niedziela, 30 sierpnia 2020

NAD JEZIOREM




Nad jeziorem

Krzyczały głośno ptaki o każdym poranku,
wiatr uginał szuwary, a pieścił łabędzie,
skulone na gnieździe, nim jeszcze przybędzie
następnych kilka kulek w szarawym ubranku.

Długo trzeba czekać nim z takiego malucha
biała fregata pomknie po jeziora falach.
A las tu schodzi aż po wody szmaragd
i szumi pieśń historii do każdego ucha.

Zadumać się, zamyślić, pięknem oczarować,
upojnym zapachem i głosem przyrody,
zakochać w jeziorach, przed wodą nie chować...

Jakoż nie wszystko bywa dla naszej wygody,
warto dobry obyczaj z całych sił kreować
i wracać nad jeziora dla nowej przygody.

© Elżbieta Żukrowska
fot. własne
30.08.2020 r.

SPOJRZENIE NA GÓRY




Spojrzenie na góry

Czasem słońce oślepiająco kładło się na skałach,
czasem mgła całkowicie zasłaniała góry,
szarą watę ścieląc jakoby to chmury,
a kiedy się podniosła - cuda odsłaniała.

Pachniało żywicą pośród drzew świerkowych,
zaskakująco chyżo mknął górski strumyczek,
huczał w wodospadach, już skory do uciech,
a szumiał wśród korzeni drzew starych, wiekowych.

Z urwistych ścian góry rwały się lawiny,
czasem na piargach sypnęła drobnica,
wędrowiec nie mógł odwrócić ni krzyny

uwagi od szlaku, choć nikt go nie rozliczał.
Gdy słońce miała ukryć przed okiem Świnica,
ono podpalało szczyty, by mogła spaść cisza...

© Elżbieta Żukrowska
fot. Andrzej Kosiba

29.08.2020 r.

MORZA SZUM




Morza szum

Zatrzymałam tę chwilę zdjęciem, jak rysunkiem -
spienione fale niosły nostalgiczne chwile.
Daleko, w głębi morza, o jakieś dwie mile,
kołysał się statek z białym takielunkiem.

Bałtyk szumiał i wołał, płakał jak syrena,
namawiał na huśtawkę każdą łuską fali,
rozszeptał jak kochanek, który zniknie w dali,
ale jeszcze pieści, głaszcze, trwa urocza scena.

I już jest koniec marzeń - zgasły jupitery.
Tylko mewy het krzyczą, złe i pełne pychy.
Nie odróżnisz gdzie morze, a gdzie chmury cztery -

wszystko zlało się w jedno - niebo i horyzont,
a oczy zamglone, nie widzisz, nie słyszysz.
Jak ci teraz dążyć, osłonić przed bryzą...

© Elżbieta Żukrowska
fot. H.M.Wilińska

25.08.2020 r.


poniedziałek, 17 sierpnia 2020

GDZIE JEST TO PIĘKNO ?




Gdzie jest to piękno?

Opłotkami idzie opuszczona miłość.
Jeśli ktoś zobaczy, zechce i przytuli -
może światu błyśnie znów siedem kolorów,
chociaż najpiękniejszy jest jak lapis lazuli...

Drapieżne było piękno, dlatego zawiodło,
zamiast łagodności - miało w sobie dramat.
na huczących motorach przemknęło, rozwiało
i stało się, że wiary, nadziei też nie ma.

Wystukując kroki, śledząc smugę woni,
opuszczasz stare kąty, by odnaleźć życie,
wyrwać się z przystani, gdy przestała chronić,
zamknąć drzwi, odciąć nici, znaleźć się na szczycie.

Mnożą się smutki, problemy, nostalgia.
Wieczorami niebo bezgłośnie wiruje.
Ułożone plany znowu los potargał
i nic, nawet wiersz, już się nie rymuje.

Most, który miał łączyć - zawalił się z hukiem,
zostały w niebo wystrzelone pale,
by porwać struktury i złączyć z niebytem,
każdą myśl swobodną, chcącą płynąć dalej.

© Elżbieta Żukrowska 9.08.2020 r.
fot. Władysław Zakrzewski

niedziela, 16 sierpnia 2020

JESIENNE PEJZAŻE




Jesienne pejzaże

Czerwone jagody wołają z zieleni -
to jarzębina dojrzewa i urodą kipi,
jeszcze nie jest w pełni wybarwiona cała,
ale chmura ptaków już słodkości liczy.

Jesień wkracza w ogrody, na razie nieśmiało.
Tu czerwoną farbą wymaluje jabłka,
tam śliwki namaści fioletową farbą
i już uśmiechnięta - szybko dalej poszła!

Puste pola krótko świecą ścierniskami,
zaraz maszyny czerń ziemi odkryją,
bociany dostojnie przejdą się za nimi,
znajdując tłuste kąski pod czarną okrywą.

Pora im sejmiki zakładać po łąkach,
starymi szlakami dążyć na południe.
Słoneczniki ciężko unosząc swe głowy,
ostatnie przywołanie posyłają wróblom.

Polskie "mimozy" zakwitły przy drogach
z urokliwą żółcią chętne do wazonów.
I tak nawet jesień, dostojna a piękna,
rozmarzy, zachwyci i... wyciągnie z domu.

© Elżbieta Żukrowska 11.08.2020 r.
fot. Władysław Zakrzewski

sobota, 15 sierpnia 2020

A JEŚLI PO LATACH...




A jeśli po latach...

Łyk kawy - przyjemność poranna...
bez zaglądania w cudze okna,
bez narzekania, że "taka karma",
z cichą radością, że wciąż wiosna.

Niebo skąpane w blasku słońca,
piszczą jerzyki pod oknami,
świat wabi dziś bardzo gorąco,
nadzieją szczęścia jak aksamit.

W kropelkach wina pachnie magia,
drażni zapachem niezrównanym!
Wino we dwoje? Nie odmawiaj!
To jest ten gest najbardziej chciany.

A jeśli zdarzy się po latach,
że jakieś zdjęcie ocaleje,
łezką się zaszkli nawet oko,
w pamięci staną znów nadzieje...

© Elżbieta Żukrowska 15.08.2020 r.
fot. Władysław Zakrzewski

JAK ZACNY JEST PRZYJACIEL


Jak zacny jest przyjaciel...

Jeśli nie masz już czekolady,
jeśli już wyschła zacna butelka, 
zaś w okno patrzy księżyc blady, 
cóż? - niechaj zerka.

Przecież gdzieś muszą być nocne sklepy, 
taksówki muszą się uwijać... 
W ostateczności jest przyjaciel, 
z którym czasami się upijasz...

Wyślij mu szybko esemesa, 
niech czeka na cię w drzwiach otwartych, 
kiedyś się szkłem mu zrewanżujesz, 
dziś niech pokaże, co jest warty.

© Elżbieta Żukrowska 14.08.2020 r.
fot. Cesa Rosa

piątek, 14 sierpnia 2020

DARMO



Darmo

Dzień staje się krótszy. Czas na zamyślenie -
gdy siądziesz na progu pilnować zachodu.
Słońce całe w czerwieni... A noc już z ukrycia
wychodzi i rada świat czernią przyoblec.

Lubisz zmierzch i z westchnieniem za siebie spoglądasz.
Tyle pracy zrobiłaś, coś czeka na jutro.
Na tę cichą chwilę w pełni zasłużyłaś.
Tulisz głowę do odrzwi, uśmiechasz się smutno.

Do odrzwi... Pustka w domu tłucze się po kątach.
Kot usiadł przy tobie, a pies nóg pilnuje.
Mówiłaś, że bez przyjaciół i że się nie zgadzasz!
A patrz, jak te zwierzaki do ciebie się tulą.

Wypijasz ostatnie łyki swej herbaty.
Prawda - o nic nie walczysz, masz to, co wybrałaś.
Miły odszedł tak dawno, że już nie powróci,
darmo los jego w fusach teraz byś czytała.

© Elżbieta Żukrowska 11.08.2020 r.
fot. Ł. Żukrowski

WYROCZNIA

 

Wyrocznia

Myśli porwane, tęsknoty dławiące,
ból, który nie chce skończyć się nad ranem.
I tchu brakuje, a mimo to słońce
roznieca nić nadziei - że z smutku powstanę.

Będzie całkiem inaczej, bowiem nowe wiatry
odsuną rujnującą zasłonę bezsiły,
może jakimś cudem uniknę rozpaczy,
wyrywając się w górę nie zastygnę w bryły.

Co daje wiarę i moc dla nadziei?
Jak to się dzieje, że nadal jest ufność?
Świat stanął w słońcu gotów się podzielić,
czy można jednak przebrnąć każdą trudność?

Wszystko już było. Nowe się nie stanie.
Słowa spisane przy powstaniu świata
wciąż są te same - bo każde zmaganie
słowem się zaczyna. A kończy - kiedy myśl ulata.

© Elżbieta Żukrowska 14.08.2020 r.
fot. Ł. Żukrowski

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

KROJĄC SMUTEK W PLASTERKI


Krojąc smutek w plasterki

Myślałam, że ciebie mam w fioletach i szarościach,
wśród opustoszałych ścian i w krzyku "zostań, zostań"!
A tu już jesień łka, gdy idzie na obcasach
w liści czerwonych łzach, zmęczona przygasa.

Myślałam - będziesz tu dla mnie, na zawołanie,
ale niestety - nie. Samotność krzywo stanie,
zegar wybije znów swoje smutne bimbamy,
a ja - z ręką na sercu - głupio rozedrganym.

I nic. Noc jak zwykle zgasi słońca blaski,
gwiazdy uformują szeregi dla głośnego poklasku,
wpadnie wiatr - stary znajomy prześmiewca -
i nic. Może jakiś sen... Niechby spokój zesłał...

© Elżbieta Żukrowska 6.08.2020 r.
fot. Władysław Zakrzewski

niedziela, 9 sierpnia 2020

TO JA - CHABER BIRU (CZ.2.)

 


TO JA  - CHABER BIRU

Cz.2.

Przy drodze najbliżej mnie rozpanoszyła się stara grusza, bardzo wysoka i gęsto ulistniona. Podobno nie kwitła już od lat, za to służyła swoim cieniem babci. Nieco dalej w prawo rosły dwie śliwy i rachityczna jabłonka. A na końcu stara, spróchniała wierzba, niewysoka, miała może dwa metry, pusta w środku, za to z wiecznie młodymi zielonymi gałązkami na czubie - jak z wesołą czupryną. Wiem, że mój przyjaciel Szare czasem odpoczywał w jej pustym wnętrzu, chroniąc się przed deszczem, jednak nigdy w czasie burzy - tak mi powiedział. Dalej, dużo dalej w prawo, rosły topole, wysokie i rozszumiałe twardymi jak blaszki liśćmi. Zawsze mocno szeleściły, nawet przy najmniejszym wietrze. Nie lubiłem tego dźwięku, ale cóż robić...?

Natomiast dziewczynki znów śpiewały:

"Piękny jest nasz świat,

kocham każdy polny kwiat".

Byłem wzruszony aż do korzeni... Zresztą piosenek śpiewały dużo, np. o Dorotce, o małych dwóch pieskach, o kundelku burym, o krasnoludkach, misiach i pociągach... I już nie pamiętam, o czym jeszcze. A jedna piosenka ładniejsza od drugiej! Gdy słońce prawie sięgnęło zenitu - babcia z dziewczynkami poszły do domu. Zrobiło mi się smutno. I zbyt gorąco. Nie tylko słońce grzało mocno, ale jeszcze wpadł Wschodni Wiatr i wysysał z ziemi każdą kroplę wody. Na razie częściowo chroniło mnie żyto, osłaniało od słońca, ale ono też potrzebowało wody. Czy nocą będzie rosa? Oby była!

Trzy kolejne dni było bardzo podobne do siebie. Potem dziewczynki przestały przychodzić. Babcia zresztą też. Za to przyleciały dwa bociany, które od tej pory zaczęły dość systematycznie odwiedzać małą łączkę. Któregoś późnego popołudnia traktor z doczepioną jakąś specjalną maszyną wjechał na pole rzepaku i zrobił mu "sztuczny deszcz" - Zachodni Wiatr oświadczył nad ranem, że były to opryski, aby unieszkodliwić paskudnego słodyszka rzepakowego... To mną wstrząsnęło! A tu jeszcze bociany... O, to wcale nie są eleganckie ptaki we frakach i cylindrach. O nie! To są… drapieżniki! Polują nawet na młode zające i króliki. Pożerają krety i myszy. Łowią ryby w płytkich wodach. A podobno w specjalnych sytuacjach zjadają nawet własne dzieci.... Przecież to gorzej niż... No, nie wiem. Dramat! A jeśli dojdzie do zwady między dwoma bocianami, to jeden drugiego potrafi dziobem zabić... Szare widział gdzieś taką walkę... Tymczasem wszyscy tak kochają bociany. Nawet moja Amelka. A tu taka sprawa... Przecież Zachodni Wiatr by mnie nie okłamał! No i Szare potwierdził to o małych zajączkach. Łańcuch pokarmowy... Też coś...! Z drugiej strony Zachodni Wiatr mnie uspakajał – to nie jest wina bocianów, że jedzą to, co jedzą. Tak zadecydowała natura. Przecież nie zabijają dla przyjemności zabijania, ale po to, aby przeżyć. I wykarmić dzieci. W innych warunkach jedzą nawet chleb i gotowane ziemniaki – tym karmią ludzie, gdy przypadkiem z uwagi na zdrowie jakiś bocian nie może odlecieć do ciepłych krajów. Ludzie lubią bociany. Lubią i już. Mimo tych królików, zajączków, krecików i myszy… A nawet pasikoników.

W zasadzie cały czas tak jest - ktoś się rodzi, ktoś inny ginie... Nie, nie chcę myśleć o śmierci! Niech lepiej wrócą moje marzenia. Właśnie - tak się jakoś porobiło, że wcale nie miałem czasu na marzenia. Na szczęście przyszły deszczowe chmury i padało przez cały tydzień. Żyto narzekało, że ma już tego całkiem dość. Po prawdzie i ja już trząsłem się z zimna. Słońce - wróć! Przecież jest wiosna i słoneczne promienie dla wszystkich roślin są niezbędne do życia. Podobnie jak i deszcz... Wszystkiego trzeba w odpowiednich dawkach. O, tak.
Moje cztery łodygi stały się silne, grube, mocne, Na każdej z nich było po kilka
kwiatowych pączków. Czy choć jeden kwiatek znajdzie się w wianku? Uważam, że moje kwiaty są najpiękniejsze. To znaczy kwiaty chabrów jako takich. Mają przynajmniej trzy odcienie niebieskiego, a każdy płatek jest jak wyrzeźbiony! Piękno to jedno - mamy ponadto właściwości lecznicze! Na kilka chorób działają płatki naszych kwiatów, np. okłady z nich leczą zapalenie spojówek, a napar - wspomaga układ moczowy. Oczywiście to nie wszystko. Najbardziej jednak podobało mi się to, że okadzano nami mieszkania... oczywiście w bardzo dawnych czasach... Gdy rośniemy w zbożach, traktowani jesteśmy jak chwasty, a przecież możemy pomagać ludziom. Na bazie wyciągów z naszych płatków powstają także kremy i balsamy leczące różne schorzenia skóry, w tym grzybicę i łupież, o czym mało kto wie, oprócz specjalistów. Zatem jestem bardziej ziołem niż chwastem, przykro słuchać, gdy tak pogardliwie mówi się o nas. Z naszych płatków można nawet wino zrobić! I lemoniadę. Kto jeszcze o tym pamięta?

Dzień za dniem w pełnym słońcu. Na razie miałem dość wilgoci, więc byłem dobrej myśli. Moje pączki kwiatowe wyraźnie napęczniały i miały już ochotę wystrzelić kwiatami. Na razie wstrzymywałem je, czekając na dziewczynki, a przynajmniej na Amelkę. Jakoś wierzyłem, że niedługo się pojawi. Czasem po zmroku prowadziłem długie rozmowy z Zachodnim Wiatrem, takie szeptane, aby nikt inny nie słyszał. Chyba ze dwa razy przyłączył się do nas Szare. Obaj widzieli kawał świata i mieli o czym opowiadać. A ponieważ któryś raz z rzędu zacząłem obydwu wypytywać o wianki na rzece, Zachodni Wiatr zapytał wprost, skąd to moje zainteresowanie. W pierwszej chwili nie odpowiedziałem szczerze, ale kiedy Szare pokicał gdzieś w swoich sprawach - wyznałem prawdę o tym, że chcę, pragnę, marzę, aby choć jeden mój kwiatuszek znalazł się w takim wianku. Wiatr pośmiał się troszkę ze mnie, jednak w końcu powiedział, że zobaczy, co się da w tej sprawie zrobić.

- Spróbuję zaczarować dla ciebie świat - obiecał.

Nastały bardzo upalne dni. Wiele roślin aż mdlało z takiego gorąca! Ja trzymałem się nieźle, moi bracia też. Po kilku dniach upałów przypłynęły chmury burzowe. Znów piorun bił za piorunem, aż ziemia drżała. Któryś uderzył w topolę, rozszczepił ją na pół i złamał. Bardzo się przestraszyłem! A tu ogień i huk jeszcze bliżej, bo grom uderzył wprost w naszą wysoką starą gruszę. O dziwo - oderwał tylko trochę kory i spłynął gdzieś do korzeni. Rankiem na drodze było kilku mężczyzn - oglądali rozszczepioną topolę. Sprowadzili jakieś głośno warczące maszyny i uprzątnęli gałęzie i samo strzaskane drzewo. Dużo później zauważono, że i na gruszy jest ślad po piorunie. Mężczyźni podchodzili, wodzili po nim rękoma i o czymś dyskutowali. Na szczęście nie ścieli gruszy.

Przyleciał Zachodni Wiatr. Był jakiś roztrzęsiony, zaniepokojony, zachowywał się inaczej niż zawsze.

- Musisz uważać - powiedział. - Wiatry walczą ze sobą, nawet mnie w tę walkę wciągają... Najbliższe dni będą upalne, a wieczorami mogą być następne burze, dzień po dniu. Trzymaj się i uważaj na siebie. Może już pora, abyś zakwitł? Boję się, że ciebie coś złamie, Biru. Pilnuj się. Musisz być bardzo elastyczny. A o twoim marzeniu pamiętam - zaszumiał na odchodnym i już go nie było.

Pozwoliłem zakwitnąć czterem kwiatkom - po jednym na każdej łodyżce. Były duże, pięknie wybarwione, prawdziwe szafiry przechodzące w niebieski topaz. A do tego ciemne pręciki... Cud natury! Za kilka dni rozkwitły następne. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Nawet rumianek powiedział, że wyglądam uroczo. Rozpierała mnie duma! A tu i dziewczynki odwiedziły łączkę, co bociany przyjęły z dezaprobatą i naburmuszone odleciały. Podobno było dużo kretów... Szare znów marudził na temat łańcucha pokarmowego. Nic mu nie mówiłem o moich marzeniach, wierzyłem Zachodniemu Wiatrowi i spokojnie czekałem, śląc w moje łodyżki najlepsze, najbogatsze soki. Stać mnie na wydanie od tysiąca do blisko dwóch tysięcy nasion każdego roku, które to mogą czekać na korzystne warunki kiełkowania nawet dziesięć lat. I choć jestem traktowany jak chwast - w zasadzie nie grozi mi wymarcie. Moje nasiona wiatr rozniesie po całej okolicy, a czasem pomogą mu w tym mrówki. A zapylać powinny motyle, nie Albert, ale się zdarzyło...

Zatem są dziewczynki i to nie same, a z całą grupą dorosłych - podobno wybrano się na poobiedni spacer. Najpierw wszyscy poszli polną dróżką daleko, daleko w pole, a potem wracając rwali kwiatki do wianków, które miały upleść dziewczynki. Moje kwiatki zerwała Amelka - czego sobie bardzo życzyłem - nawet nie wszystkie, a tylko sześć największych. No i dobrze. Towarzystwo rozsiadło się pod gruszą i dziewczynki wiły wianki. Rysia wyzbierała chyba wszystkie kąkole, a Malik miała różne kwiatki, ale z przewagą rumianków. Dwoje czarnoskórych - pan i pani - musiało być jej rodzicami, ciągle się o coś do nich zwracała, a ich język był dla mnie obcy. Moje kwiatki będą w wianku - marzenie właśnie się spełnia! Jednakże jakoś nie rozsadzało mnie szczęście, choć oczywiście byłem zadowolony. Chciałem więcej. Jak to apetyt rośnie w miarę jedzenia! Czyli chciałem świeczki i rzeki. Cóż - to już wygórowane pragnienia i sam siebie za to zganiłem. Patrzyłem jak cała grupa odchodzi w stronę domu, dziewczynki w wiankach na główkach - oczywiście.

Ale dzień się jeszcze nie skończył. Musiałem zaleczyć rany po zerwanych kwiatkach, trochę mnie bolało, ale czego się nie robi dla spełnienia marzeń. Zaskoczył mnie Albert, bo przyleciał się nade mną poużalać i z tego powodu głośno buczał. Pszczoły cały czas brzęczały intensywnie i mówiły, że wreszcie dziś nie będzie burzy. Widocznie się na tym znają. Wiał Południowy Wiatr, ale jakoś tak łagodnie, delikatnie, jak nie on. Czekałem na moich przyjaciół – na Szare i na Zachodni Wiatr. Na razie - daremnie. Zjawili się nad ranem, i to niemal jednocześnie. Zaczął najpierw Szare - że nie uwierzę, co on dziś widział nad rzeką. Zachodni chichotał rozbawiony moja miną, gdy na zmianę opowiadali mi o wiankach płynących po rzece, i to z zapalonymi świeczkami.

- Kto to zrobił? - pytałem, ciągle nie mogąc uwierzyć.

- Szepnąłem co trzeba do uszu trzech tatusiów - oznajmił mój przyjaciel z szelmowskim uśmiechem. - A twoje kwiatuszki kazały cię pozdrowić.

- Dziękuję i bardzo się cieszę.

Opowiedzieli mi wszystko ze szczegółami, a ja pęczniałem z dumy i zadowolenia.

Jak dobrze jest mieć przyjaciół!

Choszczno, sierpień, 2020 r.

fot. Tapeciarnia

sobota, 8 sierpnia 2020

TO JA - CHABER BIRU


To ja - chaber Biru

Była wczesna wiosna, gdy wystawiłem pierwszy listek nad ziemię i od razu dowiedziałem się, że mam na imię Biru. Słońce grzało przyjemnie, ale gleba była jeszcze bardzo zimna. Z dnia na dzień rosłem - w sąsiedztwie moich współbraci oraz żyta. To był bardzo przyjemny czas, gdyż ciągle coś się działo! Przede wszystkim skowronek - śpiewał i śpiewał wysoko na niebie, a był to najpiękniejszy śpiew, jaki poznałem w życiu. Przylatywał do nas Zachodni Wiatr i opowiadał o dalekich krajach, o wszystkim, co widział i słyszał, a doświadczył naprawdę dużo! Czasem - na naszą prośbę - sprowadzał nam deszczowe chmury. Wtedy skowronek milkł, a jednostajny szum deszczu nieomal mnie usypiał... Wiatrów było wiele, Wschodni, Północny, Południowy - to te najważniejsze, a wiało też sporo pomniejszych, których nie sposób wymienić. Ja zaprzyjaźniłem się z Zachodnim, łagodnym i zazwyczaj ciepłym. Podobno najgorszy był Północny zimą, bo przynosił mróz, i Wschodni latem, bo wysuszał ziemię tak, że rośliny aż mdlały. Na Południowym radzę nie polegać z uwagi na jego wybitną złośliwość! Jednak najgorzej było, gdy wiatry walczyły ze sobą, ścierały się, elektryzowały i później aż pioruny leciały na ziemię - to chyba nazywało się burzą. Na razie jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłem.

Rosłem przy samej drodze, no, może ze stopę od drogi. Była to polna bardziej drożyna niż droga, jakby otaczająca południowo-zachodnią część wsi poza jej zabudowaniami. Dalej już tylko pola... Właśnie rosłem na jego skraju, całkiem blisko dzieliła łany inna dróżka, wiodąca w głąb pól. Mały był ruch na obu drogach. Na tej wiodącej poza stodołami od czasu do czasu przejechał jakiś traktor, może za dwa razy na tydzień. A tą drugą - jeszcze mniej... Za to od czasu do czasu po obu drogach spacerowała starsza pani z laseczką, bywało że w towarzystwie dziewczynki, na którą mówiła Amelka. Ledwie wystawiłem nosek nad ziemię, a starsza pani w kaloszach, spodniach i ciepłej kurtce, z głową ukrytą w grubej czapce, wędrowała spacerkiem, bez pośpiechu to tu, to tam. Robiła tak tylko w słoneczne dni. Zaś Amelka miała zachwycające włosy! Długie i bardzo jasne. Później dowiedziałem się, że są koloru dojrzałego, bardzo jasnego żyta. Płowe.

Dziewczynka była niezwykle żywa. Nie umiała iść spokojnym krokiem swojej babci. Ona tańczyła! Zupełnie jak Zachodni Wiatr, gdy nawiedził go dobry humor! Wirowała, podskakiwała, raz biegła, innym razem zamierała w coś wpatrzona, zachwycona lub zadziwiona. Zarzucała babcię lawiną pytań, a gdy starsza pani przypadkiem milczała - odpowiadała sobie sama! Prawdziwa iskierka z niej była. Zazwyczaj miała na głowie niebieski berecik z różowym pomponem, do tego niebieski płaszczyk z różowymi zdobieniami, różowe porteczki i różowe kalosze. Bardzo Amelkę polubiłem. Tak radośnie szczebiotała! I poruszała się z ogromną gracją. Byłem zachwycony!

Tymczasem zaprzyjaźniłem się z zającem Szare. Najpierw się wystraszyłem, że mnie zwyczajnie zje, ale powiedział, że chabrów nie jada. Woli koniczynę białą i czerwoną, marchew, kapustę, trawy i różne zioła, na przykład rumianek, szczaw zwykły i zajęczy, jaskier, mak, jaskółcze ziele, a do picia wystarcza mu rosa. Tych ziół to wyliczył dużo więcej, nie wszystko zapamiętałem. Ach, dodał jeszcze, że zimą zjada młode pędy drzew, a przynajmniej ich korę. Dziwne upodobania... Zima? Co to jest zima?

Któregoś dnia osaczyły mnie kuropatwy. Całe stadko! O, tu już byłem bardzo zagrożony, ale nic się na szczęście nie stało, bo traktor wystraszył to pierzaste towarzystwo i z głośnym furkotem przeniosły się dalej. Ocalałem. Prawdę powiedziawszy nigdy więcej nie powróciły.

Pocieplało. Słońce ogrzewało mnie cudownie, skowronki śpiewały (już nie jeden!), trawa była intensywnie zielona... Przepiękny czas. A ja rosłem "wysoko i szeroko", miałem nawet zamiar zakwitnąć, choć instynkt podpowiadał, że jest dużo za wcześnie... Nad ranem często pogadywałem sobie z Szare. Blisko mnie wielkie koło traktora spowodowało dość głębokie wklęśnięcie w ziemi, w której to kotlince lubił mój znajomy odpoczywać. Opowiedział mi zadziwiającą rzecz o rzece. Nie umiałem sobie wyobrazić takiej wody! Mówił, że tam jest tak szeroko, że on nie może tej wody przeskoczyć! Mało tego - jest taki dzień w roku, że po tej wodzie płyną wianki, to znaczy kółeczka splecione z kwiatów. A na każdym wianku umieszcza się zapaloną świeczkę, która w ciemności pokazuje, gdzie wianek popłynął. Nie do końca to wszystko rozumiałem, ale moim wielkim marzeniem stało się, aby choć jeden z moich kwiatów znalazł się w takim wianku...

Tymczasem pocieplało na tyle, że Amelka z babcią przychodziły na łączkę znacznie lżej ubrane. Dla babci przynoszono zazwyczaj leżaczek, a dla Amelki koc złożony w kilkoro, bo od dołu nadal było chłodnawo. Babcia uczyła Amelkę wić wianki! Dziewczynka zbierała żółto kwitnące mlecze i z nich wiła pierwsze swoje kwietne cuda. Później były stokrotki, biała koniczyna, albo - najpiękniejsze! - wianki z różnorodnych kwiatów. Gotowe zakładała na głowę. Wyglądała prześlicznie, aż nie mogłem się napatrzeć.
Nadeszła pora upałów i rośliny głośno wołały do wiatrów o deszcz. Lecz one ciągle nas zaniedbywały, nie miały czasu, bo walczyły ze sobą gdzieś wysoko w górze. Ale któregoś popołudnia sprowadziły nam niesamowicie ciemną chmurę. I to jaką! Nie tylko z deszczem, ale z błyskawicami, gromami, a nawet z gradem! Na szczęście grad był drobny i padał krótko. Przyznam się, że oberwałem kilka razy i bardzo mnie to bolało, a jeden listek został trwale okaleczony... Natomiast błyskawice wprawiły mnie w zachwyt i osłupienie jednocześnie, zaś samych grzmotów to jednak się bałem. Nie lubię takiego huku. Nawałnica trwała do połowy nocy. Deszcz padał rzęsisty, mogłem się wreszcie napić do woli, po prawdzie byłem już dość osłabiony po tych upałach. W takich trudnych chwilach cieszyłem się, że nie jestem całkiem sam - moi bracia dużą kolonią rośli obok mnie. Wspieraliśmy się, wymieniając słowa pełne nadziei. Po burzy przykicał do mnie Szare, ale jego kotlinka była pełna wody i nie mógł w niej odpocząć. Powlókł się gdzieś dalej, narzekając na lisy. Psy i lisy stanowiły dla niego największe zagrożenie. Szepnął nawet coś o wściekliźnie, ale tego do końca nie zrozumiałem.

Od rana znów było dużo słońca i zrobiło się bardzo ciepło. Woda z kałuż błyskawicznie wyparowywała. Już wiedziałem, że z niej powstaną nowe deszczowe chmury, które kiedyś tam wiatr do nas przywieje. Na razie pojawił się bez chmur i był bardzo zmęczony. Powiedział, że musiał odprowadzić chmurę aż nad jezioro, a jezioro to taka ogromna-ogromniasta kałuża. Też rzecz dla mnie nie do zrozumienia... Zagadnąłem go o te wianki na rzece i świeczuszki na nich. Rozgadał się bardzo szeroko, dużo się wtedy dowiedziałem i moje pragnienie znalezienia się w wianku znów urosło. Ale nie zdradzałem się z nim nawet wśród moich braci. Piłem dużo wody, czerpałem dobro z powietrza i starałem się każdej mojej łodyżce dostarczyć jak najwięcej ożywczych soków. Zakwitłem pierwszym, jakby próbnym kwiatem, ale to na razie nie był ten najpiękniejszy. Wiedziałem, że muszę się bardziej postarać. Z radością poznałem trzmiela Alberta, wielkiego i mocarnego, który zapylił mój kwiatuszek.

A tu proszę - niespodzianka! Amelka przyszła na łączkę nie tylko z babcią, ale jeszcze z innymi dwiema dziewczynkami. I tu znów zostałem zaskoczony, albowiem jedna z dziewczynek miała zupełnie czarną skórę! Zaś jej włosy były skręcone jak sprężynki i też takie czarne! Szybko wyłapałem, że ma na imię Melik. Druga dziewczynka miała taką skórę jak Amelka, tylko znacznie jaśniejszą, bo Amelka już była opalona. Zaś włosy tej dziewczynki przypominały słońce. Później się dowiedziałem, że to się nazywa rude. Sięgały
ramion w delikatnych skrętach, jakby wiły się i zapraszały wiatr do tańca. Ta dziewczynka miała na imię Rysia, co było skrótem od Krysi. Wszystkie trzy dziewczynki były bardzo ładne i mniej więcej miały po tyle samo lat. Przy tym rozmawiały. Ach, jak cudnie rozmawiały! Bardzo chciałem się z nimi zaprzyjaźnić, ale to okazało się niemożliwe.

Najpierw te rozmowy. Dowiadywałem się z nich o istnieniu innych światów, np o przedszkolu. Długi czas nie mogłem zrozumieć, co to takiego, to przedszkole. Amelka do niego nie chodziła, ale już najbliższej jesieni miała zacząć. W przedszkolu dzieci uczyły się wielu piosenek i wierszyków i teraz miałem okazję poznać całkiem bogaty repertuar. Jeśli tylko znały piosenkę - śpiewały ją razem. Ich głosiki tak pięknie niosły się po łące, po polu, a czasem wprost do mnie. Poznawałem dużo nowych pojęć. I jednocześnie uczyłem się wszystkiego, co umiały dziewczynki.

W moim sąsiedztwie było ogromne pole rzepaku, który zaczynał nieśmiało kwitnąć. A i tak od razu ruch w nim był niesłychany, bo zlatywały się wszystkie pszczoły z okolicy, nie brakowało też i innych owadów. Pszczoły - to dopiero ciekawe stworzenia! Robią miód. A chociaż są bardzo pracowita to jedna pszczoła w ciągu całego swego życia zrobi zaledwie jedną łyżkę miodu. Dlatego musi być ich tak dużo. A jakie są mądre! Jeśli zbierają pyłek z rzepaku, to już nie usiądą na innych kwiatach, tylko na rzepakowych. Albo zbierają wyłącznie z lipy i wtedy miód jest lipowy. Albo z akacji. Albo z innej rośliny. Ciekawe, skąd one to wszytko wiedzą? Rozmawiają ze sobą, a ja słucham tych rozmów. Jednak zawsze się spieszą, w związku z tym poznawałem jedynie krótkie wycinki z wymiany zdań. Nie ma co się temu dziwić - każda z nich potrafi przebyć dziennie czterdzieści kilometrów, co jest aż nie do uwierzenia! Dlatego pszczelarze czasem wywożą swoje ule np. na wrzosowiska do lasu albo na pola gryczane i tak dalej.


C.D.N.

© Elżbieta Żukrowska sierpień 2020 r.
fot. Pixabay

piątek, 7 sierpnia 2020

W SADZIE

 

W sadzie

Wiatr w pośpiechu po dachach się ślizgał,
płoszył wróble w gąszczu liści jarzębiny,
zagwizdał przeciągle, by wystraszyć szczygła
i już wpadł z rozpędem w gałązki łoziny.

Słonecznikowym głowom, ciężkim i ogromnym,
zbrakło siły by dalej kręcić się za słońcem,
patrzyły tylko w ziemię, nieledwie przytomnie,
zmęczone mnogim ziarnem i lata gorącem.

Skromna malinówka, rosnąca przy płocie,
już gięła swe gałęzie z czerwienią owoców,
ich kolor rozkosznie przywoływał oczy,
zachęcał by zerwać, smakować po trochu.

Szpaki już skończyły ucztowanie w wiśniach,
ale nadal kuszą brzoskwinie w zieleni,
wiatr huśta gałęźmi, owocem porusza,
jeden właśnie spada, toczy się po ziemi.

Już go dojrzał motyl rozświetlony barwą
i spija sok brzoskwiń niczym nektar bogów.
W takim sadzie zapachy są prawdziwą magią,
dla każdego owada znajdzie się smakołyk.

© Elżbieta Żukrowska 6.08.2020 r.
fot. Zdzisław Marciniak

czwartek, 6 sierpnia 2020

PRZYJDŹ. W SŁOŃCU PRZYJDŹ.



Przyjdź. W słońcu przyjdź.

Gdy łąki zaczną rudzieć w letnim słońcu
i się roztopi cisza malinowa,
gdy długie cienie topól oraz wiązów
będą do siebie zachęcać i wołać,
gdy nawet wiatry przysiądą zmęczone,
niechętne harcom, kołysaniom zboża,
ty polną drogą przyjdź do mnie jak kiedyś,
dziś jeszcze można.

Uszykowałam dzban chłodnej herbaty,
z listkami mięty i ciemną truskawką,
to jest wspomnienie i dalsza zachęta,
może raz jeszcze na tej wsi zamieszkasz...?
Tu psów szczekanie, zapachy ogrodów,
przywodzą na myśl dawne bytowanie.
najprostsze życie, chleb pachnący miodem
i... nasze kochanie.

© Elżbieta Żukrowska 5.08.2020 r.
fot. własne

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

GDY ZMIERZCH...




Gdy zmierzch...

Gdy zmierzch zaczyna mglisto tulić pola,
gdy ptaki milkną, tylko czajka woła,
gdy żaby koncert wieczorny rechoczą
- przyjdź do mnie nocą.

I chociaż będziesz spragniony miłości,
pewnie przewidzisz też liczne trudności,
wyłuskasz prawdę ukrytą najgłębiej,
pełną wyszczerbień...

Roniąc łzy duszy na skalistym brzegu,
odrzucisz prawdę w amoku (czy w biegu?),
znajdziesz tęsknoty lub morze radości.
A kogo pomścisz?

Nie myśl o smutkach wyrzeźbionych w piasku,
nie szukaj dłużej koniczyny blasku,
czy czterolistna, czy całkiem zwyczajna
- jest absurdalna!

Poszukaj lepiej ciepła u kobiety,
miłosnych doznań, odważnej podniety
i w jej ramionach zapomnij o troskach
- dla niej pozostań.

© Elżbieta Żukrowska 3.08.2020 r.
fot. własne