STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz. 17. - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 17.
A Stefcia
natychmiast po powrocie podlała swoje kwiatki i namoczyła pranie.
Potem zajęła się sprzątaniem, bo wszędzie pełno było kurzu. Od
tych czynności oderwał ją dzwonek u drzwi – Marek. Ledwie się
przywitali, a Stefcia zarzuciła go pytaniami o Kamila. Powiedział,
że idzie ku lepszemu, ale do zdrowia jeszcze jest daleko, w moczu
ciągle jest krew, z trudem porusza się po domu, w zasadzie tylko
tyle co do łazienki. Cały czas przyjmuje leki przeciwbólowe i jest
nimi otumaniony. Lekarz ogląda go co dwa dni.
- Nie
odwiedzaj go na razie, bo sińce dopiero zaczynają ustępować. A
najbardziej dokucza mu brak zębów, ale dziąsła podobno goją się
przez dwa miesiące i dopiero wtedy będzie można pomyśleć o
jakimś mostku.
- A już wiadomo, kto i dlaczego go pobił?
- Tego pewnie się nie dowiemy. Jednak Kamil przypuszcza, że
napad zorganizował starszy brat chłopaka, z którym Kamil ostatnio
był w związku. Albo też został pobity zupełnie przypadkowo.
Polskie społeczeństwo jest skamieniałe, ciągle brak tolerancji.
- Kawa czy herbata?
- Herbata. Jak było nad morzem?
Dwie godziny przeleciały im jak z bicza strzelił! Marek
zachowywał się jak dobry kolega, przyjaciel. Dopiero przy
pożegnaniu Stefcia go zapytała, czy nadal ma ochotę pojechać do
Wierzbiny.
- Mam. Zdecydowanie tak. Ale może dopiero za
tydzień, jak Kamil się lepiej poczuje. Chwilowo mieszkam u niego,
gotuję mu kleiki, sprzątam i takie tam... Jeszcze chwila i będę
mógł zdawać egzamin na pielęgniarza!
- Może ugotuję coś
specjalnego dla Kamila.
- Dobrze. Coś bardzo miękkiego, bo
na te kleiki to on już patrzeć nie może.
- Z rana ugotuj
mu kisiel zgodnie z instrukcją na opakowaniu i wetrzyj do tego
jabłko.
- Na dużych oczkach, czy na tych średnich?
- Na dużych. Tylko wybierz jakieś smaczne, miękkie jabłko.
Najlepiej na straganie. A ja ugotuję ryż z jabłkami. On musi mieć
witaminy. Zajrzyj do mnie pod wieczór, tak już koło siódmej.
Będziecie mieć gorącą kolację, bo i ty pewnie zjesz z apetytem.
A kto zarządza teraz salonem?
- A któż by? Ja. I
najstarsza pracownica. Jakoś to we dwójkę ogarniamy. Pilnuję
papierów, a ona robi zakupy. Na razie wszystko gra. Klientek nie
brakuje, więc wszystko jakoś się kręci. A jeśli chodzi o
Wierzbinę, to naprawdę nie wiem, czy dam radę tak, jak ty chcesz,
bo wołają mnie do Warszawy na kilka dni i aż skóra mi cierpnie.
Ale Bagiński, ten lekarz, obiecał mi znaleźć dla Kamila jakąś
pielęgniarką emerytkę. Więc może się wszystko uda.
-
Coś tam wam będę gotować, jakieś naleśniki, czy coś... A może
i ta pielęgniarka z nudów coś ugotuje...
- Najważniejsze,
że Kamil z wolna zaczyna wracać do zdrowia, choć to długo potrwa.
A ja w miarę możliwości będę cię odwiedzać.
Na drugi
dzień była środa i Stefcia jak zwykle poszła na kurs. Tak jakoś
wyszło, że weszła dopiero na samym końcu, prelegent już się
witał z kursantami. Na tak nudnym wykładzie to jeszcze w życiu nie
była. Facet był zupełnie nieprzygotowany! Cały czas było „eee”
i „yyy”. Jeden z kursantów nie wytrzymał i po pierwszej
godzinie ciepnął z całą silą swoim zeszytem o blat stołu i
wyszedł. Po chwili to samo zrobił drugi.
- Panie, lepiej
zjeżdżaj pan do domu i wytrzeźwiej – powiedział następny,
wstając od stolika.
Przez salkę przeszedł szmer, większość
osób się śmiała. Wykładowca, cały w rumieńcach, usiłował coś
wyjaśnić, ale już nikt go nie słuchał i ludzie wychodzili z
pomieszczenia. Ktoś zawołał, by zadzwonił do swojej firmy i
poprosił o innego prelegenta, bo takiego pijanego stękania to nikt
nie będzie słuchał.
- Pan nie ma dla nas szacunku – z
oburzeniem powiedziała wyższa z kobiet.
W zasadzie nie
było gdzie iść, bo kawiarenka była jeszcze zamknięta. Całą
grupą stali pod budynkiem i większość paliła papierosy. Ryszard
też tam był, podszedł do Stefci i przywitał się całując ją w
rękę. Promieniał uśmiechem.
- Za ten tydzień schudłem
cztery kilogramy – szepnął jej do ucha.
- Wielkie brawa,
Rysiu – powiedziała, ale nie dodała, że w pierwszej kolejności
ubyło z niego wody, a nie sadełka, bo po co miała mężczyznę
dołować? - To wspaniale. Bardzo ci ciężko?
- Trochę, ale
daję radę. Moja żona jeszcze niczego nie zauważyła, tylko dziwi
ją to, że jem mniejsze porcje. A ja już zapinam pasek na inną
dziurkę.
Przyszła pracownica kawiarenki i po krótkiej
rozmowie z jednym z kursantów zaprosiła wszystkich do środka,
chociaż do otwarcia było jeszcze daleko. Ludzie rozsiedli przy
stolikach blisko lady, a pani z kawiarni natychmiast włączyła
ekspres do kawy. Na razie nie było jeszcze świeżych ciastek i
pączków.
Przy stoliku Stefci i Ryszarda usiadły dziś
obie panie. Ta wyższa miała na imię Monika, a druga Ilona. Obie
kazały mówić do siebie po imieniu. Przez chwilę cała czwórka
obgadywała wykładowcę. Później rozmowa zeszła na odchudzanie,
bo Ilona zauważyła, że Ryszard na twarzy jest wyraźnie
szczuplejszy.
- Córka mojej koleżanki bardzo przytyła w
czasie ciąży – opowiadała Monika. - I nie mogła na siebie
patrzeć w lustrze. Mimo, że karmiła dziecko piersią, zaczęła
się gwałtownie odchudzać. Powiedziała, że nie przestanie, aż
zmieści się w ubrania, które wcześniej nosiła. Kupowała sobie
kurczaki, gotowała pół i tylko te kurczaki jadła. Bez chleba.
Wyjadała warzywa z rosołu, ale nie było ich wiele. I bardzo szybko
schudła. Piła tylko przegotowaną wodę. Wprawdzie musiała wziąć
kilka miesięcy urlopu wychowawczego, jednak efekty i tak były
błyskawiczne. No i wróciła do wagi sprzed ciąży.
- Muszę
to przemyśleć – obiecał Ryszard.
- Nie bądź taki
kąpany w gorącej wodzie! Przecież nie byłeś w ciąży –
żartując, przestrzegała go Stefcia.
- Ale Rysio ma rację
– przyznała Ilona. - Żadna kobieta nie chce mieć wieloryba na
kanapie. Spaceruj dużo, a później pomyśl o siłowni.
-
Na razie odrzuć wszystkie smażeniny, a przede wszystkim sosy. To
one tak tuczą – dodała Monika.
- Bądźcie moim wsparcie,
miłe panie. Nawet jak ten kurs już się skończy. Takie rozmowy
bardzo mnie motywują – poprosił Ryszard. - Wy jesteście tak
cudownie szczupłe! Ja też chcę być taki!
- Zatem
zawiązujemy klub wspierania Rysia! - zaśmiała się Ilona
wyciągając rękę nad stolikiem i wszystkie panie połączyły
dłonie w uścisku. Ryszard przykrył je swoją dużą ręką.
- Świetnie. Będziemy spotykać się raz w tygodniu w jakiejś
kawiarni. Tylko ustalmy w której. A ty, Ryśku, przyprowadź swoją
żonę, aby wiedziała, że cię wspieramy, a nie zabieramy jej męża.
- Doskonały pomysł – zgodził się Ryszard. - Moja żona
też nie chce mieć wieloryba na kanapie!
Październik
początkowo był pogodny. Stefcia lubiła spacerować szeleszcząc
opadłymi liśćmi. Paweł dwukrotnie zabrał ją na spacer w takie
miejsca, gdzie tych liści było dużo.
- Niedługo przyjdą
deszcze i zamiast wielobarwnego dywanu będziemy mieć burą, mokrą
papkę. Cieszmy się złotą, polską jesienią dopóki jest to
możliwe – sugerował obejmując Stefcię i przytulając ją lekko
do siebie.
- Lubię ten zapach... A swoją drogą to dziwne,
że tak kiepsko naszym służbom idzie sprzątanie opadłych liści.
Wreszcie nadszedł taki weekend, że Stefcia mogła zabrać
Marka do Wierzbiny. Akurat pogoda już się psuła, na niebie wisiały
ciężkie, ciemne chmury. Pachniało deszczem, choć jeszcze nie
padało. Marek przywiózł dla babci okazały bukiet róż, a dla
Edwarda wyśmienity koniak. Piotrowi musiał wystarczyć uścisk
ręki. Babcia – jak to babcia - „przez żołądek do serca” -
podsuwała Markowi pod nos domowe smakołyki i wciągała go w
rozmowę, wypytując o wszystko co się dało. Natomiast Stefcia
poszła do sadu i razem z Piotrem zgrabiali ostatnie liści aż do
ciemnia. Marek nie wiedział, gdzie jest Stefcia i jakoś o to nie
zapytał babci. Oboje z Piotrem wrócili bardzo zmęczeni i
natychmiast poszli się umyć. Stefcia zeszłą na dół z mokrymi
włosami zawiniętymi w ręcznik.
- No, skończyliśmy –
cieszył się Piotr, dobierając do przekąsek.
- Zaraz wróci
Edward i wtedy podam gorącą kolację – obiecała babcia.
- A co robiliście? - zainteresował się Marek.
- Grabiliśmy
liście w sadzie.
- Dlaczego mnie nie zawołaliście?
- Masz nieodpowiednie obuwie – uśmiechnął się Piotrek.
- Jeśli z rana nie będzie padało, to zawieziesz mnie na cmentarz –
Stefcia zwróciła się do Marka. - A teraz idę pomóc przy kolacji.
- Zawiozę. Oczywiście, że zawiozę.
- I
zobaczysz trochę Wierzbiny.
- Kwiaty masz już przygotowane
– zapewnił Piotrek. - O, chyba już słyszę auto ojca.
Na kolację była przede wszystkim fasolka po bretońsku, ale też
inne pyszności. Marek jadł ze smakiem.
Stefcia rozpuściła
włosy i lekko je podsuszyła. Wyglądała zjawiskowo. Marek nigdy
nie widział jej w takich włosach i aż nie mógł się na nią
napatrzyć. Edward opowiadał co słychać u Beli, babcia znów
zadawała pytania, a jednocześnie pilnowała, by jedzącym niczego
nie brakowało. Później rozmowa zeszła na Kamila. Było też
trochę pytań o wspomnienia znad morza. Marek nie wiedział, że
Stefcia była tam w towarzystwie swego niby chłopaka i jego ojca.
Podnosił na dziewczynę zdumione oczy. Do herbaty i ciasta pito
alkohole, nawet babcia i Stefcia raczyły się nalewką, a panowie
pili koniak.
- Bardzo miła jest u państwa atmosfera –
powiedział przymilnie Marek, spoglądając na babcię i na Edwarda.
- Aż chce się tu być częstszym gościem.
- Serdecznie
zapraszamy – odpowiedziała babcia.
- O tak. Lubimy gości.
A jak jeszcze przywożą nam takie specjały... - podchwycił Piotr.
- Tyle, że mamy tu swoje zwyczaje i nie pozwalamy gościom wymigać
się od nich. Jutro pokażę ci kilka fajniejszych miejsc w
Wierzbinie. O ile nie będzie padać.
- Zwyczaje? Co masz na
myśli? - dopytywał się Marek.
- Na przykład niedzielną
mszę świętą. Babcia nikomu nie odpuszcza!
- Z tym nie ma
problemu. Chodzę do kościoła, gdy tylko mam czas – zapewnił
Marek.
- Przez religię to teraz nie wiadomo, czy moja
siostra jest panną, czy jednak wdową. - odpowiedział Piotr i na
prośbę Marka wdał się w zawiłe wyjaśnienia.
Marek
słuchał z uwagą.
- A ty kim się czujesz? - zwrócił się
do Stefci na koniec wywodów Piotra.
- Wdową –
zdecydowanie odpowiedziała Stefcia. - Piotr, nalej mi jeszcze
nalewki.
Piotr napełnił wszystkie kieliszki. Marek pił
ostrożnie, ale według Piotra Stefcia wypiła już dziś za dużo,
jednak nie skomentował tego. Bo ona dziś była jakaś dziwna, inna
niż zawsze. Może smutna, a może tylko zbyt poważna. Nie śmiała
się nawet z jego nowych dowcipów.
- Tak mi dałeś w kość
tym grabieniem, że zaraz idę do łóżka. Boli mnie każdy mięsień
i każda kosteczka – powiedziała do brata.
- Z radością
przyjdę cię utulić – zapewnił Marek błyskając wesoło
oczyma.
- I bardzo dobrze! Mnie też się coś od życia
należy, a nie tylko praca i praca – odpowiedziała Stefcia całkiem
serio, a ojciec od razu wpatrzył się nią groźnym okiem. - Tato,
dość już mam tego życia w celibacie, nie patrz tak na mnie. Nic
nie wiesz o moim życiu! Nawet tego, że moje małżeństwo nigdy nie
zostało skonsumowane! - niemal to wykrzyczała i natychmiast wstała
od stołu. Ojciec zachłysnął się herbatą, babcia spopielała i
odstawiła kieliszek trzęsącą się ręką. Piotr pozostał z
otwartymi ustami. Marek, z gonitwą myśli, siedział nieporuszony. A
Stefcia wyszła, nawet nie mówiąc dobranoc.
Atmosfera
wyraźnie się zważyła. Pierwszy oprzytomniał Piotr i zaczął
sprzątać ze stołu. Babcia, ciągle skamieniała, na razie nie
mogła się ruszyć. Marek rzucił się pomagać Piotrkowi, a ojciec
nalał sobie jeszcze jedną porcję koniaku. Gdy Marek przyszedł po
następną porcję naczyń, Edward wstał i podszedł do niego
blisko.
- Nie waż się jej skrzywdzić! Nigdy bym ci tego
nie wybaczył – powiedział takim tonem, że Marek aż się spocił.
W kuchni Piotr usiłował zachowywać się normalnie i
zwyczajnie rozmawiać. Dołączyła do nich babcia, pakowała
nieskończone resztki wędlin do pojemników i ustawiał w lodówce.
Piotrek mył naczynia. Marek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Dopił swój koniak i poszedł do Stefci.
Drzwi do jej
pokoju były na wpółotwarte. Październik był stosunkowo ciepły,
więc nie włączono jeszcze centralnego ogrzewania, a ciepło idące
z kominka ogrzewało cały dom, chętnie unosiło się do góry.
Stefcia siedziała na łóżku i szczotkowała włosy. Marek
zapukał.
- Wejdź, proszę.
- Jak się czujesz? -
zapytał siadając obok niej. Wyjął z jej rąk szczotkę i objął
ramiona dziewczyny. Przytuliła się do niego. Pomyślał, że chyba
jest trochę pijana.
Ale ona była tylko wściekła na
siebie za to, że się tak wyrwała z tym „nieskonsumowaniem”.
Tyle czasu trzymała się w ryzach, nikomu ani pary z buzi, a tu
nagle... Idiotka!
- Obiecałem, że utulę cię do snu. Włosy
są już suche. Możesz się położyć.
- Tak. Zaraz się
przebiorę/ Chcesz jakąś książkę do poduszki?
- Nie. I
tak nie mógłbym się skupić, mając ciebie tak blisko. Mam wyjść?
- Nie, to niepotrzebne. Możesz się odwrócić.
Rzecz po
rzeczy zdejmowała z siebie ubranie i układała od razu na oparciu
fotela. Całkiem naga nałożyła wreszcie koszulkę, odchyliła
narzutę, ale jej do końca nie zdjęła, i wsunęła się pod
kołdrę. Marek patrzył na to wszystko zachłannie i czuł znajome
mrowienie w podbrzuszu, a w uszach i skroniach gwałtownie szumiała
mu krew. Czy to wszystko było zaproszeniem?
Przekręcił nocną lampkę tak,
by rzucała jak najmniej światła, następnie otulił Stefcię
kołdrą. Położył się obok niej, tak jak stał – w spodniach i
białej koszuli. Jednak pozostał na wierzchu, na kołdrze.
Przytuliła się do niego ufnie.
- Możesz mi teraz zaśpiewać
kołysankę – powiedziała cichutko.
- Obawiam się, że
to przekracza moje możliwości...
Stefcia uniosła się
nieco i trochę niezgrabnie odsunęła mu z twarzy złociste włosy.
Były – jak zawsze – mięciutkie i puszyste.
- Kocham
twoje włosy. Nikt nie ma takich pięknych jak ty... Ale teraz będę
spała. Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
Znów wtuliła
się w niego. Teraz on przesunął delikatnie palcami po jej twarzy i
ucałował czoło. Jej głowa na jego ramieniu... Czy nie o tym
marzył? Słodki ciężar, który rozpalał go do białości... I ten
zapach... Uwielbiał to!
- Śpij mój słodki ptaszku.
Postaram się czuwać nad twoim snem.
Leżał i rozmyślał o
swoim życiu. W Anglii było mu stosunkowo łatwo, ale czort podkusił
i wywiało go aż do Stanów. A tu – STOP! Musiał się nieźle
rozpychać łokciami i ciągle udowadniać, że Polak potrafi.
Harował nawet po dwanaście godzin i wreszcie został prawdziwie
doceniony. Teraz już było łatwo. Mieszkał z dwoma kolegami z
Polski, bo tak było taniej. W zasadzie każdy z nich był wieczorami
umęczony, że już nie było siły na jakieś sprzeczki. Jeśli
czasem jakieś były to... o brudne naczynia w zlewie, bo zawsze
brakowało czasu. Później znalazł sobie małe jednopokojowe
mieszkanko (raczej rzadkość na amerykańskim rynku), lecz po jakimś
czasie samotność wieczorową porą stała się nieznośna. To był
ten czas, kiedy często dzwonił do Kamila. Od niego wiedział, co
dzieje się ze Stefcią, martwił się, że tak długo pozostaje w
żałobie, to nie było dla niej dobre! Prosił, aby Kamil nie
wspominał dziewczynie, że tak często o nią pyta, wręcz wypytuje
o drobiazgi. Wiedział, że do Stefci nie ma żadnych praw, tym
bardziej, że sam od czasu do czasu bywał z kobietami, ale z
założenia z żadną nie wiązał się na stałe. Jakoś tak
wychodziło, że trzy miesiące i przerwa, nawet nie zmiana, ale
przerwa. Nie zależało mu na tym, by mieć kogoś do łóżka, a
raczej na towarzyszce podróży, gdyż chciał poznać z grubsza
Stany, z kimś interesującym,
inteligentnym, ciekawym świata. Dwie z nich były Polkami, które
bardzo szybko się zamerykanizowały. W duchu się śmiał, że były
bardziej amerykańskie od starych mieszkańców.
A później
zachorował. Serce. Wtedy naprawdę się przestraszył. Nie chciał
umierać na amerykańskiej ziemi. Przeszedł dwie operacje i już
było dobrze. Prawie dobrze. Tęsknił za Polską, ale to choroba
zdopingowała go do powrotu. Z drugiej strony Stany go kusiły, bo
jednak pieniądze zarabiane tam były dużo większe. Aż przyszła
refleksja – po co mu tyle pieniędzy? Mógł wrócić do Polski i
swobodnie żyć. A kiedy już wrócił – znów go wciągnięto w
wir pracy. Miał już dość tych rozjazdów-wyjazdów. Chciał
pomieszkać we własnym domu. Nawet nudzić się przed telewizorem.
Poodnawiał stare znajomości. Odwiedzał kolegów, bawił się z ich
dziećmi. A jego dzieci? Też chciał mieć dzieci. To swoim chciał
kupować lody i czekoladę, uczyć jazdy rowerkiem, zabierać do zoo.
Rozglądał się za kobietą, ale na myśl przychodziła mu jedynie
Stefcia. Koledzy od czasu do czasu usiłowali nawet go wyswatać, ale
te kobiety... Zawsze coś im brakowało.
W pokoju zrobiło
się chłodno. Drzwi były zamknięte i nie szło już ciepło od
kominka. A może nawet kominek dawno wygasł. Stefcia odwróciła się
do niego tyłeczkiem i dalej twardo spała. Ostrożnie wstał i
poszedł do łazienki. Długo i starannie mył zęby, ale i tak
ciągle w ustach czuł niesmak po alkoholu. Rozluźnił pasek u
spodni i rozpiął mankiety koszuli. Nie wiedział, czy ma zostać,
czy jednak pójść do swego pokoju. Wahał się. W końcu poszedł
do swego pokoju i szybko się rozebrał, zostając jedynie w
bokserkach. Nie, to nie był dobry pomysł. Wyjął z torby świeżą
koszulkę i szybko ją ubrał. W całym domu było cicho. Dochodziła
druga w nocy. Położył się niemal szczękając zębami, ale szybko
pod kołdrą się rozgrzał. Pościel była wprawdzie wywietrzona,
jednak nie pachniała Stefcią.
Na szczęście szybko usnął.
Kiedy rano, już po prysznicu, zszedł na dół, w kuchni
przyjemnie pachniało kawą, a Stefcia stała przy desce do
prasowania. Na stole było pieczywo i półmisek z wędlinami oraz z
serem.
- Cześć! Jak ci się spało? - zapytał, całując
dziewczynę w policzek.
- Witaj. Coś mi się śniło – że
uciekasz ode mnie. Dlaczego uciekłeś?
- Niezbyt wygodnie
było mi w spodniach. No i nie chciałem podpaść twojemu tacie.
- O tak, to rozumiem. Bywa niesłychanie zasadniczy – Stefcia
zaśmiała się swobodnie. - Obsłużysz się sam, czy mam w czymś
pomóc?
- Dam radę. Tym bardziej, że wszystko już
przygotowane. - Chciał ją zapytać o wiele rzeczy, ale nie śmiał!
Nalał sobie kawę i usiadł przy stole.
- Jeszcze trzy
koszule mi zostały i będzie koniec. Ostatnio nawet Piotrek podrzuca
mi swoje, ale pyszczę na niego, niech się nie przyzwyczaja. Też ma
dwie rączki.
- A co tu tak pięknie pachnie?
-
Murzynek jest w piekarniku. Za pół godziny będzie dobry. Może
później jakieś ciasto z owocami zrobię. Na kolację na pewno
przyjdzie stryj Bela z żoną Basią. Być może i syn ich wpadnie,
Hubert. Bardzo się zakumplowali z Piotrem. Ale to dobrze, że tak
się w rodzinie trzymają. Hubert ma dwie siostry, które już
wyfrunęły z domu na swoje, więc on taki sierotka został. A Piotr
w zasadzie też nie ma za dużo czasu, bo praca i dziewczyna.
Niedługo powinno być wesele.
- A ty?
- Co: ja?
- Z kim byłaś nad morzem?
- Ty mi nie zadawaj takich
pytań! Nie chcę opowiadać o Pawle. I tak wszystko idzie ku
rozstaniu. Lepiej zadzwoń do Kamila i dowiedz się, jak się czuje
pod obcą opieką.
- Zadzwonię zaraz po śniadaniu. A o
której pojedziemy na cmentarz?
- Niedługo. W nocy trochę
padało, teraz się przejaśniło, ale za chwilę znów może spaść
deszcz. Dlatego nie będę zwlekać. Piotrek z ojcem pojechali na
giełdę, nie wiadomo, o której wrócą. Babcia jeszcze śpi.
- Już nie śpię. Podsłuchuję o czym rozmawiacie – odezwała
się babcia wchodząc do kuchni. - Stefciu, zrób mi herbaty, bo
jakoś nie najlepiej się czuję. W głowie mi się kręci. A co
wyście z tymi liśćmi zrobili?
- Popakowaliśmy wszystko do
worków. Piotrek je spali za jakiś czas. Nie chcieliśmy, aby
zmokły.
- Nie nadają się na kompost? - zdziwił się
Marek.
- Piotrek mówi, że raczej nie. A ja się na tym nie
znam.
- Zrobimy później ciasto drożdżowe ze śliwkami? -
zapytała babcia - Jest resztka węgierek.
- Tylko pod
warunkiem, że Marek to ciasto wyrobi.
- Ja nie umiem!
- Babcia wszystko ci powie. Chodzi jedynie o twoje chęci. I o
super męską siłę.
Zwyczajny sobotni ranek w Wierzbinie...
Dobrze, może nawet wyrobić ciasto, a co mu tam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz