sobota, 31 października 2015

Dwa fragmenty... jak to przy sobocie.



Dwa fragmenty powieści, którą ciągle mam "na warsztacie":

~~~~~~~~~~~~~~~~

     Jeśli chodzi o Karola - jego śmierć wszystkich zaskoczyła. W niedzielę wrócił z kościoła i powiedział Matyldzie, że jakoś mu ciężko, że z trudem stał, gdy w czasie mszy św. przychodził moment na stanie, że miał wrażenie, jakby nie trzymały wiązadła w kolanach. Później nie miał chęci na obiad, przeleżał do wieczora, nie interesowały go seriale ani sport. W poniedziałek Matylda   namawiała go na wizytę u lekarza. Upierał się jednak, że nic mu nie jest, poleży sobie dzień lub dwa, odpocznie i wszystko będzie dobrze. We wtorek, nie pytając o zgodę, wezwała lekarza do domu. Ten przyjechał w południe, długo badał, osłuchiwał, mierzył ciśnienie i w końcu zadysponował szpital. Konieczne były specjalistyczne badania. Karol się nie godził. Wtedy lekarz przyznał, że według niego Rosiński ma bardzo słabe serce.
- Na coś trzeba umrzeć - odpowiedział Karol i to jakby ze złością. Dawał do zrozumienia, że nie chce, aby się ktoś nim zajmował.

piątek, 30 października 2015

JESTEM TU





Jestem tu


Jeszcze tu jestem, nawet nie śpię.
Buduję świat z mglistych nadziei,
niczym projekty dalej kreślę,
z wiarą, że nic nas nie rozdzieli.

Wszystko to wiem, a jednak... przecież...
Ulotna nutka z łzą się plącze,
jak delikatny mały kociak
gdzieś pod nogami - złote łącze!

... że oto znów się drzwi otworzą
i choć wiatr wtargnie z podmuchami,
twoje ramiona mnie uniosą
w świat wypełniony marzeniami.

© Elżbieta Żukrowska 28.10.2015.
Fot. Wiesław Smurzyński

JESIENNE SMAKI




Jesienne smaki
- w takt opowieści Zdzisława Grużewskiego

Już poczerniały wrzosowiska,
drzewa przy drodze obnażone,
ostatnie pługi na ścierniskach,
jesiennie krzyczą szare wrony.

Już nikt nie pali ciepłych ognisk
i w borze grzybów już nie zbiera,
wiatr pędzi chmury, grozą ciska
i spusty deszczu chce otwierać!

Powietrze mokre, nieprzejrzyste,
przez to horyzont jest skrócony,
oto już nastał czas kominków,
grzanego wina z kardamonem.

© Elżbieta Żukrowska 19.10.2015
Fot. www.wykop.pl

STAW PRZYCZAIŁ SIĘ...




Staw przyczaił się... 
- z inspiracji zdjęciem Adama Mondzelewskiego

Staw przyczaił się nisko, schował za krzewami,
gniewał się na drzewa, bo mu gwiazd nie dają.
Chciał widzieć nocne niebo, bawić odbiciami
lub nawet z kimś całować - pomyślał nieśmiało...

A w dzień chmurki do lustra zaglądać przybyły,
szeptały, że szukają uśmiechu do pary,
dumne drzewa im także dostępu broniły,
ustrojone jesiennie w lustrze przeglądały.

© Elżbieta Żukrowska 29.10.2015.
Fot. Adam Mondzelewski

ZACZEKAJ!




Zaczekaj!
- z inspiracji fotografią Adama Mondzelewskiego

W zmarszczki wody łzy wpadły i się utopiły,
z policzków ktoś je wytarł, a może scałował?
Złota jesień nastrojem zaprasza w alejki,
kusi barwną paletą, chce, abyś wędrował.

Chopina nokturny, walce i mazurki
płyną wraz z listkami, odchodzą daleko,
lecz myśl romantyczna wciąż ją przywołuje,
by rozświetlić oczy i prosić - zaczekaj!

By prosić - już nie płacz! Słońce się wychyli,
ozdobi, wyzłoci co tam jeszcze może.
Z uśmiechem da nadzieję tej uroczej chwili,
w której marzeniom sama drzwi otworzę!

© Elżbieta Żukrowska 29.10.2015.
Fot. Adam Mondzelewski

czwartek, 29 października 2015

SCHODAMI MONTMARTRE




Schodami Montmartre 
- inspirowany opowieścią Grażynki Hazeaux

Są takie urokliwe miejsca,
że mimo licznych barier, schodów,
przychodzę, aby szukać ciebie,
tak jak robiłem to za młodu.

Wszystko się zmienia, jesień przyszła,
a po policzku kropla spływa...
Lecz wciąż pamiętam, moja droga,
choć na grzbiet latek mi przybywa.

I w me alejki chodzę szukać
twych drżących cieni lub uśmiechów,
znajduję posmutniałe drzewa,
późnojesienny chłód oddechu.

Schodami w dół, wciąż w dół, donikąd!
Przecież już wiem, że wyjechałaś,
ale zaparzam dwie herbaty,
udaję, że tu wejdziesz, Mała.

© Elżbieta Żukrowska 29.10.2015.
Fot. Wonderful World


środa, 28 października 2015

POETA I OBRAZ




Poeta i obraz
- dedykowany Stanisławowi Wojnarowi

Dopowiedzieć, czego malarz powiedzieć nie zdołał...
Wysnuć przypuszczenia dokładne z obrazu... 
Czarować Czytelnika, myśli mu wymieniać 
- na długą chwilę zatrzymać, by marzył...

Lecz i poetę obległy marzenia,
gdy w ten akt kobiety wpatrzył się zuchwale!
Zapomniał jakie cechy miał tu powymieniać,
bo już go uwiodły subtelne detale...

Ten półuśmiech szczególny, że zda się - do niego!
Albo ręka, która poetę chce dotknąć...
I jeszcze pierś tak stroma... że aż dreszcz przebiega.
Zatrzymał się w pisaniu, aby się nie potknąć!

A ona, ta z obrazu, zdaje się rozmawiać!
Wabi, coś nakazuje, przyspiesza bieg czasu!
Poeta się zreflektował, zatrzymał wśród marzeń,
jednak wiersz swój napisał - o urokach obrazu. 

© Elżbieta Żukrowska 28.10.2015.
obraz Renata Brzozowska 

sobota, 24 października 2015

Dwa fragmenty powieści, którą nadal piszę...



Przy sobocie dwa fragmenty piszącej się wlaśnie powieści... ciągle bez tytułu... :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pan Benio starał się jak mógł, wychodził wręcz z siebie. Rad by co ranka szykować Matyldzie kakao! I robić zakupy. Musiała go powstrzymywać przekonana, że jak najszybciej musi stanąć na własnych nogach. Ale nadal miał klucz od jej mieszkania – na wszelki wypadek. Powiedział, że nie może przestać ją odwiedzać, a Matylda wiedziała, że w którymś momencie może to być kłopotliwe… Czuła, że się zaplątała! Na szczęście „psiapsiółeczki” otoczyły ją zwartym kołem. Wpadały nawet po kilka razy dziennie. Przynosiły gotowe obiady, sprzątały, rozwieszały pranie i gadały. Aż do zmęczenia Matyldy.

