środa, 20 czerwca 2018

ŚRODA - 60 ZŁ ZA 1 KG (16)




Z życia wzięte - 16

Środa - 60 zł za 1 kg
(- czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

Piątek rano. Tuż przed godziną ósmą.
Pakujemy się do trzech aut na moim podwórku. Boję się, by ktoś nie zobaczył Lusi. Odjeżdżają wraz z Błażejem jak najszybciej. Za nimi Mateusz. My na końcu.
Patrzę na Olka i czuję łzy pod powiekami. Fatalnie. Chandra nadal trzyma mnie za kark. Zmarnuję wszystkim wyjazd. Muszę się opanować.
- Co jest nie tak? - pyta Olek popatrując na mnie czasami. Jaki wszystkowiedzący! Skąd już wie!? - Jak się czujesz? - Nie wiem jak się czuję. Podle. Nie powinnam jechać. Nie powinnam nikomu zawracać gitary. - Panienko Makowa, spróbuj się rozluźnić. Przed nami kilka fajnych dni. Będzie miło. Będzie dobrze. Wierzysz mi?
Nie wierzę. Nie odpowiadam. Nie wiem, co mam myśleć. Dusza mi płacze! Nawet nie mogę wyzwać siebie od kretynek. Bo się zakochałam. O matko! Bo się zakochałam. Bo... to już... Nie dam rady udawać odważnej. Bardzo chcę, aby mnie teraz Olek przytulił. Teraz, w tym momencie. Wiem, że nie może. Nie daję rady utrzymać w zamknięciu łez. Odwracam twarz do szyby. Wycieram nos i jednocześnie te małe podłe zdrajczynie.  Wiem, że Olek co chwila popatruje na mnie. Nie mam pojęcia, co myśli, co może kombinować. Jest mi bardzo wstyd, że tak się rozklejam. Nie mogę przełknąć dławiącej goryczy. Skąd się ta małpa wzięła? Nie no, przecież wiem - z mojej niepewności. Nakazuję sobie spokój. Szukam czegoś przyjemnego. Byłam nieraz nad morzem. Musze opowiedzieć coś radosnego, pogodnego. I nagle staje mi przed oczyma obraz siebie w lustrze... To właśnie dziś stałam goluteńka po prysznicu przed dużym lustrem w mojej sypialni i tak wyraźnie zobaczyłam te wszystkie moje wałeczki, oponki, tłuszczyki i tym podobne... OSIEM KILOGRAMÓW NADWAGI. To stąd ten podły nastrój. Morze morzem, ale nirwany tam nie będzie. Nie będzie.
Olek uśmiecha się łagodnie, popatruje chwilami na mnie, a ja szukam dla siebie mysiej dziurki - zapaść się w nią, zniknąć, nie mącić w cudzym i własnym życiu.
- Nie mówiłem ci - zaczyna Olek i wolno sączy słowa - ale chyba mam jakiś dodatkowy dar i wiem, kiedy kobieta coś przede mną ukrywa. Szczególnie kiedy to coś jest przykre. Teraz powinienem zatrzymać auto i wziąć cię w ramiona, przepędzić wszelkie smutki, wycałować i dopiero wtedy jechać dalej. Nie mogę tego zrobić, bo jedziemy na trzy samochody, więc nie będziemy się szukać. Obiecuję ci za to, że przy najbliższej okazji zadbam o ciebie tak, że znów staniesz się radosna, pełna szczęścia. Mam nadzieję, że pomożesz mi w tym.
Takie sobie ględzenie, słowa pod publiczkę. Obietnice, które nie muszą się spełnić. Słowa, które mogą okazać się bez pokrycia...
- W porządku - opanowuję się. - Kiedy byłeś pierwszy raz nad morzem?
Olek uśmiecha się i opowiada o pierwszych koloniach. Włącza radio z cichą muzyką. Robi się milej. Czuję, jak się rozluźniam. Muzyka jest relaksująca, łagodna. Nie rewanżuję się Olkowi opowieścią, bo mam do załatwienia kilka spraw - esemesy do dzieci i rodziny, kilka rozmów telefonicznych. Widzę, że Olek się pilnie przysłuchuje mojej rozmowie z bratem... Telefonuję także do Małgosi-Tawułki. Ona jedna ma klucz od mego mieszkania. Proszę, by sprawdziła, czy wszystko dobrze i przy okazji podlała kwiaty. Mówię, że jest zakręcony zawór wody.
- To nie problem, wszystko pamiętam, nie musisz tłumaczyć - mówi Tawułka.
