niedziela, 23 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz.17.

 


STEFCIA Z WIERZBINY - tom III. - cz. 17. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 17.

A Stefcia natychmiast po powrocie podlała swoje kwiatki i namoczyła pranie. Potem zajęła się sprzątaniem, bo wszędzie pełno było kurzu. Od tych czynności oderwał ją dzwonek u drzwi – Marek. Ledwie się przywitali, a Stefcia zarzuciła go pytaniami o Kamila. Powiedział, że idzie ku lepszemu, ale do zdrowia jeszcze jest daleko, w moczu ciągle jest krew, z trudem porusza się po domu, w zasadzie tylko tyle co do łazienki. Cały czas przyjmuje leki przeciwbólowe i jest nimi otumaniony. Lekarz ogląda go co dwa dni.
- Nie odwiedzaj go na razie, bo sińce dopiero zaczynają ustępować. A najbardziej dokucza mu brak zębów, ale dziąsła podobno goją się przez dwa miesiące i dopiero wtedy będzie można pomyśleć o jakimś mostku.
- A już wiadomo, kto i dlaczego go pobił?
- Tego pewnie się nie dowiemy. Jednak Kamil przypuszcza, że napad zorganizował starszy brat chłopaka, z którym Kamil ostatnio był w związku. Albo też został pobity zupełnie przypadkowo. Polskie społeczeństwo jest skamieniałe, ciągle brak tolerancji.
- Kawa czy herbata?
- Herbata. Jak było nad morzem?
Dwie godziny przeleciały im jak z bicza strzelił! Marek zachowywał się jak dobry kolega, przyjaciel. Dopiero przy pożegnaniu Stefcia go zapytała, czy nadal ma ochotę pojechać do Wierzbiny.
- Mam. Zdecydowanie tak. Ale może dopiero za tydzień, jak Kamil się lepiej poczuje. Chwilowo mieszkam u niego, gotuję mu kleiki, sprzątam i takie tam... Jeszcze chwila i będę mógł zdawać egzamin na pielęgniarza!
- Może ugotuję coś specjalnego dla Kamila.
- Dobrze. Coś bardzo miękkiego, bo na te kleiki to on już patrzeć nie może.
- Z rana ugotuj mu kisiel zgodnie z instrukcją na opakowaniu i wetrzyj do tego jabłko.
- Na dużych oczkach, czy na tych średnich?
- Na dużych. Tylko wybierz jakieś smaczne, miękkie jabłko. Najlepiej na straganie. A ja ugotuję ryż z jabłkami. On musi mieć witaminy. Zajrzyj do mnie pod wieczór, tak już koło siódmej. Będziecie mieć gorącą kolację, bo i ty pewnie zjesz z apetytem. A kto zarządza teraz salonem?
- A któż by? Ja. I najstarsza pracownica. Jakoś to we dwójkę ogarniamy. Pilnuję papierów, a ona robi zakupy. Na razie wszystko gra. Klientek nie brakuje, więc wszystko jakoś się kręci. A jeśli chodzi o Wierzbinę, to naprawdę nie wiem, czy dam radę tak, jak ty chcesz, bo wołają mnie do Warszawy na kilka dni i aż skóra mi cierpnie. Ale Bagiński, ten lekarz, obiecał mi znaleźć dla Kamila jakąś pielęgniarką emerytkę. Więc może się wszystko uda.
- Coś tam wam będę gotować, jakieś naleśniki, czy coś... A może i ta pielęgniarka z nudów coś ugotuje...
- Najważniejsze, że Kamil z wolna zaczyna wracać do zdrowia, choć to długo potrwa. A ja w miarę możliwości będę cię odwiedzać.
Na drugi dzień była środa i Stefcia jak zwykle poszła na kurs. Tak jakoś wyszło, że weszła dopiero na samym końcu, prelegent już się witał z kursantami. Na tak nudnym wykładzie to jeszcze w życiu nie była. Facet był zupełnie nieprzygotowany! Cały czas było „eee” i „yyy”. Jeden z kursantów nie wytrzymał i po pierwszej godzinie ciepnął z całą silą swoim zeszytem o blat stołu i wyszedł. Po chwili to samo zrobił drugi.
- Panie, lepiej zjeżdżaj pan do domu i wytrzeźwiej – powiedział następny, wstając od stolika.
Przez salkę przeszedł szmer, większość osób się śmiała. Wykładowca, cały w rumieńcach, usiłował coś wyjaśnić, ale już nikt go nie słuchał i ludzie wychodzili z pomieszczenia. Ktoś zawołał, by zadzwonił do swojej firmy i poprosił o innego prelegenta, bo takiego pijanego stękania to nikt nie będzie słuchał.
- Pan nie ma dla nas szacunku – z oburzeniem powiedziała wyższa z kobiet.
W zasadzie nie było gdzie iść, bo kawiarenka była jeszcze zamknięta. Całą grupą stali pod budynkiem i większość paliła papierosy. Ryszard też tam był, podszedł do Stefci i przywitał się całując ją w rękę. Promieniał uśmiechem.
- Za ten tydzień schudłem cztery kilogramy – szepnął jej do ucha.
- Wielkie brawa, Rysiu – powiedziała, ale nie dodała, że w pierwszej kolejności ubyło z niego wody, a nie sadełka, bo po co miała mężczyznę dołować? - To wspaniale. Bardzo ci ciężko?
- Trochę, ale daję radę. Moja żona jeszcze niczego nie zauważyła, tylko dziwi ją to, że jem mniejsze porcje. A ja już zapinam pasek na inną dziurkę.
Przyszła pracownica kawiarenki i po krótkiej rozmowie z jednym z kursantów zaprosiła wszystkich do środka, chociaż do otwarcia było jeszcze daleko. Ludzie rozsiedli przy stolikach blisko lady, a pani z kawiarni natychmiast włączyła ekspres do kawy. Na razie nie było jeszcze świeżych ciastek i pączków.
Przy stoliku Stefci i Ryszarda usiadły dziś obie panie. Ta wyższa miała na imię Monika, a druga Ilona. Obie kazały mówić do siebie po imieniu. Przez chwilę cała czwórka obgadywała wykładowcę. Później rozmowa zeszła na odchudzanie, bo Ilona zauważyła, że Ryszard na twarzy jest wyraźnie szczuplejszy.
- Córka mojej koleżanki bardzo przytyła w czasie ciąży – opowiadała Monika. - I nie mogła na siebie patrzeć w lustrze. Mimo, że karmiła dziecko piersią, zaczęła się gwałtownie odchudzać. Powiedziała, że nie przestanie, aż zmieści się w ubrania, które wcześniej nosiła. Kupowała sobie kurczaki, gotowała pół i tylko te kurczaki jadła. Bez chleba. Wyjadała warzywa z rosołu, ale nie było ich wiele. I bardzo szybko schudła. Piła tylko przegotowaną wodę. Wprawdzie musiała wziąć kilka miesięcy urlopu wychowawczego, jednak efekty i tak były błyskawiczne. No i wróciła do wagi sprzed ciąży.
- Muszę to przemyśleć – obiecał Ryszard.
- Nie bądź taki kąpany w gorącej wodzie! Przecież nie byłeś w ciąży – żartując, przestrzegała go Stefcia.
- Ale Rysio ma rację – przyznała Ilona. - Żadna kobieta nie chce mieć wieloryba na kanapie. Spaceruj dużo, a później pomyśl o siłowni.
- Na razie odrzuć wszystkie smażeniny, a przede wszystkim sosy. To one tak tuczą – dodała Monika.
- Bądźcie moim wsparcie, miłe panie. Nawet jak ten kurs już się skończy. Takie rozmowy bardzo mnie motywują – poprosił Ryszard. - Wy jesteście tak cudownie szczupłe! Ja też chcę być taki!
- Zatem zawiązujemy klub wspierania Rysia! - zaśmiała się Ilona wyciągając rękę nad stolikiem i wszystkie panie połączyły dłonie w uścisku. Ryszard przykrył je swoją dużą ręką.
- Świetnie. Będziemy spotykać się raz w tygodniu w jakiejś kawiarni. Tylko ustalmy w której. A ty, Ryśku, przyprowadź swoją żonę, aby wiedziała, że cię wspieramy, a nie zabieramy jej męża.
- Doskonały pomysł – zgodził się Ryszard. - Moja żona też nie chce mieć wieloryba na kanapie!
Październik początkowo był pogodny. Stefcia lubiła spacerować szeleszcząc opadłymi liśćmi. Paweł dwukrotnie zabrał ją na spacer w takie miejsca, gdzie tych liści było dużo.
- Niedługo przyjdą deszcze i zamiast wielobarwnego dywanu będziemy mieć burą, mokrą papkę. Cieszmy się złotą, polską jesienią dopóki jest to możliwe – sugerował obejmując Stefcię i przytulając ją lekko do siebie.
- Lubię ten zapach... A swoją drogą to dziwne, że tak kiepsko naszym służbom idzie sprzątanie opadłych liści.
Wreszcie nadszedł taki weekend, że Stefcia mogła zabrać Marka do Wierzbiny. Akurat pogoda już się psuła, na niebie wisiały ciężkie, ciemne chmury. Pachniało deszczem, choć jeszcze nie padało. Marek przywiózł dla babci okazały bukiet róż, a dla Edwarda wyśmienity koniak. Piotrowi musiał wystarczyć uścisk ręki. Babcia – jak to babcia - „przez żołądek do serca” - podsuwała Markowi pod nos domowe smakołyki i wciągała go w rozmowę, wypytując o wszystko co się dało. Natomiast Stefcia poszła do sadu i razem z Piotrem zgrabiali ostatnie liści aż do ciemnia. Marek nie wiedział, gdzie jest Stefcia i jakoś o to nie zapytał babci. Oboje z Piotrem wrócili bardzo zmęczeni i natychmiast poszli się umyć. Stefcia zeszłą na dół z mokrymi włosami zawiniętymi w ręcznik.
- No, skończyliśmy – cieszył się Piotr, dobierając do przekąsek.
- Zaraz wróci Edward i wtedy podam gorącą kolację – obiecała babcia.
- A co robiliście? - zainteresował się Marek.
- Grabiliśmy liście w sadzie.
- Dlaczego mnie nie zawołaliście?
- Masz nieodpowiednie obuwie – uśmiechnął się Piotrek.
- Jeśli z rana nie będzie padało, to zawieziesz mnie na cmentarz – Stefcia zwróciła się do Marka. - A teraz idę pomóc przy kolacji.
- Zawiozę. Oczywiście, że zawiozę.
- I zobaczysz trochę Wierzbiny.
- Kwiaty masz już przygotowane – zapewnił Piotrek. - O, chyba już słyszę auto ojca.
Na kolację była przede wszystkim fasolka po bretońsku, ale też inne pyszności. Marek jadł ze smakiem.
Stefcia rozpuściła włosy i lekko je podsuszyła. Wyglądała zjawiskowo. Marek nigdy nie widział jej w takich włosach i aż nie mógł się na nią napatrzyć. Edward opowiadał co słychać u Beli, babcia znów zadawała pytania, a jednocześnie pilnowała, by jedzącym niczego nie brakowało. Później rozmowa zeszła na Kamila. Było też trochę pytań o wspomnienia znad morza. Marek nie wiedział, że Stefcia była tam w towarzystwie swego niby chłopaka i jego ojca. Podnosił na dziewczynę zdumione oczy. Do herbaty i ciasta pito alkohole, nawet babcia i Stefcia raczyły się nalewką, a panowie pili koniak.
- Bardzo miła jest u państwa atmosfera – powiedział przymilnie Marek, spoglądając na babcię i na Edwarda. - Aż chce się tu być częstszym gościem.
- Serdecznie zapraszamy – odpowiedziała babcia.
- O tak. Lubimy gości. A jak jeszcze przywożą nam takie specjały... - podchwycił Piotr. - Tyle, że mamy tu swoje zwyczaje i nie pozwalamy gościom wymigać się od nich. Jutro pokażę ci kilka fajniejszych miejsc w Wierzbinie. O ile nie będzie padać.
- Zwyczaje? Co masz na myśli? - dopytywał się Marek.
- Na przykład niedzielną mszę świętą. Babcia nikomu nie odpuszcza!
- Z tym nie ma problemu. Chodzę do kościoła, gdy tylko mam czas – zapewnił Marek.
- Przez religię to teraz nie wiadomo, czy moja siostra jest panną, czy jednak wdową. - odpowiedział Piotr i na prośbę Marka wdał się w zawiłe wyjaśnienia.
Marek słuchał z uwagą.
- A ty kim się czujesz? - zwrócił się do Stefci na koniec wywodów Piotra.
- Wdową – zdecydowanie odpowiedziała Stefcia. - Piotr, nalej mi jeszcze nalewki.
Piotr napełnił wszystkie kieliszki. Marek pił ostrożnie, ale według Piotra Stefcia wypiła już dziś za dużo, jednak nie skomentował tego. Bo ona dziś była jakaś dziwna, inna niż zawsze. Może smutna, a może tylko zbyt poważna. Nie śmiała się nawet z jego nowych dowcipów.
- Tak mi dałeś w kość tym grabieniem, że zaraz idę do łóżka. Boli mnie każdy mięsień i każda kosteczka – powiedziała do brata.
- Z radością przyjdę cię utulić – zapewnił Marek błyskając wesoło oczyma.
- I bardzo dobrze! Mnie też się coś od życia należy, a nie tylko praca i praca – odpowiedziała Stefcia całkiem serio, a ojciec od razu wpatrzył się nią groźnym okiem. - Tato, dość już mam tego życia w celibacie, nie patrz tak na mnie. Nic nie wiesz o moim życiu! Nawet tego, że moje małżeństwo nigdy nie zostało skonsumowane! - niemal to wykrzyczała i natychmiast wstała od stołu. Ojciec zachłysnął się herbatą, babcia spopielała i odstawiła kieliszek trzęsącą się ręką. Piotr pozostał z otwartymi ustami. Marek, z gonitwą myśli, siedział nieporuszony. A Stefcia wyszła, nawet nie mówiąc dobranoc.
Atmosfera wyraźnie się zważyła. Pierwszy oprzytomniał Piotr i zaczął sprzątać ze stołu. Babcia, ciągle skamieniała, na razie nie mogła się ruszyć. Marek rzucił się pomagać Piotrkowi, a ojciec nalał sobie jeszcze jedną porcję koniaku. Gdy Marek przyszedł po następną porcję naczyń, Edward wstał i podszedł do niego blisko.
- Nie waż się jej skrzywdzić! Nigdy bym ci tego nie wybaczył – powiedział takim tonem, że Marek aż się spocił.
W kuchni Piotr usiłował zachowywać się normalnie i zwyczajnie rozmawiać. Dołączyła do nich babcia, pakowała nieskończone resztki wędlin do pojemników i ustawiał w lodówce. Piotrek mył naczynia. Marek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Dopił swój koniak i poszedł do Stefci.
Drzwi do jej pokoju były na wpółotwarte. Październik był stosunkowo ciepły, więc nie włączono jeszcze centralnego ogrzewania, a ciepło idące z kominka ogrzewało cały dom, chętnie unosiło się do góry. Stefcia siedziała na łóżku i szczotkowała włosy. Marek zapukał.
- Wejdź, proszę.
- Jak się czujesz? - zapytał siadając obok niej. Wyjął z jej rąk szczotkę i objął ramiona dziewczyny. Przytuliła się do niego. Pomyślał, że chyba jest trochę pijana.
Ale ona była tylko wściekła na siebie za to, że się tak wyrwała z tym „nieskonsumowaniem”. Tyle czasu trzymała się w ryzach, nikomu ani pary z buzi, a tu nagle... Idiotka!
- Obiecałem, że utulę cię do snu. Włosy są już suche. Możesz się położyć.
- Tak. Zaraz się przebiorę/ Chcesz jakąś książkę do poduszki?
- Nie. I tak nie mógłbym się skupić, mając ciebie tak blisko. Mam wyjść?
- Nie, to niepotrzebne. Możesz się odwrócić.
Rzecz po rzeczy zdejmowała z siebie ubranie i układała od razu na oparciu fotela. Całkiem naga nałożyła wreszcie koszulkę, odchyliła narzutę, ale jej do końca nie zdjęła, i wsunęła się pod kołdrę. Marek patrzył na to wszystko zachłannie i czuł znajome mrowienie w podbrzuszu, a w uszach i skroniach gwałtownie szumiała mu krew. Czy to wszystko było zaproszeniem?

Przekręcił nocną lampkę tak, by rzucała jak najmniej światła, następnie otulił Stefcię kołdrą. Położył się obok niej, tak jak stał – w spodniach i białej koszuli. Jednak pozostał na wierzchu, na kołdrze. Przytuliła się do niego ufnie.
- Możesz mi teraz zaśpiewać kołysankę – powiedziała cichutko.
- Obawiam się, że to przekracza moje możliwości...
Stefcia uniosła się nieco i trochę niezgrabnie odsunęła mu z twarzy złociste włosy. Były – jak zawsze – mięciutkie i puszyste.
- Kocham twoje włosy. Nikt nie ma takich pięknych jak ty... Ale teraz będę spała. Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
Znów wtuliła się w niego. Teraz on przesunął delikatnie palcami po jej twarzy i ucałował czoło. Jej głowa na jego ramieniu... Czy nie o tym marzył? Słodki ciężar, który rozpalał go do białości... I ten zapach... Uwielbiał to!
- Śpij mój słodki ptaszku. Postaram się czuwać nad twoim snem.
Leżał i rozmyślał o swoim życiu. W Anglii było mu stosunkowo łatwo, ale czort podkusił i wywiało go aż do Stanów. A tu – STOP! Musiał się nieźle rozpychać łokciami i ciągle udowadniać, że Polak potrafi. Harował nawet po dwanaście godzin i wreszcie został prawdziwie doceniony. Teraz już było łatwo. Mieszkał z dwoma kolegami z Polski, bo tak było taniej. W zasadzie każdy z nich był wieczorami umęczony, że już nie było siły na jakieś sprzeczki. Jeśli czasem jakieś były to... o brudne naczynia w zlewie, bo zawsze brakowało czasu. Później znalazł sobie małe jednopokojowe mieszkanko (raczej rzadkość na amerykańskim rynku), lecz po jakimś czasie samotność wieczorową porą stała się nieznośna. To był ten czas, kiedy często dzwonił do Kamila. Od niego wiedział, co dzieje się ze Stefcią, martwił się, że tak długo pozostaje w żałobie, to nie było dla niej dobre! Prosił, aby Kamil nie wspominał dziewczynie, że tak często o nią pyta, wręcz wypytuje o drobiazgi. Wiedział, że do Stefci nie ma żadnych praw, tym bardziej, że sam od czasu do czasu bywał z kobietami, ale z założenia z żadną nie wiązał się na stałe. Jakoś tak wychodziło, że trzy miesiące i przerwa, nawet nie zmiana, ale przerwa. Nie zależało mu na tym, by mieć kogoś do łóżka, a raczej na towarzyszce podróży, gdyż chciał poznać z grubsza Stany, z kimś interesującym, inteligentnym, ciekawym świata. Dwie z nich były Polkami, które bardzo szybko się zamerykanizowały. W duchu się śmiał, że były bardziej amerykańskie od starych mieszkańców.
A później zachorował. Serce. Wtedy naprawdę się przestraszył. Nie chciał umierać na amerykańskiej ziemi. Przeszedł dwie operacje i już było dobrze. Prawie dobrze. Tęsknił za Polską, ale to choroba zdopingowała go do powrotu. Z drugiej strony Stany go kusiły, bo jednak pieniądze zarabiane tam były dużo większe. Aż przyszła refleksja – po co mu tyle pieniędzy? Mógł wrócić do Polski i swobodnie żyć. A kiedy już wrócił – znów go wciągnięto w wir pracy. Miał już dość tych rozjazdów-wyjazdów. Chciał pomieszkać we własnym domu. Nawet nudzić się przed telewizorem. Poodnawiał stare znajomości. Odwiedzał kolegów, bawił się z ich dziećmi. A jego dzieci? Też chciał mieć dzieci. To swoim chciał kupować lody i czekoladę, uczyć jazdy rowerkiem, zabierać do zoo. Rozglądał się za kobietą, ale na myśl przychodziła mu jedynie Stefcia. Koledzy od czasu do czasu usiłowali nawet go wyswatać, ale te kobiety... Zawsze coś im brakowało.
W pokoju zrobiło się chłodno. Drzwi były zamknięte i nie szło już ciepło od kominka. A może nawet kominek dawno wygasł. Stefcia odwróciła się do niego tyłeczkiem i dalej twardo spała. Ostrożnie wstał i poszedł do łazienki. Długo i starannie mył zęby, ale i tak ciągle w ustach czuł niesmak po alkoholu. Rozluźnił pasek u spodni i rozpiął mankiety koszuli. Nie wiedział, czy ma zostać, czy jednak pójść do swego pokoju. Wahał się. W końcu poszedł do swego pokoju i szybko się rozebrał, zostając jedynie w bokserkach. Nie, to nie był dobry pomysł. Wyjął z torby świeżą koszulkę i szybko ją ubrał. W całym domu było cicho. Dochodziła druga w nocy. Położył się niemal szczękając zębami, ale szybko pod kołdrą się rozgrzał. Pościel była wprawdzie wywietrzona, jednak nie pachniała Stefcią.
Na szczęście szybko usnął.
Kiedy rano, już po prysznicu, zszedł na dół, w kuchni przyjemnie pachniało kawą, a Stefcia stała przy desce do prasowania. Na stole było pieczywo i półmisek z wędlinami oraz z serem.
- Cześć! Jak ci się spało? - zapytał, całując dziewczynę w policzek.
- Witaj. Coś mi się śniło – że uciekasz ode mnie. Dlaczego uciekłeś?
- Niezbyt wygodnie było mi w spodniach. No i nie chciałem podpaść twojemu tacie.
- O tak, to rozumiem. Bywa niesłychanie zasadniczy – Stefcia zaśmiała się swobodnie. - Obsłużysz się sam, czy mam w czymś pomóc?
- Dam radę. Tym bardziej, że wszystko już przygotowane. - Chciał ją zapytać o wiele rzeczy, ale nie śmiał! Nalał sobie kawę i usiadł przy stole.
- Jeszcze trzy koszule mi zostały i będzie koniec. Ostatnio nawet Piotrek podrzuca mi swoje, ale pyszczę na niego, niech się nie przyzwyczaja. Też ma dwie rączki.
- A co tu tak pięknie pachnie?
- Murzynek jest w piekarniku. Za pół godziny będzie dobry. Może później jakieś ciasto z owocami zrobię. Na kolację na pewno przyjdzie stryj Bela z żoną Basią. Być może i syn ich wpadnie, Hubert. Bardzo się zakumplowali z Piotrem. Ale to dobrze, że tak się w rodzinie trzymają. Hubert ma dwie siostry, które już wyfrunęły z domu na swoje, więc on taki sierotka został. A Piotr w zasadzie też nie ma za dużo czasu, bo praca i dziewczyna. Niedługo powinno być wesele.
- A ty?
- Co: ja?
- Z kim byłaś nad morzem?
- Ty mi nie zadawaj takich pytań! Nie chcę opowiadać o Pawle. I tak wszystko idzie ku rozstaniu. Lepiej zadzwoń do Kamila i dowiedz się, jak się czuje pod obcą opieką.
- Zadzwonię zaraz po śniadaniu. A o której pojedziemy na cmentarz?
- Niedługo. W nocy trochę padało, teraz się przejaśniło, ale za chwilę znów może spaść deszcz. Dlatego nie będę zwlekać. Piotrek z ojcem pojechali na giełdę, nie wiadomo, o której wrócą. Babcia jeszcze śpi.
- Już nie śpię. Podsłuchuję o czym rozmawiacie – odezwała się babcia wchodząc do kuchni. - Stefciu, zrób mi herbaty, bo jakoś nie najlepiej się czuję. W głowie mi się kręci. A co wyście z tymi liśćmi zrobili?
- Popakowaliśmy wszystko do worków. Piotrek je spali za jakiś czas. Nie chcieliśmy, aby zmokły.
- Nie nadają się na kompost? - zdziwił się Marek.
- Piotrek mówi, że raczej nie. A ja się na tym nie znam.
- Zrobimy później ciasto drożdżowe ze śliwkami? - zapytała babcia - Jest resztka węgierek.
- Tylko pod warunkiem, że Marek to ciasto wyrobi.
- Ja nie umiem!
- Babcia wszystko ci powie. Chodzi jedynie o twoje chęci. I o super męską siłę.
Zwyczajny sobotni ranek w Wierzbinie...
Dobrze, może nawet wyrobić ciasto, a co mu tam!

Fot. malarstwo Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz