Cz. 25.
Uzgodnili
już wcześniej, że Stefcia nie miesza się do przyjęcia po ślubie
cywilnym, a Marek nie miesza się do przyjęcia po ślubie
kościelnym. Jednakże wiedziała, że Marek szykuje jej jakąś
niespodziankę. Dlatego potrzebne były „dziewczyny do wzięcia”.
Ona nie przewidywała nic specjalnego dla Marka. Nie miała pomysłu.
Przyjechała Ada. Sama. Przyjechała Iga z Davidem, ale
Davida zostawiła u swoich rodziców. Dziewczyny żartowały, że
robią sabat czarownic w domu Marka. Były razem przez cały dzień
poprzedzający ślub i wciąż nie mogły się nagadać. Marek,
robiąc tajemniczą minę, wyniósł się z domu. Tajemnica!? Jednak
Iga była cokolwiek wtajemniczona i zdradziła Stefci, że
przyjechali „gostki” ze Szwecji, w tym Halvar, i że pewnie
balują w jakiejś restauracji. Coś na kształt kawalerskiego
wieczoru.
- A jak się popiją? - zmartwiła się Stefcia.
Głównie chodziło jej o zdrowie Marka.
- Od tego są
facetami. Raz kiedyś muszą popić – bagatelizowała Ada.
- Ale serce Marka...
- Przecież on zna swoje możliwości.
Nie przejmuj się!
Stefcia dociekała, którzy panowie
przyjechali ze Szwecji, ale Iga nie chciała zdradzić. Wieczorem Iga
pojechała do domu, a Ada nocowała u Stefci. Mieszkanie matki Ady
było nadal wynajęte, więc Ada nie chciała się tam pchać.
Chociaż mogła, bo było takie zastrzeżenie w umowie.
Marek wrócił zaledwie lekko „podcięty”. I mimo próśb Stefci
nadal nie zdradził, kto przyjechał.
- Jutro. Wszystko
jutro. Myślę, że będziesz bardzo zaskoczona. Tyle mogę ci
zdradzić, że w prezencie od chłopaków dostaniemy dwa rowery do
hulania po Krakowie. Taki ruch przyda się nam obojgu. Już obmyślam
trasę, bo wcale nie chcę się pchać w krakowski smog.
-
Dobrze, że tak szybko wróciłeś. Niepokoiłam się o ciebie.
- A ja za tobą tęskniłem i zaraz chcę się z tobą kochać.
Mocno i długo.
- Hej! To jest nasza noc przedślubna, a nie
poślubna.
- Jutro pewnie oboje będziemy słaniali się ze
zmęczenia. A dziś będę cię pieścić jak nigdy dotąd. Chcę,
pragnę, abyś zapamiętała tę noc, jako wyjątkową.
I
tak było – rozpłynęła się w jego ramionach, aby później
eksplodować wybuchem niesamowitej rozkoszy. Krzyczała jego imię
wpijając palce w skórę pleców, szlochała i drżała, pijana
dziką namiętnością i euforią. Była jego każdą komórką swego
ciała, każdą kroplą roztętnionej niesamowicie krwi, każdym
nerwem.
- Kocham cię. Nie ma piękniejszych słów –
szeptał szczęśliwy. - Jesteś moim darem niebios. Kocham cię i
zawsze będę cię kochał. Jestem szczęśliwy tylko wtedy, gdy ty
jesteś szczęśliwa, więc zrobię wszystko, byś w tym szczęściu
trwała. Nie tylko zadowolona i spełniona seksualnie, ale także w
codziennej szarzyźnie. Właśnie – nie chcę, aby twoje życie
było szare. Mam nadzieję, że będzie ekscytujące i pełne
radości. Będę się o to starał. Kocham cię. Każdego dnia kocham
cię coraz bardziej!
Usypiała wtulona w Marka i
nieprawdopodobnie szczęśliwa. Słuchała bicia jego serca, które
wreszcie się uspokoiło i uderzało miarowo, równo, głośno.
Dla niej.
- I ja bardzo cię kocham – zapewniła, już
prawie usypiając.
Na drugi dzień przyjechał Kamil. Uczesał
Adę, a także Marka. A później Stefcię. Teraz jej włosy spływały
gęstym, czarnym strumieniem w licznych lekko skręconych świderkach
na plecy. Podpiął włosy tak, by nie sypały się jej na twarz. W
ostatniej chwili miała być przypięta biała margaretka nad prawym
uchem. Proponował jej miniaturowy biały kapelutek, ale Stefcia
chciała, by jej uczesanie bardzo się różniło od tego, jakie
miała na ślubie z Liamem. Ada zrobiła jej profesjonalny i bardzo
staranny, delikatny makijaż, tak by nie było widać żadnych blizn.
W efekcie Stefcia była jak odmieniona, wyglądała przepięknie,
oszałamiająco. A gdy już założyła swoją ślubną garsonkę...!
Klękajcie narody! Garsonka była biała, ze srebrno-szarym
połyskiem. Prosta ołówkowa spódnica, a do tego żakiecik
asymetrycznie zapinany. Na szyi biały jedwabny szalik dekoracyjnie
poprowadzony przez zapięcie żakieciku. Cudo! Żadnej biżuterii,
nawet pierścionki zdjęła – Marek do tej pory nie dał jej
zaręczynowego, więc chciała to w ten sposób podkreślić. Ale czy
facet zwróci uwagę na taki drobiazg?
Przyjechała Iga z
Aleksandrem oraz cały klan Żaków z Franką. Stefcia już się nie
mieszała w sprawy kulinarne, ale babcia z Franką coś tam chowały
do lodówki w kuchni i w piwnicy, i w ogóle rządziły się,
szarogęsiły. A wszystko w pośpiechu. Marek dużo wcześniej
pojechał do hotelu, gdzie zatrzymała się cała szwedzka grupa. Nie
pokazał się Stefci w świątecznym stroju, wcześniej widziała
jego jedwabny musznik, biały, z delikatnym srebrnym tureckim wzorem.
I jeszcze wiedziała, że ma jasny, popielaty garnitur. Generalnie
lubił ubierać się w brązy, co ładnie harmonizowało z jego
rudymi włosami. Jednak uznał, że do ślubu brąz jakoś mu nie
pasuje. Rozmawiał o tym ze Stefcią. Wiedząc, że jej kostiumik ma
srebrno szary odcień, uznał, że musi się jakoś do niej
dopasować.
- Skoro ty nie pokażesz mi się w ślubnym
stroju przed czasem, to i o moim garniturze nic nie powinnaś
wiedzieć – żartował.
- A jak mi się nie spodoba? -
dociekała z uśmiechem.
- To weźmiesz ślub z Kamilem, jako
moim pierwszym drużbą. Wiem, że on przygotował coś w granacie.
Wyobraź sobie – kupił nowy garnitur specjalnie na nasz ślub.
Zresztą obaj w tej sprawie jeździliśmy aż do Wiednia!
- I
nic mi wcześniej nie powiedziałeś?
- I tak niepotrzebnie
mówię ci o tym. Jakaś papla się ze mnie zrobiła!
-
Kocham cię w każdym wydaniu!
Gdy Stefcia dotarła do Urzędu
Stanu Cywilnego w salce dla gości byli już niemal wszyscy
zaproszeni. Witała się z nimi przechodząc z rąk do rąk,
szczęśliwa i rozpromieniona. Dyrektor przez chwilę wpatrywał się
w jej twarz, by w końcu powiedzieć:
- Czy ja na pewno panią
znam? Wygląda pani prześlicznie! Cudownie! Nie jestem pewien, czy
takie cudo można całować, ale muszę to zrobić! - zerknął
filuternie na żonę – Wybaczysz mi to, Duszeńko?
Stefcia
przechodziła do kolejnych przybyłych, całego swego towarzystwa z
banku, ale kątem oka zerkała na znaczną grupę Szwedów, ciasno
zbitych pod oknem salonu. Podeszła do nich na końcu, witała się,
pozwalała przytulać, choć niektórych panów ledwie pamiętała.
Naprawdę serdecznie poddała się uściskom Halvara, Wiktora, Viggo
i Davida.
Marka nie było widać.
- Gdzie jest
Marek? - zapytała dyskretnie Adę.
- Nie wiem... Może
jeszcze uzgadnia coś w kancelarii. Kamila też nie ma. Ale mnie nikt
tam nie poprosił – odpowiedziała. Była lekko zaniepokojona, bo
przecież dziś występowała w charakterze świadka.
Do
saloniku weszła następna grupa osób, już robiło się ciasno! Tym
razem byli to przyjaciele Marka – Andrzej Niewiński z żoną
Danusią, Kacper i Filipa Zaniewscy oraz Tadeusz Polaczek z
drobniutką żoną Janinką. Stefcia znała ich wszystkich, u każdego
była przynajmniej dwa razy w domu, a także kilkakrotnie gościła
ich wraz z Markiem w jego domu. Było też kilka spotkań w
restauracji i dwa wspólne wyjścia do kina.
Iga, jako
najlepiej znająca Szwedów, „rzuciła się do pracy”. Jej
zadaniem było połączyć Polki ze Szwedami. Miała pełną
świadomość tego, że oni przyjechali po żony, a polskie
dziewczyny chciały jedynie znaleźć pracę w Szwecji – chociaż
na dwa-trzy miesiące. Teraz z uśmiechem podchodziła do kolejnej
dziewczyny z banku i pytała ją o imię, oraz który facet się
podoba, a potem prowadziła dziewczynę do tego wybranego i
zapoznawała ich ze sobą. Szweda pytała, czy zechce towarzyszyć
dziś tej oto damie. Szło jej to szybko i zręcznie. Jedynie Franka
była niezdecydowana i kręciła nosem, bo ten, który się jej
podobał już został zajęty, ale ona i tak nadal marzyła o
Kamilu... W końcu została tylko Dziunia (celowo chowała się za
plecy innych) i dwóch Szwedów – jeden wysoki jak koszykarz, a
drugi niemal łysy, za to z dużą rudą brodą, pucułowaty i ze
sporym brzuszkiem – z wyglądu bardzo nieciekawy. Dziuni nie
podobał się żaden z nich, ale z braku laku... niech już będzie
ten wysoki – Anders Sevensson – jak usłyszała.
-
Skarbie, nie gniewaj się, ale mój przyjaciel cały czas o tobie
marzy – powiedział „koszykarz” i przekazał Dziunię w ręce
rudzielca, który natychmiast się rozpromienił. Przedstawił się,
bardzo po polsku pocałował Dziunię w rękę i podał jej ramię.
Dziunia z przymusem robiła dobrą minę do nieciekawej gry.
Anders został bez partnerki.
Stefcia rozmawiała z babcią
i swoją kadrową Jadzią.
- Nie ma Agnieszki - zauważyła
ze smutkiem.
- Obiecała, że będzie – szepnęła pani
Jadzia.
- Ale i tak jest zaskakująco dużo gości –
powiedziała babcia. - Jak my się tam pomieścimy?
-
Najwyżej część osób będzie stała – wzruszyła ramionami
Stefcia.
- Dobrze, że jesteś taka spokojna – dodała
babcia.
- To pozory. W środku jestem jak galareta!
-
Myślę, pani Jadziu, że pani powinna towarzyszyć Halvarowi. To
bardzo miły człowiek – powiedziała jeszcze babcia zwracając się
do kadrowej. - Chodźmy, zapoznam was. Ja porozumiewam się z
Halvarem po niemiecku i na migi. To znaczy więcej na migi, niż po
niemiecku. Ale umiemy się dogadać. Zna pani jakiś język obcy? - I
babcia poprowadziła panią Jadzię w stronę mężczyzny, który
teraz stał w gronie Żaków.
- Pięknie pachniesz –
Stefcia usłyszała niespodzianie szept Marka, a następnie poczuła
na szyi jego pocałunek. Odwróciła się do narzeczonego i na
sekundę utonęli w swoich oczach. Chwilę po tym Marek pochylił się
i wielekroć ucałował jej rękę. - Kocham cię! I chcę, abyś
zawsze tak uroczo wyglądała! Dziś bijesz wszelkie rekordy! Jesteś
taka promienna! Jesteś najpiękniejszą panną młodą!
Oboje wyglądali olśniewająco! Cudownie! Wspaniale!
Kamil
stał obok Marka, jakby go pilnował. Chociaż go nie pochwalono,
wiedział że wygląd młodych jest także jego zasługą. Ada
podeszła i wsunęła mu rękę pod ramię.
- Chciałabym,
abyś i ty mógł tak świętować swoje szczęście – szepnęła
dyskretnie.
- Na razie cieszę się tym, co mam. Jestem
zadowolony – odpowiedział równie cicho, z uśmiechem patrząc w
oczy przyjaciółki.
Jeśli chodzi o Dziunię – to nie była
postrzelona dzierlatka i dobrze wiedziała, czego chce od życia. W
momencie kiedy dostała zaproszenie od Stefci i dowiedziała się
przy okazji, że znajomość języka angielskiego jest mile widziana
– natychmiast wzięła sprawy w swoje ręce. Kiedyś w ogólniaku
uczyła się angielskiego, lecz wiele z tego już zapomniała. Ale
przyjaciel ojca wykładał angielski w szkole średniej i Dziunia
natychmiast go zaangażowała. Uczyła się z nim przynajmniej dwie
godziny dziennie, a do tego jeszcze sama „kuła” angielskie
słówka. A głowę miała otwartą i doskonałą pamięć. Szło jej
całkiem dobrze. Toteż porozumiewanie się z rudym partnerem nie
było takie trudne. Jako pierwsza ze wszystkich zebranych na ślubie
dziewcząt dostała propozycję pracy. Jej partner miał fabrykę
zabawek i zawsze potrzebował dodatkowych rąk przy pakowaniu. Jednak
na pakowaniu się nie skończyło. W efekcie Dziunia została w
Szwecji na stałe, poślubiła grubaska, który okazał się
wspaniałym, dobrym, bardzo szlachetnym i troszkę zabawnym panem.
Bardzo dbał o swoją polską żonę. Jej życie upływało może nie
w luksusach, ale w wygodzie i dostatku, jaki w Polsce był
nieosiągalny. W efekcie stanowili szczęśliwe stadło, z dwójką
dzieci na dokładkę.
Następna była Agnieszka. Przyszła
lekko spóźniona, kierownik Stanu Cywilnego kończył właśnie
wygłaszać wstępną mowę-powitanie. Stremowana wsunęła się do
sali i rozejrzała bezradnie. Jej koleżanki siedziały daleko z
przodu, za daleko. Zresztą obok nich wszystkie miejsca były zajęte.
Kilka osób nawet stało przy drzwiach. Ona też stanęła, niepewna
co dalej. Nagle bardzo wysoki mężczyzna ujął jej rękę i wsunął
ją pod swoje ramię.
- Czy zechce mi pani towarzyszyć
dzisiejszego wieczoru? Mam na imię Anders. - powiedział po
angielsku.
- Jestem Agnieszka. Tak. Oczywiście. -
Odpowiedziała spanikowana i podniosłą oczy na mężczyznę.
I w tej chwili dokonało się – oboje zostali ugodzeni strzałą
amora.
Na uroczystości znalazły się także osoby, które
nie były zaproszone, to jest Ryszard Boznański, który zgubił już
wiele kilogramów, ojciec Pawła, czyli pan Ignacy Targosz, oraz brat
Igi – Aleksander Ignatowicz. Ci trzej panowie przynieśli kwiaty:
Ryszard wonny bukiet róż herbacianych, pan Ignacy wiązankę
frezji, a Aleksander pąsowe róże na długich łodygach. Gdy
wręczał Stefci kwiaty, ta powiedziała ze śmiechem:
-
Jeśli nie masz dla mnie masła, serów i śmietany, to te kwiaty są
nieważne.
- Ależ oczywiście, że mam! A nawet już je
dałem pod opiekę twojej babci. Nie będziesz dźwigać kosza z taką
obfitą wałówką!
Śmieli się oboje i Stefcia nie
wiedziała, czy Aleksander mówi poważnie, czy żartuje. Później
się okazało, że mówił całkiem serio.
Tymczasem zaczęła
się ceremonia. Oboje młodzi byli zdenerwowani. Markowi trzęsły
się kolana i ręce. Stefcia z trudem panowała nad emocjami. W końcu
nastąpił moment złożenia przysięgi i wymiany obrączek – i tu
była ta niespodzianka Marka. Stefcia wiedziała, że mają być
ozdobne, grawerowane obrączki ze złota. Tymczasem były to
obrączki-sygnety z ciemnymi, granatowymi szafirami. Oczka były
owalne i duże, osadzone w szerokich obrączkach. Jednakowe wzorem,
lecz różniące się wielkością. Oba sygnety były bez dodatkowych
zdobień.
Młodzi odetchnęli.
Ale zaczęło się
składanie życzeń, co przy tej ilości gości trwało długo, bo
każdy miał serdeczne i ważne słowa do przekazania. Kamil
zapraszał wszystkich na szampana i tort do restauracji i pilnował,
by pan Ignacy oraz Aleksander mu nie uciekli. Ryszard stanowczo,
nawet bardzo stanowczo, odmówił i Kamil go więcej nie naciskał.
Natomiast pan Ignacy był wyraźnie stremowany, za to Aleksander
zwyczajnie się cieszył. Ci dwaj panowie zostali.
c.d.n.
fot. Pixabay