STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 18.
Telefon do
Kamila – u niego było bez istotnych zmian. Po osiemnastej miał
odwiedzić go lekarz. Wyjazd na cmentarz. Tego akurat Marek
był ciekawy. Grób był zadbany, najwyraźniej ktoś tu niedawno
posprzątał. Stefcia wymieniła wypalone wkłady w zniczach i
postawiła doniczkę z białymi chryzantemami. Marek z ciekawością
czytał inskrypcje i pytał Stefcię, kto jest kto.
- Nie,
ciała Liama tu nie ma. Został pochowany w Szwecji, a tu to tylko
taka tablica pamiątkowa. I garść ziemi z jego prawdziwego grobu.
Przedtem jeździłam do Szwecji, ale to było dla mnie męczące. Nie
chciałam się nikomu naprzykrzać swoją obecnością. A bywanie na
grobie raz w roku to dla mnie zwyczajnie za mało. I teraz mam w
Wierzbinie namiastkę jego grobu. Jestem tu co tydzień, albo prawie
co tydzień. Ale na grób przyjeżdżają wszyscy członkowie mojej
rodziny. I to stosunkowo często. Taką mamy rodzinną tradycję.
Tato miał dwie żony. Tu leży moja mama, a ta druga żona jest
pochowana w Karolince. Karolinka w całości należy do Piotra, który
od niedawna zajmuje się kompleksowo badylarstwem, także w
Wierzbinie. Tato ma chore serce i stara się wycofać z całego
interesu. Tym bardziej, że cały czas zarządza spółdzielnią.
Och, chyba zaczyna padać! Chodźmy do samochodu.
Marek
przytrzymał ją za rękę.
- Chcę coś powiedzieć tobie i
Liamowi... Nie śmiej się ze mnie, ale uznałem, że muszę z Liamem
przez chwilę pogadać.
- Sądzisz, że cię usłyszy?
- Jeśli niebo jest urządzone według moich wyobrażeń, to na
pewno!
Marek otoczył Stefcię ramieniem.
- Liam...
- Marek odchrząknął i zaczął jeszcze raz. - Liam, jeśli mnie
słyszysz gdzieś z wysoka... Pozwól Stefci od nowa ułożyć swoje
życie. Pozwól jej na nowe szczęście z innym mężczyzną. Ze mną.
Chcę dać jej wszystko co dobre, co mężczyzna może dać kobiecie.
Nie powinna mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że połączyła
się z innym facetem. Poprosiłem ją o rękę, ale jeszcze mi nie
odpowiedziała. A ja tak pragnę, aby znów była radosna i
szczęśliwa. Ze mną. Liam, jeśli tylko możesz – zaufaj mi. Ona
i tak zawsze będzie cię kochać, pamiętać o tobie, nawet tęsknić.
Ale teraz jest pora na to, by odmieniła swoje życie. Za długo jest
sama. A zasługuje na wszystko, co najlepsze. Liam, jeśli tylko
możesz, to... błogosław nam z tych niebieskich błoni. Daj Stefci
znak. Musi być jakiś sposób. I ty go znajdź.
Stefcia
ukradkiem ocierała łzy. Przytulona do boku Marka długo nie mogła
wydobyć słowa. Była do głębi wzruszona. Nie przypuszczała, że
ktokolwiek ośmieli się na taką przemowę.
Tymczasem deszcz
przybrał na sile.
- Dziękuję ci – szepnęła wreszcie
tak cicho, że Marek ledwie ją usłyszał. Ale nadal nie wiedział,
czy jego oświadczyny zostały przyjęte. No tak – całkiem
zapomniał o pierścionku. Miał w domu precjoza po babci i mamie,
nie chciał kupować czegoś nowego.
Prawie biegiem wrócili
do samochodu.
- To gdzie teraz? - zapytał się Marek.
- Przejedziemy się po Wierzbinie, ale prawdziwego zwiedzania nie
będzie przez ten deszcz. Pokażę ci kilka ważniejszych obiektów i
jezioro.
- Chciałbym kupić wiązankę kwiatów dla babci.
- No coś ty! Tu i tak wszystkie kwiaty pochodzą z naszych
szklarni.
- Ale ja bym chciał coś specjalnego. Albo chociaż
jakąś luksusową bombonierkę.
- Z tym może być
problem...
- A są tu jakieś delikatesy?
- Z
landrynkami chyba.
A jednak Marek miał szczęście, bo była
chałwa w ładnych, dużych opakowaniach. Taki przypadek. Kupił
jeszcze butelkę dobrego wina i następną butelkę koniaku. A
ekspedientka, dobra znajoma babci, dołożyła siateczkę pomarańczy
– spod lady! Pewnie tylko dlatego, że o tej porze w sklepie nie
było ludzi. Zanim wsiedli do samochodu, do Stefci podszedł
milicjant – sam komendant.
- Proszę powiedzieć ojcu, aby
teraz omijał Małe Baziczki.
- Dobrze. Dziękuję panu.
- O co mu chodziło? - zapytał Marek, gdy ruszyli autem w stronę
jeziora.
- O to, aby tato nie jeździł tam po mięso, bo po
drodze milicja może go kontrolować. Taki ubój zwierząt jest teraz
nielegalny. A tato tam u rolnika kupuje cielęcinę. Jest taki jeden
co się tym zajmuje, niemal zawsze można dostać u niego cielęcinę.
Czasem i wieprzowinę. Teraz będziemy musieli przerzucić się na
indyki i króliki. Króliki są dostępne bez przerwy, a indyki
trzeba zamówić, ale babcia zadzwoni i na drugi dzień dostarczą
tuszkę do domu. Nikt nie ma siły wystawać w kolejce za mięsem na
kartki. Tato ma wprawdzie znajomości, ale to i tak jest kłopotliwe.
Babcia w miejsce mięsa piecze babkę ziemniaczaną i wszyscy są
szczęśliwi.
- Ja też nie realizuję moich kartek na
mięso. W zasadzie nic nie kupuję na kartki. Wolę zjeść obiad w
restauracji.
- Nie każdego stać na restaurację. Teraz na
tym skrzyżowaniu jedź w lewo. I zaraz będzie jezioro. Nie
korzystasz ze „staczy”? W Krakowie są „stacze”, pewnie u nas
też. Muszę to babci podpowiedzieć, bo lubię schabowe, chociaż
nie powinnam ich jeść.
- „Stacze”? A, chyba wiem, o
kogo chodzi. Ale nie przyszło mi to do głowy, bo sam sobie gotuję
nieregularnie. Jednak teraz dla Kamila przydałoby się wartościowe
mięso.
Marek na parkingu ustawił się tak, by jak
najlepiej widzieć taflę wody. Przy brzegu kręciło się spore
stadko łabędzi. Zapewne czekały na spacerowiczów z chlebem, ale
deszcz nie zachęcał do wyjścia z domu.
- Tam, po prawej
stronie, są budki lęgowe i ktoś tam sypie ziarno dla łabędzi,
ale to chyba dopiero jak woda zamarznie – wyjaśniła Stefcia. - A
ludzie tu przychodzą z suchym chlebem i chociaż to dla łabędzi
nie jest zdrowe, to wrzucają im chleb do wody.
Marek znów
objął ramiona Stefci.
- A moje pytanie dalej pozostaje bez
odpowiedzi... - powiedział cicho.
Zamiast odpowiedzi –
cmoknęła go w policzek.
- Wracajmy. Przyjedziemy kiedyś,
gdy będzie słonecznie. Babcia już pewnie wygląda oknem za nami. A
ja nie lubię, gdy jest sama. Przyjeżdżam do Wierzbiny dla niej i
dla taty. Rozmawiamy, bo oni chcą wiedzieć wszystko.
Pocałował ją delikatnie w usta i uruchomił silnik.
- Może
ty masz chłopaka i dlatego tak trudno ci jednoznacznie odpowiedzieć
– powiedział już pod domem.
- Kręci się koło mnie taki
Paweł, ale nie czuję się z nim jakoś mocno związana, choć to
właśnie z nim i jego ojcem byłam nad morzem.
Marek poczuł
w sercu ukłucie zazdrości.
- Jestem zazdrosny –
powiedział wprost.
- Tak jak ja o ciebie, gdy byłeś
jeszcze z Lindą.
Weszli do domu. Stefcia wręczyła babci
pomarańcze, a Marek ze sprawunkami poszedł do swego pokoju.
- Zrobić kawę? - zawołała za nim Stefcia.
- Nie, dziękuję
– podziękował krótko. Nie powiedział jeszcze Stefci, że jego
serce jest w kiepskim stanie, w zasadzie w rozsypce. A i tak miał
dość podniet tu, w Wierzbinie. I to bez kawy. Miał zamiar poprosić
Edwarda o rękę Stefci, a zupełnie nie wiedział, jak to zrobić.
Nigdy nie prosił rodziców o rękę dziewczyny. Z Lindą o ślubie
rozmawiali tak tylko między sobą, ale też się jej formalnie nie
oświadczył. Jedynie na filmach widział, jak to robili faceci, ale
teraz niezbyt dobrze pamiętał. Jakoś takie sceny nie budziły jego
zainteresowania. Najgorsze, że Stefcia nadal nie dała mu konkretnej
odpowiedzi... Być może będzie musiał przyjechać do Wierzbiny
wiele razy, zanim ośmieli się znów poprosić o jej rękę. O ile
ona w końcu się zgodzi. Żałował, że nie ma ze sobą
pierścionka...
Kiedy zszedł na dół Stefcia właśnie
rozmawiała przez telefon. Po szwedzku, więc nic z tego nie
rozumiał. Zajął się swoją herbatą, a babcia postawiła przed
nim ciasto.
- Co się dzieje? - zapytał ją szeptem.
- Teściowa Stefci jest umierająca – tyle się dowiedziałam. Rak
krtani. A dzwoni Wiktor, to jest przyjaciel Liama.
- Stefcia
poleci do Szwecji?
- Nie sądzę. Nie była z nią w
najlepszych stosunkach. Kaisa nie lubiła mojej wnuczki. Halwar,
teść, to dusza człowiek. Ale Kaisa była... wredna. Jak przychodzi
taka choroba, to żadne pieniądze nie dają ratunku. Co najwyżej
pewną ulgę w cierpieniu... Chociaż możliwe, że na sam pogrzeb to
jednak Stefcia poleci. Choćby ze względu na Halwara. On zawsze
mówił, że chce poznać Polskę. Później wyszło, jak wyszło.
Ale nic straconego. Edzio i ja zawsze go serdecznie podejmiemy.
Przyjechał Edward z Piotrem i wtedy Stefcia już dość
szybko skończyła rozmowę. Najpierw przekazała ojcu wiadomość od
komendanta.
- O, to niedobrze. Byłem z Rutkowskim na dziś
umówiony.
- To może ja pojadę – zasugerował Piotrek.
- Nie. Lepiej nie, bo jeszcze ściągniemy mu na głowę jakąś
kontrolę.
- Ale tam niedaleko mieszka Lipko i zawsze można
przejść za stodołami od jednego do drugiego.
- I jeszcze
Lipkę wtajemniczać?
- I tak wszyscy wiedzą, że Rutkowski
kroi cielaki.
- Niby wiedzą, ale pewności nie mają.
- A może moim samochodem? - zaproponował Marek.
- Twoim
samochodem i na podwórko Lipki – podchwycił Piotrek.
-
To może być niezły pomysł. A potem drogą za stodołami na Czarne
Doły i dalej do Proszkowa... Ale oni jak zechcą to mi się pod
domem ustawią i co im zrobisz?
- Będą kontrolować obcego?
Nie sądzę. Pewnie mają tylko polecenie na ciebie, tato.
-
A ty znasz drogę? Tam mogą być całkiem duże wertepy... Od lat
tamtędy nie jeździłem... Zrób no, córciu, herbaty. I dajcie coś
nam przegryźć, bo obaj jesteśmy głodni. Dziś nie było czasu na
chodzenie po budkach, więc jesteśmy o suchym pysku. Muszę się
umyć i przebrać, zaraz wracam.
- Czekaj tato. Kaisa umiera
na raka krtani. Podobno jej dni są już policzone – powiedziała
Stefcia.
- Żal, że cierpi. Tego jej nie życzyłem. A jak
się twój teściu trzyma?
- Chyba przeżywa chorobę Kaisy,
tak powiedział Wiktor. Ale już idź. Pogadamy przy herbacie.
- Polecisz w odwiedziny? - rzeczowo zapytał Piotr.
- Nie.
Ale na pogrzeb polecę na pewno. Może nawet pojadę autem. Jeszcze
jest czas. Jeszcze żyje. Później się będę zastanawiać.
- A ty masz w samochodzie jakieś gumiaki? Pytam tak na wszelki
wypadek – teraz Piotr zwrócił się do Marka.
- No nie,
nie mam.
- To coś weźmiemy z domu, tak na wszelki wypadek.
Ja jeszcze przygotuję kwiaty dla Rutkowskiego. A w zasadzie też dla
Lipki. Cztery doniczki wystarczą? Wezmę te chryzantemy z nowego
tunelu.
- Z jakiego nowego tunelu? - zaciekawiła się
Stefcia.
- No i niechcący się wygadałem... Sorki. Pocięli
nam jeden tunel. To było wkrótce po zamordowaniu Tajkiego. Babcia z
Tatą nie kazali ci mówić... Pocięli nożami na strzępy. Dobrze,
że tylko jeden. Chyba coś ich spłoszyło, bo były ślady butów i
przy szklarni, ale tam wybili może z pięć szybek. Na szczęście
tato miał zapasową folię, więc szybko się ze wszystkim
uporaliśmy.
- Nie powinniście trzymać takich rzeczy w
tajemnicy!
- Leżałaś w szpitalu. Nie chcieliśmy cię
dobijać. Chodź, Marku. Ustawisz inaczej swoje auto, a ja znajdę
buty i przyniosę kwiaty. Wiem, wiem – najładniejsze! A ty,
Stefcia, szykuj nam wyżerkę, bo aż mi burczy w brzuchu!
Stefcia przysmażyła babkę ziemniaczaną, podgrzała sos ze
świeżych, tegorocznych grzybów (grzyby zbierał pan Władeczek),
zrobiła herbatę, nakroiła półmisek wędlin, pamiętała o
kiszonych ogórkach i marynowanej papryce.
Prawie
jednocześnie wrócili do kuchni wszyscy trzej panowie. Edward
udzielał młodym instrukcji związanych z wyjazdem i dał Piotrowi
garść banknotów na mięso.
- Po co aż tyle? - zdumiał
się Piotrek.
- Musisz myśleć jak gospodarz. Trzeba
zamówić świniaka na święta, dać masażowi pieniądze na
wołowinę i niechby zrobił jak najwięcej wyrobów.
-
Masażowi? Kogo masz na myśli?
- Rutkowski ci podpowie, albo
nawet i załatwi. Ale musisz mieć pieniądze. Zresztą, słuchaj...
Marek z ciekawością przysłuchiwał się rozmowie ojca z
synem. Życie w małym miasteczku... To nawet było ciekawe. Później
Edward zaczął wypytywać Stefcię o Wiktora i tu padły słowa,
które zaintrygowały Marka: Teść przykazywał, aby Stefcia wyszła
za mąż, a nawet prosił, aby, jeśli to będzie możliwe, zaprosiła
go na swój ślub. Chciałby poznać Polskę i rodzinne strony
Stefci. Przecież te słowa, to wyraźny znak od Liama! Przynajmniej
on, Marek, tak to odebrał.
Dwaj młodzi wkrótce wyjechali,
a obie Stefcie zajęły się przygotowaniami do „proszonej”
kolacji. Stefcia zdecydowała się jednak na ciasto drożdżowe i
wyrabiała je, nie żałując rąk. A babcia między innymi
sprawdziła ilość posiadanych przypraw, kończyła się także sól
kamienna. Inne przyprawy spisała na karteczce i wysłała Edzia po
zakupy. Po drodze miał zajść do pana Władeczka, bo on doskonale
umiał rozbierać tuszki. Teraz, gdy zostały we dwie, mogły
swobodnie poplotkować. Przede wszystkim obgadać Marka. Babci ten
chłopak podobał się bardziej od Pawła, wydał się jej bardziej
zrównoważony, ostrożny w mowie, chętniej słuchał, niż mówił.
- Poprosił mnie o rękę – powiedziała Stefcia – ale
jeszcze nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Chyba się zgodzę.
Znam go ponad dziesięć lat... No i nosi nasze nazwisko.
-
Dziecko, ale czy ty go kochasz? I czy on ciebie kocha? Reszta się
nie liczy. Nawet te jego ogniste włosy.
- Babciu, ja nie
wiem, czy jego kocham. Wydaje mi się, że tak. Ale to nie jest taka
miłość, jak z Liamem.
- Każda miłość jest inna.
- On chyba mnie kocha, choć to nie jest jakaś nadzwyczajna
namiętność. Raczej bliskość. Jednak ciągle do siebie wracamy.
Marek jest po różnych życiowych zakrętach. I z całą pewnością
nie leci na moją kasę, bo swojej ma dosyć. A jego włosy szalenie
mi się podobają. Najbardziej na świecie.
- A jeśli się
zgodzisz, to kiedy ślub? Na Wielkanoc?
- Nie, to za szybko.
A poza tym chcę, aby było ciepło. Więc w maju lub w czerwcu.
- W czerwcu. Maj to zły miesiąc do żeniaczki.
-Też
tak o maju słyszałam. Nie mówiłam ci, ale Kamila chuligani
pobili. I to bardzo mocno. Jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz
mieszka u niego pielęgniarka... - i Stefcia wdała się w szczegóły,
a babcia przeżywała.
Później znów wróciły do kwestii
ślubu: gdzie, jaka suknia, kogo się zaprosi. Stefcia już miała
gotową suknię do ślubu z Liamem, ale na polecenie wnuczki babcia
ją sprzedała. Teraz od nowa trzeba było zamówić wizytę u
krawcowej. I uszyć też coś z tych materiałów przywiezionych z
Gdańska.
- Już zamówiłam u Ziółkowskiej terminy na
szycie. Narysuj tylko jak mają wyglądać, a za tydzień będziesz
miała do przymiarki przynajmniej jedną. Twoje wymiary chyba się
nie zmieniły. To mówisz, że Marek też jest zamożny.
-
Ma swój dom w Krakowie, Był długo za granicą. I teraz też dobrze
zarabia. Jest doradcą finansowym w kilku poważnych firmach. Mówił,
że to ograniczy, że będzie się bardziej trzymał Krakowa, że
dosyć ma życia na walizkach. Jeśli się pobierzemy, to ja też
będę chciała, aby był w domu.
- Będziecie mieszkać w
Krakowie?
- W Krakowie i w Wierzbinie. Nie mam zamiaru
zrezygnować z częstych odwiedzin.
- A jeśli on będzie
miał?
- Będziemy musieli znaleźć kompromis. Prawdę
powiedziawszy moglibyście i wy raz w miesiącu wpadać do Krakowa.
Wrócił Edward, a wraz z nim przyszedł pan Władeczek.
Natomiast młodzi z mięsem przyjechali po dobrych dwóch godzinach.
Szczęśliwie nie byli kontrolowani, przywieźli mięso aż z dwóch
cielaków i dodatkowo, na życzenie Marka, dużego indyka, więc pan
Władeczek zaraz zabrał się za robotę. Marek chciał dla Kamila
coś delikatnego i wartościowego. Prosił o kilka miękkich
kawałków, a reszta miała zostać w Wierzbinie.
Marek z
Piotrem wypili po małej kawie, zagryźli drożdżówką i pojechali
na myjnię samochodową, ponieważ samochód był cały w błocie –
podobno gdzieś zabłądzili, dobrze, że nie ugrzęźli na dobre!
- Tu tyle mięsa, a na kolację goście... Nie fajnie się
złożyło – po cichu do ucha wnuczce poskarżyła się babcia.
- Większość kości to się chyba poporcjuje i zamrozi. A z
resztą pan Władeczek sobie poradzi!
- Wszystkie udźce się
zamarynuje i niech czekają przez kilka dni. Nie zdążę dla ciebie
upiec. Będzie roboty na cały tydzień! Ale to drożdżowe wyszło
ci doskonałe. Jednak kobieta ma lepszą rękę do ciasta. A
przynajmniej lepszą od naszego Piotrka. Lecz co Piotrkowi do głowy
przyszło, żeby kupić naraz aż dwie cielęce tuszki...?
-
Bo były – odpowiedział Edward. - Rzadka okazja, a Rutkowskiemu
tak wygodnie, bo nie musi szukać następnych nabywców.
-
Nam tego mięsa starczy do świąt, a może i dłużej.
-
Dlatego dobrze, że Piotr kazał świniaka przeznaczyć na wyroby.
Będziemy mieli kiełbas i baleronów na cały karnawał – przyznał
Edward. - Raczej trzeba się martwić, jak do domu to wszystko potem
przywieźć...
- Połowę dam Beli. Teraz też trochę
cielęciny pójdzie do niego. Tak jak zawsze, tu nie ma o czym
dyskutować. A ty, jeśli masz czas, to napal w centralnym. W nocy
było mi chłodno – poleciła synowi.
W kominku już się
paliło, Stefcia lubiła zapach płonących bierwion. Teraz krzątała
się wokół stołu, przygotowując go do kolacji – najcieńszy
obrus, najlepsza porcelana i tak dalej. Przeczuwała, że Marek
zechce poprosić ojca o jej rękę. A ona nawet przed stryjostwem
chciała podkreślić, że ta kolacja jest szczególna.
Chłopcy wrócili i Marek natychmiast porwał Stefcię na piętro.
Wycałował ją już na schodach, a później, w swoim pokoju,
przycisnął do drzwi i ponownie zaczął całować.
-
Kocham cię – szepnął między pocałunkami.
- Tak.
- Co „tak”?
- Zgadzam się.
Porwał Stefcię
na ręce i zawirował z nią zachwycony.
- Kocham cię. I
dziękuję! - wyszeptał w jej włosy.
W pocałunki włożył
całe swoje serce i czuł, jak dziewczyna omdlewa w jego ramionach.
- Jestem taki szczęśliwy – szepnął znowu. - Mogę poprosić
twego ojca o zgodę?
- Tak. Zrób to dzisiaj. Specjalnie dla
ciebie ubiorę się dziś wyjątkowo ładnie.
- Mam ze sobą
garnitur...
- Bardzo dobrze.
- Kocham cię! Kocham
cię! Kocham! A jeśli twój tato odmówi?
- Nie odważy
się!
- Jesteś pewna?
Marek ubierając się w
garnitur i białą koszulę trząsł się jak galareta. Pokpiwał sam
z siebie. Stuknęła mu przecież czterdziestka, a on był
zdenerwowany jak nastolatek! A jeśli pan Edward powie, że jest za
stary dla Stefci? Czuł, że i babcia i ojciec polubili go. Ale lubić
można znajomego. A on chciał zostać mężem Stefci... Nogi mu się
zaplączą i runie ze schodów... Albo język i zamiast prośby o
rękę wyjdzie niezrozumiały bełkot... W takiej chwili wszystko
jest możliwe! Zapomniał o upominkach i w ogóle nie wiedział jak
je dać, w którym momencie... Zobaczył Piotrka i przywołał go do
siebie.
- Pomóż mi, bo ze zdenerwowania już nie wiem, jak
się nazywam – poprosił.
- Jak to jak? Jesteś Żak.
Wracasz na łono rodziny – śmiał się rozbawiony Piotrek.
- Weź te butelki ode mnie i to pudełko. Podasz je w odpowiednim
momencie, ja i tak nie wiem kiedy...
- Hej, chłopie!
Uspokój się! Tobie potrzeba kielicha na odwagę, zaraz coś
przyniosę...
- Lepiej nie, bo się jeszcze wywalę na
schodach.
- Raczej bez złapania luzu się wywalisz. Czekaj
spokojnie. Jeszcze jest czas. Stefcia chyba jeszcze włosy układa.
Zajrzyjmy do niej, a ja przyniosę szklaneczkę lekarstwa. Chodź,
mój szwagrze. A kwiaty mam już dla ciebie przygotowane, bo Stefcia
kazała.
Stefcia w ciemnozielonej sukni i ze szmaragdami na
szyi wyglądała jak milion dolarów – cudownie! Kończyła wplatać
chustkę w warkocz. Takiego uczesania Marek jeszcze nie widział.
Stefcia na koniec podwinęła warkocz do góry i w całej okazałości
ukazał się jej śliczny kark i długa szyja. Kolczyki w uszach
skrzyły się prześlicznie. Jeszcze dwie kropelki perfum i była
gotowa. Wrócił Paweł ze szklaneczką. Stefcia odwróciła się od
toaletki i wreszcie spojrzała na Marka. Wydał się jej szalenie
przystojny! Wypił wódkę jednym haustem, skrzywił się i czekał,
aż alkohol dostanie się do krwi. Nawet na egzaminach na studiach
tak się nie trząsł!
- Idziemy? - zapytała Stefcia, gdy
Piotrek podał Markowi bukiet róż. Dla babci.
Zeszli pod
rękę po schodach. Babcia była w kuchni, ale Stefcia oderwała ją
od zajęć i poprowadziła do pokoju ojca. Marek szedł za nimi, a na
końcu Piotrek z butelkami i chałwą. Stefcia zapukała i czekała
na zaproszenie. Ojciec otworzył, właśnie wkładał spinki do
mankietów. Skończył to szybko i chwycił marynarkę leżącą na
oparciu fotela.
- Babciu, tato – zaczęła Stefcia, ale i
jej głos się łamał.
- Przyszliśmy... To znaczy proszę o
rękę Stefci. Kocham ją i chcemy się pobrać – Marek podał
babci kwiaty i pocałował ją w rękę, następnie z wyciągniętą
ręką zbliżył się do Edwarda.
- A ta miłość to taka
prawdziwa? - Edward usiłował żartować mimo powagi sytuacji. -
Dobrze, dzieciaki. Ja się zgadzam, o ile tylko Stefcia tego chce. A
chcesz?
- Tak, tato.
- Zatem bądźcie szczęśliwi.
Wprawdzie jestem zaskoczony, ale... A co ty o tym myślisz, mamo?
- Wierzę, że wam się uda stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Kochajcie się i bądźcie razem.
Piotr podsunął Markowi
butelki i chałwę, a ten je przekazał we właściwe ręce. Babcia
natychmiast Stefcię ucałowała, a ojciec wyściskał.
- A
mnie o zgodę nie zapytasz? - zażartował Piotr. - Wprawdzie jestem
tylko młodszym bratem, ale... Radzę trzymać ze mną sztamę, bo
jak nie ze mną, to z kim? No dobrze. To ja jadę po dziadków i po
Małgosię, okey? Ale dwóch ślubów naraz nie będzie, bo to
podobno wróży nieszczęście.
c.d.n.
fot. z internetu