Cz. 14. - © Elżbieta Żukrowska
Paweł,
zgodnie z umową, czekał na nią na dworcu, a dokładniej na
peronie. Wpadła prosto w jego rozpostarte ramiona. Uniósł Stefcię
do góry i zakręcił kilka razy. Oboje promienieli! Po nocnej
podróży kuszetką Stefcia w zasadzie była wypoczęta. Paweł
powiedział, że mają pokoje aż w Jastrzębiej Górze, że po
drodze mają kupić drożdżówki na śniadanie i że ojciec bardzo
na Stefcię czeka. Pokoje są w domu niemal nad samym morzem, z okien
mają widok na Bałtyk. Gospodarze są mili i pozwolili trzymać auto
na podwórku, co dla Pawła było bardzo ważne.
- Co ty
masz w tej torbie? Przywiozłaś cegły? - zdumiał się podnosząc
bagaże Stefci.
- To tylko smakowite zaopatrzenie –
zaśmiała się Stefcia. - To trochę daleko... Myślałam, że
znajdziesz coś w Sopocie.
- Ktoś nam doradził, aby jechać
do Jastrzębiej Góry. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Na
piętrze są i inni wczasowicze, na szczęście jest tylko jedno
dziecko, pięcioletnia dziewczynka Lena. Jest bardzo grzeczna i
niehałaśliwa. Za opiekunów ma dziadków. Są tu już od początku
sierpnia. Mała jest opalona jak czekoladka. Wieczorami gramy z nią
w Piotrusia. Ślicznie rysuje. To chyba jej pasja.
- A jak
się czuje twój tato?
- Zaczął rozmawiać z ludźmi, a
temat pogrzebu jakoś samoistnie wyblakł. Mam wrażenie, że jest
dobrze, że nawet ciągle idzie ku lepszemu. Chodzimy na długie
spacery, odżywiamy się w przypadkowych barach, wiesz, takich
czynnych tylko w sezonie. Nie ma dużo wczasowiczów, więc i kolejki
nie są długie. Śniadania jemu w kuchni na dole, zazwyczaj
drożdżówki, czasem bułki z żółtym serem i pomidorami. Kawę
robimy sobie sami. Jest dobrze.
- Chyba się troszkę
opaliłeś.
- Minimalnie, bo słońce już nie jest ostre.
Jednego dnia nawet mieliśmy deszcz. Mamy na plaży takie „nasze”
miejsce ze skałkami, gdzie przesiadujemy długie godziny, gdy już
się nie chce nam chodzić. Tu są takie wspaniałe, zalesione jary.
Lubię tam chodzić, ale tato się męczy, więc nie mogę się tam
wspinać każdego dnia. Masz dobre buty do takiego chodzenia?
- Mam. Przywiozłeś je w moich bagażach.
- Tato strasznie
na mnie nakrzyczał, że nie umówiliśmy jakiegoś awaryjnego
spotkania. Zawsze mogło coś pójść źle...
- Na szczęście
nie poszło. Cieszmy się, że wszystko jest w porządku.
-
Moja kochana dziewczyna – Paweł wyciągnął do Stefci rękę.
Uścisnęła ją. - Bardzo już za tobą tęskniłem, ale może to i
dobrze, że byłem chwilę sam z tatą. Jemu to było potrzebne. Może
mnie też? Lecz chciałbym już jakoś poukładać swoje życie.
Zdecydowanie za długo jestem sam.
Stefcia nie
odpowiedziała, zamyśliła się. Ona też już zbyt długo była
sama. Marek...? Co mogła odpowiedzieć Markowi? I jak się
zachowywać względem Pawła? Wybór należał do niej. Nie miała
koło siebie babci, aby to przedyskutować. Ale czy faktycznie
opowiedziała by wszystko babci? Przecież przed nią, przed Stefcią,
są życiowe decyzje, wybory na całe życie, od nich tak dużo
zależy... Ciekawa była, ile razy Paweł się oświadczał, o ile w
ogóle się oświadczał. Jednak nie zapytała, bo takie pytanie on
mógł odebrać jako sugestię. Tymczasem ona nie wiedział, na kim
jej bardziej zależy. W pewnym sensie Marek był jej bliższy, bo go
znacznie dłużej znała i już wiedziała jaki jest w różnych
życiowych sytuacjach, szczególnie z opowiadań Kamila... O Pawle
ciągle wiedziała zbyt mało, tyci-tyci... To, że jej się podobał,
że jego pieszczoty ją oszałamiały – to jeszcze zbyt nie dość.
Ojciec Pawła – Ignacy Targosz – przechadzał się przed
pensjonatem.
- Już się nie mogłem na was doczekać –
powiedział witając się ze Stefcią.
A Stefcia ledwie
wysiadła poczuła inne, morskie powietrze.
Wkrótce potem
jedli śniadanie na dole w kuchni. Dołączyli do nich gospodarze –
Katarzyna i Jarosław Kowalczykowie, oraz ich (chyba) kuzynka, pani
Wiesia. Przywiezione przez Stefcię pierogi znalazły się w lodówce,
dobrze, że była duża. Powiedziała gospodyni, by korzystała z
przywiezionych pierogów, bo i tak nie mogły zbyt długo leżeć.
- Zatem w ramach wymiany ugotuję dla wszystkich zupę. Może być
kalafiorowa?
Stefcia zrobiła kawę w ekspresie i częstowała
śmietanką z kartonika. Gospodyni dołożyła swoje wiktuały, były
też drożdżówki kupione przez Pawła. Stefcia wypytywała
miejscowych o to, gdzie warto pojechać, co zwiedzić, gdzie
najlepiej iść na obiad i o podobne rzeczy. Pod koniec ich śniadania
na kawę przyszła czwórka innych pensjonariuszy. Większość
stołowała się w stołówkach domów wczasowych, a niektórzy –
tak jak Stefcia i dwaj panowie – miała wyżywienie we własnym
zakresie, by nie wiązać się godziną.
Ale po śniadaniu w
pierwszej kolejności Stefcia zarządziła spacer nad morzem.
Czuła ten morskie powiew i jak najszybciej chciała zobaczyć
morze. Tego dnia było spokojne i cicho szumiało. Za to mewy
krążyły, przeraźliwie piszcząc i krzycząc. Było tak pięknie,
że Stefci zaparło dech w piersiach! Na taki widok czekała! Stała
wpatrzona i nie mogła oderwać oczu. Paweł położył jej rękę na
ramionach i lekko ją przytulił.
- Ależ tu pięknie! -
jęknęła z zachwytem. - Boże! Jak ja lubię ten szum morza, to
morskie powietrze! Nawet mi mewy nie przeszkadzają.
Zdumiała obu panów tym, że zdjęła buty.
- Piasek jeszcze
jest zbyt zimny po nocy! - protestował Paweł.
- Ale takie
chodzenie boso bardzo dobrze wpływa na organizm. Odtruwa go. W
Wierzbinie też czasem chodzę boso, szczególnie, gdy jest dość
wysoka trawa, bo tak świeżo po skoszeniu to raczej nie. Dobrze jest
też przez kilkanaście sekund spacerować po świeżym śniegu.
- Jak to: odtruwa organizm? - dopytywał się Paweł.
-
Nie znam się na tym, ale słyszałam, że poprzez skórę stóp
pozbywamy się trucizn z organizmu. Może to tylko takie gadanie, nie
jestem pewna – nie miała czasu i chęci mu tłumaczyć. Weszła do
wody.
- Możesz nastąpić na jakieś szkło, metalowy
kapsel albo inne szkaradziejstwo...
- Oj tam, oj tam.
Lepiej nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. I oddychaj głęboko, bo w
Krakowie takiego powietrza nie ma. Jezu! I takie cudne kamyki. A ile
tu muszelek! - podniosła kilka i schowała do torebki.
