Napisałam w swoim życiu kilka życiorysów. Postanowiłam napisać nieco inny, taki, jaki załączyłabym do podania do Pana Boga o zmianę męża. Może to i nie jest najlepszy pomysł, ale ponieważ nie mam przyjaciółek, a chcę sobie pewne sprawy w głowie poukładać .. . Pierwsze zdanie jest podobno najtrudniejsze, dlatego będzie takie zwyczajne:
A tu jest Chopin - to znaczy jego muzyka.
Życiorys
Nazywam się Janina Grygo i lada chwila skończę czterdzieści lat. Nienawidzę, nie cierpię, gdy ktoś nazywa mnie zdrobniale.
Jestem Janina lub Janka. I żadnego dziecięcego seplenienia. Miałam (mam) rodziców, babcie i prababki, ze dwa tuziny ciotek, z tuzin koleżanek mamy — i wszyscy mnie głaskali, przytulali, całowali — aż do obrzydzenia. Nienawidziłam tego od chwili, gdy tylko zrozumiałam, że mogę bezkarnie nienawidzić — byle tylko się z tym nie obnosić. To też nie wyrywałam się z moimi rewelacjami. Dość szybko zrozumiałam, że drogę do wolności otwiera mi nauka. Zatem uczyłam się ze wszystkich sił i nie traciłam czasu na bzdety, w tym na chłopaków z wilgotnymi rękoma i rozdziawionymi ustami. W każdym razie do końca studiów pozostałam singlem, a moja matka z tego powodu załamywała ręce. Ojciec natomiast zapytał mnie wprost, czy może ja należę do tych "kochających inaczej". Odpowiedziałam, że nie jestem lesbijką, jeśli to miał na myśli, a ojciec spurpurowiał.
Jestem Janina lub Janka. I żadnego dziecięcego seplenienia. Miałam (mam) rodziców, babcie i prababki, ze dwa tuziny ciotek, z tuzin koleżanek mamy — i wszyscy mnie głaskali, przytulali, całowali — aż do obrzydzenia. Nienawidziłam tego od chwili, gdy tylko zrozumiałam, że mogę bezkarnie nienawidzić — byle tylko się z tym nie obnosić. To też nie wyrywałam się z moimi rewelacjami. Dość szybko zrozumiałam, że drogę do wolności otwiera mi nauka. Zatem uczyłam się ze wszystkich sił i nie traciłam czasu na bzdety, w tym na chłopaków z wilgotnymi rękoma i rozdziawionymi ustami. W każdym razie do końca studiów pozostałam singlem, a moja matka z tego powodu załamywała ręce. Ojciec natomiast zapytał mnie wprost, czy może ja należę do tych "kochających inaczej". Odpowiedziałam, że nie jestem lesbijką, jeśli to miał na myśli, a ojciec spurpurowiał.
Chwilowo nie było dla mnie pracy i choć miałam dobre, wręcz świetne wyniki — siedziałam w domu na garnuszku rodziców. Znów byłam głaskana do nieprzytomności. Ojciec nie mógł mi pomóc — wiadomo. Szukałam więc pracy na prawo i lewo, także przez znajomych. Daremnie. Właśnie przez kraj przetaczał się walec zamykania zakładów i zwalniania ludzi. Strasznie to przeżywałam, ten brak pracy. Rodzice na otarcie łez wymyślili kilka tygodni w Międzyzdrojach. Tylko dla mnie. Lepiej nie ujawnię tego, co sobie wtedy pomyślałam!
Ale właśnie tam poznałam mego męża. Zaczepił mnie na molo. Zignorowałam to. Na drugi dzień mnie odszukał. Miał suche dłonie, twarde, jakby sękate ciało i najbielsze zęby, jakie spotkałam u faceta. Nie palił papierosów. Pił Jasia Wędrowniczka z lodem (albo bez) i pachniał wodą toaletową z górnej półki, akurat taką, jaka idealnie do niego pasowała. A do sandałów nie nosił skarpet, co wtedy dla wielu facetów wcale nie było takie oczywiste.
Tego dnia i później przez całą noc kochałam się z nim bez opamiętania — w jego pokoju.
W osiem miesięcy później zostaliśmy małżeństwem, choć nie byłam w ciąży.
Zamieszkaliśmy w X. pod Szczecinem i nikt — z racji odległości — nie wcinał się w nasze małżeńskie sprawy. Piotr był wziętym adwokatem i doskonale zarabiał. Na szczęście nie miał nic przeciwko temu, bym i ja pracowała, ale tak — jak mój ojciec — nie miał zamiaru mi niczego ułatwiać. Kropka.
Znalazłam. Zaczynałam niemal od zera, ale nie marudziłam. Byłam dyspozycyjna i to w tej chwili się liczyło. Kiedy przyszły na świat dzieci — wynajęłam nianię, która zamieszkała u nas — i dalej byłam dyspozycyjna. Samodzielne stanowisko osiągnęłam w ciągu sześciu lat. Uważam, że to dobry wynik.
Początkowo z moim mężem dogadywałam się prawie idealnie. Później dotarło do mnie, że mój mąż wcale nie ma poczucia humoru ani — choć za grosz — ułańskiej fantazji. Mało tego — nie ma w nim ciepła. Chyba nawet nie wie, że kobietę (żonę!) można rano, powiedzmy w okolicach śniadania, przytulić albo rozkosznie, z czułością pocałować. Za to zawsze pamiętał o podziękowaniu za posiłek, za towarzystwo przy posiłku i zdawkowych życzeniach miłego dnia. Nawet dla dzieci też był taki... szorstki. Szczególnie szorstki był w nasze wspólne noce. Nie, nie brutalny, tylko szorstki. Szorstki do bólu! To, co kiedyś mi się w nim podobało — teraz stało się moim koszmarem. Ale "wiedziały gały..." i nigdzie na skargę nie poszłam. Usiłowałam wielokrotnie z nim o tym porozmawiać, zmienić go — był niereformowalny. Po dziesięciu latach małżeństwa byłam starą, zgorzkniałą kobietą!
Być może dalej nic bym z tym nie robiła, gdyby nie wypadek spowodowany przez Piotra do spółki z Jasiem Wędrowniczkiem. I choć to ja byłam osobą najbardziej poszkodowaną — po odzyskaniu przytomności dowiedziałam się od mego męża, że to JA prowadziłam auto. Leżałam w szpitalu połamana jak zużyta zapałka, a on zamiast kwiatów, że ja prowadziłam samochód! Zgodziłam się dla dobra mego męża. Musiał to jakoś pozałatwiać, pojęcia nie mam jak i nie będę dochodzić. Owszem, zeznałam, że JA prowadziłam samochód i że nic nie pamiętam.
Nudziłam się w szpitalu jak mops, a mój mąż zapominał o przyniesieniu mi książki czy szamponu. Dostałam do poczytania od sąsiadek jakieś bzdurne kolorowe czasopisma, których na co dzień nie cierpiałam! Później trafiła mi się jedna i druga dobra książka i dopiero przyjazd matki znacznie poprawił moje szpitalne życie. Ale to właśnie tam wpadł mi w ręce tomik poezji miłosnej. Bardzo chudziutki tomik. Tomiczek. Za to co to były za wiersze! W moim szorstkim życiu i pożyciu nigdy nie spotkałam się z taką czułością i uwielbieniem. Pomyślałam sobie, że jeśli bodaj jeden z nich był pisany z myślą o konkretnej kobiecie — powinna się ona poczuć jak królowa, tak wielkie tam było uwielbienie, tak piękna czułość, tak głęboka, dojmująca tęsknota. Powinna się poczuć najbardziej uwielbianą, kochaną kobietą na świecie! Wprost brakowało mi słów.
Ktoś powiedział, że tomik dopiero co ukazał się w sprzedaży i mama natychmiast na moją prośbę książeczkę kupiła.
W jakiś czas potem dowiedziałam się, że nie będę już nigdy chodzić, że już jest po mnie. Nie mogłam się z tym pogodzić. Nie będę żadną tam biedną Janeczką nad którą litują się wszyscy znajomi, a mąż ugania się za młodą laską. O nie! Miałam przed sobą walkę także z obojętnością męża w sprawie jakiejś sensownej drogi leczenia i rehabilitacji, a nie załamywanie rąk lub nic-nie-robienie.
Po bardzo długim czasie wykonałam swoje samodzielne trzy kroki. Kto tego nie doświadczył osobiście — ten nie ma pojęcia, o czym tu opowiadam.
Dziś już chodzę. O kulach, bo o kulach, ale chodzę.
Wniosłam sprawę o rozwód — za co wszyscy znajomi potępili mnie w czambuł.
Wszyscy z wyjątkiem mego masażysty. To on jest autorem tamtych wierszy... Wybierając go nie miałam o tym pojęcia. A on zdziwił się, gdy zobaczył swój tomik w moich rękach...
.
.
Aha - uwielbiam, jak mówi do mnie przeróżnymi zdrobnieniami mego imienia...
6461
Samo życie, choć nie wiadomo dlaczego wielu osobom się zdaje,że takie "życiorysy" są tylko wymyślone.
OdpowiedzUsuńŻycie pisze niesamowite scenariusze, wystarczy umieć słuchać ludzi.
Miłego, ;)
Chciałabym nie wiedzieć o czym napisałaś, niestety wiem doskonale...
OdpowiedzUsuńAnabell
OdpowiedzUsuńJesteś...
Jednak dużo pewniej czuję się pisząc takim językiem.
Miłego dnia:)
Darias
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie na moim blogu.
I przytulam z wyrazami wsparcia.
Serdeczności większe niż zwyczajowo!
życie bywa przewrotne, uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Gratuluje samozaparcia i tych pierwszych kroków, znam to bo miałam połamane biodra i tez sie uparłam wbrew wszystkim. Żyjesz sama dla siebie , nie dla ludzi, nie dla opinii, tylko dla siebie i to najważniejsze. Ja kiedyś ośmieliłam sie pisac dla samej siebie o swoim życiu i zostałam zlinczowana przez jakies kółko feministek he, he. Teraz to mi sie smiac już chce z tego. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńWilczyca - Aga
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że pisaniem w pierwszej osobie wprowadziłam Ciebie w błąd. Opowiadanie zmyślone w 100% zostało przyjęte przez Ciebie jako moje osobiste wynurzenia. Tymczasem ja mam się całkiem nieźle i nigdy nie doświadczyłam tego, co bohaterka "Życiorysu".
Nie mniej współczuję wszystkim kobietom, które musiały przechodzić przez podobne osobiste piekiełka - a podobno jest ich całkiem sporo, mimo wołania (całkiem głośnego ) we wszystkich możliwych mediach. Ktoś mi opowiedział o kobiecie, która miała zniszczone życie jeszcze bardziej, jeszcze okrutniej, ale nie chcę podawać reszty faktów, bo mogłaby być niepotrzebnie zidentyfikowana.
Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam i zachęcam do ponownych odwiedzin - może trafisz na coś zdecydowanie weselszego.
Przesyłam serdeczności:)
No i masz dowód jak realnie jesteś odbierana:))))
OdpowiedzUsuńAle tak jak zostało już napisane.Ten "życiorys"mógłby pasować najprawdopodobniej do bardzo wielu osób.Cieszmy się że nie do nas.
Pozdrawiam i dziękuję za Chopina
mimo, że zmyślony, wiele czyta go pewnie jak swój własny, a ja oddycham z ulga, że to nie mój... warto czasem przeczytać coś takiego, aby uświadomić sobie wartość swojego życia codziennego, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJutuś
OdpowiedzUsuńTak, pierwszy raz tak realnie mnie odebrano.Być może jeszcze coś tam przy okazji moich niby-wierszy.
Ten koncert podobała mi się jeszcze w dzieciństwie. W dawnych czasach w okolicy południa polskie radio nadawało na jedynce muzykę symfoniczną, a ludziska albo zmieniali pasmo, albo całkiem wyłączali radio. Byłam jedyną osobą (małą, bo małą), która z upodobaniem słuchała, nie wiele rozumiejąc - bo i dziś nie wiele rozumiem. Wydaje mi się, że wierszy i muzyki należy słuchać sercem.
Dużo buziaczków!
Jolajka
OdpowiedzUsuńDziękuję za sympatyczny komentarz i obiecuję coś z happy endem.
Powstaje, powstaje, jakby w bólach się rodziło trzecie opowiadanie o Janeczce - Nineczce. I ciągle mi go przybywa, aż się zastanawiam, czy nie podzielić go na dwa odcinki...
A do chłopaków to jakiś specjalny apel trzeba wystosować, czy co???
Mnóstwo serdeczności!
Elu, poważnie się zastanów nad wydaniem Twoich opowiadań i wierszy. Świetnie się je czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Zuleńko!
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję!
Gdyby jednak wydawca powiedział mi, że to jest totalne siano - mogłabym się załamać, bo słabiutka jestem. Wolę nie ryzykować i dalej sobie pisać:)
Wszystkiego dobrego, Kochana!
Pięknie i bardzo trafnie napisała jolajka.
OdpowiedzUsuńChciałabym Ci przekazać że nie jestem absolutnie znawczynią muzyki poważnej.Ale jest sporo utworów tej dziedziny których nieraz mogłabym słuchać,słuchać i słuchać.Otoczenie sobie ze mnie żartuje ze poddaje się emigracji z tego świata.
To chyba jest to słuchanie sercem?
Pozdrawiam i serdeczności posyłam:))))
Juteczko
OdpowiedzUsuńPewnie tak... Z muzyką, poezją a nawet bardzo poważną literaturą to u mnie jest tak, że jak mi się podoba to biorę w dłonie i przytulam do serca; a jak się nie podoba - mijam, czasem wręcz odrzucam. Nigdy nie wracam - co być może jest błędem... Nie rozkładam na czynniki pierwsze, nie analizuję. Coś na zasadzie "Kochaj albo rzuć".:)))
Dużo serdeczności.
no ja durnota !!!! ale nie zmienia to faktu, że spodobało mi się i że chętnie tu zagladam. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWilczyco-Ago
OdpowiedzUsuńO kurcze, ale sobie wybrałaś nic!Strasznie groźny!
Zapraszam, rozgość się na dobre!
Uściski!
Fantastycznie się to czyta, będę zaglądać częściej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAsjah
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i dobre słowo:)
Zapraszam , miło mi Cię gościć.
Dużo serdeczności!
Zaczęłam czytać i zostałam do końca tej opowieści. Nie zawsze tak mam. Wpadnę znowu. Pozdrawiam Elżbieto, Elżuniu czy Elu ;}
OdpowiedzUsuńGościu Anonimowy
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za dobre słowo.
Zapraszam jak najserdeczniej.
Miłego:)
Dziękuję za zaproszenie...występuję anonimowo, bo rzadko się loguję. Dmucham na zimne, to nie grzech. Jeśli Ci to nie przeszkadza wpadnę znowu Elżbieto. Pozdrawiam ;}
OdpowiedzUsuńGościu Anonimowy
OdpowiedzUsuńWpadnij! Zawsze czekam na Gości i drzwi szeroko otwarte!
Miło mi!
Fajnie napisany życiorys, podoba mi się!!
OdpowiedzUsuńPoczułam, jakbym naprawdę czytała słowa napisane przez tę kobietę - pisz tak dalej.
Szczerze mówiąc jestem lepszym odbiorcą prozy niż poezji, poezji nie umiem też skomentować.
A do Twojej prozy będę wracać z przyjemnością!!!
Powodzenia :)
świetnie napisany życiorys, dziś w szkole takich rzeczy nie uczą a szkoda!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPorada
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję za życzliwe słowa.:)