sobota, 30 czerwca 2018

TESTOSTERON W GÓRĘ LECI ŁYSIEJĄ FACECI





warsztat - #mojaprywatka_UoP

Testosteron w górę leci
łysieją faceci

Była moda na prywatki,
gdy alkohol nas podkręcał.
Tańczył każdy chłopak gładki,
babki miały super wzięcie!

Było jakieś boogie woogie,
może cha-cha, przeplataniec
i "pociągu" długie sznury
i na "stacjach" wysiadanie...

Zaś butelką to kręcono
nad kieliszkiem, po dywanie,
a na kogo dziurka wskaże
- ma specjalne całowanie...

Czerwone papierki były,
rzęsy czarne, podkręcone,
malowane usta lśniły,
rozświetlone jak neonem.

Takie czasy pełne dźwięków,
a i młodzież kreatywna.
I nie wiele nam potrzeba...
Już się kończy noc bezwstydna...

© Elżbieta Żukrowska 30.06.2018.
fot. z internetu

LAUDACJA DLA BIAŁEGO KRÓLICZKA




Laudacja dla Białego Króliczka

 Odchodzenie pod kamienie
już nie jeden mózg przeżarło...
Lepiej milczeć, a niech cienie
same swe zdzierają gardło.
Ty do ręki weź długopis
albo strzelaj w klawiaturę
i wypisuj dobre wiersze,
akuratne na maturę!

A gdy już wypełnisz księgę,
którą Tobie przeznaczono,
jeszcze kłóć się z Panem Bogiem,
że nie śpieszno Ci na łono.
Może nawet Ci odpuści
kilka dzionków, trzy miesiące,
może jeszcze zdążysz hasać
- jak Króliczek na swej łące.
Tego życzę Ci serdecznie -
niech Twa księga będzie długa.
Bo tak piękne wiersze piszesz -
więc niech płyną wartką strugą!

© Elżbieta Żukrowska 27.06.2018.
fot. internet

ZAPOMNIANE PRYWATKI




Zapomniane prywatki

Zapisuję ku pamięci chwile roztrwonione:
te prywatki-diamenciki w szkatułę wrzucone,
zapisane z błyskiem flesza twista wigibasy,
nikotyny dymy mocne, sukienek atłasy!

Tańce trwały i rozmowy aż po biały ranek,
a był z nami taki jeden co miał sześć kochanek.
Miał czy nie miał - nikt nie sprawdzał. Może się pochwalił?
W każdym razie inny koleś z główki mu przywalił!

I krew sika, dziewczę krzyczy, a delikwent mdleje,
więc na przyszłość już się nie chwal nawet i w kościele.
Płynie tango z adaptera, znowu wszyscy tańczą,
a Marynia coś spogląda jakby zbyt poddańczo...

Przyjaciółka ją pilnuje, nie da drzwi zatrzasnąć,
gdy zbyt mocno zakochana chce z amantem zasnąć.
Dowcip leci za dowcipem, same polityczne,
a kto ma za dużo w czubie widzi Hare Krisznę.

Morze imion i miłości, które trwały tydzień,
zmiana ról i zmiana gości w rozpędzonej windzie.
Komuś słabo, a ktoś inny właśnie się wywalił...
Nie ma komu chaty sprzątać i nie ma czym chwalić...

© Elżbieta Żukrowska 26.06.2018.
fot. z internetu


piątek, 29 czerwca 2018

WSPOMNIENIE PRYWATEK


warsztat  #mojaprywatka_UoP

Wspomnienie prywatek...

I jak mam opisać ten nadmiar prywatek,
gdy chata jest wolna od ciotek i matek?
Gdy chłopaki z winem aż w ogonku stały
i dziewczyny wina wnet posmakowały...

Tańce - oczywiście! A z płyt nam śpiewały
Filipinki, Aznavour, Czerwone Gitary.
Byli także Skaldowie, Santorka, Wodecki,
popłynął Młynarski, Szczepanik, Żarnecki*...

Łza oko zamgliła, świece stały w ogniu.
Jakże było miłe po ciężkim tygodniu!
Pachniały trociczki, ktoś podał kieliszek,
sąsiad z dołu zapukał - bo chciałby mieć ciszę...

Besame Mucho już śpiewała Evora,
ktoś wtedy całował, pamiętam jak wczoraj...
Miłość w tańcu, Elvis i jakaś składanka,
a krew zatętniła, ktoś miał rękę w majtkach!

Wow! Ktoś dostał po łapach, a ktoś w gębę trzasnął,
inny zaś napity koło zlewu zasnął.
Milicja pod drzwiami, trzeba się tłumaczyć!
A czeka sprzątanie, bo rodzic zobaczy...

Żarnecki Andrzej - śpiewał tytułową piosenkę do filmu "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", "Zabawa w Sielance" ze słowami Agnieszki Osieckiej, "Gdybym spotkał ciebie" - Bolesław Leśmian

© Elżbieta Żukrowska 26.06.2018.
fot. Niepoprawni.pl

czwartek, 28 czerwca 2018

DO NARCYZA TO PRZESŁANIE



do narcyza to przesłanie

gdy na facebuczku zdjątka wkleja
chce aby wszyscy ją (go) uznali
umie uśmiechać się i gderać
na poetyckiej płynąć fali

narcyz to może (czy narcyza)
wszak płci obojga rzecz dotyczy
walczy by wszyscy go (ją) poznali
niech w pamięć wrazi się oblicze

nie powiem - ładna z niej kobieta
on - nawet bardzo jest przystojny
lecz choć uroda mnie zachwyca
nagminny widok nie upojny

i wierszyk ten powstaje z myślą
by się na siebie obejrzeli
jeśli chcą patrzeć - lustro przyślę
zaś na portalu - by przestali

bo ileż można w dziobek patrzeć
jego pod wąsem jej z dekoltem
mam inne twarze bardziej lube
a tamci niechaj zrobią woltę

mając zaś głównie na uwadze
samopoczucie czytelnika
niechaj nadmiernie nam nie kładzie
swej podobizny pod wierszykiem

bo wśród rozlicznych innych racji
ta się wydaje niezachwiana
aby nie nudzić ich zbytecznie
fizys odmierzać trzeba w gramach

© Elżbieta Żukrowska 25.06.2018
fot. garnek.pl

środa, 27 czerwca 2018

GDZIE TO LATO !?




Gdzie to lato!?

Były upały. Ale minęły.
Z moim urlopem się nie zetknęły.
Leżę na plaży cała w dygotkach.
I już zamarzam - niewinna cnotka.

Bo fakt jest taki - zero dekoltu,
już raczej pilnie potrzeba "woltów",
może być golfik i grube spodnie,
z dołu podwiewa mnie karygodnie!

Urlop nad morzem... Plaża jest biała.
Fala od dawna smętnie szumiała...
Tęskniąc za morzem błąd popełniłam,
gdy nad Bałtykiem się pojawiłam.

Na darmo moje przepiękne stroje,
skoro barchany ubierać wolę.
Zimno spłynęło gdzieś aż z Arktyki
i przeziębiają się basałyki.

I nawet mewy już chrypkę mają,
za to rekiny nie przypływają.
Taka zimnica tu nadciągnęła,
że wszystkie ryby głębina wzięła...

© Elżbieta Żukrowska 23.06.2018.
fot. z internetu

wtorek, 26 czerwca 2018

TOREBUSIA





Torebusia


Takie maleństwo, w zasadzie pchełka,
a ile rzeczy w niej może mieszkać!
Wyjmuję najpierw kilka chusteczek,
pod nimi skarb jest ukryty przecież!

O, portmonetka, nawet bez dziury,
ciągle w niej puste straszą „komóry”,
jest puderniczka ze zbitym lustrem,
chyba wyrzucę stworzenie puste…

Widzę bilety – pakiet niemały,
lecz niepotrzebnie się zapodziały…
Matko, a co to? Gumki jakoweś!
Po co mi one? Teraz są nowe…

Wyrzucam takich szpargałów kupę,
tu nie są nieważne, bo ja chcę lupę.
Miałam ją kiedyś (w innym feng szui*?),
teraz jest tylko po niej etui...

* - w innej przestrzeni, np. w innej torebce

© Elżbieta Żukrowska 17.06.2018.
fot. własna

poniedziałek, 25 czerwca 2018

*** (w pamięci wciąż...)




***

w pamięci wciąż mam twoje słowa
obłok czerwonych westchnień
za nim nie ma już nic
przestrzeń pozbawiona uczuć
wymyta deszczem
spalona piorunem
więc po co twój dotyk na biodrach
albo głębia spojrzenia
rajskie jabłuszka na stole
jako zapowiedź obfitości
której już być nie może
nie będzie
odkąd spowiedź
zmieniłeś na płaski fałsz
szpaki
śmiały się z nas ironicznie

© Elżbieta Żukrowska 21.06.2018.
fot. z internetu

niedziela, 24 czerwca 2018

NIE GEJSZA


#plaża_UoP
(warsztatowy plażing)

Nie gejsza

Nad słony Bałtyk raz się wybrałam
podziwiać klify, łagodną falę.
Morze szumiało, ja się kąpałam,
iż było dobrze - więc się tym chwalę.

Zaległam później na mym kocyku,
niechby słoneczko brzuszek liznęło.
Mewy krzyczały, chmurki w zaniku,
a obok jakieś ciało... cmoknęło!

Podniosłam w górę jedną powiekę,
głowę skłoniłam nieco na boczek:
na łokciu wsparty, we mnie wpatrzony,
leżał na plaży jakiś wymoczek...

Smutno mi bardzo, że ma figura
nie wabi nigdy najprzystojniejszych.
Posiadam z dawna taki anturaż...
Widocznie nie mam w sobie nic z gejszy...

© Elżbieta Żukrowska 24.06.2018.
fot. Pixabay

MORZE SZUMI


#plaża_UoP
(warsztatowe zabawy)

Morze szumi

Morze szumi, mewa skrzeczy,
złoty chłopak plażą leci.
Tu dziewczyny, tam mamuśki,
czasem olśnią go cycuszki!

Aż przystanie, głowę zwróci,
lecz te "skarby" to nie uszy
i już z nowa są schowane,
a on przecież nie jest chamem...

Nawet myślał o Chałupach,
lecz czy warto tak się zmuszać?
Choć kobitki... Królu złoty!
Wstyd pokazać im "klejnoty"...

© Elżbieta Żukrowska 24.06.2018.
fot. śmieszne zdjęcia, fotki i obrazki

*** (Wiem.Rozpędzam się...




***

Wiem.
Rozpędzam się jak kula. Mknę.

Zdobywam wszystko,
co jest do zdobycia.
I rozświetloną
wystrzelam rakietę.
Jestem. Tylko brama nie ta.
I obraz niewłaściwy. Czas pokroił fakty.
Na tiulowej firance zawiesił medale.
Trzasnął trzcinką po głowie.
Nic nie jest wspaniale.
Gruszki spadły dziś z wierzby,
generał trzeźwieje! A na wschodzie?
Już pora. Chyba właśnie dnieje.
Czas do domu.
Ostatni kieliszek pijany.

Czas...

© Elżbieta Żukrowska 17.06.2018.
fot. z internetu

sobota, 23 czerwca 2018

HELLO!




#plaża_UoP
(wiersz warsztatowo-frywolny ciupeczkę)

Hello!

Piszę do ciebie na piasku, na plaży,
katedro mych pragnień, obiekcie mych marzeń!
Że słońce gorące, a piasek chłodnawy,
że morze szumiące, a czas niełaskawy,
samotność kapryśna, łza w oko zagląda,
a ja, tak niepyszna, czy mogę być BONDA?
Włosy mam... No mam. Podobnie cycuszki.
I nogi dość długie, kręgosłup krzywiuśki...
Za to równe ząbki. I pierwszej białości.
A Bozia mi dała też zgrabne krągłości....
To leżę na plecach, to bikini zmieniam,
niech widzą chłopaki, co jest, czego nie mam.
A potem na kocyk w meduzy się kładę,
olejkiem czasami to-owo wygładzę...
Niech zalśni, niech kusi, niech krew czasem wzburzy,
a co było małe, niech zrobi się duże!
Przeciągam się błogo w słonecznych promieniach
- chłopaki do boju! - za darmo nic nie ma!

© Elżbieta Żukrowska 23.06.2018.
fot. Piksabay

NADMORSKI PLENER


#plaża_UoP

Nadmorski plener

Skarbie najdroższy - mówiłam do niego -
pakując do torby ręczniki, kocyki,
jeszcze parawan, sam wiesz, dlaczego,
pięć tubek z olejkiem - ogłuchłam na syki.

Nie wielbłąd (a jednak!)! Mój facet na plażę,
co osprzęt zanosi, wodę i przekąski.
Po lody pobiegnie, zimną colę z marzeń,
a sam nie zaginie, choć piasek jest grząski.

Nagle osłupiałam - co za ciacho obok!
Uda jego przecież są jak marmurowe!
Plecy atletyczne, owłosienie ciemne,
tylko twarz swą ukrył gdzieś pod parasolem.

Jeszcze mierzę wzrokiem - jest metr dziewięćdziesiąt,
gdyby tak do tego miał lat ze trzydzieści...
Lecz jedno co dziwne, że taki samotny,
a w słońcu się grzeje niczym stare kości...

Mój podręczny wielbłąd grajdołek szykuje,
smaruje mi plecy oliwką lub kremem.
Książka? Kropla senku? Cudownie bez chmurek!
Za to całą sobą wtapiam się w ten plener.

© Elżbieta Żukrowska 18.06.2018.
fot. z internetu

piątek, 22 czerwca 2018

Środa - 60 zł za 1 kg (17 - ostatni)






Z życia wzięte ( 17 - ostatni)

Środa - 60 zł za 1 kg
(czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

Ledwie wchodzimy do pokoju, a Olek już mnie obejmuje i całuje. Uwalniam się z jego objęć, idę do toalety. Potem sprawdzam, czy moje spódnice choć trochę się rozprostowały - nie jest źle! Olek otwiera szeroko okno, słychać śpiew ptaków, których nie umiem nazwać.
- To wilga - mówi Olek. - Niedługo będzie deszcz.
- Zaraz - teraz, czy jutro?
- Zaczyna na trzy dni przed deszczem. Nie wiem kiedy zaczęła, bo dopiero przyjechaliśmy. Ale jest tak upalnie, że jeszcze dziś w nocy może być burza.
- Boję się burzy. - Mówię zgodnie z prawdą.  Jako około dziesięcioletnia dziewczynka widziałam kobietę w którą uderzył piorun. Straszne.
- Będę ciebie mocno przytulał - obiecuje Olek. Kładę się na moim łóżku, a on natychmiast kładzie się obok. - Pokażę ci jak...
Zbyt szybko trzeba wstać i szykować się do wyjścia. To zajmuje mi trochę czasu. Błażej przynosi nam kanapki. Z mojej przekładam wędlinę na kanapki Olka. Wystarczy mi żółty ser. Popijamy sokiem owocowym z kartonu. Umawiamy się o dziewiętnastej na dole. Kiedy wreszcie schodzimy na dół - wygląd Celiny natychmiast kojarzy mi się ze srebrną rybką. Jest najmłodsza z nas, najpiękniejsza, najbardziej elegancka, s r e b r n a,  i owinięta do pasa granatową siatka. Wygląda przecudnie! Lusia jest w stonowanych szarościach, a ja w falbaniastej spódnicy i fioletowym topie. Mam też różowe korale. Maleńkie. Chłopaki w dżinsach i koszulach z serii "pod krawat", ale porozpinanych, z pozawijanymi rękawami. Prezentują się bardzo elegancko.
- Kamil (brat) napisał do mnie, że mamie się pogorszyło - mówi mi szeptem Lusia.
- Odpowiedziałaś mu?
- Tak. Napisałam, żeby tym bardziej zadbał o mamę.
- To może być zwykłe kłamstwo.
- Tak sądzę. Ale nawet gdyby - on też jest jej dzieckiem. Nie tylko ja.
Cieszy mnie taka postawa Lusi. Dość już tego biegania na każde skinienie palcem!
- Chodź - przywołuję do nas Celinę. Zależy mi na tym, by nie czuła się wyobcowana. - Jak się czujesz? Bo wyglądasz bajecznie!
- Myślisz, że mogę się spodobać Mateuszowi? - pyta z drżącym, nieporadnym uśmiechem.
- Już się podobasz - zapewniamy ją obie z Lusią jednocześnie i całą nasza trójka wybucha serdecznym śmiechem. A chłopaki chcą znać powód. Nie mówimy, droczymy się z nimi. - Dawno znasz Mateusza? - pytam Celinę dyskretnie.
- Kiedyś ci opowiem. To raczej długa historia.
- To i znajomość długa.
- Niekoniecznie...
Ruszamy. Olek obejmuje mnie ramieniem. Cudownie! Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie ośmieliłabym się tak paradować z nim po naszym miasteczku.
- Makowa Panienko - Olek mówi mi niemal do ucha - bardzo cię proszę, nie tańcz z obcymi facetami. Przed chwilą zdałem sobie sprawę, że jestem o ciebie potwornie zazdrosny!
Nie wierzę mu i dlatego się droczę:
- Nie możesz mnie tak ograniczać!
- Ależ mogę! Jesteś formalnie moją narzeczoną. Powiemy im o tym?
- Tylko pod warunkiem, że w tancbudzie będzie szampan.
- Świetny pomysł. A patrzyłaś w kalendarz? Chodzi o termin ślubu.
- Nie, nie patrzyłam. Ale albo ostatnia sobota sierpnia albo pierwsza sobota września.
- Jestem za. A jaki ślub? Cywilny czy kościelny?
- Kościelny. To jest konkordatowy.
- Doskonale. Mam być w garniturze czy w dżinsach?
- Wystarczą nowe dresy.
Śmiejemy się oboje. Ale już dochodzimy do knajpki z orkiestrą. Chłopaki kupują bilety. Dostajemy stolik przy oknie i z dala od orkiestry. Olek idzie do bufetu sprawdzić jakie są alkohole. Przy sąsiednich stolikach już siedzą ludzie w naszym wieku. Generalnie na razie jest mało klientów. Olek wraca do stolika z daleka kiwając głową - zatem będzie szampan. Po piętnastu minutach kelner przynosi nam szampana i dużą miskę truskawek w czekoladzie. Otwiera szampana z delikatnym puknięciem i "dymkiem". Towarzystwo dopytuje się, co to za okazja. Olek patrzy na mnie. Nic nie mówię, tylko pokazuję rękę z pierścionkiem. Składają nam życzenia, wiwatują, całują, obściskują. Mówię, że dziś tańczę wyłącznie z Olkiem, żeby nikt nawet nie próbował. Olek zadowolony śmieje się szeroko. Mam wrażenie, że Celina smutnieje. Lusia kilka razy podkreśla, że bardzo się cieszy. Pijemy szampana i idziemy tańczyć. Ciągle jest mało ludzi, ale my, to znaczy Olek i ja, nie szalejemy na parkiecie. Wszystko tańczymy jakby w zwolnionym na pół rytmie. I jest dobrze.
Później chłopaki zamawiają drinki i półmiski z przekąskami. Wszędzie jest mięso, mięso, mięso...
Pytam kelnera, czy jest coś wegetariańskiego. Po piętnastu minutach przynosi mi trzy roladki zawinięte w liście kapusty pekińskiej. Każda ma inny smak. Dominują sery, kukurydza i majonez. Są pyszne! Olek podkrada mi po kęsie każdej. Kiwa z uznaniem głową.
Po godzinie, a może dwóch kelner pyta, czy może podać mi roladki z wędzonym łososiem. I znów przynosi smakowite maleństwa. Moi przyjaciele też chcą takie! A kelner odchodzi zadowolony. I wraca z półmiskami.
Alkohol trochę już mi szumi w głowie. Rada bym wyjść na powietrze. Zabieram Mateuszowi partnerkę, najpierw wchodzimy do toalety. Celina też jest lekko podpita i chyba coraz smutniejsza, choć usiłuje panować nad tym. Pytam ją, co się dzieje, kręci przecząco głową. Jednak wiem, że jeśli z niej tego teraz nie wyduszę - to później nie będę miała szans. Podpita i smutna powie mi więcej niż trzeźwa. Więc osaczam ją następnymi pytaniami. Wychodzimy z toalety. Olek czeka na nas tuż przy wejściu. Idziemy w stronę morza. Noga za nogą.
- Celinko, powiedz - proszę obejmując ją ramieniem. - Może uda mi się pomóc. Jestem najbliższą sąsiadką Mateusza i dużo o nim wiem. Mam tysiąc okazji, by optować u niego w słusznej sprawie. Ale muszę wiedzieć o co chodzi.
Celina uparcie milczy. Nagle niebo staje całe w ogniu, pokreślone zygzakami piorunów. Tylko grzmotu nie słychać. Oglądam uważnie niebo - burza wydaje się być daleko. Idziemy dalej spacerowym krokiem. Olek prawdopodobnie nie rozumie, o co tu chodzi, ale dyskretnie milczy.
- Mateusz ma ze mną syna. I nawet o tym nie wie. - Celina kurczowo trzyma mnie za ramię. - Jak mam mu o tym powiedzieć? No jak? Mały Mateusz ma już prawie sześć lat! Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie mieliśmy do siebie żadnych namiarów. Aż teraz dopomógł nam przypadek. Chcę go odzyskać. Dla siebie i dla małego Mateusza.
- Pomogę ci - mówię impulsywnie, choć zupełnie nie wiem, jak to można zrobić.
- Ja też ci pomogę - mówi bardzo serio Olek. - Wierz mi - każdy facet chce mieć syna. Ale teraz wracajmy i zabierajmy tamtych do ośrodka. Mamy mniej niż pół godziny.
Celina szlocha. Nie może się powstrzymać. Wtula się na chwilę we mnie, a później wygrzebuje z torebki chusteczkę. Pomagam jej się powycierać, tak aby nie zniszczyć całkowicie makijażu.
- Będzie dobrze - zapewniam Celinę i wracamy do stolika.
Nasi tańczą nieświadomi burzy, a orkiestra jest dość głośna. Mateusz pojawia się przy nas niemal błyskawicznie i natychmiast przytula do siebie Celinę.
- Coś się stało? - pyta.
- I tak, i nie - odpowiada za Celinę Olek. - Musimy zwijać się do domu. Burza jest bardzo blisko.
- Właśnie uregulowałem za nasz stolik - mówi Mateusz. - Możemy w każdej chwili iść.
Patrzę na zegarek - już po jedenastej! A jeśli nam zamknęli ośrodek?? - martwię się na głos.
- Nie zamknęli. Rozmawiałem w recepcji. - Olek jak zwykle jest zapobiegliwy.
Dołączają do nas Lusia z Błażejem. Kto ma - to jeszcze coś zjada i pogryza. Ja - ostatnie truskawki. Wreszcie się zbieramy i wychodzimy. Zastanawiam się, kiedy porozmawiać z Mateuszem. Celinie się śpieszy. Ale tu nie ma jak! Takich spraw nie załatwia się na łapu-capu. Biorę Celinę pod ramię.
- Powiedz mu. Tak zwyczajnie i po prostu. Mnie też się wydaje, że on ucieszy się z syna. Zwlekanie nic ci nie da, oprócz narastającego stresu. Powiedz mu zaraz, jak wrócicie do pokoju. Powiedz mu, że masz dla niego ważną wiadomość. Masz zdjęcia syna? To pokaż mu. I powiedz mu, że go kochasz. To znaczy dużego Mateusza. Ty go nigdy nie przestałaś kochać.
- Dobrze, tak zrobię - odszeptuje mi Cecylia, wcale nie jestem pewna, czy tak postąpi. Trzęsie się jak osika. A ja czuję, jak trzeźwieję patrząc na niebo cięte raz na raz za razem błyskawicami. Mocno, niskimi tonami dudnią grzmoty.
Ostatni odcinek drogi przebiegamy, ale w ten sposób unikamy deszczu.
- Zdążyli państwo - cieszy się pracownik ochrony zamykając za nami wszystkie zamki. - Już mam gości w komplecie. Czy będą państwo potrzebować czegoś z samochodu? Bo za chwilę także i te drzwi zamkną. W razie czego otworzę, bo nie będę spał, ale muszę wędrować wokół dla bezpieczeństwa. Mam na imię Stanisław, w razie czego proszę wołać.
- Dużo jest gości? - pyta Olek.
- Chyba około setki. To mniej niż połowa miejsc.
- A są odgromniki?
- Oczywiście! - pan Stanisław jest lekko zgorszony.
Życzymy mu dobrej nocy i odchodzimy.
W pobliżu naszych drzwi Olek zatrzymuje Mateusza i cicho o czymś rozmawiają. Olek orientuje się, że nie mam klucza od pokoju, podchodzi, otwiera mi drzwi i wraca do Mateusza. Przychodzi po kilku minutach. Ja w tym czasie odpinam z agrafek kieszenie spódnicy - w jednej była komórka, a w drugiej w woreczku foliowym kilka przypiętych do spódnicy banknotów - takie zabezpieczenie na wszelki wypadek. Odwieszam spódnicę do szafy, rozbieram się pośpiesznie, chwytam w biegu szlafrok i znikam w łazience. Olek wchodzi do pokoju, gdy już jestem pod prysznicem. Sygnalizuje to specjalny podmuch wiatru.  Mam zamiar się pośpieszyć, ale jest mi tak dobrze w strugach wody, że chcę sobie jeszcze dać minutkę lub dwie. Przez szum wody przebija się pukanie do łazienki. Nie jest zamknięta na zatrzask, więc po chwili słyszę, jak Olek otwiera drzwi i pyta, czy może wejść.
- Nie możesz! - odkrzykuję. - Poczekaj na zewnątrz.
- Nie mogę! - odpowiada i po chwili już jest obok mnie w strumieniach wody.
Jestem zaskoczona. Czuję, jak Olek wylewa mi coś na włosy - szampon? - i myje je delikatnie. Prosi, bym trzymała się poręczy. Myje mi włosy i ramiona, plecy, pośladki. Cały czas jestem odwrócona do niego tyłem i już nieprawdopodobnie pobudzona. Spłukuje ze mnie pianę i zaczyna myć moje piersi. Przytulony do moich pleców wodzi rękoma po całym ciele. Moje podniecenie nieustannie wzrasta. Chcę się odwrócić do niego przodem, ale mi nie pozwala. Obie jego ręce są już na moich udach i dążą do tego szczególnego miejsca... Niewiarygodnie spragniona rozchylam uda, a on dotyka mnie tak, że po kilkunastu sekundach mam orgazm. Płaczę, szlocham, krzyczę. Zamyka moje usta swoimi i wolno obraca ku sobie. Zamieniamy się miejscami - teraz ja go myję, ale jestem oszołomiona po ostatnich doznaniach, na wpół przytomna. Myję mu włosy znajdując przyjemność w ocieraniu się o niego piersiami. To wszystko jest nieodpowiedzialne, roztętnione, szalone! Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Dobrze, że kabina jest mała i ma murowane ścianki. Chwilami trudno mi zachować równowagę. Wreszcie i ja myję jego klatkę i brzuch. nie mam odwagi sięgnąć rękoma niżej. Wstydzę się. Nie wiem, czy spełnię Olka oczekiwania... Jestem pełna wahań. Naprowadza moje ręce swoimi dłońmi... Jego Alik jest w pełnym wzwodzie, na baczność. Czuje pod palcami niewiarygodnie delikatną skórę. Podnieca mnie ten dotyk, chciałabym także patrzeć... Poruszam rękoma tak, by i jemu dać maksimum przyjemności. Czuję, jak Olek pręży wszystkie mięśni, jemu chyba też trudno jest być a takiej pozycji. Spowalniam moje ruchy, choć Olek najwyraźniej pragnie czegoś innego. Ale to tylko przyspiesza orgazm i czuję wytrysk na swoich dłoniach. Ni to krzyk, ni to jęk Olka jest stłumiony. Gwałtownie przywieramy do siebie, obojgu nam ciężko stać, spłukujemy się kolejno i wychodzimy z kabiny. Wycieram się pośpiesznie, byle jak i zawinięta w ręcznik kładę się na łóżku. Pół minuty później obok mnie kładzie się Olek.
- Dobrze ci było? - upewnia się. W zasadzie nie mam siły mówić. A on pyta dalej: - Chcesz więcej, czy chcesz spać?
Nie wiem, co chcę. Wtulam się w niego i bezładnie prześlizguję się palcami po jego ciele.
- Moja Makowa Panienka jest nienasycona, niezaspokojona, nadal mnie pragnie...
Pieści mnie przez połowę nocy, a kiedy burza przybiera gwałtownie na sile - wchodzi we mnie... I krzyczę wraz z burzą...
                               ______________________________________________

Rankiem wysyłamy swoim dzieciom zdjęcia i informację, że się zaręczyliśmy. Moje dzieciaki przyjmują to bardzo spokojnie, składają gratulacje. U Olka chyba nie jest tak gładko, ale nic nie szkodzi. To w końcu nasze życie. Ślub bierzemy pierwszego września. Tydzień po nas ślubują Celina i Mateusz. Mały Mateusz jest najszczęśliwszym dzieckiem na świecie!
Lusia jest wolna dopiero od dwudziestego sierpnia. I też jest szczęśliwa.
Uczę się grać na pianinie i sprawia mi to dużą frajdę.
Olek i ja. Ciągle nie wiemy, gdzie chcemy mieszkać. Jesteśmy trochę w jednym, trochę w drugim mieszkaniu. Najważniejsze jest jednak to, że jesteśmy szczęśliwi. Gdy zdarza się nam iść przez park - Olek zawsze mnie obejmuje...

© Elżbieta Żukrowska 21.06.2018.
fot. z internetu

NA PLAŻY KTOŚ SIĘ SMAŻY



#plaża_UoP



Na plaży ktoś się smaży...

To moje morze. Szumi przez zimę. Teraz się w morzu wreszcie rozpłynę.
Leżę na plaży. Brzuszek się smaży. Górą ptaszysko jakieś szybuje.
Obok facecik (dziś takich mało) opaleniznę też tu szykuje.
Jest też Rudzielec - klata z siłowni, zaległ na plaży, bo taki zdolny.
Siwy (Azjata?) pan tutaj przybył i z jasną laską próbuje. Gdyby...

O, Ten na pewno jest z Kalifornii! Równo spieczony, a ciało zdrowe,
może nie pięknie patrzeć na uda, lecz co tu gadać - są marmurowe!
Reszta mi gnie w fałdach ręczników, dwaj albinosi - pożal się Boże -
czy oni chociaż mają olejek? Rak czeka na nich w maków kolorze!
A te ręczniki... Rzecz niebywała! Każdy ma cudo dość osobliwe.
Leżaków mało, trochę kocyków, a co niektóry skrywa pięć piwek.
Na jednym gwiazdy i małe rybki, na innym rekina co kogoś goni,
tamten ma paski, dla niepoznaki są fale morza i ciemność toni...
Dzieci na plaży. Nad nimi mamy są niczym kwoki - tak zatroskane.
I bardzo słusznie, morze nie żarty, dzieci tu muszą być doglądane.
Jest pewien tato, co fosę kopie, kiedy już zamek dziecku zbudował.
Teraz mu flagę robi z papierka, bo przecież majtek własnych nie podarł...
A morze szumi, wzdycha, łaskocze... Wabi na głębię, aby popływać.
I w dali nawet żagiel łopocze, lecz chyba flauta, wiatru nie widać...

© Elżbieta Żukrowska 18.06.2018.
fot. z internetu

TURBECZKA





Turbeczka

Jesteś moja śliczna, cudna i niebieska,
w tak małej przestrzeni mało rzeczy mieszka.
Na początek proszę: sakiewka, dowody,
prawo jazdy i klucze do czerwonej skody.

Jest komórka i puder w starej puderniczce,
która jest niezbędna pudru miłośniczce,
lecz lusterko pękło, więc gumeczką spięte,
recepturki służą na każdym zakręcie.

Cóż tu jeszcze mamy? Bilety do kina!
Całkiem zapomniałam. Lecz która godzina?
Prawda, są sprzed roku, całkiem niepotrzebne.
O takie zbieractwo nie jest mi pochlebne…

Lecz czegóż ja tu szukam? I o co się troskam?
Śmieci wyrzucone, reszta może zostać.
Prawda, miałam tu jeszcze kalendarzyk stary.
W nim ważne zapiski. Nie ma. Takie czary…

© Elżbieta Żukrowska 17.06.2018.
fot. własna

czwartek, 21 czerwca 2018

*** (Jesteś moim...)





***

Jesteś moim nie do pary ptakiem
przerwaną drogą pełną złamań
muzyką tylko dla nieobecnych
ostatnim kieliszkiem szampana

Jesteś słońcem zgaszonym w morzu
oceanem spraw płynnych niemiłych
jesteś... byłeś... A dziś jedna z drzazg
znów mi się pod paznokieć wbiła...

© Elżbieta Żukrowska 17.06.2018.
fot. z internetu

środa, 20 czerwca 2018

ŚRODA - 60 ZŁ ZA 1 KG (16)




Z życia wzięte - 16

Środa - 60 zł za 1 kg
(- czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

Piątek rano. Tuż przed godziną ósmą.
Pakujemy się do trzech aut na moim podwórku. Boję się, by ktoś nie zobaczył Lusi. Odjeżdżają wraz z Błażejem jak najszybciej. Za nimi Mateusz. My na końcu.
Patrzę na Olka i czuję łzy pod powiekami. Fatalnie. Chandra nadal trzyma mnie za kark. Zmarnuję wszystkim wyjazd. Muszę się opanować.
- Co jest nie tak? - pyta Olek popatrując na mnie czasami. Jaki wszystkowiedzący! Skąd już wie!? - Jak się czujesz? - Nie wiem jak się czuję. Podle. Nie powinnam jechać. Nie powinnam nikomu zawracać gitary. - Panienko Makowa, spróbuj się rozluźnić. Przed nami kilka fajnych dni. Będzie miło. Będzie dobrze. Wierzysz mi?
Nie wierzę. Nie odpowiadam. Nie wiem, co mam myśleć. Dusza mi płacze! Nawet nie mogę wyzwać siebie od kretynek. Bo się zakochałam. O matko! Bo się zakochałam. Bo... to już... Nie dam rady udawać odważnej. Bardzo chcę, aby mnie teraz Olek przytulił. Teraz, w tym momencie. Wiem, że nie może. Nie daję rady utrzymać w zamknięciu łez. Odwracam twarz do szyby. Wycieram nos i jednocześnie te małe podłe zdrajczynie.  Wiem, że Olek co chwila popatruje na mnie. Nie mam pojęcia, co myśli, co może kombinować. Jest mi bardzo wstyd, że tak się rozklejam. Nie mogę przełknąć dławiącej goryczy. Skąd się ta małpa wzięła? Nie no, przecież wiem - z mojej niepewności. Nakazuję sobie spokój. Szukam czegoś przyjemnego. Byłam nieraz nad morzem. Musze opowiedzieć coś radosnego, pogodnego. I nagle staje mi przed oczyma obraz siebie w lustrze... To właśnie dziś stałam goluteńka po prysznicu przed dużym lustrem w mojej sypialni i tak wyraźnie zobaczyłam te wszystkie moje wałeczki, oponki, tłuszczyki i tym podobne... OSIEM KILOGRAMÓW NADWAGI. To stąd ten podły nastrój. Morze morzem, ale nirwany tam nie będzie. Nie będzie.
Olek uśmiecha się łagodnie, popatruje chwilami na mnie, a ja szukam dla siebie mysiej dziurki - zapaść się w nią, zniknąć, nie mącić w cudzym i własnym życiu.
- Nie mówiłem ci - zaczyna Olek i wolno sączy słowa - ale chyba mam jakiś dodatkowy dar i wiem, kiedy kobieta coś przede mną ukrywa. Szczególnie kiedy to coś jest przykre. Teraz powinienem zatrzymać auto i wziąć cię w ramiona, przepędzić wszelkie smutki, wycałować i dopiero wtedy jechać dalej. Nie mogę tego zrobić, bo jedziemy na trzy samochody, więc nie będziemy się szukać. Obiecuję ci za to, że przy najbliższej okazji zadbam o ciebie tak, że znów staniesz się radosna, pełna szczęścia. Mam nadzieję, że pomożesz mi w tym.
Takie sobie ględzenie, słowa pod publiczkę. Obietnice, które nie muszą się spełnić. Słowa, które mogą okazać się bez pokrycia...
- W porządku - opanowuję się. - Kiedy byłeś pierwszy raz nad morzem?
Olek uśmiecha się i opowiada o pierwszych koloniach. Włącza radio z cichą muzyką. Robi się milej. Czuję, jak się rozluźniam. Muzyka jest relaksująca, łagodna. Nie rewanżuję się Olkowi opowieścią, bo mam do załatwienia kilka spraw - esemesy do dzieci i rodziny, kilka rozmów telefonicznych. Widzę, że Olek się pilnie przysłuchuje mojej rozmowie z bratem... Telefonuję także do Małgosi-Tawułki. Ona jedna ma klucz od mego mieszkania. Proszę, by sprawdziła, czy wszystko dobrze i przy okazji podlała kwiaty. Mówię, że jest zakręcony zawór wody.
- To nie problem, wszystko pamiętam, nie musisz tłumaczyć - mówi Tawułka.
No i dobrze. Za to mówię, gdzie leżą kupione dla niej prześcieradła na gumce. Tawułka chce wiedzieć więcej, lecz urywam rozmowę zwyczajowym "dzwoń w razie czego". Ona życzy mi udanego wypoczynku. A ja wiem, że to właśnie jej taki wyjazd baaardzo by się przydał. Robię w myślach "rachunek sumienia" - to chyba już wszystkie sprawy. Finito! Ło-matko! Reniusia! Do niej wysyłam też esemesa, ale jestem pewna, że będzie chciała rozmawiać. Nie odbieram telefonu. Nie mam nic do dodania.
Mateusz telefonicznie zarządza "postój na siusiu". Jesteśmy wszyscy po kawie, więc nie ma co się dziwić. Zjeżdżamy na pierwszą stację paliw. Mamy dobry czas, nie musimy się śpieszyć. Błażej twierdzi, że już jest głodny, bo nie bardzo miał czas na śniadanie. Mamy kanapki, nie musimy nic kupować. Omawiamy dalszą trasę. Lusia niemal na ucho zwierza mi się, że brat bombarduje ją esemesami.
- Coś konkretnego?- Pytam na wszelki wypadek.
- Nie.
- To daj mi swój telefon, przynajmniej będziesz spokojniejsza. Albo przynajmniej go wyłącz.
- A masz numer Błażeja?
- Teraz już mam.
Pozostali panowie też nabierają apetytu i nasze kanapki elegancko znikają.
- Może i ja coś zjem - decyduje się jakoś niemrawo Lusia.
W tym układzie też jem - ciemny chleb z masłem i zagryzam rzodkiewkami. Natomiast piję bardzo oszczędnie, nie chcę już biegać po obcych toaletach.
Jedziemy dalej. Trafiamy na roboty na drogach, co spowalnia ruch, jednak nie jest to bardzo długi odcinek. Radio gra cały czas, Olek jest skupiony na drodze, a ja sobie wyobrażam jak będzie nad morzem. Wreszcie Międzyzdroje. Jedziemy za Mateuszem jak najbliżej mola, dalej idziemy pieszo, to już niedaleko. Celiny jeszcze nie ma, więc pstrykamy sobie fotki i zachwycamy się morzem. Pogoda jest umiarkowana, wskazany długi rękaw, bo wiatr raczej chłodny. Wreszcie Celina melduje się w umówiony sposób i jedziemy do śródmieścia na spotkanie. Chwilę później witamy się z nią. Mateusz pomaga przenieść rzeczy Celiny do swego samochodu, a kuzynka Celiny odjeżdża. Celina ma może trzydzieści pięć lat. Subtelna, naturalna blondynka. Jest ubrana na sportowo. Makijaż bardzo delikatny. Przepiękny uśmiech! Wydaje się być osobą bardzo skromną. Kilka razy przypominamy jej, by mówiła nam po imieniu, a ona mimo woli wraca do formy "pan, pani". Rozmawiamy stojąc przy samochodach. Wreszcie jedziemy, a Mateusz znów prowadzi. Droga zajmuje nam całkiem długą "chwilę", wreszcie jest nasza "Villa Wilków Morskich". Jesteśmy przed czasem, bo doba hotelowa zaczyna się o czternastej, a dopiero dochodzi dwunasta. Jednak pokazujemy się w recepcji, korzystamy z toalety i idziemy nad morze. Szkoda każdej chwili. Do plaży mamy bliziutko, bierzemy ze sobą tylko dwa koce. Plaża jest szeroka, morze szumi, kilka osób na leżakach się opala. Piasek jest zimny. Panowie składają koce w cztery warstwy na długość, układają je obok siebie pod kątem ostrym, abyśmy mogli patrzeć na morze. Rozsiadamy się, Mateusz odważnie zdejmuje podkoszulkę. Nie mamy ze sobą żadnych kremów z filtrem. Siedzimy i gadamy. To znaczy ja nie gadam. Siedzę na skraju po prawej stronie, obok mnie z lewej siedzi Olek. Jest mi dobrze, wystarcza mi szum morza i dotyk Olkowego ramienia. Chętnie bym usnęła. Błażej z Mateuszem ścigają się w opowiadaniu dowcipów.
- Nie mówcie wszystkich - prosi Celina. - Zostawcie coś na jutro.
Olek wstaje i robi zdjęcia. Prawdziwym aparatem. Chłopaki zmieniają się przy aparacie, bo każdy chce mieć kilka fotek ze swoją partnerką. A ja robię kilka zdjęć morza i plaży i wysyłam ememesami do moich bliskich. Na koniec proszę, by Lusia zrobiła zdjęcia moją komórką Olkowi ze mną oraz całej grupy. Obcy chłopak robi kilka ujęć nas wszystkich. Potem oglądam, które jest najlepsze i wysyłam do Małgosi, dodając, że w takim towarzystwie się teraz obracam. Podobnie wysyłam do mego rodzeństwa, niech wiedzą, że naprawdę szumi mi Bałtyk, a gębę mam szeroko uśmiechniętą. Teraz czas nam minął błyskawicznie, więc wracamy do naszych Wilków - jak skrótowo nazywamy ośrodek. Przez najbliższe dwie godziny kokosimy się w recepcji, w pokojach, z bagażami. W holu na naszym piętrze jest duża lodówka, w której składamy nasze smakołyki (koniecznie podpisane!). Umyci i przebrani idziemy na obiad - to znaczy szukamy smażalni ryb lub placków ziemniaczanych. Znajdujemy nawet ogródek ze stolikami i wszyscy zamawiamy flądrę oraz frytki. Jest ledwie umiarkowanie dobra. Mateusz na koniec pyta ekspedientkę, czy jutro będzie lepsza, bo jeśli taka sama to nie przychodzimy. Kobieta oblewa się pąsem. Wracamy do Wilków na dłuższy odpoczynek. Olek wpada na pomysł, by porozmawiać z naszą recepcjonistką o okolicznych atrakcjach, także kulinarnych i dansingowych. Owszem, wieczorem są niedaleko tańce dla starszych osób. Młodzież bawi się gdzieś indziej. Tak, wszyscy chcemy na wieczorne tańce! Ale teraz trzeba trochę odpocząć. Dużo odpocząć. Olek po drodze bierze z lodówki smalec - niech się  "ociepli" przez godzinę lub dwie w pokoju. I starannie zamyka drzwi na klucz. No tak - mogłam się tego spodziewać! Siusiu i mycie. Przebieram się w zwykłe spodenki i podkoszulek. Olek już leży na wznak na swoim łóżku. Żadnego całowania, przytulania, żadnych umizgów! A ja zastanawiam się, co dalej. Wyłączam telefon. Olek patrzy za mną głodnym wzrokiem. Jestem jednym wielkim drżeniem. Boję się niewłaściwych gestów i niepotrzebnych słów. Boję się o to, co tak pięknie rozkwita między nami... Trudno, raz kozie śmierć. Kładę się koło niego, obejmuję go, wtulam się. Przygarnia mnie mocno, coś szepcze we włosy, ale nie słyszę. Gładzi mnie po plecach. I już jest bardzo delikatny, czuły.
- Bałem się, że nie przyjdziesz, że się nie odważysz - mówi zaglądając mi w oczy.
Unosi się na łokciu, całuje moje oczy i... wstaje. Jestem zaszokowana, ale milczę. Czegoś szuka w swoim bagażu i wraca do mnie. Klęka przy łóżku. Bierze moją lewą rękę i bez słowa nakłada mi na palec pierścionek.
- Kocham cię. Kocham cię całym moim sercem. Jesteś moja. Na zawsze - mówi i całuje moje obie ręce, a potem w usta, delikatnie, czule, subtelnie. Chcę zarzucić mu ręce na szyję, ale mi nie pozwala, ciągle trzyma mnie za obie ręce. - Czy ty się z tym zgadzasz? Czy i ty tak samo myślisz?
- Tak. TAK! TAK - NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE!
Dopiero teraz Olek spada na moje usta z żarem i mocą. Wiję się w jego objęciach. Ale on znów wszystko spowalnia. Obchodzi łóżko dokoła i kładzie się na poprzednim miejscu. Znów jest łagodny i ciepły. Gładzi moje plecy i ramiona.
- Musimy odpocząć - przypomina z filuternym spojrzeniem.
Jest mi tak dobrze, że nie znajduję słów. Zaskoczył mnie, zaszokował, oszołomił. Oglądam pierścionek - złoty, z dużym, płaskim, różowym oczkiem, otoczonym jakby złotą koroną. Tak się składa, że mam już jeden z różowym oczkiem. Olek nie mógł o tym wiedzieć, bo go nie nosiłam. Założyłam dopiero na ten wyjazd. A drugi z żółtym oczkiem. Oba kupiłam sobie sama. Na czterdzieste i na pięćdziesiąte urodziny. Nie opowiadam o tym. Nikomu. Oba ślicznie wyglądają na opalonej ręce. Pierścionek od Olka jest zdecydowanie ładniejszy. I droższy. Śliczny. Baaardzo mi się podoba!
- Przytul się - mówi, choć już bardziej przytulić się nie można. Kładę nogę w poprzek jego ud. - Może uda nam się chwilę przespać.
Jestem przekonana, że nie usnę, a zapadam w sen nie wiadomo kiedy. Ostatnią myślą jest, że powinnam powiedzieć Olkowi, że też go kocham.
Budzimy się po szesnastej. W każdym pokoju jest czajnik elektryczny. I telewizor. Zestaw leżaków, koce plażowe, wiatrochron. Robię termos kawy. Bez śmietanki. Puka do nas Lusia.
- O, kawą pachnie. Ja też mam termos, to zrobię herbatę. Mateusz sugeruje, aby podwieczorek zjeść na patio.
I dobrze. Będzie bliżej po ogórki kiszone. Mam nadzieję, że są dobre! Przebrana "na wychodne" schodzę na dół. Rzeczywiście następuje prawdziwe obżarstwo. Ogórki robią furorę! Chłopaki mają także gorzałkę, ale pijemy "po cichu", bo nie wiemy, czy tu wolno. Jakoś nikt nam nie zwraca uwagi. Ku mojemu zadowoleniu panowie przestają po pierwszej butelce.Tylko Celina i ja jemy powściągliwie. Mamy zasób papierowych talerzyków i plastikowych sztućców. Pod koniec biesiady przynoszę ciasto z truskawkami i bitą śmietaną. Wow! Są nawet okrzyki! Wreszcie sprzątamy, stolik wycieramy do czysta wilgotnymi ściereczkami. Jest idealnie. Wychodzę na krótko z ośrodka. W pobliżu, dosłownie za drogą, jest sklepik zaopatrzony chyba we wszystko! Kupuję aż czterdzieści dwie pocztówki i tyleż znaczków. Moje towarzystwo siedzi w holu przy stoliku. Nie wybierając daję każdemu po jednej kartce i znaczku.
- Ale ja nie mam do kogo pisać - buntują się zgodnie Błażej i Olek.
- Zaraz, zaraz! To ja decyduję do kogo piszecie! Ty do Marianka, a ty do wspólnika. Lusia - ty do brata. Mateusz - do swojej chrzestnej matki. Celina, ty musisz sama wymyślić. A ja piszę do koleżanki. Uwaga - jutro też będziemy pisać. Mam zapas kartek na tydzień.
- A co ja mam do Marianka napisać? W życiu do niego nie pisałem!
- Pora zacząć. Prawdopodobnie on nigdy nie dostał od nikogo listu. Zmień to!
Już widzę, że Olkowi pomysł się podoba, lubi sprawiać bliźnim przyjemność.
Kubki już pomyte, kartki wypisane, idziemy nad morze, a wcześniej ktoś wrzuci kartki do skrzynki. Pytamy w recepcji, gdzie najbliższa skrzynka - za rogiem. Ruszamy całą zgrają. Wszystkie kartki trzyma Celina, proszę, by mi je pokazała. Jest niechętna temu, jednak podaje mi komplet. W ułamku sekundy widzę, że napisała do Mateusza Czerny ze Świnoujścia... Ale wyławiam kartkę Olka i dopisuję "z Mirką". Pokazuje Olkowi, a on szczerzy zęby w uśmiechu. Wszyscy mamy dobre humory. Przez dobrą godzinę spacerujemy nad morzem. Jestem już zmęczona, a tu nie ma gdzie usiąść, piasek jest zbyt zimny. Czuję się wyluzowana, ale przede wszystkim szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Na moją prośbę Olek fotografuje moją komórką pierścionek zaręczynowy (oczywiście wraz z moją ręką), a potem Lusia jeszcze pstryka nas tak twarz przy twarzy, radosnych i uśmiechniętych. W tle mamy morze. Szumi nam cały czas.
Celowo robię małe zamieszanie tak, abyśmy nie szli parami. Idę jakiś czas z Celiną i pytam, jak się czuje. Podpytuję też ją, czy wie, jak mamy się ubrać na tańce. Ale nie wie. Podobno bardzo dawno nie była na tańcach. Wierzę jej. O to samo pytam Mateusza. Odpowiada, że pełen luz. Absolutna wolność. Hm...
- Jak na nazwisko ma Celina - pytam, gdy zostajemy nieco z tyłu.
- Czerny. A co?
Nie wiem, co mam powiedzieć. Jakoś głupio zdradzać mi czyjeś sekrety.
- A nic. Chciałam wiedzieć. Znasz jej rodzinę?
- Tyle, co z opowiadań. Mieszka z rodzicami, ma rodzeństwo, ale ono już dawno na swoim. Celina jest najmłodsza.
- Dlaczego nie wyszła za mąż?
- Tego nie wiem.
- Spróbuj się dowiedzieć. To ważne. Dla ciebie.
- O key.
Dołączamy do swoich połówek. Błażej się wygłupia, opowiada "ilustrowane" dowcipy, jest wspaniale rozbawiony, rozśmiesza nas wszystkich. Ludzie oglądają się za nami, a nam to wcale nie przeszkadza. Kierujemy się w stronę Wilków. Znów chcemy odpoczywać. Przecież o dziewiętnastej idziemy na tańce!