Rozmawiali o bzdurkach, zatrzymywali się na chwilę, by patrzeć na
przepływający statek lub podziwiać mewy. Wypatrzyli kilku śmiałków
na paralotniach, jednak odległość była zbyt duża, by się dobrze
przyjrzeć. W pewnym momencie Stefcia zaczęła swoisty taniec wokół
panów. Obiegała ich tanecznym krokiem, to znów czyniła w pisaku
ślady takie, jak przy jeździe na nartach, ówdzie biegła tylko na
paluszkach. Wcale nie zwracała uwagi na ludzi! Paweł patrzył na
nią z zachwytem, ale nie przyłączył się do zabawy, może
dlatego, że był w butach. A Stefcia nie ustawała, aż po brak
tchu. Wtedy umyła nogi w morskiej wodzie, a Paweł zaniósł ją na
skałki, gdzie wytarła stopy papierowymi chusteczkami, nałożyła
skarpetki i buty.
- Ale to było świetne – zapewniła. -
Jutro ty też biegasz na bosaka!
- A powinienem?
-
Jasne! To pobudza krążenie, coś tam stymuluje i coś jeszcze, coś
jeszcze, ale nie pamiętam. Kiedyś tato zachęcał mnie do biegania
boso i tak mi zostało. Zdarza mi się nawet zimą wyskoczyć boso na
puszysty śnieg, ale tylko na kilkanaście sekund – powtóryła
wiadomość o śniegu.
- A później jesteś chora!
-
Właśnie nie. Śnieg w jakiś sposób hartuje nasz organizm. Nie
znam się na tym, ale jestem przekonana, że to jest dla mnie dobre.
Ludzi było niewiele, głównie spacerowiczów, nawet ktoś
był z psem, choć podobno psy nie miały wstępu na plażę. Dopiero
po dziesiątej plaża zaczęła się zapełniać, ale nadal byli to
spacerowicze. Po dwóch godzinach tą samą drogą Stefcia z panami
wróciła do pensjonatu. Pan Ignacy był zmęczony i chciał poleżeć.
A Paweł przykleił się do Stefci.
- Muszę się rozpakować,
wziąć prysznic, trochę odpocząć – powiedziała mu, chętna
zamknąć drzwi przed nosem.
Nie pozwolił na to.
-
Muszę koniecznie wziąć cię w ramiona. Bardzo za tobą tęskniłem.
Ale Stefcia przez oświadczyny Marka miała tysięczne
wątpliwości – nie wiedziała, jak ma się teraz zachowywać.
Który z mężczyzn był dla niej ważniejszy? Którego miała
wybrać? „Z tego wynika, że żadnego z nich nie kocham” -
stwierdziła w myślach. I jeszcze pomyślała, że w gruncie rzeczy
bardzo źle zrobiła przyjeżdżając z Pawłem nad morze. Lubiła go
i nie chciała z niego rezygnować. W takim razie co z Markiem? A
teraz słowa Pawła, jego pocałunki i delikatny dotyk – roztapiały
ją. „To tylko zmysły - mówiła sobie. Lepiej niech śpią.” A
jednak poddawała się jego ustom i muśnięciom rąk. Przytrzymywał
dziewczynę przy sobie, obejmował, ale Stefcia jednocześnie
wiedziała, że bardzo łatwo może się z tych objęć wyzwolić.
- Pawle, muszę wziąć prysznic i trochę odpocząć. I
koniecznie muszę się rozpakować.
- Dobrze. Przyjdę za
pół godziny, tylko nie zamykaj drzwi na klucz.
-
Czterdzieści minut – próbowała się targować.
-
Dwadzieścia pięć i ani minuty dłużej! - śmiał się do niej
radośnie.
Wyjmując z nesesera swoje ubrania stwierdziła z
zask, że wszystko jest stare i niemodne. Do tej pory jakoś nie
zwracała na to uwagi. Postanowiła kupić sobie coś nowego,
najlepiej od razu kilka rzeczy. Te ciuszki przypominały jej zawsze
Liama... Czas to zmienić. Już i tak myślała o nim niewiele,
najczęściej wieczorami, gdy była w pościeli. Albo w chwilach
dojmującej samotności... Wtedy wspomnienia stawały się wyjątkowo
intensywne. Chciała to zmienić. Marek i Paweł... Jednocześnie
wiedziała, że Liama zawsze będzie kochać. Nic się nie skończyło
z jego śmiercią. On zawsze będzie ten pierwszy. Przyjechała nad
morze, aby pooddychać innym powietrzem, dotlenić się, może też
odmienić swoje zwykle myślenie. Czasu było niewiele – tylko
tydzień. Lecz co ma powiedzieć Pawłowi, gdy za chwilę przyjdzie i
znów będzie robił wszystko, by się z nią kochać? A będzie –
co do tego nie miała wątpliwości... Jak mu powiedzieć, że chce w
nim mieć jedynie przyjaciela. Czy na pewno?
Nie, dość tego
myślenia! Położyła się, bo oczy same zaczęły się jej zamykać.
Paweł przyszedł po cichutku i od razu położył się obok
niej.
- Steniu moja najdroższa!
Był delikatny i
czuły. Nie śpieszył się. Czekał na tę chwilę, kiedy go
wreszcie obejmie i całym ciałem odpowie na jego pieszczoty. Panował
nad sobą, chociaż to przychodziło mu z coraz większym trudem.
Nigdy tak nie leżał obok Stefci... Jej zapach jak zwykle go
oszałamiał i podniecał. Wodził palcami po jej plecach, przesunął
ręką po biodrze, zaglądał w oczy, ustami leciuteńko dotykał jej
ust. A ona nadal nie wychodziła mu naprzeciw! Co robił nie tak?
Miał do niej tysiąc pytań, przede wszystkim to jedno – kochasz
mnie? Nie odważył się zadać żadnego – do czasu.
-
Dlaczego mnie nie chcesz?
Długo milczała, a on wstrzymywał
oddech.
- Chcę, ale nie tak, jak ty to sobie wyobrażasz.
Już ci mówiłam, że między nami nie może być seksu, a ty
uparcie do tego dążysz. Muszę panować nad sobą, nie mogę się
zapomnieć, ulec pokusie. Ty wiesz, że cię pragnę, nawet bardzo
pragnę. Ale to za mało. Nie mogę się zachłysnąć pożądaniem.
Pawle, muszę ci to powiedzieć, a to nie będzie miłe. Gdyby z
jakiegoś powodu doszło między nami do współżycia – już
więcej bym się z tobą nie spotkała. To by był koniec naszego
związku. I nie są to słowa rzucone na wiatr.
- Słyszę,
ale nie rozumiem cię – zesztywniał cały i lekko się od Stefci
odsunął. - Jakie są przyczyny? Co jest nie tak? I co mogę zrobić,
aby to zmienić?
Milczała wtulając się w jego ramiona.
Przygarnął ją w końcu do siebie, ale już nie całował. Leżał
milczący i nadal spięty.
- Dlaczego jesteś taka
skomplikowana? - zapytał po jakimś czasie. Chciał już wstać i
odejść do swego pokoju. Wyczuła to i rozluźniła swoje ręce.
- Bardzo żałuję, że się na mnie złościsz. Myślisz, że
jestem winna tej niezrozumiałej dla ciebie sytuacji. Ale tu nie ma
mojej winy. To wszystko jest niezależne ode mnie.
- Mam
ochotę krzyczeć, walić pięścią w stół, rozbić jakieś
naczynie albo krzesło... Dlaczego mnie tak dręczysz?
„To
ty mnie dręczysz, ale nie mogę ci nawet tego powiedzieć”.
- Idź już – powiedziała ze smutkiem. - Oboje musimy ochłonąć.
Wiedz, że jesteś mi bardzo bliski, ale to od ciebie zależy, jak
bliski i na jak długo pozostaniesz.
- Ja jestem prosty
chłop – powiedział wstając. - To wszystko, co mówisz, jest dla
mnie niezrozumiałe. Jestem ogłupiały i nie wiem, co mam dalej
robić.
„Kochaj mnie i mów mi o tym, może to mnie
zmieni, może to nam pomoże”.
- Prześpię się trochę. W
razie czego obudzisz mnie na obiad – powiedziała suchym, obcym,
nie znanym mu tonem.
Wrócił się od drzwi, pochylił nad
Stefcią. Patrzył dziewczynie głęboko w oczy. A później,
położywszy ręce na obu jej ramionach, pocałował mocno, długo,
głęboko, zuchwale...! I wyszedł.
Została oszołomiona. I
wstrząśnięta. I przerażona. Otarła ręką usta. Już wiedziała
– coś się skończyło. To nie był Paweł jakiego znała – to
był OBCY. Drżała z nerwów.
W zasadzie nie miała do niego
pretensji. Może właśnie pokazał swoją prawdziwą twarz? Nie była
pewna... On był tak wściekły, że mógł ją nawet zgwałcić.
Gdzie się podział ten układny, miły, grzeczny i tak bardzo czuły
Paweł? Tych kilka dni nad morzem mogło się okazać teraz męką. W
pewnym sensie sama do tego doprowadziła swoim uporem i
niezależnością. Nie miała zamiaru cofać się z tej drogi.
Przyszedł po nią przed obiadem. Siedziała w fotelu pod oknem i
przeglądała miejscową gazetę.
- O, chyba już jesteś
gotowa – powiedział, pochylając się nad dziewczyną i cmokając
ją w policzek. - Sorki. W chwilach złości chyba jestem trochę
nieobliczalny. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
Stefcia podniosła się i wyciągnęła rękę nie pozwalając na
więcej czułości. Nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Pawła.
Nie powiedziała także, że przyjęła przeprosiny.
-
Chodźmy na dól, o ile twój tato już tam poszedł – jej głos
był obojętny. Wzięła torebkę i tuż przed drzwiami zmieniła
obuwie. Jeszcze dwa razy „psiknęła” na siebie perfumami.
Uwielbiał ten zapach...
- Jakie masz plany na dzisiejsze
popołudnie? - zapytał gdy zamknęła drzwi na klucz.
-
Dostosuję się do was, bo nie mam żadnych.
- Może
zaczniemy od wycieczki na Hel?
- Jeśli tylko pan Ignacy się
zgodzi.
Od gospodarza, pana Jarosława Kowalczyka,
dowiedzieli się, że na górę latarni można będzie wejść
dopiero po godzinie piętnastej, ale można jechać wcześniej, bo
czasem są kolejki po bilety. Opowiedział o innych atrakcjach
półwyspu, ale – najważniejsze – zasugerował, by od jutra
zmienili rozkład dnia.
- Zwiedzajcie z rana, a godziny
południowe przeznaczcie na plażę. Ciągle jest sporo opalających
się osób. W tym roku wrzesień jest wyjątkowo ciepły, a
temperatura w Bałtyku czasem nawet ma ponad dwadzieścia stopni,
więc można się kąpać. Tylko już chyba nie ma ratowników.
Pojechali na Hel. Zwiedzali wszystko, co było można zwiedzić,
zachwycali się krajobrazami, a w szczególności samym morzem. Pan
Ignacy miał dość wspinaczek na szczyty latarni, stwierdził, że
to już nie na jego stare nogi, ale zachęcony przez syna był na
latarni na Helu i w Jastarni. Stefcia żałowała, że nie ma aparatu
fotograficznego, Paweł też nie miał, więc się obyło bez zdjęć.
Kolację zjedli w Rozewie, a później wrócili do siebie. Wieczorem
długo grali w karty w tysiąca z dziadkami Leny. Dziewczynka się
bardzo nudziła, rysowała coś klęcząc przy łóżku. Stefcia
przysiadła się do niej. W duchu stwierdziła, że mała jest
wyjątkowo brzydka. Miała szeroko rozstawione wielkie, wyłupiaste
oczy, częściowo zakryte okularami w fatalnych oprawkach, zupełnie
nie do twarzy. Jej długie, „mysie” włosy wymykały się z
warkoczy, tworząc potarganą aureolę. Nosek był zbyt duży i przy
tym garbaty, natomiast usta, zbyt grube, ciągle trochę otwarte,
sprawiały wrażenie, że jest niepełnosprawna umysłowo. I chyba
tak rzeczywiście było. Za to szczupłe, długie palce wyczarowywały
rysunek za rysunkiem, na których morze zdawało się rzeczywiście
szumieć. Lena nie lubiła kredek, większość jej prac pozostawała
szara. Według Stefci dziewczynka miała niewątpliwy talent. Okulary
nie przeszkadzały jej oddawać piękna morza. Za każdym razem to
morze było inne, co zdumiewało Stefcię. Babcia dziewczynki, Aniela
Zastawska, nie bardzo się wnuczką przejmowała. Zostawiała ją
samą sobie na długi czas, zajęta grą w karty. Była piękną,
elegancką kobietą, najwyraźniej bardzo skupioną na sobie. Dziadek
Radosław, zasuszony starszy pan w okularach o grubych szkłach,
częściej interesował się wnuczką, pytał, czy może chce herbatę
albo ciasteczko lub owoc. Czasem brał ją na kolana, a wtedy czule
przytulał, głaskał po główce i całował we włosy. Mała do
niego lgnęła, ale upominana przez babcię schodziła z kolan
dziadka.
- Masz jakąś lalkę? - zapytała ją Stefcia.
- Nie lubię lalek.
- Może jakieś zwierzątko?
- Mam misia Kubusia, ale on jest tylko do spania.
- A
dlaczego nie lubisz lalek?
- Babcia mówi, że lalki są dla
małych dzieci.
- A ty już jesteś duża?
- Tak.
Jestem bardzo duża. I bardzo grzeczna.
Pani Aniela zaczęła
zezować w ich stronę, więc Stefcia na wszelki wypadek przestała
wypytywać dziewczynkę, ale nadal obserwowała, jak powstają
kolejne obrazki. Jednocześnie z ciekawością obserwowała
grających. Pawłowi zdarzało się ze specjalnym zacięciem rzucać
karty na stół, szczególnie wtedy, gdy był pewien wygranej. Obaj
starsi panowie byli zdecydowanie spokojniejsi, a przy tym zdawali się
kartami bawić. Natomiast pani Aniela chwilami była mocno zirytowana
i nawet zgłaszała jakieś pretensje, choć o oszustwie ze strony
panów nie mogło być mowy. Jednakże cała ta zabawa generalnie
Stefcię nudziła i w końcu powiedziała ogólne dobranoc, chociaż
dopiero dochodziła dwudziesta pierwsza. Miała zamiar chwilę
poczytać, ale tylko chwilę, bo postanowiła każdego ranka chodzić
nad morze na tyle wcześnie, by oglądać wschód słońca. To
znaczyło, że powinna znaleźć się na brzegu już przed szóstą.
Pan Kowalczyk mówił, że tak wschody jak i zachody słońca są
najpiękniejsze wtedy, gdy na niebie jest troszkę chmurek.
-
My z Karolem tak zawsze chodzimy, o ile w ogóle idziemy nad morze –
przytaknęła pani Wiesia.
W jakiś czas potem Stefcia
dowiedziała się, że pani Wiesia pracuje w sklepie mięsnym na
różne zmiany, a jej narzeczony jest kaleką bez nogi. Opiekowała
się nim i dlatego całymi dniami nie było jej w domu.
Stefcia już usypiała, gdy poruszyła się klamka w drzwiach, a
następnie ktoś (Paweł) delikatnie zapukał. Nie odpowiedziała, bo
nie chciała żadnego nocnego gościa. Na szczęście nie powtórzył
pukania, słyszała jego ostrożne kroki, gdy odchodził. Ale i tak
wybił Stefcię ze snu i znów zaczęła rozmyślać o swojej
sytuacji. Miała dwóch adoratorów, a z żadnego nie była
zadowolona. Pawła w pewnym sensie zaczęła się bać – była
przekonana, że mógłby posunąć się do gwałtu. Marek? On też
bardziej myślał o sobie niż o potrzebach Stefci. A nie ma drugiego
Liama, dla którego ona, Steffi, byłaby najważniejsza. Nigdy na
kogoś takiego nie trafi, nie ma co się łudzić. Jeśli chce mieć
dziecko – nie może pozwolić sobie na odkładanie decyzji o
zamęściu. Dziecko wciąż było priorytetem.
Następne dni
ułożyły się w pewien schemat. Stefcia każdego dnia oglądała
wschód słońca. Wracając kupowała drożdżówki i inne wypieki,
które od razu zanosiła do kuchni. Pani Kasia Kowalczyk już
wiedziała, że bułki są dla wszystkich. Następnie Stefcia brała
prysznic i ubierała się wyjściowo, stosownie do pogody. Podczas
pobytu nad morzem jeden dzień tylko był deszczowy, a reszta
przyjemnie słoneczna. Jednakże ranki były już chłodne, powietrze
rześkie, dopiero po jedenastej bywało nawet upalnie. Pan Jarosław
mówił, że jest cieplej niż w sierpniu. Bałtyk też był ciepły
i każdego dnia w południe całkiem sporo osób się kąpało.
Po śniadaniu jechali we troje na wycieczkę. Dwa razy pojechał z
nimi pan Jarosław, aby pokazać im specjalne atrakcje. Za drugim
razem wrócili z dużą porcją wędzonych ryb.
Paweł swoje
emocje trzymał na wodzy. Nie był natrętny. Ale też Stefcia robiła
wszystko, by nie być z nim sam na sam. Na plaży pozwalała się
obejmować, żartowała, jednak w dużej mierze skupiała się na
ojcu Pawła, wciągała go w rozmowę, gdyż szczególnie polubiła
jego wojenne opowieści. Kiedy wieczorami zasiadali w Stefci pokoju z
herbatą nawet nie rwał się do kart. Może nie był specjalnym
mówcą, lecz przy Stefci się rozkręcał, bo czuł w niej uważnego
słuchacza.
W deszczowy dzień pojechali na zwiedzania
Gdańska. Na szczęście deszcz ledwie mżył, jednak nie można było
usiąść w przykawiarnianych ogródkach. Zwiedzanie – zwiedzaniem,
ale Stefcia nie chciała zrezygnować ze sklepów. Wszędzie były
kolejki, na szczęście udało się jej kupić kilka ciuszków, a
nawet trzy materiały na nowe, jesienne sukienki. Panowie też coś
tam sobie kupili, podobno pamiątki dla dzieciaków. W drodze
powrotnej zjedli obiad w przydrożnej restauracji (ogromne schabowe,
za którymi obaj panowie już tęsknili) i wrócili do pensjonatu w
różowych humorach. Pan Ignacy obiecał Zastawskim, że dziś z nimi
zagra, za to Paweł chciał więcej czasu spędzić ze Stefcią. Miał
wrażenie (i słusznie), że dziewczyna mu umyka.
Przyszedł
do jej pokoju z kubkami gorącej herbaty.
- Chyba w sam raz
na deszczowe popołudnie, jak myślisz?
Stefcia poczuła na
plecach dreszczyk emocji.
c.d.n.
fot. Wojciech Żukrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz