Z życia wzięte ( 17 - ostatni)
Środa - 60 zł za 1 kg
(czyli jak być mężczyzną pod siedemdziesiątkę)
Ledwie wchodzimy do pokoju, a Olek już mnie obejmuje i całuje. Uwalniam się z jego objęć, idę do toalety. Potem sprawdzam, czy moje spódnice choć trochę się rozprostowały - nie jest źle! Olek otwiera szeroko okno, słychać śpiew ptaków, których nie umiem nazwać.
- To wilga - mówi Olek. - Niedługo będzie deszcz.
- Zaraz - teraz, czy jutro?
- Zaczyna na trzy dni przed deszczem. Nie wiem kiedy zaczęła, bo dopiero przyjechaliśmy. Ale jest tak upalnie, że jeszcze dziś w nocy może być burza.
- Boję się burzy. - Mówię zgodnie z prawdą. Jako około dziesięcioletnia dziewczynka widziałam kobietę w którą uderzył piorun. Straszne.
- Będę ciebie mocno przytulał - obiecuje Olek. Kładę się na moim łóżku, a on natychmiast kładzie się obok. - Pokażę ci jak...
Zbyt szybko trzeba wstać i szykować się do wyjścia. To zajmuje mi trochę czasu. Błażej przynosi nam kanapki. Z mojej przekładam wędlinę na kanapki Olka. Wystarczy mi żółty ser. Popijamy sokiem owocowym z kartonu. Umawiamy się o dziewiętnastej na dole. Kiedy wreszcie schodzimy na dół - wygląd Celiny natychmiast kojarzy mi się ze srebrną rybką. Jest najmłodsza z nas, najpiękniejsza, najbardziej elegancka, s r e b r n a, i owinięta do pasa granatową siatka. Wygląda przecudnie! Lusia jest w stonowanych szarościach, a ja w falbaniastej spódnicy i fioletowym topie. Mam też różowe korale. Maleńkie. Chłopaki w dżinsach i koszulach z serii "pod krawat", ale porozpinanych, z pozawijanymi rękawami. Prezentują się bardzo elegancko.
- Kamil (brat) napisał do mnie, że mamie się pogorszyło - mówi mi szeptem Lusia.
- Odpowiedziałaś mu?
- Tak. Napisałam, żeby tym bardziej zadbał o mamę.
- To może być zwykłe kłamstwo.
- Tak sądzę. Ale nawet gdyby - on też jest jej dzieckiem. Nie tylko ja.
Cieszy mnie taka postawa Lusi. Dość już tego biegania na każde skinienie palcem!
- Chodź - przywołuję do nas Celinę. Zależy mi na tym, by nie czuła się wyobcowana. - Jak się czujesz? Bo wyglądasz bajecznie!
- Myślisz, że mogę się spodobać Mateuszowi? - pyta z drżącym, nieporadnym uśmiechem.
- Już się podobasz - zapewniamy ją obie z Lusią jednocześnie i całą nasza trójka wybucha serdecznym śmiechem. A chłopaki chcą znać powód. Nie mówimy, droczymy się z nimi. - Dawno znasz Mateusza? - pytam Celinę dyskretnie.
- Kiedyś ci opowiem. To raczej długa historia.
- To i znajomość długa.
- Niekoniecznie...
Ruszamy. Olek obejmuje mnie ramieniem. Cudownie! Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nie ośmieliłabym się tak paradować z nim po naszym miasteczku.
- Makowa Panienko - Olek mówi mi niemal do ucha - bardzo cię proszę, nie tańcz z obcymi facetami. Przed chwilą zdałem sobie sprawę, że jestem o ciebie potwornie zazdrosny!
Nie wierzę mu i dlatego się droczę:
- Nie możesz mnie tak ograniczać!
- Ależ mogę! Jesteś formalnie moją narzeczoną. Powiemy im o tym?
- Tylko pod warunkiem, że w tancbudzie będzie szampan.
- Świetny pomysł. A patrzyłaś w kalendarz? Chodzi o termin ślubu.
- Nie, nie patrzyłam. Ale albo ostatnia sobota sierpnia albo pierwsza sobota września.
- Jestem za. A jaki ślub? Cywilny czy kościelny?
- Kościelny. To jest konkordatowy.
- Doskonale. Mam być w garniturze czy w dżinsach?
- Wystarczą nowe dresy.
Śmiejemy się oboje. Ale już dochodzimy do knajpki z orkiestrą. Chłopaki kupują bilety. Dostajemy stolik przy oknie i z dala od orkiestry. Olek idzie do bufetu sprawdzić jakie są alkohole. Przy sąsiednich stolikach już siedzą ludzie w naszym wieku. Generalnie na razie jest mało klientów. Olek wraca do stolika z daleka kiwając głową - zatem będzie szampan. Po piętnastu minutach kelner przynosi nam szampana i dużą miskę truskawek w czekoladzie. Otwiera szampana z delikatnym puknięciem i "dymkiem". Towarzystwo dopytuje się, co to za okazja. Olek patrzy na mnie. Nic nie mówię, tylko pokazuję rękę z pierścionkiem. Składają nam życzenia, wiwatują, całują, obściskują. Mówię, że dziś tańczę wyłącznie z Olkiem, żeby nikt nawet nie próbował. Olek zadowolony śmieje się szeroko. Mam wrażenie, że Celina smutnieje. Lusia kilka razy podkreśla, że bardzo się cieszy. Pijemy szampana i idziemy tańczyć. Ciągle jest mało ludzi, ale my, to znaczy Olek i ja, nie szalejemy na parkiecie. Wszystko tańczymy jakby w zwolnionym na pół rytmie. I jest dobrze.
Później chłopaki zamawiają drinki i półmiski z przekąskami. Wszędzie jest mięso, mięso, mięso...
Pytam kelnera, czy jest coś wegetariańskiego. Po piętnastu minutach przynosi mi trzy roladki zawinięte w liście kapusty pekińskiej. Każda ma inny smak. Dominują sery, kukurydza i majonez. Są pyszne! Olek podkrada mi po kęsie każdej. Kiwa z uznaniem głową.
Po godzinie, a może dwóch kelner pyta, czy może podać mi roladki z wędzonym łososiem. I znów przynosi smakowite maleństwa. Moi przyjaciele też chcą takie! A kelner odchodzi zadowolony. I wraca z półmiskami.
Alkohol trochę już mi szumi w głowie. Rada bym wyjść na powietrze. Zabieram Mateuszowi partnerkę, najpierw wchodzimy do toalety. Celina też jest lekko podpita i chyba coraz smutniejsza, choć usiłuje panować nad tym. Pytam ją, co się dzieje, kręci przecząco głową. Jednak wiem, że jeśli z niej tego teraz nie wyduszę - to później nie będę miała szans. Podpita i smutna powie mi więcej niż trzeźwa. Więc osaczam ją następnymi pytaniami. Wychodzimy z toalety. Olek czeka na nas tuż przy wejściu. Idziemy w stronę morza. Noga za nogą.
- Celinko, powiedz - proszę obejmując ją ramieniem. - Może uda mi się pomóc. Jestem najbliższą sąsiadką Mateusza i dużo o nim wiem. Mam tysiąc okazji, by optować u niego w słusznej sprawie. Ale muszę wiedzieć o co chodzi.
Celina uparcie milczy. Nagle niebo staje całe w ogniu, pokreślone zygzakami piorunów. Tylko grzmotu nie słychać. Oglądam uważnie niebo - burza wydaje się być daleko. Idziemy dalej spacerowym krokiem. Olek prawdopodobnie nie rozumie, o co tu chodzi, ale dyskretnie milczy.
- Mateusz ma ze mną syna. I nawet o tym nie wie. - Celina kurczowo trzyma mnie za ramię. - Jak mam mu o tym powiedzieć? No jak? Mały Mateusz ma już prawie sześć lat! Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie mieliśmy do siebie żadnych namiarów. Aż teraz dopomógł nam przypadek. Chcę go odzyskać. Dla siebie i dla małego Mateusza.
- Pomogę ci - mówię impulsywnie, choć zupełnie nie wiem, jak to można zrobić.
- Ja też ci pomogę - mówi bardzo serio Olek. - Wierz mi - każdy facet chce mieć syna. Ale teraz wracajmy i zabierajmy tamtych do ośrodka. Mamy mniej niż pół godziny.
Celina szlocha. Nie może się powstrzymać. Wtula się na chwilę we mnie, a później wygrzebuje z torebki chusteczkę. Pomagam jej się powycierać, tak aby nie zniszczyć całkowicie makijażu.
- Będzie dobrze - zapewniam Celinę i wracamy do stolika.
Nasi tańczą nieświadomi burzy, a orkiestra jest dość głośna. Mateusz pojawia się przy nas niemal błyskawicznie i natychmiast przytula do siebie Celinę.
- Coś się stało? - pyta.
- I tak, i nie - odpowiada za Celinę Olek. - Musimy zwijać się do domu. Burza jest bardzo blisko.
- Właśnie uregulowałem za nasz stolik - mówi Mateusz. - Możemy w każdej chwili iść.
Patrzę na zegarek - już po jedenastej! A jeśli nam zamknęli ośrodek?? - martwię się na głos.
- Nie zamknęli. Rozmawiałem w recepcji. - Olek jak zwykle jest zapobiegliwy.
Dołączają do nas Lusia z Błażejem. Kto ma - to jeszcze coś zjada i pogryza. Ja - ostatnie truskawki. Wreszcie się zbieramy i wychodzimy. Zastanawiam się, kiedy porozmawiać z Mateuszem. Celinie się śpieszy. Ale tu nie ma jak! Takich spraw nie załatwia się na łapu-capu. Biorę Celinę pod ramię.
- Powiedz mu. Tak zwyczajnie i po prostu. Mnie też się wydaje, że on ucieszy się z syna. Zwlekanie nic ci nie da, oprócz narastającego stresu. Powiedz mu zaraz, jak wrócicie do pokoju. Powiedz mu, że masz dla niego ważną wiadomość. Masz zdjęcia syna? To pokaż mu. I powiedz mu, że go kochasz. To znaczy dużego Mateusza. Ty go nigdy nie przestałaś kochać.
- Dobrze, tak zrobię - odszeptuje mi Cecylia, wcale nie jestem pewna, czy tak postąpi. Trzęsie się jak osika. A ja czuję, jak trzeźwieję patrząc na niebo cięte raz na raz za razem błyskawicami. Mocno, niskimi tonami dudnią grzmoty.
Ostatni odcinek drogi przebiegamy, ale w ten sposób unikamy deszczu.
- Zdążyli państwo - cieszy się pracownik ochrony zamykając za nami wszystkie zamki. - Już mam gości w komplecie. Czy będą państwo potrzebować czegoś z samochodu? Bo za chwilę także i te drzwi zamkną. W razie czego otworzę, bo nie będę spał, ale muszę wędrować wokół dla bezpieczeństwa. Mam na imię Stanisław, w razie czego proszę wołać.
- Dużo jest gości? - pyta Olek.
- Chyba około setki. To mniej niż połowa miejsc.
- A są odgromniki?
- Oczywiście! - pan Stanisław jest lekko zgorszony.
Życzymy mu dobrej nocy i odchodzimy.
W pobliżu naszych drzwi Olek zatrzymuje Mateusza i cicho o czymś rozmawiają. Olek orientuje się, że nie mam klucza od pokoju, podchodzi, otwiera mi drzwi i wraca do Mateusza. Przychodzi po kilku minutach. Ja w tym czasie odpinam z agrafek kieszenie spódnicy - w jednej była komórka, a w drugiej w woreczku foliowym kilka przypiętych do spódnicy banknotów - takie zabezpieczenie na wszelki wypadek. Odwieszam spódnicę do szafy, rozbieram się pośpiesznie, chwytam w biegu szlafrok i znikam w łazience. Olek wchodzi do pokoju, gdy już jestem pod prysznicem. Sygnalizuje to specjalny podmuch wiatru. Mam zamiar się pośpieszyć, ale jest mi tak dobrze w strugach wody, że chcę sobie jeszcze dać minutkę lub dwie. Przez szum wody przebija się pukanie do łazienki. Nie jest zamknięta na zatrzask, więc po chwili słyszę, jak Olek otwiera drzwi i pyta, czy może wejść.
- Nie możesz! - odkrzykuję. - Poczekaj na zewnątrz.
- Nie mogę! - odpowiada i po chwili już jest obok mnie w strumieniach wody.
Jestem zaskoczona. Czuję, jak Olek wylewa mi coś na włosy - szampon? - i myje je delikatnie. Prosi, bym trzymała się poręczy. Myje mi włosy i ramiona, plecy, pośladki. Cały czas jestem odwrócona do niego tyłem i już nieprawdopodobnie pobudzona. Spłukuje ze mnie pianę i zaczyna myć moje piersi. Przytulony do moich pleców wodzi rękoma po całym ciele. Moje podniecenie nieustannie wzrasta. Chcę się odwrócić do niego przodem, ale mi nie pozwala. Obie jego ręce są już na moich udach i dążą do tego szczególnego miejsca... Niewiarygodnie spragniona rozchylam uda, a on dotyka mnie tak, że po kilkunastu sekundach mam orgazm. Płaczę, szlocham, krzyczę. Zamyka moje usta swoimi i wolno obraca ku sobie. Zamieniamy się miejscami - teraz ja go myję, ale jestem oszołomiona po ostatnich doznaniach, na wpół przytomna. Myję mu włosy znajdując przyjemność w ocieraniu się o niego piersiami. To wszystko jest nieodpowiedzialne, roztętnione, szalone! Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Dobrze, że kabina jest mała i ma murowane ścianki. Chwilami trudno mi zachować równowagę. Wreszcie i ja myję jego klatkę i brzuch. nie mam odwagi sięgnąć rękoma niżej. Wstydzę się. Nie wiem, czy spełnię Olka oczekiwania... Jestem pełna wahań. Naprowadza moje ręce swoimi dłońmi... Jego Alik jest w pełnym wzwodzie, na baczność. Czuje pod palcami niewiarygodnie delikatną skórę. Podnieca mnie ten dotyk, chciałabym także patrzeć... Poruszam rękoma tak, by i jemu dać maksimum przyjemności. Czuję, jak Olek pręży wszystkie mięśni, jemu chyba też trudno jest być a takiej pozycji. Spowalniam moje ruchy, choć Olek najwyraźniej pragnie czegoś innego. Ale to tylko przyspiesza orgazm i czuję wytrysk na swoich dłoniach. Ni to krzyk, ni to jęk Olka jest stłumiony. Gwałtownie przywieramy do siebie, obojgu nam ciężko stać, spłukujemy się kolejno i wychodzimy z kabiny. Wycieram się pośpiesznie, byle jak i zawinięta w ręcznik kładę się na łóżku. Pół minuty później obok mnie kładzie się Olek.
- Dobrze ci było? - upewnia się. W zasadzie nie mam siły mówić. A on pyta dalej: - Chcesz więcej, czy chcesz spać?
Nie wiem, co chcę. Wtulam się w niego i bezładnie prześlizguję się palcami po jego ciele.
- Moja Makowa Panienka jest nienasycona, niezaspokojona, nadal mnie pragnie...
Pieści mnie przez połowę nocy, a kiedy burza przybiera gwałtownie na sile - wchodzi we mnie... I krzyczę wraz z burzą...
______________________________________________
Rankiem wysyłamy swoim dzieciom zdjęcia i informację, że się zaręczyliśmy. Moje dzieciaki przyjmują to bardzo spokojnie, składają gratulacje. U Olka chyba nie jest tak gładko, ale nic nie szkodzi. To w końcu nasze życie. Ślub bierzemy pierwszego września. Tydzień po nas ślubują Celina i Mateusz. Mały Mateusz jest najszczęśliwszym dzieckiem na świecie!
Lusia jest wolna dopiero od dwudziestego sierpnia. I też jest szczęśliwa.
Uczę się grać na pianinie i sprawia mi to dużą frajdę.
Olek i ja. Ciągle nie wiemy, gdzie chcemy mieszkać. Jesteśmy trochę w jednym, trochę w drugim mieszkaniu. Najważniejsze jest jednak to, że jesteśmy szczęśliwi. Gdy zdarza się nam iść przez park - Olek zawsze mnie obejmuje...
© Elżbieta Żukrowska 21.06.2018.
fot. z internetu
Bardzo optymistyczne opowiadanie. Szkoda tylko, że w realu bardzo rzadko się zdarza;)
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Dziękuję pięknie Anabell. Masz rację - w życiu jest "mocno" inaczej. Ale możemy marzyć...
UsuńNiedługo (za miesiąc?) ukaże się moja druga powieść. Będę informować. Już jest po korektach.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej. ♥