O wybaczenie proszę - mam nadzieję niedługo odpowiedzieć na komentarze - :)
{To taka dziwna, poszarpana, chaotyczna opowieść o dwojgu, którzy powinni spotkać się ze dwadzieścia lat wcześniej. Ale ktoś namieszał... Nie wiem jeszcze, czy uda mi się napisać do końca, może być klapa zanim osiągnę metę... Jednakże pokazuję, co już napisałam, bo dwa razy o mały włos nie straciłam całego tekstu, zbierałam po kawałku tu i tam. Inna sprawa, że tekst od początku jest "pokawałkowany", w zamyśle chaotyczny.
Nie sądzę, bym po raz drugi zechciała pisać w ten sposób... } (7557)
Dzielę się z Wami otrzymanym dziś rano listem. Może się komuś przyda.
"Witam!
Chcialbym tylko podziekowac ci za super blog czas-i-ja.blogspot.com.
Przeczytałem pierwszy post "Myślę sobie...", i spędziłem na twoim blogu jeszcze "
Zrobiłam, co mogłam. Ps. Po raz drugi zrobiłam co mogłam - i wykasowałam większość listu.
No, w mordę jeża! Że też ja zawsze muszę być ta ostatnia naiwna...
Dziś było ponad 30 wejść tylko do tego posta. Koniec! Zirytowana jestem.
Początkowo pomyślałam, że nich sobie list będzie. Ktoś skorzysta z tamtej firmy, ktoś poczyta moje opowiadania. Symbioza. W nosie mam taką symbiozę! Dziękuję za takie super listy z super pochwałami. A mój adres wzięty z Fb.Pewnie jeszcze nie raz coś podobnego przyjdzie. Niestety.
Nie robię tego, co powinnam, czego rodzina ode mnie oczekuje.
Za to siedzę sobie przed komputerem i cieszę się z tego, że już nabrałam sił na tyle, że mogę stukać w klawiaturę. Nie sądźcie jednak, że moja fantastyczna rodzinka pozwoli na stukanie bez miary!
Zaraz coś dla mnie wymyślą w ramach tego, bym czasem (przed tym komputerem) się nie nudziła.
Tymczasem ja muszę koniecznie o JAWORZE.
Kliknij niżej, żeby posłuchać.
Jakiś czas temu w pewnej rozmowie stwierdziłam, że nie wiem jak wygląda jawor.
Zamykam oczy i wyraźnie widzę wierzby, te wyskokie i te "golone". Bez trudu po zamknięciu oczu widzę dąb, kasztanowiec, osikę, sosnę wysoką w lesie i te samotną, postrzępioną a nisko rosnącą gdzieś przy drodze. Widzę kępy leszczyny .
Lecz choćbym nie wiem jak się wysilała - nie widzę akacji, pod którymi chodziłam wiele razy - teraz już ich nie ma - a ja zawsze byłam tylko skupiona na ich zapachu. Podobnie z lipą - nie zapamiętałam pokroju drzewa. Za to doskonale radzę sobie z modrzewiem i brzozą.
A z jaworem wcale, choć przecież wiem, że to gatunek klonu.
Otóż w mojej wyobraźni nie ma rysunku klony, grabu, buku...
Za to są jarzębiny.
I topole. Szum ich - topoli - liści doprowadza mnie do szewskiej pasji!
Zauważyliście, że szumią inaczej niż wszystkie inne drzewa?
Kiedyś na wprost mego pokoju (w pracy) był cały rząd młodych topoli - koszmar...
I to by było tyle o jaworze - wiem, że to gatunek klonu, jakby mnie ktoś podejrzewał, że mogłam takiej wiedzy nie posiadać.
Strumienie deszczu z nieba spływają,
pasmami wody na falę zbóż,
chylą się zboża przez nich ciśnięte,
a nie postrzeżesz polnych tu grusz.
Pod falą zboża w bruździe się kryje,
patrol żandarmów, dowódca „Młot”.
swoje „derkacze” w dłoniach ściskają,
a oczy ognie rzucają w lot.
Ich to nie męczy, że mundur mokry,
że w but dziurawy woda się pcha,
lecz w sercu ogień mocny się pali,
on cel swój drogi prześwietnie zna.
Pod wiatr zgłuszone szumy motorów.
to szosą auto pomyka w dal,
z niego wystają lufy „dziekciarów”,
z nimi złączony ohydny wróg.
Z auta zanosi się płacz niewieści,
a z nim się miesza przekleństw grad,
ubowiec – bestia krzywdzi więzionych,
krwią ściekający Polak-nasz brat.
Serca nam ranią braci cierpienia
twarze wylękłe, gdy widzą nas,
a drzwi częstokroć są nam zamknięte,
żal z trwogą żyje u ludzi mas.
Terror nie zmieni nas, ni krwi strugi
idziemy rozbić krwiożerczą dłoń,
gdy zginie jeden, nastąpi drugi,
kroczymy w bliznach do Wolności bram.
Lecz ta godzina słuszna wybije,
w niej się rozlegnie wystrzałów huk,
czerwona hydra marnie zaginie,
A sędzią prawym będzie sam Bóg.
Piosenka powstała w odtworzonej na Podlasiu 6 Brygadzie Wileńskiej AK, dowodzonej od połowy 1946 r. przez kpt. Władysława Łukasiuka „Młota”. Oddziały 6 Brygady, zwane szwadronami, operowały na rozległych terenach województwa warszawskiego, białostockiego i lubelskiego. 6 Brygada Wileńska była najsłynniejszym, a zarazem chyba najlepszym oddziałem podziemia niepodległościowego w tej części Polski. W jej szeregach służyli obok siebie miejscowi ochotnicy z Podlasia i akowcy z Kresów. Komendant „Młot” utrzymał się w polu do połowy 1949 r. (zginął 27 VI 1949 r.). Patrole 6 Brygady Wileńskiej, nad którymi dowództwo przejął kpt. Kazimierz Kamieński „Huzar”, walczyły jeszcze przez kolejne trzy lata – do jesieni 1952 r. W tekście piosenki odnajdujemy frazę mówiącą o patrolu żandarmów prowadzonym przez dowódcę „Młota”. W 6 Brygadzie Wileńskiej wydzielane były bowiem pododdziały, zajmujące się głównie utrzymywaniem w terenie porządku społecznego, w szczególności zwalczaniem agentów bezpieki i przestępców pospolitych. Rolę taką spełniał szwadron ppor. Antoniego Borowika „Lecha” i sokołowski patrol Obwodu „Jezioro” dowodzony przez sierż. Kazimierza Wyrozębskiego „Sokolika” (obaj polegli w walce – pierwszy w maju, drugi w lipcu 1948 r.). W jednej z ulotek z 1946 roku komendant „Młot” tak tłumaczył społeczeństwu sens walki, jaką prowadzi: „Nie obchodzą nas partie, lub te czy owe programy. My chcemy Polski suwerennej, Polski chrześcijańskiej, Polski – polskiej. [...] Tak jak walczyliśmy w lasach Wileńszczyzny, czy na gruzach kochanej stolicy – Warszawy – z Niemcami, by świętej Ojczyźnie zerwać pęta niewoli, tak dziś do ostatniego legniemy, by wyrzucić precz z naszej Ojczyzny Sowietów. Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię.” Jeśli jest w tym patos, to najwyższej próby. Słowa dotrzymali, z lasu nie wyszli, w ogromnej większości padli w walce o wolność. Z podstawowego składu sokołowskiego patrolu żandarmerii, liczącego około 20 żołnierzy, również prawie wszyscy zginęli z rąk komunistów. Tekst piosenki, z datą z lipca 1948 r., odnaleziony został przez funkcjonariuszy UB przy jednym z poległych partyzantów patrolu sokołowskiego w 1950 roku.
Teksty znalazłam TUTAJ (A ja walczę z oporną materią i nie daję rady wstawić właściwej melodii.).
Mgłę przyprowadził do wsi z rana,
latem, podobnym do jesieni,
od pól, gdzie chleb nie pozbierany
leżał, odcięty przy korzeniach.
W południe zaczął opowiadać,
słonko na snopy zaświeciło,
a nam się wtedy, szkoda gadać,
nawet do chleba nie spieszyło.
Kto go nauczył takiej mowy,
że, nawet niedopowiedziane
nie mogło się pomieścić w głowie,
za szybko uchem połykane.
Nie było w opowieściach skargi,
lecz czasem tak się wydawało,
jakby oczami, nie przez wargi,
słowo ze łzami wypływało.
Czemu płaczecie, pytał cicho,
sam zakrywając łzę powieką,
a nasze, niczym nie przykryte,
kapały w glebę nasiąkniętą.
Głusi, i przez to bardziej głodni,
gdy zboże w polu znów zalało,
ze wsi wygnali go w noc chłodną,
a nam się wcale jeść nie chciało.
===============================
Przykucnął, jak mnich na modłach, głowę skierował ku grani,
nagle gwizd przebiegł po jodłach, gdy go nie zobaczył na niej.
Hej! Powiedz echo świszczące, odbite od głaźnej skały,
czy cię wysłały grające skrzypki, co wczoraj śpiewały?
Zerwał się wiatr znad urwiska, rozszalał nad kotlinami,
rozdmuchał watrę w ogniskach, otoczył w krąg juhasami.
Hej! Wietrze halny, zaczekaj, powiedz nam, rześki muzyku,
nie widziałeś gdzieś człowieka, jak całował coś w strumyku?
Zasłoniła stawne oko mgła, wędrowna pokutnica,
a nad stawem, hen wysoko, zamyślone lśnią turnice.
Hej! Mgło schodząca ze stoków, co płoszysz kozicę dziką,
nie zamknęłaś w sobie kroków człowieka, co szedł z muzyką.
Jasnooki niech się zbudzi, puści żlebem na Podhale,
znajdzie skrzypka, co jak ludziom, grał temu, co zrosło w skale.
Nie patrz w górę, szukaj nisko, bo ten człowiek, oprócz grania,
dla natury robił wszystko i co dzień się górom kłaniał.
Sfruń z Giewontu srebrnopióry, zabierz zawiązane brzemię,
w którym leży zew natury i piosenka o nim drzemie.
Znajdź, gdzie odszedł góral stary, choćby to był kraniec świata,
rzuć pod nogi nasze dary, niech rzemyczki porozplata.
Gdy usłyszy nasze dźwięki, które kiedyś sam wygrywał,
może złapie znów do ręki skrzypki, i z nami zaśpiewa…
góralu, czy ci nie żal...
=========================================
Nie mów, że tego nie można słyszeć, co odbierają jasne źrenice,
chodź ze mną częściej w noc bez księżyca, a ja cię słuchem patrzeć nauczę,
powiodę szeptem ścieżką tajemnic, mroczne ostępy cicho przemierzysz,
gdy- krocząc w końcu ciemną doliną, usłyszysz słońce - wtenczas uwierzysz.
Popatrz, jak wiatr drzewami kołysze,
zmruż teraz oczy i słuchaj duszą.
Czy słyszysz w wietrze grającą ciszę?
Czy słyszysz drzewa, jak z wiatrem nucą?
Teraz - na strumień pod wodogrzmotem,
rozbity o głaz w mgiełkę srebrzystą,
tak, zrób to samo, zamknij z powrotem,
czy słyszysz z wody muzykę czystą?
Zobacz, jak jastrząb tam, nad górami
klucz dzikich gęsi pomieszał w szyku,
wiesz, co masz zrobić teraz z oczami,
aby szum skrzydeł zagrał muzyką.
Na koniec w słonko zerknij na niebie,
kiedy blask zamknie twoje oczęta,
masz jeszcze duszę, której w potrzebie,
słuchaj i zawsze o niej pamiętaj.