poniedziałek, 10 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15.


STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 15.

Usiadł na fotelu po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, stolika właściwie. Uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było zatroskanie.
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, lecz boję się tej rozmowy... Ale niedługo wracamy do Krakowa, więc nie ma co jej odkładać.
- Jesteś pewien, że dojrzeliśmy do tego?
- Czego się obawiasz? Ja na pewno dojrzałem. Mam nadzieję, że ty też.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Najpierw ci opowiem coś o sobie. Od dłuższego czasu czuję się zagubiony. Szukam kobiety, która spędzi ze mną resztę życia. Kilka razy wydawało mi się, że to ta. A później wszystko szło w rozsypkę. Być może to moja wina, ale nie umiem znaleźć tego, co robię źle. Więc może jednak nie moja? Nie, nie chcę się wybielać. Ostatni rok był dla mnie szczególnie trudny. Na dobrą sprawę nie miałem czasu dla siebie, nie mogłem realizować swoich marzeń. Ale to już wiesz. Teraz chcę ostatecznie ustabilizować swoje życie. Spotkałem ciebie i wydałaś mi się ideałem kobiety. Znalazłem w tobie to wszystko, co dla mnie w kobiecie jest ważne. Zależy mi na tobie i na naszym związku. Jednakże nasz związek jest bardzo kruchy. A ja nie umiem znaleźć czegoś, co mogłoby go wzmocnić, scementować. Nie mam pojęcia, czego ty oczekujesz ode mnie. Ostatnio odbieram od ciebie sprzeczne sygnały. I coraz mniej rozumiem. Wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach, że mamy podobne zainteresowania, że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. A ty nagle mnie odpychasz. Dlaczego? Oboje jesteśmy po trudnych, traumatycznych przejściach, więc tym bardziej powinniśmy się rozumieć, ufać sobie, wzajemnie wspierać. Tymczasem jednego dnia jest wszystko dobrze, a drugiego dnia dzieli nas przepaść. Nie chcę każdego dnia zaczynać od nowa. Czy mnie rozumiesz? Nie jestem wróbelkiem i nie będę już ćwierkał. Chcę kobiety, która do mnie przylgnie, abym mógł ją chronić i wspierać, dbać o nią, szanować ją, ale i uwielbiać ponad wszystko. A ty mi na to nie pozwalasz. Przy każdym spotkaniu wyrastają nowe bariery i to ty je stawiasz. Nie mam sposobu na pokonywanie ich, bo odrastają jak smocze głowy. Więc się pytam – o co tu chodzi? Co mogę zrobić, aby nasze wzajemne relacje były jasne, proste, czyste, szczere, bogate w promienne uczucia. Aby dawały nam zadowolenie – tak tobie, jak i mnie. Jeśli wina jest po mojej stronie, to powiedz mi to otwarcie. Wskaż kierunek. Poza tym chcę z tobą współżyć. Dla mnie seks jest bardzo ważny. Chcę mieć przy sobie gorącą, pełnokrwistą kobietę. Namiętną. Ty taka jesteś. Wiem, że współżycie seksualne dałoby nam dużo radości. Wiem, że ja tobie dałbym dużo radości. Chcę każdego dnia mieć cię w swoich ramionach i gorąco cię kochać. Nie broń mi tego.
„A więc to moja wina... Może faktycznie to ja jestem winna...”. Milczała przez długą chwilę i nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Czyli uważasz, że to ja jestem winna – wyszeptała wreszcie, patrząc w okno.
- Nie, nie! - Zaprzeczył szybko, gwałtownie. - Ja tylko szukam przyczyny, dla której ostatnio nie możemy się porozumieć. Co się stało, że raz jesteś bliska, ciepła, kochana, a na drugi dzień mnie odrzucasz?
- Chyba musiałbyś porozmawiać z moim stryjem Belą. Może on by ci wytłumaczył, że kobiety nie zdobywa się raz na zawsze. Mężczyzna powinien tak się zachowywać, by kobieta, jego wybrana kobieta, zawsze mogła go szanować, podziwiać, ufać mu bezgranicznie. I być pewna jego uczuć. Ale kobietę trzeba zdobywać każdego dnia od nowa, o ile tylko zależy ci na jej uczuciach. Ja cię do tego nie przymuszam. Ale to nie znaczy, że będę się godziła na to, że tylko twoje zdanie się liczy. Ten mój wybrany mężczyzna ma być dla mnie najważniejszy, najszlachetniejszy, bardzo czuły, dobry i mądry. Mam być pewna jego miłości. Więc co robisz nie tak? A może co ja robię nie tak?
- A dlaczego nie chcesz ze mną współżyć?
- Bo nie jesteś moim mężem.
- O Boże!
- Ja cię do niczego nie przymuszam, niczego od ciebie nie wymagam, oprócz szacunku. Kropka.
- Ja nie jestem nastolatkiem, któremu wystarcza trzymanie się za rękę i skradziony nieśmiały pocałunek.
- Wiem o tym. A ja nie jestem kobietą, z którą się można dziś kochać, a po miesiącu czy dwóch zostawić w pustym mieszkaniu. Mówiłam ci już, że nie pójdę z tobą do łóżka. Dla mnie pożądanie to zbyt mało. Nie ulegnę pożądaniu tylko dla tego, że ty tak chcesz.
- Jesteś strasznie staroświecka!
- Czy to coś złego? - zapytała z nikłym uśmiechem.
- Nie sądziłem, że jeszcze są takie kobiety na świecie... Przecież byłaś mężatką! Kto będzie wiedział, czy się ze mną przespałaś, czy nie?
- Ja będę wiedziała.
- To jest twoje niezłomne postanowienie?
- Tak, Pawle.
- Oszaleję z tobą! Czy to znaczy, że od śmierci swego męża nie byłaś z żadnym innym mężczyzną?
- Nie byłam.
- Więc ja mam cię traktować jak najpiękniejszą, najszlachetniejszą perłę?
- A ty będziesz czystym, najszlachetniejszym kruszcem do oprawienia tej perły – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Paweł przyklęknął przy Stefci i objął ją ramionami. Ona też go objęła. Ukrył twarz na jej piersiach.
- Jesteś niesamowita, ale chyba wreszcie zaczynam cię rozumieć. Zobaczymy, na ile zgodnie uda się nam dotrwać razem do końca pobytu nad morzem. Jesteś dla mnie najważniejsza i najwspanialsza. Robię wszystko, co tylko możliwe, abyś ze mną była.
„Jestem dla ciebie tylko kwiatkiem, który koniecznie chcesz zerwać” - pomyślała ze smutkiem Stefcia. Czuła, że ich wspólny świat się rozpada. Głaskała Pawła po twarzy, całowała jego oczy, nie broniła ust. A on znów był czuły i delikatny.
I nadal nie powiedział, że ją kocha.
Bo to by było kłamstwo...
Rozszeptał się czułymi słowami, innymi, nie tymi, na które czekała, więc w głębi siebie była jak zmrożona. To nie był partner dla niej! To nie był odpowiedni mężczyzna! Z jednej strony czułość, a z drugiej egoizm. Tak to teraz widziała. A co było pośrodku? Była sfrustrowana. No cóż? Przynajmniej nawdychała się jodu. Dobrze, że zaraz już wracają. Powinna być już w Krakowie, bo może jest potrzebna Kamilowi. I Markowi. I już tęskniła za Wierzbiną. Przy najbliższej okazji pojedzie tam z Markiem. Chciała, aby go ojciec (dla niej) ocenił. Brakowało jej podpowiedzi babci. I krytycznego osądu stryja Beli. To, że Paweł jest bardzo przystojny, to jednak za mało. Dobrze, że nie pozwoliła sobie na wielkie rozkochanie.
- Paweł, ja nie chcę z tobą walczyć. Nie będę z tobą walczyć. Jednak moje zasady są proste i niezmienne. Rozumiesz?
- Ale przecież dobrze ci ze mną. I wiem, że mnie pragniesz. Lubisz, kiedy cię obejmuję i całuję. Lubisz być w moich ramionach.
„Czyli nic nie zrozumiał – pomyślała ze smutkiem. - I już nic się nie zmieni...”. Była rozgoryczona.
Wieczorem długo nie mogła usnąć. Jej ciało pragnęło mężczyzny. Nie była soplem lodu! Po co narzuciła sobie tak sztywne zasady? Czy miała rację będąc tak upartą w swoich postanowieniach? A może to Paweł miał rację? On chciał używać życia, a ona pozwalała, by jej życie przeciekało przez palce, by było nieciekawe, bez wartości. Nie czerpała z niego radości. Była coraz bardziej skostniała. Nie miała przyjaciół. Nie miała ani jednej serdecznej koleżanki. Ale tu, w Jastrzębiej Górze, tak łatwo zbliżyła się do gospodyni i dużo z nią rozmawiała... Było mnóstwo dowcipów o starych pannach. Czyż ona nie stawała się właśnie taką skrzywioną, wypaczoną starą panną właśnie przez te swoje zasady? Nauczyła się zaciskać zęby. Nauczyła się nosić na twarzy maskę. A nawet fałszywie uśmiechać. Marnowała swoje życie... I nie miała dziecka. Dziecko...
Zapomnieć się z Pawłem – to było takie łatwe!
Na drugi dzień zapytała Pawła, czy on chce mieć dzieci.
- Tak! I to jak najszybciej, zanim jeszcze nie stanę się dziadkiem!
Całe popołudnie Stefcię bolała głowa, co było u niej niezwyczajne. Musiała się położyć zaraz po obiedzie (zjedli w rybę z frytkami w przydrożnej jadłodajni), a Paweł żartował, że wszystko przez brak seksu.
„Za dużo myślę. Nie jestem wyluzowana”. Ale następnego dnia rankiem znów poszła nad morze. Wschód słońca był wyjątkowo piękny! Rozmarzyła się. Takich wschodów w Krakowie nie będzie już miała... Nie chciało się jej wracać do pensjonatu. Nie kupiła bułek na śniadania, siedziała na schodku w połowie zejścia nad wodę i słuchała szumu fal. Nikt jej nie szukał. Czuła się znów straszliwie samotna, odrzucona i niekochana. Nie chciała być twarda. Już nie. Lecz nie umiała się przełamać. „Bo ja mam ciągle pod wiatr”. Jedynie w banku wszystko zawsze układało się po jej myśli, jak na zamówienie. A tu miała wiatr we włosach, krzyk mew i szum fal w uszach. Było pięknie i bardzo smutnie... Bardzo, bardzo smutnie...
Na szczęście głowa już nie bolała.
Przetarła twarz dłońmi.
- Tu jesteś! - niespodziewanie tuż obok zmaterializował się Paweł. Ucałował jej usta i policzki. - Martwiłem się o ciebie. Bałem się, czy Neptun nie porwał cię do swego świata. Na szczęście jesteś. Nikt nie umie robić takiej dobrej kawy, jak ty. No i nie było słodkich bułeczek... Co się stało, kochanie? Jesteś cała zziębnięta! Siadaj na moich kolanach, szybciutko. - Objął ją, przytulił, otoczył swoim ciepłem. Przywarła do niego. - Dlaczego nic nie mówisz? - dociekał.
- Pora wracać do Krakowa.
- Mamy jeszcze dzisiejszą niedzielę i cały poniedziałek. Pojedźmy do Sopotu. Nigdy tam nie byłem, ty chyba też nie.
- Zapomniałam, że dziś niedziela! Więc bułeczek i tak by nie było. Dobrze, możemy jechać do Sopotu. Ale najpierw wypiję morze kawy.
- Pani Kasia usmaży ci jajka. Już to obiecała.
- Chciałabym jeszcze na Westerplatte...
- To dobra myśl. Tato też by chciał, może nawet i pan Jarosław.
A pan Jarosław był bardzo chętny. I poprosił, aby po drodze zajechali do jego brata, który mieszkał w okolicach Rumii. To była bardzo udana wyprawa. Stefcię zachwyciły plaże w okolicach Krynicy Morskiej i las porastający Wielbłądzi Garb. Na Westerplatte zapalili znicze i pogrążyli się w długiej zadumie. Nie spieszyli się z powrotem do domu, dużo zwiedzali, oczywiście byli także w Sopocie, ale to miasteczko nie zrobiło na Stefci specjalnego wrażenia. Jednakże spotkali na tamtejszej plaży młodego chłopaka, który za niewielką opłatą zrobił im ołówkowe portrety. Ponadto z tej wyprawy Stefcia wiozła upominki dla małej Leny – srebrny pierścioneczek z różowym oczkiem i srebrny łańcuszek z różowym serduszkiem. Po namyśle kupiła też dużą, szmacianą, uśmiechniętą lalkę, przypominającą Pippi Langstrump.
- Babcia cię pogoni z tą lalką! - zapewnił Paweł.
- Niech no tylko spróbuje! - nastroszyła się Stefcia.
- Nie przekonasz jej!
- Ale nastraszę!
- Ciekawe czym.
Bratowa pana Jarosława podjęła ich drożdżowym ciastem ze śliwkami, kawą i herbatą owocową, która to bardzo przypadła do gustu Stefci. Natomiast brat przydźwigał do samochodu „bogate” torby owoców i warzyw.
- A to się moja żoneczka ucieszy! - pan Jarosław wylewnie podziękował rodzinie i nie ukrywał zadowolenia z podarków. - Aż szkoda, że zaraz wyjeżdżacie – powiedział już w samochodzie do Targoszów i Stefci. - Tacy sympatyczni wczasowicze to teraz rzadkość. Traktujecie nas jak rodzinę i to jest bardzo miłe. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie. Zbyt często spotykamy dąsy i fochy, jakieś niebotyczne, wygórowane żądania. Kiedyś trafiła nam się para, która żądała codziennej zmiany pościeli i ręczników... A przecież to nie jest pięciogwiazdkowy hotel! Kasia miała przy nich ręce urobione po łokcie. I przy tym cokolwiek by nie ugotowała, to im nie smakowało. A wyjeżdżając zostawili w pokojach jeden wielki chlew.
- Zarządzałam w Szwecji hotelami i dobrze wiem, jak trudni i nieprzyjemni potrafią być goście. Na szczęście nie wszyscy.
- Zarządzałaś hotelami ? - zdziwił się Paweł. Nigdy mu nie mówiła, że była nawet ich właścicielką.
Uśmiechnęła się do chłopaka.
- Ciężko pracowałam. To były dwa duże hotele w Szwecji i jeden maleńki na północy kraju. Jednocześnie olbrzymi hotel we Włoszech nad Adriatykiem. Były moją własnością. Patrz na drogę!
- I co się stało z tymi hotelami?
- Nadal dobrze prosperują, ale wszystko przekazałam rodzinie mego zmarłego męża.
- Takie bogactwo... - jęknął Paweł.
- Taka kula u nogi – odpowiedziała mu w tym samym tonie. - Teraz jestem wolna. Czy w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa? Byłam w ustawicznych rozjazdach. Ciągle na walizkach i na telefonie. Każdego dnia gasiłam jakieś pożary. Byłam naprawdę zmęczona, mimo doskonałego personelu. Czułam ciężar odpowiedzialności przede wszystkim za ludzi. Ulżyło mi, bardzo mi ulżyło, gdy wreszcie mogłam wrócić do Polski.
Paweł z niedowierzaniem kręcił głową.
- Nie jestem materialistą, ale chyba nie zdołałbym pozbyć się takiego majątku.
- Dopóki żyje mój teść mam w każdym z tych hoteli zagwarantowany darmowy pobyt na czas nieokreślony. Ale ani razu nie pojechałam, chociaż Adriatyk mnie kręci. Szczególnie gdy w Polsce robi się buro i ponuro. Tamten hotel nawet nazywa się Hotel Steffi. I jest naprawdę olbrzymi. Pracuje w nim sporo Polaków, specjalnie o to prosiłam.
- Dlaczego nigdy mi o tych hotelach nie mówiłaś?
- Nigdy nie pytałeś, co robiłam w Szwecji. A ja tam ciężko pracowałam. Najgorsza była bariera językowa. Brałam korepetycje ze szwedzkiego i włoskiego. Każdego dnia doskonaliłam też język angielski. Ale i tak mój akcent pozostawia wiele do życzenia, choć nie narzekam na brak słów w języku szwedzkim i angielskim. Gorzej jest z włoskim.
- Nie pokazałaś mi nawet zdjęć z tamtego okresu...
- Nie prosiłeś, nie pytałeś, a ja nie chciałam ci się narzucać.
Rozmowa się urwała, bo chyba Paweł na razie nie miał więcej pytań. Potrzebował czasu, by przetrawić te niespodziewane, niesłychane informacje. Przy tym wjechali już do miasteczka i musiał się bardziej skupić na drodze. Turyści chodzili ulicami dosłownie w poprzek, nie pilnując przejść dla pieszych, zatrzymując się na środku jezdni na pogaduszki, takie zamiejscowe „święte krowy”, którym wszystko wolno. W Gdańsku i w Sopocie była dużo większa dyscyplina.
Pani Kasia czekała w otwartej bramie, więc Paweł wjechał od razu na podwórko.
- Państwo Zastawscy są u siebie? - zapytała ją Stefcia.
- Gdzieś poszli. Mała była strasznie zapłakana. Ta jej babka jest niemożliwa! Chyba dziś dała Lenie lanie, bo dziecko krzyczało wniebogłosy!
- A to małpa – syknął Paweł, biorąc najbardziej ciężką torbę i nie wiadomo było, czy chodzi mu o bagaż, czy o Zastawską.
- Kupiłam dla Leny lalkę, a teraz się boję, że babka znów całą złość wyładuje na dziewuszce.
- Dzisiaj to już było tak, że zastanawiałam się, czy nie wołać milicji. Strasznie dziecko krzyczało. „Babciu, już nie będę, nie będę”, ale nie słyszałam, aby dziadek interweniował. I za co oni tak na to dziecko napadają? Toż to tylko dziecko.
- Lena powiedziała mi, że babcia nie pozwala jej mieć lalki, a ja właśnie lalkę kupiłam. Muszę znaleźć jakiś fortel, aby pani Zastawska pozwoliła Lenie na lalkę.
- Kto to widział, aby dziecku lalki bronić! A to jest jędza z tej babki.
- A jaka jest druga babka?
- Nie mam pojęcia. Ona zajmuje się córką, która jest w szpitalu w śpiączce. Młody Zastawski zginął na miejscu. Oni mieli wypadek samochodowy, a młody Zastawski prowadził... Jednak chyba ją trzeba powiadomić o tym, jak ta babka tutaj traktuje swoją wnuczkę. Chyba nic więcej nie możemy zrobić? Poproszę w tajemnicy Zastawskiego, by dał mi adres tej drugiej babki.
- Niech pani to załatwi jeszcze dziś, a ja wyśle telegram, by ta druga przyjechała. Przecież nie może być gorsza od tej! A może dziadek da pani numer telefonu? To by było jeszcze lepsze.
- Chodźmy do kuchni. Zrobię herbatę i jakąś kolację. W zasadzie to aż jestem roztrzęsiona. Brałam nawet krople na uspokojenie. Tak, wezwanie tej drugiej babci jest chyba najlepszym wyjściem. A Zastawscy już zaraz mogą wrócić...
Wrócili. Stefcia widziała przez okno w kuchni jak prowadzą wnuczkę między sobą. Dziewczynka była bardzo smutna, szła ze zwieszoną głową, patrzyła jedynie pod nogi. Stefcia wyszła naprzeciw i pozdrowiła ich. Zastawska natychmiast przykleiła na twarz fałszywy uśmiech i zapytała, jak się udała wycieczka.
- Wspaniale! - zapewniła ją Stefcia. - Przywiozłam upominek dla Leny. Pozwoli pani? Chodź do kuchni Leno. Ciekawa jestem, czy ci się spodoba.
Mała nie wykazała specjalnego zainteresowania, ale podreptała za Stefcią, a za nimi do kuchni weszli także Zastawscy.
- Lalka? - prychnęła oburzona kobieta. - Lenie nie wolno bawić się lalkami.
- A to dlaczego?
- Bo to jest niewychowawcze. Nie pozwalam.
- Ale ja wcale nie proszę o pozwolenie. Lalka jest dla Leny. Wszystkie dziewczynki bawią się lalkami, nie widzę w tym nic złego.
- Ja się nie bawiłam lalkami i jakoś żyję.
- Proszę, Leno. Twoja babcia nie może ci zabronić bawić się lalką. To jest niepedagogicznie. - Podała dziewczynce lalkę zawiniętą w przezroczysty celofan z zawiązaną u góry czerwoną kokardką. Dziecko nie śmiało wyciągnąć ręki po zabawkę. - O co tu chodzi? - zapytała Stefcia rozeźloną kobietę. - Co to za terror? Jak pani może być tak okrutna dla dziecka i bronić jej lalki?
- Lena jest pod moją opieką, a ja nie pozwalam.
- To nie jest opieka, a znęcanie się nad dzieckiem - wtrąciła się gospodyni, wysuwając się do przodu. - Co ona pani zawiniła? I dlaczego dziś pani ją biła? Dlaczego ta dziewczyneczka tak strasznie krzyczała i płakała?
- Musiałam ją ukarać.
- Biciem? To było jak jakaś egzekucja!
- To moja sprawa. Proszę się do nas nie wtrącać!
- Niech pani się cieszy, że nie wezwałam milicji. A już trzymałam słuchawkę w ręce. I teraz żałuję.
- Milicji? A co do tego ma milicja? To nasze rodzinne sprawy.
- Obawiam się, że te „rodzinne sprawy” wymknęły się pani dziś spod kontroli. - Powiedziawszy to pani Kasia szybkim ruchem uniosła do góry koszulkę dziewczynki – jej plecki były krwawo-sine. - Ty kacie! - krzyknęła ze zgrozą, rozwścieczona do ostateczności. - Jak można tak maltretować dziecko! Dzwonię po milicję! - i ruszyła do telefonu.
- Proszę tego nie robić – usiłował ją powstrzymać Zastawski.
- Numer telefonu i adres do drugiej babki. Teraz. Natychmiast! - groźnie powiedział pan Jarosław. - Albo dzwonię na milicję.
Krzyczeli prawie wszyscy naraz.
Nie była to scena dla oczu i uszu Leny, więc Stefcia zabrała ją na górę. Umyła jej twarzyczkę i ręce, a później pomogła rozpakować lalkę. Przy okazji wypytywała o drugą babcię, a w szczególności, czy jest dobra i czy Lena ją lubi. Zreflektowała się – za dużo tych pytań! Trzeba zmienić temat.
- Jak jej dasz na imię? - zapytała widząc, jak dziewczynka tuli do siebie lalkę. - To będzie twoja najlepsza przyjaciółka, więc imię jest bardzo ważne.
- Zuzia. Zawsze chciałam mieć Zuzię.
- Bardzo ładne imię – pochwaliła Stefcia. - Ja miałam Anię. Ale kupiłam dla ciebie coś jeszcze... Powiedziałaś, że jesteś już duża, więc kupiłam ci pierścionek i wisiorek na łańcuszku. Jak ci się podoba? - podała Lenie zawiniątka.
Pierścionek okazał się za duży, chociaż Stefcia i tak wybrała najmniejszy. Więc nawlekła go na łańcuszek i założyła na szyi dziewczyneczki. Ale nawet to nie wywołało uśmiechu na spłakanej twarzyczce.
- Dlaczego babcia cię tak zbiła? - zapytała ostrożnie.
- Bo powiedziałam, że mnie wcale a wcale nie kocha.
- Jezu... - mimo woli jęknęła Stefcia. Tuliła dziecko do siebie, ale musiała uważać, bo dotykanie pleców sprawiało małej ból. Później, gdy zdjęła spodnie przed myciem, okazało się, że posiniaczone były także nogi i pupa.
Awantura w kuchni trwała dobre kilkanaście minut i była bardzo głośna. Stefcia usłyszała na górze nawet podniesiony głos Pawła i jego ojca. W gruncie rzeczy cieszyła się, że Paweł nie był tylko słuchaczem, że się emocjonalnie zaangażował. Była świadoma tego, że inni goście wychodzili na korytarz i przysłuchiwali się niecodziennemu zdarzeniu. Wreszcie wszystko zaczęło przycichać i do drzwi zapukał Paweł.
- Dobrze, że jesteś. Poproś panią Kasię o coś do jedzenia dla Leny. Chciałabym, aby to przyszła. Nie wiem, czy Lenę można wykąpać. I trzeba jakoś od jej dziadków wziąć piżamkę i ubrania na jutro.
- Ty też chcesz herbatę?
- Nooo... - potwierdziła Stefcia niezbyt elegancko. - Najlepiej taką dobrą jak wczoraj.
Razem z panią Kasią najpierw nakarmiły Lenę – wydawała się być bardzo głodna, jadła z apetytem. Później umyły biedne dziecko, osuszyły ręcznikiem tak, aby nie pocierać bolących miejsc, a jeszcze później gospodyni posmarowała wszystkie zasiniałych miejsca jakąś maścią, co miało dać dziewczynce ulgę. Usnęła leżąc na brzuszku i tuląc do siebie uśmiechniętą Zuzię.
- Ta druga babka przyjedzie jutro z samego rana i zabierze Lenę do siebie. Chciała od razu jechać, ale powiedziałam, że to bez sensu, że zaopiekujemy się dzieckiem przez noc. Całe szczęście, że jej syn ma sprawny samochód. Ze trzy godziny będą do nas jechać. Takiej awantury to jeszcze nigdy nie miałam. Ale pan Paweł się pani bardzo udał. Świetny chłopak! Powiedział do starego, że z niego to są troczki od kaleson, a nie odpowiedzialny mężczyzna. A ojciec pana Pawła splunął temu dziadowi pod nogi. Jak usłyszałam o tych troczkach, to mimo powagi sytuacji aż się zaśmiałam. Baba jest wściekła. Powiedziała, że to ona zgłosi na milicję porwanie dziecka. A ja do niej – leć, wariatko, jak najszybciej, może cię od razu zamkną u psychicznych. Ależ się wtedy zaczęła pluć! Dobrze, że pani zabrała Lenkę do siebie. Biedne dziecko. Tak bardzo się nacierpiało przez tą niezrównoważoną babę.
- Może ona w tak nietypowy sposób przeżywa śmierć syna? - zastanowiła się Stefcia.
- Aha, jeszcze uwierzę! Chodzi wypindrzona, żadnej żałoby u niej nie widziałam, i tylko na facetów patrzy, nawet na mojego męża. Niezłe z niej ziółko!
- Do Pawła też „robiła oczy”.
- Sama pani widzi. Taki młody i by chciał taką starą prukwę! Też sobie wymyśliła!
- Była na mnie zła, że oderwałam Pawła od kart.
- Przystojny ten pani chłopak. Bardzo przystojny. Ale i z pani fajna babeczka. Pasujecie do siebie.
- On jest wdowcem, a ja wdową...
- Co pani powie... ?
- Nie wiem, czy do siebie pasujemy. W zasadzie staramy się dopasować, ale jakoś nam to idzie z oporami. Może mam za wysokie wymagania?
- Pani jest kobieta z klasą. I ma pani prawo mieć wymagania. W zasadzie każda z nas powinna mieć wymagania. Powiem coś pani, choć nie musi mi pani wierzyć, ani mnie słuchać. Mądra kobieta powinna mieć wymagania i się szanować. A on powinien się do tego dostosować. I wcale nie o to chodzi, by był pod pani pantoflem. Ale przede wszystkim powinien panią szanować. Jeśli ma muchy w nosie – to wasz związek się nie uda. Niech pani to przemyśli. Emocje trzeba umieć trzymać na wodzy. Takie angażowanie się bez reszty przynosi zazwyczaj dużo bólu. Cierpi ten, kto bardziej kocha. I jeszcze jedno - facetowi nie wolno wszystkiego mówić. Trzeba mieć swoje tajemnice. Mnie podoba się to, że śpicie w oddzielnych pokojach. Ale przede wszystkim to, że wzięliście ze sobą ojca pana Pawła. On w syna wpatrzony jak w obrazek. Lecz i pan Paweł otacza ojca wielkim szacunkiem. Panią też powinien tak szanować. Kobieta nie może spełniać wszystkich zachcianek mężczyzny! To on jest od tego, by spełniać jej zachcianki. W granicach rozsądku, oczywiście. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta.

c.d.n. (za tydzień w sobotę)
fot. Wojciech Żukrowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz