sobota, 29 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.18.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III -  © Elżbieta Żukrowska

Cz. 18.

Telefon do Kamila – u niego było bez istotnych zmian. Po osiemnastej miał odwiedzić go lekarz. Wyjazd na cmentarz. Tego akurat Marek był ciekawy. Grób był zadbany, najwyraźniej ktoś tu niedawno posprzątał. Stefcia wymieniła wypalone wkłady w zniczach i postawiła doniczkę z białymi chryzantemami. Marek z ciekawością czytał inskrypcje i pytał Stefcię, kto jest kto.
- Nie, ciała Liama tu nie ma. Został pochowany w Szwecji, a tu to tylko taka tablica pamiątkowa. I garść ziemi z jego prawdziwego grobu. Przedtem jeździłam do Szwecji, ale to było dla mnie męczące. Nie chciałam się nikomu naprzykrzać swoją obecnością. A bywanie na grobie raz w roku to dla mnie zwyczajnie za mało. I teraz mam w Wierzbinie namiastkę jego grobu. Jestem tu co tydzień, albo prawie co tydzień. Ale na grób przyjeżdżają wszyscy członkowie mojej rodziny. I to stosunkowo często. Taką mamy rodzinną tradycję. Tato miał dwie żony. Tu leży moja mama, a ta druga żona jest pochowana w Karolince. Karolinka w całości należy do Piotra, który od niedawna zajmuje się kompleksowo badylarstwem, także w Wierzbinie. Tato ma chore serce i stara się wycofać z całego interesu. Tym bardziej, że cały czas zarządza spółdzielnią. Och, chyba zaczyna padać! Chodźmy do samochodu.
Marek przytrzymał ją za rękę.
- Chcę coś powiedzieć tobie i Liamowi... Nie śmiej się ze mnie, ale uznałem, że muszę z Liamem przez chwilę pogadać.
- Sądzisz, że cię usłyszy?
- Jeśli niebo jest urządzone według moich wyobrażeń, to na pewno!
Marek otoczył Stefcię ramieniem.
- Liam... - Marek odchrząknął i zaczął jeszcze raz. - Liam, jeśli mnie słyszysz gdzieś z wysoka... Pozwól Stefci od nowa ułożyć swoje życie. Pozwól jej na nowe szczęście z innym mężczyzną. Ze mną. Chcę dać jej wszystko co dobre, co mężczyzna może dać kobiecie. Nie powinna mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że połączyła się z innym facetem. Poprosiłem ją o rękę, ale jeszcze mi nie odpowiedziała. A ja tak pragnę, aby znów była radosna i szczęśliwa. Ze mną. Liam, jeśli tylko możesz – zaufaj mi. Ona i tak zawsze będzie cię kochać, pamiętać o tobie, nawet tęsknić. Ale teraz jest pora na to, by odmieniła swoje życie. Za długo jest sama. A zasługuje na wszystko, co najlepsze. Liam, jeśli tylko możesz, to... błogosław nam z tych niebieskich błoni. Daj Stefci znak. Musi być jakiś sposób. I ty go znajdź.
Stefcia ukradkiem ocierała łzy. Przytulona do boku Marka długo nie mogła wydobyć słowa. Była do głębi wzruszona. Nie przypuszczała, że ktokolwiek ośmieli się na taką przemowę.
Tymczasem deszcz przybrał na sile.
- Dziękuję ci – szepnęła wreszcie tak cicho, że Marek ledwie ją usłyszał. Ale nadal nie wiedział, czy jego oświadczyny zostały przyjęte. No tak – całkiem zapomniał o pierścionku. Miał w domu precjoza po babci i mamie, nie chciał kupować czegoś nowego.
Prawie biegiem wrócili do samochodu.
- To gdzie teraz? - zapytał się Marek.
- Przejedziemy się po Wierzbinie, ale prawdziwego zwiedzania nie będzie przez ten deszcz. Pokażę ci kilka ważniejszych obiektów i jezioro.
- Chciałbym kupić wiązankę kwiatów dla babci.
- No coś ty! Tu i tak wszystkie kwiaty pochodzą z naszych szklarni.
- Ale ja bym chciał coś specjalnego. Albo chociaż jakąś luksusową bombonierkę.
- Z tym może być problem...
- A są tu jakieś delikatesy?
- Z landrynkami chyba.
A jednak Marek miał szczęście, bo była chałwa w ładnych, dużych opakowaniach. Taki przypadek. Kupił jeszcze butelkę dobrego wina i następną butelkę koniaku. A ekspedientka, dobra znajoma babci, dołożyła siateczkę pomarańczy – spod lady! Pewnie tylko dlatego, że o tej porze w sklepie nie było ludzi. Zanim wsiedli do samochodu, do Stefci podszedł milicjant – sam komendant.
- Proszę powiedzieć ojcu, aby teraz omijał Małe Baziczki.
- Dobrze. Dziękuję panu.
- O co mu chodziło? - zapytał Marek, gdy ruszyli autem w stronę jeziora.
- O to, aby tato nie jeździł tam po mięso, bo po drodze milicja może go kontrolować. Taki ubój zwierząt jest teraz nielegalny. A tato tam u rolnika kupuje cielęcinę. Jest taki jeden co się tym zajmuje, niemal zawsze można dostać u niego cielęcinę. Czasem i wieprzowinę. Teraz będziemy musieli przerzucić się na indyki i króliki. Króliki są dostępne bez przerwy, a indyki trzeba zamówić, ale babcia zadzwoni i na drugi dzień dostarczą tuszkę do domu. Nikt nie ma siły wystawać w kolejce za mięsem na kartki. Tato ma wprawdzie znajomości, ale to i tak jest kłopotliwe. Babcia w miejsce mięsa piecze babkę ziemniaczaną i wszyscy są szczęśliwi.
- Ja też nie realizuję moich kartek na mięso. W zasadzie nic nie kupuję na kartki. Wolę zjeść obiad w restauracji.
- Nie każdego stać na restaurację. Teraz na tym skrzyżowaniu jedź w lewo. I zaraz będzie jezioro. Nie korzystasz ze „staczy”? W Krakowie są „stacze”, pewnie u nas też. Muszę to babci podpowiedzieć, bo lubię schabowe, chociaż nie powinnam ich jeść.
- „Stacze”? A, chyba wiem, o kogo chodzi. Ale nie przyszło mi to do głowy, bo sam sobie gotuję nieregularnie. Jednak teraz dla Kamila przydałoby się wartościowe mięso.
Marek na parkingu ustawił się tak, by jak najlepiej widzieć taflę wody. Przy brzegu kręciło się spore stadko łabędzi. Zapewne czekały na spacerowiczów z chlebem, ale deszcz nie zachęcał do wyjścia z domu.
- Tam, po prawej stronie, są budki lęgowe i ktoś tam sypie ziarno dla łabędzi, ale to chyba dopiero jak woda zamarznie – wyjaśniła Stefcia. - A ludzie tu przychodzą z suchym chlebem i chociaż to dla łabędzi nie jest zdrowe, to wrzucają im chleb do wody.
Marek znów objął ramiona Stefci.
- A moje pytanie dalej pozostaje bez odpowiedzi... - powiedział cicho.
Zamiast odpowiedzi – cmoknęła go w policzek.
- Wracajmy. Przyjedziemy kiedyś, gdy będzie słonecznie. Babcia już pewnie wygląda oknem za nami. A ja nie lubię, gdy jest sama. Przyjeżdżam do Wierzbiny dla niej i dla taty. Rozmawiamy, bo oni chcą wiedzieć wszystko.
Pocałował ją delikatnie w usta i uruchomił silnik.
- Może ty masz chłopaka i dlatego tak trudno ci jednoznacznie odpowiedzieć – powiedział już pod domem.
- Kręci się koło mnie taki Paweł, ale nie czuję się z nim jakoś mocno związana, choć to właśnie z nim i jego ojcem byłam nad morzem.
Marek poczuł w sercu ukłucie zazdrości.
- Jestem zazdrosny – powiedział wprost.
- Tak jak ja o ciebie, gdy byłeś jeszcze z Lindą.
Weszli do domu. Stefcia wręczyła babci pomarańcze, a Marek ze sprawunkami poszedł do swego pokoju.
- Zrobić kawę? - zawołała za nim Stefcia.
- Nie, dziękuję – podziękował krótko. Nie powiedział jeszcze Stefci, że jego serce jest w kiepskim stanie, w zasadzie w rozsypce. A i tak miał dość podniet tu, w Wierzbinie. I to bez kawy. Miał zamiar poprosić Edwarda o rękę Stefci, a zupełnie nie wiedział, jak to zrobić. Nigdy nie prosił rodziców o rękę dziewczyny. Z Lindą o ślubie rozmawiali tak tylko między sobą, ale też się jej formalnie nie oświadczył. Jedynie na filmach widział, jak to robili faceci, ale teraz niezbyt dobrze pamiętał. Jakoś takie sceny nie budziły jego zainteresowania. Najgorsze, że Stefcia nadal nie dała mu konkretnej odpowiedzi... Być może będzie musiał przyjechać do Wierzbiny wiele razy, zanim ośmieli się znów poprosić o jej rękę. O ile ona w końcu się zgodzi. Żałował, że nie ma ze sobą pierścionka...
Kiedy zszedł na dół Stefcia właśnie rozmawiała przez telefon. Po szwedzku, więc nic z tego nie rozumiał. Zajął się swoją herbatą, a babcia postawiła przed nim ciasto.
- Co się dzieje? - zapytał ją szeptem.
- Teściowa Stefci jest umierająca – tyle się dowiedziałam. Rak krtani. A dzwoni Wiktor, to jest przyjaciel Liama.
- Stefcia poleci do Szwecji?
- Nie sądzę. Nie była z nią w najlepszych stosunkach. Kaisa nie lubiła mojej wnuczki. Halwar, teść, to dusza człowiek. Ale Kaisa była... wredna. Jak przychodzi taka choroba, to żadne pieniądze nie dają ratunku. Co najwyżej pewną ulgę w cierpieniu... Chociaż możliwe, że na sam pogrzeb to jednak Stefcia poleci. Choćby ze względu na Halwara. On zawsze mówił, że chce poznać Polskę. Później wyszło, jak wyszło. Ale nic straconego. Edzio i ja zawsze go serdecznie podejmiemy.
Przyjechał Edward z Piotrem i wtedy Stefcia już dość szybko skończyła rozmowę. Najpierw przekazała ojcu wiadomość od komendanta.
- O, to niedobrze. Byłem z Rutkowskim na dziś umówiony.
- To może ja pojadę – zasugerował Piotrek.
- Nie. Lepiej nie, bo jeszcze ściągniemy mu na głowę jakąś kontrolę.
- Ale tam niedaleko mieszka Lipko i zawsze można przejść za stodołami od jednego do drugiego.
- I jeszcze Lipkę wtajemniczać?
- I tak wszyscy wiedzą, że Rutkowski kroi cielaki.
- Niby wiedzą, ale pewności nie mają.
- A może moim samochodem? - zaproponował Marek.
- Twoim samochodem i na podwórko Lipki – podchwycił Piotrek.
- To może być niezły pomysł. A potem drogą za stodołami na Czarne Doły i dalej do Proszkowa... Ale oni jak zechcą to mi się pod domem ustawią i co im zrobisz?
- Będą kontrolować obcego? Nie sądzę. Pewnie mają tylko polecenie na ciebie, tato.
- A ty znasz drogę? Tam mogą być całkiem duże wertepy... Od lat tamtędy nie jeździłem... Zrób no, córciu, herbaty. I dajcie coś nam przegryźć, bo obaj jesteśmy głodni. Dziś nie było czasu na chodzenie po budkach, więc jesteśmy o suchym pysku. Muszę się umyć i przebrać, zaraz wracam.
- Czekaj tato. Kaisa umiera na raka krtani. Podobno jej dni są już policzone – powiedziała Stefcia.
- Żal, że cierpi. Tego jej nie życzyłem. A jak się twój teściu trzyma?
- Chyba przeżywa chorobę Kaisy, tak powiedział Wiktor. Ale już idź. Pogadamy przy herbacie.
- Polecisz w odwiedziny? - rzeczowo zapytał Piotr.
- Nie. Ale na pogrzeb polecę na pewno. Może nawet pojadę autem. Jeszcze jest czas. Jeszcze żyje. Później się będę zastanawiać.
- A ty masz w samochodzie jakieś gumiaki? Pytam tak na wszelki wypadek – teraz Piotr zwrócił się do Marka.
- No nie, nie mam.
- To coś weźmiemy z domu, tak na wszelki wypadek. Ja jeszcze przygotuję kwiaty dla Rutkowskiego. A w zasadzie też dla Lipki. Cztery doniczki wystarczą? Wezmę te chryzantemy z nowego tunelu.
- Z jakiego nowego tunelu? - zaciekawiła się Stefcia.
- No i niechcący się wygadałem... Sorki. Pocięli nam jeden tunel. To było wkrótce po zamordowaniu Tajkiego. Babcia z Tatą nie kazali ci mówić... Pocięli nożami na strzępy. Dobrze, że tylko jeden. Chyba coś ich spłoszyło, bo były ślady butów i przy szklarni, ale tam wybili może z pięć szybek. Na szczęście tato miał zapasową folię, więc szybko się ze wszystkim uporaliśmy.
- Nie powinniście trzymać takich rzeczy w tajemnicy!
- Leżałaś w szpitalu. Nie chcieliśmy cię dobijać. Chodź, Marku. Ustawisz inaczej swoje auto, a ja znajdę buty i przyniosę kwiaty. Wiem, wiem – najładniejsze! A ty, Stefcia, szykuj nam wyżerkę, bo aż mi burczy w brzuchu!
Stefcia przysmażyła babkę ziemniaczaną, podgrzała sos ze świeżych, tegorocznych grzybów (grzyby zbierał pan Władeczek), zrobiła herbatę, nakroiła półmisek wędlin, pamiętała o kiszonych ogórkach i marynowanej papryce.
Prawie jednocześnie wrócili do kuchni wszyscy trzej panowie. Edward udzielał młodym instrukcji związanych z wyjazdem i dał Piotrowi garść banknotów na mięso.
- Po co aż tyle? - zdumiał się Piotrek.
- Musisz myśleć jak gospodarz. Trzeba zamówić świniaka na święta, dać masażowi pieniądze na wołowinę i niechby zrobił jak najwięcej wyrobów.
- Masażowi? Kogo masz na myśli?
- Rutkowski ci podpowie, albo nawet i załatwi. Ale musisz mieć pieniądze. Zresztą, słuchaj...
Marek z ciekawością przysłuchiwał się rozmowie ojca z synem. Życie w małym miasteczku... To nawet było ciekawe. Później Edward zaczął wypytywać Stefcię o Wiktora i tu padły słowa, które zaintrygowały Marka: Teść przykazywał, aby Stefcia wyszła za mąż, a nawet prosił, aby, jeśli to będzie możliwe, zaprosiła go na swój ślub. Chciałby poznać Polskę i rodzinne strony Stefci. Przecież te słowa, to wyraźny znak od Liama! Przynajmniej on, Marek, tak to odebrał.
Dwaj młodzi wkrótce wyjechali, a obie Stefcie zajęły się przygotowaniami do „proszonej” kolacji. Stefcia zdecydowała się jednak na ciasto drożdżowe i wyrabiała je, nie żałując rąk. A babcia między innymi sprawdziła ilość posiadanych przypraw, kończyła się także sól kamienna. Inne przyprawy spisała na karteczce i wysłała Edzia po zakupy. Po drodze miał zajść do pana Władeczka, bo on doskonale umiał rozbierać tuszki. Teraz, gdy zostały we dwie, mogły swobodnie poplotkować. Przede wszystkim obgadać Marka. Babci ten chłopak podobał się bardziej od Pawła, wydał się jej bardziej zrównoważony, ostrożny w mowie, chętniej słuchał, niż mówił.
- Poprosił mnie o rękę – powiedziała Stefcia – ale jeszcze nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Chyba się zgodzę. Znam go ponad dziesięć lat... No i nosi nasze nazwisko.
- Dziecko, ale czy ty go kochasz? I czy on ciebie kocha? Reszta się nie liczy. Nawet te jego ogniste włosy.
- Babciu, ja nie wiem, czy jego kocham. Wydaje mi się, że tak. Ale to nie jest taka miłość, jak z Liamem.
- Każda miłość jest inna.
- On chyba mnie kocha, choć to nie jest jakaś nadzwyczajna namiętność. Raczej bliskość. Jednak ciągle do siebie wracamy. Marek jest po różnych życiowych zakrętach. I z całą pewnością nie leci na moją kasę, bo swojej ma dosyć. A jego włosy szalenie mi się podobają. Najbardziej na świecie.
- A jeśli się zgodzisz, to kiedy ślub? Na Wielkanoc?
- Nie, to za szybko. A poza tym chcę, aby było ciepło. Więc w maju lub w czerwcu.
- W czerwcu. Maj to zły miesiąc do żeniaczki.
-Też tak o maju słyszałam. Nie mówiłam ci, ale Kamila chuligani pobili. I to bardzo mocno. Jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz mieszka u niego pielęgniarka... - i Stefcia wdała się w szczegóły, a babcia przeżywała.
Później znów wróciły do kwestii ślubu: gdzie, jaka suknia, kogo się zaprosi. Stefcia już miała gotową suknię do ślubu z Liamem, ale na polecenie wnuczki babcia ją sprzedała. Teraz od nowa trzeba było zamówić wizytę u krawcowej. I uszyć też coś z tych materiałów przywiezionych z Gdańska.
- Już zamówiłam u Ziółkowskiej terminy na szycie. Narysuj tylko jak mają wyglądać, a za tydzień będziesz miała do przymiarki przynajmniej jedną. Twoje wymiary chyba się nie zmieniły. To mówisz, że Marek też jest zamożny.
- Ma swój dom w Krakowie, Był długo za granicą. I teraz też dobrze zarabia. Jest doradcą finansowym w kilku poważnych firmach. Mówił, że to ograniczy, że będzie się bardziej trzymał Krakowa, że dosyć ma życia na walizkach. Jeśli się pobierzemy, to ja też będę chciała, aby był w domu.
- Będziecie mieszkać w Krakowie?
- W Krakowie i w Wierzbinie. Nie mam zamiaru zrezygnować z częstych odwiedzin.
- A jeśli on będzie miał?
- Będziemy musieli znaleźć kompromis. Prawdę powiedziawszy moglibyście i wy raz w miesiącu wpadać do Krakowa.
Wrócił Edward, a wraz z nim przyszedł pan Władeczek. Natomiast młodzi z mięsem przyjechali po dobrych dwóch godzinach. Szczęśliwie nie byli kontrolowani, przywieźli mięso aż z dwóch cielaków i dodatkowo, na życzenie Marka, dużego indyka, więc pan Władeczek zaraz zabrał się za robotę. Marek chciał dla Kamila coś delikatnego i wartościowego. Prosił o kilka miękkich kawałków, a reszta miała zostać w Wierzbinie.
Marek z Piotrem wypili po małej kawie, zagryźli drożdżówką i pojechali na myjnię samochodową, ponieważ samochód był cały w błocie – podobno gdzieś zabłądzili, dobrze, że nie ugrzęźli na dobre!
- Tu tyle mięsa, a na kolację goście... Nie fajnie się złożyło – po cichu do ucha wnuczce poskarżyła się babcia.
- Większość kości to się chyba poporcjuje i zamrozi. A z resztą pan Władeczek sobie poradzi!
- Wszystkie udźce się zamarynuje i niech czekają przez kilka dni. Nie zdążę dla ciebie upiec. Będzie roboty na cały tydzień! Ale to drożdżowe wyszło ci doskonałe. Jednak kobieta ma lepszą rękę do ciasta. A przynajmniej lepszą od naszego Piotrka. Lecz co Piotrkowi do głowy przyszło, żeby kupić naraz aż dwie cielęce tuszki...?
- Bo były – odpowiedział Edward. - Rzadka okazja, a Rutkowskiemu tak wygodnie, bo nie musi szukać następnych nabywców.
- Nam tego mięsa starczy do świąt, a może i dłużej.
- Dlatego dobrze, że Piotr kazał świniaka przeznaczyć na wyroby. Będziemy mieli kiełbas i baleronów na cały karnawał – przyznał Edward. - Raczej trzeba się martwić, jak do domu to wszystko potem przywieźć...
- Połowę dam Beli. Teraz też trochę cielęciny pójdzie do niego. Tak jak zawsze, tu nie ma o czym dyskutować. A ty, jeśli masz czas, to napal w centralnym. W nocy było mi chłodno – poleciła synowi.
W kominku już się paliło, Stefcia lubiła zapach płonących bierwion. Teraz krzątała się wokół stołu, przygotowując go do kolacji – najcieńszy obrus, najlepsza porcelana i tak dalej. Przeczuwała, że Marek zechce poprosić ojca o jej rękę. A ona nawet przed stryjostwem chciała podkreślić, że ta kolacja jest szczególna.
Chłopcy wrócili i Marek natychmiast porwał Stefcię na piętro. Wycałował ją już na schodach, a później, w swoim pokoju, przycisnął do drzwi i ponownie zaczął całować.
- Kocham cię – szepnął między pocałunkami.
- Tak.
- Co „tak”?
- Zgadzam się.
Porwał Stefcię na ręce i zawirował z nią zachwycony.
- Kocham cię. I dziękuję! - wyszeptał w jej włosy.
W pocałunki włożył całe swoje serce i czuł, jak dziewczyna omdlewa w jego ramionach.
- Jestem taki szczęśliwy – szepnął znowu. - Mogę poprosić twego ojca o zgodę?
- Tak. Zrób to dzisiaj. Specjalnie dla ciebie ubiorę się dziś wyjątkowo ładnie.
- Mam ze sobą garnitur...
- Bardzo dobrze.
- Kocham cię! Kocham cię! Kocham! A jeśli twój tato odmówi?
- Nie odważy się!
- Jesteś pewna?
Marek ubierając się w garnitur i białą koszulę trząsł się jak galareta. Pokpiwał sam z siebie. Stuknęła mu przecież czterdziestka, a on był zdenerwowany jak nastolatek! A jeśli pan Edward powie, że jest za stary dla Stefci? Czuł, że i babcia i ojciec polubili go. Ale lubić można znajomego. A on chciał zostać mężem Stefci... Nogi mu się zaplączą i runie ze schodów... Albo język i zamiast prośby o rękę wyjdzie niezrozumiały bełkot... W takiej chwili wszystko jest możliwe! Zapomniał o upominkach i w ogóle nie wiedział jak je dać, w którym momencie... Zobaczył Piotrka i przywołał go do siebie.
- Pomóż mi, bo ze zdenerwowania już nie wiem, jak się nazywam – poprosił.
- Jak to jak? Jesteś Żak. Wracasz na łono rodziny – śmiał się rozbawiony Piotrek.
- Weź te butelki ode mnie i to pudełko. Podasz je w odpowiednim momencie, ja i tak nie wiem kiedy...
- Hej, chłopie! Uspokój się! Tobie potrzeba kielicha na odwagę, zaraz coś przyniosę...
- Lepiej nie, bo się jeszcze wywalę na schodach.
- Raczej bez złapania luzu się wywalisz. Czekaj spokojnie. Jeszcze jest czas. Stefcia chyba jeszcze włosy układa. Zajrzyjmy do niej, a ja przyniosę szklaneczkę lekarstwa. Chodź, mój szwagrze. A kwiaty mam już dla ciebie przygotowane, bo Stefcia kazała.
Stefcia w ciemnozielonej sukni i ze szmaragdami na szyi wyglądała jak milion dolarów – cudownie! Kończyła wplatać chustkę w warkocz. Takiego uczesania Marek jeszcze nie widział. Stefcia na koniec podwinęła warkocz do góry i w całej okazałości ukazał się jej śliczny kark i długa szyja. Kolczyki w uszach skrzyły się prześlicznie. Jeszcze dwie kropelki perfum i była gotowa. Wrócił Paweł ze szklaneczką. Stefcia odwróciła się od toaletki i wreszcie spojrzała na Marka. Wydał się jej szalenie przystojny! Wypił wódkę jednym haustem, skrzywił się i czekał, aż alkohol dostanie się do krwi. Nawet na egzaminach na studiach tak się nie trząsł!
- Idziemy? - zapytała Stefcia, gdy Piotrek podał Markowi bukiet róż. Dla babci.
Zeszli pod rękę po schodach. Babcia była w kuchni, ale Stefcia oderwała ją od zajęć i poprowadziła do pokoju ojca. Marek szedł za nimi, a na końcu Piotrek z butelkami i chałwą. Stefcia zapukała i czekała na zaproszenie. Ojciec otworzył, właśnie wkładał spinki do mankietów. Skończył to szybko i chwycił marynarkę leżącą na oparciu fotela.
- Babciu, tato – zaczęła Stefcia, ale i jej głos się łamał.
- Przyszliśmy... To znaczy proszę o rękę Stefci. Kocham ją i chcemy się pobrać – Marek podał babci kwiaty i pocałował ją w rękę, następnie z wyciągniętą ręką zbliżył się do Edwarda.
- A ta miłość to taka prawdziwa? - Edward usiłował żartować mimo powagi sytuacji. - Dobrze, dzieciaki. Ja się zgadzam, o ile tylko Stefcia tego chce. A chcesz?
- Tak, tato.
- Zatem bądźcie szczęśliwi. Wprawdzie jestem zaskoczony, ale... A co ty o tym myślisz, mamo?
- Wierzę, że wam się uda stworzyć szczęśliwą rodzinę. Kochajcie się i bądźcie razem.
Piotr podsunął Markowi butelki i chałwę, a ten je przekazał we właściwe ręce. Babcia natychmiast Stefcię ucałowała, a ojciec wyściskał.
- A mnie o zgodę nie zapytasz? - zażartował Piotr. - Wprawdzie jestem tylko młodszym bratem, ale... Radzę trzymać ze mną sztamę, bo jak nie ze mną, to z kim? No dobrze. To ja jadę po dziadków i po Małgosię, okey? Ale dwóch ślubów naraz nie będzie, bo to podobno wróży nieszczęście.

c.d.n.
fot. z internetu


czwartek, 27 kwietnia 2023

TAKI DZIEŃ


 Taki dzień - Elżbieta Żukrowska

Dzień okraszony promykiem słońca.
Myśli wciąż płyną w tęsknoty strudze.
Może to wszystko bardzo mylące.
Może dopiero właśnie się budzę....
Ten zimny oddech, bo wiatr schłodzony
I tęsknoty sploty niczym korale...
Nic się nie dzieje, nic nie wyróżnia,
To tylko serce chce dziś oszaleć...
Wciąż ciebie widzę w moich wspomnieniach,
Czasem ocieram łezki tęsknoty...
Nic się nie dzieje, nie stuka do drzwi...
I na nic dzisiaj nie mam ochoty.... Choszczno, 27.04.2023.
Fot.... z internetu

niedziela, 23 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz.17.

 


STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz. 17. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 17.

A Stefcia natychmiast po powrocie podlała swoje kwiatki i namoczyła pranie. Potem zajęła się sprzątaniem, bo wszędzie pełno było kurzu. Od tych czynności oderwał ją dzwonek u drzwi – Marek. Ledwie się przywitali, a Stefcia zarzuciła go pytaniami o Kamila. Powiedział, że idzie ku lepszemu, ale do zdrowia jeszcze jest daleko, w moczu ciągle jest krew, z trudem porusza się po domu, w zasadzie tylko tyle co do łazienki. Cały czas przyjmuje leki przeciwbólowe i jest nimi otumaniony. Lekarz ogląda go co dwa dni.
- Nie odwiedzaj go na razie, bo sińce dopiero zaczynają ustępować. A najbardziej dokucza mu brak zębów, ale dziąsła podobno goją się przez dwa miesiące i dopiero wtedy będzie można pomyśleć o jakimś mostku.
- A już wiadomo, kto i dlaczego go pobił?
- Tego pewnie się nie dowiemy. Jednak Kamil przypuszcza, że napad zorganizował starszy brat chłopaka, z którym Kamil ostatnio był w związku. Albo też został pobity zupełnie przypadkowo. Polskie społeczeństwo jest skamieniałe, ciągle brak tolerancji.
- Kawa czy herbata?
- Herbata. Jak było nad morzem?
Dwie godziny przeleciały im jak z bicza strzelił! Marek zachowywał się jak dobry kolega, przyjaciel. Dopiero przy pożegnaniu Stefcia go zapytała, czy nadal ma ochotę pojechać do Wierzbiny.
- Mam. Zdecydowanie tak. Ale może dopiero za tydzień, jak Kamil się lepiej poczuje. Chwilowo mieszkam u niego, gotuję mu kleiki, sprzątam i takie tam... Jeszcze chwila i będę mógł zdawać egzamin na pielęgniarza!
- Może ugotuję coś specjalnego dla Kamila.
- Dobrze. Coś bardzo miękkiego, bo na te kleiki to on już patrzeć nie może.
- Z rana ugotuj mu kisiel zgodnie z instrukcją na opakowaniu i wetrzyj do tego jabłko.
- Na dużych oczkach, czy na tych średnich?
- Na dużych. Tylko wybierz jakieś smaczne, miękkie jabłko. Najlepiej na straganie. A ja ugotuję ryż z jabłkami. On musi mieć witaminy. Zajrzyj do mnie pod wieczór, tak już koło siódmej. Będziecie mieć gorącą kolację, bo i ty pewnie zjesz z apetytem. A kto zarządza teraz salonem?
- A któż by? Ja. I najstarsza pracownica. Jakoś to we dwójkę ogarniamy. Pilnuję papierów, a ona robi zakupy. Na razie wszystko gra. Klientek nie brakuje, więc wszystko jakoś się kręci. A jeśli chodzi o Wierzbinę, to naprawdę nie wiem, czy dam radę tak, jak ty chcesz, bo wołają mnie do Warszawy na kilka dni i aż skóra mi cierpnie. Ale Bagiński, ten lekarz, obiecał mi znaleźć dla Kamila jakąś pielęgniarką emerytkę. Więc może się wszystko uda.
- Coś tam wam będę gotować, jakieś naleśniki, czy coś... A może i ta pielęgniarka z nudów coś ugotuje...
- Najważniejsze, że Kamil z wolna zaczyna wracać do zdrowia, choć to długo potrwa. A ja w miarę możliwości będę cię odwiedzać.
Na drugi dzień była środa i Stefcia jak zwykle poszła na kurs. Tak jakoś wyszło, że weszła dopiero na samym końcu, prelegent już się witał z kursantami. Na tak nudnym wykładzie to jeszcze w życiu nie była. Facet był zupełnie nieprzygotowany! Cały czas było „eee” i „yyy”. Jeden z kursantów nie wytrzymał i po pierwszej godzinie ciepnął z całą silą swoim zeszytem o blat stołu i wyszedł. Po chwili to samo zrobił drugi.
- Panie, lepiej zjeżdżaj pan do domu i wytrzeźwiej – powiedział następny, wstając od stolika.
Przez salkę przeszedł szmer, większość osób się śmiała. Wykładowca, cały w rumieńcach, usiłował coś wyjaśnić, ale już nikt go nie słuchał i ludzie wychodzili z pomieszczenia. Ktoś zawołał, by zadzwonił do swojej firmy i poprosił o innego prelegenta, bo takiego pijanego stękania to nikt nie będzie słuchał.
- Pan nie ma dla nas szacunku – z oburzeniem powiedziała wyższa z kobiet.
W zasadzie nie było gdzie iść, bo kawiarenka była jeszcze zamknięta. Całą grupą stali pod budynkiem i większość paliła papierosy. Ryszard też tam był, podszedł do Stefci i przywitał się całując ją w rękę. Promieniał uśmiechem.
- Za ten tydzień schudłem cztery kilogramy – szepnął jej do ucha.
- Wielkie brawa, Rysiu – powiedziała, ale nie dodała, że w pierwszej kolejności ubyło z niego wody, a nie sadełka, bo po co miała mężczyznę dołować? - To wspaniale. Bardzo ci ciężko?
- Trochę, ale daję radę. Moja żona jeszcze niczego nie zauważyła, tylko dziwi ją to, że jem mniejsze porcje. A ja już zapinam pasek na inną dziurkę.
Przyszła pracownica kawiarenki i po krótkiej rozmowie z jednym z kursantów zaprosiła wszystkich do środka, chociaż do otwarcia było jeszcze daleko. Ludzie rozsiedli przy stolikach blisko lady, a pani z kawiarni natychmiast włączyła ekspres do kawy. Na razie nie było jeszcze świeżych ciastek i pączków.
Przy stoliku Stefci i Ryszarda usiadły dziś obie panie. Ta wyższa miała na imię Monika, a druga Ilona. Obie kazały mówić do siebie po imieniu. Przez chwilę cała czwórka obgadywała wykładowcę. Później rozmowa zeszła na odchudzanie, bo Ilona zauważyła, że Ryszard na twarzy jest wyraźnie szczuplejszy.
- Córka mojej koleżanki bardzo przytyła w czasie ciąży – opowiadała Monika. - I nie mogła na siebie patrzeć w lustrze. Mimo, że karmiła dziecko piersią, zaczęła się gwałtownie odchudzać. Powiedziała, że nie przestanie, aż zmieści się w ubrania, które wcześniej nosiła. Kupowała sobie kurczaki, gotowała pół i tylko te kurczaki jadła. Bez chleba. Wyjadała warzywa z rosołu, ale nie było ich wiele. I bardzo szybko schudła. Piła tylko przegotowaną wodę. Wprawdzie musiała wziąć kilka miesięcy urlopu wychowawczego, jednak efekty i tak były błyskawiczne. No i wróciła do wagi sprzed ciąży.
- Muszę to przemyśleć – obiecał Ryszard.
- Nie bądź taki kąpany w gorącej wodzie! Przecież nie byłeś w ciąży – żartując, przestrzegała go Stefcia.
- Ale Rysio ma rację – przyznała Ilona. - Żadna kobieta nie chce mieć wieloryba na kanapie. Spaceruj dużo, a później pomyśl o siłowni.
- Na razie odrzuć wszystkie smażeniny, a przede wszystkim sosy. To one tak tuczą – dodała Monika.
- Bądźcie moim wsparcie, miłe panie. Nawet jak ten kurs już się skończy. Takie rozmowy bardzo mnie motywują – poprosił Ryszard. - Wy jesteście tak cudownie szczupłe! Ja też chcę być taki!
- Zatem zawiązujemy klub wspierania Rysia! - zaśmiała się Ilona wyciągając rękę nad stolikiem i wszystkie panie połączyły dłonie w uścisku. Ryszard przykrył je swoją dużą ręką.
- Świetnie. Będziemy spotykać się raz w tygodniu w jakiejś kawiarni. Tylko ustalmy w której. A ty, Ryśku, przyprowadź swoją żonę, aby wiedziała, że cię wspieramy, a nie zabieramy jej męża.
- Doskonały pomysł – zgodził się Ryszard. - Moja żona też nie chce mieć wieloryba na kanapie!
Październik początkowo był pogodny. Stefcia lubiła spacerować szeleszcząc opadłymi liśćmi. Paweł dwukrotnie zabrał ją na spacer w takie miejsca, gdzie tych liści było dużo.
- Niedługo przyjdą deszcze i zamiast wielobarwnego dywanu będziemy mieć burą, mokrą papkę. Cieszmy się złotą, polską jesienią dopóki jest to możliwe – sugerował obejmując Stefcię i przytulając ją lekko do siebie.
- Lubię ten zapach... A swoją drogą to dziwne, że tak kiepsko naszym służbom idzie sprzątanie opadłych liści.
Wreszcie nadszedł taki weekend, że Stefcia mogła zabrać Marka do Wierzbiny. Akurat pogoda już się psuła, na niebie wisiały ciężkie, ciemne chmury. Pachniało deszczem, choć jeszcze nie padało. Marek przywiózł dla babci okazały bukiet róż, a dla Edwarda wyśmienity koniak. Piotrowi musiał wystarczyć uścisk ręki. Babcia – jak to babcia - „przez żołądek do serca” - podsuwała Markowi pod nos domowe smakołyki i wciągała go w rozmowę, wypytując o wszystko co się dało. Natomiast Stefcia poszła do sadu i razem z Piotrem zgrabiali ostatnie liści aż do ciemnia. Marek nie wiedział, gdzie jest Stefcia i jakoś o to nie zapytał babci. Oboje z Piotrem wrócili bardzo zmęczeni i natychmiast poszli się umyć. Stefcia zeszłą na dół z mokrymi włosami zawiniętymi w ręcznik.
- No, skończyliśmy – cieszył się Piotr, dobierając do przekąsek.
- Zaraz wróci Edward i wtedy podam gorącą kolację – obiecała babcia.
- A co robiliście? - zainteresował się Marek.
- Grabiliśmy liście w sadzie.
- Dlaczego mnie nie zawołaliście?
- Masz nieodpowiednie obuwie – uśmiechnął się Piotrek.
- Jeśli z rana nie będzie padało, to zawieziesz mnie na cmentarz – Stefcia zwróciła się do Marka. - A teraz idę pomóc przy kolacji.
- Zawiozę. Oczywiście, że zawiozę.
- I zobaczysz trochę Wierzbiny.
- Kwiaty masz już przygotowane – zapewnił Piotrek. - O, chyba już słyszę auto ojca.
Na kolację była przede wszystkim fasolka po bretońsku, ale też inne pyszności. Marek jadł ze smakiem.
Stefcia rozpuściła włosy i lekko je podsuszyła. Wyglądała zjawiskowo. Marek nigdy nie widział jej w takich włosach i aż nie mógł się na nią napatrzyć. Edward opowiadał co słychać u Beli, babcia znów zadawała pytania, a jednocześnie pilnowała, by jedzącym niczego nie brakowało. Później rozmowa zeszła na Kamila. Było też trochę pytań o wspomnienia znad morza. Marek nie wiedział, że Stefcia była tam w towarzystwie swego niby chłopaka i jego ojca. Podnosił na dziewczynę zdumione oczy. Do herbaty i ciasta pito alkohole, nawet babcia i Stefcia raczyły się nalewką, a panowie pili koniak.
- Bardzo miła jest u państwa atmosfera – powiedział przymilnie Marek, spoglądając na babcię i na Edwarda. - Aż chce się tu być częstszym gościem.
- Serdecznie zapraszamy – odpowiedziała babcia.
- O tak. Lubimy gości. A jak jeszcze przywożą nam takie specjały... - podchwycił Piotr. - Tyle, że mamy tu swoje zwyczaje i nie pozwalamy gościom wymigać się od nich. Jutro pokażę ci kilka fajniejszych miejsc w Wierzbinie. O ile nie będzie padać.
- Zwyczaje? Co masz na myśli? - dopytywał się Marek.
- Na przykład niedzielną mszę świętą. Babcia nikomu nie odpuszcza!
- Z tym nie ma problemu. Chodzę do kościoła, gdy tylko mam czas – zapewnił Marek.
- Przez religię to teraz nie wiadomo, czy moja siostra jest panną, czy jednak wdową. - odpowiedział Piotr i na prośbę Marka wdał się w zawiłe wyjaśnienia.
Marek słuchał z uwagą.
- A ty kim się czujesz? - zwrócił się do Stefci na koniec wywodów Piotra.
- Wdową – zdecydowanie odpowiedziała Stefcia. - Piotr, nalej mi jeszcze nalewki.
Piotr napełnił wszystkie kieliszki. Marek pił ostrożnie, ale według Piotra Stefcia wypiła już dziś za dużo, jednak nie skomentował tego. Bo ona dziś była jakaś dziwna, inna niż zawsze. Może smutna, a może tylko zbyt poważna. Nie śmiała się nawet z jego nowych dowcipów.
- Tak mi dałeś w kość tym grabieniem, że zaraz idę do łóżka. Boli mnie każdy mięsień i każda kosteczka – powiedziała do brata.
- Z radością przyjdę cię utulić – zapewnił Marek błyskając wesoło oczyma.
- I bardzo dobrze! Mnie też się coś od życia należy, a nie tylko praca i praca – odpowiedziała Stefcia całkiem serio, a ojciec od razu wpatrzył się nią groźnym okiem. - Tato, dość już mam tego życia w celibacie, nie patrz tak na mnie. Nic nie wiesz o moim życiu! Nawet tego, że moje małżeństwo nigdy nie zostało skonsumowane! - niemal to wykrzyczała i natychmiast wstała od stołu. Ojciec zachłysnął się herbatą, babcia spopielała i odstawiła kieliszek trzęsącą się ręką. Piotr pozostał z otwartymi ustami. Marek, z gonitwą myśli, siedział nieporuszony. A Stefcia wyszła, nawet nie mówiąc dobranoc.
Atmosfera wyraźnie się zważyła. Pierwszy oprzytomniał Piotr i zaczął sprzątać ze stołu. Babcia, ciągle skamieniała, na razie nie mogła się ruszyć. Marek rzucił się pomagać Piotrkowi, a ojciec nalał sobie jeszcze jedną porcję koniaku. Gdy Marek przyszedł po następną porcję naczyń, Edward wstał i podszedł do niego blisko.
- Nie waż się jej skrzywdzić! Nigdy bym ci tego nie wybaczył – powiedział takim tonem, że Marek aż się spocił.
W kuchni Piotr usiłował zachowywać się normalnie i zwyczajnie rozmawiać. Dołączyła do nich babcia, pakowała nieskończone resztki wędlin do pojemników i ustawiał w lodówce. Piotrek mył naczynia. Marek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Dopił swój koniak i poszedł do Stefci.
Drzwi do jej pokoju były na wpółotwarte. Październik był stosunkowo ciepły, więc nie włączono jeszcze centralnego ogrzewania, a ciepło idące z kominka ogrzewało cały dom, chętnie unosiło się do góry. Stefcia siedziała na łóżku i szczotkowała włosy. Marek zapukał.
- Wejdź, proszę.
- Jak się czujesz? - zapytał siadając obok niej. Wyjął z jej rąk szczotkę i objął ramiona dziewczyny. Przytuliła się do niego. Pomyślał, że chyba jest trochę pijana.
Ale ona była tylko wściekła na siebie za to, że się tak wyrwała z tym „nieskonsumowaniem”. Tyle czasu trzymała się w ryzach, nikomu ani pary z buzi, a tu nagle... Idiotka!
- Obiecałem, że utulę cię do snu. Włosy są już suche. Możesz się położyć.
- Tak. Zaraz się przebiorę/ Chcesz jakąś książkę do poduszki?
- Nie. I tak nie mógłbym się skupić, mając ciebie tak blisko. Mam wyjść?
- Nie, to niepotrzebne. Możesz się odwrócić.
Rzecz po rzeczy zdejmowała z siebie ubranie i układała od razu na oparciu fotela. Całkiem naga nałożyła wreszcie koszulkę, odchyliła narzutę, ale jej do końca nie zdjęła, i wsunęła się pod kołdrę. Marek patrzył na to wszystko zachłannie i czuł znajome mrowienie w podbrzuszu, a w uszach i skroniach gwałtownie szumiała mu krew. Czy to wszystko było zaproszeniem?

Przekręcił nocną lampkę tak, by rzucała jak najmniej światła, następnie otulił Stefcię kołdrą. Położył się obok niej, tak jak stał – w spodniach i białej koszuli. Jednak pozostał na wierzchu, na kołdrze. Przytuliła się do niego ufnie.
- Możesz mi teraz zaśpiewać kołysankę – powiedziała cichutko.
- Obawiam się, że to przekracza moje możliwości...
Stefcia uniosła się nieco i trochę niezgrabnie odsunęła mu z twarzy złociste włosy. Były – jak zawsze – mięciutkie i puszyste.
- Kocham twoje włosy. Nikt nie ma takich pięknych jak ty... Ale teraz będę spała. Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
Znów wtuliła się w niego. Teraz on przesunął delikatnie palcami po jej twarzy i ucałował czoło. Jej głowa na jego ramieniu... Czy nie o tym marzył? Słodki ciężar, który rozpalał go do białości... I ten zapach... Uwielbiał to!
- Śpij mój słodki ptaszku. Postaram się czuwać nad twoim snem.
Leżał i rozmyślał o swoim życiu. W Anglii było mu stosunkowo łatwo, ale czort podkusił i wywiało go aż do Stanów. A tu – STOP! Musiał się nieźle rozpychać łokciami i ciągle udowadniać, że Polak potrafi. Harował nawet po dwanaście godzin i wreszcie został prawdziwie doceniony. Teraz już było łatwo. Mieszkał z dwoma kolegami z Polski, bo tak było taniej. W zasadzie każdy z nich był wieczorami umęczony, że już nie było siły na jakieś sprzeczki. Jeśli czasem jakieś były to... o brudne naczynia w zlewie, bo zawsze brakowało czasu. Później znalazł sobie małe jednopokojowe mieszkanko (raczej rzadkość na amerykańskim rynku), lecz po jakimś czasie samotność wieczorową porą stała się nieznośna. To był ten czas, kiedy często dzwonił do Kamila. Od niego wiedział, co dzieje się ze Stefcią, martwił się, że tak długo pozostaje w żałobie, to nie było dla niej dobre! Prosił, aby Kamil nie wspominał dziewczynie, że tak często o nią pyta, wręcz wypytuje o drobiazgi. Wiedział, że do Stefci nie ma żadnych praw, tym bardziej, że sam od czasu do czasu bywał z kobietami, ale z założenia z żadną nie wiązał się na stałe. Jakoś tak wychodziło, że trzy miesiące i przerwa, nawet nie zmiana, ale przerwa. Nie zależało mu na tym, by mieć kogoś do łóżka, a raczej na towarzyszce podróży, gdyż chciał poznać z grubsza Stany, z kimś interesującym, inteligentnym, ciekawym świata. Dwie z nich były Polkami, które bardzo szybko się zamerykanizowały. W duchu się śmiał, że były bardziej amerykańskie od starych mieszkańców.
A później zachorował. Serce. Wtedy naprawdę się przestraszył. Nie chciał umierać na amerykańskiej ziemi. Przeszedł dwie operacje i już było dobrze. Prawie dobrze. Tęsknił za Polską, ale to choroba zdopingowała go do powrotu. Z drugiej strony Stany go kusiły, bo jednak pieniądze zarabiane tam były dużo większe. Aż przyszła refleksja – po co mu tyle pieniędzy? Mógł wrócić do Polski i swobodnie żyć. A kiedy już wrócił – znów go wciągnięto w wir pracy. Miał już dość tych rozjazdów-wyjazdów. Chciał pomieszkać we własnym domu. Nawet nudzić się przed telewizorem. Poodnawiał stare znajomości. Odwiedzał kolegów, bawił się z ich dziećmi. A jego dzieci? Też chciał mieć dzieci. To swoim chciał kupować lody i czekoladę, uczyć jazdy rowerkiem, zabierać do zoo. Rozglądał się za kobietą, ale na myśl przychodziła mu jedynie Stefcia. Koledzy od czasu do czasu usiłowali nawet go wyswatać, ale te kobiety... Zawsze coś im brakowało.
W pokoju zrobiło się chłodno. Drzwi były zamknięte i nie szło już ciepło od kominka. A może nawet kominek dawno wygasł. Stefcia odwróciła się do niego tyłeczkiem i dalej twardo spała. Ostrożnie wstał i poszedł do łazienki. Długo i starannie mył zęby, ale i tak ciągle w ustach czuł niesmak po alkoholu. Rozluźnił pasek u spodni i rozpiął mankiety koszuli. Nie wiedział, czy ma zostać, czy jednak pójść do swego pokoju. Wahał się. W końcu poszedł do swego pokoju i szybko się rozebrał, zostając jedynie w bokserkach. Nie, to nie był dobry pomysł. Wyjął z torby świeżą koszulkę i szybko ją ubrał. W całym domu było cicho. Dochodziła druga w nocy. Położył się niemal szczękając zębami, ale szybko pod kołdrą się rozgrzał. Pościel była wprawdzie wywietrzona, jednak nie pachniała Stefcią.
Na szczęście szybko usnął.
Kiedy rano, już po prysznicu, zszedł na dół, w kuchni przyjemnie pachniało kawą, a Stefcia stała przy desce do prasowania. Na stole było pieczywo i półmisek z wędlinami oraz z serem.
- Cześć! Jak ci się spało? - zapytał, całując dziewczynę w policzek.
- Witaj. Coś mi się śniło – że uciekasz ode mnie. Dlaczego uciekłeś?
- Niezbyt wygodnie było mi w spodniach. No i nie chciałem podpaść twojemu tacie.
- O tak, to rozumiem. Bywa niesłychanie zasadniczy – Stefcia zaśmiała się swobodnie. - Obsłużysz się sam, czy mam w czymś pomóc?
- Dam radę. Tym bardziej, że wszystko już przygotowane. - Chciał ją zapytać o wiele rzeczy, ale nie śmiał! Nalał sobie kawę i usiadł przy stole.
- Jeszcze trzy koszule mi zostały i będzie koniec. Ostatnio nawet Piotrek podrzuca mi swoje, ale pyszczę na niego, niech się nie przyzwyczaja. Też ma dwie rączki.
- A co tu tak pięknie pachnie?
- Murzynek jest w piekarniku. Za pół godziny będzie dobry. Może później jakieś ciasto z owocami zrobię. Na kolację na pewno przyjdzie stryj Bela z żoną Basią. Być może i syn ich wpadnie, Hubert. Bardzo się zakumplowali z Piotrem. Ale to dobrze, że tak się w rodzinie trzymają. Hubert ma dwie siostry, które już wyfrunęły z domu na swoje, więc on taki sierotka został. A Piotr w zasadzie też nie ma za dużo czasu, bo praca i dziewczyna. Niedługo powinno być wesele.
- A ty?
- Co: ja?
- Z kim byłaś nad morzem?
- Ty mi nie zadawaj takich pytań! Nie chcę opowiadać o Pawle. I tak wszystko idzie ku rozstaniu. Lepiej zadzwoń do Kamila i dowiedz się, jak się czuje pod obcą opieką.
- Zadzwonię zaraz po śniadaniu. A o której pojedziemy na cmentarz?
- Niedługo. W nocy trochę padało, teraz się przejaśniło, ale za chwilę znów może spaść deszcz. Dlatego nie będę zwlekać. Piotrek z ojcem pojechali na giełdę, nie wiadomo, o której wrócą. Babcia jeszcze śpi.
- Już nie śpię. Podsłuchuję o czym rozmawiacie – odezwała się babcia wchodząc do kuchni. - Stefciu, zrób mi herbaty, bo jakoś nie najlepiej się czuję. W głowie mi się kręci. A co wyście z tymi liśćmi zrobili?
- Popakowaliśmy wszystko do worków. Piotrek je spali za jakiś czas. Nie chcieliśmy, aby zmokły.
- Nie nadają się na kompost? - zdziwił się Marek.
- Piotrek mówi, że raczej nie. A ja się na tym nie znam.
- Zrobimy później ciasto drożdżowe ze śliwkami? - zapytała babcia - Jest resztka węgierek.
- Tylko pod warunkiem, że Marek to ciasto wyrobi.
- Ja nie umiem!
- Babcia wszystko ci powie. Chodzi jedynie o twoje chęci. I o super męską siłę.
Zwyczajny sobotni ranek w Wierzbinie...
Dobrze, może nawet wyrobić ciasto, a co mu tam!

Fot. malarstwo Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej

czwartek, 20 kwietnia 2023

WIOSNA, ACH TO TY!

 


WIOSNA, ACH TO TY! -  © Elżbieta Żukrowska

Jest garstka wspomnień z minionej wiosny
dotrwały aż do dziś
choć pewnie kwiaty nie urosły
niedługo będą w słońcu lśnić
Dajmy im jeszcze troszkę czasu
może promieni słońca trzy
W tym czasie można iść do lasu
w zielone zanurkować mchy
Niech pachną sosny szumią brzozy
niech się wykluwa młody liść
ptaszek zaćwierka w krzakach łozy
gdy znów do domu pora iść
Takie wspomnienia są jak czary
niech umilają nasze dni
a my z kubeczkiem wonnej kawy
będziemy o miłości śnić... 

Choszczno, 20.04.2023 r.
fot. z internetu

sobota, 15 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 16.

„Kobieta musi się szanować. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta” - Stefcia zapamiętała te słowa. Co do szacunku – nie miała wątpliwości. Ale mądrość... Czy była dostatecznie mądra? I jeszcze te wymagania... Czy jej nie są zbyt wielkie? W końcu nie miała adoratorów na pęczki. Nie zabiegała o facetów. Och, miała zadzwonić do Oresta i całkiem o tym zapomniała! Nie wysłała też ani jednej widokówki, nawet do Wierzbiny, bo też zapomniała...
Nagle Lenka zaczęła krzyczeć i Stefcia rzuciła się w jej stronę. Tuliła ją i uspokajała, ale przy okazji zobaczyła, że dziecko ma spieczone usta. Dotknęła czoła – było rozpalone! Nałożyła szlafroczek i wyszła na korytarz, zapukała do drzwi panów. Paweł wychylił się błyskawicznie, choć był w bieliźnie i ewidentnie rozespany.
- Zrób Lence herbaty. Możesz? Tylko takiej od razu do picia, nie za gorącej.
- Jasne. A co się dzieje?
- Ona ma temperaturę. Nie chcę jej samej zostawiać w pokoju. Przed chwilą zerwała się z krzykiem.
- Zaraz się ubiorę i załatwię sprawę.
Stefcia szybko wróciła do swego pokoju. I dobrze, bo Lena siedziała w pościeli i płakała. Utuliła dziewuszkę. Powiedziała, że Paweł zaraz przyniesie herbatę. Dziewczynka chciała do toalety, Stefcia jej asystowała przy uchylonych drzwiach. Później położyła się w łóżku obok Leny, ale nie śmiała objąć dziecka, aby nie urazić jej pleców. Paweł przyniósł herbatę i od razu jeszcze raz zbiegł na dół, bo zrobił także herbatę dla Stefci i dla siebie. Te już były gorące. Mała nie chciał Stefci od siebie wypuścić. Paweł natychmiast załatwił sprawę. Zdjął pasek od spodni, usiadł w fotelu, kazał się okryć skrajem koca, a następnie poprosił, by dać mu Lenę na ręce. Otulił ją delikatnie kocem, a następnie kołysał leciutko w swoich ramionach. Był bardzo czuły i delikatny. Dziewczynka wypiła połowę herbaty i ufnie wtuliła się w jego ramiona. Cały czas trzymała Zuzię. Stefcia przesunęła stolik tak, aby Paweł mógł łatwo dosięgnąć herbaty.
- Rozmawiajmy – powiedział niskim, cichym głosem Paweł. - Nasz głos ją uspokoi. Opowiedz mi o swoim małżeństwie. Jak w ogóle poznałaś swego męża?
- Nie bardzo chcę o tym opowiadać... - Teraz Stefcia przysunęła swój fotel bliżej Pawła. - Byłam na leczeniu w klinice w Szwecji, a Liam tam wpadł z kolegami, by odwiedzić jeszcze jednego kolegę, który też tam się leczył. Spojrzeliśmy sobie z Liamem w oczy, przeskoczyła iskra. I już.
- Dlaczego byłaś w tej klinice? O Boże, ja nic o tobie nie wiem!
- Miałam wypadek. Cudem przeżyłam. Wydawało mi się, że już ci o tym mówiłam... Zostały blizny na twarzy. Ktoś mi doradził tę klinikę. I rzeczywiście dokonano tam cudu z moją twarzą. Byłam tam kilka razy. Przyjechałam do Polski z Liamem i tu on poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, a Liam wyjechał do Włoch. Długo nie trwało, a miał wypadek. Poleciałam do niego. Stryj Bela stawał na uszach, by załatwić mi wizę i wszystkie inne formalności. Musiałam mieć dokumenty umożliwiające zawarcie małżeństwa we Włoszech, w szpitalu. Ale Liam bardzo długo nie odzyskiwał przytomności i każdego dnia słabła nadzieja na to, że się jakoś wykaraska. Wydobrzał na tyle, że wzięliśmy ślub w szpitalu. Później mieliśmy dwudniowy miesiąc miodowy – Stefcia na to wspomnienie aż się uśmiechnęła. - Wróciliśmy do Szwecji gdy tylko stan zdrowia Liama na to pozwalał, ale jego leczenie trwało nadal. Liam miał uszkodzony kręgosłup i wszystko wskazywało na to, że na zawsze będzie skazany na wózek inwalidzki. Ale on walczył. I wreszcie zaczął chodzić. Ciągle mieszkaliśmy w hotelowym apartamencie. Przyjechaliśmy na rok do Polski, bym ja mogła skończyć studia. Wszędzie chodziliśmy razem. Aż on się uparł, że sam poleci do Szwecji. Nie chciałam się zgodzić. Jednak on się wyjątkowo bardzo uparł. Nie umiałam go przekonać... Ja miałam wtedy obronę pracy magisterskiej. Poleciał sam. Tuż po obronie zawiadomiono mnie o jego następnym wypadku. Poleciałam do niego natychmiast, ale już nie odzyskał przytomności, choć jeszcze przez kilka dni żył. Po jego śmierci miałam bardzo dużo pracy. Dwa hotele w Szwecji i trzeci we Włoszech. Najmniejszego hotelu na północy kraju już nie miałam. Możesz mieć najlepszą załogę, ale i tak trzeba wszystkiego pilnować, podejmować decyzje, uważać na dokumenty. Miałam tego serdecznie dość. Zabezpieczyłam finansowo najbliższą rodzinę i pozbyłam się hoteli. Jestem na tyle zamożna, że mogłabym do końca życia nie pracować, ale nie chcę siedzieć w domu. Cieszę się z tego, że jestem czynna zawodowo. Gdy mi się znudzi po prostu wrócę do Wierzbiny, bo tam jest moje miejsce. Pewnie jeszcze przez kilka lat będę w Krakowie, ale nie na zawsze.
- Ciekawy życiorys...
- Raczej trudny. Ale... było, minęło, wydostałam się z najgorszego. Chcę spokojnego życia. Mnie to nie przeszkadza, że nie mam przyjaciółek tu, na miejscu. Zadbałam o te dwie, z którymi byłam szczególnie blisko. Ada z mężem, dzieckiem i matką jest we Włoszech. Iga w Szwecji. Ciągle nie może sobie znaleźć męża. Jej kuzynka wzięła ślub z przyjacielem mego Liama i też mieszka w Szwecji. A ten chłopak z kliniki, Viggo, został mężem mojej siostry ciotecznej. Jej siostra, malarka, też mieszka w Szwecji. O, byłeś ze mną w Wierzbinie, gdy Dorotka telefonowała... No, to teraz wiesz o mnie wszystko, albo prawie wszystko.
- Zasłuchałem się w twoją historię. Nigdy mi o tym nie opowiadałaś. Rozmawialiśmy o tylu różnych sprawach, ale nigdy... Teraz myślę, że celowo starannie omijałaś osobiste tematy.
- Chyba tak. Nie bardzo jest się czym chwalić. Ty też nie opowiadasz ani o małżeństwie, ani o pobycie w Kanadzie... Każdy ma jakieś swoje tajemnice. Mogę wspominać piękne momenty, jednak nie chcę grzebać się w żalu i goryczy. Byliśmy z Liamem bardzo szczęśliwi. Bardzo. To był wspaniały człowiek. Bardzo możliwe, że już nigdy nie spotkam kogoś nawet w części zbliżonego do niego. Staram się unikać takich porównań, a doceniać to, co jest mi dane teraz. I jeszcze jedno: nie mówię o swojej zamożności dlatego, że nie chcę, aby ktoś połaszczył się na moje pieniądze. W Szwecji takich chętnych było wielu. Tu czekam na kogoś, kto mnie pokocha dla mnie samej. - „I już wiem, że to nie będziesz ty” - przemknęło jej przez myśl. - „Ale postaraj się, chłopaku – zostań choć moim przyjacielem!”.
Długo rozmawiali, Paweł o małżeństwie ledwie wspomniał. Za to opowiadał o pracy w Kanadzie, podkreślając jak trudne są tam warunki klimatyczne. Wspomniał też o kilku kobietach, które poznał w Kanadzie. W jednej z nich był dość mocno zadurzony – jak to określił. Jednak dziewczyna nie chciała przylecieć z nim do Polski. To co wiedziała o życiu w Polsce wydawało się jej zbyt trudne. Podobno twierdziła, że nie mogłaby się przystosować. A on wiedział, że musi wracać do rodziców, że jest im niezbędny. Powiedział, że też zaoszczędził trochę grosza, ale sporo wydał na lekarzy i medykamenty dla matki.
- Wtedy cieszyłem się, że mam te pieniądze i mogę dzięki nim ulżyć mojej mamie. Początkowo wierzyłem, że uda się ją wyleczyć.
Lena poruszyła się niespokojnie, zajęczała cicho, ale Paweł pogłaskał ją po główce i dziewczynka natychmiast się uspokoiła. Stefcia sprawdziła jej czoło – nadal było gorące, ale miała nadzieję, że temperatura już wyżej nie rosła.
- Powiedziałaś, że pragniesz spokojnego życia... Co to dla ciebie oznacza? - zapytał i pociągnął długi łyk herbaty.
- Pewnie to samo co i dla ciebie. Życie bez chorób, bez problemów finansowych, bez dokuczliwości sąsiadów i tak dalej.
Rozmowa z wolna zamierała. Oboje byli zmęczeni, a Paweł trzymając Lenę na rękach nie mógł sobie pozwolić na sen.
- Może teraz ja zrobię herbatę? - zaproponowała Stefcia około czwartej nad ranem.
- Tak. Zrób. Jednak ja muszę do toalety, a boję się, że obudzę Lenkę.
- Ja nie śpię, wujciu – odezwało się dziewczątko. - Ty idź, ja poczekam. I mnie też strasznie się chce pić.
Druga babcia przyjechała już piętnaście po piątej. Pan Jarosław czuwał i wpuścił ją do środka. Przyjechała wraz z synem. Podwórko było zbyt małe, by zmieścił się jeszcze jeden samochód, więc syn zaparkował na chodniku. Pani Kasia zakrzątnęła się przy kawie i śniadaniu. Zdała dokładną relację z wczorajszego zajścia.
- Ona jest taka niezrównoważona – powiedziała babcia. - Jej syn nawet bił moją córkę. To nie było dobre małżeństwo... Niech mnie pani zaprowadzi do wnuczki, kawę wypiję później.
- To na piętrze.
Lena spała nadal w objęciach Pawła, a Stefcia nad nimi czuwała. Paweł delikatnie odsłonił plecy dziewczynki, a babcia się rozpłakała. Jej syn stał w drzwiach jak wmurowany.
- Zabiję tę sukę! - syknął przez zęby.
- Nie trzeba. Ona jest chyba chora psychicznie. Natomiast Lena ma gorączkę i trzeba z nią do lekarza. Pomijając wszystko inne jeszcze dziś trzeba zrobić obdukcję, a to może tylko lekarz sądowy. Mimo zmęczenia i choroby Leny musicie jednak to państwo zrobić, aby mieć dowód na piśmie. To konieczność – poradziła Stefcia.
- Niech się pani pokaże Zastwskim, aby nikogo z nas nie posądzili o kidnaping – wtrącił się ojciec Pawła stając w drzwiach. - I trzeba zabrać resztę rzeczy Leny, w szczególności jej rysunki, bo jest do nich bardzo przywiązana.
Głosy rozbudziły dziewczynkę.
- Babusia! Busieńka!- wyciągnęła rączki do babci.
- Ostrożnie na jej plecki! - przestrzegła Stefcia.
Zdrętwiały Paweł ostrożnie się wyprostował, a następnie szybko umknął do łazienki.
- Wybacz, ale wytarłem się w twój ręcznik – szepnął później na ucho Stefci.
- Bardzo dobrze. Zaraz się ubiorę i pójdę obejrzeć wschód słońca. Pójdziesz ze mną? Chcę się odsunąć od tej rodzinnej zawieruchy. Tylko zostawię swoje namiary nowej babci, gdyby przypadkiem potrzebowała świadka. Nie wiem, jak się załatwia takie sprawy. Poza tym chcę się pożegnać z morzem. Nie wiadomo, kiedy znów tu przyjadę... Morze ma specyficzny, charakterystyczny zapach... Powinnam nad nim zamieszkać. Morze, piasek, mewy – to wszystko razem tworzy specyficzny klimat i tego będzie mi bardzo brakować w Krakowie.
- Możemy tu przyjeżdżać przynajmniej dwa razy do roku...
- Marzyciel... Ale taki plan jest całkiem realny.
A Bałtyk szumiał i słał się łagodną, lekko spienioną falą do ich stóp.
Tego ranka nie tylko pozwalała Pawłowi się tulić, ale i sam lgnęła do niego. Wiedziała, że coś się kończy.
- Pocałuj mnie. Mocno. Tak jak tylko ty potrafisz – poprosiła w drodze powrotnej.
- Przyjdę do ciebie dzisiejszej nocy i będę się z tobą kochał do białego rana – zapewnił, gdy wreszcie obydwoje odzyskali oddech.
- Marzyciel – odpowiedziała z figlarnym uśmiechem.
Mimo wszystko czuła się lekko.
A jednak ten pocałunek nie był ani tak gwałtowny, ani tak brutalny. Zaskoczył Stefcię czułością, delikatnością i ciepłem. Później przez cały dzień zastanawiała się, czy nastawienie Pawła uległo zmianie. I czy rzeczywiście przyjdzie do niej nocą. Przyszedł wieczorem razem z ojcem. Siedzieli i debatowali, która trasą wracać do domu. W końcu ustalili, że po drodze (no, prawie po drodze) mają Grunwald, więc zajadą, obejrzą, aby mieć jakieś wyobrażenie tego miejsca.
- Panie Ignacy, czy tak w ogóle jest pan zadowolony z tego tu pobytu? - dociekała Stefcia.
Był. I dziękował im, że odsunęli od niego myśli o śmierci żony. Mówił, że jest mu tak, jakby się wykąpał w świeżym strumieniu, że teraz od nowa może żyć już bez łez. Oczywiście, że o żonie nie zapomni, ale już ból nie będzie taki rozdzierający. I dobrze, że jego żona dalej się nie męczy.
- Fajne z was dzieciaki, a ja bardzo wam dziękuję, że pokazaliście mi trochę innego świata, trochę Polski, której dotąd nie widziałem. Zajęliście moje myśli czymś dla mnie nowym i niezwykłym. To był bardzo dobry pomysł. I mogłem się nagadać do woli, a to też jest czasem potrzebne.
Na drugi dzień wyjechali zaraz po dość wczesnym śniadaniu, serdecznie żegnani przez trójkę gospodarzy.
Dzień znów był słoneczny, ale po drodze aura się zmieniała, a Paweł i Stefcia zmieniali się za kierownicą. Zatrzymywali się tylko wtedy, gdy fizjologia dawała znać o sobie.
Grunwald ich nie rozczarował. Nie wiedzieli, czego się mają spodziewać. Pomnik, muzeum, rozległe błonia – to razem czyniło wrażenie. Mimo woli przypominały się obrazy z filmu o bitwie.
- Matejko na obrazie zaszarżował, umieścił tam nawet husarię, ale czego się nie robi „ku pokrzepieniu serc” - przypomniał Paweł.
- A tak, husarii jeszcze wtedy nie było – przytaknął pan Ignacy. - Ale na mnie zawsze od nowa robi wrażenie „Bogurodzica” śpiewana przez mężczyzn. Wtedy szczególnie czuję potęgę polskiego, litewskiego i żmudzkiego oręża. Mały Łokietek okazał się wielkim władcą.
Na ostatnim przystanku przed Wierzbiną trafiła się im przygoda z pieskiem. Młody, może półroczny i niezbyt piękny, nieokreślonej rasy psiak pętał się wokół stacji benzynowej. Był wychudzony. Stefcia uszczknęła mu spory kęs ze swojej kanapki, a piesek to natychmiast połknął i z nadzieją wpatrywał się dalej w Stefcię. Odrywała mu kawałek po kawałku, a on zjadał to błyskawicznie, nie odrzucając pieczywa i pomidora. Pochłaniał wszystko.
- Czyj to pies? - zapytała mężczyznę, który zamiatał chodnik.
- A, to przybłęda. Ludzie go czasem karmią, więc się nas trzyma. Ale jak przeżyje zimę? Niech go pani weźmie.
Stefci kanapka się skończyła i teraz pan Ignacy dawał psu resztki swojej.
- Długo on tu jest? - zapytał.
- O, już blisko miesiąc, ale nikt się nad nim nie zlitował. Wiosną też mieliśmy takiego przybłędę, to wtedy szybko trafił się nowy właściciel.
- Ja nie mogę go wziąć. A dla Piotrka on jest za mały... Szkoda psiaka.
- A gdybym ja go wziął? - pan Ignacy spojrzał w oczy syna.
- To by ci było znacznie weselej, a i dzieciaki częściej by cię odwiedzały.
- To ja go wezmę.
- Ale wiesz, że to duży kłopot? Czym go będziesz karmić? I chyba musiałbyś zacząć od spotkania z weterynarzem...
- Weterynarz to nie problem. A jeść będziemy z jednej miski... A jak na niego wołacie? Ma jakieś imię? - zapytał pracownika stacji.
- Jakiegoś specjalnego to chyba nie ma, ale reaguje już na słowo „znajda”.
- No nie, tak to go nie będę nazywał! On już jest mój – pogłaskał malucha, a psiak zareagował machaniem ogonkiem.
- W bagażniku jest kocyk... - zauważyła niby niechcący Stefcia. - Ale i tak przydałaby się jakaś smycz, bo nie wiadomo, jak długo szczeniak wytrzyma... Ciekawe ile on ma lat.
- Chyba około pół roku, nie więcej.
- Biedny maluch...
- Taka mucha.
Zanim dojechali do Krakowa, przymierzyli do psa ze dwadzieścia imion.
Najpierw odwieźli do domu ojca z psem, a potem pojechali na budowę po auto Pawła. Tam się rozstali i Stefcia samotnie wróciła do domu.
- Jutro cię odwiedzę – zapewnił Paweł przytulając i całując Stefcię na pożegnanie.
- Lepiej nie. Muszę trochę zadbać o mieszkanie, zrobić przepierkę i odpocząć po tych naszych wywczasach.
- Zatem odwiedzę cię najszybciej, jak będę mógł, bo i ja nie wiem, co mnie czeka w najbliższych dniach.

c.d.n.
fot. Pixabay

poniedziałek, 10 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15.


STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 15.

Usiadł na fotelu po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, stolika właściwie. Uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było zatroskanie.
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, lecz boję się tej rozmowy... Ale niedługo wracamy do Krakowa, więc nie ma co jej odkładać.
- Jesteś pewien, że dojrzeliśmy do tego?
- Czego się obawiasz? Ja na pewno dojrzałem. Mam nadzieję, że ty też.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Najpierw ci opowiem coś o sobie. Od dłuższego czasu czuję się zagubiony. Szukam kobiety, która spędzi ze mną resztę życia. Kilka razy wydawało mi się, że to ta. A później wszystko szło w rozsypkę. Być może to moja wina, ale nie umiem znaleźć tego, co robię źle. Więc może jednak nie moja? Nie, nie chcę się wybielać. Ostatni rok był dla mnie szczególnie trudny. Na dobrą sprawę nie miałem czasu dla siebie, nie mogłem realizować swoich marzeń. Ale to już wiesz. Teraz chcę ostatecznie ustabilizować swoje życie. Spotkałem ciebie i wydałaś mi się ideałem kobiety. Znalazłem w tobie to wszystko, co dla mnie w kobiecie jest ważne. Zależy mi na tobie i na naszym związku. Jednakże nasz związek jest bardzo kruchy. A ja nie umiem znaleźć czegoś, co mogłoby go wzmocnić, scementować. Nie mam pojęcia, czego ty oczekujesz ode mnie. Ostatnio odbieram od ciebie sprzeczne sygnały. I coraz mniej rozumiem. Wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach, że mamy podobne zainteresowania, że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. A ty nagle mnie odpychasz. Dlaczego? Oboje jesteśmy po trudnych, traumatycznych przejściach, więc tym bardziej powinniśmy się rozumieć, ufać sobie, wzajemnie wspierać. Tymczasem jednego dnia jest wszystko dobrze, a drugiego dnia dzieli nas przepaść. Nie chcę każdego dnia zaczynać od nowa. Czy mnie rozumiesz? Nie jestem wróbelkiem i nie będę już ćwierkał. Chcę kobiety, która do mnie przylgnie, abym mógł ją chronić i wspierać, dbać o nią, szanować ją, ale i uwielbiać ponad wszystko. A ty mi na to nie pozwalasz. Przy każdym spotkaniu wyrastają nowe bariery i to ty je stawiasz. Nie mam sposobu na pokonywanie ich, bo odrastają jak smocze głowy. Więc się pytam – o co tu chodzi? Co mogę zrobić, aby nasze wzajemne relacje były jasne, proste, czyste, szczere, bogate w promienne uczucia. Aby dawały nam zadowolenie – tak tobie, jak i mnie. Jeśli wina jest po mojej stronie, to powiedz mi to otwarcie. Wskaż kierunek. Poza tym chcę z tobą współżyć. Dla mnie seks jest bardzo ważny. Chcę mieć przy sobie gorącą, pełnokrwistą kobietę. Namiętną. Ty taka jesteś. Wiem, że współżycie seksualne dałoby nam dużo radości. Wiem, że ja tobie dałbym dużo radości. Chcę każdego dnia mieć cię w swoich ramionach i gorąco cię kochać. Nie broń mi tego.
„A więc to moja wina... Może faktycznie to ja jestem winna...”. Milczała przez długą chwilę i nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Czyli uważasz, że to ja jestem winna – wyszeptała wreszcie, patrząc w okno.
- Nie, nie! - Zaprzeczył szybko, gwałtownie. - Ja tylko szukam przyczyny, dla której ostatnio nie możemy się porozumieć. Co się stało, że raz jesteś bliska, ciepła, kochana, a na drugi dzień mnie odrzucasz?
- Chyba musiałbyś porozmawiać z moim stryjem Belą. Może on by ci wytłumaczył, że kobiety nie zdobywa się raz na zawsze. Mężczyzna powinien tak się zachowywać, by kobieta, jego wybrana kobieta, zawsze mogła go szanować, podziwiać, ufać mu bezgranicznie. I być pewna jego uczuć. Ale kobietę trzeba zdobywać każdego dnia od nowa, o ile tylko zależy ci na jej uczuciach. Ja cię do tego nie przymuszam. Ale to nie znaczy, że będę się godziła na to, że tylko twoje zdanie się liczy. Ten mój wybrany mężczyzna ma być dla mnie najważniejszy, najszlachetniejszy, bardzo czuły, dobry i mądry. Mam być pewna jego miłości. Więc co robisz nie tak? A może co ja robię nie tak?
- A dlaczego nie chcesz ze mną współżyć?
- Bo nie jesteś moim mężem.
- O Boże!
- Ja cię do niczego nie przymuszam, niczego od ciebie nie wymagam, oprócz szacunku. Kropka.
- Ja nie jestem nastolatkiem, któremu wystarcza trzymanie się za rękę i skradziony nieśmiały pocałunek.
- Wiem o tym. A ja nie jestem kobietą, z którą się można dziś kochać, a po miesiącu czy dwóch zostawić w pustym mieszkaniu. Mówiłam ci już, że nie pójdę z tobą do łóżka. Dla mnie pożądanie to zbyt mało. Nie ulegnę pożądaniu tylko dla tego, że ty tak chcesz.
- Jesteś strasznie staroświecka!
- Czy to coś złego? - zapytała z nikłym uśmiechem.
- Nie sądziłem, że jeszcze są takie kobiety na świecie... Przecież byłaś mężatką! Kto będzie wiedział, czy się ze mną przespałaś, czy nie?
- Ja będę wiedziała.
- To jest twoje niezłomne postanowienie?
- Tak, Pawle.
- Oszaleję z tobą! Czy to znaczy, że od śmierci swego męża nie byłaś z żadnym innym mężczyzną?
- Nie byłam.
- Więc ja mam cię traktować jak najpiękniejszą, najszlachetniejszą perłę?
- A ty będziesz czystym, najszlachetniejszym kruszcem do oprawienia tej perły – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Paweł przyklęknął przy Stefci i objął ją ramionami. Ona też go objęła. Ukrył twarz na jej piersiach.
- Jesteś niesamowita, ale chyba wreszcie zaczynam cię rozumieć. Zobaczymy, na ile zgodnie uda się nam dotrwać razem do końca pobytu nad morzem. Jesteś dla mnie najważniejsza i najwspanialsza. Robię wszystko, co tylko możliwe, abyś ze mną była.
„Jestem dla ciebie tylko kwiatkiem, który koniecznie chcesz zerwać” - pomyślała ze smutkiem Stefcia. Czuła, że ich wspólny świat się rozpada. Głaskała Pawła po twarzy, całowała jego oczy, nie broniła ust. A on znów był czuły i delikatny.
I nadal nie powiedział, że ją kocha.
Bo to by było kłamstwo...
Rozszeptał się czułymi słowami, innymi, nie tymi, na które czekała, więc w głębi siebie była jak zmrożona. To nie był partner dla niej! To nie był odpowiedni mężczyzna! Z jednej strony czułość, a z drugiej egoizm. Tak to teraz widziała. A co było pośrodku? Była sfrustrowana. No cóż? Przynajmniej nawdychała się jodu. Dobrze, że zaraz już wracają. Powinna być już w Krakowie, bo może jest potrzebna Kamilowi. I Markowi. I już tęskniła za Wierzbiną. Przy najbliższej okazji pojedzie tam z Markiem. Chciała, aby go ojciec (dla niej) ocenił. Brakowało jej podpowiedzi babci. I krytycznego osądu stryja Beli. To, że Paweł jest bardzo przystojny, to jednak za mało. Dobrze, że nie pozwoliła sobie na wielkie rozkochanie.
- Paweł, ja nie chcę z tobą walczyć. Nie będę z tobą walczyć. Jednak moje zasady są proste i niezmienne. Rozumiesz?
- Ale przecież dobrze ci ze mną. I wiem, że mnie pragniesz. Lubisz, kiedy cię obejmuję i całuję. Lubisz być w moich ramionach.
„Czyli nic nie zrozumiał – pomyślała ze smutkiem. - I już nic się nie zmieni...”. Była rozgoryczona.
Wieczorem długo nie mogła usnąć. Jej ciało pragnęło mężczyzny. Nie była soplem lodu! Po co narzuciła sobie tak sztywne zasady? Czy miała rację będąc tak upartą w swoich postanowieniach? A może to Paweł miał rację? On chciał używać życia, a ona pozwalała, by jej życie przeciekało przez palce, by było nieciekawe, bez wartości. Nie czerpała z niego radości. Była coraz bardziej skostniała. Nie miała przyjaciół. Nie miała ani jednej serdecznej koleżanki. Ale tu, w Jastrzębiej Górze, tak łatwo zbliżyła się do gospodyni i dużo z nią rozmawiała... Było mnóstwo dowcipów o starych pannach. Czyż ona nie stawała się właśnie taką skrzywioną, wypaczoną starą panną właśnie przez te swoje zasady? Nauczyła się zaciskać zęby. Nauczyła się nosić na twarzy maskę. A nawet fałszywie uśmiechać. Marnowała swoje życie... I nie miała dziecka. Dziecko...
Zapomnieć się z Pawłem – to było takie łatwe!
Na drugi dzień zapytała Pawła, czy on chce mieć dzieci.
- Tak! I to jak najszybciej, zanim jeszcze nie stanę się dziadkiem!
Całe popołudnie Stefcię bolała głowa, co było u niej niezwyczajne. Musiała się położyć zaraz po obiedzie (zjedli w rybę z frytkami w przydrożnej jadłodajni), a Paweł żartował, że wszystko przez brak seksu.
„Za dużo myślę. Nie jestem wyluzowana”. Ale następnego dnia rankiem znów poszła nad morze. Wschód słońca był wyjątkowo piękny! Rozmarzyła się. Takich wschodów w Krakowie nie będzie już miała... Nie chciało się jej wracać do pensjonatu. Nie kupiła bułek na śniadania, siedziała na schodku w połowie zejścia nad wodę i słuchała szumu fal. Nikt jej nie szukał. Czuła się znów straszliwie samotna, odrzucona i niekochana. Nie chciała być twarda. Już nie. Lecz nie umiała się przełamać. „Bo ja mam ciągle pod wiatr”. Jedynie w banku wszystko zawsze układało się po jej myśli, jak na zamówienie. A tu miała wiatr we włosach, krzyk mew i szum fal w uszach. Było pięknie i bardzo smutnie... Bardzo, bardzo smutnie...
Na szczęście głowa już nie bolała.
Przetarła twarz dłońmi.
- Tu jesteś! - niespodziewanie tuż obok zmaterializował się Paweł. Ucałował jej usta i policzki. - Martwiłem się o ciebie. Bałem się, czy Neptun nie porwał cię do swego świata. Na szczęście jesteś. Nikt nie umie robić takiej dobrej kawy, jak ty. No i nie było słodkich bułeczek... Co się stało, kochanie? Jesteś cała zziębnięta! Siadaj na moich kolanach, szybciutko. - Objął ją, przytulił, otoczył swoim ciepłem. Przywarła do niego. - Dlaczego nic nie mówisz? - dociekał.
- Pora wracać do Krakowa.
- Mamy jeszcze dzisiejszą niedzielę i cały poniedziałek. Pojedźmy do Sopotu. Nigdy tam nie byłem, ty chyba też nie.
- Zapomniałam, że dziś niedziela! Więc bułeczek i tak by nie było. Dobrze, możemy jechać do Sopotu. Ale najpierw wypiję morze kawy.
- Pani Kasia usmaży ci jajka. Już to obiecała.
- Chciałabym jeszcze na Westerplatte...
- To dobra myśl. Tato też by chciał, może nawet i pan Jarosław.
A pan Jarosław był bardzo chętny. I poprosił, aby po drodze zajechali do jego brata, który mieszkał w okolicach Rumii. To była bardzo udana wyprawa. Stefcię zachwyciły plaże w okolicach Krynicy Morskiej i las porastający Wielbłądzi Garb. Na Westerplatte zapalili znicze i pogrążyli się w długiej zadumie. Nie spieszyli się z powrotem do domu, dużo zwiedzali, oczywiście byli także w Sopocie, ale to miasteczko nie zrobiło na Stefci specjalnego wrażenia. Jednakże spotkali na tamtejszej plaży młodego chłopaka, który za niewielką opłatą zrobił im ołówkowe portrety. Ponadto z tej wyprawy Stefcia wiozła upominki dla małej Leny – srebrny pierścioneczek z różowym oczkiem i srebrny łańcuszek z różowym serduszkiem. Po namyśle kupiła też dużą, szmacianą, uśmiechniętą lalkę, przypominającą Pippi Langstrump.
- Babcia cię pogoni z tą lalką! - zapewnił Paweł.
- Niech no tylko spróbuje! - nastroszyła się Stefcia.
- Nie przekonasz jej!
- Ale nastraszę!
- Ciekawe czym.
Bratowa pana Jarosława podjęła ich drożdżowym ciastem ze śliwkami, kawą i herbatą owocową, która to bardzo przypadła do gustu Stefci. Natomiast brat przydźwigał do samochodu „bogate” torby owoców i warzyw.
- A to się moja żoneczka ucieszy! - pan Jarosław wylewnie podziękował rodzinie i nie ukrywał zadowolenia z podarków. - Aż szkoda, że zaraz wyjeżdżacie – powiedział już w samochodzie do Targoszów i Stefci. - Tacy sympatyczni wczasowicze to teraz rzadkość. Traktujecie nas jak rodzinę i to jest bardzo miłe. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie. Zbyt często spotykamy dąsy i fochy, jakieś niebotyczne, wygórowane żądania. Kiedyś trafiła nam się para, która żądała codziennej zmiany pościeli i ręczników... A przecież to nie jest pięciogwiazdkowy hotel! Kasia miała przy nich ręce urobione po łokcie. I przy tym cokolwiek by nie ugotowała, to im nie smakowało. A wyjeżdżając zostawili w pokojach jeden wielki chlew.
- Zarządzałam w Szwecji hotelami i dobrze wiem, jak trudni i nieprzyjemni potrafią być goście. Na szczęście nie wszyscy.
- Zarządzałaś hotelami ? - zdziwił się Paweł. Nigdy mu nie mówiła, że była nawet ich właścicielką.
Uśmiechnęła się do chłopaka.
- Ciężko pracowałam. To były dwa duże hotele w Szwecji i jeden maleńki na północy kraju. Jednocześnie olbrzymi hotel we Włoszech nad Adriatykiem. Były moją własnością. Patrz na drogę!
- I co się stało z tymi hotelami?
- Nadal dobrze prosperują, ale wszystko przekazałam rodzinie mego zmarłego męża.
- Takie bogactwo... - jęknął Paweł.
- Taka kula u nogi – odpowiedziała mu w tym samym tonie. - Teraz jestem wolna. Czy w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa? Byłam w ustawicznych rozjazdach. Ciągle na walizkach i na telefonie. Każdego dnia gasiłam jakieś pożary. Byłam naprawdę zmęczona, mimo doskonałego personelu. Czułam ciężar odpowiedzialności przede wszystkim za ludzi. Ulżyło mi, bardzo mi ulżyło, gdy wreszcie mogłam wrócić do Polski.
Paweł z niedowierzaniem kręcił głową.
- Nie jestem materialistą, ale chyba nie zdołałbym pozbyć się takiego majątku.
- Dopóki żyje mój teść mam w każdym z tych hoteli zagwarantowany darmowy pobyt na czas nieokreślony. Ale ani razu nie pojechałam, chociaż Adriatyk mnie kręci. Szczególnie gdy w Polsce robi się buro i ponuro. Tamten hotel nawet nazywa się Hotel Steffi. I jest naprawdę olbrzymi. Pracuje w nim sporo Polaków, specjalnie o to prosiłam.
- Dlaczego nigdy mi o tych hotelach nie mówiłaś?
- Nigdy nie pytałeś, co robiłam w Szwecji. A ja tam ciężko pracowałam. Najgorsza była bariera językowa. Brałam korepetycje ze szwedzkiego i włoskiego. Każdego dnia doskonaliłam też język angielski. Ale i tak mój akcent pozostawia wiele do życzenia, choć nie narzekam na brak słów w języku szwedzkim i angielskim. Gorzej jest z włoskim.
- Nie pokazałaś mi nawet zdjęć z tamtego okresu...
- Nie prosiłeś, nie pytałeś, a ja nie chciałam ci się narzucać.
Rozmowa się urwała, bo chyba Paweł na razie nie miał więcej pytań. Potrzebował czasu, by przetrawić te niespodziewane, niesłychane informacje. Przy tym wjechali już do miasteczka i musiał się bardziej skupić na drodze. Turyści chodzili ulicami dosłownie w poprzek, nie pilnując przejść dla pieszych, zatrzymując się na środku jezdni na pogaduszki, takie zamiejscowe „święte krowy”, którym wszystko wolno. W Gdańsku i w Sopocie była dużo większa dyscyplina.
Pani Kasia czekała w otwartej bramie, więc Paweł wjechał od razu na podwórko.
- Państwo Zastawscy są u siebie? - zapytała ją Stefcia.
- Gdzieś poszli. Mała była strasznie zapłakana. Ta jej babka jest niemożliwa! Chyba dziś dała Lenie lanie, bo dziecko krzyczało wniebogłosy!
- A to małpa – syknął Paweł, biorąc najbardziej ciężką torbę i nie wiadomo było, czy chodzi mu o bagaż, czy o Zastawską.
- Kupiłam dla Leny lalkę, a teraz się boję, że babka znów całą złość wyładuje na dziewuszce.
- Dzisiaj to już było tak, że zastanawiałam się, czy nie wołać milicji. Strasznie dziecko krzyczało. „Babciu, już nie będę, nie będę”, ale nie słyszałam, aby dziadek interweniował. I za co oni tak na to dziecko napadają? Toż to tylko dziecko.
- Lena powiedziała mi, że babcia nie pozwala jej mieć lalki, a ja właśnie lalkę kupiłam. Muszę znaleźć jakiś fortel, aby pani Zastawska pozwoliła Lenie na lalkę.
- Kto to widział, aby dziecku lalki bronić! A to jest jędza z tej babki.
- A jaka jest druga babka?
- Nie mam pojęcia. Ona zajmuje się córką, która jest w szpitalu w śpiączce. Młody Zastawski zginął na miejscu. Oni mieli wypadek samochodowy, a młody Zastawski prowadził... Jednak chyba ją trzeba powiadomić o tym, jak ta babka tutaj traktuje swoją wnuczkę. Chyba nic więcej nie możemy zrobić? Poproszę w tajemnicy Zastawskiego, by dał mi adres tej drugiej babki.
- Niech pani to załatwi jeszcze dziś, a ja wyśle telegram, by ta druga przyjechała. Przecież nie może być gorsza od tej! A może dziadek da pani numer telefonu? To by było jeszcze lepsze.
- Chodźmy do kuchni. Zrobię herbatę i jakąś kolację. W zasadzie to aż jestem roztrzęsiona. Brałam nawet krople na uspokojenie. Tak, wezwanie tej drugiej babci jest chyba najlepszym wyjściem. A Zastawscy już zaraz mogą wrócić...
Wrócili. Stefcia widziała przez okno w kuchni jak prowadzą wnuczkę między sobą. Dziewczynka była bardzo smutna, szła ze zwieszoną głową, patrzyła jedynie pod nogi. Stefcia wyszła naprzeciw i pozdrowiła ich. Zastawska natychmiast przykleiła na twarz fałszywy uśmiech i zapytała, jak się udała wycieczka.
- Wspaniale! - zapewniła ją Stefcia. - Przywiozłam upominek dla Leny. Pozwoli pani? Chodź do kuchni Leno. Ciekawa jestem, czy ci się spodoba.
Mała nie wykazała specjalnego zainteresowania, ale podreptała za Stefcią, a za nimi do kuchni weszli także Zastawscy.
- Lalka? - prychnęła oburzona kobieta. - Lenie nie wolno bawić się lalkami.
- A to dlaczego?
- Bo to jest niewychowawcze. Nie pozwalam.
- Ale ja wcale nie proszę o pozwolenie. Lalka jest dla Leny. Wszystkie dziewczynki bawią się lalkami, nie widzę w tym nic złego.
- Ja się nie bawiłam lalkami i jakoś żyję.
- Proszę, Leno. Twoja babcia nie może ci zabronić bawić się lalką. To jest niepedagogicznie. - Podała dziewczynce lalkę zawiniętą w przezroczysty celofan z zawiązaną u góry czerwoną kokardką. Dziecko nie śmiało wyciągnąć ręki po zabawkę. - O co tu chodzi? - zapytała Stefcia rozeźloną kobietę. - Co to za terror? Jak pani może być tak okrutna dla dziecka i bronić jej lalki?
- Lena jest pod moją opieką, a ja nie pozwalam.
- To nie jest opieka, a znęcanie się nad dzieckiem - wtrąciła się gospodyni, wysuwając się do przodu. - Co ona pani zawiniła? I dlaczego dziś pani ją biła? Dlaczego ta dziewczyneczka tak strasznie krzyczała i płakała?
- Musiałam ją ukarać.
- Biciem? To było jak jakaś egzekucja!
- To moja sprawa. Proszę się do nas nie wtrącać!
- Niech pani się cieszy, że nie wezwałam milicji. A już trzymałam słuchawkę w ręce. I teraz żałuję.
- Milicji? A co do tego ma milicja? To nasze rodzinne sprawy.
- Obawiam się, że te „rodzinne sprawy” wymknęły się pani dziś spod kontroli. - Powiedziawszy to pani Kasia szybkim ruchem uniosła do góry koszulkę dziewczynki – jej plecki były krwawo-sine. - Ty kacie! - krzyknęła ze zgrozą, rozwścieczona do ostateczności. - Jak można tak maltretować dziecko! Dzwonię po milicję! - i ruszyła do telefonu.
- Proszę tego nie robić – usiłował ją powstrzymać Zastawski.
- Numer telefonu i adres do drugiej babki. Teraz. Natychmiast! - groźnie powiedział pan Jarosław. - Albo dzwonię na milicję.
Krzyczeli prawie wszyscy naraz.
Nie była to scena dla oczu i uszu Leny, więc Stefcia zabrała ją na górę. Umyła jej twarzyczkę i ręce, a później pomogła rozpakować lalkę. Przy okazji wypytywała o drugą babcię, a w szczególności, czy jest dobra i czy Lena ją lubi. Zreflektowała się – za dużo tych pytań! Trzeba zmienić temat.
- Jak jej dasz na imię? - zapytała widząc, jak dziewczynka tuli do siebie lalkę. - To będzie twoja najlepsza przyjaciółka, więc imię jest bardzo ważne.
- Zuzia. Zawsze chciałam mieć Zuzię.
- Bardzo ładne imię – pochwaliła Stefcia. - Ja miałam Anię. Ale kupiłam dla ciebie coś jeszcze... Powiedziałaś, że jesteś już duża, więc kupiłam ci pierścionek i wisiorek na łańcuszku. Jak ci się podoba? - podała Lenie zawiniątka.
Pierścionek okazał się za duży, chociaż Stefcia i tak wybrała najmniejszy. Więc nawlekła go na łańcuszek i założyła na szyi dziewczyneczki. Ale nawet to nie wywołało uśmiechu na spłakanej twarzyczce.
- Dlaczego babcia cię tak zbiła? - zapytała ostrożnie.
- Bo powiedziałam, że mnie wcale a wcale nie kocha.
- Jezu... - mimo woli jęknęła Stefcia. Tuliła dziecko do siebie, ale musiała uważać, bo dotykanie pleców sprawiało małej ból. Później, gdy zdjęła spodnie przed myciem, okazało się, że posiniaczone były także nogi i pupa.
Awantura w kuchni trwała dobre kilkanaście minut i była bardzo głośna. Stefcia usłyszała na górze nawet podniesiony głos Pawła i jego ojca. W gruncie rzeczy cieszyła się, że Paweł nie był tylko słuchaczem, że się emocjonalnie zaangażował. Była świadoma tego, że inni goście wychodzili na korytarz i przysłuchiwali się niecodziennemu zdarzeniu. Wreszcie wszystko zaczęło przycichać i do drzwi zapukał Paweł.
- Dobrze, że jesteś. Poproś panią Kasię o coś do jedzenia dla Leny. Chciałabym, aby to przyszła. Nie wiem, czy Lenę można wykąpać. I trzeba jakoś od jej dziadków wziąć piżamkę i ubrania na jutro.
- Ty też chcesz herbatę?
- Nooo... - potwierdziła Stefcia niezbyt elegancko. - Najlepiej taką dobrą jak wczoraj.
Razem z panią Kasią najpierw nakarmiły Lenę – wydawała się być bardzo głodna, jadła z apetytem. Później umyły biedne dziecko, osuszyły ręcznikiem tak, aby nie pocierać bolących miejsc, a jeszcze później gospodyni posmarowała wszystkie zasiniałych miejsca jakąś maścią, co miało dać dziewczynce ulgę. Usnęła leżąc na brzuszku i tuląc do siebie uśmiechniętą Zuzię.
- Ta druga babka przyjedzie jutro z samego rana i zabierze Lenę do siebie. Chciała od razu jechać, ale powiedziałam, że to bez sensu, że zaopiekujemy się dzieckiem przez noc. Całe szczęście, że jej syn ma sprawny samochód. Ze trzy godziny będą do nas jechać. Takiej awantury to jeszcze nigdy nie miałam. Ale pan Paweł się pani bardzo udał. Świetny chłopak! Powiedział do starego, że z niego to są troczki od kaleson, a nie odpowiedzialny mężczyzna. A ojciec pana Pawła splunął temu dziadowi pod nogi. Jak usłyszałam o tych troczkach, to mimo powagi sytuacji aż się zaśmiałam. Baba jest wściekła. Powiedziała, że to ona zgłosi na milicję porwanie dziecka. A ja do niej – leć, wariatko, jak najszybciej, może cię od razu zamkną u psychicznych. Ależ się wtedy zaczęła pluć! Dobrze, że pani zabrała Lenkę do siebie. Biedne dziecko. Tak bardzo się nacierpiało przez tą niezrównoważoną babę.
- Może ona w tak nietypowy sposób przeżywa śmierć syna? - zastanowiła się Stefcia.
- Aha, jeszcze uwierzę! Chodzi wypindrzona, żadnej żałoby u niej nie widziałam, i tylko na facetów patrzy, nawet na mojego męża. Niezłe z niej ziółko!
- Do Pawła też „robiła oczy”.
- Sama pani widzi. Taki młody i by chciał taką starą prukwę! Też sobie wymyśliła!
- Była na mnie zła, że oderwałam Pawła od kart.
- Przystojny ten pani chłopak. Bardzo przystojny. Ale i z pani fajna babeczka. Pasujecie do siebie.
- On jest wdowcem, a ja wdową...
- Co pani powie... ?
- Nie wiem, czy do siebie pasujemy. W zasadzie staramy się dopasować, ale jakoś nam to idzie z oporami. Może mam za wysokie wymagania?
- Pani jest kobieta z klasą. I ma pani prawo mieć wymagania. W zasadzie każda z nas powinna mieć wymagania. Powiem coś pani, choć nie musi mi pani wierzyć, ani mnie słuchać. Mądra kobieta powinna mieć wymagania i się szanować. A on powinien się do tego dostosować. I wcale nie o to chodzi, by był pod pani pantoflem. Ale przede wszystkim powinien panią szanować. Jeśli ma muchy w nosie – to wasz związek się nie uda. Niech pani to przemyśli. Emocje trzeba umieć trzymać na wodzy. Takie angażowanie się bez reszty przynosi zazwyczaj dużo bólu. Cierpi ten, kto bardziej kocha. I jeszcze jedno - facetowi nie wolno wszystkiego mówić. Trzeba mieć swoje tajemnice. Mnie podoba się to, że śpicie w oddzielnych pokojach. Ale przede wszystkim to, że wzięliście ze sobą ojca pana Pawła. On w syna wpatrzony jak w obrazek. Lecz i pan Paweł otacza ojca wielkim szacunkiem. Panią też powinien tak szanować. Kobieta nie może spełniać wszystkich zachcianek mężczyzny! To on jest od tego, by spełniać jej zachcianki. W granicach rozsądku, oczywiście. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta.

c.d.n. (za tydzień w sobotę)
fot. Wojciech Żukrowski

niedziela, 9 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.14.


Cz. 14. - © Elżbieta Żukrowska

Paweł, zgodnie z umową, czekał na nią na dworcu, a dokładniej na peronie. Wpadła prosto w jego rozpostarte ramiona. Uniósł Stefcię do góry i zakręcił kilka razy. Oboje promienieli! Po nocnej podróży kuszetką Stefcia w zasadzie była wypoczęta. Paweł powiedział, że mają pokoje aż w Jastrzębiej Górze, że po drodze mają kupić drożdżówki na śniadanie i że ojciec bardzo na Stefcię czeka. Pokoje są w domu niemal nad samym morzem, z okien mają widok na Bałtyk. Gospodarze są mili i pozwolili trzymać auto na podwórku, co dla Pawła było bardzo ważne.
- Co ty masz w tej torbie? Przywiozłaś cegły? - zdumiał się podnosząc bagaże Stefci.
- To tylko smakowite zaopatrzenie – zaśmiała się Stefcia. - To trochę daleko... Myślałam, że znajdziesz coś w Sopocie.
- Ktoś nam doradził, aby jechać do Jastrzębiej Góry. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Na piętrze są i inni wczasowicze, na szczęście jest tylko jedno dziecko, pięcioletnia dziewczynka Lena. Jest bardzo grzeczna i niehałaśliwa. Za opiekunów ma dziadków. Są tu już od początku sierpnia. Mała jest opalona jak czekoladka. Wieczorami gramy z nią w Piotrusia. Ślicznie rysuje. To chyba jej pasja.
- A jak się czuje twój tato?
- Zaczął rozmawiać z ludźmi, a temat pogrzebu jakoś samoistnie wyblakł. Mam wrażenie, że jest dobrze, że nawet ciągle idzie ku lepszemu. Chodzimy na długie spacery, odżywiamy się w przypadkowych barach, wiesz, takich czynnych tylko w sezonie. Nie ma dużo wczasowiczów, więc i kolejki nie są długie. Śniadania jemu w kuchni na dole, zazwyczaj drożdżówki, czasem bułki z żółtym serem i pomidorami. Kawę robimy sobie sami. Jest dobrze.
- Chyba się troszkę opaliłeś.
- Minimalnie, bo słońce już nie jest ostre. Jednego dnia nawet mieliśmy deszcz. Mamy na plaży takie „nasze” miejsce ze skałkami, gdzie przesiadujemy długie godziny, gdy już się nie chce nam chodzić. Tu są takie wspaniałe, zalesione jary. Lubię tam chodzić, ale tato się męczy, więc nie mogę się tam wspinać każdego dnia. Masz dobre buty do takiego chodzenia?
- Mam. Przywiozłeś je w moich bagażach.
- Tato strasznie na mnie nakrzyczał, że nie umówiliśmy jakiegoś awaryjnego spotkania. Zawsze mogło coś pójść źle...
- Na szczęście nie poszło. Cieszmy się, że wszystko jest w porządku.
- Moja kochana dziewczyna – Paweł wyciągnął do Stefci rękę. Uścisnęła ją. - Bardzo już za tobą tęskniłem, ale może to i dobrze, że byłem chwilę sam z tatą. Jemu to było potrzebne. Może mnie też? Lecz chciałbym już jakoś poukładać swoje życie. Zdecydowanie za długo jestem sam.
Stefcia nie odpowiedziała, zamyśliła się. Ona też już zbyt długo była sama. Marek...? Co mogła odpowiedzieć Markowi? I jak się zachowywać względem Pawła? Wybór należał do niej. Nie miała koło siebie babci, aby to przedyskutować. Ale czy faktycznie opowiedziała by wszystko babci? Przecież przed nią, przed Stefcią, są życiowe decyzje, wybory na całe życie, od nich tak dużo zależy... Ciekawa była, ile razy Paweł się oświadczał, o ile w ogóle się oświadczał. Jednak nie zapytała, bo takie pytanie on mógł odebrać jako sugestię. Tymczasem ona nie wiedział, na kim jej bardziej zależy. W pewnym sensie Marek był jej bliższy, bo go znacznie dłużej znała i już wiedziała jaki jest w różnych życiowych sytuacjach, szczególnie z opowiadań Kamila... O Pawle ciągle wiedziała zbyt mało, tyci-tyci... To, że jej się podobał, że jego pieszczoty ją oszałamiały – to jeszcze zbyt nie dość.
Ojciec Pawła – Ignacy Targosz – przechadzał się przed pensjonatem.
- Już się nie mogłem na was doczekać – powiedział witając się ze Stefcią.
A Stefcia ledwie wysiadła poczuła inne, morskie powietrze.
Wkrótce potem jedli śniadanie na dole w kuchni. Dołączyli do nich gospodarze – Katarzyna i Jarosław Kowalczykowie, oraz ich (chyba) kuzynka, pani Wiesia. Przywiezione przez Stefcię pierogi znalazły się w lodówce, dobrze, że była duża. Powiedziała gospodyni, by korzystała z przywiezionych pierogów, bo i tak nie mogły zbyt długo leżeć.
- Zatem w ramach wymiany ugotuję dla wszystkich zupę. Może być kalafiorowa?
Stefcia zrobiła kawę w ekspresie i częstowała śmietanką z kartonika. Gospodyni dołożyła swoje wiktuały, były też drożdżówki kupione przez Pawła. Stefcia wypytywała miejscowych o to, gdzie warto pojechać, co zwiedzić, gdzie najlepiej iść na obiad i o podobne rzeczy. Pod koniec ich śniadania na kawę przyszła czwórka innych pensjonariuszy. Większość stołowała się w stołówkach domów wczasowych, a niektórzy – tak jak Stefcia i dwaj panowie – miała wyżywienie we własnym zakresie, by nie wiązać się godziną.
Ale po śniadaniu w pierwszej kolejności Stefcia zarządziła spacer nad morzem.
Czuła ten morskie powiew i jak najszybciej chciała zobaczyć morze. Tego dnia było spokojne i cicho szumiało. Za to mewy krążyły, przeraźliwie piszcząc i krzycząc. Było tak pięknie, że Stefci zaparło dech w piersiach! Na taki widok czekała! Stała wpatrzona i nie mogła oderwać oczu. Paweł położył jej rękę na ramionach i lekko ją przytulił.
- Ależ tu pięknie! - jęknęła z zachwytem. - Boże! Jak ja lubię ten szum morza, to morskie powietrze! Nawet mi mewy nie przeszkadzają.
Zdumiała obu panów tym, że zdjęła buty.
- Piasek jeszcze jest zbyt zimny po nocy! - protestował Paweł.
- Ale takie chodzenie boso bardzo dobrze wpływa na organizm. Odtruwa go. W Wierzbinie też czasem chodzę boso, szczególnie, gdy jest dość wysoka trawa, bo tak świeżo po skoszeniu to raczej nie. Dobrze jest też przez kilkanaście sekund spacerować po świeżym śniegu.
- Jak to: odtruwa organizm? - dopytywał się Paweł.
- Nie znam się na tym, ale słyszałam, że poprzez skórę stóp pozbywamy się trucizn z organizmu. Może to tylko takie gadanie, nie jestem pewna – nie miała czasu i chęci mu tłumaczyć. Weszła do wody.
- Możesz nastąpić na jakieś szkło, metalowy kapsel albo inne szkaradziejstwo...
- Oj tam, oj tam. Lepiej nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. I oddychaj głęboko, bo w Krakowie takiego powietrza nie ma. Jezu! I takie cudne kamyki. A ile tu muszelek! - podniosła kilka i schowała do torebki.
Rozmawiali o bzdurkach, zatrzymywali się na chwilę, by patrzeć na przepływający statek lub podziwiać mewy. Wypatrzyli kilku śmiałków na paralotniach, jednak odległość była zbyt duża, by się dobrze przyjrzeć. W pewnym momencie Stefcia zaczęła swoisty taniec wokół panów. Obiegała ich tanecznym krokiem, to znów czyniła w pisaku ślady takie, jak przy jeździe na nartach, ówdzie biegła tylko na paluszkach. Wcale nie zwracała uwagi na ludzi! Paweł patrzył na nią z zachwytem, ale nie przyłączył się do zabawy, może dlatego, że był w butach. A Stefcia nie ustawała, aż po brak tchu. Wtedy umyła nogi w morskiej wodzie, a Paweł zaniósł ją na skałki, gdzie wytarła stopy papierowymi chusteczkami, nałożyła skarpetki i buty.
- Ale to było świetne – zapewniła. - Jutro ty też biegasz na bosaka!
- A powinienem?
- Jasne! To pobudza krążenie, coś tam stymuluje i coś jeszcze, coś jeszcze, ale nie pamiętam. Kiedyś tato zachęcał mnie do biegania boso i tak mi zostało. Zdarza mi się nawet zimą wyskoczyć boso na puszysty śnieg, ale tylko na kilkanaście sekund – powtóryła wiadomość o śniegu.
- A później jesteś chora!
- Właśnie nie. Śnieg w jakiś sposób hartuje nasz organizm. Nie znam się na tym, ale jestem przekonana, że to jest dla mnie dobre.
Ludzi było niewiele, głównie spacerowiczów, nawet ktoś był z psem, choć podobno psy nie miały wstępu na plażę. Dopiero po dziesiątej plaża zaczęła się zapełniać, ale nadal byli to spacerowicze. Po dwóch godzinach tą samą drogą Stefcia z panami wróciła do pensjonatu. Pan Ignacy był zmęczony i chciał poleżeć. A Paweł przykleił się do Stefci.
- Muszę się rozpakować, wziąć prysznic, trochę odpocząć – powiedziała mu, chętna zamknąć drzwi przed nosem.

Nie pozwolił na to.
- Muszę koniecznie wziąć cię w ramiona. Bardzo za tobą tęskniłem.
Ale Stefcia przez oświadczyny Marka miała tysięczne wątpliwości – nie wiedziała, jak ma się teraz zachowywać. Który z mężczyzn był dla niej ważniejszy? Którego miała wybrać? „Z tego wynika, że żadnego z nich nie kocham” - stwierdziła w myślach. I jeszcze pomyślała, że w gruncie rzeczy bardzo źle zrobiła przyjeżdżając z Pawłem nad morze. Lubiła go i nie chciała z niego rezygnować. W takim razie co z Markiem? A teraz słowa Pawła, jego pocałunki i delikatny dotyk – roztapiały ją. „To tylko zmysły - mówiła sobie. Lepiej niech śpią.” A jednak poddawała się jego ustom i muśnięciom rąk. Przytrzymywał dziewczynę przy sobie, obejmował, ale Stefcia jednocześnie wiedziała, że bardzo łatwo może się z tych objęć wyzwolić.
- Pawle, muszę wziąć prysznic i trochę odpocząć. I koniecznie muszę się rozpakować.
- Dobrze. Przyjdę za pół godziny, tylko nie zamykaj drzwi na klucz.
- Czterdzieści minut – próbowała się targować.
- Dwadzieścia pięć i ani minuty dłużej! - śmiał się do niej radośnie.
Wyjmując z nesesera swoje ubrania stwierdziła z zask, że wszystko jest stare i niemodne. Do tej pory jakoś nie zwracała na to uwagi. Postanowiła kupić sobie coś nowego, najlepiej od razu kilka rzeczy. Te ciuszki przypominały jej zawsze Liama... Czas to zmienić. Już i tak myślała o nim niewiele, najczęściej wieczorami, gdy była w pościeli. Albo w chwilach dojmującej samotności... Wtedy wspomnienia stawały się wyjątkowo intensywne. Chciała to zmienić. Marek i Paweł... Jednocześnie wiedziała, że Liama zawsze będzie kochać. Nic się nie skończyło z jego śmiercią. On zawsze będzie ten pierwszy. Przyjechała nad morze, aby pooddychać innym powietrzem, dotlenić się, może też odmienić swoje zwykle myślenie. Czasu było niewiele – tylko tydzień. Lecz co ma powiedzieć Pawłowi, gdy za chwilę przyjdzie i znów będzie robił wszystko, by się z nią kochać? A będzie – co do tego nie miała wątpliwości... Jak mu powiedzieć, że chce w nim mieć jedynie przyjaciela. Czy na pewno?
Nie, dość tego myślenia! Położyła się, bo oczy same zaczęły się jej zamykać.
Paweł przyszedł po cichutku i od razu położył się obok niej.
- Steniu moja najdroższa!
Był delikatny i czuły. Nie śpieszył się. Czekał na tę chwilę, kiedy go wreszcie obejmie i całym ciałem odpowie na jego pieszczoty. Panował nad sobą, chociaż to przychodziło mu z coraz większym trudem. Nigdy tak nie leżał obok Stefci... Jej zapach jak zwykle go oszałamiał i podniecał. Wodził palcami po jej plecach, przesunął ręką po biodrze, zaglądał w oczy, ustami leciuteńko dotykał jej ust. A ona nadal nie wychodziła mu naprzeciw! Co robił nie tak? Miał do niej tysiąc pytań, przede wszystkim to jedno – kochasz mnie? Nie odważył się zadać żadnego – do czasu.
- Dlaczego mnie nie chcesz?
Długo milczała, a on wstrzymywał oddech.
- Chcę, ale nie tak, jak ty to sobie wyobrażasz. Już ci mówiłam, że między nami nie może być seksu, a ty uparcie do tego dążysz. Muszę panować nad sobą, nie mogę się zapomnieć, ulec pokusie. Ty wiesz, że cię pragnę, nawet bardzo pragnę. Ale to za mało. Nie mogę się zachłysnąć pożądaniem. Pawle, muszę ci to powiedzieć, a to nie będzie miłe. Gdyby z jakiegoś powodu doszło między nami do współżycia – już więcej bym się z tobą nie spotkała. To by był koniec naszego związku. I nie są to słowa rzucone na wiatr.
- Słyszę, ale nie rozumiem cię – zesztywniał cały i lekko się od Stefci odsunął. - Jakie są przyczyny? Co jest nie tak? I co mogę zrobić, aby to zmienić?
Milczała wtulając się w jego ramiona. Przygarnął ją w końcu do siebie, ale już nie całował. Leżał milczący i nadal spięty.
- Dlaczego jesteś taka skomplikowana? - zapytał po jakimś czasie. Chciał już wstać i odejść do swego pokoju. Wyczuła to i rozluźniła swoje ręce.
- Bardzo żałuję, że się na mnie złościsz. Myślisz, że jestem winna tej niezrozumiałej dla ciebie sytuacji. Ale tu nie ma mojej winy. To wszystko jest niezależne ode mnie.
- Mam ochotę krzyczeć, walić pięścią w stół, rozbić jakieś naczynie albo krzesło... Dlaczego mnie tak dręczysz?
„To ty mnie dręczysz, ale nie mogę ci nawet tego powiedzieć”.
- Idź już – powiedziała ze smutkiem. - Oboje musimy ochłonąć. Wiedz, że jesteś mi bardzo bliski, ale to od ciebie zależy, jak bliski i na jak długo pozostaniesz.
- Ja jestem prosty chłop – powiedział wstając. - To wszystko, co mówisz, jest dla mnie niezrozumiałe. Jestem ogłupiały i nie wiem, co mam dalej robić.
„Kochaj mnie i mów mi o tym, może to mnie zmieni, może to nam pomoże”.
- Prześpię się trochę. W razie czego obudzisz mnie na obiad – powiedziała suchym, obcym, nie znanym mu tonem.
Wrócił się od drzwi, pochylił nad Stefcią. Patrzył dziewczynie głęboko w oczy. A później, położywszy ręce na obu jej ramionach, pocałował mocno, długo, głęboko, zuchwale...! I wyszedł.
Została oszołomiona. I wstrząśnięta. I przerażona. Otarła ręką usta. Już wiedziała – coś się skończyło. To nie był Paweł jakiego znała – to był OBCY. Drżała z nerwów.
W zasadzie nie miała do niego pretensji. Może właśnie pokazał swoją prawdziwą twarz? Nie była pewna... On był tak wściekły, że mógł ją nawet zgwałcić. Gdzie się podział ten układny, miły, grzeczny i tak bardzo czuły Paweł? Tych kilka dni nad morzem mogło się okazać teraz męką. W pewnym sensie sama do tego doprowadziła swoim uporem i niezależnością. Nie miała zamiaru cofać się z tej drogi.
Przyszedł po nią przed obiadem. Siedziała w fotelu pod oknem i przeglądała miejscową gazetę.
- O, chyba już jesteś gotowa – powiedział, pochylając się nad dziewczyną i cmokając ją w policzek. - Sorki. W chwilach złości chyba jestem trochę nieobliczalny. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
Stefcia podniosła się i wyciągnęła rękę nie pozwalając na więcej czułości. Nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Pawła. Nie powiedziała także, że przyjęła przeprosiny.
- Chodźmy na dól, o ile twój tato już tam poszedł – jej głos był obojętny. Wzięła torebkę i tuż przed drzwiami zmieniła obuwie. Jeszcze dwa razy „psiknęła” na siebie perfumami. Uwielbiał ten zapach...
- Jakie masz plany na dzisiejsze popołudnie? - zapytał gdy zamknęła drzwi na klucz.
- Dostosuję się do was, bo nie mam żadnych.
- Może zaczniemy od wycieczki na Hel?
- Jeśli tylko pan Ignacy się zgodzi.
Od gospodarza, pana Jarosława Kowalczyka, dowiedzieli się, że na górę latarni można będzie wejść dopiero po godzinie piętnastej, ale można jechać wcześniej, bo czasem są kolejki po bilety. Opowiedział o innych atrakcjach półwyspu, ale – najważniejsze – zasugerował, by od jutra zmienili rozkład dnia.
- Zwiedzajcie z rana, a godziny południowe przeznaczcie na plażę. Ciągle jest sporo opalających się osób. W tym roku wrzesień jest wyjątkowo ciepły, a temperatura w Bałtyku czasem nawet ma ponad dwadzieścia stopni, więc można się kąpać. Tylko już chyba nie ma ratowników.
Pojechali na Hel. Zwiedzali wszystko, co było można zwiedzić, zachwycali się krajobrazami, a w szczególności samym morzem. Pan Ignacy miał dość wspinaczek na szczyty latarni, stwierdził, że to już nie na jego stare nogi, ale zachęcony przez syna był na latarni na Helu i w Jastarni. Stefcia żałowała, że nie ma aparatu fotograficznego, Paweł też nie miał, więc się obyło bez zdjęć. Kolację zjedli w Rozewie, a później wrócili do siebie. Wieczorem długo grali w karty w tysiąca z dziadkami Leny. Dziewczynka się bardzo nudziła, rysowała coś klęcząc przy łóżku. Stefcia przysiadła się do niej. W duchu stwierdziła, że mała jest wyjątkowo brzydka. Miała szeroko rozstawione wielkie, wyłupiaste oczy, częściowo zakryte okularami w fatalnych oprawkach, zupełnie nie do twarzy. Jej długie, „mysie” włosy wymykały się z warkoczy, tworząc potarganą aureolę. Nosek był zbyt duży i przy tym garbaty, natomiast usta, zbyt grube, ciągle trochę otwarte, sprawiały wrażenie, że jest niepełnosprawna umysłowo. I chyba tak rzeczywiście było. Za to szczupłe, długie palce wyczarowywały rysunek za rysunkiem, na których morze zdawało się rzeczywiście szumieć. Lena nie lubiła kredek, większość jej prac pozostawała szara. Według Stefci dziewczynka miała niewątpliwy talent. Okulary nie przeszkadzały jej oddawać piękna morza. Za każdym razem to morze było inne, co zdumiewało Stefcię. Babcia dziewczynki, Aniela Zastawska, nie bardzo się wnuczką przejmowała. Zostawiała ją samą sobie na długi czas, zajęta grą w karty. Była piękną, elegancką kobietą, najwyraźniej bardzo skupioną na sobie. Dziadek Radosław, zasuszony starszy pan w okularach o grubych szkłach, częściej interesował się wnuczką, pytał, czy może chce herbatę albo ciasteczko lub owoc. Czasem brał ją na kolana, a wtedy czule przytulał, głaskał po główce i całował we włosy. Mała do niego lgnęła, ale upominana przez babcię schodziła z kolan dziadka.
- Masz jakąś lalkę? - zapytała ją Stefcia.
- Nie lubię lalek.
- Może jakieś zwierzątko?
- Mam misia Kubusia, ale on jest tylko do spania.
- A dlaczego nie lubisz lalek?
- Babcia mówi, że lalki są dla małych dzieci.
- A ty już jesteś duża?
- Tak. Jestem bardzo duża. I bardzo grzeczna.
Pani Aniela zaczęła zezować w ich stronę, więc Stefcia na wszelki wypadek przestała wypytywać dziewczynkę, ale nadal obserwowała, jak powstają kolejne obrazki. Jednocześnie z ciekawością obserwowała grających. Pawłowi zdarzało się ze specjalnym zacięciem rzucać karty na stół, szczególnie wtedy, gdy był pewien wygranej. Obaj starsi panowie byli zdecydowanie spokojniejsi, a przy tym zdawali się kartami bawić. Natomiast pani Aniela chwilami była mocno zirytowana i nawet zgłaszała jakieś pretensje, choć o oszustwie ze strony panów nie mogło być mowy. Jednakże cała ta zabawa generalnie Stefcię nudziła i w końcu powiedziała ogólne dobranoc, chociaż dopiero dochodziła dwudziesta pierwsza. Miała zamiar chwilę poczytać, ale tylko chwilę, bo postanowiła każdego ranka chodzić nad morze na tyle wcześnie, by oglądać wschód słońca. To znaczyło, że powinna znaleźć się na brzegu już przed szóstą. Pan Kowalczyk mówił, że tak wschody jak i zachody słońca są najpiękniejsze wtedy, gdy na niebie jest troszkę chmurek.
- My z Karolem tak zawsze chodzimy, o ile w ogóle idziemy nad morze – przytaknęła pani Wiesia.
W jakiś czas potem Stefcia dowiedziała się, że pani Wiesia pracuje w sklepie mięsnym na różne zmiany, a jej narzeczony jest kaleką bez nogi. Opiekowała się nim i dlatego całymi dniami nie było jej w domu.
Stefcia już usypiała, gdy poruszyła się klamka w drzwiach, a następnie ktoś (Paweł) delikatnie zapukał. Nie odpowiedziała, bo nie chciała żadnego nocnego gościa. Na szczęście nie powtórzył pukania, słyszała jego ostrożne kroki, gdy odchodził. Ale i tak wybił Stefcię ze snu i znów zaczęła rozmyślać o swojej sytuacji. Miała dwóch adoratorów, a z żadnego nie była zadowolona. Pawła w pewnym sensie zaczęła się bać – była przekonana, że mógłby posunąć się do gwałtu. Marek? On też bardziej myślał o sobie niż o potrzebach Stefci. A nie ma drugiego Liama, dla którego ona, Steffi, byłaby najważniejsza. Nigdy na kogoś takiego nie trafi, nie ma co się łudzić. Jeśli chce mieć dziecko – nie może pozwolić sobie na odkładanie decyzji o zamęściu. Dziecko wciąż było priorytetem.
Następne dni ułożyły się w pewien schemat. Stefcia każdego dnia oglądała wschód słońca. Wracając kupowała drożdżówki i inne wypieki, które od razu zanosiła do kuchni. Pani Kasia Kowalczyk już wiedziała, że bułki są dla wszystkich. Następnie Stefcia brała prysznic i ubierała się wyjściowo, stosownie do pogody. Podczas pobytu nad morzem jeden dzień tylko był deszczowy, a reszta przyjemnie słoneczna. Jednakże ranki były już chłodne, powietrze rześkie, dopiero po jedenastej bywało nawet upalnie. Pan Jarosław mówił, że jest cieplej niż w sierpniu. Bałtyk też był ciepły i każdego dnia w południe całkiem sporo osób się kąpało.
Po śniadaniu jechali we troje na wycieczkę. Dwa razy pojechał z nimi pan Jarosław, aby pokazać im specjalne atrakcje. Za drugim razem wrócili z dużą porcją wędzonych ryb.
Paweł swoje emocje trzymał na wodzy. Nie był natrętny. Ale też Stefcia robiła wszystko, by nie być z nim sam na sam. Na plaży pozwalała się obejmować, żartowała, jednak w dużej mierze skupiała się na ojcu Pawła, wciągała go w rozmowę, gdyż szczególnie polubiła jego wojenne opowieści. Kiedy wieczorami zasiadali w Stefci pokoju z herbatą nawet nie rwał się do kart. Może nie był specjalnym mówcą, lecz przy Stefci się rozkręcał, bo czuł w niej uważnego słuchacza.
W deszczowy dzień pojechali na zwiedzania Gdańska. Na szczęście deszcz ledwie mżył, jednak nie można było usiąść w przykawiarnianych ogródkach. Zwiedzanie – zwiedzaniem, ale Stefcia nie chciała zrezygnować ze sklepów. Wszędzie były kolejki, na szczęście udało się jej kupić kilka ciuszków, a nawet trzy materiały na nowe, jesienne sukienki. Panowie też coś tam sobie kupili, podobno pamiątki dla dzieciaków. W drodze powrotnej zjedli obiad w przydrożnej restauracji (ogromne schabowe, za którymi obaj panowie już tęsknili) i wrócili do pensjonatu w różowych humorach. Pan Ignacy obiecał Zastawskim, że dziś z nimi zagra, za to Paweł chciał więcej czasu spędzić ze Stefcią. Miał wrażenie (i słusznie), że dziewczyna mu umyka.
Przyszedł do jej pokoju z kubkami gorącej herbaty.
- Chyba w sam raz na deszczowe popołudnie, jak myślisz?
Stefcia poczuła na plecach dreszczyk emocji.

c.d.n.
fot. Wojciech Żukrowski