Okazało się, że rana znów jest zakażona dwoma różnymi bakteriami, których nazwy Matylda nie zapamiętała, na szczęście nie należały do grupy najbardziej złośliwych. Znów antybiotyk… Przedtem Matylda przez kilka dni wychodziła przed blok na ławeczkę choć na piętnaście – trzydzieści minut dziennie. Teraz unikała i słońca, i chłodu. Prawie cały czas była w domowym dresie, leżała długimi godzinami. Upoważniła Benedykta, by sam sobie otwierał drzwi, bo zdarzało się jej spać gdy właśnie przychodził. Był bardzo zatroskany! Któregoś dnia chciał ją zabrać na samochodowy spacer, ale powiedziała – zresztą zgodnie z prawdą – że odchorowuje każdy wstrząs na drodze, że na razie tyle jazdy, co teraz konieczne. To choć kwiaty jej przynosił, zaręczając, że nie kupuje, a dostaje od sąsiadów z działek lub ogródków.

Niedzielnym popołudniem zatelefonował Nikodem.

wtorek, 20 października 2015

ŚWIAT ROMANTYCZNY...



Świat romantyczny...


W tysiącu lśnień się rozpływa,
by nagle skupić w kaskadzie czerwieni 
i znów wystrzelić barwnym pióropuszem 
liści rozwianych poprzez wiatr jesieni.

Może kapelusz, albo parasolka...
I zapomniana ławeczka w alejce.
Ona usiadła, bo bucik uwiera.
On - dość niepewny - bo chyba drży serce... 

Nagle spadł kapelusz! 
Wiatr go rad poderwać!
Czy zdąży ocalić, 
pięknej damie oddać?

© Elżbieta Żukrowska 20.10.2015.
Fot. z internetu



BYWA...



Bywa...


Bywa, że dusza piekłem jest strwożona,
a w niebo jakby nie do końca wierzy.
I nie wie, która jest właściwa strona,
i brak odwagi, by się z życiem zmierzyć.

Chowa przed światem swoje niepokoje,
nie zdradza nędzy przemożnego strachu,
podobno dla niej zamknięte podwoje,
może oczekiwać życiowego krachu.

Jeszcze wspina się troszkę i do drzwi kołacze,
gdy wspomni, że ktoś może je jednak otworzyć.
A w strachu zapytuje, co jeszcze zobaczy,
przecież tylko przykrości wydają się mnożyć!

I oto niespodzianka - za drzwiami przyjaciel!
Ma chętne dłonie, ramiona otwiera!
Strachy przegania, uczy żyć inaczej
i w dobre życie ze sobą zabiera!

© Elżbieta Żukrowska 19.10.2015.
Fot. z internetu

niedziela, 18 października 2015

PO PUSTYNI IDĘ...




Po pustyni idę


Stopy grzęzną w piasku.
Ślady wiatr zbyt szybko
przed okiem zaciera.
Po pustyni...
Czas zamienił się
w nieprzyjaciela,
większego niźli ci, którzy
piasek w moje oczy...
Lecz nowych dróg nie szukam
- cenię przyjaciół
i to ich wybieram.

© Elżbieta Żukrowska 18.10.2015. 
Fot. z internetu

sobota, 17 października 2015

ZBYTECZNA SKARGA




Zbyteczna skarga


Serce głośne, bo pustka uporczywa w środku,
apatia chce ogarnąć kilka myśli w głowie.
W zasadzie nic już więcej czynić mi nie wolno,
tylko żyć w samotności. Nikt nic nie podpowie...

Serce już skamieniało i nie zmienia rytmu.
Wiatr jesienny pod lasem kłęby mgły rozwiewa.
Czas nie stanął w miejscu - a może powinien...
I dziś nie utulę się do białego drzewa...

Minęło... Teraz dni jałowe, pustką naznaczone,
jednostajnością urągają świetlistym  marzeniom.
Usiłuję pojąć, że wszystko na marne...
Nie mogę! Tylko nowym ulegam zranieniom.

Zapłoną na stosie urocze wspomnienia
- bo muszę odrzucić to wszystko co było,
by dalej iść - bodaj cokolwiek kulawo -
tą drogą, na której zbrakło słowa "miłość"...

© Elżbieta Żukrowska 17.10.2015. 
Fot. Rozystronka

Dwa fragmenty piszącej się powieści




... jeszcze takie dwa bardziej "zwyczajne" fragmenciki z piszącej się powieści (ciągle bez tytułu).
~~~~~~~~~~~~~~

Zaledwie go włączyła – przyszło połączenie z bratem.
- Aleksandrze! – ucieszyła się szczerze.
- Witaj mon Papillon.
Papillon… Od razu napłynęły wspomnienia! Dzieciństwo, cudowny rodzinny dom, najpiękniejsze chwile z rodzeństwem i rodzicami! Papillon… Jak dostała to imię? Nie pamiętała tego – ale znała z opowieści. Była wówczas trzyletnim bąkiem ustrojonym w nową, bardzo kolorową sukienkę. Całą rodziną konnym wozem wracano z kościoła. Jechał z nimi kuzyn – stryj Aleksander. To imię często powtarzało się w rodzinie ojca. Stryj był podczas wojny na robotach przymusowych w Niemczech, przyjaźnił się tam z równolatkiem Francuzem i dzięki temu poznał kilka francuskich słów. Czasem się nimi popisywał. Bywało, że Matyldę w domu – nie za często - nazywano Motylem, Motylkiem. Stryj to podchwycił i nazwał Papillon, co – o dziwo - natychmiast do Matyldy przylgnęło. W tej sukieneczce faktycznie wyglądała jak kolorowy motyl.
- Cieszę się, że cię słyszę! – zapewniła.
- Dzwonię, i dzwonię, a telefon masz ciągle wyłączony.
- Wysłałam SMS-a…
- E, tam! Co mi jakieś SMS-y! Wiesz, że ja nie pisuję. Opowiadaj mi tu po kolei.
Opowiadała dość swobodnie, tym bardziej, że nadal była w pokoju sama – aż się w duchu dziwiła, że ta druga pacjentka tak gdzieś przepadła. Musiała bratu zrelacjonować przebieg operacji i nie taić tego, jak się teraz czuje. Przyznała, że trochę słabo, ale najgorzej, że jest tak zimno, więc ją pocieszył, że od zachodu idzie ocieplenie, już nazajutrz ma być wyraźnie cieplej. Dopytywał się o więcej. I w końcu przyznała, że się posypała jako kobieta, że to zbrodnia robić takie operacje! Uderzyć, wydrzeć samo sedno kobiecości! Szlochała cicho. To wszystko w imię twojego życia – przypomniał. No tak, no tak… Pocieszał ją jak umiał.
- Przecież twarda z ciebie baba! Nie dasz się! – zapewnił ją na koniec.
     Jaka twarda? – chciała powiedzieć, ale „wzięła się w garść” – cóż jej po tym mazaniu się i daremnych płaczach. TO już jest poza nią!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przyszedł Benedykt. Przyniósł kawę w termosie – zgodnie z życzeniem Matyldy. Jednak najpierw prysznic i to troskliwe wyczekiwanie pod drzwiami łazienki. Cały pan Benio…
- Kacper ma jutro przyjechać – powiedziała, gdy znów była w łóżku. – On nie ma klucza, a nie mam pojęcia, o której przyjedzie. Nie zapytałam! Prom przypływa rano, około siódmej. Mniej więcej po trzech godzinach powinien przyjechać…
- Niech się pani nie kłopocze. Spróbuję przypilnować, ale na wszelki wypadek zostawię kartkę na drzwiach. Nie będzie miał wtedy wątpliwości.
- Dziękuję, co ja bym bez pana zrobiła, panie Benedykcie! Patrzyłam z okna gdy pan szedł… Pan chyba dużo schudł… I zastanawiałam się dlaczego.
- Troszkę mnie ubyło, ponad dwadzieścia kilogramów… Tak jakoś się porobiło… Cukrzycę mam, teraz mi ją wybadali… Mówią coś lekarze o wyjściu do domu?
Rozmawiali o nieważnych sprawach przez blisko godzinę. W międzyczasie zadzwoniła Roma dziękując w imieniu dzieci. Wczoraj nie mogła, bo cały dzień była w rozjazdach i po lekarzach, aż wreszcie wieczorem padła i spała już aż do rana.
Benedykt dalej opowiadał historie ze swego życia kierowcy, o działce znajomego, przekazywał ploteczki z bloku. Matylda nie dała mu okazji do litowania się nad nią, do gładzenia po twarzy czy całowania rąk – była czujna! Ale gdy wyszedł, Chęcińska nie powstrzymała się od pytania:
- Ja myślałam, że to pani mąż. To kto to jest dla pani? On taki czuły, dbający…
- Mój sąsiad i… opiekun. Kiedyś przyjaźnił się z moim mężem, a teraz przyjaźni się ze mną.
- A zachowuje się tak, jakby był w pani zakochany!
- O tam, zaraz zakochany! Życzliwy jest tylko. I samotny jest, to może się trochę nudzi.
Chęcińska chciała dalej rozmawiać, ale Matylda przymknęła oczy. Jednak nie spała. Myśli niesforną falą płynęły, skakały z tematu na temat. Nikodem dalej nie przysyłał nawet SMS-a. Czuła, że z Paulą też czeka ją długa rozmowa, bo Paula nigdy nie odpuszcza. Nigdy. Poczeka na sprzyjające warunki i dobierze się do samego wnętrza. Na razie Matylda była niespokojna.

© Elżbieta Żukrowska 2015.


środa, 14 października 2015

ŚCIEŻKĄ KOCHANIA...




Ścieżką kochania... 
- z wesołych opowieści Zdzisława Grużewskiego

Mówiłeś do mnie "skarbie", "kochanie",
a ja słuchałam z niedowierzaniem.
Czasem zaś, bardziej rozpędzony,
chciałeś pokazać świat rozgwieżdżony.
Lecz to nie dla mnie! Ja ledwie mogę
w moją zwyczajną wybrać się drogę.
Tak bez wyścigu, bez przyspieszania,
wędruję swoją ścieżką kochania:
za domem wzgórze pełne poziomek,
a z drugiej strony wrzosem zdobione.
Niżej na szczycie leśnych grzebieni
słońce odbite w wodzie się mieni.
Makowy zachwyt, kiedy jest lato,
wiosną w czeremchy zapach się wplatam.
I choć nie wszystko jest jednocześnie,
to przecież piękna tego nie prześpię.

© Elżbieta Żukrowska 14.10.2015.
Fot. Adem Karduman

W ZŁOTO-CZERWONEJ ZAWIERUSZE


W złoto-czerwonej zawierusze
- z inspiracji fotografią Ryszarda Lenartowicza

Opustoszały ptasie gniazda,
mysz się schowała w mysią norę,
w podmuchach wiatru czysta wzgarda,
więc drzewa gną się pod naporem.

Kurtki z kapturem, ciepłe botki,
szalem zabezpieczone szyje,
nosy cokolwiek różowiutkie,
jednak z humorem wciąż się żyje.

Wszak jesień to nie koniec świata,
były już słoty, zawieruchy,
nawet gdy deszcz ze śniegiem zmiatał
wszystkich przechodniów na lód kruchy.

A teraz tylko jesień miękka,
z powodzią liści uwolnionych,
ze złotem co z zachwytu pęka
i nagle staje się czerwone!

© Elżbieta Żukrowska 14.10.2015.
Fot. Ryszard Lenartowicz

poniedziałek, 12 października 2015

NA SKRAJU NOCY...

Na skraju nocy...


Na skraju nocy, chłodów, mgły,
przytulam skrawki myśli o tobie
i niezapomniane słowa modlitwy.
Żebrzę u Pana wszelkiego dobra,
które uczyni twoje życie łatwiejszym;
o opiekę i miłosierdzie
- jeśli przypadkiem potrzebujesz.
I choć dodaję "nie moja
ale Twoja wola nich się stanie",
to ufam, że i na moje pragnienia
też Pan będzie zważał.
Jeśli jednak nie - to tylko znaczy,
że ma dla ciebie szczególne zadania.
Uśmiecham się i dziękuję, że
trzyma nasze życie na swej otwartej dłoni.

© Elżbieta Żukrowska 12.10.2015.
Fot. Robert Zarecki

niedziela, 11 października 2015

SŁODKO TAK



Słodko tak
- swój udział w tym wierszu ma Zdzisław Grużewski

Przekwitłe kwiaty wiatr rozrzucił,
śmieje się w oczy, jest uparty!
Lecz przecież wiosna majem wróci,
lato zapłonie nie na żarty!

Jak zawsze będę czekać w oknie,
szeptać twe imię niczym mantrę.
Wrócisz - bo cóż beze mnie poczniesz?
Uśmiechem zlikwidujesz chandrę.

Będziemy spacerować w sadzie,
gdzie pierwsze jabłek zawiązeczki,
miłość zaś wszystko nam uładzi,
powróci słodycz poziomeczki.

W twoich ramionach znajdę spokój,
serce rozśpiewa się słowikiem,
iskierki znajdę w twoim oku,
szczęście rozświetli nas promykiem.

© Elżbieta Żukrowska 11.08.2015.
Fot. z internetu

sobota, 10 października 2015

Dwa fragmenty rodzącej się właśnie powieści mego autorstwa...







Dziś dwa fragmenty z nowo powstającej powieści
(która jeszcze nie ma tytułu):

~~~~~~~~~~~~~~~~


Mail od Nikodema:

Skarbie mój, Słońce moich oczu, Papillon!

Postanowiłem napisać, opisać, jak bardzo za Tobą tęsknie. I okazuje się, że to jest zbyt ambitne zadanie! Ale będę dalej próbował. Tylko nie dąsaj się za to na mnie. Za nieudolność.
Rozmowa z Tobą… chwila, gdy jesteś tak blisko… a dotknąć Cię nie można! Czasem sobie wyobrażam nas razem, choć pewnie powiedziałabyś, że nie wolno, że to za daleko… Nie pamiętam Twojego zapachu! A może nigdy go nie znałem…? Tak dużo chcę, że rozmowy na Skype to na pewno jest zbyt mało! Oswoiłem Twój wizerunek i nie wystarcza mi patrzenie na Twoje zdjęcia! Ani rozmowy z Tobą! Czy można tak kochać na odległość? Ukochać? Czasem myślę, że jeszcze jeden dzień bez Ciebie – a umrę.
Cudne są Twoje wiersze. Nie miałem pojęcia, że piszesz, że jesteś poetką. Te wiersze są dla mnie bardziej prawdziwe, niż Twoje maile lub SMS-y, bo przemycasz w nich słowa o miłości. Nie wiem, co jest prawdą, a co tylko mrzonką, ale chcę i wyobrażam sobie wiele. Jednocześnie przecież wyczuwam Twoją nieufność i wiem, z czego ona wynika. Kochanie moje! Ale teraz już nie będzie takiego milczenia!
Będąc w innym, odległym kraju, tęsknię inaczej, niż gdy byłem w Polsce. To jest tęsknota głębsza, ustokrotniona! Wydaje się, że w kraju nawet drzewa inaczej szumią, kwiaty pachną bardziej intensywnie i z całą pewnością bardziej znajomo. Także śpiew ptaków… Co dopiero mówić, gdy całą ta tęsknota odnosi się do ukochanej kobiety… Słowa zamierają na ustach, bo też i  nie ma do kogo ich wypowiedzieć, serce zmienia rytm na samo wspomnienia – ale nikt – TY – swojej ręki na nim nie położysz i nie uciszysz tego gwałtownego wrzenia! Jestem jak samotny żebrak, który już nie ma siły dalej żebrać!

Moja Kochana, Papillon, całuję Twoje oczy, Twoją twarz…


I tęsknię przeogromnie, choć mam Cię zawsze w sercu. N.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

W chwilę później zadzwoniła Beata – czy Matylda jeszcze jest w szpitalu? Jest. To ona za chwilkę będzie, bo już wchodzi na teren szpitala. Przyszła, wycałowała i w biegu opowiadała o swoich sprawach:
- Nie miałam nawet czasu, by Cię zawiadomić, bo w czwartek przewieźliśmy teściową z Pyrzyc do naszego szpitala. Tam była zbyt samotna, nie mogliśmy jej doglądać tak, jak na to zasługuje. Nie uwierzysz, jaka to wspaniała kobieta. Nigdy się nie skarży, nigdy nic nie potrzebuje, ze wszystkiego jest zadowolona, zawsze uśmiechnięta. Była nauczycielką, uczyła języka rosyjskiego, od dawna już na emeryturze, no i wdowa od… - Beata liczyła przez chwilę – no tak, już od czternastu lat. W ubiegłym roku wzrok się jej bardzo pogorszył, już nie może czytać. Miała operację na oczy, ale… I w tych Pyrzycach ma kolegę, emeryta i wdowca jednocześnie, byłego nauczyciela biologii. Odwiedzają się, troszczą wzajemnie. On czytuje jej książki – nawet po dwie godziny dziennie! A mama piecze dla niego serniczek lub szarlotkę – tak na zmianę. Ciasto jest dzielone na trzy części – jedną zjadają wspólnie, a prócz tego każde z nich ma też po kawałku ciasta niejako dla innych gości. Bo, wyobraź sobie, odwiedzają ich uczniowie! Powiedz mi, no powiedz mi tylko – ile razy odwiedziłaś jakiegoś swego nauczyciela? A ilu uczniów odwiedza ciebie?
- Miałam fajną wychowawczynię w liceum. Wysyłałam jej zawsze życzenia świąteczne i imieninowe. Ale bardzo szybko odeszła do lepszego świata. Na zjazdy też nie jeździłam, bo za daleko, albo nie było czasu, albo pieniędzy… Zawsze żałowałam… W domu nigdy nie odwiedzałam. To nie było… w modzie?
- Sama widzisz.
- I choć muszę przyznać, że odwiedziło mnie kilka osób, to raczej tak… interesownie… hm… Przykre to. Masz rację. Ale bez użalania.
- I słuchaj dalej, Matyldzik, ten pan biolog przyjechał do mamy w sobotę, ktoś z rodziny go autkiem tu przywiózł, i przez dwie godziny czytał rewelacyjną czterotomową powieść Elżbiety Cherezińskiej pod wspólnym tytułem „Północna Droga”. To jest taka saga norweska, rzecz z chrystianizacji Norwegii. Jestem zachwycona tą lekturą, bo oczywiście chodzę mamie czytać. I teraz też lecę, więc nie mogę długo u Ciebie siedzieć. Mało tego, mój małżonek też przychodzi czytać, ale około dziewiętnastej. Chciałam zaangażować Dagmarkę, no nie dała się – podobno w czymś pomaga bibliotekarce. Możliwe, bo przecież koniec roku, ale… Według mnie babcia powinna być dla niej ważniejsza… No, to już wiesz wszystko i mogę lecieć do mamy… A tu masz jeszcze kawałek placka z truskawkami. O, jeszcze o Aleksandrze – zmarła jej córka. W piątek był pogrzeb.
- O mój Boże…
- Kupiłyśmy wieniec, także od Ciebie. I kondolencje dla Aleksandry. Przekazuje ci jej podziękowania.
- Dzięki, że o tym pomyślałaś.
- Razem z Kasią, jak zwykle. Ale teraz naprawdę muszę już lecieć.
- Jak się ona trzyma?
- Aleksandra? Nawet nie pytaj. Kompletnie rozbita. Kompletnie! Musi upłynąć trochę czasu… I niech mi nikt nie mówi, że na śmierć bliskiej osoby można się przygotować. Nie można! Nawet jeśli od dwóch lat wiesz, że sprawa jest przesądzona. A Aleksandra nie miała tyle czasu. Przez długi czas wierzyła, że się uda… Lecz co komu sądzone… Przed losem nie uciekniesz. Na szczęście ma mnóstwo obowiązków i m u s i  się na nich skupiać. Inaczej by się całkiem rozsypała.  To pa, kochana, lecę!
~~~~~~~~~~~~~~~~

© Elżbieta Żukrowska, 2015

czwartek, 8 października 2015

A ŻYCIE KOŁEM...




A życie kołem...
- z inspiracją fotografią Ryszarda Lenartowicza

Przybył jesienny wiatr, kołysze
czasze rudych drzew przy wodospadzie,
dzień nam za oknem szalony dyszy,
strąca jabłka i gruszki w sadzie...
Świtem w srebrnych pasmach różowe
mgły zasnują zbyt smutne ścierniska, 
nawet wrony niemiło potwierdzą,
że zima już o krok - za blisko!
Lecz mimo tego w puszystych mchach
czeka echo schowane jak myszka,
a kiedy wesoło zaśmiejesz się -
wspomnienie wczoraj już rozbłyska!
Zamiera życie, czerwień łka,
kroplami rosy miłość w smutku spływa,
dzień znów podobny jest do dnia,
a gęsta mgła uczucie pilnie skrywa.
Nadmierną troską przegrzany mózg,
a wówczas serce w pląsach nie bywa,
przykry październikowy wpada chłód,
udaje, że jest komitywa...
Gdzieś w bliznach duszy, ranach rąk,
powstaje znamienne poruszenie:
właśnie się stało co musiało stać,
bo rodzi się czyste marzenie!
Gdy powróci wiosna, bocian, szpak,
gdy się obudzą wszystkie kwiaty i pszczoły,
spotkasz miłości najwspanialszy smak.
Wyrównasz krok, będziesz gotowy.
Starość uparcie rozpycha się,
poznajesz ostre serca kołatanie...
oddech nierówny, przez to krzyk uwiązł
bezradnie - po co? - w twojej krtani...

© Elżbieta Żukrowska 7.10.2015.
Fot. Ryszard Lenartowicz

wtorek, 6 października 2015

TĘSKNOTA


Tęsknota


Klangor żurawi zmienił się w tęsknotę,
podobnie krzyk lecących ciemną porą gęsi...
Czego jeszcze trzeba - gwiazdy już migocą,
lecz nie zmniejsza to bólu, który nocą dręczy.

W dzień zajęta tysiącem spraw tych najdrobniejszych,
wspomnisz tylko w przelocie, myślą gdzieś zawiśniesz.
Gdy noc dzienne sprawy pootula kocem,
dręczące cienie tabunem do głowy ci wciśnie.

Z nagła całe wnętrze groźny war zaleje.
Czy choć jedną nadzieję uda się ocalić?
Czy już spłonąć w tęsknocie, gdy miłość szaleje?
Słów nie można wyrzec, cierpienia oddalić...

© Elżbieta Żukrowska 5.10. 2015.
Fot. Art. graphiK


niedziela, 4 października 2015

DZIEWCZYNA JAK MARZENIE




Dziewczyna jak marzenie
- z opowieści Zdzisława Grużewskiego

Zaznaczając owal tej prześlicznej twarzy,
już widział miłość idącą ku niemu,
tę, co w niejedną pustą noc się marzy
i rozrasta pieniście niczym góra kremu...
Widział... Czuł nawet to ufne spojrzenie
w oczach kolorem podobne kasztanom
i myślał, jak wiele darować potrzeba
słów i czułości modlitwą szeptaną...
Co z siebie dać może nad pragnień gorączkę,
jakie marzenia śmiało opowiedzieć?
Bo nie wystarcza trzymać ją za rączkę
i przed kominkiem razem się wygrzewać.
Jeszcze raz pod opuszkami rozpoznaje skórę,
chłonie jej zapach, lekkie drżenie brody,
czasem własną twarz we włosy jej wtuli
i wdycha ciepło kochanej, najmilszej osoby.

© Elżbieta Żukrowska 4.10.2015.
Fot. z internetu