środa, 20 lipca 2011

Roz. 30. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI



   Wszystko przebiegało tak, jak sobie tego pani Helena życzyła. Dopisała pogoda i goście. Nowa, nieznana jej orkiestra, okazała się dobra ( tfu, tfu, odpukać, bo do końca wesela daleko!). A Urszula przebiła wszystko! Ani nie przypuszczała, że można wyczarować takie dania i tak pięknie to podać! Stoły wyglądały niemal jak u Pietkiewiczów na imieninach - przed wojną! Brakowało tylko bażantów i pieczonego prosiaka! O, trzy czwarte gości tego nie doceni, będą wspominać tylko, że było bardzo smacznie i bogato. Będą mówili, że Mazurówna miała piękne wesele... Na wszystko inne musiała mieć oko, ale o kuchnię mogła być spokojna - Urszula była skarbem! A z tą pannicą też miała rację - dziewczyna jest prawie pijana! Już! Choć od powrotu z kościoła upłynęły raptem trzy godziny. I Manugiewicz też się popisał! Jego kiełbaski oraz pieczone udźce baranie przejdą do historii - jak powiedziała Anna.
- To zdumiewające, że baranina podawana w Polsce zazwyczaj śmierdzi baraniną. A pieczeń zrobiona przez tego pomagiera Urszuli i pachnie, i wygląda tak, że tylko ją jeść! Ten Manugiewicz zna się na rzeczy! Zrobił z baraniny niemal wytworne danie!
   Z przykrością odesłała Krystynę z kuchni. Akurat tu nie trzeba było pijanych osób. Maniusia, choć kulawa, doskonale kelneruje, a i tak nie miała kawalera... Pani Helena miała nadzieję, że Aleksander zechce towarzyszyć jakiejś kobiecie - kobiet ciągle było w nadmiarze - ale odmówił. Powiedział, że chce być ze swoimi dziewczynkami. Kalinkę musiał wziąć na kolana, a Ania z Wiktorią dzieliły się jednym talerzem. Zresztą po najedzeniu się wszystkie dzieci wyfrunęły zza stołu.
   Teraz, kiedy już było po gorącym posiłku, pani Helena mogła sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Nie usiadła wśród gości, podobnie jak nie siadła jej córka, też Helena, zwana dla odmiany Helą.
   Ze wszystkich dziewcząt pomagających w kuchni tylko jedna Józia powiedziała, że bardzo dużo się od pani Urszuli nauczyła i że chciałaby dalej z nią pracować. Inne narzekały, że bardzo rygorystycznie podchodzi do czystości. Ciągle coś trzeba było zmywać! A to podłogę, to stół, to szafkę, nawet płytę kuchenną! A największe zdumienie wywołały trociny. Kazała, by z tartaku przywieźć kilka worków! Nie znały tego sposobu na oczyszczanie talerzy. A ile ścierek musiało być! Nie na jednym weselu były, a z takim czymś się nie spotkały!
   Gdy tylko dzieci zwolniły trochę miejsca przez swoje odejście od stołów, pani Helena wygospodarowała jedno krzesło ( a wiedziała, które jest wygodne!) specjalnie dla Urszuli. Jeśli już znajdzie chwilkę, aby usiąść - niech sobie chociaż usiądzie wygodnie! Jakub przeniósł je natychmiast do kuchni.
   Na razie nie było czasu. Urszula układała na napełnionych wędlinami półmiskach dekoracje, a dziewczęta i Jakub nosili to na stoły. Weselnicy niby już zaspokoili największy głód, ale i tak pierwsze półmiski z wędlinami opróżniono błyskawicznie. Ania, po odejściu od stołu, dostała od cioci Urszuli specjalne zadanie - jak najczęściej opróżniać popielniczki. Prawdziwych popielniczek było mało, rolę tę spełniały podstawki pod szklanki. Zadanie było w sam raz dla Ani. Podobało się jej, że ma taką funkcję.
- Dziękuję, kochanie! Dzięki tobie jest na stołach dużo czyściej! - pochwaliła ją babcia Helena.
   Przyszedł moment, że wreszcie można było dać odpocząć nogom. Urszula znów powędrowała pod okno z lufcikiem. Była teraz w szarej sukni z białymi wykończeniami. Nie przystroiła głowy ani jakimś specjalnym czepkiem, chustą czy kawałkiem koronki. Miała włosy upięte w całkiem bujny "koczek babuni". Pięknie jej było w tej fryzurze. Jakub za każdą bytnością w kuchni spoglądał ku niej tęsknym wzrokiem. Nie przesłała mu żadnej zachęty. Ale widziała. Był taki przystojny! Ustroił się w niebieską koszulę, rozpiął ją pod szyją, bez krawata i bez marynarki. No i dobrze! Przynajmniej miał swobodę ruchów, zawsze poruszał się zgrabnie! Nie pokazała mu, że jest z niego dumna. Ale też i nie burczała.
- Zrobię pani kawkę, właśnie się woda zagotowała - zaproponowała sama z siebie Józia. - Komuś jeszcze mam zrobić?
- Trzeba by zapytać panią Annę i Jakuba - odpowiedziała jej Urszula. - Ale dyskretnie!
   Oboje byli bardzo chętni i jeszcze ktoś czwarty, nieznany się dołączył, starszy pan. A pani Helena przysiadła się do nich, aby choć chwilę wypocząć - nie była amatorką kawy.
   Zaczęło się chwalenie Urszuli kulinarnych talentów, co od razu wywołało jej zły humor.
- Zauważcie państwo, że w tym wszystkim ma olbrzymi udział pan Jakub - powiedziała z przekąsem.
   Jakub nie czekał pochwał od przypadkowych osób, ale doceniał ciepłe słowo pani Heleny. Znał swoją wartość i choć się nie wynosił, wiedział, na ile go stać. Tak przynajmniej myślał sam o sobie. Czego się podjął - to wykonał. A kelnerowanie było tylko po to, by być bliżej Urszulki.
   Orkiestra grała już na całego i młodzież chciała tańczyć, a tańce były w domu sąsiada i młoda para miała poprowadzić tam weselników. Poszli bezładną gromadą, z przyśpiewkami i graniem. Za stołami zostało trochę osób, ale niewiele. Znów trzeba było "sporządkować" stoły, choć już nie tak dokumentnie jak po gorącym posiłku. Urszula chciała osobiście zobaczyć, co potrzeba zrobić, ale ciocia Anna ją powstrzymała .
- Za chwilę. Najpierw wypijesz spokojnie kawę. Bardzo cię bolą nogi? Choć na jakimś stołku byś je położyła. Zobaczy pan za jakimś stołkiem ? - zwróciła się do Jakuba.
- Nie ma potrzeby - powiedział uradowany i położył sobie nogi Urszuli na kolanach, powoli zdjął jej buty. - Trochę ci je rozmasuję - dodał.
- Są brudne! - zaprotestowała.
- Oczywiście. Ale ręce tak łatwo się myje!
   Siostry - Anna i Helena - wymieniły wymowne spojrzenia.

   Aleksander wraz z innymi biesiadnikami ruszył w stronę domu sąsiada na tańce. Nie miał zamiaru tańczyć. Chciał tylko popatrzeć. Chciał jeszcze raz zobaczyć, jak jego synowie wyróżniają się na tle tych wszystkich gości. Gawędził miło z panem Parczewskim, znajomym z odległej wioski, wspominali wielki dożynkowy pochód w Łapach tuż przed wojną. Obaj brali w nim udział. Dziś aż się w oku kręci łza. Tak, najlepsze lata już mieli za sobą. Parczewski przyjechał bez żony, która bardzo chorowała ostatnio. Jego dorosłe dzieci chciały jednak koniecznie być na weselu, że nie mógł im odmówić.
   Tańce były w dwóch izbach, a pośrodku nich, w sieni, ulokowała się orkiestra. Aleksander długo zwlekał zanim wszedł do środka do izby, w której tańczyli obaj synowie. Aż w duchu się dziwił, że Teodor jest tak odważny do dziewcząt, z jednej strony radosny, a z drugiej stateczny, bez młodzieńczego rozbrykania. A może to tylko pod spojrzeniami wielu osób? Były też jego córeczki. Tańczyły po swojemu, cokolwiek, przeszkadzając dorosłym, ale wszyscy wiedzieli, że jest "młoda godzina" i dzieciom należy pozwolić na tańce. Aleksander po przerwie poprosił do tańca swoją Kalinę. Zrobił to zupełnie spontanicznie, wiedział, że nie powinien, no trudno, stało się. Chodziło o to, że jak już raz zatańczył - nie będzie miał wymówki i będzie musiał tańczyć z różnymi paniami. A  wcale nie miał takiego zamiaru! Orkiestra grała pod rząd trzy melodie, potem następowała krótka przerwa, potem znów trzy melodie. Aleksander po przetańczeniu pierwszej z Kaliną, do drugiej poprosił Wiktorię, a do trzeciej najstarszą. Tańczył tak z dziewczynkami wiele razy, aż poczuł, że z Kalinki już może być tancerka. Wiktoria od razu złapała rytm, wiele razy już pozwalał jej na krótki pobyt na wiejskich zabawach. A z Anną odważył się nawet zatańczyć oberka. Córka wprost frunęła mu po sali, idealnie i w lewą, i w prawą stronę. Tęczyńska - pomyślał z dumą! Zaraz - jak to powinno być -Tęczynianka? Zaśmiał się w głos do swoich myśli.
   Mimo wszystko był czujny cały wieczór. Jego dawne strachy nie umarły. Widział, jak Mateusz patrzył na niego. Widział, że Dawid pił ponad miarę. To oczy Ostrowskich ścigały go tego wieczora! Wszystko się może zdarzyć. Babcia Helena była prawie wszędzie i z całą pewnością bardziej zaangażowana od swojej córki. Nic to! Od przeznaczenia nie da się uciec, bez względu na to, co to ma być.
   Zmęczony ostatnim tańcem z Anną, skrzyżował ręce na piersiach i oparty ramieniem o ścianę przy oknie, obserwował innych tańczących. Widział, jak wdowa Zalewska manewruje w jego stronę. Pewnie nie będzie mu dane uciec od tańczenia z innymi paniami! Ale w tym momencie już Kalinka była przy nim. Wolał tańczyć z córką niż z panią Zalewską. Czemu nie ma Urszuli? A może tańczy w drugim pokoju? Przenieśli się tam z Kaliną - siostry nie było.
- Pójdziemy do cioci? - zapytał córki, kiedy melodia się skończyła.
   Nie, Kalinka nie chciała iść. Tęczyński sam wyszedł przed dom. Stalo tu wielu jego znajomych, zatrzymał się przy pierwszej z brzegu grupie. Pogadywano o weselu, wykopkach, polityce. Wszystko to się mieszało jak w tyglu. Elektryfikacja zajmowała całkiem poczesne miejsce. Lada dzień spodziewano się jej także w Pokrzywce Małej i Dużej. Już wożono słupy. Całkiem prawdopodobne, że jeszcze przed zimą popłynie prąd. Aleksander postał, pogadał i poszedł w stronę domu weselnego. Znalazł Urszulę pracowicie podsmażającą krokiety.Nie było mowy o tym, by utrzymać je w należytej chrupkości! Zła była sama na siebie, że dala się w te krokiety wpędzić. Krokiety i gołąbki - dwie najokropniejsze potrawy na weselu. Nigdy więcej! Pierwszą patelnię mało co, a by dziewczyny spaliły! Była wzburzona.
- Zostaw to komuś na godzinkę i choć na tańce. Proszę.
- Nie mogę! Za ten czas wszystko mi pomarnują. Jedynie na Józię mogę liczyć, ale ona ma za mało doświadczenia. O północy gorący posiłek. Nie teraz!
- A Jakub?
- A widzisz tu gdzieś baraninę?- zażartowała. - Do krokietów on się nie nadaje!
- Ma wrodzony talent kucharza! Albo coś w tym stylu. Chociaż jeden taniec! Musisz się rozluźnić!
- Nie, mój braciszku. Nie teraz.
- A myślałem, że chcesz zobaczyć, jak moi chłopcy tańczą i jakie księżniczki już z naszych dziewczynek.
   Po słowach "moi chłopcy" przez twarz Urszuli przemknął cień, dlatego o dziewczynkach powiedział, że są "nasze".Zapominał, jak bardzo wrażliwą ma siostrę.
- Idź, idź - wtrąciła się ciocia Anna. - Przebrałabyś się w tę niebieską suknię.
- Dopiero jak drugi raz pójdą tańczyć. Przeszkadzacie! A sio!
- Jakubowi właśnie kazałam też ustroić się do tańca. A do mnie zaraz przyjdzie Janina i będziemy tu rządzić. Wiem, że to mało wolnego, ale zawsze. I kielicha sobie zaraz strzel na lepsze krążenie.
- Za wcześnie. Niech ciocia zmieni to zarządzenie.
   Musiała zmienić.
   Znów "kuchnia" dwoiła się i troiła z gorącym posiłkiem o północy i zaraz potem z ciastami. Ale za to teraz Urszula już była pewna, że ma z górki. Jeszcze tylko ostatnie zastawienie stołów nad ranem, jak będą grali na dzień dobry dla młodej pary. Mogła się przebrać. Nakazała dziewczętom, co mają zrobić i na dodatek Józię uczyniła odpowiedzialną za wszystko! Znalazła kąt na mycie i na przebranie. Poprawiła włosy. Pedantycznie przejrzała się w starym, lichym lustrze. Wydało się jej, że całą twarz ma pooraną zmarszczkami. Taka jest starość... Ale nie czuła się staro! Zupełnie zapomniała o tym swoim myśleniu z przed tygodnia, że to ma już tyle lat i jakiś tam taniec na pożegnanie młodości. Ona ciągle nie może tego życia na dobre rozpocząć! Jaka stara panna!? Jej się chce żyć!
   Ciocia Anna zatrzymała ją na chwilę i podsunęła perfumy. No tak, Urszula akurat swoich dziś nie wzięła...
   Jakub zaniemówił zobaczywszy Urszulę. W niebieskiej sukni wyglądała prześlicznie. Blask szedł od niej, jedwab miękko opływał jej biodra, podkreślał subtelność sylwetki... Była taka dziewczęca, miękka, delikatna... A jednocześnie taka ...odświętna, uroczysta. Tak, zawsze powinna chodzić w tym kolorze! Na raz rozpoznał wzorek na sukni. Ach! Jak wspaniale to pomyślała! Wzruszenie szarpnęło nim mocno! Cieszył się, że w ten sposób podkreśliła ich związek. Połowa ludzi tego nie zobaczy. Ale ta druga, wścibska połowa, rozgada to po okolicy! Doskonale wiedział, ile lat ma Urszula. Dziś jej wygląd nie zgadzał się z metryką. Choć rankiem było fatalnie...To minęło. To już nieważne... Teraz jego kobieta wyglądała najpiękniej! Nikt nie unosił tak głowy, nie odchylał się tak cudnie w tańcu... Nikt! Podał jej ramię. Razem poszli na tańce. JEGO kobieta!
   A Urszuli też było miło. Odświeżył się, pachniał nieznaną wonią, założył białą koszulę. I krawat od niej... Ten zapach bardziej do niego pasował. Matko! On się chyba nawet ponownie ogolił!
   Jakub ucałował jej rękę zanim zaczęli tańczyć. Robił tak przed każdym i po każdym tańcu. Z uszanowaniem, mocno zginając kark. A tańcząc już myślał - mój skarb, moje marzenie, mój klejnot! Właśnie - klejnot. Urszula i dziś nie miała na sobie biżuterii. A jemu matka pozostawiła kilka cennych precjozów. Nie nosiła ich. Nie chciała pokazywać się ludziom w tak cennych przedmiotach. Mówiła, że przyjdą i zabiją dla złota i pieniędzy, kiedy już będą wiedzieli, że ma złoto. Za bardzo na uboczu mieszkają, by być lekkomyślnym. Do wyjątków należała obrączka i bursztynowy duży wisior zamknięty z jednej strony w złotej plecionce pręcików, jak w koszyczku. Dolna część wisiora była wygładzona. Matka czasami wyjmowała te skarby ze skrytki i dotykała je pieszczotliwie. Były dla niej cenne - każdy dostała od męża. Bardzo ukochanego. To ona wymogła wręcz na Jakubie obietnicę, że ożeni się z dziewczyną, którą będzie prawdziwie kochał. Nie z pierwszą, która mu się zaledwie spodoba. Bardzo szybko zrozumiał, o czym mówiła matka...
   Jakub wziął ze sobą wisior z bursztynem. Pasował by idealnie do tej sukni, w której Urszula była na zabawie w remizie w Miasteczku. Umiarkowanie do tej szarej - nawet chciał Urszuli wtedy go dać, ale ciągle obok było zbyt dużo ludzi... A do tej wcale nie pasowała! I Jakub się wstrzymał. Musi być jakaś inna okazja!
   Aleksander znów stał przy ścianie barkiem wsparty o framugę drzwi i z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Znów obserwował tańczących. Urszula płynęła w ramionach Jakuba. Tak pięknie razem wyglądali! Czy oni są szczęśliwi? O, nie zapomniał! Będzie musiał zburzyć ich szczęście, nie miał wyjścia! Co za ironia losu! Co za okropny splot okoliczności! Powie jej, zaraz po weselu powie! Cóż z tego, że tak ładnie razem wyglądają, robią wrażenie szczęśliwych, może naprawdę się kochają? On musi! Ale szkoda mu było! Nie jest taką zwykłą psują... Może najpierw powinien jednak porozmawiać z Jakubem? Dać mu szansę na wyjaśnienia? Może to wcale nie są fakty tylko bzdury, ploty, kłamstwa, ludzkie złośliwości? Wraz z upływem czasu wiara w słowa tamtego "bardzo życzliwego" jakby przybladła...
- Tatko! Już wiem, jak zrobić tę werandę! Już wszystko wymyśliłem! - młody Aleksander oparł swoją ręką nieco powyżej ramienia ojca a twarz przybliżył do jego twarzy. Opowiadał, o wymyślonym przez siebie rozwiązaniu, dotyczącym połączeń dachowych, mówił jasno i klarownie, tak, że ojciec od razu zrozumiał, o co synowi chodzi. Położył mu rękę na ramieniu i słuchał z uwaga.
- Genialne! - zgodził się z synem. - Ale czemu ty zajmujesz się takimi sprawami podczas wesela?
- Teraz to właśnie w głowie zobaczyłem i chciałem od razu z tobą skonsultować. Naprawdę tak się to uda?
- Doskonale wymyśliłeś! Ale teraz idź tańczyć, twoja druhna oczy za tobą wypatruje! Czyja to córka?
- Brata wujka Mazura. Uczy się w Warszawie. Maryjka.
- Podoba ci się?
- Dobrze nam się tańczy.
- A ..wódka i papierosy?
- Tatko! No coś ty! - odpowiedział młody w najszczerszym oburzeniu.
   Poklepał syna po ramieniu. Miał wielką ochotę objąć go i uściskać! Dawno tego nie robił. Nawet na powitanie, gdy przyjeżdżał z Wrocławia mieli dla siebie mocny uścisk ręki, czasem zrobili "niedźwiedzia" - to młody chciał podkreślić, że już nie jest dzieckiem. A ojciec szanował to. Jego dumny syn! Prawie dorosły! Jeszcze raz poklepał go po ramieniu.
- Idź, baw się!
   Starał się nie myśleć o braciach żony. Ani ich nie unikał, ani ich nie szukał. Patrząc w ślad za synem - znów zobaczył wszystkich. Trudno, wzruszył ramionami, taki los. Od tego co sądzone - i tak nie ucieknie.
   Przed oczy znów nasunęli mu się Urszula z Jakubem. Przytuleni w tangu... Ona się tuli do niego! Nie powinna! Nie powinna! Zaraz, jeszcze tu, na weselu powie jej o dzieciach Jakuba! O tym, że w Miasteczku Jakub ma dwóch synów! Jeden już pełnoletni, a drugi ma może osiem - dziewięć lat. Musi powiedzieć! Zaraz! Z dwiema różnymi kobietami! Po prostu musi!... Ale jak można tak z butami w cudze życie? Cóż mu to da, że powie? Urszula będzie tylko bardziej cierpieć. Tak, jak jest, może cierpieć, ale nie musi. Natomiast jak powie - Urszula to przechoruje! Gdzie jest to dobre idealne rozwiązanie? On, Aleksander, nie ma prawa wtrącać się w ich życie! Jak to - nie ma prawa? Jest bratem Urszuli, musi ją chronić! Od czego chronić? Od życia? Od miłości? Od cierpienia? Od niczego jej nie ochroni! Ona sama musi przeżyć swoje życie. Sama... Musi zmilczeć. Musi. Przecież nawet nie widział tych chłopców! Słowa, że podobni jak dwie krople wody - do Jakuba, a cóż to znaczy? Nie widział ich nawet! Może sam Jakub nie wie o niczym. Przecież to dzieci zamężnych kobiet!Wspomniał na córki Stanisława - nie wolno mu niczego ruszać! Ale się zaplątał! Ale się zaplątał! Nie, nie ma innego wyjścia - musi z Jakubem porozmawiać po męsku. Nie z Urszulą. Tak, teraz już był tego pewien... A babcia inaczej mówiła: nie "pracowity" ale"sprawiedliwy, bogobojny, grosza ścisły". I do tej pory Jakub taki był. Może i poszalał trochę za młodu. Któż nie ma grzeszków na sumieniu? Ludzie mówili, że kobiety go strasznie rozpuściły, że miał jakąś nadzwyczajną łatwość rozkochiwania każdej w sobie... Odkąd Urszula zamieszkała ponownie w rodzinnym domu - zmienił się. O nowych podbojach nie było nic słychać. A jako sąsiad - był zawsze bardzo pomocny. Ideał, nie sąsiad. Och, gdyby to wszystko okazało się bzdurą, plotką tylko!
Jakieś inne rysy też były na tym idealnym wizerunku... Jakuba interesowało to, co było trudne do zdobycia. Chciał gwiazdki z nieba. Chciał się uczyć wtedy, gdy na naukę już było za późno. Ale gdzieś się musiał uczyć, skoro, już po wojnie, tak bardzo zmienił się nawet jego sposób wysławiania. I jakby horyzonty miał szersze... A Urszula? Nie była tą gwiazdką z nieba, tak trudną do zdobycia? A idąc dalej tym tropem - jeśli Jakub zdobędzie Urszulę - od razu straci całe swoje zainteresowanie dla niej... Zaplątał się w tych rozmyślaniach.
- Wujku, zatańcz ze mną! Wszyscy już ze mną tańczyli, a ty wcale nie masz takiego zamiaru! - zapraszała go Halusia ciągle w ślubnej sukni, ale już bez welonu.
    Nie próbował się tłumaczyć. Z galanterią ucałował jej rękę i poprowadził do tańca. W obu izbach do tańczenia było już znacznie luźniej. Wódka i zmęczenie zbierały swoje żniwo. W szczególności wódka. Więc sobie pohulał z panną młodą tak, aby ten taniec długo pamiętała i w końcu tańczyli tylko na dwie pary: on z panną młodą i Jakub z Urszulą, a wiele osób biło im brawo!
   Później tańczył jeszcze z innymi paniami, ale już tak z dystansem i umiarem. Szwagrowie obserwowali go, miał wrażenie, jakby zwierali szeregi, zacieśniali kręgi. Powtórzył sobie w myślach jeszcze raz, że co ma być, to będzie i już więcej na nich wcale nie zwracał uwagi. A może ten nieustanny wir tańca tak go znieczulił, że przestał widzieć nieprzyjazne twarze.
   Babcia Helena była wszędzie i widziała wszystko. Czasem widziała więcej, niż chciała zobaczyć. I oczywiście zobaczyła swoich siostrzeńców. Znów im zmyła porządnie głowy, znów przykazała, by nie odważyli się zaczepiać Tęczyńskiego. Nie na TYM weselu. Rozeszli się.

   Skończyły się tańce po oczepinach, zaczęło się śniadanie - granie na dziań dobry dla państwa młodych i kolejno dla innych gości. Po stołach wędrował talerz, na który mężczyźni kładli banknoty, zamawiając muzykę. Gdy przyszła jego kolej, Aleksander zamówił muzykę jedynie dla nowożeńców i dla swoich dzieci. Za to nie żałował pieniędzy - położył dwa "górale". A kapela nie żałowała gardeł ani smyczka, przyśpiewki były wesołe, często niewybredne, wręcz pieprzne.
   W kuchni robota Urszuli wreszcie dobiegała końca. Już się nie martwiła o następne mycie talerzy. Jeszcze dokrajała wędlin, na świeżo ułożyła na półmiskach mięso, które wcześniej podawano jako ciepłe, a teraz już bez podgrzewania, za to z ładną dekoracją odsyłała na stoły. W dwóch rondelkach podgrzewano barszczyk, a na największej patelni znów Renata mieszała bigos. Jakub, ponownie bez marynarki i krawata, krążył miedzy stołami a kuchnią. Goście zmieścili się już w dwóch pokojach i mężczyźni trzeci pokój przygotowywali na dalsze tańce.Trzeba było wszystko z tych stołów znieść do kuchni. Tym sposobem zastawiona był każda wolna powierzchnia. Ale jakieś dwie panie z rodziny pana młodego dzielnie pracowały nad rozładowaniem tego "zatoru".
- Usiądź i trochę odpocznij - powiedział Jakub, stając za Urszulą i obejmując ją ciasno.
- Puść, proszę - szepnęła zawstydzona.
   Pocałował ją w kark i puścił. Tak bardzo tęsknił do niej, stojąc tuż obok! Ale z nią nie można było, jak z innymi dziewczętami. To już wiedział. To już znał.
   Na dworze dniało. Wstawały gęste jesienne mgły. Tęczyński wyszedł zza stołu i spacerowym krokiem ruszył do stodoły, gdzie były jego konie. Córeczki zostały w domu weselnym, Kalinka tańczyła z innymi w jej wieku. Musiała gdzieś się trochę przespać, bo znów była ożywiona. Konie zaczęły pochrapywać na jego widok. Założył rękawiczki i zaprzągł je, a potem powoli wyprowadził bryczkę ze stodoły. Było więcej takich pojazdów i obcych koni. Podjechał pod studnię z zamiarem napojenia koni.
   Kuchnia wreszcie opustoszała. Urszula umyła starannie ręce i sięgnęła po krem leżący wysoko nad szafką. Otworzyła pudełeczko i nabrała odrobinę na palec. Starannie i długo wcierała krem w ręce. Widok był taki jakiś ...aż nierealny, że Jakub zatrzymał się koło drzwi i patrzył nie mogąc oderwać oczy od Urszuli. Zaraz był jednak koniec patrzenia, ktoś wszedł po coś do kuchni, znów czegoś od Urszuli chciano, znów zawołano Jakuba. Urszula opadła na krzesło. Dosłownie! Miała sztywne i obolałe nogi. Wielu rzeczy nie umiała robić siedząc, na przykład kroić wędlin. Musi nauczyć się oszczędzać nogi! Napiłaby się teraz kawy, ale Józi nie był na podorędziu. Trudno. Oparła głowę na złożonych na stole ramionach. Odpoczywała z zamkniętymi oczami. Muzyka grała tak głośno, ale jej już nie porywał żaden rytm. Następujące z wolna odprężenie przywoływało sen. Ktoś się kręcił po kuchni, ale nawet nie chciało jej się otwierać oczu. Potem słyszała, jak ciocia Helenka mówiła, żeby Urszuli nikt nie ruszał, niech trochę odpocznie. A jeszcze później poznała po zapachu, że tuż koło niej usiadł Jakub, swoim policzkiem gładził jej przedramię. Był...
- Tyle mam ci do opowiedzenia - zaszeptał, ale ona już odpływała w objęcia snu - chociaż na minutkę... Powieki były tak ciężkie, że ani ich unieść. Wesele się udało. Oboje z Jakubem stanęli na wysokości zadania. Teraz już może być sen...

   Dużo później ludzie gadali, że gdyby nie Jakub, to wredna Krystyna polałaby Tęczyńską wrzącym tłuszczem! Rzecz zupełnie we wsi niesłychana! Dobrze, że Manugiewicz odepchnął ją jakoś i tylko poparzyła nogę kucharce - strasznie poparzyła! taki szeroki pas od połowy goleni aż po czubek dużego palca... Rzucił tą Krystyną - małpą taką - o ziemię i ratował tę swoją ukochaną. A tak to by polała ją przez głowę i po plecach! Uratował ją - bohater taki! I do studni po zimną wodę poleciał, po w wiadrze prawie nie było, resztki tylko wychlusnął na tę poparzoną nogę.

   I jeszcze gadali, że Manugiewicz był jak wicher! Trafił na bójkę Ostrowskich z Tęczyńskimi. O tej bójce to najmniej wiadome było, może dwoje, może czworo oczu ją widziało, krzyk się zaraz podniósł, że biją, ale jak Jakub tam wpadł, to ojciec i najstarszy syn już leżeli na ziemi, a Teodor chwiał się pod studnią z twarzą zalaną krwią. W chwilę potem widziano Jakuba jak w szalonym pędzie końmi Tęczyńskiego brał ten niebezpieczny zakręt koło domu Zalewskich... Jak jakiś bohater z filmu wyglądał - biała koszula na wietrze, a on na stojąco i tylko bat śmigał nad końmi... Jak wicher gnał!

   A Ostrowskich to natychmiast wymiotło, ale Jan i tak miał złamany nos...

   I o Urszuli gadali. Jak szła w jednym bucie, a druga noga była bosa. Rozstąpili się przed nią. Histeryczny krzyk Kaliny i przerażone oczy starszych dziewczynek i łzy, wiele łez... Gadali, jak Urszula dopadła obu Aleksandrów... I pani Helena mówiła, że głowa jej wnuka od cembrowiny studni odbiła się dwa razy. Ale ludzie gadali, że to Mateusz tak rzucił chłopakiem o studnię... Zaraz obydwu ułożono na jakichś derkach czy kocach. Z pod głowy młodego sączyła się krew i miał wygiętą dziwnie rękę... A ojciec miał szkło od butelki wbite w lewy policzek, ale ta pielęgniarka z miasta mu je wyjęła...

   Ludzie gadali,że pierwszą dobrą robotę zrobiły te pielęgniarki, co były na przyjęciu. Tamowały krew i zakładały prowizoryczne opatrunki. I długo żartowano potem, że bezpiecznie jest mieć ze dwie pielęgniarki na weselu. Tu akurat dwie były, taki przypadek.

   A Urszula to jakaś dziwna była, jakby ją zamroczyło, szlochała, a może skowyczała od czasu do czasu jak pies. Taki dziwny był ten szloch! Klęczała miedzy Aleksandrami, aż ten młodzik, Teodor, podszedł do niej i otoczył ją ręką. I zaraz wszystkie trzy dziewczynki stanęły obok, a młody, taki zakrwawiony, obejmował je i wszyscy milczeli, nie było już płaczu, tylko taki niemy wyrzut w oczach chłopca- mężczyzny... Stalowe miał spojrzenie, już nie szczenięce!

   A Urszula to już się do nikogo nie odezwała. Jak skamieniała była. Tak ludzi gadali. Karetki zabrały tamtych dwu do Białegostoku. Stary miał nie tylko pocięta twarz, ale i pękniętą wątrobę - to już rozeszło się całkiem długo po weselu. A młody miał coś z ramieniem i wgniecioną czaszkę... Lekarze tylko ramionami wzruszali... A najmłodszy miał łuk brwiowy rozcięty i ranę aż na pół czoła.

   Manugiewicz ich popakował do bryczki. Anna powoziła końmi, a za nimi jechał Jakub.

   I jeszcze mówili, że Urszula to nic nie wzięła od pani Heleny. Co tam z wesela na bryczkę jej włożyli - wszystko odesłała przez kogoś... Taka harda i taka zacięta. A inni mówili, że to brat odzyskał przytomność i tak jej kazał, zanim do tych karetek. Jak kamień była. Ani nie słuchała, co do niej mówili, nie spojrzała nawet na panią Helenę. A ta mała Kalina, ta najmłodsza, to już nawet ani do pani Heleny, ani do pani Anny nie podeszła. I starsze siostry też. Takie to charakterne wszystko!

   W Małej Pokrzywce mieszkał stary Mieczysław Kulesza. Może i nie był taki stary, ale kiedyś drzewo go przygniotło i już nigdy nie mógł dobrze chodzić. Od zawsze grał na harmonii. A jak mu się stało tak z nogami, to siadywał w słońcu przed domem, na tej harmonii własne melodie grał i układał własne ballady. Śpiewał schrypniętym, szorstkim od papierosów głosem. A tamtej jesieni dni były takie ciepłe, że też wychodził z harmonią przed dom i grał. I śpiewał. o tym, jak czarne konie - konie śmierci, zabrały w drogę do piotrowych bram tęczowych mężczyzn. A groźny anioł z wielkimi skrzydłami zatrzymał konie, bo jeszcze nie czas, bo jeszcze ludzkie sprawy nieskończone... Tak śpiewał Miecio w październikowym, bladym słońcu w samo południe.
 Koniec części I pt.
NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

autor.:Elżbieta Żukrowska

8 komentarzy:

  1. Zamiast jedzenia przeczytałam do końca część pierwszą.Muszę sobie ją przeczytac jeszcze raz.Za bardzo mi się spieszyło "co dalej".Tymbardziej że domyślałam się że do tej bójki musiało dojść.Tak czy inaczej myślę że będzie ciąg dalszy.
    Narazie przyjmij najszczersze gratulacje z racji ukończenia pierwszej części.
    Juta

    OdpowiedzUsuń
  2. A i bardzo się cieszę że Zdecydowałaś się na ten tytuł.Juta

    OdpowiedzUsuń
  3. Juta
    Bardzo dziękuję za gratulacje. Bardzo.
    Podobno są nieścisłości w tekście. jakieś rozbieżności. Poprawię to niedługo, Mam w głowie kilka wersji tej samej sceny i potem nie pamiętam, którą wersję wybrałam.W jednym z odcinków widziałam nawet błąd ort., ale jak przechodzę do listy postów - błąd daje nogę i nie mogę poprawić!Nie pomaga nawet żółty "wykrywacz min".
    Czuje się odizolowana od spraw bieżących. Ale na drutach macham,ile sił. Na zmianę ze stukaniem w klawiaturę.
    Tak bym chciała z kim o mojej książce (????) pogadać...
    To do poczytania się niedługo - z wzajemnością!

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, wesela wiejskie często-gęsto bywają jednak mało wesołe.Eluś, spokojnie, zdążysz poprawić to, co wydaje Ci się teraz niedograne.Spokojnie, literki nie uciekną.No to ja teraz będę czekać na następne odcinki. Teraz możesz "przeskoczyć" do przodu 10 lub 15 lat, a to co było potem, włożyć w usta bohaterów jako wspomnienia. Proponuję byś spokojnie przejrzała cały tekst, poprawiła wszelkie literówki, jeśli są, zmieniła co uważasz za stosowne, wydrukowała to wszystko i przesłała do redakcji miesięcznika "Bluszcz". Oni nie zamówionych tekstów nie zwracają,ale mam wrażenie, że od czegoś trzeba zacząć wszak. Zaryzykuj, wyślij i nie zrażaj się, jeśli nawet nic z tego nie wyniknie.
    Trzymaj się dzielnie początkująca pisarko.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anabell
    Dziękuję za miłe życzliwe słowa, ale póki co nic nie będę wysłać. Mam kilka opinii wprost do ucha - telefonicznych.Raduję się nimi. I tyle.
    I tak - prawdę powiedziawszy - nie skończyłabym tego, gdybym pisała na papierze, jak to zazwyczaj robiłam. Podawanie tego na blogu wymusiło na mnie doprowadzenie tego choć do pierwszego progu, pierwszego zakrętu.Jeszcze nie wiem, co jest dalej...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co napisać, może najzwyczajniej gratuluje świetnego pióra. Pozdrawiam ewa

    OdpowiedzUsuń
  7. Ewo!
    Dziękuję bardzo.
    Pragnę wierzyć, że napisałaś szczerze...
    Anabell wysyła manie do "Bluszczu".
    Na razie mogę sobie wyobrażać, że powiedzmy nie jest tragicznie.
    A gdyby odrzucili maszynopis - już nic by nie zostało...
    Nie chcę tak!
    A ponieważ już zaczęłam pisać ciąg dalszy - to jeszcze chcę mieć złudzenia.
    Jednakże nie ogłoszę nic więcej, zanim nie będę miała przynajmniej trzech odcinków. A to trochę potrwa....

    OdpowiedzUsuń
  8. Elu oczywiście, że szczerze. ewa

    OdpowiedzUsuń