<br /> W kuchni Piotr usiłował zachowywać się normalnie i
zwyczajnie rozmawiać. Dołączyła do nich babcia, pakowała
nieskończone resztki wędlin do pojemników i ustawiał w lodówce.
Piotrek mył naczynia. Marek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Dopił swój koniak i poszedł do Stefci. <br /> Drzwi do jej
pokoju były na wpółotwarte. Październik był stosunkowo ciepły,
więc nie włączono jeszcze centralnego ogrzewania, a ciepło idące
z kominka ogrzewało cały dom, chętnie unosiło się do góry.
Stefcia siedziała na łóżku i szczotkowała włosy. Marek
zapukał.<br /> - Wejdź, proszę. <br /> - Jak się czujesz? -
zapytał siadając obok niej. Wyjął z jej rąk szczotkę i objął
ramiona dziewczyny. Przytuliła się do niego. Pomyślał, że chyba
jest trochę pijana. <br /> Ale ona była tylko wściekła na
siebie za to, że się tak wyrwała z tym „nieskonsumowaniem”.
Tyle czasu trzymała się w ryzach, nikomu ani pary z buzi, a tu
nagle... Idiotka!<br /> - Obiecałem, że utulę cię do snu. Włosy
są już suche. Możesz się położyć. <br /> - Tak. Zaraz się
przebiorę/ Chcesz jakąś książkę do poduszki?<br /> - Nie. I
tak nie mógłbym się skupić, mając ciebie tak blisko. Mam wyjść?<br />
- Nie, to niepotrzebne. Możesz się odwrócić.<br /> Rzecz po
rzeczy zdejmowała z siebie ubranie i układała od razu na oparciu
fotela. Całkiem naga nałożyła wreszcie koszulkę, odchyliła
narzutę, ale jej do końca nie zdjęła, i wsunęła się pod
kołdrę. Marek patrzył na to wszystko zachłannie i czuł znajome
mrowienie w podbrzuszu, a w uszach i skroniach gwałtownie szumiała
mu krew. Czy to wszystko było zaproszeniem?</p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"> Przekręcił nocną lampkę tak,
by rzucała jak najmniej światła, następnie otulił Stefcię
kołdrą. Położył się obok niej, tak jak stał – w spodniach i
białej koszuli. Jednak pozostał na wierzchu, na kołdrze.
Przytuliła się do niego ufnie.<br /> - Możesz mi teraz zaśpiewać
kołysankę – powiedziała cichutko. <br /> - Obawiam się, że
to przekracza moje możliwości... <br /> Stefcia uniosła się
nieco i trochę niezgrabnie odsunęła mu z twarzy złociste włosy.
Były – jak zawsze – mięciutkie i puszyste. <br /> - Kocham
twoje włosy. Nikt nie ma takich pięknych jak ty... Ale teraz będę
spała. Jestem naprawdę bardzo zmęczona. <br /> Znów wtuliła
się w niego. Teraz on przesunął delikatnie palcami po jej twarzy i
ucałował czoło. Jej głowa na jego ramieniu... Czy nie o tym
marzył? Słodki ciężar, który rozpalał go do białości... I ten
zapach... Uwielbiał to!<br /> - Śpij mój słodki ptaszku.
Postaram się czuwać nad twoim snem.<br /> Leżał i rozmyślał o
swoim życiu. W Anglii było mu stosunkowo łatwo, ale czort podkusił
i wywiało go aż do Stanów. A tu – STOP! Musiał się nieźle
rozpychać łokciami i ciągle udowadniać, że Polak potrafi.
Harował nawet po dwanaście godzin i wreszcie został prawdziwie
doceniony. Teraz już było łatwo. Mieszkał z dwoma kolegami z
Polski, bo tak było taniej. W zasadzie każdy z nich był wieczorami
umęczony, że już nie było siły na jakieś sprzeczki. Jeśli
czasem jakieś były to... o brudne naczynia w zlewie, bo zawsze
brakowało czasu. Później znalazł sobie małe jednopokojowe
mieszkanko (raczej rzadkość na amerykańskim rynku), lecz po jakimś
czasie samotność wieczorową porą stała się nieznośna. To był
ten czas, kiedy często dzwonił do Kamila. Od niego wiedział, co
dzieje się ze Stefcią, martwił się, że tak długo pozostaje w
żałobie, to nie było dla niej dobre! Prosił, aby Kamil nie
wspominał dziewczynie, że tak często o nią pyta, wręcz wypytuje
o drobiazgi. Wiedział, że do Stefci nie ma żadnych praw, tym
bardziej, że sam od czasu do czasu bywał z kobietami, ale z
założenia z żadną nie wiązał się na stałe. Jakoś tak
wychodziło, że trzy miesiące i przerwa, nawet nie zmiana, ale
przerwa. Nie zależało mu na tym, by mieć kogoś do łóżka, a
raczej na towarzyszce podróży, gdyż chciał poznać z grubsza
Stany, z kimś <span style="font-weight: normal;">interesującym</span>,
inteligentnym, ciekawym świata. Dwie z nich były Polkami, które
bardzo szybko się zamerykanizowały. W duchu się śmiał, że były
bardziej amerykańskie od starych mieszkańców.<br /> A później
zachorował. Serce. Wtedy naprawdę się przestraszył. Nie chciał
umierać na amerykańskiej ziemi. Przeszedł dwie operacje i już
było dobrze. Prawie dobrze. Tęsknił za Polską, ale to choroba
zdopingowała go do powrotu. Z drugiej strony Stany go kusiły, bo
jednak pieniądze zarabiane tam były dużo większe. Aż przyszła
refleksja – po co mu tyle pieniędzy? Mógł wrócić do Polski i
swobodnie żyć. A kiedy już wrócił – znów go wciągnięto w
wir pracy. Miał już dość tych rozjazdów-wyjazdów. Chciał
pomieszkać we własnym domu. Nawet nudzić się przed telewizorem.
Poodnawiał stare znajomości. Odwiedzał kolegów, bawił się z ich
dziećmi. A jego dzieci? Też chciał mieć dzieci. To swoim chciał
kupować lody i czekoladę, uczyć jazdy rowerkiem, zabierać do zoo.
Rozglądał się za kobietą, ale na myśl przychodziła mu jedynie
Stefcia. Koledzy od czasu do czasu usiłowali nawet go wyswatać, ale
te kobiety... Zawsze coś im brakowało. <br /> W pokoju zrobiło
się chłodno. Drzwi były zamknięte i nie szło już ciepło od
kominka. A może nawet kominek dawno wygasł. Stefcia odwróciła się
do niego tyłeczkiem i dalej twardo spała. Ostrożnie wstał i
poszedł do łazienki. Długo i starannie mył zęby, ale i tak
ciągle w ustach czuł niesmak po alkoholu. Rozluźnił pasek u
spodni i rozpiął mankiety koszuli. Nie wiedział, czy ma zostać,
czy jednak pójść do swego pokoju. Wahał się. W końcu poszedł
do swego pokoju i szybko się rozebrał, zostając jedynie w
bokserkach. Nie, to nie był dobry pomysł. Wyjął z torby świeżą
koszulkę i szybko ją ubrał. W całym domu było cicho. Dochodziła
druga w nocy. Położył się niemal szczękając zębami, ale szybko
pod kołdrą się rozgrzał. Pościel była wprawdzie wywietrzona,
jednak nie pachniała Stefcią.<br /> Na szczęście szybko usnął.<br />
Kiedy rano, już po prysznicu, zszedł na dół, w kuchni
przyjemnie pachniało kawą, a Stefcia stała przy desce do
prasowania. Na stole było pieczywo i półmisek z wędlinami oraz z
serem. <br /> - Cześć! Jak ci się spało? - zapytał, całując
dziewczynę w policzek. <br /> - Witaj. Coś mi się śniło – że
uciekasz ode mnie. Dlaczego uciekłeś?<br /> - Niezbyt wygodnie
było mi w spodniach. No i nie chciałem podpaść twojemu tacie. <br />
- O tak, to rozumiem. Bywa niesłychanie zasadniczy – Stefcia
zaśmiała się swobodnie. - Obsłużysz się sam, czy mam w czymś
pomóc?<br /> - Dam radę. Tym bardziej, że wszystko już
przygotowane. - Chciał ją zapytać o wiele rzeczy, ale nie śmiał!
Nalał sobie kawę i usiadł przy stole. <br /> - Jeszcze trzy
koszule mi zostały i będzie koniec. Ostatnio nawet Piotrek podrzuca
mi swoje, ale pyszczę na niego, niech się nie przyzwyczaja. Też ma
dwie rączki. <br /> - A co tu tak pięknie pachnie?<br /> -
Murzynek jest w piekarniku. Za pół godziny będzie dobry. Może
później jakieś ciasto z owocami zrobię. Na kolację na pewno
przyjdzie stryj Bela z żoną Basią. Być może i syn ich wpadnie,
Hubert. Bardzo się zakumplowali z Piotrem. Ale to dobrze, że tak
się w rodzinie trzymają. Hubert ma dwie siostry, które już
wyfrunęły z domu na swoje, więc on taki sierotka został. A Piotr
w zasadzie też nie ma za dużo czasu, bo praca i dziewczyna.
Niedługo powinno być wesele. <br /> - A ty? <br /> - Co: ja? <br />
- Z kim byłaś nad morzem?<br /> - Ty mi nie zadawaj takich
pytań! Nie chcę opowiadać o Pawle. I tak wszystko idzie ku
rozstaniu. Lepiej zadzwoń do Kamila i dowiedz się, jak się czuje
pod obcą opieką. <br /> - Zadzwonię zaraz po śniadaniu. A o
której pojedziemy na cmentarz?<br /> - Niedługo. W nocy trochę
padało, teraz się przejaśniło, ale za chwilę znów może spaść
deszcz. Dlatego nie będę zwlekać. Piotrek z ojcem pojechali na
giełdę, nie wiadomo, o której wrócą. Babcia jeszcze śpi. <br />
- Już nie śpię. Podsłuchuję o czym rozmawiacie – odezwała
się babcia wchodząc do kuchni. - Stefciu, zrób mi herbaty, bo
jakoś nie najlepiej się czuję. W głowie mi się kręci. A co
wyście z tymi liśćmi zrobili?<br /> - Popakowaliśmy wszystko do
worków. Piotrek je spali za jakiś czas. Nie chcieliśmy, aby
zmokły. <br /> - Nie nadają się na kompost? - zdziwił się
Marek. <br /> - Piotrek mówi, że raczej nie. A ja się na tym nie
znam.<br /> - Zrobimy później ciasto drożdżowe ze śliwkami? -
zapytała babcia - Jest resztka węgierek.<br /> - Tylko pod
warunkiem, że Marek to ciasto wyrobi. <br /> - Ja nie umiem!<br />
- Babcia wszystko ci powie. Chodzi jedynie o twoje chęci. I o
super męską siłę.<br /> Zwyczajny sobotni ranek w Wierzbinie...
<br /> Dobrze, może nawet wyrobić ciasto, a co mu tam!<br /><br />
</p>Fot. malarstwo Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-12953405039335653952023-04-20T10:39:00.002+02:002023-04-20T10:39:39.483+02:00WIOSNA, ACH TO TY!<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiggsuJTaIg_qe-x1QgjhnAmm2RWFBSn3_5A8-UaQ2QmDYShreU_oRvsr7VLdqX2vuIqJkmIo3EoLfa4nZffgZyMBtckxrSWCP6hsOv_U1yp6Dz02E2zFrVuPOtySh2hllAcgMdfnr48fFYFIokOddKBSVCDs2HMn2-gMi0MPK868VecI0AZ3-6-VbW/s1920/f4a9c8d257bc336110461142e882e76e.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1920" height="113" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiggsuJTaIg_qe-x1QgjhnAmm2RWFBSn3_5A8-UaQ2QmDYShreU_oRvsr7VLdqX2vuIqJkmIo3EoLfa4nZffgZyMBtckxrSWCP6hsOv_U1yp6Dz02E2zFrVuPOtySh2hllAcgMdfnr48fFYFIokOddKBSVCDs2HMn2-gMi0MPK868VecI0AZ3-6-VbW/w200-h113/f4a9c8d257bc336110461142e882e76e.jpg" width="200" /></a></div><br />WIOSNA, ACH TO TY! - © Elżbieta Żukrowska<br /><br />Jest garstka wspomnień z minionej wiosny<br />dotrwały aż do dziś<br />choć pewnie kwiaty nie urosły<br />niedługo będą w słońcu lśnić<br />Dajmy im jeszcze troszkę czasu<br />może promieni słońca trzy<br />W tym czasie można iść do lasu<br />w zielone zanurkować mchy<br />Niech pachną sosny szumią brzozy<br />niech się wykluwa młody liść<br />ptaszek zaćwierka w krzakach łozy<br />gdy znów do domu pora iść<br />Takie wspomnienia są jak czary<br />niech umilają nasze dni<br />a my z kubeczkiem wonnej kawy<br />będziemy o miłości śnić... <br /><br />Choszczno, 20.04.2023 r.<br />fot. z internetu<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-83559979516559199402023-04-15T09:54:00.004+02:002023-04-15T09:54:43.570+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfoagz8SVnHNRBZFZeyU-f2llbg0tq8AoKqh3hhEOr29Dq5vWiFCCzTXpRbvjDiOHFvA77LP_HJjNpe7RMivg_n0m4QjTaVWzu6eVFWczwwAEZ_hcpaA0NbaVvW4xwnjydnEExd42xTucj6FyzysPnM9WdtRPBMrP4qlJ-7fdLVMkU9zTLxAm5_n1T/s510/dog-3857972__340.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="340" data-original-width="510" height="133" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfoagz8SVnHNRBZFZeyU-f2llbg0tq8AoKqh3hhEOr29Dq5vWiFCCzTXpRbvjDiOHFvA77LP_HJjNpe7RMivg_n0m4QjTaVWzu6eVFWczwwAEZ_hcpaA0NbaVvW4xwnjydnEExd42xTucj6FyzysPnM9WdtRPBMrP4qlJ-7fdLVMkU9zTLxAm5_n1T/w200-h133/dog-3857972__340.jpg" width="200" /></a></div><br /> STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16. - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 16. </b><br /><br /> „Kobieta
musi się szanować. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta” -
Stefcia zapamiętała te słowa. Co do szacunku – nie miała
wątpliwości. Ale mądrość... Czy była dostatecznie mądra? I
jeszcze te wymagania... Czy jej nie są zbyt wielkie? W końcu nie
miała adoratorów na pęczki. Nie zabiegała o facetów. Och, miała
zadzwonić do Oresta i całkiem o tym zapomniała! Nie wysłała też
ani jednej widokówki, nawet do Wierzbiny, bo też zapomniała... <br />
Nagle Lenka zaczęła krzyczeć i Stefcia rzuciła się w jej
stronę. Tuliła ją i uspokajała, ale przy okazji zobaczyła, że
dziecko ma spieczone usta. Dotknęła czoła – było rozpalone!
Nałożyła szlafroczek i wyszła na korytarz, zapukała do drzwi
panów. Paweł wychylił się błyskawicznie, choć był w bieliźnie
i ewidentnie rozespany.<br /> - Zrób Lence herbaty. Możesz? Tylko
takiej od razu do picia, nie za gorącej. <br /> - Jasne. A co się
dzieje?<br /> - Ona ma temperaturę. Nie chcę jej samej zostawiać
w pokoju. Przed chwilą zerwała się z krzykiem.<br /> - Zaraz się
ubiorę i załatwię sprawę. <br /> Stefcia szybko wróciła do
swego pokoju. I dobrze, bo Lena siedziała w pościeli i płakała.
Utuliła dziewuszkę. Powiedziała, że Paweł zaraz przyniesie
herbatę. Dziewczynka chciała do toalety, Stefcia jej asystowała
przy uchylonych drzwiach. Później położyła się w łóżku obok
Leny, ale nie śmiała objąć dziecka, aby nie urazić jej pleców.
Paweł przyniósł herbatę i od razu jeszcze raz zbiegł na dół,
bo zrobił także herbatę dla Stefci i dla siebie. Te już były
gorące. Mała nie chciał Stefci od siebie wypuścić. Paweł
natychmiast załatwił sprawę. Zdjął pasek od spodni, usiadł w
fotelu, kazał się okryć skrajem koca, a następnie poprosił, by
dać mu Lenę na ręce. Otulił ją delikatnie kocem, a następnie
kołysał leciutko w swoich ramionach. Był bardzo czuły i
delikatny. Dziewczynka wypiła połowę herbaty i ufnie wtuliła się
w jego ramiona. Cały czas trzymała Zuzię. Stefcia przesunęła
stolik tak, aby Paweł mógł łatwo dosięgnąć herbaty. <br /> -
Rozmawiajmy – powiedział niskim, cichym głosem Paweł. - Nasz
głos ją uspokoi. Opowiedz mi o swoim małżeństwie. Jak w ogóle
poznałaś swego męża?<br /> - Nie bardzo chcę o tym
opowiadać... - Teraz Stefcia przysunęła swój fotel bliżej Pawła.
- Byłam na leczeniu w klinice w Szwecji, a Liam tam wpadł z
kolegami, by odwiedzić jeszcze jednego kolegę, który też tam się
leczył. Spojrzeliśmy sobie z Liamem w oczy, przeskoczyła iskra. I
już. <br /> - Dlaczego byłaś w tej klinice? O Boże, ja nic o
tobie nie wiem!<br /> - Miałam wypadek. Cudem przeżyłam.
Wydawało mi się, że już ci o tym mówiłam... Zostały blizny na
twarzy. Ktoś mi doradził tę klinikę. I rzeczywiście dokonano tam
cudu z moją twarzą. Byłam tam kilka razy. Przyjechałam do Polski
z Liamem i tu on poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, a Liam
wyjechał do Włoch. Długo nie trwało, a miał wypadek. Poleciałam
do niego. Stryj Bela stawał na uszach, by załatwić mi wizę i
wszystkie inne formalności. Musiałam mieć dokumenty umożliwiające
zawarcie małżeństwa we Włoszech, w szpitalu. Ale Liam bardzo
długo nie odzyskiwał przytomności i każdego dnia słabła
nadzieja na to, że się jakoś wykaraska. Wydobrzał na tyle, że
wzięliśmy ślub w szpitalu. Później mieliśmy dwudniowy miesiąc
miodowy – Stefcia na to wspomnienie aż się uśmiechnęła. -
Wróciliśmy do Szwecji gdy tylko stan zdrowia Liama na to pozwalał,
ale jego leczenie trwało nadal. Liam miał uszkodzony kręgosłup i
wszystko wskazywało na to, że na zawsze będzie skazany na wózek
inwalidzki. Ale on walczył. I wreszcie zaczął chodzić. Ciągle
mieszkaliśmy w hotelowym apartamencie. Przyjechaliśmy na rok do
Polski, bym ja mogła skończyć studia. Wszędzie chodziliśmy
razem. Aż on się uparł, że sam poleci do Szwecji. Nie chciałam
się zgodzić. Jednak on się wyjątkowo bardzo uparł. Nie umiałam
go przekonać... Ja miałam wtedy obronę pracy magisterskiej.
Poleciał sam. Tuż po obronie zawiadomiono mnie o jego następnym
wypadku. Poleciałam do niego natychmiast, ale już nie odzyskał
przytomności, choć jeszcze przez kilka dni żył. Po jego śmierci
miałam bardzo dużo pracy. Dwa hotele w Szwecji i trzeci we
Włoszech. Najmniejszego hotelu na północy kraju już nie miałam.
Możesz mieć najlepszą załogę, ale i tak trzeba wszystkiego
pilnować, podejmować decyzje, uważać na dokumenty. Miałam tego
serdecznie dość. Zabezpieczyłam finansowo najbliższą rodzinę i
pozbyłam się hoteli. Jestem na tyle zamożna, że mogłabym do
końca życia nie pracować, ale nie chcę siedzieć w domu. Cieszę
się z tego, że jestem czynna zawodowo. Gdy mi się znudzi po prostu
wrócę do Wierzbiny, bo tam jest moje miejsce. Pewnie jeszcze przez
kilka lat będę w Krakowie, ale nie na zawsze.<br /> - Ciekawy
życiorys... <br /> - Raczej trudny. Ale... było, minęło,
wydostałam się z najgorszego. Chcę spokojnego życia. Mnie to nie
przeszkadza, że nie mam przyjaciółek tu, na miejscu. Zadbałam o
te dwie, z którymi byłam szczególnie blisko. Ada z mężem,
dzieckiem i matką jest we Włoszech. Iga w Szwecji. Ciągle nie może
sobie znaleźć męża. Jej kuzynka wzięła ślub z przyjacielem
mego Liama i też mieszka w Szwecji. A ten chłopak z kliniki, Viggo,
został mężem mojej siostry ciotecznej. Jej siostra, malarka, też
mieszka w Szwecji. O, byłeś ze mną w Wierzbinie, gdy Dorotka
telefonowała... No, to teraz wiesz o mnie wszystko, albo prawie
wszystko. <br /> - Zasłuchałem się w twoją historię. Nigdy mi
o tym nie opowiadałaś. Rozmawialiśmy o tylu różnych sprawach,
ale nigdy... Teraz myślę, że celowo starannie omijałaś osobiste
tematy. <br /> - Chyba tak. Nie bardzo jest się czym chwalić. Ty
też nie opowiadasz ani o małżeństwie, ani o pobycie w Kanadzie...
Każdy ma jakieś swoje tajemnice. Mogę wspominać piękne momenty,
jednak nie chcę grzebać się w żalu i goryczy. Byliśmy z Liamem
bardzo szczęśliwi. Bardzo. To był wspaniały człowiek. Bardzo
możliwe, że już nigdy nie spotkam kogoś nawet w części
zbliżonego do niego. Staram się unikać takich porównań, a
doceniać to, co jest mi dane teraz. I jeszcze jedno: nie mówię o
swojej zamożności dlatego, że nie chcę, aby ktoś połaszczył
się na moje pieniądze. W Szwecji takich chętnych było wielu. Tu
czekam na kogoś, kto mnie pokocha dla mnie samej. - „I już wiem,
że to nie będziesz ty” - przemknęło jej przez myśl. - „Ale
postaraj się, chłopaku – zostań choć moim przyjacielem!”.<br />
Długo rozmawiali, Paweł o małżeństwie ledwie wspomniał. Za
to opowiadał o pracy w Kanadzie, podkreślając jak trudne są tam
warunki klimatyczne. Wspomniał też o kilku kobietach, które poznał
w Kanadzie. W jednej z nich był dość mocno zadurzony – jak to
określił. Jednak dziewczyna nie chciała przylecieć z nim do
Polski. To co wiedziała o życiu w Polsce wydawało się jej zbyt
trudne. Podobno twierdziła, że nie mogłaby się przystosować. A
on wiedział, że musi wracać do rodziców, że jest im niezbędny.
Powiedział, że też zaoszczędził trochę grosza, ale sporo wydał
na lekarzy i medykamenty dla matki. <br /> - Wtedy cieszyłem się,
że mam te pieniądze i mogę dzięki nim ulżyć mojej mamie.
Początkowo wierzyłem, że uda się ją wyleczyć. <br /> Lena
poruszyła się niespokojnie, zajęczała cicho, ale Paweł pogłaskał
ją po główce i dziewczynka natychmiast się uspokoiła. Stefcia
sprawdziła jej czoło – nadal było gorące, ale miała nadzieję,
że temperatura już wyżej nie rosła.<br /> - Powiedziałaś, że
pragniesz spokojnego życia... Co to dla ciebie oznacza? - zapytał i
pociągnął długi łyk herbaty.<br /> - Pewnie to samo co i dla
ciebie. Życie bez chorób, bez problemów finansowych, bez
dokuczliwości sąsiadów i tak dalej. <br /> Rozmowa z wolna
zamierała. Oboje byli zmęczeni, a Paweł trzymając Lenę na rękach
nie mógł sobie pozwolić na sen. <br /> - Może teraz ja zrobię
herbatę? - zaproponowała Stefcia około czwartej nad ranem.<br />
- Tak. Zrób. Jednak ja muszę do toalety, a boję się, że obudzę
Lenkę.<br /> - Ja nie śpię, wujciu – odezwało się
dziewczątko. - Ty idź, ja poczekam. I mnie też strasznie się
chce pić.<br /> Druga babcia przyjechała już piętnaście po
piątej. Pan Jarosław czuwał i wpuścił ją do środka.
Przyjechała wraz z synem. Podwórko było zbyt małe, by zmieścił
się jeszcze jeden samochód, więc syn zaparkował na chodniku. Pani
Kasia zakrzątnęła się przy kawie i śniadaniu. Zdała dokładną
relację z wczorajszego zajścia.<br /> - Ona jest taka
niezrównoważona – powiedziała babcia. - Jej syn nawet bił moją
córkę. To nie było dobre małżeństwo... Niech mnie pani
zaprowadzi do wnuczki, kawę wypiję później. <br /> - To na
piętrze.<br /> Lena spała nadal w objęciach Pawła, a Stefcia
nad nimi czuwała. Paweł delikatnie odsłonił plecy dziewczynki, a
babcia się rozpłakała. Jej syn stał w drzwiach jak wmurowany.<br />
- Zabiję tę sukę! - syknął przez zęby.<br /> - Nie
trzeba. Ona jest chyba chora psychicznie. Natomiast Lena ma gorączkę
i trzeba z nią do lekarza. Pomijając wszystko inne jeszcze dziś
trzeba zrobić obdukcję, a to może tylko lekarz sądowy. Mimo
zmęczenia i choroby Leny musicie jednak to państwo zrobić, aby
mieć dowód na piśmie. To konieczność – poradziła Stefcia.<br />
- Niech się pani pokaże Zastwskim, aby nikogo z nas nie
posądzili o kidnaping – wtrącił się ojciec Pawła stając w
drzwiach. - I trzeba zabrać resztę rzeczy Leny, w szczególności
jej rysunki, bo jest do nich bardzo przywiązana.<br /> Głosy
rozbudziły dziewczynkę.<br /> - Babusia! Busieńka!- wyciągnęła
rączki do babci. <br /> - Ostrożnie na jej plecki! - przestrzegła
Stefcia. <br /> Zdrętwiały Paweł ostrożnie się wyprostował, a
następnie szybko umknął do łazienki. <br /> - Wybacz, ale
wytarłem się w twój ręcznik – szepnął później na ucho
Stefci.<br /> - Bardzo dobrze. Zaraz się ubiorę i pójdę
obejrzeć wschód słońca. Pójdziesz ze mną? Chcę się odsunąć
od tej rodzinnej zawieruchy. Tylko zostawię swoje namiary nowej
babci, gdyby przypadkiem potrzebowała świadka. Nie wiem, jak się
załatwia takie sprawy. Poza tym chcę się pożegnać z morzem. Nie
wiadomo, kiedy znów tu przyjadę... Morze ma specyficzny,
charakterystyczny zapach... Powinnam nad nim zamieszkać. Morze,
piasek, mewy – to wszystko razem tworzy specyficzny klimat i tego
będzie mi bardzo brakować w Krakowie.<br /> - Możemy tu
przyjeżdżać przynajmniej dwa razy do roku...<br /> -
Marzyciel... Ale taki plan jest całkiem realny. <br /> A Bałtyk
szumiał i słał się łagodną, lekko spienioną falą do ich
stóp.<br /> Tego ranka nie tylko pozwalała Pawłowi się tulić,
ale i sam lgnęła do niego. Wiedziała, że coś się kończy.<br />
- Pocałuj mnie. Mocno. Tak jak tylko ty potrafisz – poprosiła w
drodze powrotnej. <br /> - Przyjdę do ciebie dzisiejszej nocy i
będę się z tobą kochał do białego rana – zapewnił, gdy
wreszcie obydwoje odzyskali oddech. <br /> - Marzyciel –
odpowiedziała z figlarnym uśmiechem.<br /> Mimo wszystko czuła
się lekko.<br /> A jednak ten pocałunek nie był ani tak
gwałtowny, ani tak brutalny. Zaskoczył Stefcię czułością,
delikatnością i ciepłem. Później przez cały dzień zastanawiała
się, czy nastawienie Pawła uległo zmianie. I czy rzeczywiście
przyjdzie do niej nocą. Przyszedł wieczorem razem z ojcem.
Siedzieli i debatowali, która trasą wracać do domu. W końcu
ustalili, że po drodze (no, prawie po drodze) mają Grunwald, więc
zajadą, obejrzą, aby mieć jakieś wyobrażenie tego miejsca. <br />
- Panie Ignacy, czy tak w ogóle jest pan zadowolony z tego tu
pobytu? - dociekała Stefcia. <br /> Był. I dziękował im, że
odsunęli od niego myśli o śmierci żony. Mówił, że jest mu tak,
jakby się wykąpał w świeżym strumieniu, że teraz od nowa może
żyć już bez łez. Oczywiście, że o żonie nie zapomni, ale już
ból nie będzie taki rozdzierający. I dobrze, że jego żona dalej
się nie męczy. <br /> - Fajne z was dzieciaki, a ja bardzo wam
dziękuję, że pokazaliście mi trochę innego świata, trochę
Polski, której dotąd nie widziałem. Zajęliście moje myśli czymś
dla mnie nowym i niezwykłym. To był bardzo dobry pomysł. I mogłem
się nagadać do woli, a to też jest czasem potrzebne.<br /> Na
drugi dzień wyjechali zaraz po dość wczesnym śniadaniu,
serdecznie żegnani przez trójkę gospodarzy. <br /> Dzień znów
był słoneczny, ale po drodze aura się zmieniała, a Paweł i
Stefcia zmieniali się za kierownicą. Zatrzymywali się tylko wtedy,
gdy fizjologia dawała znać o sobie. <br /> Grunwald ich nie
rozczarował. Nie wiedzieli, czego się mają spodziewać. Pomnik,
muzeum, rozległe błonia – to razem czyniło wrażenie. Mimo woli
przypominały się obrazy z filmu o bitwie. <br /> - Matejko na
obrazie zaszarżował, umieścił tam nawet husarię, ale czego się
nie robi „ku pokrzepieniu serc” - przypomniał Paweł.<br /> -
A tak, husarii jeszcze wtedy nie było – przytaknął pan Ignacy. -
Ale na mnie zawsze od nowa robi wrażenie „Bogurodzica” śpiewana
przez mężczyzn. Wtedy szczególnie czuję potęgę polskiego,
litewskiego i żmudzkiego oręża. Mały Łokietek okazał się
wielkim władcą. <br /> Na ostatnim przystanku przed Wierzbiną
trafiła się im przygoda z pieskiem. Młody, może półroczny i
niezbyt piękny, nieokreślonej rasy psiak pętał się wokół
stacji benzynowej. Był wychudzony. Stefcia uszczknęła mu spory kęs
ze swojej kanapki, a piesek to natychmiast połknął i z nadzieją
wpatrywał się dalej w Stefcię. Odrywała mu kawałek po kawałku,
a on zjadał to błyskawicznie, nie odrzucając pieczywa i pomidora.
Pochłaniał wszystko.<br /> - Czyj to pies? - zapytała mężczyznę,
który zamiatał chodnik. <br /> - A, to przybłęda. Ludzie go
czasem karmią, więc się nas trzyma. Ale jak przeżyje zimę? Niech
go pani weźmie.<br /> Stefci kanapka się skończyła i teraz pan
Ignacy dawał psu resztki swojej.<br /> - Długo on tu jest? -
zapytał.<br /> - O, już blisko miesiąc, ale nikt się nad nim
nie zlitował. Wiosną też mieliśmy takiego przybłędę, to wtedy
szybko trafił się nowy właściciel. <br /> - Ja nie mogę go
wziąć. A dla Piotrka on jest za mały... Szkoda psiaka.<br /> - A
gdybym ja go wziął? - pan Ignacy spojrzał w oczy syna.<br /> -
To by ci było znacznie weselej, a i dzieciaki częściej by cię
odwiedzały. <br /> - To ja go wezmę. <br /> - Ale wiesz, że to
duży kłopot? Czym go będziesz karmić? I chyba musiałbyś zacząć
od spotkania z weterynarzem...<br /> - Weterynarz to nie problem. A
jeść będziemy z jednej miski... A jak na niego wołacie? Ma jakieś
imię? - zapytał pracownika stacji. <br /> - Jakiegoś specjalnego
to chyba nie ma, ale reaguje już na słowo „znajda”.<br /> -
No nie, tak to go nie będę nazywał! On już jest mój –
pogłaskał malucha, a psiak zareagował machaniem ogonkiem.<br />
- W bagażniku jest kocyk... - zauważyła niby niechcący Stefcia. -
Ale i tak przydałaby się jakaś smycz, bo nie wiadomo, jak długo
szczeniak wytrzyma... Ciekawe ile on ma lat.<br /> - Chyba około
pół roku, nie więcej. <br /> - Biedny maluch...<br /> - Taka
mucha. <br /> Zanim dojechali do Krakowa, przymierzyli do psa ze
dwadzieścia imion.<br /> Najpierw odwieźli do domu ojca z psem, a
potem pojechali na budowę po auto Pawła. Tam się rozstali i
Stefcia samotnie wróciła do domu.<br /> - Jutro cię odwiedzę –
zapewnił Paweł przytulając i całując Stefcię na pożegnanie.<br />
- Lepiej nie. Muszę trochę zadbać o mieszkanie, zrobić
przepierkę i odpocząć po tych naszych wywczasach. <br /> - Zatem
odwiedzę cię najszybciej, jak będę mógł, bo i ja nie wiem, co
mnie czeka w najbliższych dniach.<br /><br />
</p>c.d.n.<br />fot. Pixabay<p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-14746206535124377712023-04-10T09:13:00.001+02:002023-04-10T09:13:19.949+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRmDpGCU0tRkee5MRD0Nnt7j4LEXRSjapJrRwMYqF_Y8JuPI8m1TrNKprSXmZ9Xd8T8OTZN4z8ZqqTD3Wu8COLrc98YS7E_AW0Agp2ZHDn5gziz1tMkkP6dUFtPxk2EfabHGjvZHjeM3PuDOstylcfw-o98tL8XNqhdiHkLnAtWM9uD33hmxraIpGH/s2048/329922268_3089366224542295_2871404434315309656_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="150" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRmDpGCU0tRkee5MRD0Nnt7j4LEXRSjapJrRwMYqF_Y8JuPI8m1TrNKprSXmZ9Xd8T8OTZN4z8ZqqTD3Wu8COLrc98YS7E_AW0Agp2ZHDn5gziz1tMkkP6dUFtPxk2EfabHGjvZHjeM3PuDOstylcfw-o98tL8XNqhdiHkLnAtWM9uD33hmxraIpGH/w200-h150/329922268_3089366224542295_2871404434315309656_n.jpg" width="200" /></a></div><br />STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15 - © Elżbieta Żukrowska<br /><br /><p></p><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 15. </b><br /><br /> Usiadł na
fotelu po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, stolika właściwie.
Uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było zatroskanie. <br />
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, lecz boję się tej
rozmowy... Ale niedługo wracamy do Krakowa, więc nie ma co jej
odkładać. <br /> - Jesteś pewien, że dojrzeliśmy do tego?<br />
- Czego się obawiasz? Ja na pewno dojrzałem. Mam nadzieję, że
ty też. <br /> - Czego ode mnie oczekujesz?<br /> - Najpierw ci
opowiem coś o sobie. Od dłuższego czasu czuję się zagubiony.
Szukam kobiety, która spędzi ze mną resztę życia. Kilka razy
wydawało mi się, że to ta. A później wszystko szło w rozsypkę.
Być może to moja wina, ale nie umiem znaleźć tego, co robię źle.
Więc może jednak nie moja? Nie, nie chcę się wybielać. Ostatni
rok był dla mnie szczególnie trudny. Na dobrą sprawę nie miałem
czasu dla siebie, nie mogłem realizować swoich marzeń. Ale to już
wiesz. Teraz chcę ostatecznie ustabilizować swoje życie. Spotkałem
ciebie i wydałaś mi się ideałem kobiety. Znalazłem w tobie to
wszystko, co dla mnie w kobiecie jest ważne. Zależy mi na tobie i
na naszym związku. Jednakże nasz związek jest bardzo kruchy. A ja
nie umiem znaleźć czegoś, co mogłoby go wzmocnić, scementować.
Nie mam pojęcia, czego ty oczekujesz ode mnie. Ostatnio odbieram od
ciebie sprzeczne sygnały. I coraz mniej rozumiem. Wydawało mi się,
że nadajemy na tych samych falach, że mamy podobne zainteresowania,
że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. A ty nagle mnie
odpychasz. Dlaczego? Oboje jesteśmy po trudnych, traumatycznych
przejściach, więc tym bardziej powinniśmy się rozumieć, ufać
sobie, wzajemnie wspierać. Tymczasem jednego dnia jest wszystko
dobrze, a drugiego dnia dzieli nas przepaść. Nie chcę każdego
dnia zaczynać od nowa. Czy mnie rozumiesz? Nie jestem wróbelkiem i
nie będę już ćwierkał. Chcę kobiety, która do mnie przylgnie,
abym mógł ją chronić i wspierać, dbać o nią, szanować ją,
ale i uwielbiać ponad wszystko. A ty mi na to nie pozwalasz. Przy
każdym spotkaniu wyrastają nowe bariery i to ty je stawiasz. Nie
mam sposobu na pokonywanie ich, bo odrastają jak smocze głowy. Więc
się pytam – o co tu chodzi? Co mogę zrobić, aby nasze wzajemne
relacje były jasne, proste, czyste, szczere, bogate w promienne
uczucia. Aby dawały nam zadowolenie – tak tobie, jak i mnie. Jeśli
wina jest po mojej stronie, to powiedz mi to otwarcie. Wskaż
kierunek. Poza tym chcę z tobą współżyć. Dla mnie seks jest
bardzo ważny. Chcę mieć przy sobie gorącą, pełnokrwistą
kobietę. Namiętną. Ty taka jesteś. Wiem, że współżycie
seksualne dałoby nam dużo radości. Wiem, że ja tobie dałbym dużo
radości. Chcę każdego dnia mieć cię w swoich ramionach i gorąco
cię kochać. Nie broń mi tego.<br /> „A więc to moja wina...
Może faktycznie to ja jestem winna...”. Milczała przez długą
chwilę i nie wiedziała, co ma powiedzieć. <br /> - Czyli
uważasz, że to ja jestem winna – wyszeptała wreszcie, patrząc w
okno. <br /> - Nie, nie! - Zaprzeczył szybko, gwałtownie. - Ja
tylko szukam przyczyny, dla której ostatnio nie możemy się
porozumieć. Co się stało, że raz jesteś bliska, ciepła,
kochana, a na drugi dzień mnie odrzucasz?<br /> - Chyba musiałbyś
porozmawiać z moim stryjem Belą. Może on by ci wytłumaczył, że
kobiety nie zdobywa się raz na zawsze. Mężczyzna powinien tak się
zachowywać, by kobieta, jego wybrana kobieta, zawsze mogła go
szanować, podziwiać, ufać mu bezgranicznie. I być pewna jego
uczuć. Ale kobietę trzeba zdobywać każdego dnia od nowa, o ile
tylko zależy ci na jej uczuciach. Ja cię do tego nie przymuszam.
Ale to nie znaczy, że będę się godziła na to, że tylko twoje
zdanie się liczy. Ten mój wybrany mężczyzna ma być dla mnie
najważniejszy, najszlachetniejszy, bardzo czuły, dobry i mądry.
Mam być pewna jego miłości. Więc co robisz nie tak? A może co ja
robię nie tak? <br /> - A dlaczego nie chcesz ze mną współżyć?
<br /> - Bo nie jesteś moim mężem. <br /> - O Boże!<br /> -
Ja cię do niczego nie przymuszam, niczego od ciebie nie wymagam,
oprócz szacunku. Kropka.<br /> - Ja nie jestem nastolatkiem,
któremu wystarcza trzymanie się za rękę i skradziony nieśmiały
pocałunek. <br /> - Wiem o tym. A ja nie jestem kobietą, z którą
się można dziś kochać, a po miesiącu czy dwóch zostawić w
pustym mieszkaniu. Mówiłam ci już, że nie pójdę z tobą do
łóżka. Dla mnie pożądanie to zbyt mało. Nie ulegnę pożądaniu
tylko dla tego, że ty tak chcesz.<br /> - Jesteś strasznie
staroświecka!<br /> - Czy to coś złego? - zapytała z nikłym
uśmiechem.<br /> - Nie sądziłem, że jeszcze są takie kobiety
na świecie... Przecież byłaś mężatką! Kto będzie wiedział,
czy się ze mną przespałaś, czy nie?<br /> - Ja będę
wiedziała. <br /> - To jest twoje niezłomne postanowienie?<br />
- Tak, Pawle. <br /> - Oszaleję z tobą! Czy to znaczy, że od
śmierci swego męża nie byłaś z żadnym innym mężczyzną?<br />
- Nie byłam. <br /> - Więc ja mam cię traktować jak
najpiękniejszą, najszlachetniejszą perłę?<br /> - A ty
będziesz czystym, najszlachetniejszym kruszcem do oprawienia tej
perły – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. <br /> Paweł
przyklęknął przy Stefci i objął ją ramionami. Ona też go
objęła. Ukrył twarz na jej piersiach.<br /> - Jesteś
niesamowita, ale chyba wreszcie zaczynam cię rozumieć. Zobaczymy,
na ile zgodnie uda się nam dotrwać razem do końca pobytu nad
morzem. Jesteś dla mnie najważniejsza i najwspanialsza. Robię
wszystko, co tylko możliwe, abyś ze mną była.<br /> „Jestem
dla ciebie tylko kwiatkiem, który koniecznie chcesz zerwać” -
pomyślała ze smutkiem Stefcia. Czuła, że ich wspólny świat się
rozpada. Głaskała Pawła po twarzy, całowała jego oczy, nie
broniła ust. A on znów był czuły i delikatny. <br /> I nadal
nie powiedział, że ją kocha. <br /> Bo to by było kłamstwo...
<br /> Rozszeptał się czułymi słowami, innymi, nie tymi, na
które czekała, więc w głębi siebie była jak zmrożona. To nie
był partner dla niej! To nie był odpowiedni mężczyzna! Z jednej
strony czułość, a z drugiej egoizm. Tak to teraz widziała. A co
było pośrodku? Była sfrustrowana. No cóż? Przynajmniej
nawdychała się jodu. Dobrze, że zaraz już wracają. Powinna być
już w Krakowie, bo może jest potrzebna Kamilowi. I Markowi. I już
tęskniła za Wierzbiną. Przy najbliższej okazji pojedzie tam z
Markiem. Chciała, aby go ojciec (dla niej) ocenił. Brakowało jej
podpowiedzi babci. I krytycznego osądu stryja Beli. To, że Paweł
jest bardzo przystojny, to jednak za mało. Dobrze, że nie pozwoliła
sobie na wielkie rozkochanie. <br /> - Paweł, ja nie chcę z tobą
walczyć. Nie będę z tobą walczyć. Jednak moje zasady są proste
i niezmienne. Rozumiesz? <br /> - Ale przecież dobrze ci ze mną.
I wiem, że mnie pragniesz. Lubisz, kiedy cię obejmuję i całuję.
Lubisz być w moich ramionach. <br /> „Czyli nic nie zrozumiał –
pomyślała ze smutkiem. - I już nic się nie zmieni...”. Była
rozgoryczona. <br /> Wieczorem długo nie mogła usnąć. Jej ciało
pragnęło mężczyzny. Nie była soplem lodu! Po co narzuciła sobie
tak sztywne zasady? Czy miała rację będąc tak upartą w swoich
postanowieniach? A może to Paweł miał rację? On chciał używać
życia, a ona pozwalała, by jej życie przeciekało przez palce, by
było nieciekawe, bez wartości. Nie czerpała z niego radości. Była
coraz bardziej skostniała. Nie miała przyjaciół. Nie miała ani
jednej serdecznej koleżanki. Ale tu, w Jastrzębiej Górze, tak
łatwo zbliżyła się do gospodyni i dużo z nią rozmawiała...
Było mnóstwo dowcipów o starych pannach. Czyż ona nie stawała
się właśnie taką skrzywioną, wypaczoną starą panną właśnie
przez te swoje zasady? Nauczyła się zaciskać zęby. Nauczyła się
nosić na twarzy maskę. A nawet fałszywie uśmiechać. Marnowała
swoje życie... I nie miała dziecka. Dziecko... <br /> Zapomnieć
się z Pawłem – to było takie łatwe!<br /> Na drugi dzień
zapytała Pawła, czy on chce mieć dzieci. <br /> - Tak! I to jak
najszybciej, zanim jeszcze nie stanę się dziadkiem!<br /> Całe
popołudnie Stefcię bolała głowa, co było u niej niezwyczajne.
Musiała się położyć zaraz po obiedzie (zjedli w rybę z frytkami
w przydrożnej jadłodajni), a Paweł żartował, że wszystko przez
brak seksu. <br /> „Za dużo myślę. Nie jestem wyluzowana”.
Ale następnego dnia rankiem znów poszła nad morze. Wschód słońca
był wyjątkowo piękny! Rozmarzyła się. Takich wschodów w
Krakowie nie będzie już miała... Nie chciało się jej wracać do
pensjonatu. Nie kupiła bułek na śniadania, siedziała na schodku w
połowie zejścia nad wodę i słuchała szumu fal. Nikt jej nie
szukał. Czuła się znów straszliwie samotna, odrzucona i
niekochana. Nie chciała być twarda. Już nie. Lecz nie umiała się
przełamać. „Bo ja mam ciągle pod wiatr”. Jedynie w banku
wszystko zawsze układało się po jej myśli, jak na zamówienie. A
tu miała wiatr we włosach, krzyk mew i szum fal w uszach. Było
pięknie i bardzo smutnie... Bardzo, bardzo smutnie...<br /> Na
szczęście głowa już nie bolała. <br /> Przetarła twarz
dłońmi.<br /> - Tu jesteś! - niespodziewanie tuż obok
zmaterializował się Paweł. Ucałował jej usta i policzki. -
Martwiłem się o ciebie. Bałem się, czy Neptun nie porwał cię do
swego świata. Na szczęście jesteś. Nikt nie umie robić takiej
dobrej kawy, jak ty. No i nie było słodkich bułeczek... Co się
stało, kochanie? Jesteś cała zziębnięta! Siadaj na moich
kolanach, szybciutko. - Objął ją, przytulił, otoczył swoim
ciepłem. Przywarła do niego. - Dlaczego nic nie mówisz? -
dociekał. <br /> - Pora wracać do Krakowa. <br /> - Mamy
jeszcze dzisiejszą niedzielę i cały poniedziałek. Pojedźmy do
Sopotu. Nigdy tam nie byłem, ty chyba też nie. <br /> -
Zapomniałam, że dziś niedziela! Więc bułeczek i tak by nie było.
Dobrze, możemy jechać do Sopotu. Ale najpierw wypiję morze kawy. <br />
- Pani Kasia usmaży ci jajka. Już to obiecała. <br /> -
Chciałabym jeszcze na Westerplatte...<br /> - To dobra myśl. Tato
też by chciał, może nawet i pan Jarosław. <br /> A pan Jarosław
był bardzo chętny. I poprosił, aby po drodze zajechali do jego
brata, który mieszkał w okolicach Rumii. To była bardzo udana
wyprawa. Stefcię zachwyciły plaże w okolicach Krynicy Morskiej i
las porastający Wielbłądzi Garb. Na Westerplatte zapalili znicze i
pogrążyli się w długiej zadumie. Nie spieszyli się z powrotem do
domu, dużo zwiedzali, oczywiście byli także w Sopocie, ale to
miasteczko nie zrobiło na Stefci specjalnego wrażenia. Jednakże
spotkali na tamtejszej plaży młodego chłopaka, który za niewielką
opłatą zrobił im ołówkowe portrety. Ponadto z tej wyprawy
Stefcia wiozła upominki dla małej Leny – srebrny pierścioneczek
z różowym oczkiem i srebrny łańcuszek z różowym serduszkiem. Po
namyśle kupiła też dużą, szmacianą, uśmiechniętą lalkę,
przypominającą Pippi Langstrump. <br /> - Babcia cię pogoni z tą
lalką! - zapewnił Paweł. <br /> - Niech no tylko spróbuje! -
nastroszyła się Stefcia. <br /> - Nie przekonasz jej!<br /> -
Ale nastraszę!<br /> - Ciekawe czym.<br /> Bratowa pana
Jarosława podjęła ich drożdżowym ciastem ze śliwkami, kawą i
herbatą owocową, która to bardzo przypadła do gustu Stefci.
Natomiast brat przydźwigał do samochodu „bogate” torby owoców
i warzyw.<br /> - A to się moja żoneczka ucieszy! - pan Jarosław
wylewnie podziękował rodzinie i nie ukrywał zadowolenia z
podarków. - Aż szkoda, że zaraz wyjeżdżacie – powiedział już
w samochodzie do Targoszów i Stefci. - Tacy sympatyczni wczasowicze
to teraz rzadkość. Traktujecie nas jak rodzinę i to jest bardzo
miłe. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie. Zbyt
często spotykamy dąsy i fochy, jakieś niebotyczne, wygórowane
żądania. Kiedyś trafiła nam się para, która żądała
codziennej zmiany pościeli i ręczników... A przecież to nie jest
pięciogwiazdkowy hotel! Kasia miała przy nich ręce urobione po
łokcie. I przy tym cokolwiek by nie ugotowała, to im nie smakowało.
A wyjeżdżając zostawili w pokojach jeden wielki chlew.<br /> -
Zarządzałam w Szwecji hotelami i dobrze wiem, jak trudni i
nieprzyjemni potrafią być goście. Na szczęście nie wszyscy.<br />
- Zarządzałaś hotelami ? - zdziwił się Paweł. Nigdy mu nie
mówiła, że była nawet ich właścicielką.<br /> Uśmiechnęła
się do chłopaka. <br /> - Ciężko pracowałam. To były dwa duże
hotele w Szwecji i jeden maleńki na północy kraju. Jednocześnie
olbrzymi hotel we Włoszech nad Adriatykiem. Były moją własnością.
Patrz na drogę!<br /> - I co się stało z tymi hotelami?<br />
- Nadal dobrze prosperują, ale wszystko przekazałam rodzinie mego
zmarłego męża. <br /> - Takie bogactwo... - jęknął Paweł.<br />
- Taka kula u nogi – odpowiedziała mu w tym samym tonie. -
Teraz jestem wolna. Czy w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa?
Byłam w ustawicznych rozjazdach. Ciągle na walizkach i na
telefonie. Każdego dnia gasiłam jakieś pożary. Byłam naprawdę
zmęczona, mimo doskonałego personelu. Czułam ciężar
odpowiedzialności przede wszystkim za ludzi. Ulżyło mi, bardzo mi
ulżyło, gdy wreszcie mogłam wrócić do Polski. <br /> Paweł z
niedowierzaniem kręcił głową.<br /> - Nie jestem materialistą,
ale chyba nie zdołałbym pozbyć się takiego majątku. <br /> -
Dopóki żyje mój teść mam w każdym z tych hoteli zagwarantowany
darmowy pobyt na czas nieokreślony. Ale ani razu nie pojechałam,
chociaż Adriatyk mnie kręci. Szczególnie gdy w Polsce robi się
buro i ponuro. Tamten hotel nawet nazywa się Hotel Steffi. I jest
naprawdę olbrzymi. Pracuje w nim sporo Polaków, specjalnie o to
prosiłam. <br /> - Dlaczego nigdy mi o tych hotelach nie mówiłaś?<br />
- Nigdy nie pytałeś, co robiłam w Szwecji. A ja tam ciężko
pracowałam. Najgorsza była bariera językowa. Brałam korepetycje
ze szwedzkiego i włoskiego. Każdego dnia doskonaliłam też język
angielski. Ale i tak mój akcent pozostawia wiele do życzenia, choć
nie narzekam na brak słów w języku szwedzkim i angielskim. Gorzej
jest z włoskim.<br /> - Nie pokazałaś mi nawet zdjęć z tamtego
okresu...<br /> - Nie prosiłeś, nie pytałeś, a ja nie chciałam
ci się narzucać.<br /> Rozmowa się urwała, bo chyba Paweł na
razie nie miał więcej pytań. Potrzebował czasu, by przetrawić
te niespodziewane, niesłychane informacje. Przy tym wjechali już do
miasteczka i musiał się bardziej skupić na drodze. Turyści
chodzili ulicami dosłownie w poprzek, nie pilnując przejść dla
pieszych, zatrzymując się na środku jezdni na pogaduszki, takie
zamiejscowe „święte krowy”, którym wszystko wolno. W Gdańsku
i w Sopocie była dużo większa dyscyplina. <br /> Pani Kasia
czekała w otwartej bramie, więc Paweł wjechał od razu na
podwórko. <br /> - Państwo Zastawscy są u siebie? - zapytała ją
Stefcia.<br /> - Gdzieś poszli. Mała była strasznie zapłakana.
Ta jej babka jest niemożliwa! Chyba dziś dała Lenie lanie, bo
dziecko krzyczało wniebogłosy! <br /> - A to małpa – syknął
Paweł, biorąc najbardziej ciężką torbę i nie wiadomo było, czy
chodzi mu o bagaż, czy o Zastawską. <br /> - Kupiłam dla Leny
lalkę, a teraz się boję, że babka znów całą złość wyładuje
na dziewuszce.<br /> - Dzisiaj to już było tak, że zastanawiałam
się, czy nie wołać milicji. Strasznie dziecko krzyczało. „Babciu,
już nie będę, nie będę”, ale nie słyszałam, aby dziadek
interweniował. I za co oni tak na to dziecko napadają? Toż to
tylko dziecko. <br /> - Lena powiedziała mi, że babcia nie
pozwala jej mieć lalki, a ja właśnie lalkę kupiłam. Muszę
znaleźć jakiś fortel, aby pani Zastawska pozwoliła Lenie na
lalkę.<br /> - Kto to widział, aby dziecku lalki bronić! A to
jest jędza z tej babki. <br /> - A jaka jest druga babka?<br />
- Nie mam pojęcia. Ona zajmuje się córką, która jest w szpitalu
w śpiączce. Młody Zastawski zginął na miejscu. Oni mieli wypadek
samochodowy, a młody Zastawski prowadził... Jednak chyba ją trzeba
powiadomić o tym, jak ta babka tutaj traktuje swoją wnuczkę. Chyba
nic więcej nie możemy zrobić? Poproszę w tajemnicy Zastawskiego,
by dał mi adres tej drugiej babki. <br /> - Niech pani to załatwi
jeszcze dziś, a ja wyśle telegram, by ta druga przyjechała.
Przecież nie może być gorsza od tej! A może dziadek da pani numer
telefonu? To by było jeszcze lepsze.<br /> - Chodźmy do kuchni.
Zrobię herbatę i jakąś kolację. W zasadzie to aż jestem
roztrzęsiona. Brałam nawet krople na uspokojenie. Tak, wezwanie tej
drugiej babci jest chyba najlepszym wyjściem. A Zastawscy już zaraz
mogą wrócić...<br /> Wrócili. Stefcia widziała przez okno w
kuchni jak prowadzą wnuczkę między sobą. Dziewczynka była bardzo
smutna, szła ze zwieszoną głową, patrzyła jedynie pod nogi.
Stefcia wyszła naprzeciw i pozdrowiła ich. Zastawska natychmiast
przykleiła na twarz fałszywy uśmiech i zapytała, jak się udała
wycieczka.<br /> - Wspaniale! - zapewniła ją Stefcia. -
Przywiozłam upominek dla Leny. Pozwoli pani? Chodź do kuchni Leno.
Ciekawa jestem, czy ci się spodoba. <br /> Mała nie wykazała
specjalnego zainteresowania, ale podreptała za Stefcią, a za nimi
do kuchni weszli także Zastawscy.<br /> - Lalka? - prychnęła
oburzona kobieta. - Lenie nie wolno bawić się lalkami.<br /> - A
to dlaczego?<br /> - Bo to jest niewychowawcze. Nie pozwalam. <br />
- Ale ja wcale nie proszę o pozwolenie. Lalka jest dla Leny.
Wszystkie dziewczynki bawią się lalkami, nie widzę w tym nic
złego.<br /> - Ja się nie bawiłam lalkami i jakoś żyję. <br />
- Proszę, Leno. Twoja babcia nie może ci zabronić bawić się
lalką. To jest niepedagogicznie. - Podała dziewczynce lalkę
zawiniętą w przezroczysty celofan z zawiązaną u góry czerwoną
kokardką. Dziecko nie śmiało wyciągnąć ręki po zabawkę. - O
co tu chodzi? - zapytała Stefcia rozeźloną kobietę. - Co to za
terror? Jak pani może być tak okrutna dla dziecka i bronić jej
lalki?<br /> - Lena jest pod moją opieką, a ja nie pozwalam. <br />
- To nie jest opieka, a znęcanie się nad dzieckiem - wtrąciła
się gospodyni, wysuwając się do przodu. - Co ona pani zawiniła? I
dlaczego dziś pani ją biła? Dlaczego ta dziewczyneczka tak
strasznie krzyczała i płakała? <br /> - Musiałam ją ukarać. <br />
- Biciem? To było jak jakaś egzekucja!<br /> - To moja
sprawa. Proszę się do nas nie wtrącać!<br /> - Niech pani się
cieszy, że nie wezwałam milicji. A już trzymałam słuchawkę w
ręce. I teraz żałuję.<br /> - Milicji? A co do tego ma milicja?
To nasze rodzinne sprawy.<br /> - Obawiam się, że te „rodzinne
sprawy” wymknęły się pani dziś spod kontroli. - Powiedziawszy
to pani Kasia szybkim ruchem uniosła do góry koszulkę dziewczynki
– jej plecki były krwawo-sine. - Ty kacie! - krzyknęła ze
zgrozą, rozwścieczona do ostateczności. - Jak można tak
maltretować dziecko! Dzwonię po milicję! - i ruszyła do
telefonu.<br /> - Proszę tego nie robić – usiłował ją
powstrzymać Zastawski. <br /> - Numer telefonu i adres do drugiej
babki. Teraz. Natychmiast! - groźnie powiedział pan Jarosław. -
Albo dzwonię na milicję. <br /> Krzyczeli prawie wszyscy naraz. <br />
Nie była to scena dla oczu i uszu Leny, więc Stefcia zabrała
ją na górę. Umyła jej twarzyczkę i ręce, a później pomogła
rozpakować lalkę. Przy okazji wypytywała o drugą babcię, a w
szczególności, czy jest dobra i czy Lena ją lubi. Zreflektowała
się – za dużo tych pytań! Trzeba zmienić temat.<br /> - Jak
jej dasz na imię? - zapytała widząc, jak dziewczynka tuli do
siebie lalkę. - To będzie twoja najlepsza przyjaciółka, więc
imię jest bardzo ważne. <br /> - Zuzia. Zawsze chciałam mieć
Zuzię. <br /> - Bardzo ładne imię – pochwaliła Stefcia. - Ja
miałam Anię. Ale kupiłam dla ciebie coś jeszcze... Powiedziałaś,
że jesteś już duża, więc kupiłam ci pierścionek i wisiorek na
łańcuszku. Jak ci się podoba? - podała Lenie zawiniątka. <br />
Pierścionek okazał się za duży, chociaż Stefcia i tak wybrała
najmniejszy. Więc nawlekła go na łańcuszek i założyła na szyi
dziewczyneczki. Ale nawet to nie wywołało uśmiechu na spłakanej
twarzyczce. <br /> - Dlaczego babcia cię tak zbiła? - zapytała
ostrożnie.<br /> - Bo powiedziałam, że mnie wcale a wcale nie
kocha. <br /> - Jezu... - mimo woli jęknęła Stefcia. Tuliła
dziecko do siebie, ale musiała uważać, bo dotykanie pleców
sprawiało małej ból. Później, gdy zdjęła spodnie przed myciem,
okazało się, że posiniaczone były także nogi i pupa. <br />
Awantura w kuchni trwała dobre kilkanaście minut i była bardzo
głośna. Stefcia usłyszała na górze nawet podniesiony głos Pawła
i jego ojca. W gruncie rzeczy cieszyła się, że Paweł nie był
tylko słuchaczem, że się emocjonalnie zaangażował. Była
świadoma tego, że inni goście wychodzili na korytarz i
przysłuchiwali się niecodziennemu zdarzeniu. Wreszcie wszystko
zaczęło przycichać i do drzwi zapukał Paweł.<br /> - Dobrze,
że jesteś. Poproś panią Kasię o coś do jedzenia dla Leny.
Chciałabym, aby to przyszła. Nie wiem, czy Lenę można wykąpać.
I trzeba jakoś od jej dziadków wziąć piżamkę i ubrania na
jutro. <br /> - Ty też chcesz herbatę?<br /> - Nooo... -
potwierdziła Stefcia niezbyt elegancko. - Najlepiej taką dobrą jak
wczoraj. <br /> Razem z panią Kasią najpierw nakarmiły Lenę –
wydawała się być bardzo głodna, jadła z apetytem. Później
umyły biedne dziecko, osuszyły ręcznikiem tak, aby nie pocierać
bolących miejsc, a jeszcze później gospodyni posmarowała
wszystkie zasiniałych miejsca jakąś maścią, co miało dać
dziewczynce ulgę. Usnęła leżąc na brzuszku i tuląc do siebie
uśmiechniętą Zuzię.<br /> - Ta druga babka przyjedzie jutro z
samego rana i zabierze Lenę do siebie. Chciała od razu jechać, ale
powiedziałam, że to bez sensu, że zaopiekujemy się dzieckiem
przez noc. Całe szczęście, że jej syn ma sprawny samochód. Ze
trzy godziny będą do nas jechać. Takiej awantury to jeszcze nigdy
nie miałam. Ale pan Paweł się pani bardzo udał. Świetny chłopak!
Powiedział do starego, że z niego to są troczki od kaleson, a nie
odpowiedzialny mężczyzna. A ojciec pana Pawła splunął temu
dziadowi pod nogi. Jak usłyszałam o tych troczkach, to mimo powagi
sytuacji aż się zaśmiałam. Baba jest wściekła. Powiedziała, że
to ona zgłosi na milicję porwanie dziecka. A ja do niej – leć,
wariatko, jak najszybciej, może cię od razu zamkną u psychicznych.
Ależ się wtedy zaczęła pluć! Dobrze, że pani zabrała Lenkę do
siebie. Biedne dziecko. Tak bardzo się nacierpiało przez tą
niezrównoważoną babę.<br /> - Może ona w tak nietypowy sposób
przeżywa śmierć syna? - zastanowiła się Stefcia.<br /> - Aha,
jeszcze uwierzę! Chodzi wypindrzona, żadnej żałoby u niej nie
widziałam, i tylko na facetów patrzy, nawet na mojego męża.
Niezłe z niej ziółko!<br /> - Do Pawła też „robiła oczy”.<br />
- Sama pani widzi. Taki młody i by chciał taką starą prukwę!
Też sobie wymyśliła!<br /> - Była na mnie zła, że oderwałam
Pawła od kart. <br /> - Przystojny ten pani chłopak. Bardzo
przystojny. Ale i z pani fajna babeczka. Pasujecie do siebie. <br />
- On jest wdowcem, a ja wdową... <br /> - Co pani powie... ?<br />
- Nie wiem, czy do siebie pasujemy. W zasadzie staramy się
dopasować, ale jakoś nam to idzie z oporami. Może mam za wysokie
wymagania?<br /> - Pani jest kobieta z klasą. I ma pani prawo mieć
wymagania. W zasadzie każda z nas powinna mieć wymagania. Powiem
coś pani, choć nie musi mi pani wierzyć, ani mnie słuchać. Mądra
kobieta powinna mieć wymagania i się szanować. A on powinien się
do tego dostosować. I wcale nie o to chodzi, by był pod pani
pantoflem. Ale przede wszystkim powinien panią szanować. Jeśli ma
muchy w nosie – to wasz związek się nie uda. Niech pani to
przemyśli. Emocje trzeba umieć trzymać na wodzy. Takie angażowanie
się bez reszty przynosi zazwyczaj dużo bólu. Cierpi ten, kto
bardziej kocha. I jeszcze jedno - facetowi nie wolno wszystkiego
mówić. Trzeba mieć swoje tajemnice. Mnie podoba się to, że
śpicie w oddzielnych pokojach. Ale przede wszystkim to, że
wzięliście ze sobą ojca pana Pawła. On w syna wpatrzony jak w
obrazek. Lecz i pan Paweł otacza ojca wielkim szacunkiem. Panią też
powinien tak szanować. Kobieta nie może spełniać wszystkich
zachcianek mężczyzny! To on jest od tego, by spełniać jej
zachcianki. W granicach rozsądku, oczywiście. Kobieta musi być
mądrzejsza od faceta.<br /><br />c.d.n. (za tydzień w sobotę)<br />fot. Wojciech Żukrowski</p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-42660725144660700672023-04-09T12:28:00.001+02:002023-04-09T12:28:13.118+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.14.<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuzsPjeD6bn--1dXj5n2mX0mS2o-GObg3ZaCxSbeyeXr6BOsQN0gLDg_8tn3Pa79hVvW6QGnrZQUKGwbwDGasO7ZnEKZ5oV2AlAthFbNcTultjbd9o8MjTiZnaNI_1ZuFmVfD5wmBQ4mh5qOweg3f4QLW6c9dqKlJchQJI-OZJN8QFkKg0q1bsqIjE/s2048/329314800_627940452669203_1096721034282120782_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuzsPjeD6bn--1dXj5n2mX0mS2o-GObg3ZaCxSbeyeXr6BOsQN0gLDg_8tn3Pa79hVvW6QGnrZQUKGwbwDGasO7ZnEKZ5oV2AlAthFbNcTultjbd9o8MjTiZnaNI_1ZuFmVfD5wmBQ4mh5qOweg3f4QLW6c9dqKlJchQJI-OZJN8QFkKg0q1bsqIjE/w150-h200/329314800_627940452669203_1096721034282120782_n.jpg" width="150" /></a></div><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 14. - © Elżbieta Żukrowska</b><br /><br /> Paweł,
zgodnie z umową, czekał na nią na dworcu, a dokładniej na
peronie. Wpadła prosto w jego rozpostarte ramiona. Uniósł Stefcię
do góry i zakręcił kilka razy. Oboje promienieli! Po nocnej
podróży kuszetką Stefcia w zasadzie była wypoczęta. Paweł
powiedział, że mają pokoje aż w Jastrzębiej Górze, że po
drodze mają kupić drożdżówki na śniadanie i że ojciec bardzo
na Stefcię czeka. Pokoje są w domu niemal nad samym morzem, z okien
mają widok na Bałtyk. Gospodarze są mili i pozwolili trzymać auto
na podwórku, co dla Pawła było bardzo ważne. <br /> - Co ty
masz w tej torbie? Przywiozłaś cegły? - zdumiał się podnosząc
bagaże Stefci.<br /> - To tylko smakowite zaopatrzenie –
zaśmiała się Stefcia. - To trochę daleko... Myślałam, że
znajdziesz coś w Sopocie. <br /> - Ktoś nam doradził, aby jechać
do Jastrzębiej Góry. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Na
piętrze są i inni wczasowicze, na szczęście jest tylko jedno
dziecko, pięcioletnia dziewczynka Lena. Jest bardzo grzeczna i
niehałaśliwa. Za opiekunów ma dziadków. Są tu już od początku
sierpnia. Mała jest opalona jak czekoladka. Wieczorami gramy z nią
w Piotrusia. Ślicznie rysuje. To chyba jej pasja. <br /> - A jak
się czuje twój tato?<br /> - Zaczął rozmawiać z ludźmi, a
temat pogrzebu jakoś samoistnie wyblakł. Mam wrażenie, że jest
dobrze, że nawet ciągle idzie ku lepszemu. Chodzimy na długie
spacery, odżywiamy się w przypadkowych barach, wiesz, takich
czynnych tylko w sezonie. Nie ma dużo wczasowiczów, więc i kolejki
nie są długie. Śniadania jemu w kuchni na dole, zazwyczaj
drożdżówki, czasem bułki z żółtym serem i pomidorami. Kawę
robimy sobie sami. Jest dobrze.<br /> - Chyba się troszkę
opaliłeś.<br /> - Minimalnie, bo słońce już nie jest ostre.
Jednego dnia nawet mieliśmy deszcz. Mamy na plaży takie „nasze”
miejsce ze skałkami, gdzie przesiadujemy długie godziny, gdy już
się nie chce nam chodzić. Tu są takie wspaniałe, zalesione jary.
Lubię tam chodzić, ale tato się męczy, więc nie mogę się tam
wspinać każdego dnia. Masz dobre buty do takiego chodzenia?<br />
- Mam. Przywiozłeś je w moich bagażach. <br /> - Tato strasznie
na mnie nakrzyczał, że nie umówiliśmy jakiegoś awaryjnego
spotkania. Zawsze mogło coś pójść źle...<br /> - Na szczęście
nie poszło. Cieszmy się, że wszystko jest w porządku.<br /> -
Moja kochana dziewczyna – Paweł wyciągnął do Stefci rękę.
Uścisnęła ją. - Bardzo już za tobą tęskniłem, ale może to i
dobrze, że byłem chwilę sam z tatą. Jemu to było potrzebne. Może
mnie też? Lecz chciałbym już jakoś poukładać swoje życie.
Zdecydowanie za długo jestem sam. <br /> Stefcia nie
odpowiedziała, zamyśliła się. Ona też już zbyt długo była
sama. Marek...? Co mogła odpowiedzieć Markowi? I jak się
zachowywać względem Pawła? Wybór należał do niej. Nie miała
koło siebie babci, aby to przedyskutować. Ale czy faktycznie
opowiedziała by wszystko babci? Przecież przed nią, przed Stefcią,
są życiowe decyzje, wybory na całe życie, od nich tak dużo
zależy... Ciekawa była, ile razy Paweł się oświadczał, o ile w
ogóle się oświadczał. Jednak nie zapytała, bo takie pytanie on
mógł odebrać jako sugestię. Tymczasem ona nie wiedział, na kim
jej bardziej zależy. W pewnym sensie Marek był jej bliższy, bo go
znacznie dłużej znała i już wiedziała jaki jest w różnych
życiowych sytuacjach, szczególnie z opowiadań Kamila... O Pawle
ciągle wiedziała zbyt mało, tyci-tyci... To, że jej się podobał,
że jego pieszczoty ją oszałamiały – to jeszcze zbyt nie dość.
<br /> Ojciec Pawła – Ignacy Targosz – przechadzał się przed
pensjonatem. <br /> - Już się nie mogłem na was doczekać –
powiedział witając się ze Stefcią.<br /> A Stefcia ledwie
wysiadła poczuła inne, morskie powietrze.<br /> Wkrótce potem
jedli śniadanie na dole w kuchni. Dołączyli do nich gospodarze –
Katarzyna i Jarosław Kowalczykowie, oraz ich (chyba) kuzynka, pani
Wiesia. Przywiezione przez Stefcię pierogi znalazły się w lodówce,
dobrze, że była duża. Powiedziała gospodyni, by korzystała z
przywiezionych pierogów, bo i tak nie mogły zbyt długo leżeć. <br />
- Zatem w ramach wymiany ugotuję dla wszystkich zupę. Może być
kalafiorowa? <br /> Stefcia zrobiła kawę w ekspresie i częstowała
śmietanką z kartonika. Gospodyni dołożyła swoje wiktuały, były
też drożdżówki kupione przez Pawła. Stefcia wypytywała
miejscowych o to, gdzie warto pojechać, co zwiedzić, gdzie
najlepiej iść na obiad i o podobne rzeczy. Pod koniec ich śniadania
na kawę przyszła czwórka innych pensjonariuszy. Większość
stołowała się w stołówkach domów wczasowych, a niektórzy –
tak jak Stefcia i dwaj panowie – miała wyżywienie we własnym
zakresie, by nie wiązać się godziną. <br /> Ale po śniadaniu w
pierwszej kolejności Stefcia zarządziła spacer nad morzem. <br />
Czuła ten morskie powiew i jak najszybciej chciała zobaczyć
morze. Tego dnia było spokojne i cicho szumiało. Za to mewy
krążyły, przeraźliwie piszcząc i krzycząc. Było tak pięknie,
że Stefci zaparło dech w piersiach! Na taki widok czekała! Stała
wpatrzona i nie mogła oderwać oczu. Paweł położył jej rękę na
ramionach i lekko ją przytulił. <br /> - Ależ tu pięknie! -
jęknęła z zachwytem. - Boże! Jak ja lubię ten szum morza, to
morskie powietrze! Nawet mi mewy nie przeszkadzają. <br />
Zdumiała obu panów tym, że zdjęła buty.<br /> - Piasek jeszcze
jest zbyt zimny po nocy! - protestował Paweł. <br /> - Ale takie
chodzenie boso bardzo dobrze wpływa na organizm. Odtruwa go. W
Wierzbinie też czasem chodzę boso, szczególnie, gdy jest dość
wysoka trawa, bo tak świeżo po skoszeniu to raczej nie. Dobrze jest
też przez kilkanaście sekund spacerować po świeżym śniegu. <br />
- Jak to: odtruwa organizm? - dopytywał się Paweł.<br /> -
Nie znam się na tym, ale słyszałam, że poprzez skórę stóp
pozbywamy się trucizn z organizmu. Może to tylko takie gadanie, nie
jestem pewna – nie miała czasu i chęci mu tłumaczyć. Weszła do
wody. <br /> - Możesz nastąpić na jakieś szkło, metalowy
kapsel albo inne szkaradziejstwo... <br /> - Oj tam, oj tam.
Lepiej nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. I oddychaj głęboko, bo w
Krakowie takiego powietrza nie ma. Jezu! I takie cudne kamyki. A ile
tu muszelek! - podniosła kilka i schowała do torebki. <br />
Rozmawiali o bzdurkach, zatrzymywali się na chwilę, by patrzeć na
przepływający statek lub podziwiać mewy. Wypatrzyli kilku śmiałków
na paralotniach, jednak odległość była zbyt duża, by się dobrze
przyjrzeć. W pewnym momencie Stefcia zaczęła swoisty taniec wokół
panów. Obiegała ich tanecznym krokiem, to znów czyniła w pisaku
ślady takie, jak przy jeździe na nartach, ówdzie biegła tylko na
paluszkach. Wcale nie zwracała uwagi na ludzi! Paweł patrzył na
nią z zachwytem, ale nie przyłączył się do zabawy, może
dlatego, że był w butach. A Stefcia nie ustawała, aż po brak
tchu. Wtedy umyła nogi w morskiej wodzie, a Paweł zaniósł ją na
skałki, gdzie wytarła stopy papierowymi chusteczkami, nałożyła
skarpetki i buty. <br /> - Ale to było świetne – zapewniła. -
Jutro ty też biegasz na bosaka!<br /> - A powinienem?<br /> -
Jasne! To pobudza krążenie, coś tam stymuluje i coś jeszcze, coś
jeszcze, ale nie pamiętam. Kiedyś tato zachęcał mnie do biegania
boso i tak mi zostało. Zdarza mi się nawet zimą wyskoczyć boso na
puszysty śnieg, ale tylko na kilkanaście sekund – powtóryła
wiadomość o śniegu.<br /> - A później jesteś chora!<br /> -
Właśnie nie. Śnieg w jakiś sposób hartuje nasz organizm. Nie
znam się na tym, ale jestem przekonana, że to jest dla mnie dobre.
<br /> Ludzi było niewiele, głównie spacerowiczów, nawet ktoś
był z psem, choć podobno psy nie miały wstępu na plażę. Dopiero
po dziesiątej plaża zaczęła się zapełniać, ale nadal byli to
spacerowicze. Po dwóch godzinach tą samą drogą Stefcia z panami
wróciła do pensjonatu. Pan Ignacy był zmęczony i chciał poleżeć.
A Paweł przykleił się do Stefci.<br /> - Muszę się rozpakować,
wziąć prysznic, trochę odpocząć – powiedziała mu, chętna
zamknąć drzwi przed nosem.
</p>
<p style="margin-bottom: 0cm;"> Nie pozwolił na to. <br /> -
Muszę koniecznie wziąć cię w ramiona. Bardzo za tobą tęskniłem.<br />
Ale Stefcia przez oświadczyny Marka miała tysięczne
wątpliwości – nie wiedziała, jak ma się teraz zachowywać.
Który z mężczyzn był dla niej ważniejszy? Którego miała
wybrać? „Z tego wynika, że żadnego z nich nie kocham” -
stwierdziła w myślach. I jeszcze pomyślała, że w gruncie rzeczy
bardzo źle zrobiła przyjeżdżając z Pawłem nad morze. Lubiła go
i nie chciała z niego rezygnować. W takim razie co z Markiem? A
teraz słowa Pawła, jego pocałunki i delikatny dotyk – roztapiały
ją. „To tylko zmysły - mówiła sobie. Lepiej niech śpią.” A
jednak poddawała się jego ustom i muśnięciom rąk. Przytrzymywał
dziewczynę przy sobie, obejmował, ale Stefcia jednocześnie
wiedziała, że bardzo łatwo może się z tych objęć wyzwolić. <br />
- Pawle, muszę wziąć prysznic i trochę odpocząć. I
koniecznie muszę się rozpakować. <br /> - Dobrze. Przyjdę za
pół godziny, tylko nie zamykaj drzwi na klucz.<br /> -
Czterdzieści minut – próbowała się targować. <br /> -
Dwadzieścia pięć i ani minuty dłużej! - śmiał się do niej
radośnie.<br /> Wyjmując z nesesera swoje ubrania stwierdziła z
zask, że wszystko jest stare i niemodne. Do tej pory jakoś nie
zwracała na to uwagi. Postanowiła kupić sobie coś nowego,
najlepiej od razu kilka rzeczy. Te ciuszki przypominały jej zawsze
Liama... Czas to zmienić. Już i tak myślała o nim niewiele,
najczęściej wieczorami, gdy była w pościeli. Albo w chwilach
dojmującej samotności... Wtedy wspomnienia stawały się wyjątkowo
intensywne. Chciała to zmienić. Marek i Paweł... Jednocześnie
wiedziała, że Liama zawsze będzie kochać. Nic się nie skończyło
z jego śmiercią. On zawsze będzie ten pierwszy. Przyjechała nad
morze, aby pooddychać innym powietrzem, dotlenić się, może też
odmienić swoje zwykle myślenie. Czasu było niewiele – tylko
tydzień. Lecz co ma powiedzieć Pawłowi, gdy za chwilę przyjdzie i
znów będzie robił wszystko, by się z nią kochać? A będzie –
co do tego nie miała wątpliwości... Jak mu powiedzieć, że chce w
nim mieć jedynie przyjaciela. Czy na pewno?<br /> Nie, dość tego
myślenia! Położyła się, bo oczy same zaczęły się jej zamykać.
<br /> Paweł przyszedł po cichutku i od razu położył się obok
niej. <br /> - Steniu moja najdroższa!<br /> Był delikatny i
czuły. Nie śpieszył się. Czekał na tę chwilę, kiedy go
wreszcie obejmie i całym ciałem odpowie na jego pieszczoty. Panował
nad sobą, chociaż to przychodziło mu z coraz większym trudem.
Nigdy tak nie leżał obok Stefci... Jej zapach jak zwykle go
oszałamiał i podniecał. Wodził palcami po jej plecach, przesunął
ręką po biodrze, zaglądał w oczy, ustami leciuteńko dotykał jej
ust. A ona nadal nie wychodziła mu naprzeciw! Co robił nie tak?
Miał do niej tysiąc pytań, przede wszystkim to jedno – kochasz
mnie? Nie odważył się zadać żadnego – do czasu.<br /> -
Dlaczego mnie nie chcesz? <br /> Długo milczała, a on wstrzymywał
oddech.<br /> - Chcę, ale nie tak, jak ty to sobie wyobrażasz.
Już ci mówiłam, że między nami nie może być seksu, a ty
uparcie do tego dążysz. Muszę panować nad sobą, nie mogę się
zapomnieć, ulec pokusie. Ty wiesz, że cię pragnę, nawet bardzo
pragnę. Ale to za mało. Nie mogę się zachłysnąć pożądaniem.
Pawle, muszę ci to powiedzieć, a to nie będzie miłe. Gdyby z
jakiegoś powodu doszło między nami do współżycia – już
więcej bym się z tobą nie spotkała. To by był koniec naszego
związku. I nie są to słowa rzucone na wiatr.<br /> - Słyszę,
ale nie rozumiem cię – zesztywniał cały i lekko się od Stefci
odsunął. - Jakie są przyczyny? Co jest nie tak? I co mogę zrobić,
aby to zmienić?<br /> Milczała wtulając się w jego ramiona.
Przygarnął ją w końcu do siebie, ale już nie całował. Leżał
milczący i nadal spięty. <br /> - Dlaczego jesteś taka
skomplikowana? - zapytał po jakimś czasie. Chciał już wstać i
odejść do swego pokoju. Wyczuła to i rozluźniła swoje ręce.<br />
- Bardzo żałuję, że się na mnie złościsz. Myślisz, że
jestem winna tej niezrozumiałej dla ciebie sytuacji. Ale tu nie ma
mojej winy. To wszystko jest niezależne ode mnie.<br /> - Mam
ochotę krzyczeć, walić pięścią w stół, rozbić jakieś
naczynie albo krzesło... Dlaczego mnie tak dręczysz?<br /> „To
ty mnie dręczysz, ale nie mogę ci nawet tego powiedzieć”. <br />
- Idź już – powiedziała ze smutkiem. - Oboje musimy ochłonąć.
Wiedz, że jesteś mi bardzo bliski, ale to od ciebie zależy, jak
bliski i na jak długo pozostaniesz. <br /> - Ja jestem prosty
chłop – powiedział wstając. - To wszystko, co mówisz, jest dla
mnie niezrozumiałe. Jestem ogłupiały i nie wiem, co mam dalej
robić. <br /> „Kochaj mnie i mów mi o tym, może to mnie
zmieni, może to nam pomoże”.<br /> - Prześpię się trochę. W
razie czego obudzisz mnie na obiad – powiedziała suchym, obcym,
nie znanym mu tonem.<br /> Wrócił się od drzwi, pochylił nad
Stefcią. Patrzył dziewczynie głęboko w oczy. A później,
położywszy ręce na obu jej ramionach, pocałował mocno, długo,
głęboko, zuchwale...! I wyszedł.<br /> Została oszołomiona. I
wstrząśnięta. I przerażona. Otarła ręką usta. Już wiedziała
– coś się skończyło. To nie był Paweł jakiego znała – to
był OBCY. Drżała z nerwów.<br /> W zasadzie nie miała do niego
pretensji. Może właśnie pokazał swoją prawdziwą twarz? Nie była
pewna... On był tak wściekły, że mógł ją nawet zgwałcić.
Gdzie się podział ten układny, miły, grzeczny i tak bardzo czuły
Paweł? Tych kilka dni nad morzem mogło się okazać teraz męką. W
pewnym sensie sama do tego doprowadziła swoim uporem i
niezależnością. Nie miała zamiaru cofać się z tej drogi. <br />
Przyszedł po nią przed obiadem. Siedziała w fotelu pod oknem i
przeglądała miejscową gazetę. <br /> - O, chyba już jesteś
gotowa – powiedział, pochylając się nad dziewczyną i cmokając
ją w policzek. - Sorki. W chwilach złości chyba jestem trochę
nieobliczalny. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.<br />
Stefcia podniosła się i wyciągnęła rękę nie pozwalając na
więcej czułości. Nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Pawła.
Nie powiedziała także, że przyjęła przeprosiny. <br /> -
Chodźmy na dól, o ile twój tato już tam poszedł – jej głos
był obojętny. Wzięła torebkę i tuż przed drzwiami zmieniła
obuwie. Jeszcze dwa razy „psiknęła” na siebie perfumami.
Uwielbiał ten zapach...<br /> - Jakie masz plany na dzisiejsze
popołudnie? - zapytał gdy zamknęła drzwi na klucz.<br /> -
Dostosuję się do was, bo nie mam żadnych. <br /> - Może
zaczniemy od wycieczki na Hel?<br /> - Jeśli tylko pan Ignacy się
zgodzi. <br /> Od gospodarza, pana Jarosława Kowalczyka,
dowiedzieli się, że na górę latarni można będzie wejść
dopiero po godzinie piętnastej, ale można jechać wcześniej, bo
czasem są kolejki po bilety. Opowiedział o innych atrakcjach
półwyspu, ale – najważniejsze – zasugerował, by od jutra
zmienili rozkład dnia.<br /> - Zwiedzajcie z rana, a godziny
południowe przeznaczcie na plażę. Ciągle jest sporo opalających
się osób. W tym roku wrzesień jest wyjątkowo ciepły, a
temperatura w Bałtyku czasem nawet ma ponad dwadzieścia stopni,
więc można się kąpać. Tylko już chyba nie ma ratowników.<br />
Pojechali na Hel. Zwiedzali wszystko, co było można zwiedzić,
zachwycali się krajobrazami, a w szczególności samym morzem. Pan
Ignacy miał dość wspinaczek na szczyty latarni, stwierdził, że
to już nie na jego stare nogi, ale zachęcony przez syna był na
latarni na Helu i w Jastarni. Stefcia żałowała, że nie ma aparatu
fotograficznego, Paweł też nie miał, więc się obyło bez zdjęć.
Kolację zjedli w Rozewie, a później wrócili do siebie. Wieczorem
długo grali w karty w tysiąca z dziadkami Leny. Dziewczynka się
bardzo nudziła, rysowała coś klęcząc przy łóżku. Stefcia
przysiadła się do niej. W duchu stwierdziła, że mała jest
wyjątkowo brzydka. Miała szeroko rozstawione wielkie, wyłupiaste
oczy, częściowo zakryte okularami w fatalnych oprawkach, zupełnie
nie do twarzy. Jej długie, „mysie” włosy wymykały się z
warkoczy, tworząc potarganą aureolę. Nosek był zbyt duży i przy
tym garbaty, natomiast usta, zbyt grube, ciągle trochę otwarte,
sprawiały wrażenie, że jest niepełnosprawna umysłowo. I chyba
tak rzeczywiście było. Za to szczupłe, długie palce wyczarowywały
rysunek za rysunkiem, na których morze zdawało się rzeczywiście
szumieć. Lena nie lubiła kredek, większość jej prac pozostawała
szara. Według Stefci dziewczynka miała niewątpliwy talent. Okulary
nie przeszkadzały jej oddawać piękna morza. Za każdym razem to
morze było inne, co zdumiewało Stefcię. Babcia dziewczynki, Aniela
Zastawska, nie bardzo się wnuczką przejmowała. Zostawiała ją
samą sobie na długi czas, zajęta grą w karty. Była piękną,
elegancką kobietą, najwyraźniej bardzo skupioną na sobie. Dziadek
Radosław, zasuszony starszy pan w okularach o grubych szkłach,
częściej interesował się wnuczką, pytał, czy może chce herbatę
albo ciasteczko lub owoc. Czasem brał ją na kolana, a wtedy czule
przytulał, głaskał po główce i całował we włosy. Mała do
niego lgnęła, ale upominana przez babcię schodziła z kolan
dziadka. <br /> - Masz jakąś lalkę? - zapytała ją Stefcia. <br />
- Nie lubię lalek.<br /> - Może jakieś zwierzątko?<br />
- Mam misia Kubusia, ale on jest tylko do spania.<br /> - A
dlaczego nie lubisz lalek?<br /> - Babcia mówi, że lalki są dla
małych dzieci. <br /> - A ty już jesteś duża?<br /> - Tak.
Jestem bardzo duża. I bardzo grzeczna.<br /> Pani Aniela zaczęła
zezować w ich stronę, więc Stefcia na wszelki wypadek przestała
wypytywać dziewczynkę, ale nadal obserwowała, jak powstają
kolejne obrazki. Jednocześnie z ciekawością obserwowała
grających. Pawłowi zdarzało się ze specjalnym zacięciem rzucać
karty na stół, szczególnie wtedy, gdy był pewien wygranej. Obaj
starsi panowie byli zdecydowanie spokojniejsi, a przy tym zdawali się
kartami bawić. Natomiast pani Aniela chwilami była mocno zirytowana
i nawet zgłaszała jakieś pretensje, choć o oszustwie ze strony
panów nie mogło być mowy. Jednakże cała ta zabawa generalnie
Stefcię nudziła i w końcu powiedziała ogólne dobranoc, chociaż
dopiero dochodziła dwudziesta pierwsza. Miała zamiar chwilę
poczytać, ale tylko chwilę, bo postanowiła każdego ranka chodzić
nad morze na tyle wcześnie, by oglądać wschód słońca. To
znaczyło, że powinna znaleźć się na brzegu już przed szóstą.
Pan Kowalczyk mówił, że tak wschody jak i zachody słońca są
najpiękniejsze wtedy, gdy na niebie jest troszkę chmurek.<br /> -
My z Karolem tak zawsze chodzimy, o ile w ogóle idziemy nad morze –
przytaknęła pani Wiesia.<br /> W jakiś czas potem Stefcia
dowiedziała się, że pani Wiesia pracuje w sklepie mięsnym na
różne zmiany, a jej narzeczony jest kaleką bez nogi. Opiekowała
się nim i dlatego całymi dniami nie było jej w domu.<br />
Stefcia już usypiała, gdy poruszyła się klamka w drzwiach, a
następnie ktoś (Paweł) delikatnie zapukał. Nie odpowiedziała, bo
nie chciała żadnego nocnego gościa. Na szczęście nie powtórzył
pukania, słyszała jego ostrożne kroki, gdy odchodził. Ale i tak
wybił Stefcię ze snu i znów zaczęła rozmyślać o swojej
sytuacji. Miała dwóch adoratorów, a z żadnego nie była
zadowolona. Pawła w pewnym sensie zaczęła się bać – była
przekonana, że mógłby posunąć się do gwałtu. Marek? On też
bardziej myślał o sobie niż o potrzebach Stefci. A nie ma drugiego
Liama, dla którego ona, Steffi, byłaby najważniejsza. Nigdy na
kogoś takiego nie trafi, nie ma co się łudzić. Jeśli chce mieć
dziecko – nie może pozwolić sobie na odkładanie decyzji o
zamęściu. Dziecko wciąż było priorytetem. <br /> Następne dni
ułożyły się w pewien schemat. Stefcia każdego dnia oglądała
wschód słońca. Wracając kupowała drożdżówki i inne wypieki,
które od razu zanosiła do kuchni. Pani Kasia Kowalczyk już
wiedziała, że bułki są dla wszystkich. Następnie Stefcia brała
prysznic i ubierała się wyjściowo, stosownie do pogody. Podczas
pobytu nad morzem jeden dzień tylko był deszczowy, a reszta
przyjemnie słoneczna. Jednakże ranki były już chłodne, powietrze
rześkie, dopiero po jedenastej bywało nawet upalnie. Pan Jarosław
mówił, że jest cieplej niż w sierpniu. Bałtyk też był ciepły
i każdego dnia w południe całkiem sporo osób się kąpało. <br />
Po śniadaniu jechali we troje na wycieczkę. Dwa razy pojechał z
nimi pan Jarosław, aby pokazać im specjalne atrakcje. Za drugim
razem wrócili z dużą porcją wędzonych ryb. <br /> Paweł swoje
emocje trzymał na wodzy. Nie był natrętny. Ale też Stefcia robiła
wszystko, by nie być z nim sam na sam. Na plaży pozwalała się
obejmować, żartowała, jednak w dużej mierze skupiała się na
ojcu Pawła, wciągała go w rozmowę, gdyż szczególnie polubiła
jego wojenne opowieści. Kiedy wieczorami zasiadali w Stefci pokoju z
herbatą nawet nie rwał się do kart. Może nie był specjalnym
mówcą, lecz przy Stefci się rozkręcał, bo czuł w niej uważnego
słuchacza.<br /> W deszczowy dzień pojechali na zwiedzania
Gdańska. Na szczęście deszcz ledwie mżył, jednak nie można było
usiąść w przykawiarnianych ogródkach. Zwiedzanie – zwiedzaniem,
ale Stefcia nie chciała zrezygnować ze sklepów. Wszędzie były
kolejki, na szczęście udało się jej kupić kilka ciuszków, a
nawet trzy materiały na nowe, jesienne sukienki. Panowie też coś
tam sobie kupili, podobno pamiątki dla dzieciaków. W drodze
powrotnej zjedli obiad w przydrożnej restauracji (ogromne schabowe,
za którymi obaj panowie już tęsknili) i wrócili do pensjonatu w
różowych humorach. Pan Ignacy obiecał Zastawskim, że dziś z nimi
zagra, za to Paweł chciał więcej czasu spędzić ze Stefcią. Miał
wrażenie (i słusznie), że dziewczyna mu umyka. <br /> Przyszedł
do jej pokoju z kubkami gorącej herbaty. <br /> - Chyba w sam raz
na deszczowe popołudnie, jak myślisz?<br /> Stefcia poczuła na
plecach dreszczyk emocji.<br /><br />c.d.n.<br />fot. Wojciech Żukrowski</p><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3885346233652836660.post-11271291528926047872023-04-08T12:33:00.003+02:002023-04-08T12:33:26.285+02:00STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.13.<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjZnwSNpMRKStzS4_O3H-l4Ur7iDaD6YaMDzglxjrruJq4UhzwAPl0cOUU-atnKV2Fk_d6adJ7p4-Uqwk8fZqBAVhFn13LU0GD_-2GtlL-KPM-SU9Clmi3AZCzYXYZP-zweMWfqita4bXMgC6Cb2SQms8iBHnDre5EZnx29sd68f4dJCtGXLLhwtmf/s1600/depositphotos_210877586-stock-photo-close-up-of-autumn-virginia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1167" data-original-width="1600" height="146" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjZnwSNpMRKStzS4_O3H-l4Ur7iDaD6YaMDzglxjrruJq4UhzwAPl0cOUU-atnKV2Fk_d6adJ7p4-Uqwk8fZqBAVhFn13LU0GD_-2GtlL-KPM-SU9Clmi3AZCzYXYZP-zweMWfqita4bXMgC6Cb2SQms8iBHnDre5EZnx29sd68f4dJCtGXLLhwtmf/w200-h146/depositphotos_210877586-stock-photo-close-up-of-autumn-virginia.jpg" width="200" /></a></div><br /><br />STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.13. - © Elżbieta Żukrowska<br /><br />Cz. 13.<br /><br /><p style="margin-bottom: 0cm;"><b>Cz. 13.</b><br /><br /> Paweł
odczuł jej wzburzenie i rozedrganie. Przygarnął Stefcię, mimo
oporu. Całował jej włosy, czoło, brwi. Wreszcie poczuł, że
dziewczyna się rozluźnia. Oparła głowę na jego ramieniu. <br />
- Kochanie, o co chodzi? - zapytał szeptem. - Czy powiedziałem
coś, co ciebie zraniło?<br /> - Nie, nie zraniłeś mnie –
odpowiedziała z ociąganiem. - Mam mętlik w głowie. <br /> -
Zapamiętałem twój zapach i wielekroć go wspominałem... Steniu,
myślę, że z tych drobnych naszych wspólnych momentów czerpałem
siły na następny dzień. Moje nocne rozmyślania o tobie
napełniały mnie otuchą, nadzieją, a nawet mobilizowały – bo
zrobię coś i będę o krok bliżej ciebie... Tak to sobie
wymyśliłem. Bałem się, że cię stracę na rzecz innego, ale nic
nie mogłem poradzić na to, że nasze drogi się rozeszły. Czekałem
na chwilę, kiedy będę mógł wszystko naprawić. Wyobrażałem
sobie ciebie w intymnych sytuacjach... Jak cię przytulam, jak
układam na moim ramieniu, jak cię całuję i odgradzam od całego
świata... To pomagało przetrwać następny dzień, ciężki,
przytłaczający smutkiem, rozedrgany nowym bólem... Myśl o tobie
osładzała mi ten czas. I dawała nadzieję. Musiałem robić, co
robiłem, ale to o ciebie chciałem się troszczyć, wspierać cię,
nieść ukojenie. Wiem, że byłaś samotna, a mnie przy tobie nie
było. Nie trzymałem cię za rękę gdy byłaś chora, nie było
mnie wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś... I nawet nie byłem
pewien, że gdzieś tam na mnie czekasz... A pragnąłem, abyś
czekała mimo wszystko, mimo nieobecności i oddalenia... Chciałem
być dla ciebie całym światem, tak jak ty stałaś się dla mnie...
Wiem, że to brzmi bardzo banalnie, ale... Jesteś moim najdroższym
skarbem. Moim szczęściem... Za dużo gadam! - zamilkł nagle.<br />
- Mów tak jeszcze. Lubię, gdy tak mówisz.<br /> - Zanurzałem
się w tym myśleniu o tobie, ale chciałem cię mieć blisko, tak
jak dziś. Chciałem cię całować i naprawdę przytulać, czuć
twój zapach, oddech, poznawać twoje myśli... Dlaczego nic nie
mówisz?<br /> - Nie wiem. Zasłuchałam się i jest mi tak dobrze.
Trzymaj mnie mocno. Bez ciebie byłam bardzo samotna. Tęskniłam. A
nie chcę już tęsknić, nie chcę szukać. Jednak nie wiesz o mnie
wszystkiego, a ja ciągle nie mam dość odwagi, by mówić o
intymnych sprawach... Pawle, pożądanie dla mnie to zbyt mało...
Ale nie umiem ci tego wyjaśnić... W każdym razie nie dziś... Dziś
mnie tylko przytulaj, zanim będziesz musiał iść. <br /> -
Chciałbym się z tobą kochać. Wiesz o tym, prawda? Marze o twoich
włosach rozsypanych na poduszce, o moich dłoniach na twoich
piersiach, o aksamicie skóry twoich ud... Chcę cię całą całować,
po najmniejszy paluszek twych stóp... Chcę, abyś drżała w moich
objęciach, abyś brała mnie w siebie i była szczęśliwa, że to
ja... Wiem, że mogę dać ci rozkosz i szczęście. Pragnę tego dla
ciebie... Chcę poznać ciebie taką inną i już tylko moją. I
zapamiętać tej nowy twój zapach, jaki daje wspólnie przeżywana
ekstaza. Nie broń mi tego. Nam nie broń. Nie uciekaj od moich rąk
i ust, od mego ciała, od tego, czym wzajemnie możemy siebie
obdarować.<br /> Słowa Pawła ją podniecały, a jednak starała
się od niego odsunąć. To wszystko zmierzało w złym kierunku! Jak
miała mu powiedzieć, że jej małżeństwo nie zostało
skonsumowane? No jak? Pewnie by nie uwierzył, gdyby powiedziała, że
nadal jest dziewicą. Nie chciała się tak obnażać. To była jej
tajemnica. A jednocześnie wielka przeszkoda. Nie było nic
chwalebnego w tym, że pozostawała cnotliwa. <br /> - Chyba
powinieneś już iść – przypomniała zduszonym głosem. Była
bliska płaczu. <br /> - Steniu, skarbie, nie mogę cię zostawić
w takim stanie... Jesteś cała rozpalona... Czy ty się mnie boisz?
<br /> - Nie możesz zostać. Idź już. <br /> - Wiesz, że nic
z tego nie rozumiem?<br /> - Postaram się wyjaśnić po powrocie
znad morza. Nie wcześniej. Nie nalegaj. <br /> Dzwonek do drzwi
wydał się niesamowicie głośny i natarczywy. Stefcia podniosła
się szybko, ale przytrzymał jej rękę i pocałował. <br /> -
Wróć do mnie!<br /> Nie miała pojęcia, kto to może być.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, a więc nie było tak dramatycznie
późno.<br /> W drzwiach stanęła Hania Jędruś. <br /> -
Wybacz najście – powiedziała. <br /> - Chodź. Zapraszam cię.<br />- Uciekł mi ostatni autobus.
Możesz mnie przenocować? I tak dobrze, że pamiętałam twój
adres... O, przepraszam, masz gościa... Mogę do toalety?</p><p style="margin-bottom: 0cm;">
Stefcia pokazała jej drogę i zapaliła światło. Hania wprawdzie
zobaczyła Pawła, ale tylko skinęła mu głową i znikła w
łazience.<br /> - Steniu, to ja będę leciał – Paweł podniósł
się i szykował do wyjścia. - My w zasadzie jesteśmy umówieni.<br />
- Zaczekaj kilka minut, poznasz Hanię i potem pójdziesz.<br />
- O key. Dobrze. W porządku. <br /> - To moja kuzynka – dodała
Stefcia. <br /> Jeszcze Hania nie wyszła z łazienki, a już po
raz drugi zabrzmiał dzwonek.<br /> - O, rozwiązał się worek z
gośćmi – zażartowała Stefcia idąc do drzwi. I znów nie
spojrzała przez wizjer.<br /> A przed drzwiami był Marek.<br />
- Cześć, Steciu. Przepraszam, że o tak późnej porze, ale szukam
Kamila – powiedział przytrzymując ręką drzwi i nie wchodząc
dalej. - Zobaczyłem, że światło się pali w twojej łazience,
więc wiedziałem, że jesteś w domu... - Urwał nagle, bo zobaczył
Pawła. - O, masz gości... <br /> - Cześć. Coś się stało?<br />
- No właśnie nie wiem. Byłem z nim umówiony, a nie przyszedł.
Kilka dni temu pobito niedaleko stąd geja. Teraz byłem w jego
kawiarni, podobno tam był dwie godziny temu. Wiesz, jaki jest
słowny... Boję się o niego. Ktoś mówił, że w pobliżu kawiarni
była następna bijatyka. Dzisiaj o zmierzchu. Byłem u niego w
mieszkaniu, ale nikt nie otworzył. Ty masz jego klucze?<br /> -
Tak, mam. <br /> - Chciałbym sprawdzić, czy nie leży
nieprzytomny za drzwiami. Przepraszam, nawet się z tobą porządnie
nie przywitałem. Daj się uścisnąć, skarbie... Gniewasz się
jeszcze na mnie?<br /> Przytulili się i ucałowali po
przyjacielsku. <br /> - Wejdziesz? - zapytała Stefcia już w
drodze po klucze. Miała je w sypialni. Przyniosła szybko.<br /> -
Nie wejdę, ale jeśli nie będzie go w domu, to zaraz odwiozę
klucze. A jeśli będzie potrzebował mojej pomocy... Sama rozumiesz.
<br /> - Jeśli nie będzie go w domu, to sprawdź szpitale...<br />
- Dobrze. Ale to już chyba jutro. Cześć. Dobranoc panu –
podniósł rękę w wojskowym geście.<br /> - Marku, cokolwiek się
wydarzyło, ty mnie informuj. Nie patrz na godzinę i światła w
oknach. Po prostu przyjedź i powiedz, bo teraz będę umierała z
niepokoju. A za kilka dni wyjeżdżam i przez tydzień mnie nie
będzie. Muszę wiedzieć co i jak. <br /> - Dobrze. Poinformuję
cię jak najszybciej i odwiozę klucze. Cześć. <br /> Hania już
wyszła z łazienki i słyszała końcówkę rozmowy. Stefcia,
chociaż zaaferowana, dokonała prezentacji i zaproponowała Hani
kolację. <br /> - Nie, nie. Ale herbatę bym wypiła. Co tu się
wydarzyło? - zapytała siadając. <br /> - Marek to mój
przyjaciel. Mój i Kamila, który też jest moim przyjacielem. Marek
szuka Kamila. Kamil jest... - zawahała się i nie powiedziała, że
jest gejem. - Boję się o Kamila. To mój fryzjer. Był na moim
ślubie w Rzymie. Czesał mnie do ślubu. To jest ktoś więcej, niż
przyjaciel. To tak, jakbyśmy byli rodziną. <br /> - Steniu, ja
już jednak pojadę – powiedział znów Paweł. - Myślę, że
ojciec czeka na mnie. A reszta tak, jak się umówiliśmy, dobrze?<br />
Odprowadziła Pawła do drzwi. Gdy znaleźli się poza zasięgiem
oczu Hani, Paweł przytulił Stefcię ciasno i głęboko pocałował
w usta. Zrobił to po raz pierwszy od początku znajomości. <br />
- To twój facet? - dociekała później Hania.<br /> - Sama nie
wiem. Mamy się ku sobie, ale nie wiem, czy już stanowimy parę.
Chyba trzeba czasu.<br /> Marek zjawił się po dwóch godzinach.
Hania już była w pościeli w szarym salonie, więc Stefcia
zaprowadziła Marka do swojej sypialni.<br /> - Mów!<br /> -
Tak, to Kamila pobili. Nie chciał do szpitala. Leży teraz w domu.
Ściągnęłam do niego kumpla lekarza. Nie będę ci opisywał
wyglądu Kamila, powiem tylko, że dobrze będzie, jak po miesiącu
przyjdzie do siebie. Coś potwornego! Złamany nos i chyba ze dwa
żebra. Plecy to jeden wielki siniak. Jak kotlet siekany. Twarz też
zmasakrowana. Zostanę z nim przez kilka dni, a potem się zobaczy.
Czasem go nie odwiedzaj, bo... Szkoda gadać. On jeszcze nie wie, że
wygląda okropnie. <br /> - A wszystko dlatego, że jest gejem. <br />
- No właśnie. Lekarz mówił, że we Wrocławiu było kilka
podobnych masakrycznych zdarzeń. Podobno też w Warszawie. Może
gdzieś jeszcze. I żaden z pobitych nie chce zgłosić tego do
prokuratury. Zresztą – szukaj wiatru w polu. Kamil nie ma pojęcia
nawet ilu ich było, co najmniej pięciu. I nie wie, jak wyglądali.
Po głosach sądzi, że to młodzi, tacy, co nie przekroczyli
dwudziestu lat życia. Oprócz pierwszych początkowych ciosów w
twarz, został bardzo skopany. Głównie skopany. Teraz zachodzi
obawa o jego nerki... Stracił przytomność. Nie wie, ile tam leżał.
Nikt mu nie pomógł. Wrócił do domu bez butów i w poszarpanej
odzieży. Ale żyje. Stracił też kilka zębów. Dramat. Prawdziwy
dramat. A przecież Kamil to taki łagodny człowiek. Nikomu nie
robił krzywdy. To był twój facet? - Marek nagle zmienił temat. <br />
- Nie wiem. To mój przyjaciel. Nie wiem, czy będzie moim
facetem, ale mamy się ku sobie – odpowiedziała Stefcia zgodnie z
prawdą. <br /> - Wybaczyłaś już mi?<br /> - Wybaczyłam, ale
pamiętam. <br /> - Przepraszam cię raz jeszcze. Nie wiem, co mnie
poniosło. Najpierw dawałaś mi nadzieję, a później odtrąciłaś.
I to mnie wzburzyło. Przepraszam raz jeszcze. Jestem o ciebie
zazdrosny. <br /> - Daj spokój! Po drodze miałeś całe mnóstwo
kobiet. Nie myślałeś wtedy o mnie.<br /> - Rzecz w tym, że
myślałem. Od lat dużo o tobie myślę. I nie mogę pojąć jak to
jest, że ciągle nie jesteśmy razem. <br /> - Nadal cię lubię.
I nadal podoba mi się płomień twoich włosów. <br /> - Nie
podpuszczaj mnie, zważywszy, że jesteśmy w twojej sypialni...
Pójdę już – położył na biurku klucze Kamila. - Boję się o
niego. On jest w takim stanie, że sam nie dojdzie do toalety.
Dobrze, że akurat jestem w Krakowie i mam dla niego czas. <br /> -
A ja zaraz wyjeżdżam nad morze. Muszę trochę odpocząć. Ten rok
jest trudny dla mnie i dla mego ojca. W środy mam szkolenie z
windykacji, na którym zawsze muszę być. Dyrektor wspomniał, że
chce zrobić ze mnie swojego zastępcę. Musze się starać. Więc
nad morze jadę między jednym a drugim szkoleniem. <br /> - Poprę
twoją kandydaturę we właściwym miejscu. Coś na ten temat
słyszałem, ale nie wiedziałem, że to o ciebie chodzi. <br /> -
A ty? Co ty teraz robisz?<br /> - Miałem znów wyjechać do
Stanów, ale właśnie złożę rezygnację. Ze względu na Kamila.
Nie pytasz, ale i tak ci powiem, że jestem sam, bez kobiety. A jeśli
chodzi o ilość kobiet – to wcale nie było ich tak dużo. Po
prostu strasznie się zawiodłem. Nie chcę już zagranicznych dam.
Będę cię teraz częściej odwiedzał, choć twojemu amantowi może
to być nie w smak. Może uda mi się ciebie odzyskać? - Błysnął
zębami w uśmiechu i pocałował Stefcię w czoło. - I dlaczego ty
ciągle nie masz telefonu?<br /> - Tu nawet nie ma nadziei na
telefon. <br /> - Dlaczego nie kupisz sobie mieszkania?<br /> -
Myślę na ten temat. Ciągle nie wiem, jak długo będę w Krakowie.
Babcia jest słaba, a ojciec ma kłopoty. Powinnam być z nimi.<br />
- Ale chyba teraz z nimi jest twój brat!<br /> - Jest. Jednak to
nie to samo. Coś mnie bardzo do Wierzbiny ciągnie. Zawsze tak
było.<br /> - Znikam już, skarbie. Kamil. Trzymaj się. <br />
- Powiedz Kamilowi, że życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia.
Uściski dla niego. Gdybym była potrzebna, to daj mi znać. <br />
- Dzięki. Jasne.<br /> Odprowadziła Marka do drzwi. Podali sobie
dłonie. <br /> - Bądźmy w kontakcie – szepnął. Już
przekroczył próg, ale się cofnął. - Stefciu, zostań moją żoną.
Proszę. <br /> Była tak zaskoczona, że zapomniała języka w
buzi. <br /> - To nie jest żart. Ja cię naprawdę proszę o rękę.
Zostań moją żoną – dodał pilnie patrząc w jej oczy. <br />
- Nie wiem... Nie umiem odpowiedzieć. <br /> - Przemyśl to.
Odwiedzę cię, gdy już wrócisz znad morza. Jezu! Przecież ja cię
kocham od lat. Kocham cię, czy słyszysz? <br /> Objął ją
gwałtownie i przytulił. <br /> - Jesteś szalony! - szepnęła w
odpowiedzi. <br /> Nie pocałował jej w usta. <br /> Wyszedł. <br />
Położyła się do łóżka zupełnie roztrzęsiona.<br />
Rankiem odwiozła Hanię na dworzec autobusowy. Była niewyspana i
zmęczona rozmyślaniami. Jeśli ma zamiar przyjąć oświadczyny
Marka, to nie powinna jechać z Pawłem nad morze. A z drugiej strony
– czy aby na pewno przyjmie te oświadczyny? Nie wiedziała. To
było zbyt nagłe. <br /> Na następnych zajęciach z windykacji
przysiadła się do Boznańskiego. Grubasek się rozpromienił.
Chciała z nim porozmawiać. Rozmowa początkowo była drętwa –
które z nich i gdzie pracuje, jakie ma stanowisko, co robi, jakie
studia skończyło, jaki już ma staż. Boznański popijał kawą
kanapki przyniesione z domu. Wyznał, że dzieci tak go zaabsorbowały
rano, że nie miał czasu na śniadanie, ledwie pół kawy wypił. <br />
- Możemy mówić sobie po imieniu? - zapytał. - Ogromnie nie
lubię tego „panowania”!<br /> - Jasne. Stefania –
powiedziała podając mu rękę, którą on ucałował. <br /> -
Rysiek. <br /> - Nie nosisz obrączki...<br /> - Przytyłem i
moje paluszki też przytyły. Teraz obrączka nie wchodzi mi już na
palec. <br /> - Ile masz dzieci?<br /> - Parkę. Wożę je do
przedszkola. Żona pracuje od siódmej, więc... Ale gdy zostaję z
nimi w środę sam, to okazuje się, że zupełnie sobie nie radzę.
Jakoś wytrzymam – machnął zabawnie ręką. <br /> - Ile razy w
życiu się oświadczałeś?<br /> Popatrzył na nią
nieprzytomnie, zaskoczony pytaniem.<br /> - Ani razu. <br /> - To
tak można?<br /> - Tak jakoś wyszło. Kiedyś chodziłem z
dziewczyną przez sześć lat. Mieliśmy się pobrać. Ale ona
oświadczyła, że uczucie się w niej wypaliło i nie musimy brać
ślubu, skoro i tak jesteśmy ze sobą tylko z przyzwyczajenia. W
zasadzie odczułem ulgę. Mniej więcej po roku poznałem moją
obecną żonę. Polubiliśmy się. Widywaliśmy się codziennie.
Musieliśmy. Nie mogliśmy bez siebie żyć. I tak jest do dzisiaj.
Ale ślub wzięliśmy po dwóch latach znajomości. Nie śpieszyliśmy
się. Ja chciałem skończyć studia i mieć pracę. Ona jeszcze
studiowała, pobraliśmy się zaraz po jej obronie. Jest wspaniałą
dziewczyną, żoną i matką. Jest moją wielką miłością. Każdego
dnia daje mi odczuć to, że też mnie kocha. <br /> - To
wspaniale, że jesteś szczęśliwy. Że oboje jesteście
szczęśliwi.<br /> - Wszystko by było dobrze, gdyby nie ta moja
nadwaga. No, nie nadwaga a otyłość. Nie umiem nad tym zapanować.
<br /> - A chciałbyś?<br /> - Próbowałem już różnych diet,
ale nic z tego nie wychodzi. <br /> - Bo to nie jest sprawa diety,
a tego, co masz w głowie.<br /> - No co ty opowiadasz...<br /> -
Ile jesteś w stanie poświęcić dla żony?<br /> - Dla niej
zrobiłbym wszystko!<br /> - To już od dziś, nie od jutra,
zacznij jeść o połowę mniej. Żadnej tam diety, tylko posiłki o
połowę mniejsze. I wytrzymaj tak przez miesiąc, a potem znów
pogadamy. Nic żonie nie mów. Nikomu się nie przyznawaj. Po prostu
jedz o połowę mniej. Jeśli się zdarzy, że któregoś dnia się
załamiesz – mimo wszystko nie ustawaj. Nadal zmniejszaj swoje
następne posiłki. Będziesz początkowo bardzo głodny i będziesz
myślał tylko o jedzeniu. W to miejsce zabieraj dzieci na spacer,
odpowiadaj na ich pytania, baw się z nimi, buduj najwyższą na
świecie wieżę albo śpiewaj lalkom kołysanki. Dasz radę!. Jeśli
wytrzymasz miesiąc – to i dalej dasz radę. Pomyśl – na
początek tylko miesiąc. Dla żony. Także dla dzieci, abyś mógł
z synem grać w piłkę, a z córką tańczyć. Dasz radę. Miesiąc
na pewno wytrzymasz. Jeszcze dziś zważ się i zapisz wagę. Potem
przez miesiąc nie wchodź na wagę. Pamiętaj, że całe odchudzanie
masz w swojej głowie. Powiedziałeś, że dla żony zrobisz
wszystko. Więc zrób. Już dzisiaj. Natychmiast. <br /> Bozański
wpatrywał się w Stefcię z lekko uchylonymi ustami. <br /> - Nie
wierzę ci – sapnął wreszcie. <br /> - Nie musisz. Po prostu to
zrób. Dla siebie i dla swojej rodziny. Przecież jesteś twardym
facetem. Możesz zawalczyć o siebie i swoją rodzinę. Zrób to.
Jeśli przez miesiąc nie będzie efektów to zwyczajnie
zrezygnujesz. Ale miesiąc wytrzymasz. Dasz radę. Otwórz tę klapkę
w swoim mózgu. Zrobisz to?<br /> - Zrobię. Dla mojej Justysi i
dzieciaków. Zrobię. <br /> - Trzymam cię za słowo! - Stefcia
wstała i zanim odeszła, poklepała Ryszarda po ramieniu. - Pamiętaj
– jesteśmy umówieni!<br /> W zasadzie chciała go zapytać o te
oświadczyny, ale rozmowa tak niespodziewanie skręciła w zupełnie
innym kierunku... Teraz jakoś inaczej patrzyła na propozycję
Marka. Nie traktowała jej z taką powagą jak w nocy. Wzruszyła
ramionami - co ma być, to będzie. Koniec z przejmowaniem się i
tymi głupimi rozmyślaniami. KONIEC!<br /> I niepotrzebnie wcinała
się w sprawy Ryszarda. Co ją obchodziła ta otyłość? Przecież
to nie jest głupi chłopak, powinien sam sobie poradzić. Są
fachowcy od otyłości. Wystarczy przejrzeć ogłoszenia, albo
popytać wśród znajomych. Co ona ma do tego?<br /> Przed
osiemnastą „pani od pierogów” dostarczyła jej kilka kilogramów
tych specjałów – cztery rodzaje o różnych smakach. I tak bagaż
Stefci jednak zrobił się ciężki.
<br /><br />c.d.n.<br />fot. z internetu</p><br /><p></p>tkaitkahttp://www.blogger.com/profile/17684348309192771978noreply@blogger.com0