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 20.06.2018.
fot. wlasna

*** (kocham cię...)


***

kocham cię
za wczoraj
za jutro
za dziś
za twoje oczy
za twoje ręce
za twoje usta
kocham cię
za nic
i
za wszystko

© Elżbieta Żukrowska 2.06.2018.
fot. własna

wtorek, 19 czerwca 2018

ŚRODA - 60 ZŁ ZA 1 KG (15)




Z życia wzięte - 15

Środa - 60 zł za 1 kg - 15
( - czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

Środa - wieczorem.
Udało mi się ogarnąć większość spraw:
- Lusia idzie jutro do pracy, po się zamieniła z koleżanką,
- ordynator, opiórkany przez dyrektora ZOZ, zakazał wyprawiania imienin na terenie szpitala,
- pranie się pierze jedno za drugim, bo nie ma wyjścia,
- nad morze ruszamy w piątek rano,
- każdy dostał przydział rzeczy do zabrania lub do załatwienia,
- dziecięce ciuszki zostały dostarczone do Ewy.
Teraz siedzę i myślę o czym zapomniałam. Nie przypominam sobie, bym żyła w takim przyspieszeniu.
Wieczorem Mateusz woła mnie do siebie.
- Jest sprawa - mówi, a ja aż truchleję. - Chodzi o Celinę.
- Coś z nią nie tak?
- To sprawa rodzinna, której się strasznie boję. Nie mam z kim pogadać. Nie mogę z kumplami ani z rodziną.
- Mów wreszcie.
- Znam Celinę sprzed kilku lat. Może ośmiu. A może tylko pięciu. Nie pamiętam. Miała wtedy inne włosy i inne imię, ale to tylko farba i pseudonim. Nie mam wątpliwości, że ją znam. Że byłem z nią blisko, no wiesz... Po co ci to wszystko gadam... Mirka... Nie wiem, co myśleć. To ona naciska na spotkania, a chciałbym i się boję. Mam wrażenie, ze coś się za tym kryje.
- Facetem jesteś! Nie bój się.
Mateusz obie dłonie zanurzył w swoich włosach, był maksymalnie spięty.
- Co się może za tym kryć?
- A dobrze wam było?
- O ile pamiętam, to więcej, niż dobrze. Zupełnie nie wiem, czemu nie pociągnąłem tego dalej. Nie mieliśmy swoich namiarów. Nie mogliśmy się od nowa spiknąć. Czegoś zabrakło.
- A co o niej wiesz?
- Nic nie wiem. Tyle, że mieszka w Świnoujściu, a może tylko gdzieś blisko. I że ma około trzydziestu lat. Może trochę mniej, może trochę więcej.
- Kim jest z wykształcenia? Gdzie pracuje?
- Nie mam pojęcia.
- Podoba ci się?
- Bardzo. Ale wiesz... A jeśli ona chce ślubu?
- Tak z marszu?
Przyznaję - mnie też to zatkało. Mateusz dalej czochra swoje włosy, a ja nie mam pojęcia, czego chce ode mnie.
- Dlaczego ciągle jesteś kawalerem?
Mój sąsiad wgapia się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy. Wreszcie kładzie ręce na swoich udach, oddycha głęboko i wyznaje:
- Byłem już bliski ślubu. Ona już nawet była w ciąży. Ze mną. Ale się wycofała. Skłamała, że to nie moje dziecko. Wiedziałem, że kłamie, ale byłem za głupi... Urodziła i wyszła za innego. Nawet alimentów ode mnie nie chciała.
- Tu, w naszej mieścinie?
- Tak. Więc lepiej nie będę mówił o kogo tu chodzi.
- A dziecko?
- Syn. Był, ale już go nie ma. Miał wtedy szesnaście lat... U nas umiera się na raka, na coś związanego z układem krążenia i z powodu wypadku. Prawda? A on zmarł na grypę. Rozumiesz? Na zwykłą grypę, nawet nie na ptasią. Ile osób w Polsce umiera na grupę? Znasz jakieś statystyki? Kamil - tak mu dała na imię - miałby teraz dwadzieścia jeden lat. Nie mów o tym nikomu, proszę. Jesteś jedyną osobą, której to opowiedziałem. Nawet z rodziny nikt nie wie.
Słucham Mateusza i zupełnie nie wiem, co mam mu powiedzieć. Po co on mi opowiada taką smutną historię? I jaki to ma związek z Cecylią? Nie, z Celiną.
- Wyspowiadałem się i jest mi lżej. Strasznie długo to w sobie nosiłem... A jeśli Celina zechce ślubu?
- To się z nią ożeń. Co stoi na przeszkodzie?
- Nie wiem. Nie znam jej. Mam nadzieję, że pomożesz mi ją ocenić.
- Chyba zwariowałeś! W życiu nie będę radziła komuś żeniaczki. Albo ją odradzała. To musi być twoja decyzja.
- Nikt mnie nie nauczył dobrego podejścia do tak poważnych spraw. Z autami jest prościej. I z sytuacją na drodze. Są twarde reguły. Wystarczy się do nich stosować. Ale kobieta? Jakie reguły stosuje się do kobiet?
- Reguły? A słyszałeś coś o tym, że trzeba słuchać głosu serca? Nie mylić z pożądaniem!
Kiedy wreszcie wracam do siebie sama myślę, że to może ja mylę uczucia z pożądaniem. Jestem jak wygłodniała lwica... Co jest miłością a co seksem?
Lusia już śpi. I dobrze. Pogadamy kiedyś, przy okazji.

Czwartek rano.
To zakręcony dzień. Mam milion spraw do załatwienia, realizuję je punkt po punkcie, aby ze wszystkim zdążyć. Proszę bardzo - a tu w domofonie głos Lusinego braciszka. Wpuszczam go na górę i jednocześnie lustruję mieszkanie - czy nie leży coś, co może zdradzić Lusię.
- Czy ona jest u ciebie?
- Kogo masz na myśli? - pytam. Wskazuje drzwi do pokoju. Marek wchodzi i się rozsiada.
- O Lusię pytam. Nie ma jej w domu, nie ma jej w pracy, a wyszła z domu z walizką.
- I co?
- Nie wiesz, gdzie jest? Nie odbiera telefonów.
- To nie moja sprawa. Lusia jest dorosła. Sam załatwiaj swoje sprawy.
- Nic ci nie powiedziała?
- A gdyby nawet - sądzisz, że bym to przekazała tobie? Wykorzystujecie ją maksymalnie, więc może się zbuntowała. A może sama z sobą musiała do szpitala. Co ty o niej wiesz? Kiedy pytałeś ją o zdrowie? Kiedy ostatnio pomogłeś bodaj w drobiazgach, że o matce nie wspomnę? I jeszcze nasłałeś jej na głowę cioteczki! Jak tak można!? Taka liczna rodzina, a nikt nie ma serca dla matki. I tylko z pieniędzy ją okradacie. A teraz Lusia ma dodatkowo żywić cioteczki? A za co? Pomyślałeś o tym?
- To nie twoja sprawa!
- Pewnie, że nie moja. I do mnie więcej nie przychodź. U mnie nie szukaj swojej siostry.
- Ale wy się przyjaźnicie!
- Lusia już nie ma czasu na przyjaźnie. Ona ma w oczach tylko obowiązki.
Spuściłam z tonu - niech już sobie idzie, niech idzie! Musiał być na poczcie, zanim Lusia zaczęła zmianę. Teraz pozostało mi mieć nadzieję, że dziś już tam nie pójdzie. Co daj Boże!
- Zadzwoń do niej przy mnie. Może odbierze.
- Nie. Nie będę sypać mojej koleżanki.
- Jest w szpitalu? Naprawdę jest w szpitalu?
- Nie wiem. Nie powiedziała mi. Bała się, że niechcący się wygadam. Nie wiem, gdzie jest. A dzwonienie mam zakazane, chyba, że będzie to sprawa życia lub śmierci. Więc nie zadzwonię.
- Wredna jesteś.
- Obawiam się, że ty kilka razy bardziej i to dla własnej, rodzonej siostry. Spadaj. Nie chcę z tobą gadać. Mam robotę.
Nie muszę być miła dla kogoś, kto twierdzi, że jestem wredna.
Myłam truskawki, robiłam galaretkę, piekłam biszkopt - niekoniecznie w tej kolejności. Ubiłam następne pól litra śmietanki. Zapakowałam pięć kostek masła (jeden kilogram) do plastikowego pojemnika - już bez papierków na maśle. Zamroziłam wkłady do lodówki turystycznej. Spróbowałam się spakować.
Olek z torbami.
- Moja słodka Makowa Panienko! Przyleciałem po buziaki, bo dłużej nie mogłem! - I całował obłędnie, a ja mdlałam w jego ramionach. - Wiesz skarbie mój serdeczny, to niesamowita radość dla mężczyzny, gdy czuje, jak kobieta reaguje na jego pieszczoty. Nie chciałbym się z tobą rozstawać ani na chwilę. Jednak przywiozłem ci robotę, której sam nie uradzę. Ogórki. Pomożesz mi je zakisić na małosolne na nasz wyjazd? Mam dwie specjalne beczułki kamionkowe w aucie, zaraz przyniosę. Na razie przydźwigałem ogórki.
- Dobrze. Masz sól kamienną? Bo ja akurat nie mam.
- Jest koper, chrzan, czosnek i sól kamienna. I robimy z tego niespodziankę dla reszty. Bo od kuzynki dostałem - a dokładniej rzecz biorąc wyłudziłem - dwa słoiki smalcu. Już się oblizuję!
- Chciałam się spakować - jęknęłam słabo.
- Ja też. Ale już lecę po beczułki. Tylko najpierw cię jeszcze ucałuję.
Potem razem robimy ogórki, myjemy, obieramy czosnek (duuużo czosnku), i wszystko inne. Gorące beczułki, okręcone w ręczniki aby się nie poparzyć, znosimy do samochodu, w domu uprzątamy wszelkie ślady kiszenia, nawet solidnie wietrzymy kuchnię. Lusia niedługo wróci z pracy. Więc Olek jeszcze mnie całuje i już rękoma spaceruje pod moją bluzką. Kategorycznie zabraniam.
- Skarbie mój, moja Czerwona Pani - zaczyna, ale go odpycham. Nie pozwala na to. - Posłuchaj - mówi serio, trzymając mnie mocno przy piesi. Siedzimy obok siebie na kanapie i nie mogę się teraz uwolnić. - Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Ale czasami wysyłasz mi mylące sygnały. Raz mnie chcesz, innym razem jesteś gotowa zrzucić ze schodów. Koniec z tym szamotaniem. Męska decyzja. Nie wyobrażam sobie, bym tracił nerwy i czas na takie szarpanie się nad morzem. Chcesz być ze mną?
- Tak. I boję się. I sama nie wiem - mówię zgodnie z prawdą.
Olek tuli mnie przez dłuższy czas i milczy. Całuje w czubek głowy.
- Pozwól mi decydować za nas - prosi. Od razu nastawiam się bojowo, a on chyba czuje napięcie moich mięśni. - Nie zrobię ci krzywdy. Tego akurat możesz być pewna. Wiesz, że będziemy razem w dwuosobowym pokoju.
Wiem. I tego też się boję. Czemu jestem taka pokręcona?
- Chcę, aby ten wyjazd był wielką przyjemnością dla nas dwojga - zapewniam Olka.
- Pocałuj mnie - prosi.
A ja ciągle jeszcze nie umiem całować tak, jak on oczekuje.

Opieram się plecami o zamknięte drzwi - nagle rozumiem. Boję się - bo wokół jest tyle młodych i chętnych kobiet. To nawet nie jest zazdrość. To strach, że Olek pobawi się mną przez dni na przykład piętnaście i... odrzuci. Po krótkim z bajki śnie zostanę przeraźliwie sama. Na dnie. I już się nie podniosę... Nie podniosę... Tak bardzo się boję...

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 18.06.2018.
fot. z internetu

POSZUKIWANIA (klucze)




Poszukiwania (klucze)

Stary problem! Nie! Nie! Nie!
Znowu klucze są na dnie!
Grzebię, szukam, przekopuję!
Ale nadal nie znajduję!

Chyba przyjdzie mi wysypać
całej torby zgromadzenie,
tak na podest, niech sąsiedzi
mają powód rozbawienia!

Pośród wielu rzeczy zbędnych
stary bilet, puderniczka
w której roztrzaskałam lustro
i nie widać mego liczka...

Jest pięć gumek recepturek
i szpargałów innych tysiąc.
Tylko klucze! Och! Są w kieszeni!
A ja mogłam przecież przysiąc...!

© Elżbieta Żukrowska 16.06.2018.
fot. własna

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Środa - 60 zł za 1 kg (14)





Z życia wzięte - 14

Środa - 60 zł za 1 kg
(- czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

     Środa, około godziny ósmej czterdzieści pięć rano.
     Ruszamy spod bloku, a Olek od razu rozpoczyna atak w sprawie wyjazdu nad morze. Odpowiadam rzetelnie, chociaż lekko powściągliwie. Olek już się zapala, już chce jechać. Mówię mu o pieczeniu ciasta dla Uli i o tym, że Mateusz zaraz znów wyjeżdża w trasę. Nie zgadzają się nam terminy.
- Nie musimy patrzeć ani na Ulę, ani na twego sąsiada. Możemy pojechać tylko we dwoje.
- Nie chcę jechać tylko we dwoje. Nie chcę kilku dni spędzić na całowaniu i przytulaniu - mówię gwałtownie.
- Doskonale cię rozumiem - stwierdza Olek. - W tym rzecz, że ja też. Skoro jeszcze tego nie zauważyłaś, to powiem ci w tajemnicy: już nie jestem młody. Co będziesz tam kupować? - zmienia temat.
- Tego jeszcze nie wiem. Muszę zobaczyć. W zasadzie niczego nie potrzebuję. Robię to dla Ani.
     Ania wczoraj powiedziała nam, że jej szefowa likwiduje lumpeks. Drastycznie obniżyła ceny, wszystko jest ometkowane od złotówki do pięciu złotych. Gdy przyjeżdżałam tam kiedyś - towar był podły. Wczoraj Ania zapewniła mnie, że nie jest źle. Tylko klientek brak. A ona musi uzbierać sobie ze sprzedaży tysiąc sześćset złotych na wypłatę. To nie będzie łatwe... Zajeżdżamy, wchodzimy, witam się z Anią, całuję ją i przytulam, przedstawiam Olka. W sklepie jest co najmniej dziesięć kobiet. Zaczynamy i my poszukiwania. Ku mojemu zdziwieniu Olek całkiem nieźle sobie poczyna, w jego koszu widzę już podkoszulki i spodnie. Idę tam, gdzie wiszą płaszcze i kurtki. Mierzę kilka sztuk w moim rozmiarze, ale nic mnie nie zachwyca.
- Weź tę - Olek podaje mi materiałową kurtkę trzy czwarte w śliwkowym kolorze. Mierzę. Jest dobra i mało zniszczona. Oglądam dokładnie podszewkę i kładę kurtkę do kosza.
     Olek nic nie mierzy, ale widzę, że jego kosz już jest pełen. Kiedy on zdążył...? Szukam oczami po wieszakach, a Olek już jest przy kasie. Płaci, wychodzi, a po chwili znów szuka między wieszakami. Tymczasem mi trafia się atłasowy, cieniutki szlafroczek, idealny na wyjazd nad morze. "Odkrywam" na kilka kolorowych bluzek, w tym roku modne są krzykliwe kolory. Następnie z koryta wygarniam atłasowy obrus, jeden, drugi, piąty. Nie mają plam. Zgarniam wszystkie - są dla mojej bratowej na wieś. Ona ma ciągle gości! Ach, są także ścierki do naczyń, ale wymagają cerowania, mimo wszystko biorę chyba z dziesięć. Szukam w myślach - czy mogę jeszcze komuś coś kupić? Prześcieradła z gumką dla Tawułki... Dyskretnie woła mnie Olek, pokazuje stroje kąpielowe - każdy po trzy złote. Biały wydaje się na mnie dobry, przyda się zimą na basen.
- A ten? - znów podsuwa mi Olek.
     Zna się na rzeczy. Strój ląduje w koszyku. Ania ma chwilę, podchodzi, by wskazać mi kilka rzeczy. Wszystko, co mi wskazuje ląduje od razu w koszyku, nawet nie patrzę. Ale Ania już się ogląda, bo ma następną klientkę przy kasie. Płacę i ja, a Olek zanosi reklamówkę do auta. I wraca. Szukam rzeczy dla Mateusza - spodnie, majtki, ciemne podkoszulki. Jest tu tego całe mnóstwo, więc dokładnie sprawdzam rozmiar i stopień zniszczenia. Staram się wybrać jak najwięcej. Ryzykuję, ale wybieram dla Mateusza także granatową kurtkę, taką jesienną. Za całe pięć złotych. Mam wrażenie, że do spółki z Olkiem ogołacamy sklep. On kupuje nawet szaliki i rękawiczki na zimę, a widzę, że dobiera parami skarpety. W duchu nie mogę się nadziwić. Ale to nie moja sprawa. Ma znowu pełny kosz, a na wierzchu lądują jeszcze dwie pary sportowych butów. Płacimy oboje. Klientów ubyło. W zasadzie klientek. Pod sklepem jest stoliczek, cztery krzesła i parasol. Dawni właściciele przyjmowali tu przypadkowych gości. Mam nadzieję, że uda mi się poczęstować Anię kawą i babeczkami z rabarbarem. Wracam od auta z termosem i pozostałymi akcesoriami, siadamy wraz z Olkiem, ale Ani ciągle jest zajęta. Jednak Olek ma pomysły i jest nie do podrobienia - idzie do Ani i coś jej po cichu tłumaczy. On zostaje w sklepie, a Ania ląduje na krześle obok mnie.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś. Dziś jest naprawdę wyjątkowo atrakcyjnie. Te babki w środku, to prawdopodobnie znajome mojej szefowej, więc nie mogę się tak rozsiadać. A i ona sama pewnie niedługo tu będzie. Podobno całą noc metkowała. Daliście mi fajny zarobek, dziękuję. mam przygotowaną paczkę dla mojej córki. Podrzucisz jej?
- No pewnie.
- Dzięki. O, już mnie twój pan woła.
- Olek - przypominam jej.
- Tak, Olek.
- Wracaj szybko, mam kawę.
- Dobrze - odpowiada już w drzwiach.
     Nie wiem, czy tak będzie bo znów wchodzą kobiety.Jedna zostaje przy dziecku w wózku. Hm, mała nadzieja, na chwilę spokojnej rozmowy. Widzę, że Olek niesie następny duży ładunek do auta - to pewnie dla córki Ani. Szukam w pamięci imienia dziewczyny. Ewa! To jest jak odkrycie. Nalewam kawę do trzech kubków - rozpuszczalna, z mlekiem i bez cukru. Do tego słodkie "rabarbarki". Olek wypija kilka łyków i znika w sklepie.Jednakże Ania nie pojawia się od razu. Siedzę spokojnie ciesząc się słonkiem i tą wyprawą. Chcę jak najwięcej czasu spędzać z Olkiem. A on wychodzi z następną reklamówką. Dla kogo? Już więcej się w samochodzie nie zmieści! Wraca i przysiada przy mnie. W ręku ma paczkę wilgotnych chusteczek do odświeżenia rąk. Nie lubię ich ze względu na bardzo intensywny zapach. Ale lepszy rydz, niż nic. Wycieram "spracowane" dłonie, na szczęście ostry zapach szybko się ulatnia. Olek wyciera ręce wyjątkowo starannie i długo, później macha nimi w powietrzu. Wreszcie sięga po kawę.
- Ona zawsze tak ma? - pyta mając na myśli Anię.
- Ależ skąd! Gdyby tak miała, interes by się kręcił. To wyjątkowa sytuacja. A bywało tak, że w ciągu dnia miała mniej niż dziesięć klientek.
     Olek nadgryza bułeczkę, a ja zaglądam do sklepu. Ania jest przy wieszakach i coś pokazuje klientce. Druga już czeka przy kasie. Straszny ruch, śmieję się w myślach, ale dobrze, niech kupują, kupują, kupują! Choć i tak nie wiem, jak ona na tych ciuszkach uzbiera sobie pieniądze na wypłatę. Siadam przy stoliczku, a Olek idzie do sklepu. Piję powoli kawę. Za sklepu wychodzi kilka klientek. Teraz przy wózku z dzieckiem zostaje inna pani. Dzieciak jest fajny, jeszcze nie ma roku, siedzi i się ciekawie rozgląda. Wydaje się, że samochody są w centrum jego zainteresowania. Nawet próbuje coś mówić i pokazuje na auto odjeżdżające z parkingu. Ale ani wcześniejsza pani, ani ta nie zwraca na dziecko specjalnej uwagi, nie stara się z maluszkiem rozmawiać. Domyślam się, że musi to być niania dziecka z przyjaciółką. Ta pierwsza nic nie kupiła. Druga jest znacznie dłużej w sklepie. Olek też się nie pokazują. Wreszcie prawie jednocześnie wychodzi kilka osób z Anią na końcu. Siada przy stoliku. Domyślam się, że już jest zmęczona. Pije kawę i je bułeczkę.
- Mirko, Ewa będzie dopiero po siedemnastej. Czy to dla ciebie duży kłopot?
- Myślę, że nie. Wszystko zależy od Olka.
- Nadal tak często pieczesz? - pyta z uśmiechem. - Dobre!
- Niespecjalnie - odpowiadam.
     Widzę w drzwiach Olka. Ania odkłada wszystko i prawie biegnie do sklepu. Wszystko co ma na sobie jest z lumpeksu - konstatuję ze zdumieniem. Czy to jest aż tak bardzo widoczne? To by znaczyło, że i moje "zdobycze" też się rzucają w oczy. Olek trzyma w rękach koc, a może pled w moich ukochanych fioletowych kolorach. Rozkłada koc i pokazuje niezbyt piękną dziurę.
- Sądzę, że z tym sobie łatwo poradzisz, a kolory są w sam raz na twój fotelik na balkonie.
     Kiedy to on zauważył?
- Biorę.
- Już zapłaciłem.
     Przewiesza przez poręcz krzesełka złożony z powrotem koc  i wraca do sklepu. Mniej więcej po pół godzinie Ania wreszcie może z nami usiąść. Na pięć minut. Wylewnie nam dziękuję za zakupy. Jest już jedenasta godzina, gdy odjeżdżamy spod sklepu.
- Masz ochotę na spacer po lesie, albo "cóś"? - pyta Olek, gdy wyjeżdżamy z miasta.
     Dopiero teraz opowiadam mu o kleszczach i o tym, że nie chcę już żadnej "natury".Olek jest przejęty i najwyraźniej jest mu przykro. Usiłuję żartować, rozbawić go trochę, rozluźnić. W końcu pytam dla kogo robił zakupy.
- Masz rację, że nie dla siebie, choć może coś białego sobie wybiorę. To jest dla Marianka i jego babci.
- Jakiego znów Marianka? - pytam, mając w pamięci byłego męża Ani.
- Mamy w rodzinie upośledzonego chłopaka. O, dziś to już pięćdziesięcioletni facet. Jest bardzo pracowity i silny jak tur. Ale wcale się nie zna na życiu i każdy może go zapędzić w kozi róg. Szkoda mi go, bo to dusza człowiek. A jeszcze bardziej szkoda mi jego babki, starowiny, z którą razem mieszka. Cała rodzina, a i ludzie w wiosce, starają się ich wspomagać. Nawet się cieszę, że była taka niespodziewana okazja, by tyle rzeczy mu kupić z ubrania. Tam była nawet kołdra, ale nie umiałbym jej odkazić. W ogóle mam kłopot z praniem. Może zauważyłaś, że ubieram się albo na biało, albo na dżinsowo. Nie umiem prać kolorowych rzeczy. Kiedyś wyszła mi bura mieszanka i dałem sobie spokój. A to dla Marianka chciałbym zawieźć już uprane. Pomożesz mi?
- No pewnie.
     W tym momencie wibruje moje komórka - Mateusz.
- Przed twoim mieszkaniem na schodach siedzi jakaś kobieta z walizką i straszliwie płacze - mówi po powitaniu.
- Jak wygląda?
     Po kilku zdaniach, wiem, że to Lusia.
- Możesz ją wziąć do siebie? Za dwadzieścia minut będę, ale nie chcę, aby ją ludzie taką oglądali.
- A jeśli nie zechce?
- Podaj jej ten telefon, zamienię z nią dwa słowa.
     Lusia zgadza się natychmiast. A Olek wie, że trzeba się pośpieszyć. Nawet nie muszę mu tego mówić. Lusia z walizką - dopiero teraz dociera do mnie powaga sytuacji.
- Ona jest z walizką - mówię do Olka, a on kiwa głową.
- Zrobimy tak. Weźmiesz ze sobą na górę to, co jest najlżejsze, a ja pojadę do siebie do domu. Zadzwonisz do mnie, gdy już będę się mógł pojawić, wtedy dostarczę ci resztę twoich zakupów i zawieziemy co tam jest dla córki pani Ani. Pasuje?
- Pasuje.
     Już dojeżdżamy. Odpinam pasy, a Olek parkuje. Zanim zdążyłam zaprotestować chwyta mnie w objęcia i mocno całuje. Naprawdę mocno.
- To abyś pamiętała, że jesteś moją kobietą. Nie patrz za innymi facetami. Będę u ciebie na zawołanie. Zgadzasz się?
     Tylko kiwam głową, bo nie mogę wydusić z siebie słowa. Wysiadamy oboje. Biorę dwa pakunki i oficjalnie żegnam się z Olkiem. Spieszę się. Winduję się na to moje drugie piętro i nim włożę klucz do zamka już od sąsiada wychodzi Lusia. Chwytam ją w objęcia i mocno całuję, dopiero wtedy wchodzimy, a Mateusz wtaszcza za nami bagaże, Lusi i moje. Dziękujemy mu obie, a on natychmiast się ulatnia. I dobrze.
- Mów!
- Uciekłam na tydzień z domu - mówi Lusia. - Mam urlop. I uciekłam. Urlop mam dopiero od poniedziałku, ale jutro mam wolne ustawowo, a w piątek pójdę do pracy od ciebie, o ile mi pozwolisz.
- Jasne. I bardzo się cieszę.
- Mama będzie mogła do tego zakładu dopiero w sierpniu. Załamało mnie to. A cioteczki dalej siedzą. Więc zostawiłam je bez pieniędzy, bez recept dla mamy, bez aprowizacji. Zostawiłam tylko obszerną ściągę, co muszą załatwić. Szkoda mi mamy, ale trudno. Bo już myślałam, że zwariuję.
- A gdzie twój Błażej?
- W domu i w pracy. Tak jak zawsze.
- A może byśmy wszyscy pojechali nad morze?
- Wszyscy, to znaczy kto?
- Sąsiad Mateusz ze swoją dziewczyną. Ty z Błażejem. I ja z Olkiem. Na tydzień. Albo prawie na tydzień. Chociaż na trzy dni.
     Jezusie! A ciasto dla Uli?? Ciągle mi ucieka z pamięci. Przecież już nawet masło i cukier kupiłam., I śmietanę kremówkę! Mniejsza o koszty, ale nie mogę zostawić Uli na lodzie! Dwudziesty dziewiąty maja jest we wtorek - układam sobie w głowie. Zatem w niedzielę muszą ubiec biszkopty, a w poniedziałek zrobić całą resztę. Czyli muszę być w domu najpóźniej w niedzielę około osiemnastej. Trudno. Najwyżej na dobę wyrwę się do domu. Zapłacę Olkowi za paliwo. Na upartego biszkopty mogę upiec już w piątek, gdy Lusia będzie ostatni dzień w pracy. Jutro mam odebrać sandałki. A w poniedziałek kupić twaróg i owoce. Dwa rodzaje twarogu. To da się zrobić. Porozmawiam z Olkiem.
     Tymczasem Lusia wylewa łzami swoje żale do rodziny, wściekłość na rodzeństwo i uporczywą własną bezradność. Bardzo mi jej szkoda. Przesunięcie terminu związanego z oddaniem matki do domu opieki jest wyjątkowo trudne do zaakceptowania w tej sytuacji.
- One widziały, że wychodzę z walizką - kończy Lusia. - Wcale się z tym nie kryłam. Muszą zrozumieć, że ja wcale nie żartuję. Mam nadzieję, że uda się im wpłynąć na pozostałe rodzeństwo. Bo ja już absolutnie nie mam siły.
- Problem raczej w tym, czy Błążej będzie mógł się urwać z pracy.
     Błażej ma hurtownię mięsa i wędlin. Wiem, że ma operatywnego wspólnika. Dlatego liczę, że będzie mógł pojechać z nami. Naraz Lusia przytomnieje:
- Olek? Jaki Olek? Czy ja go znam?
- Aleksander Stępień.
- A! Znam go z widzenia. W każdym razie rozpoznaję, gdy przychodzi na pocztę. To twój facet?
- Zaczęliśmy się do siebie zbliżać, ale jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- A chciałabyś?
- Lusia... Mnie nie jest potrzebny chłop do łóżka - mówię, i wiem że kłamię wyjątkowo bezczelnie - ja chcę przyjaciela i pomocnika we wszystkich życiowych sprawach... Ale nikt nie wie, jak to będzie. Czy on mnie, czy ja jemu będę tyłek myła i parzyła ziółka. To jest wielka niewiadoma. I czy dwoje starszych ludzi przywyknie do siebie? Czy nie będziemy się awanturować... A to by było gorzej, niż niesmaczne. Teraz mam tak zwany święty spokój. A co będzie, gdy razem...?
- Ale lubisz go?
- Na razie bardzo lubię jego towarzystwo. Jednak cały czas pamiętam, że my się dopiero poznajemy.
- Przecież znałaś go wcześniej!
- To był inny rodzaj znajomości. - Lusia kiwa ze zrozumieniem głową. Jest już spokojna. Mogłabym zawołać Olka. Ale nie ma się co tak bardzo śpieszyć. - Dzwoń do Błażeja. Porozmawiaj z nim. Zaproś go tutaj. Będziecie mieć chwilę spokoju.
- Tak zrobię - mówi Lusia wyjmując telefon.
- A te twoje cioteczki nie będą za tobą wydzwaniać?
- Na razie je zablokowałam. Jak i całe moje rodzeństwo. Nie ma mnie. I koniec.
 Lusia zajmuje się Błażejem, a ja wynoszę moje zakupy na balkon i chronię je przed słońcem.
- Chcesz kawę? - krzyczę do Lusi.
- Nie! - odkrzykuje ona.
     Zanoszę jej szklankę i mineralną. Sama idę się umyć. Czy ja nie mam czegoś z głową na punkcie mycia? Obiad. Lusia nie jest wegetarianką. Ziemniaków to ja mam raczej zbyt mało, ale jest kasza gryczana, choć chyba nie najlepiej komponuje się z kurczakiem...  Z zamrażarce mam nie tylko upróżonego kurczaka, ale i jakąś zupę. Rosół. Nie, wykrzywiam się... Ogórkowa. Może być. A do kurczaka zrobię ryż. I pomidory ze śmietaną.
     Telefon! Olek najwyraźniej nie mógł się doczekać.
- Moja Makowa Panienko, muszę do ciebie przyjechać. Kuzynka podrzuciła mi słoik zrazów. Będą w sam raz na dzisiejszy obiad. U ciebie.
- Dobrze - zgadzam się łatwo. - Ale kup do tego z kilogram ziemniaków.
- Robi się, psze pani. Zaraz będę.
     Ogórkową zostawiam, chowam kurczaka. Niespodzianki przynosi życie. I Olek.
- Za chwilę będzie tu Błażej. Przywiezie nam coś na obiad. Ma gotową parzoną golonkę. Jeśli pozwolisz, to zjemy razem obiad.
- Pozwolę. W tej sytuacji może nawet zaproszę Mateusza.
     Obie się śmiejemy i padamy sobie w objęcia. Ściskamy się i całujemy.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła - mruczy Lusia. Ciągle jest jeszcze zapuchnięta od niedawnego płaczu, ale już wraca jej humor. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Musi być dobrze!

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 16.06.2018.
fot. Z internetu

GOLA - GOLA!


Gola - gola!

Żagiel mi się nie bieli, choć jezioro blisko,
a i chłopcy są ze mną (lecą na boisko),
sentymenty się pasą na murawie marzenia
i tam piłka się toczy, lecz... jakby do cienia!

Ciągle jakieś mistrzostwa, zawody, turnieje,
a ty (stara) kobieto bądź w rozmyślań kniei.
Lecz temat jest nędzny - kaszanka, kiełbasy,
to dla chłopców z boiska grillowe frykasy.

Oni zjedzą jak jedzą i popłuczą piwem,
a tobie sprzątanie bałaganu z grillem.
Na jutro - powiedzą - mięsko zamarynuj,
karkówka, szaszłyki, tu fason utrzymuj.

Żadne tam warzywka, puddingi, łakocie,
najwyżej rybeńka zawinięta, w złocie.
Nie, nie w złocie, w sreberku, pozbawiona ości,
rarytasik gdy z żeber pozostały kości.

I tak upływa weekend skropiony futbolem,
w wygodnym fotelu i z przyjaciół kołem.
A kobieta na zewnątrz kręci się przy grillu
i donosi na stół co może dla tylu.

Lecz podobno na wschodzie słychać psów szczekanie,
trutych i mordowanych, wystrzelanych, panie.
Rozkaz został wydany, nikt służb nie zatrzyma
i darmo opowiadać, że pies to rodzina...

© Elżbieta Żukrowska 16.06.2018.
fot. z internetu

niedziela, 17 czerwca 2018

Środa - po 60 zł za 1 kg (13)




Z życia wzięte - 13

Środa - po 60 zł 1 kg
(Czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

     Środa. Wczesny ranek.
     Przeżywam prawdziwy zawrót głowy. Staram się trzymać fason, na umizgi Olka mieć zawsze ripostę. Te najlepsze przychodzą dopiero wieczorem, gdy już jestem w pościeli. Bronię się przed okazywaniem uczuć rękoma i nogami. Niech sobie nie myśli, że znalazł łatwą podfruwajkę, gotową na jego każde skinienie. Nie ważne, o czym na cały głos krzyczy moje zwariowane serce. Tu rozum jest górą. Ale to, co się dzieje w sercu... Klękajcie narody! Przecież ja tak długo nie wytrzymam! Przykleję się do Olka tak, że i żyletką nie da się zeskrobać! A przecież widzę też co z nim się dzieje. Jesteśmy oboje tak nabuzowani, że... Czasem na filmach pokazywane są sceny, gdzie jedno z drugiego zrywa ubranie od samego zamknięcia drzwi, byle szybciej, byle już! Właśnie takie coś nam grozi. A my oboje chcemy uchodzić za dystyngowane osoby, tymczasem pożądanie jest przemożne! Jak długo wytrzymamy?
     Piję kawę na balkonie i rozmyślam. Jest chłodno. Okrywam się dodatkowo ciepłą, wełnianą chustą. Wiaterek jest od strony parku - wszystkie najpiękniejsze wonie płyną do mnie. Rozkoszuję się nimi. Czuję się cudownie! W nocy miałam erotyczny sen. Ze spełnieniem! I bardzo dobrze! Będę mniej pobudliwa na spotkaniu z Olkiem... Uśmiechem się do siebie i przeciągam... Jest mi tak słodko... Cieszę się, że jedziemy razem do S., do Ani. To jest okazja do poznania się w różnych sytuacjach.
     Anka kiedyś pracowała razem ze mną. Siedziałyśmy biurko w biurko. Należała wówczas do najbardziej zamkniętych w sobie osób, jakie znałam. Jednakże gdy Krysia, siedząca przy trzecim biurku w pokoju, gdzieś wybywała, Anka czasem pozwalała sobie na wynurzenia. Mówiła na przykład, że mąż znów nie pozwolił jej kupić nowych rajstop, więc spędziła godzinę na zszywaniu starych, że musi gotować potrawy, do których nie dodaje się śmietany. A raz nawet powiedziała, że czuje się winna, iż nie potrafi obronić dzieci przed tyranią ojca. Tymczasem ten jej Maniuś był zwykłym chłopakiem z podwórka, który z trudem skończył ogólniak, w związku z tym nie miał żadnego zawodu. Za to ambicje miał szalone! Przy współpracy rodziców, i to głównie rodziców Ani, zbudował dom zwany wówczas w Polsce willą. Nic nadzwyczajnego - betonowy sześciokąt. Do budynku dołączony był trzyarowy ogródek. Było w nim chyba z sześć drzewek i zagonek warzyw. Maniuś zapisał się do partii i do tego samego przymusił Anię. Bo Maniuś chciał być dyrektorem! Znalazł sobie przedsiębiorstwo wielobranżowe, zatrudniające około setkę ludzi i został tam kierownikiem działu sprzedaży. Mniej więcej po roku czasu był już dyrektorem tego przedsiębiorstwa. Nikt nie rozumiał jak się to stało, a już najmniej Ania. Od tej chwili Maniuś zaczął ujawniać swoją agresję do rodziny także w sposób cielesny. Poczuł się niesłychanie ważny? Wydzielał rodzinie każdą złotówkę, trzymał swoich dwóch synów, córkę i żonę żelazną ręką. Nawet złożył sobie Poloneza z części samochodowych... Czerwonego. Duma go rozsadzała. A żona cerowała sobie i córce rajstopy, a chłopcom skarpety. Sam Marianek chodził w bardzo lichym garniturku... Wiem, bo widziałam nie raz. Tymczasem przyszły zmiany i przedsiębiorstwo Marianka zostało zlikwidowane. Ania nadal pracowała ze mną, ale wcale nie czułyśmy się pewne. A Marianek poleciał w świat. Podobno wziął w lizing dwa TIR-y, ale coś mu nie wyszło. Być może wpływ miała kobieta, bo zaplątał się w jakiś romans. Miał już rozwód z Anią. Zabrał auto i gotówkę, żonie zostawił dom. Już byłej żonie... Synowie Ani dorośli, córka nawet wyszła za mąż, a wszyscy mieszkali razem. Chłopcy byli z charakteru bardzo podobni do ojca i prawdopodobnie gdyby nie zięć - życie Ani byłoby jeszcze gorsze niż pod despotycznym mężem. W końcu chłopcy też chcieli się ożenić, a nie sposób było mieszkać w takiej ciasnocie. Zapadła decyzja o sprzedaży domu. Ale nie było kupca, który zapłaciłby tyle, ile chcieli synowie. Schodzili z ceny, schodzili, aż zięć Ani ich spłacił i wyekspediował w świat. Ania została. Musiała przepracować jeszcze dwa lub trzy lata do emerytury. Już nie ze mną. Obie zmieniłyśmy pracę. Po przejściu na emeryturę Ania wyprowadziła się do swoich rodziców pod S. To była wieś zabita deskami. Głusza. Ania opiekowała się starymi rodzicami, przy pomocy zięcia trochę wyremontowała domek. Troszczyła się o rodziców i ich przydomowe gospodarstwo - zagonki warzyw, mały sad i dużą ilość drobiu, która byłą podstawą utrzymania rodziców. Okazało się jednak, że Ania nie ma ręki do ptactwa, za to "załapała się" jako sprzątaczka w pobliskiej pijalni piwa. Tylko trzy godziny rankiem - tyle jej zajmowała praca. Wkrótce nawet i na tyle nie mogła zostawić rodziców samych. A wydawało się, że ma niewystarczająca emeryturę. Rodzice pomarli. Ania ich pochowała. Siedzenie w pustym domu dopiero było męczarnią! Znalazła pracę w lumpeksie, ale musiała dojeżdżać rowerem prawie pięć kilometrów - do S. Nie narzekała nawet zimą, bo szczęśliwie ostatnie zimy były prawie bezśnieżne. I jakoś było. Ale starzy właściciele sprzedali lumpeks, a sami wyjechali na stałe do Włoch. Tymczasem pod rządami nowej właścicielki nie było już tak cacy-cacy, a i towar był coraz gorszy. Byłam tam kilka razy, gdy zdarzyła mi się "samochodowa" okazja. Od czasu do czasu telefonowałyśmy do siebie, lecz też niezbyt często, bo też Ania po dawnemu nie była wylewna. Już po śmierci rodziców (byłam na obu pogrzebach), Ania zatelefonowała do mnie cała we łzach. Bo odwiedził ją Marianek. Marianek! Jakże wtedy żałowałam, że nie mam auta! Nie mogłam do nie pojechać.
     Marianek zachorował na jakąś wyjątkowo paskudną odmianę nowotworu. Nie miał już gdzie mieszkać. Nie miał pieniędzy. Nie miał nic. Przyjechał do córki, a ta odwiozła go do matki. Ania oprała go i nakarmiła. Nic więcej nie chciała dla niego zrobić. Córka odmówiła przyjazdu po ojca. Ania uprosiła jakiegoś sąsiada i ten jadąc do naszego miasteczka zabrał ze sobą Marianka. Miał go wysadzić w śródmieściu. Ania dała byłemu mężowi na drogę pięćdziesiąt  złotych, bo po prawdzie to i więcej nie miała. Przez te dwa lub trzy dni jego pobytu wygarnęła mu wszystkie swoje żale, szczególnie to cerowanie rajstopy, byle jakie jedzenie, swoją żebraninę u rodziców... A teraz, rozmawiające ze mną płakała głównie dlatego, że okazałą się taka podła, twardsza od Marianka w czasie cerowanych rajstop. Bardzo, bardzo potrzebowała rozgrzeszenia i ja jej tego rozgrzeszenia udzieliłam. Z czystym sumieniem.
     Czy jestem przyjaciółką Ani? Nie wiem. Zawsze było mi jej bardzo żal, szczególnie, że byłam szczęśliwa w swoim małżeństwie. Ona mogła zmieniać pościel tylko cztery razy w roku... Nawet w pokoju na stole leżała cerata... Z ogródka nic się nie mogło zmarnować. Nie wolno było kupować majonezu - musiała zrobić go sama. Jedną wodą zmywała cały dom. Dla oszczędności w domu nie było kwiatów. Och, już nie pamiętam, co jeszcze wołało o pomstę do nieba. A Ania w swej cichości wszystko zniosła. Zawsze żałowała, że synowie tak bardzo są z charakteru podobni do ojca.
     A teraz Ania wołała mnie na pomoc.
     I dlaczego nasz Pan Bóczek jest taki niesprawiedliwy? Na biedną, słabą Anię spadło tak dużo ciężarów...
     Kawa wypita, mieszkanie na mokro ogarnięte. Mogłabym od razu wyprasować pościel, ale mi się nie chce. Robię duży termos kawy i wyjmuję z zamrażarki moje rabarbarowe muffinki. To już ostatnie. Pakuję kubeczki. Są jeszcze wczorajsze deserki - teraz zjadam jeden. Myję się, robię wyjątkowo staranny makijaż i ubieram się wyjściowo. I już czekam na Olka. A śniadanie? Prawdę mówiąc nie mam ochoty... Zjadam jednak kawałek mego ciemnego chleba z serkiem topionym i przegryzam rzodkiewkami. To nie jest najlepszy zestaw - zamiast rzodkiewek byłby lepszy dżem. Ach, nie muszę tak sobie dogadzać.
     Olek dzwoni domofonem punktualnie o ósmej rano. Jego ramiona, jego zapach, jego powitalne pocałunki... Wtulam się w niego... Wszystko jest takie ekscytujące! Brakuje mi tchu.
- Zjesz ze mną śniadanie? - pyta Olek. Dopiero teraz widzę, że ma ze sobą reklamówki. - Chodź! - Olek pociąga mnie za sobą do mojej osobistej kuchni i wykłada na stół wiktuały. - Nastaw wodę na kawę, specjalnie jeszcze nie piłem
     Nastawiam. A jednocześnie podglądam Olka. Jest w jasnopopielatych spodniach do kolan, kamizelce do kompletu, a pod spodem ma białą podkoszulkę. Wygląda bardzo młodo. Jakie blisko siedemdziesiąt lat! Co najwyżej pięćdziesiąt! O matko! A ja mam swoje lata wypisane na twarzy i tu już nie pomoże żaden makijaż. Nie bez znaczenia te moje osiem kilogramów nadwagi... Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że jakby co, to będę się wstydziła stanąć przed Olkiem naga... Wu wałeczek, tam oponka... Okropność! Gdy jestem ubrana, zadbana, to jeszcze to znośnie wygląda. Ale nie nago! Nie nago!
     Podaję Olkowi talerze, sama szykuję szklanki.
- Zjemy w kuchni - dobrze? - W głosie Olka jest prośba.
- Oczywiście. - Zgadzam się natychmiast. - Czy coś jeszcze mam dodać? - pytam, ale już widzę, że Olek kroi pomidory. - Hej, ja jestem po śniadaniu, więc teraz tylko skubnę.
- Zapomnij! Nie pozwolę byś schudła bodaj dziesięć deko! Musisz jeść. Nie lubię kobiet-sucharków.
- A właśnie jestem na etapie zgubienia kilku kilogramów.
- Zapomnij! - Olek powtarza raz jeszcze, obraca się połową ciała i całuje mnie w policzek. - Jesteś najbardziej apetyczną kobietą jaką znam! Czasem zamykam oczy i widzę cię nagą... Marzenie! - cmoka z zachwytem.
- Obawiam się, że masz problem z oczami. Może tak do okulisty?
     Już wszystko gotowe. Sprzątam niepotrzebne odpadki i deskę do krojenia. Siadamy. Olek słodzi kawę i dolewa sobie trochę mleka. Przywiózł różne wędliny, widzę, jak z apetytem je. Mnie przeszkadza sam zapach, ale nic o tym nie mówię, biorę palcami plaster żółtego sera i wolno żuję. Olek kroi bułeczkę, smaruje dość grubo masłem - masło jest zimne, oporne, raczej cieniej posmarować się nie da. I podaje bułeczkę mnie.
- Szamanko, kochanie. Ma zniknąć! - Mówi i dokłada mi swoim widelcem kilka plasterków różnych wędlin. Nie mówiłam mu, że od niedawna samoistnie przekształcam się w wegetariankę. Robię to teraz. Olek patrzy na mnie z uwagą. Jest poważny. - Czyli nie możesz być moją kobietą - stwierdza wreszcie i zabiera wędliny z mego talerza.
     Siedzę oniemiała.
- Uwielbiam golonkę, smalec ze skwarkami i wątróbkę ociekającą tłuszczem. Zajadam się schabowymi i wszelkimi innymi kotletami, boczkiem parzonym, rolowanym i każdym innym! Albo kaszanka - niebo w gębie! Jak mam żyć nie jedząc tych wszystkich delicji?
- W tej sytuacji ogłaszam rozdzielczość od stołu. Tobie jest potrzebna kucharka. Nie zwyczajna kobieta.
     Olek wybucha gwałtownym śmiechem.
- Nie martw się - mówi i gładzi mnie po policzku. - Ze wszystkim sobie poradzimy, bo jest nam po drodze. Nie ma innej opcji. Ale miałaś mi opowiedzieć o Ani.
     Opowiadam i żuję bułkę. Powstrzymuję się od ujawniania drastycznych szczegółów. Wystarczy, że mówię generalizując, że Marianek to najbardziej podły typ, jakiego zdarzyło mi się znać. Kończymy śniadanie, ja wszystko od razu zmywam, Olek wciska do lodówki resztę wędlin, sera i masła. Pakuje bułeczki do chlebaka i na długo znika w łazience. Nie ma w nim ani cienia skrępowania! Analizuję - ja bym tak nie mogła. Przy facecie na długo to toalety? Zapadłabym się pod ziemię ze wstydu! Ale Olek traktuje to wszystko zwyczajnie!
     Czekam na niego w pokoju. Przychodzi, obejmuje, całuje. Nie może, nie umie, nie chce utrzymać rąk przy sobie. Mówię mu o tym.
- Maczku mój ukochany, powiem ci tak. Im prędzej nasycimy się sobą w sytuacjach intymnych, tym szybciej się opamiętam i powstrzymam takie odruchy. Teraz wręcz muszę cię dotykać, sprawdzam, czy ty to ty, i czy rzeczywiście jesteś na wyciągnięcie ręki. - I znów zagarnia mnie i całuje tak zachłannie, że aż po zawrót mojej biednej głowy. - Jedźmy, bo jeśli dłużej tu zostanę, to... Mogę się z tobą kochać nawet na podłodze.
     Nie odsuwam się od niego. Odwrotnie, zarzucam ręce na szyję i "zaciągam" się jego zapachem. Jest mi cudownie, a myśli już galopują w przyszłość. Wreszcie uwalniam go, chwytam mój kosz zakupowy (z termosem i wszystkim innym) i wychodzimy z domu. Równocześnie Mateusz otwiera swoje drzwi.
- Cześć - rzuca wraz z perskim okiem i szerokim uśmiechem.
     Natychmiast przedstawiam sobie panów. Wymieniają uścisk dłoni.
- Gdy wrócę, zastukam do ciebie i podrzucisz mi te wszystkie spodnie. Zobaczę, co się da zrobić - mówię obserwując Olka.
- Dobra. Fajnie, że chcesz mi pomóc. Myślałaś o tym wyjeździe nad morze?
- Raczej nie, nie było czasu.
- A jaki wyjazd? - interesuje się Olek.
- Rekreacyjny. Może dołączysz do nas? - strzela Mateusz.
- Stop! - wołam wielkimi literami. - To ja decyduję!
    Chwytam Olka za rękę i zbiegamy pędem po schodach.

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 15.06.2018.
fot. z internetu