No i dobrze. Za to mówię, gdzie leżą kupione dla niej prześcieradła na gumce. Tawułka chce wiedzieć więcej, lecz urywam rozmowę zwyczajowym "dzwoń w razie czego". Ona życzy mi udanego wypoczynku. A ja wiem, że to właśnie jej taki wyjazd baaardzo by się przydał. Robię w myślach "rachunek sumienia" - to chyba już wszystkie sprawy. Finito! Ło-matko! Reniusia! Do niej wysyłam też esemesa, ale jestem pewna, że będzie chciała rozmawiać. Nie odbieram telefonu. Nie mam nic do dodania.
Mateusz telefonicznie zarządza "postój na siusiu". Jesteśmy wszyscy po kawie, więc nie ma co się dziwić. Zjeżdżamy na pierwszą stację paliw. Mamy dobry czas, nie musimy się śpieszyć. Błażej twierdzi, że już jest głodny, bo nie bardzo miał czas na śniadanie. Mamy kanapki, nie musimy nic kupować. Omawiamy dalszą trasę. Lusia niemal na ucho zwierza mi się, że brat bombarduje ją esemesami.
- Coś konkretnego?- Pytam na wszelki wypadek.
- Nie.
- To daj mi swój telefon, przynajmniej będziesz spokojniejsza. Albo przynajmniej go wyłącz.
- A masz numer Błażeja?
- Teraz już mam.
Pozostali panowie też nabierają apetytu i nasze kanapki elegancko znikają.
- Może i ja coś zjem - decyduje się jakoś niemrawo Lusia.
W tym układzie też jem - ciemny chleb z masłem i zagryzam rzodkiewkami. Natomiast piję bardzo oszczędnie, nie chcę już biegać po obcych toaletach.
Jedziemy dalej. Trafiamy na roboty na drogach, co spowalnia ruch, jednak nie jest to bardzo długi odcinek. Radio gra cały czas, Olek jest skupiony na drodze, a ja sobie wyobrażam jak będzie nad morzem. Wreszcie Międzyzdroje. Jedziemy za Mateuszem jak najbliżej mola, dalej idziemy pieszo, to już niedaleko. Celiny jeszcze nie ma, więc pstrykamy sobie fotki i zachwycamy się morzem. Pogoda jest umiarkowana, wskazany długi rękaw, bo wiatr raczej chłodny. Wreszcie Celina melduje się w umówiony sposób i jedziemy do śródmieścia na spotkanie. Chwilę później witamy się z nią. Mateusz pomaga przenieść rzeczy Celiny do swego samochodu, a kuzynka Celiny odjeżdża. Celina ma może trzydzieści pięć lat. Subtelna, naturalna blondynka. Jest ubrana na sportowo. Makijaż bardzo delikatny. Przepiękny uśmiech! Wydaje się być osobą bardzo skromną. Kilka razy przypominamy jej, by mówiła nam po imieniu, a ona mimo woli wraca do formy "pan, pani". Rozmawiamy stojąc przy samochodach. Wreszcie jedziemy, a Mateusz znów prowadzi. Droga zajmuje nam całkiem długą "chwilę", wreszcie jest nasza "Villa Wilków Morskich". Jesteśmy przed czasem, bo doba hotelowa zaczyna się o czternastej, a dopiero dochodzi dwunasta. Jednak pokazujemy się w recepcji, korzystamy z toalety i idziemy nad morze. Szkoda każdej chwili. Do plaży mamy bliziutko, bierzemy ze sobą tylko dwa koce. Plaża jest szeroka, morze szumi, kilka osób na leżakach się opala. Piasek jest zimny. Panowie składają koce w cztery warstwy na długość, układają je obok siebie pod kątem ostrym, abyśmy mogli patrzeć na morze. Rozsiadamy się, Mateusz odważnie zdejmuje podkoszulkę. Nie mamy ze sobą żadnych kremów z filtrem. Siedzimy i gadamy. To znaczy ja nie gadam. Siedzę na skraju po prawej stronie, obok mnie z lewej siedzi Olek. Jest mi dobrze, wystarcza mi szum morza i dotyk Olkowego ramienia. Chętnie bym usnęła. Błażej z Mateuszem ścigają się w opowiadaniu dowcipów.
- Nie mówcie wszystkich - prosi Celina. - Zostawcie coś na jutro.
Olek wstaje i robi zdjęcia. Prawdziwym aparatem. Chłopaki zmieniają się przy aparacie, bo każdy chce mieć kilka fotek ze swoją partnerką. A ja robię kilka zdjęć morza i plaży i wysyłam ememesami do moich bliskich. Na koniec proszę, by Lusia zrobiła zdjęcia moją komórką Olkowi ze mną oraz całej grupy. Obcy chłopak robi kilka ujęć nas wszystkich. Potem oglądam, które jest najlepsze i wysyłam do Małgosi, dodając, że w takim towarzystwie się teraz obracam. Podobnie wysyłam do mego rodzeństwa, niech wiedzą, że naprawdę szumi mi Bałtyk, a gębę mam szeroko uśmiechniętą. Teraz czas nam minął błyskawicznie, więc wracamy do naszych Wilków - jak skrótowo nazywamy ośrodek. Przez najbliższe dwie godziny kokosimy się w recepcji, w pokojach, z bagażami. W holu na naszym piętrze jest duża lodówka, w której składamy nasze smakołyki (koniecznie podpisane!). Umyci i przebrani idziemy na obiad - to znaczy szukamy smażalni ryb lub placków ziemniaczanych. Znajdujemy nawet ogródek ze stolikami i wszyscy zamawiamy flądrę oraz frytki. Jest ledwie umiarkowanie dobra. Mateusz na koniec pyta ekspedientkę, czy jutro będzie lepsza, bo jeśli taka sama to nie przychodzimy. Kobieta oblewa się pąsem. Wracamy do Wilków na dłuższy odpoczynek. Olek wpada na pomysł, by porozmawiać z naszą recepcjonistką o okolicznych atrakcjach, także kulinarnych i dansingowych. Owszem, wieczorem są niedaleko tańce dla starszych osób. Młodzież bawi się gdzieś indziej. Tak, wszyscy chcemy na wieczorne tańce! Ale teraz trzeba trochę odpocząć. Dużo odpocząć. Olek po drodze bierze z lodówki smalec - niech się  "ociepli" przez godzinę lub dwie w pokoju. I starannie zamyka drzwi na klucz. No tak - mogłam się tego spodziewać! Siusiu i mycie. Przebieram się w zwykłe spodenki i podkoszulek. Olek już leży na wznak na swoim łóżku. Żadnego całowania, przytulania, żadnych umizgów! A ja zastanawiam się, co dalej. Wyłączam telefon. Olek patrzy za mną głodnym wzrokiem. Jestem jednym wielkim drżeniem. Boję się niewłaściwych gestów i niepotrzebnych słów. Boję się o to, co tak pięknie rozkwita między nami... Trudno, raz kozie śmierć. Kładę się koło niego, obejmuję go, wtulam się. Przygarnia mnie mocno, coś szepcze we włosy, ale nie słyszę. Gładzi mnie po plecach. I już jest bardzo delikatny, czuły.
- Bałem się, że nie przyjdziesz, że się nie odważysz - mówi zaglądając mi w oczy.
Unosi się na łokciu, całuje moje oczy i... wstaje. Jestem zaszokowana, ale milczę. Czegoś szuka w swoim bagażu i wraca do mnie. Klęka przy łóżku. Bierze moją lewą rękę i bez słowa nakłada mi na palec pierścionek.
- Kocham cię. Kocham cię całym moim sercem. Jesteś moja. Na zawsze - mówi i całuje moje obie ręce, a potem w usta, delikatnie, czule, subtelnie. Chcę zarzucić mu ręce na szyję, ale mi nie pozwala, ciągle trzyma mnie za obie ręce. - Czy ty się z tym zgadzasz? Czy i ty tak samo myślisz?
- Tak. TAK! TAK - NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE!
Dopiero teraz Olek spada na moje usta z żarem i mocą. Wiję się w jego objęciach. Ale on znów wszystko spowalnia. Obchodzi łóżko dokoła i kładzie się na poprzednim miejscu. Znów jest łagodny i ciepły. Gładzi moje plecy i ramiona.
- Musimy odpocząć - przypomina z filuternym spojrzeniem.
Jest mi tak dobrze, że nie znajduję słów. Zaskoczył mnie, zaszokował, oszołomił. Oglądam pierścionek - złoty, z dużym, płaskim, różowym oczkiem, otoczonym jakby złotą koroną. Tak się składa, że mam już jeden z różowym oczkiem. Olek nie mógł o tym wiedzieć, bo go nie nosiłam. Założyłam dopiero na ten wyjazd. A drugi z żółtym oczkiem. Oba kupiłam sobie sama. Na czterdzieste i na pięćdziesiąte urodziny. Nie opowiadam o tym. Nikomu. Oba ślicznie wyglądają na opalonej ręce. Pierścionek od Olka jest zdecydowanie ładniejszy. I droższy. Śliczny. Baaardzo mi się podoba!
- Przytul się - mówi, choć już bardziej przytulić się nie można. Kładę nogę w poprzek jego ud. - Może uda nam się chwilę przespać.
Jestem przekonana, że nie usnę, a zapadam w sen nie wiadomo kiedy. Ostatnią myślą jest, że powinnam powiedzieć Olkowi, że też go kocham.
Budzimy się po szesnastej. W każdym pokoju jest czajnik elektryczny. I telewizor. Zestaw leżaków, koce plażowe, wiatrochron. Robię termos kawy. Bez śmietanki. Puka do nas Lusia.
- O, kawą pachnie. Ja też mam termos, to zrobię herbatę. Mateusz sugeruje, aby podwieczorek zjeść na patio.
I dobrze. Będzie bliżej po ogórki kiszone. Mam nadzieję, że są dobre! Przebrana "na wychodne" schodzę na dół. Rzeczywiście następuje prawdziwe obżarstwo. Ogórki robią furorę! Chłopaki mają także gorzałkę, ale pijemy "po cichu", bo nie wiemy, czy tu wolno. Jakoś nikt nam nie zwraca uwagi. Ku mojemu zadowoleniu panowie przestają po pierwszej butelce.Tylko Celina i ja jemy powściągliwie. Mamy zasób papierowych talerzyków i plastikowych sztućców. Pod koniec biesiady przynoszę ciasto z truskawkami i bitą śmietaną. Wow! Są nawet okrzyki! Wreszcie sprzątamy, stolik wycieramy do czysta wilgotnymi ściereczkami. Jest idealnie. Wychodzę na krótko z ośrodka. W pobliżu, dosłownie za drogą, jest sklepik zaopatrzony chyba we wszystko! Kupuję aż czterdzieści dwie pocztówki i tyleż znaczków. Moje towarzystwo siedzi w holu przy stoliku. Nie wybierając daję każdemu po jednej kartce i znaczku.
- Ale ja nie mam do kogo pisać - buntują się zgodnie Błażej i Olek.
- Zaraz, zaraz! To ja decyduję do kogo piszecie! Ty do Marianka, a ty do wspólnika. Lusia - ty do brata. Mateusz - do swojej chrzestnej matki. Celina, ty musisz sama wymyślić. A ja piszę do koleżanki. Uwaga - jutro też będziemy pisać. Mam zapas kartek na tydzień.
- A co ja mam do Marianka napisać? W życiu do niego nie pisałem!
- Pora zacząć. Prawdopodobnie on nigdy nie dostał od nikogo listu. Zmień to!
Już widzę, że Olkowi pomysł się podoba, lubi sprawiać bliźnim przyjemność.
Kubki już pomyte, kartki wypisane, idziemy nad morze, a wcześniej ktoś wrzuci kartki do skrzynki. Pytamy w recepcji, gdzie najbliższa skrzynka - za rogiem. Ruszamy całą zgrają. Wszystkie kartki trzyma Celina, proszę, by mi je pokazała. Jest niechętna temu, jednak podaje mi komplet. W ułamku sekundy widzę, że napisała do Mateusza Czerny ze Świnoujścia... Ale wyławiam kartkę Olka i dopisuję "z Mirką". Pokazuje Olkowi, a on szczerzy zęby w uśmiechu. Wszyscy mamy dobre humory. Przez dobrą godzinę spacerujemy nad morzem. Jestem już zmęczona, a tu nie ma gdzie usiąść, piasek jest zbyt zimny. Czuję się wyluzowana, ale przede wszystkim szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Na moją prośbę Olek fotografuje moją komórką pierścionek zaręczynowy (oczywiście wraz z moją ręką), a potem Lusia jeszcze pstryka nas tak twarz przy twarzy, radosnych i uśmiechniętych. W tle mamy morze. Szumi nam cały czas.
Celowo robię małe zamieszanie tak, abyśmy nie szli parami. Idę jakiś czas z Celiną i pytam, jak się czuje. Podpytuję też ją, czy wie, jak mamy się ubrać na tańce. Ale nie wie. Podobno bardzo dawno nie była na tańcach. Wierzę jej. O to samo pytam Mateusza. Odpowiada, że pełen luz. Absolutna wolność. Hm...
- Jak na nazwisko ma Celina - pytam, gdy zostajemy nieco z tyłu.
- Czerny. A co?
Nie wiem, co mam powiedzieć. Jakoś głupio zdradzać mi czyjeś sekrety.
- A nic. Chciałam wiedzieć. Znasz jej rodzinę?
- Tyle, co z opowiadań. Mieszka z rodzicami, ma rodzeństwo, ale ono już dawno na swoim. Celina jest najmłodsza.
- Dlaczego nie wyszła za mąż?
- Tego nie wiem.
- Spróbuj się dowiedzieć. To ważne. Dla ciebie.
- O key.
Dołączamy do swoich połówek. Błażej się wygłupia, opowiada "ilustrowane" dowcipy, jest wspaniale rozbawiony, rozśmiesza nas wszystkich. Ludzie oglądają się za nami, a nam to wcale nie przeszkadza. Kierujemy się w stronę Wilków. Znów chcemy odpoczywać. Przecież o dziewiętnastej idziemy na tańce!

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 20.06.2018.
fot. wlasna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz