wtorek, 18 lipca 2017

ANASTAZJA



   Anastazja

   Szukała swoich "wspomnień" długo i daremnie - zawieruszyły się gdzieś na amen. Nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz miała w rękach ten album. Cienki był, stosunkowo niewielki, przecież jednak nie szpilka. Ukrywała go przed rodziną, gdzieś schowała, a tu pamięć już nie ta... Przeszukała mieszkanie raz, drugi i trzeci - niestety... Były w nim nie tylko fotografie, ale i kilka listów, widokówek, nawet wierszy...
   A później, jakoś tak nagle, niemal z dnia na dzień, przyszła prawdziwa starość naznaczona chorobami, gdzie marzeniem się staje przespać choć jedną noc bez bólu. No i dzieci kolejno wyfrunęły z gniazda, została sama. Trochę trwało, gdy po wyprowadzce ostatniej córki przywykła do cichego mieszkania.
   Początkowo miała z dziećmi żywy kontakt, ale z biegiem czasu coraz mniej było telefonów, esemesów, odwiedzin. Każdy żył swoim życiem, a ona szła w zapomnienie. Może gdyby była taka pełnosprawna, że nadawałaby się chociaż do wnuków... Ale nie, nie mogła nawet tego. W jesienne wieczory, gdy wiatr szumiał deszczem, zastanawiała się, czy dla dzieci jest... ważna. Czy jeszcze choć troszkę ją kochają... Aż sama siebie ofuknęła w duchu za taki egoizm. Też coś!



   Do przychodni Anastazja miała pięć kroków, do apteki niewiele dalej. Za to daleko do sklepów i do kościoła. Jednak starała się wychodzić codziennie, o ile tylko była odpowiednia pogoda. Traktowała wędrówkę do sklepu jako ścieżkę zdrowia. Potrzebowała niewiele, to i zakupy były niewielkie. A po drodze przysiadała na ławeczkach, porozmawiała ze znajomymi, czasem ktoś pomógł w niesieniu zakupów. Aż kupiła sobie wózeczek taki specjalny do zakupów i wtedy nawet przestała się bać większych obciążeń (a takie zdarzały się po długim okresie złej pogody).
   W zasadzie była sama, obłożona książkami - swoimi i z biblioteki. Za telewizją nie przepadała, unikała wszelkich seriali. Koleżanki odwiedzały ją sporadycznie, podobnie jedyny brat, ale on mieszkał w odległości około trzydziestu kilometrów, to i nie było się czemu dziwić. Nie miała psa. Ani nawet kota. Kiedyś, gdy dzieci były małe, był w domu kociak "pod tytułem" Wredna Kaśka, który upodobał sobie niszczenie kwiatów doniczkowych. Kazała dzieciom pozbyć się małego szkodnika. Dzieci faktycznie znalazły mu dom. Więcej zwierzątek nie było, choć z dawna lubiła psy, ale teraz była zbyt umęczona życiem, by sobie brać takiego towarzysza.
   Mieszkanie było już z dziesięć lat niemalowane. Miała to zrobić ostatnia córka zanim wyprowadzi się z domu. Zabrakło czasu. A teraz brakowało sił. Rozmawiała na ten temat z bratem, bo nie miała dość pieniędzy, by zapłacić malarzowi. Wystarczy, że będzie musiała zrujnować się na konieczne farby. Brat obiecał, ale znów minął rok... Bo nie miał czasu.
   Teraz, gdy zdrowie popsuło się tak, że nie mogła porządnie wysprzątać mieszkania - umyśliła sobie, że najmie kogoś, aby to dla niej zrobi. Chociaż tyle. Jeszcze nie wiedziała kogo. Rozglądała się. Przepytywała. Ale już zaczął się listopad i bała się, że zostanie na Boże Narodzenie w takim nieświeżym obejściu. Dzieci zapraszały ją na święta. Nie chciała jechać. Co innego, gdyby zawieziono ją samochodem. A tak, pociągiem albo autobusem - to już nie. Wielkie halo święta! Kupi sobie barszcz czerwony w proszku, ugotuje 10 pierogów postnych, usmaży kawałek ryby - ot i Wigilia. Może też upiec niewielką szynkę w piekarniku i nieduży sernik, taki z pół kilograma twarogu. Kupnych ciast zdecydowanie nie lubiła. A tyle chyba da rady zrobić. Najgorzej będzie z zakupami, a później z myciem naczyń... Będzie dużo czytać, posłucha kolęd, tak jak lubi... Jakoś sobie poradzi. Zawsze jakoś sobie radzi. Zaplanowała wszystko, ale nie mogła znaleźć odpowiedniej osoby do sprzątania, a tu już się kończył listopad... Czy będzie musiała prosić dzieci? To była najgorsza możliwość! Myślała o tym dzień po dniu, aż podzieliła się swoim pytaniem z listonoszką. Znały się przecież od lat. I miłe zaskoczenie, bo listonoszka miała kogoś na uwadze i powiedziała, że jeszcze w tym dniu zapyta, ale o numer telefonu prosi. Umówiły się, że bez względu jaka będzie odpowiedź - listonoszka i tak zatelefonuje.
   Starsza pani była jakby pokrzepiona tą rozmową i odzyskała nieco werwy. Zaraz po wyjściu listonoszki sama zabrała się za porządki, bo przecież były prace, które musiała zrobić osobiście! Zaczęła od małej komódki. Wyjmowała kolejno wszystko z szuflady po szufladzie, myła wnętrze ściereczką do mebli, układała odzież ponownie, wyrzucając przy okazji sporo rzeczy. Posprzątała całą nawet nie odpoczywając. Później podgrzała sobie obiad i... jej energia gdzieś wyparowała. Na szczęście pani polecona przez listonoszkę rzeczywiście była zainteresowana sprzątaniem i to od nowa pobudziło pozytywną energię. Tego dnia posprzątała jeszcze i drugą "dużą" komodę. Dolna szufladka nie chciała się teraz dobrze docisnąć - coś przeszkadzało i Anastazja wyjęła ją całkowicie. W pierwszej chwili nie zobaczyła nic, oprócz kurzu. Zatem szurając nogami poszła do łazienki (znów) po mokrą szmatkę. Ale schylając się niewiele mogła zobaczyć, natomiast kolana nie pozwalały przyklęknąć. Z trudem usiadła na podłodze i pochyliła się. Rzeczywiście - spadły dwie kulki grubych skarpet. Wyjęła je i wtedy zorientowała się, że jest tam coś jeszcze, coś, czego nie mogła rozpoznać, bo całkowicie ginęło w cieniu. Sięgnęła niepewnie... I przez chwilę aż zamarła z wrażenia - to jej ukochany album, starannie zawinięty w jedwabną chustkę...
   Łzy wzruszenia popłynęły szybkim strumieniem po pomarszczonych policzkach. Tuliła do piersi bezcenny album, łkając bezgłośnie.
 © Elżbieta Żukrowska 16,17,18 lipca 2017.
fot. Ceneo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz