poniedziałek, 11 czerwca 2018

Środa - 60 zł za 1 kg ( 7.)





Z życia wzięte - 7

Środa - 60 zł za 1 kg (7)
(- czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)

Sobota - późne popołudnie.
   
     Upijam kilka łyków drinka wgapiając się w zdjęcie Olka. Chyba się rozluźniam. Czuję już działanie alkoholu. No a zdjęcie... Nic nie mogę na temat zdjęcia. Patrzę. I jest wibrowanie komórki. Podejmuję rozmowę.
- Witaj skarbie - mówi ciepło Olek.
- Cześć. - Chyba drży mi głos. A ręce dalej się trzęsą. Jednak.
- Nie mogłem wcześniej "tyrpnąć", dopiero teraz się urwałem od stołu. Wiesz, niby okazja smutna, ale przy rodzinnym spotkaniu to zawsze jest dużo rozmów, bo rzadko się widzimy.
     Przecież wiem, nie musi mi tego mówić! Ale chyba jest skrępowany, chyba sam nie wie, co chce, a co może powiedzieć.
- Kiedy pogrzeb? - Pytam rzeczowo, aby jakoś mu pomóc.
- Tak jak myślałem, dopiero w poniedziałek. Ale dobrze, że wcześniej przyjechaliśmy, bo Danusia jest całkiem bez głowy. To jej pierworodny syn. Miał pięćdziesiąt siedem lat. I oczywiście zawał. Takie czasy. Taka praca, takie nerwy, takie osłabione mięśnie, łącznie z tym sercowym.
- A jak ty się czujesz?
- Lubię za kierownicą, więc nie czuje specjalnego zmęczenia jazdą. Natomiast męczy mnie ten tłum w domu. I tak z kilkoma kuzynami idziemy nocować do hotelu, to liczę, że tam odreaguję.
     Mówimy o bzdurach, byle tylko słyszeć swój głos. Opowiadam mu detalicznie swój dzień, wyhamowując ze sprawami finansowymi. On opowiada mi o swojej rodzinie. Pytam, gdzie znajduje się teraz - na ławce przed domem. Kiedy słyszy, że kupiłam kapelusz - prosi, nie - KAŻE! - bym zaraz zrobiła sobie selfie.
- Nie! Jestem nieodpowiednio ubrana! - Buntuję się, ale moje bunty nic dla niego nie znaczą. Zdjęcie mam zrobić natychmiast! I Olek przerywa rozmowę. A ja poprawiam "na biegu" makijaż i stroję się w falbaniastą, romantyczną białą bluzkę. Pstrykam kilka zdjęć. Na jednym z nich nie widać mojej twarzy - tylko sam kapelusz. I właśnie tę fotkę wysyłam Olkowi. W chwilę potem krzyczy do słuchawki:
- Ja ciebie chciałem? Gdzie jest twoja buźka?
- A ja pamiętam, że chciałeś kapelusz - droczę się z nim.
- Proszę - łagodnieje Olek. Może dociera do niego, że to są żarty? Wysyłam następną fotkę, widać na niej skroń i sam czubeczek nosa. - Tak dobrze? - pytam, gdy znów mamy połączenie.
- A ja wysłałem tobie swoje najelegantsze zdjęcie - mówi z żalem w głosie i już nie jestem pewna, czy to są żarty. Rozłączam się i wysyłam mu aż trzy zdjęcia, na jednym, zrobionym kilka dni wcześniej, widać mnie w całej okazałości.
     Olek telefonuje do mnie dopiero po kilku minutach. A ja raczę się drinkiem. Mimo wszystko jest mi jakoś dziwnie - smutnawo, tęskno, czegoś żal... Odbieram telefon z opóźnieniem. Chce mi się płakać.
- Maczku mój - mówi Olek cicho - co to się z nami porobiło... Nie myślałem, że jeszcze będę za kimś tak tęsknił... - To brzmi jak przyznanie się do winy. Prawie nie oddycham. - Czy nie sądzisz, że między nami latał jakiś mały dzieciak z gołym tyłkiem? - Już lubię jego poczucie humory, wszak tu śmieje się sam z siebie! - A za zdjątka bardzo dziękuję. Pochwalę się dziś kuzynostwu tobą. Powiem, że jesteś moją kobietą. Mogę?
- Nie! - Odpowiadam natychmiast i bardzo śmiało. Wiem, że on i tak zrobi, jak zechce, ale nie muszę mu dawać przyzwolenia. Nie jestem jego kobietą, bez względu na to, jak bardzo tego pragnę.
- Nie? - dziwi się Olek. - Jaka to nie? Przecież jesteś moją kobietą.
- Nie pisano o tym w żadnej gazecie - mówię, choć wiem, że dowcip jest bardzo płaski, poniżej mojego poziomu.
- Ejże! Jadąc tu widziałem takie ogłoszenie na wszystkich bilbordach!
- Przyślij mi zdjęcie choć jednego - ripostuję natychmiast.
- Przecież wiesz, że trzymałem ręce na kierownicy.
     Nie śledzę zegarka, ale droczymy się tak i żartujemy przynajmniej przez kwadrans, a może przez dwa. Przypominam sobie, że mam jeszcze wyszorować łazienkę. I choć nie chcę kończyć tej rozmowy, to mówię, że mój telefon jest bardzo gorący. Olek w lot chwyta aluzję i całusami kończy rozmowę.
- Maczku, mój skarbie, nie zdziw się, jeśli zadzwonię do ciebie o świcie.
- Ani mi się waż! - odpowiadam, jednak nie wiem, czy to usłyszał.
     Dopijam drinka. myję szklanicę i włączam żelazko. Zdejmuję z siebie stylową bluzkę i zostaje tylko w szortach i biustonoszu. I tak jest mi gorąco. Bluzkę od razu odwieszam do szafy. Następnie wyjmuję wszystkie szpilki z małych serwetek i prasuje je, to znaczy serwetki - nie szpilki, prawie do końca susząc. Następnie rozkładam na poręczy kanapy i przypinam do deski do prasowania pozostałe małe serwetki. Żelazko jest wyłączone. Idę szorować moją łazienkę. W zasadzie jestem bardzo zmęczona. I głodna. Bardzo głodna. Lecz łazienka ma priorytet. Myję i szoruję przez pół godziny. Z rozpędu wybłyszczam wszystkie lustra w domu i myję też drzwi. Koniec. Wreszcie koniec. Mam hopla na punkcie sprzątania. Chyba. Idę na kolację - znów tylko warzywną. Ostatnio wcale nie mam ochoty na mięso. Jadam je raczej z przymusu. A jeszcze te teksty w internecie na temat  "jedzenia padliny" i filmiki obrzydzające... Niestety, nie mam żołądka jak krowa, nie mogę jeść trawy... A jajko? To też życie. Zarodek przecież. Też mi się zebrało! Energicznie przygotowuje następne pranie - pora na czerwony żakiet. W pralce są teraz różnokolorowe rzeczy, więc dokładam flizelinę zapobiegającą farbowaniu. Ustawiam niską temperaturę i wlewam płyn do prania kolorów. Pstrykam guziczkami - poszło!
     A tu znów pukanie do drzwi! W pośpiechu naciągam podkoszulkę i zanim otworzę - znów pukanie, ostre, naglące! Reniusia! Bez słowa rzuca swoje pakunki na środku przedpokoju i znika za drzwiami łazienki. No tak - moja toaleta służy za publiczny szalet dla wszystkich moich znajomych. To dlatego, że mieszkam w idealnym miejscu, a w miasteczku nie ma ani jednego publicznego "przybytku". Wreszcie słyszę, jak spuszcza wodę, myje ręce i już wychodzi!
- Wybacz najście - mówi, obejmuje mnie i mocno całuje w policzki, a później sprawdza, czy nie umalowała mnie pomadką. - Czuję się winna wobec ciebie - klepie szybko - bo ostatnio przychodzę tu wyłącznie w sprawach niewymownych. No, takie życie, takie życie! Kacpra coś zatrzymało i muszę u ciebie przeczekać. Pozwolisz? Nawet nie wiesz, jak się bałam, czy będziesz w domu. W końcu jest sobota.
- Wszystko w porządku, ale chodź ze mną do kuchni, zrobimy jakieś jedzonko.
     Reniusia zbiera swoje torby i ustawia je pod ścianą, torebkę wrzuca do pokoju na kanapę i drepcze za mną do kuchni, tam od razu opada na stołek. A ja wyjmuję chleb, masło, warzywa i nastawiam wodę. Nie mam żadnej wędliny w domu, ale przypominam sobie o serku topionym i też go wyjmuję. Widzę, że Reniusia jest zdegustowana.
- Nie masz szynki? Albo chociaż najzwyklejszej kiełbasy?
- Nie mam. Nie jadam. Czasem jem gotowane mięso, ale dziś nie mam.
     Reniusia idzie do przedpokoju, chwilę grzebie w swoich torbach, wraca i kładzie na stole torebkę bułeczek oraz pakuneczek z plasterkami wędliny. Sam zapach mi przeszkadza!
- To ty szykuj dla siebie, a ja dla siebie - mówię. I tak robimy. Podsuwam jej umyte warzywa, bierze pomidora. Ja wolę ogórki. Jemy w kuchni przy szeroko otwartym balkonie. Reniusia opowiada o swoich sprawach, które mnie absolutnie nie interesują, ale słucham przez grzeczność, czasem nawet o coś pytam. A Reniusia sypie liczbami - tyle za nawozy sztuczne, tyle za opryski, tyle, tyle, tyle... Zmienia temat i opowiada o dzieciach. Ma chodzące ideały - najmądrzejsze, najpiękniejsze, najlepsze. Teraz o swoim mężu - taki mądry, taki pracowity, taki zaradny, sam umie wszystko zreperować, bardzo dobrze się im powodzi.
- To pożyczcie mi dziesięć tysięcy złotych - strzelam bez zastanowienia. Nie jest mi potrzebna żadna pożyczka, mam dość pieniędzy, ale chcę wypróbować Reniusię.
- Bardzo mi przykro, wybacz, Mirka, ale teraz to niemożliwe. Jest prawdziwy przednówek, słyszałaś ile zainwestowaliśmy bezpośrednio w ziemię. Część pieniędzy mamy na lokatach, ale na razie nie możemy ich ruszać, sama rozumiesz. No i dzieci, ciągle im do czegoś dokładamy. A twoje dzieci nie mogą ci pomóc?
- Tak się składa, że nie mogą. Przynajmniej nie w tym momencie.
- A na co ci taka kwota?
- Pianino chciałam sobie kupić - brnę dalej.
- Nigdy nie mówiłaś, że umiesz grać.
- Bo nie umiem. Ale mam zamiar się nauczyć.
     Reniusia zapomina języka w buzi, a mnie wesołość zaraz rozsadzi.
- A po co ci to? - pyta jeszcze raz, zupełnie nie wie, jak podejść do tej wiadomości. A ja nawet nie wiem, ile pianino kosztuje. - Czy nie jesteś za stara na naukę?
- Znasz panią Safianowicz? - to pani, która prowadzi kwiaciarnię przy rynku. Ma ponad osiemdziesiąt pięć lat. Reniusia potwierdza, że zna. - Od minionego września uczy się języka angielskiego. I całkiem dobrze jej idzie. A wcale nie ma zamiaru ruszać się z kraju.
- Coś takiego! - dziwi się Reniusia.
     Kończymy kolację i ja od razu wszystko sprzątam, myję, wycieram.
- Ale się objadłam - stwierdza Reniusia. - Możesz zrobić jeszcze jedną herbatę?
- No pewnie. - Mam ochotę pokazać palcem, gdzie stoi czajnik, ale wyhamowuję, co mi tam. Robię jej następną herbatę. Sama mam już dość. Idziemy do pokoju, ale - ku zaskoczeniu Reniusi - nie można na stole nic postawić. - Postaw na parapecie - mówię i odpowiednio przestawiam fotele. - Dlaczego jesteś taka zmęczona? - pytam, chociaż nie jestem ciekawa odpowiedzi.
- Nie wiesz, jak to na wsi? Pół dnia w kurniku, pół dnia w warzywniku. Zawsze mam dużo pracy. A jak się już położę, to ręce tak mnie bolą, że nie wiem, gdzie je mam trzymać. Już teraz będzie trochę lżej, bo i kurczaki podrosły, a i warzywa już mam obrobione, tylko przy świniach nie ma końca, zaraz następna będzie się prosić. Kto ci to robił? - ruchem głowy wskazuje serwetki.
- Nie wiem. Dostałam kiedyś w prezencie - kłamię jak z nut. Wpadłam w nałóg?
- Bardzo ładna robota - chwali. Wiem, że ona szydełkuje. Ale nigdy nie dostałam od niej nawet najmniejszego drobiazgu. Bo niby i z jakiej racji? - Zimą, gdyby nie szydełko, to chyba bym zgłupiała! A tak to nawet i na kolejne śluby mam szykowne prezenty. Tylko takie naciąganie jak u ciebie, to licha robota. Przywieź ją do mnie, mam naciągarkę na różne wielkości. A gdzie ty postawisz to pianino? - znów mnie pyta, widać ta myśl nie daje jej spokoju.
- Tutaj - pokazuję ręką. - Wyrzucę jeden fotel.
- Musisz porozmawiać o pożyczce z moim starym, może on ma jakieś zaskórniaki.
- Zapomnij! Wezmę na kredyt. Najwyżej zapłacę trochę drożej, ale przecież nie zbankrutuję. Po wyrazie twarzy widzę, że Reniusi ulżyło.
     Jeszcze piętnaście minut rozmowy i pojawia się jej mąż-kierowca. Reniusia "odpływa" majestatycznie wraz ze swymi torbami. Uf! Czekam na noc, czekam na sen, czekam na święty spokój!

C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 10.06.2018.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz