STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.15 - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 15.
Usiadł na
fotelu po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, stolika właściwie.
Uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było zatroskanie.
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać, lecz boję się tej
rozmowy... Ale niedługo wracamy do Krakowa, więc nie ma co jej
odkładać.
- Jesteś pewien, że dojrzeliśmy do tego?
- Czego się obawiasz? Ja na pewno dojrzałem. Mam nadzieję, że
ty też.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Najpierw ci
opowiem coś o sobie. Od dłuższego czasu czuję się zagubiony.
Szukam kobiety, która spędzi ze mną resztę życia. Kilka razy
wydawało mi się, że to ta. A później wszystko szło w rozsypkę.
Być może to moja wina, ale nie umiem znaleźć tego, co robię źle.
Więc może jednak nie moja? Nie, nie chcę się wybielać. Ostatni
rok był dla mnie szczególnie trudny. Na dobrą sprawę nie miałem
czasu dla siebie, nie mogłem realizować swoich marzeń. Ale to już
wiesz. Teraz chcę ostatecznie ustabilizować swoje życie. Spotkałem
ciebie i wydałaś mi się ideałem kobiety. Znalazłem w tobie to
wszystko, co dla mnie w kobiecie jest ważne. Zależy mi na tobie i
na naszym związku. Jednakże nasz związek jest bardzo kruchy. A ja
nie umiem znaleźć czegoś, co mogłoby go wzmocnić, scementować.
Nie mam pojęcia, czego ty oczekujesz ode mnie. Ostatnio odbieram od
ciebie sprzeczne sygnały. I coraz mniej rozumiem. Wydawało mi się,
że nadajemy na tych samych falach, że mamy podobne zainteresowania,
że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. A ty nagle mnie
odpychasz. Dlaczego? Oboje jesteśmy po trudnych, traumatycznych
przejściach, więc tym bardziej powinniśmy się rozumieć, ufać
sobie, wzajemnie wspierać. Tymczasem jednego dnia jest wszystko
dobrze, a drugiego dnia dzieli nas przepaść. Nie chcę każdego
dnia zaczynać od nowa. Czy mnie rozumiesz? Nie jestem wróbelkiem i
nie będę już ćwierkał. Chcę kobiety, która do mnie przylgnie,
abym mógł ją chronić i wspierać, dbać o nią, szanować ją,
ale i uwielbiać ponad wszystko. A ty mi na to nie pozwalasz. Przy
każdym spotkaniu wyrastają nowe bariery i to ty je stawiasz. Nie
mam sposobu na pokonywanie ich, bo odrastają jak smocze głowy. Więc
się pytam – o co tu chodzi? Co mogę zrobić, aby nasze wzajemne
relacje były jasne, proste, czyste, szczere, bogate w promienne
uczucia. Aby dawały nam zadowolenie – tak tobie, jak i mnie. Jeśli
wina jest po mojej stronie, to powiedz mi to otwarcie. Wskaż
kierunek. Poza tym chcę z tobą współżyć. Dla mnie seks jest
bardzo ważny. Chcę mieć przy sobie gorącą, pełnokrwistą
kobietę. Namiętną. Ty taka jesteś. Wiem, że współżycie
seksualne dałoby nam dużo radości. Wiem, że ja tobie dałbym dużo
radości. Chcę każdego dnia mieć cię w swoich ramionach i gorąco
cię kochać. Nie broń mi tego.
„A więc to moja wina...
Może faktycznie to ja jestem winna...”. Milczała przez długą
chwilę i nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Czyli
uważasz, że to ja jestem winna – wyszeptała wreszcie, patrząc w
okno.
- Nie, nie! - Zaprzeczył szybko, gwałtownie. - Ja
tylko szukam przyczyny, dla której ostatnio nie możemy się
porozumieć. Co się stało, że raz jesteś bliska, ciepła,
kochana, a na drugi dzień mnie odrzucasz?
- Chyba musiałbyś
porozmawiać z moim stryjem Belą. Może on by ci wytłumaczył, że
kobiety nie zdobywa się raz na zawsze. Mężczyzna powinien tak się
zachowywać, by kobieta, jego wybrana kobieta, zawsze mogła go
szanować, podziwiać, ufać mu bezgranicznie. I być pewna jego
uczuć. Ale kobietę trzeba zdobywać każdego dnia od nowa, o ile
tylko zależy ci na jej uczuciach. Ja cię do tego nie przymuszam.
Ale to nie znaczy, że będę się godziła na to, że tylko twoje
zdanie się liczy. Ten mój wybrany mężczyzna ma być dla mnie
najważniejszy, najszlachetniejszy, bardzo czuły, dobry i mądry.
Mam być pewna jego miłości. Więc co robisz nie tak? A może co ja
robię nie tak?
- A dlaczego nie chcesz ze mną współżyć?
- Bo nie jesteś moim mężem.
- O Boże!
-
Ja cię do niczego nie przymuszam, niczego od ciebie nie wymagam,
oprócz szacunku. Kropka.
- Ja nie jestem nastolatkiem,
któremu wystarcza trzymanie się za rękę i skradziony nieśmiały
pocałunek.
- Wiem o tym. A ja nie jestem kobietą, z którą
się można dziś kochać, a po miesiącu czy dwóch zostawić w
pustym mieszkaniu. Mówiłam ci już, że nie pójdę z tobą do
łóżka. Dla mnie pożądanie to zbyt mało. Nie ulegnę pożądaniu
tylko dla tego, że ty tak chcesz.
- Jesteś strasznie
staroświecka!
- Czy to coś złego? - zapytała z nikłym
uśmiechem.
- Nie sądziłem, że jeszcze są takie kobiety
na świecie... Przecież byłaś mężatką! Kto będzie wiedział,
czy się ze mną przespałaś, czy nie?
- Ja będę
wiedziała.
- To jest twoje niezłomne postanowienie?
- Tak, Pawle.
- Oszaleję z tobą! Czy to znaczy, że od
śmierci swego męża nie byłaś z żadnym innym mężczyzną?
- Nie byłam.
- Więc ja mam cię traktować jak
najpiękniejszą, najszlachetniejszą perłę?
- A ty
będziesz czystym, najszlachetniejszym kruszcem do oprawienia tej
perły – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Paweł
przyklęknął przy Stefci i objął ją ramionami. Ona też go
objęła. Ukrył twarz na jej piersiach.
- Jesteś
niesamowita, ale chyba wreszcie zaczynam cię rozumieć. Zobaczymy,
na ile zgodnie uda się nam dotrwać razem do końca pobytu nad
morzem. Jesteś dla mnie najważniejsza i najwspanialsza. Robię
wszystko, co tylko możliwe, abyś ze mną była.
„Jestem
dla ciebie tylko kwiatkiem, który koniecznie chcesz zerwać” -
pomyślała ze smutkiem Stefcia. Czuła, że ich wspólny świat się
rozpada. Głaskała Pawła po twarzy, całowała jego oczy, nie
broniła ust. A on znów był czuły i delikatny.
I nadal
nie powiedział, że ją kocha.
Bo to by było kłamstwo...
Rozszeptał się czułymi słowami, innymi, nie tymi, na
które czekała, więc w głębi siebie była jak zmrożona. To nie
był partner dla niej! To nie był odpowiedni mężczyzna! Z jednej
strony czułość, a z drugiej egoizm. Tak to teraz widziała. A co
było pośrodku? Była sfrustrowana. No cóż? Przynajmniej
nawdychała się jodu. Dobrze, że zaraz już wracają. Powinna być
już w Krakowie, bo może jest potrzebna Kamilowi. I Markowi. I już
tęskniła za Wierzbiną. Przy najbliższej okazji pojedzie tam z
Markiem. Chciała, aby go ojciec (dla niej) ocenił. Brakowało jej
podpowiedzi babci. I krytycznego osądu stryja Beli. To, że Paweł
jest bardzo przystojny, to jednak za mało. Dobrze, że nie pozwoliła
sobie na wielkie rozkochanie.
- Paweł, ja nie chcę z tobą
walczyć. Nie będę z tobą walczyć. Jednak moje zasady są proste
i niezmienne. Rozumiesz?
- Ale przecież dobrze ci ze mną.
I wiem, że mnie pragniesz. Lubisz, kiedy cię obejmuję i całuję.
Lubisz być w moich ramionach.
„Czyli nic nie zrozumiał –
pomyślała ze smutkiem. - I już nic się nie zmieni...”. Była
rozgoryczona.
Wieczorem długo nie mogła usnąć. Jej ciało
pragnęło mężczyzny. Nie była soplem lodu! Po co narzuciła sobie
tak sztywne zasady? Czy miała rację będąc tak upartą w swoich
postanowieniach? A może to Paweł miał rację? On chciał używać
życia, a ona pozwalała, by jej życie przeciekało przez palce, by
było nieciekawe, bez wartości. Nie czerpała z niego radości. Była
coraz bardziej skostniała. Nie miała przyjaciół. Nie miała ani
jednej serdecznej koleżanki. Ale tu, w Jastrzębiej Górze, tak
łatwo zbliżyła się do gospodyni i dużo z nią rozmawiała...
Było mnóstwo dowcipów o starych pannach. Czyż ona nie stawała
się właśnie taką skrzywioną, wypaczoną starą panną właśnie
przez te swoje zasady? Nauczyła się zaciskać zęby. Nauczyła się
nosić na twarzy maskę. A nawet fałszywie uśmiechać. Marnowała
swoje życie... I nie miała dziecka. Dziecko...
Zapomnieć
się z Pawłem – to było takie łatwe!
Na drugi dzień
zapytała Pawła, czy on chce mieć dzieci.
- Tak! I to jak
najszybciej, zanim jeszcze nie stanę się dziadkiem!
Całe
popołudnie Stefcię bolała głowa, co było u niej niezwyczajne.
Musiała się położyć zaraz po obiedzie (zjedli w rybę z frytkami
w przydrożnej jadłodajni), a Paweł żartował, że wszystko przez
brak seksu.
„Za dużo myślę. Nie jestem wyluzowana”.
Ale następnego dnia rankiem znów poszła nad morze. Wschód słońca
był wyjątkowo piękny! Rozmarzyła się. Takich wschodów w
Krakowie nie będzie już miała... Nie chciało się jej wracać do
pensjonatu. Nie kupiła bułek na śniadania, siedziała na schodku w
połowie zejścia nad wodę i słuchała szumu fal. Nikt jej nie
szukał. Czuła się znów straszliwie samotna, odrzucona i
niekochana. Nie chciała być twarda. Już nie. Lecz nie umiała się
przełamać. „Bo ja mam ciągle pod wiatr”. Jedynie w banku
wszystko zawsze układało się po jej myśli, jak na zamówienie. A
tu miała wiatr we włosach, krzyk mew i szum fal w uszach. Było
pięknie i bardzo smutnie... Bardzo, bardzo smutnie...
Na
szczęście głowa już nie bolała.
Przetarła twarz
dłońmi.
- Tu jesteś! - niespodziewanie tuż obok
zmaterializował się Paweł. Ucałował jej usta i policzki. -
Martwiłem się o ciebie. Bałem się, czy Neptun nie porwał cię do
swego świata. Na szczęście jesteś. Nikt nie umie robić takiej
dobrej kawy, jak ty. No i nie było słodkich bułeczek... Co się
stało, kochanie? Jesteś cała zziębnięta! Siadaj na moich
kolanach, szybciutko. - Objął ją, przytulił, otoczył swoim
ciepłem. Przywarła do niego. - Dlaczego nic nie mówisz? -
dociekał.
- Pora wracać do Krakowa.
- Mamy
jeszcze dzisiejszą niedzielę i cały poniedziałek. Pojedźmy do
Sopotu. Nigdy tam nie byłem, ty chyba też nie.
-
Zapomniałam, że dziś niedziela! Więc bułeczek i tak by nie było.
Dobrze, możemy jechać do Sopotu. Ale najpierw wypiję morze kawy.
- Pani Kasia usmaży ci jajka. Już to obiecała.
-
Chciałabym jeszcze na Westerplatte...
- To dobra myśl. Tato
też by chciał, może nawet i pan Jarosław.
A pan Jarosław
był bardzo chętny. I poprosił, aby po drodze zajechali do jego
brata, który mieszkał w okolicach Rumii. To była bardzo udana
wyprawa. Stefcię zachwyciły plaże w okolicach Krynicy Morskiej i
las porastający Wielbłądzi Garb. Na Westerplatte zapalili znicze i
pogrążyli się w długiej zadumie. Nie spieszyli się z powrotem do
domu, dużo zwiedzali, oczywiście byli także w Sopocie, ale to
miasteczko nie zrobiło na Stefci specjalnego wrażenia. Jednakże
spotkali na tamtejszej plaży młodego chłopaka, który za niewielką
opłatą zrobił im ołówkowe portrety. Ponadto z tej wyprawy
Stefcia wiozła upominki dla małej Leny – srebrny pierścioneczek
z różowym oczkiem i srebrny łańcuszek z różowym serduszkiem. Po
namyśle kupiła też dużą, szmacianą, uśmiechniętą lalkę,
przypominającą Pippi Langstrump.
- Babcia cię pogoni z tą
lalką! - zapewnił Paweł.
- Niech no tylko spróbuje! -
nastroszyła się Stefcia.
- Nie przekonasz jej!
-
Ale nastraszę!
- Ciekawe czym.
Bratowa pana
Jarosława podjęła ich drożdżowym ciastem ze śliwkami, kawą i
herbatą owocową, która to bardzo przypadła do gustu Stefci.
Natomiast brat przydźwigał do samochodu „bogate” torby owoców
i warzyw.
- A to się moja żoneczka ucieszy! - pan Jarosław
wylewnie podziękował rodzinie i nie ukrywał zadowolenia z
podarków. - Aż szkoda, że zaraz wyjeżdżacie – powiedział już
w samochodzie do Targoszów i Stefci. - Tacy sympatyczni wczasowicze
to teraz rzadkość. Traktujecie nas jak rodzinę i to jest bardzo
miłe. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie. Zbyt
często spotykamy dąsy i fochy, jakieś niebotyczne, wygórowane
żądania. Kiedyś trafiła nam się para, która żądała
codziennej zmiany pościeli i ręczników... A przecież to nie jest
pięciogwiazdkowy hotel! Kasia miała przy nich ręce urobione po
łokcie. I przy tym cokolwiek by nie ugotowała, to im nie smakowało.
A wyjeżdżając zostawili w pokojach jeden wielki chlew.
-
Zarządzałam w Szwecji hotelami i dobrze wiem, jak trudni i
nieprzyjemni potrafią być goście. Na szczęście nie wszyscy.
- Zarządzałaś hotelami ? - zdziwił się Paweł. Nigdy mu nie
mówiła, że była nawet ich właścicielką.
Uśmiechnęła
się do chłopaka.
- Ciężko pracowałam. To były dwa duże
hotele w Szwecji i jeden maleńki na północy kraju. Jednocześnie
olbrzymi hotel we Włoszech nad Adriatykiem. Były moją własnością.
Patrz na drogę!
- I co się stało z tymi hotelami?
- Nadal dobrze prosperują, ale wszystko przekazałam rodzinie mego
zmarłego męża.
- Takie bogactwo... - jęknął Paweł.
- Taka kula u nogi – odpowiedziała mu w tym samym tonie. -
Teraz jestem wolna. Czy w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa?
Byłam w ustawicznych rozjazdach. Ciągle na walizkach i na
telefonie. Każdego dnia gasiłam jakieś pożary. Byłam naprawdę
zmęczona, mimo doskonałego personelu. Czułam ciężar
odpowiedzialności przede wszystkim za ludzi. Ulżyło mi, bardzo mi
ulżyło, gdy wreszcie mogłam wrócić do Polski.
Paweł z
niedowierzaniem kręcił głową.
- Nie jestem materialistą,
ale chyba nie zdołałbym pozbyć się takiego majątku.
-
Dopóki żyje mój teść mam w każdym z tych hoteli zagwarantowany
darmowy pobyt na czas nieokreślony. Ale ani razu nie pojechałam,
chociaż Adriatyk mnie kręci. Szczególnie gdy w Polsce robi się
buro i ponuro. Tamten hotel nawet nazywa się Hotel Steffi. I jest
naprawdę olbrzymi. Pracuje w nim sporo Polaków, specjalnie o to
prosiłam.
- Dlaczego nigdy mi o tych hotelach nie mówiłaś?
- Nigdy nie pytałeś, co robiłam w Szwecji. A ja tam ciężko
pracowałam. Najgorsza była bariera językowa. Brałam korepetycje
ze szwedzkiego i włoskiego. Każdego dnia doskonaliłam też język
angielski. Ale i tak mój akcent pozostawia wiele do życzenia, choć
nie narzekam na brak słów w języku szwedzkim i angielskim. Gorzej
jest z włoskim.
- Nie pokazałaś mi nawet zdjęć z tamtego
okresu...
- Nie prosiłeś, nie pytałeś, a ja nie chciałam
ci się narzucać.
Rozmowa się urwała, bo chyba Paweł na
razie nie miał więcej pytań. Potrzebował czasu, by przetrawić
te niespodziewane, niesłychane informacje. Przy tym wjechali już do
miasteczka i musiał się bardziej skupić na drodze. Turyści
chodzili ulicami dosłownie w poprzek, nie pilnując przejść dla
pieszych, zatrzymując się na środku jezdni na pogaduszki, takie
zamiejscowe „święte krowy”, którym wszystko wolno. W Gdańsku
i w Sopocie była dużo większa dyscyplina.
Pani Kasia
czekała w otwartej bramie, więc Paweł wjechał od razu na
podwórko.
- Państwo Zastawscy są u siebie? - zapytała ją
Stefcia.
- Gdzieś poszli. Mała była strasznie zapłakana.
Ta jej babka jest niemożliwa! Chyba dziś dała Lenie lanie, bo
dziecko krzyczało wniebogłosy!
- A to małpa – syknął
Paweł, biorąc najbardziej ciężką torbę i nie wiadomo było, czy
chodzi mu o bagaż, czy o Zastawską.
- Kupiłam dla Leny
lalkę, a teraz się boję, że babka znów całą złość wyładuje
na dziewuszce.
- Dzisiaj to już było tak, że zastanawiałam
się, czy nie wołać milicji. Strasznie dziecko krzyczało. „Babciu,
już nie będę, nie będę”, ale nie słyszałam, aby dziadek
interweniował. I za co oni tak na to dziecko napadają? Toż to
tylko dziecko.
- Lena powiedziała mi, że babcia nie
pozwala jej mieć lalki, a ja właśnie lalkę kupiłam. Muszę
znaleźć jakiś fortel, aby pani Zastawska pozwoliła Lenie na
lalkę.
- Kto to widział, aby dziecku lalki bronić! A to
jest jędza z tej babki.
- A jaka jest druga babka?
- Nie mam pojęcia. Ona zajmuje się córką, która jest w szpitalu
w śpiączce. Młody Zastawski zginął na miejscu. Oni mieli wypadek
samochodowy, a młody Zastawski prowadził... Jednak chyba ją trzeba
powiadomić o tym, jak ta babka tutaj traktuje swoją wnuczkę. Chyba
nic więcej nie możemy zrobić? Poproszę w tajemnicy Zastawskiego,
by dał mi adres tej drugiej babki.
- Niech pani to załatwi
jeszcze dziś, a ja wyśle telegram, by ta druga przyjechała.
Przecież nie może być gorsza od tej! A może dziadek da pani numer
telefonu? To by było jeszcze lepsze.
- Chodźmy do kuchni.
Zrobię herbatę i jakąś kolację. W zasadzie to aż jestem
roztrzęsiona. Brałam nawet krople na uspokojenie. Tak, wezwanie tej
drugiej babci jest chyba najlepszym wyjściem. A Zastawscy już zaraz
mogą wrócić...
Wrócili. Stefcia widziała przez okno w
kuchni jak prowadzą wnuczkę między sobą. Dziewczynka była bardzo
smutna, szła ze zwieszoną głową, patrzyła jedynie pod nogi.
Stefcia wyszła naprzeciw i pozdrowiła ich. Zastawska natychmiast
przykleiła na twarz fałszywy uśmiech i zapytała, jak się udała
wycieczka.
- Wspaniale! - zapewniła ją Stefcia. -
Przywiozłam upominek dla Leny. Pozwoli pani? Chodź do kuchni Leno.
Ciekawa jestem, czy ci się spodoba.
Mała nie wykazała
specjalnego zainteresowania, ale podreptała za Stefcią, a za nimi
do kuchni weszli także Zastawscy.
- Lalka? - prychnęła
oburzona kobieta. - Lenie nie wolno bawić się lalkami.
- A
to dlaczego?
- Bo to jest niewychowawcze. Nie pozwalam.
- Ale ja wcale nie proszę o pozwolenie. Lalka jest dla Leny.
Wszystkie dziewczynki bawią się lalkami, nie widzę w tym nic
złego.
- Ja się nie bawiłam lalkami i jakoś żyję.
- Proszę, Leno. Twoja babcia nie może ci zabronić bawić się
lalką. To jest niepedagogicznie. - Podała dziewczynce lalkę
zawiniętą w przezroczysty celofan z zawiązaną u góry czerwoną
kokardką. Dziecko nie śmiało wyciągnąć ręki po zabawkę. - O
co tu chodzi? - zapytała Stefcia rozeźloną kobietę. - Co to za
terror? Jak pani może być tak okrutna dla dziecka i bronić jej
lalki?
- Lena jest pod moją opieką, a ja nie pozwalam.
- To nie jest opieka, a znęcanie się nad dzieckiem - wtrąciła
się gospodyni, wysuwając się do przodu. - Co ona pani zawiniła? I
dlaczego dziś pani ją biła? Dlaczego ta dziewczyneczka tak
strasznie krzyczała i płakała?
- Musiałam ją ukarać.
- Biciem? To było jak jakaś egzekucja!
- To moja
sprawa. Proszę się do nas nie wtrącać!
- Niech pani się
cieszy, że nie wezwałam milicji. A już trzymałam słuchawkę w
ręce. I teraz żałuję.
- Milicji? A co do tego ma milicja?
To nasze rodzinne sprawy.
- Obawiam się, że te „rodzinne
sprawy” wymknęły się pani dziś spod kontroli. - Powiedziawszy
to pani Kasia szybkim ruchem uniosła do góry koszulkę dziewczynki
– jej plecki były krwawo-sine. - Ty kacie! - krzyknęła ze
zgrozą, rozwścieczona do ostateczności. - Jak można tak
maltretować dziecko! Dzwonię po milicję! - i ruszyła do
telefonu.
- Proszę tego nie robić – usiłował ją
powstrzymać Zastawski.
- Numer telefonu i adres do drugiej
babki. Teraz. Natychmiast! - groźnie powiedział pan Jarosław. -
Albo dzwonię na milicję.
Krzyczeli prawie wszyscy naraz.
Nie była to scena dla oczu i uszu Leny, więc Stefcia zabrała
ją na górę. Umyła jej twarzyczkę i ręce, a później pomogła
rozpakować lalkę. Przy okazji wypytywała o drugą babcię, a w
szczególności, czy jest dobra i czy Lena ją lubi. Zreflektowała
się – za dużo tych pytań! Trzeba zmienić temat.
- Jak
jej dasz na imię? - zapytała widząc, jak dziewczynka tuli do
siebie lalkę. - To będzie twoja najlepsza przyjaciółka, więc
imię jest bardzo ważne.
- Zuzia. Zawsze chciałam mieć
Zuzię.
- Bardzo ładne imię – pochwaliła Stefcia. - Ja
miałam Anię. Ale kupiłam dla ciebie coś jeszcze... Powiedziałaś,
że jesteś już duża, więc kupiłam ci pierścionek i wisiorek na
łańcuszku. Jak ci się podoba? - podała Lenie zawiniątka.
Pierścionek okazał się za duży, chociaż Stefcia i tak wybrała
najmniejszy. Więc nawlekła go na łańcuszek i założyła na szyi
dziewczyneczki. Ale nawet to nie wywołało uśmiechu na spłakanej
twarzyczce.
- Dlaczego babcia cię tak zbiła? - zapytała
ostrożnie.
- Bo powiedziałam, że mnie wcale a wcale nie
kocha.
- Jezu... - mimo woli jęknęła Stefcia. Tuliła
dziecko do siebie, ale musiała uważać, bo dotykanie pleców
sprawiało małej ból. Później, gdy zdjęła spodnie przed myciem,
okazało się, że posiniaczone były także nogi i pupa.
Awantura w kuchni trwała dobre kilkanaście minut i była bardzo
głośna. Stefcia usłyszała na górze nawet podniesiony głos Pawła
i jego ojca. W gruncie rzeczy cieszyła się, że Paweł nie był
tylko słuchaczem, że się emocjonalnie zaangażował. Była
świadoma tego, że inni goście wychodzili na korytarz i
przysłuchiwali się niecodziennemu zdarzeniu. Wreszcie wszystko
zaczęło przycichać i do drzwi zapukał Paweł.
- Dobrze,
że jesteś. Poproś panią Kasię o coś do jedzenia dla Leny.
Chciałabym, aby to przyszła. Nie wiem, czy Lenę można wykąpać.
I trzeba jakoś od jej dziadków wziąć piżamkę i ubrania na
jutro.
- Ty też chcesz herbatę?
- Nooo... -
potwierdziła Stefcia niezbyt elegancko. - Najlepiej taką dobrą jak
wczoraj.
Razem z panią Kasią najpierw nakarmiły Lenę –
wydawała się być bardzo głodna, jadła z apetytem. Później
umyły biedne dziecko, osuszyły ręcznikiem tak, aby nie pocierać
bolących miejsc, a jeszcze później gospodyni posmarowała
wszystkie zasiniałych miejsca jakąś maścią, co miało dać
dziewczynce ulgę. Usnęła leżąc na brzuszku i tuląc do siebie
uśmiechniętą Zuzię.
- Ta druga babka przyjedzie jutro z
samego rana i zabierze Lenę do siebie. Chciała od razu jechać, ale
powiedziałam, że to bez sensu, że zaopiekujemy się dzieckiem
przez noc. Całe szczęście, że jej syn ma sprawny samochód. Ze
trzy godziny będą do nas jechać. Takiej awantury to jeszcze nigdy
nie miałam. Ale pan Paweł się pani bardzo udał. Świetny chłopak!
Powiedział do starego, że z niego to są troczki od kaleson, a nie
odpowiedzialny mężczyzna. A ojciec pana Pawła splunął temu
dziadowi pod nogi. Jak usłyszałam o tych troczkach, to mimo powagi
sytuacji aż się zaśmiałam. Baba jest wściekła. Powiedziała, że
to ona zgłosi na milicję porwanie dziecka. A ja do niej – leć,
wariatko, jak najszybciej, może cię od razu zamkną u psychicznych.
Ależ się wtedy zaczęła pluć! Dobrze, że pani zabrała Lenkę do
siebie. Biedne dziecko. Tak bardzo się nacierpiało przez tą
niezrównoważoną babę.
- Może ona w tak nietypowy sposób
przeżywa śmierć syna? - zastanowiła się Stefcia.
- Aha,
jeszcze uwierzę! Chodzi wypindrzona, żadnej żałoby u niej nie
widziałam, i tylko na facetów patrzy, nawet na mojego męża.
Niezłe z niej ziółko!
- Do Pawła też „robiła oczy”.
- Sama pani widzi. Taki młody i by chciał taką starą prukwę!
Też sobie wymyśliła!
- Była na mnie zła, że oderwałam
Pawła od kart.
- Przystojny ten pani chłopak. Bardzo
przystojny. Ale i z pani fajna babeczka. Pasujecie do siebie.
- On jest wdowcem, a ja wdową...
- Co pani powie... ?
- Nie wiem, czy do siebie pasujemy. W zasadzie staramy się
dopasować, ale jakoś nam to idzie z oporami. Może mam za wysokie
wymagania?
- Pani jest kobieta z klasą. I ma pani prawo mieć
wymagania. W zasadzie każda z nas powinna mieć wymagania. Powiem
coś pani, choć nie musi mi pani wierzyć, ani mnie słuchać. Mądra
kobieta powinna mieć wymagania i się szanować. A on powinien się
do tego dostosować. I wcale nie o to chodzi, by był pod pani
pantoflem. Ale przede wszystkim powinien panią szanować. Jeśli ma
muchy w nosie – to wasz związek się nie uda. Niech pani to
przemyśli. Emocje trzeba umieć trzymać na wodzy. Takie angażowanie
się bez reszty przynosi zazwyczaj dużo bólu. Cierpi ten, kto
bardziej kocha. I jeszcze jedno - facetowi nie wolno wszystkiego
mówić. Trzeba mieć swoje tajemnice. Mnie podoba się to, że
śpicie w oddzielnych pokojach. Ale przede wszystkim to, że
wzięliście ze sobą ojca pana Pawła. On w syna wpatrzony jak w
obrazek. Lecz i pan Paweł otacza ojca wielkim szacunkiem. Panią też
powinien tak szanować. Kobieta nie może spełniać wszystkich
zachcianek mężczyzny! To on jest od tego, by spełniać jej
zachcianki. W granicach rozsądku, oczywiście. Kobieta musi być
mądrzejsza od faceta.
c.d.n. (za tydzień w sobotę)
fot. Wojciech Żukrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz