poniedziałek, 24 lipca 2017

DEMONSTRACJA - opowiadanie




Demonstracja 

   Ignacy jeszcze raz popatrzył uważnie w kalendarz, a później na rozłożone na stole leki. Przeliczył się - nie wystarczy mu tabletek do emerytury. Dostawał ją zawsze pod koniec miesiąca. Zabraknie podstawowych leków aż na pięć dni! Tak czy tak jutro pójdzie do przychodni po receptę, chyba będzie musiał pożyczyć pieniądze... Ale od kogo? Jego znajomi i koledzy tak samo nie śmierdzieli groszem jak i on... Może zadzwonić do Roberta? Ale syn zaraz będzie krzyczał, złościł się, że ojciec nie wiadomo na co pieniądze wydaje... I tłumacz się za każdym razem... Musiał nowe sandały kupić i letnią czapkę. Jeszcze coś kupił... ale nawet nie pamiętał już co... Wszystko zawsze potrzebne i pilne. Szewc tych starych już nie chciał reperować. Do Anki też nie może. Jego córcia pojechała nad Adriatyk z całą rodziną. Trójka dzieci to nie przelewki! Roksana ma korepetycje z angielskiego i jazdę konną, wnuk Kacper ciągle gdzieś w piłkę gra, a to też kosztuje, no i najmłodsza Adrianka - pianino musieli jej kupić, uzdolniona bardzo muzycznie... Gdzie tu miejsce dla starego ojca i jego potrzeb? Pewnie razem z mężem mają ze dwadzieścia tysięcy miesięcznie, ale i tak zawsze są bez pieniędzy, jeszcze do niego przychodzą na pożyczki. Prawda, ostatnich pięciuset złotych nawet nie oddali... a jemu głupio się upominać... To już prawie dwa lata jak pożyczyli... Jest jeszcze Gosia. Ale ona po rozwodzie i z dwójką dzieci, jej naprawdę bardzo ciężko!



   Tak, źle zrobił, że nie założył sobie konta... tam mógłby jakiś debet zrobić, ale leki by kupił...
   Rozważał też przeprowadzkę do syna, bo to duży dom u niego, dużo miejsca, ale synowa jakaś taka... Nie pasowała Ignacemu. A i dzieci były jakoś dziwnie chowane. Do bloku, do córek nie pójdzie. Udusiłby się,... Od czasu do czasu pomieszkiwał u nich po dwa tygodnie, ale źle mu było. Po prostu ciasno, duszno, krępująco... A to coś przy jedzeniu nakruszył, a to wodę w łazience, rozchlapał, a to program nie taki w telewizji chciał oglądać... I wnuki hałasowały, czasem muzyka na całą głośność leciała - nie do wytrzymania! Prosił, by ciszej, ale wnuki dziadka lekceważyły. Wiedział, że córki źle je wychowują... Oj, źle. On też źle wychował. Może mieć pretensje tylko do siebie. Wszystkie są takie... szukał właściwego słowa w myślach... żądaniowe! Smutna ta jego starość... Nie myślał, że będzie tak ciężko... Jak żebrak żył. Trudno. Będzie bez leków. Nie miał już na czym zaoszczędzić.
   I tak dobrze, że z jedzeniem się sprytnie urządzili. Już dobre trzy lata, jak sobie tak radzili. On, Ignacy i z sąsiedniej ulicy Mietek, rówieśnik. A do tego Albin, najstarszy z trójki. Wszystko zaczęło się od Albina. Tak bardzo chorował, że jedna z córek wzięła roczny urlop, aby zająć się ojcem. Nie mogła sobie dać rady ze staruszkiem. Popadł w tak głęboką apatię, a może depresję. Całymi dniami w piżamie, nieumyty, nieogolony, tylko leżał i w okno patrzył. A przecież powinien się ruszać, chodzić, do ludzi wyjść. Kiedyś ta córka poprosiła Ignacego, aby odwiedził ojca. A Ignacy wziął ze sobą Mietka, bo po prawdzie tamci dwaj byli mocniej zakumplowani. Sporo było tych odwiedzin, zanim Albin zaczął się z rana ubierać. Ale była okazja do rozmów także z córką Albina, panią Agatą, która wiele razy poczęstowała kolegów ojca zupą. Od słowa do słowa i stanęło na tym, ze będzie gotować dla nich za pieniądze. Tylko zupę. Gęstą pożywną zupę. Pani Agata wielokrotnie dodawała do tego dania bezmięsne - placki ziemniaczane i drożdżowe pampuchy, naleśniki, kopytka w sosie i inne. Wszyscy trzej nie chcieli mięsa, jakoś na starość stracili na nie apetyt. A następnego roku gospodarstwo objęła pani Wiktoria. Ta inaczej się urządziła - pracowała na komputerze - chyba pisała prace magisterskie dla innych, albo coś takiego, dokładnie Ignacy nie wiedział. Pani Wiktoria postawiła warunki - owszem, będzie gotować, nawet zaprasza o 8:30 na zupę mleczną. Jednakże wszyscy trzej mają być umyci, ogoleni, wyświeżeni. Kto tego zaniedba - nie dostanie "miski". A już w szczególności ojciec. Prawdę powiedziawszy pod rządami Wiktorii poczuli się jak w rodzinie.
   Właśnie - może by tak od pani Wiktorii pożyczyć... ? Nie, jakoś mu to nie pasowało... Obejdzie się. Trudno. Pożyczy raz, a później zacznie się spirala! Nie, nie ma mowy! Sięgnął po portmonetkę i jeszcze raz dokładnie przeliczył pieniądze - sto pięćdziesiąt złotych i trochę drobniaków. A komplet leków kosztował go na miesiąc prawie dwieście pięćdziesiąt. O, nie na miesiąc, a na dwadzieścia osiem dni. To może chociaż tylko te dwa najważniejsze... Był rozbity i podłamany, jakoś trzeźwe liczenie mu nie wychodziło.
   Posprzątał co ważniejsze, bo bardzo nie lubił bałaganu, pogasił światło i do łóżka. Wcześnie było, ale nie miał ochoty na telewizję. Kolacja też mu nie smakowała. Co tu dużo gadać - źle się czuł. Zupę zjadł tylko dlatego, że w towarzystwie i tak rozsądek mu kazał. Przewracał się z boku na bok nie mogąc usnąć.
   Telefon! Poderwał się, aż mu serce szarpnęło się boleśnie, ostro. Telefonował Robert.
- Tato, jutro o dwudziestej pod sądem. Niech ojciec przyjdzie. Ja też będę. O znicze nich się ojciec nie martwi, bo przyniosę, Niech tylko tato koniecznie będzie.
- Ale o co chodzi?
- To ojciec nawet telewizji nie ogląda? Niech tato będzie. To dla naszej Anki i jej męża. W obronie niezawisłych sądów.
- Ale ja nie chcę. Za stary jestem. Nie mam siły na takie eskapady.
- Tu nie ma to tamto, tu jest mus. No dobra. Przyjadę po ojca, choć mi nie po drodze.
   Rozłączył się, nie dając ojcu szans na dalszy sprzeciw.
   "Nie zapytał o zdrowie - rozmyślał Ignacy. - Nie zapytał, czy mi co potrzeba, ani jak się czuję. A ja naprawdę nie mam siły. Po co mi jakieś demonstracje? Za stary jestem na to... No tak, spodnie kupiłem. Całe sto złotych. Ale od tego dobrego jedzenia przytyłem i już w stare się nie mieściłem. Dobry materiał, długo ponoszę. Oby tylko dalej nie tyć..."
   Znów ostry dźwięk telefonu. Już się nie śpieszył. Telefonowała Gosia.
- Tatko kochany! Pewnie Robert już do ciebie dzwonił, ale nie słuchaj się go. Nie chodź na żadne demonstracje, bo to tak, jakbyś popierał czerwonych. Nie wolno ci demonstrować! Oni nie mają racji. Chyba oglądasz telewizję i masz własne zdanie...
   I dalej przez pięć minut jakby go agitowała. Nie dopuściła ojca do głosu. Nie wolno mu iść i koniec.
- A jak się czujesz? - zapytała od niechcenia, ale się rozłączyła, zanim zdążył odpowiedzieć.
   Leżał wpatrzony w pociemniały sufit i było mu niesamowicie gorzko... Nocna lampka dalej się paliła wywołując tańczące cienie, a może to jemu tak w oczach... Poczuł gwałtowną potrzebę znalezienia się w toalecie, podniósł się z wielkim trudem. Łazienka wydała mu się bardzo odległym miejscem, czepiał się ścian, nogi dziwnie uginały mu się w kolanach.
   A później przeniknął go nagły ostry lecz jednocześnie miły powiew o zapachu łąki...


   Na drugi dzień pod wieczór syn znalazł sztywne już ciało na podłodze w saloniku...

© Elżbieta Żukrowska 24.07.2017.
fot. SLD Choszczno

4 komentarze:

  1. Bardzo prawdziwy i przejmujący tekst! Pozdrawiam serdecznie Elu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Milenko. Cieszę się, że mnie czytasz. ♥

      Usuń