niedziela, 9 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.14.


Cz. 14. - © Elżbieta Żukrowska

Paweł, zgodnie z umową, czekał na nią na dworcu, a dokładniej na peronie. Wpadła prosto w jego rozpostarte ramiona. Uniósł Stefcię do góry i zakręcił kilka razy. Oboje promienieli! Po nocnej podróży kuszetką Stefcia w zasadzie była wypoczęta. Paweł powiedział, że mają pokoje aż w Jastrzębiej Górze, że po drodze mają kupić drożdżówki na śniadanie i że ojciec bardzo na Stefcię czeka. Pokoje są w domu niemal nad samym morzem, z okien mają widok na Bałtyk. Gospodarze są mili i pozwolili trzymać auto na podwórku, co dla Pawła było bardzo ważne.
- Co ty masz w tej torbie? Przywiozłaś cegły? - zdumiał się podnosząc bagaże Stefci.
- To tylko smakowite zaopatrzenie – zaśmiała się Stefcia. - To trochę daleko... Myślałam, że znajdziesz coś w Sopocie.
- Ktoś nam doradził, aby jechać do Jastrzębiej Góry. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Na piętrze są i inni wczasowicze, na szczęście jest tylko jedno dziecko, pięcioletnia dziewczynka Lena. Jest bardzo grzeczna i niehałaśliwa. Za opiekunów ma dziadków. Są tu już od początku sierpnia. Mała jest opalona jak czekoladka. Wieczorami gramy z nią w Piotrusia. Ślicznie rysuje. To chyba jej pasja.
- A jak się czuje twój tato?
- Zaczął rozmawiać z ludźmi, a temat pogrzebu jakoś samoistnie wyblakł. Mam wrażenie, że jest dobrze, że nawet ciągle idzie ku lepszemu. Chodzimy na długie spacery, odżywiamy się w przypadkowych barach, wiesz, takich czynnych tylko w sezonie. Nie ma dużo wczasowiczów, więc i kolejki nie są długie. Śniadania jemu w kuchni na dole, zazwyczaj drożdżówki, czasem bułki z żółtym serem i pomidorami. Kawę robimy sobie sami. Jest dobrze.
- Chyba się troszkę opaliłeś.
- Minimalnie, bo słońce już nie jest ostre. Jednego dnia nawet mieliśmy deszcz. Mamy na plaży takie „nasze” miejsce ze skałkami, gdzie przesiadujemy długie godziny, gdy już się nie chce nam chodzić. Tu są takie wspaniałe, zalesione jary. Lubię tam chodzić, ale tato się męczy, więc nie mogę się tam wspinać każdego dnia. Masz dobre buty do takiego chodzenia?
- Mam. Przywiozłeś je w moich bagażach.
- Tato strasznie na mnie nakrzyczał, że nie umówiliśmy jakiegoś awaryjnego spotkania. Zawsze mogło coś pójść źle...
- Na szczęście nie poszło. Cieszmy się, że wszystko jest w porządku.
- Moja kochana dziewczyna – Paweł wyciągnął do Stefci rękę. Uścisnęła ją. - Bardzo już za tobą tęskniłem, ale może to i dobrze, że byłem chwilę sam z tatą. Jemu to było potrzebne. Może mnie też? Lecz chciałbym już jakoś poukładać swoje życie. Zdecydowanie za długo jestem sam.
Stefcia nie odpowiedziała, zamyśliła się. Ona też już zbyt długo była sama. Marek...? Co mogła odpowiedzieć Markowi? I jak się zachowywać względem Pawła? Wybór należał do niej. Nie miała koło siebie babci, aby to przedyskutować. Ale czy faktycznie opowiedziała by wszystko babci? Przecież przed nią, przed Stefcią, są życiowe decyzje, wybory na całe życie, od nich tak dużo zależy... Ciekawa była, ile razy Paweł się oświadczał, o ile w ogóle się oświadczał. Jednak nie zapytała, bo takie pytanie on mógł odebrać jako sugestię. Tymczasem ona nie wiedział, na kim jej bardziej zależy. W pewnym sensie Marek był jej bliższy, bo go znacznie dłużej znała i już wiedziała jaki jest w różnych życiowych sytuacjach, szczególnie z opowiadań Kamila... O Pawle ciągle wiedziała zbyt mało, tyci-tyci... To, że jej się podobał, że jego pieszczoty ją oszałamiały – to jeszcze zbyt nie dość.
Ojciec Pawła – Ignacy Targosz – przechadzał się przed pensjonatem.
- Już się nie mogłem na was doczekać – powiedział witając się ze Stefcią.
A Stefcia ledwie wysiadła poczuła inne, morskie powietrze.
Wkrótce potem jedli śniadanie na dole w kuchni. Dołączyli do nich gospodarze – Katarzyna i Jarosław Kowalczykowie, oraz ich (chyba) kuzynka, pani Wiesia. Przywiezione przez Stefcię pierogi znalazły się w lodówce, dobrze, że była duża. Powiedziała gospodyni, by korzystała z przywiezionych pierogów, bo i tak nie mogły zbyt długo leżeć.
- Zatem w ramach wymiany ugotuję dla wszystkich zupę. Może być kalafiorowa?
Stefcia zrobiła kawę w ekspresie i częstowała śmietanką z kartonika. Gospodyni dołożyła swoje wiktuały, były też drożdżówki kupione przez Pawła. Stefcia wypytywała miejscowych o to, gdzie warto pojechać, co zwiedzić, gdzie najlepiej iść na obiad i o podobne rzeczy. Pod koniec ich śniadania na kawę przyszła czwórka innych pensjonariuszy. Większość stołowała się w stołówkach domów wczasowych, a niektórzy – tak jak Stefcia i dwaj panowie – miała wyżywienie we własnym zakresie, by nie wiązać się godziną.
Ale po śniadaniu w pierwszej kolejności Stefcia zarządziła spacer nad morzem.
Czuła ten morskie powiew i jak najszybciej chciała zobaczyć morze. Tego dnia było spokojne i cicho szumiało. Za to mewy krążyły, przeraźliwie piszcząc i krzycząc. Było tak pięknie, że Stefci zaparło dech w piersiach! Na taki widok czekała! Stała wpatrzona i nie mogła oderwać oczu. Paweł położył jej rękę na ramionach i lekko ją przytulił.
- Ależ tu pięknie! - jęknęła z zachwytem. - Boże! Jak ja lubię ten szum morza, to morskie powietrze! Nawet mi mewy nie przeszkadzają.
Zdumiała obu panów tym, że zdjęła buty.
- Piasek jeszcze jest zbyt zimny po nocy! - protestował Paweł.
- Ale takie chodzenie boso bardzo dobrze wpływa na organizm. Odtruwa go. W Wierzbinie też czasem chodzę boso, szczególnie, gdy jest dość wysoka trawa, bo tak świeżo po skoszeniu to raczej nie. Dobrze jest też przez kilkanaście sekund spacerować po świeżym śniegu.
- Jak to: odtruwa organizm? - dopytywał się Paweł.
- Nie znam się na tym, ale słyszałam, że poprzez skórę stóp pozbywamy się trucizn z organizmu. Może to tylko takie gadanie, nie jestem pewna – nie miała czasu i chęci mu tłumaczyć. Weszła do wody.
- Możesz nastąpić na jakieś szkło, metalowy kapsel albo inne szkaradziejstwo...
- Oj tam, oj tam. Lepiej nie kracz, bo jeszcze wykraczesz. I oddychaj głęboko, bo w Krakowie takiego powietrza nie ma. Jezu! I takie cudne kamyki. A ile tu muszelek! - podniosła kilka i schowała do torebki.
Rozmawiali o bzdurkach, zatrzymywali się na chwilę, by patrzeć na przepływający statek lub podziwiać mewy. Wypatrzyli kilku śmiałków na paralotniach, jednak odległość była zbyt duża, by się dobrze przyjrzeć. W pewnym momencie Stefcia zaczęła swoisty taniec wokół panów. Obiegała ich tanecznym krokiem, to znów czyniła w pisaku ślady takie, jak przy jeździe na nartach, ówdzie biegła tylko na paluszkach. Wcale nie zwracała uwagi na ludzi! Paweł patrzył na nią z zachwytem, ale nie przyłączył się do zabawy, może dlatego, że był w butach. A Stefcia nie ustawała, aż po brak tchu. Wtedy umyła nogi w morskiej wodzie, a Paweł zaniósł ją na skałki, gdzie wytarła stopy papierowymi chusteczkami, nałożyła skarpetki i buty.
- Ale to było świetne – zapewniła. - Jutro ty też biegasz na bosaka!
- A powinienem?
- Jasne! To pobudza krążenie, coś tam stymuluje i coś jeszcze, coś jeszcze, ale nie pamiętam. Kiedyś tato zachęcał mnie do biegania boso i tak mi zostało. Zdarza mi się nawet zimą wyskoczyć boso na puszysty śnieg, ale tylko na kilkanaście sekund – powtóryła wiadomość o śniegu.
- A później jesteś chora!
- Właśnie nie. Śnieg w jakiś sposób hartuje nasz organizm. Nie znam się na tym, ale jestem przekonana, że to jest dla mnie dobre.
Ludzi było niewiele, głównie spacerowiczów, nawet ktoś był z psem, choć podobno psy nie miały wstępu na plażę. Dopiero po dziesiątej plaża zaczęła się zapełniać, ale nadal byli to spacerowicze. Po dwóch godzinach tą samą drogą Stefcia z panami wróciła do pensjonatu. Pan Ignacy był zmęczony i chciał poleżeć. A Paweł przykleił się do Stefci.
- Muszę się rozpakować, wziąć prysznic, trochę odpocząć – powiedziała mu, chętna zamknąć drzwi przed nosem.

Nie pozwolił na to.
- Muszę koniecznie wziąć cię w ramiona. Bardzo za tobą tęskniłem.
Ale Stefcia przez oświadczyny Marka miała tysięczne wątpliwości – nie wiedziała, jak ma się teraz zachowywać. Który z mężczyzn był dla niej ważniejszy? Którego miała wybrać? „Z tego wynika, że żadnego z nich nie kocham” - stwierdziła w myślach. I jeszcze pomyślała, że w gruncie rzeczy bardzo źle zrobiła przyjeżdżając z Pawłem nad morze. Lubiła go i nie chciała z niego rezygnować. W takim razie co z Markiem? A teraz słowa Pawła, jego pocałunki i delikatny dotyk – roztapiały ją. „To tylko zmysły - mówiła sobie. Lepiej niech śpią.” A jednak poddawała się jego ustom i muśnięciom rąk. Przytrzymywał dziewczynę przy sobie, obejmował, ale Stefcia jednocześnie wiedziała, że bardzo łatwo może się z tych objęć wyzwolić.
- Pawle, muszę wziąć prysznic i trochę odpocząć. I koniecznie muszę się rozpakować.
- Dobrze. Przyjdę za pół godziny, tylko nie zamykaj drzwi na klucz.
- Czterdzieści minut – próbowała się targować.
- Dwadzieścia pięć i ani minuty dłużej! - śmiał się do niej radośnie.
Wyjmując z nesesera swoje ubrania stwierdziła z zask, że wszystko jest stare i niemodne. Do tej pory jakoś nie zwracała na to uwagi. Postanowiła kupić sobie coś nowego, najlepiej od razu kilka rzeczy. Te ciuszki przypominały jej zawsze Liama... Czas to zmienić. Już i tak myślała o nim niewiele, najczęściej wieczorami, gdy była w pościeli. Albo w chwilach dojmującej samotności... Wtedy wspomnienia stawały się wyjątkowo intensywne. Chciała to zmienić. Marek i Paweł... Jednocześnie wiedziała, że Liama zawsze będzie kochać. Nic się nie skończyło z jego śmiercią. On zawsze będzie ten pierwszy. Przyjechała nad morze, aby pooddychać innym powietrzem, dotlenić się, może też odmienić swoje zwykle myślenie. Czasu było niewiele – tylko tydzień. Lecz co ma powiedzieć Pawłowi, gdy za chwilę przyjdzie i znów będzie robił wszystko, by się z nią kochać? A będzie – co do tego nie miała wątpliwości... Jak mu powiedzieć, że chce w nim mieć jedynie przyjaciela. Czy na pewno?
Nie, dość tego myślenia! Położyła się, bo oczy same zaczęły się jej zamykać.
Paweł przyszedł po cichutku i od razu położył się obok niej.
- Steniu moja najdroższa!
Był delikatny i czuły. Nie śpieszył się. Czekał na tę chwilę, kiedy go wreszcie obejmie i całym ciałem odpowie na jego pieszczoty. Panował nad sobą, chociaż to przychodziło mu z coraz większym trudem. Nigdy tak nie leżał obok Stefci... Jej zapach jak zwykle go oszałamiał i podniecał. Wodził palcami po jej plecach, przesunął ręką po biodrze, zaglądał w oczy, ustami leciuteńko dotykał jej ust. A ona nadal nie wychodziła mu naprzeciw! Co robił nie tak? Miał do niej tysiąc pytań, przede wszystkim to jedno – kochasz mnie? Nie odważył się zadać żadnego – do czasu.
- Dlaczego mnie nie chcesz?
Długo milczała, a on wstrzymywał oddech.
- Chcę, ale nie tak, jak ty to sobie wyobrażasz. Już ci mówiłam, że między nami nie może być seksu, a ty uparcie do tego dążysz. Muszę panować nad sobą, nie mogę się zapomnieć, ulec pokusie. Ty wiesz, że cię pragnę, nawet bardzo pragnę. Ale to za mało. Nie mogę się zachłysnąć pożądaniem. Pawle, muszę ci to powiedzieć, a to nie będzie miłe. Gdyby z jakiegoś powodu doszło między nami do współżycia – już więcej bym się z tobą nie spotkała. To by był koniec naszego związku. I nie są to słowa rzucone na wiatr.
- Słyszę, ale nie rozumiem cię – zesztywniał cały i lekko się od Stefci odsunął. - Jakie są przyczyny? Co jest nie tak? I co mogę zrobić, aby to zmienić?
Milczała wtulając się w jego ramiona. Przygarnął ją w końcu do siebie, ale już nie całował. Leżał milczący i nadal spięty.
- Dlaczego jesteś taka skomplikowana? - zapytał po jakimś czasie. Chciał już wstać i odejść do swego pokoju. Wyczuła to i rozluźniła swoje ręce.
- Bardzo żałuję, że się na mnie złościsz. Myślisz, że jestem winna tej niezrozumiałej dla ciebie sytuacji. Ale tu nie ma mojej winy. To wszystko jest niezależne ode mnie.
- Mam ochotę krzyczeć, walić pięścią w stół, rozbić jakieś naczynie albo krzesło... Dlaczego mnie tak dręczysz?
„To ty mnie dręczysz, ale nie mogę ci nawet tego powiedzieć”.
- Idź już – powiedziała ze smutkiem. - Oboje musimy ochłonąć. Wiedz, że jesteś mi bardzo bliski, ale to od ciebie zależy, jak bliski i na jak długo pozostaniesz.
- Ja jestem prosty chłop – powiedział wstając. - To wszystko, co mówisz, jest dla mnie niezrozumiałe. Jestem ogłupiały i nie wiem, co mam dalej robić.
„Kochaj mnie i mów mi o tym, może to mnie zmieni, może to nam pomoże”.
- Prześpię się trochę. W razie czego obudzisz mnie na obiad – powiedziała suchym, obcym, nie znanym mu tonem.
Wrócił się od drzwi, pochylił nad Stefcią. Patrzył dziewczynie głęboko w oczy. A później, położywszy ręce na obu jej ramionach, pocałował mocno, długo, głęboko, zuchwale...! I wyszedł.
Została oszołomiona. I wstrząśnięta. I przerażona. Otarła ręką usta. Już wiedziała – coś się skończyło. To nie był Paweł jakiego znała – to był OBCY. Drżała z nerwów.
W zasadzie nie miała do niego pretensji. Może właśnie pokazał swoją prawdziwą twarz? Nie była pewna... On był tak wściekły, że mógł ją nawet zgwałcić. Gdzie się podział ten układny, miły, grzeczny i tak bardzo czuły Paweł? Tych kilka dni nad morzem mogło się okazać teraz męką. W pewnym sensie sama do tego doprowadziła swoim uporem i niezależnością. Nie miała zamiaru cofać się z tej drogi.
Przyszedł po nią przed obiadem. Siedziała w fotelu pod oknem i przeglądała miejscową gazetę.
- O, chyba już jesteś gotowa – powiedział, pochylając się nad dziewczyną i cmokając ją w policzek. - Sorki. W chwilach złości chyba jestem trochę nieobliczalny. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
Stefcia podniosła się i wyciągnęła rękę nie pozwalając na więcej czułości. Nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Pawła. Nie powiedziała także, że przyjęła przeprosiny.
- Chodźmy na dól, o ile twój tato już tam poszedł – jej głos był obojętny. Wzięła torebkę i tuż przed drzwiami zmieniła obuwie. Jeszcze dwa razy „psiknęła” na siebie perfumami. Uwielbiał ten zapach...
- Jakie masz plany na dzisiejsze popołudnie? - zapytał gdy zamknęła drzwi na klucz.
- Dostosuję się do was, bo nie mam żadnych.
- Może zaczniemy od wycieczki na Hel?
- Jeśli tylko pan Ignacy się zgodzi.
Od gospodarza, pana Jarosława Kowalczyka, dowiedzieli się, że na górę latarni można będzie wejść dopiero po godzinie piętnastej, ale można jechać wcześniej, bo czasem są kolejki po bilety. Opowiedział o innych atrakcjach półwyspu, ale – najważniejsze – zasugerował, by od jutra zmienili rozkład dnia.
- Zwiedzajcie z rana, a godziny południowe przeznaczcie na plażę. Ciągle jest sporo opalających się osób. W tym roku wrzesień jest wyjątkowo ciepły, a temperatura w Bałtyku czasem nawet ma ponad dwadzieścia stopni, więc można się kąpać. Tylko już chyba nie ma ratowników.
Pojechali na Hel. Zwiedzali wszystko, co było można zwiedzić, zachwycali się krajobrazami, a w szczególności samym morzem. Pan Ignacy miał dość wspinaczek na szczyty latarni, stwierdził, że to już nie na jego stare nogi, ale zachęcony przez syna był na latarni na Helu i w Jastarni. Stefcia żałowała, że nie ma aparatu fotograficznego, Paweł też nie miał, więc się obyło bez zdjęć. Kolację zjedli w Rozewie, a później wrócili do siebie. Wieczorem długo grali w karty w tysiąca z dziadkami Leny. Dziewczynka się bardzo nudziła, rysowała coś klęcząc przy łóżku. Stefcia przysiadła się do niej. W duchu stwierdziła, że mała jest wyjątkowo brzydka. Miała szeroko rozstawione wielkie, wyłupiaste oczy, częściowo zakryte okularami w fatalnych oprawkach, zupełnie nie do twarzy. Jej długie, „mysie” włosy wymykały się z warkoczy, tworząc potarganą aureolę. Nosek był zbyt duży i przy tym garbaty, natomiast usta, zbyt grube, ciągle trochę otwarte, sprawiały wrażenie, że jest niepełnosprawna umysłowo. I chyba tak rzeczywiście było. Za to szczupłe, długie palce wyczarowywały rysunek za rysunkiem, na których morze zdawało się rzeczywiście szumieć. Lena nie lubiła kredek, większość jej prac pozostawała szara. Według Stefci dziewczynka miała niewątpliwy talent. Okulary nie przeszkadzały jej oddawać piękna morza. Za każdym razem to morze było inne, co zdumiewało Stefcię. Babcia dziewczynki, Aniela Zastawska, nie bardzo się wnuczką przejmowała. Zostawiała ją samą sobie na długi czas, zajęta grą w karty. Była piękną, elegancką kobietą, najwyraźniej bardzo skupioną na sobie. Dziadek Radosław, zasuszony starszy pan w okularach o grubych szkłach, częściej interesował się wnuczką, pytał, czy może chce herbatę albo ciasteczko lub owoc. Czasem brał ją na kolana, a wtedy czule przytulał, głaskał po główce i całował we włosy. Mała do niego lgnęła, ale upominana przez babcię schodziła z kolan dziadka.
- Masz jakąś lalkę? - zapytała ją Stefcia.
- Nie lubię lalek.
- Może jakieś zwierzątko?
- Mam misia Kubusia, ale on jest tylko do spania.
- A dlaczego nie lubisz lalek?
- Babcia mówi, że lalki są dla małych dzieci.
- A ty już jesteś duża?
- Tak. Jestem bardzo duża. I bardzo grzeczna.
Pani Aniela zaczęła zezować w ich stronę, więc Stefcia na wszelki wypadek przestała wypytywać dziewczynkę, ale nadal obserwowała, jak powstają kolejne obrazki. Jednocześnie z ciekawością obserwowała grających. Pawłowi zdarzało się ze specjalnym zacięciem rzucać karty na stół, szczególnie wtedy, gdy był pewien wygranej. Obaj starsi panowie byli zdecydowanie spokojniejsi, a przy tym zdawali się kartami bawić. Natomiast pani Aniela chwilami była mocno zirytowana i nawet zgłaszała jakieś pretensje, choć o oszustwie ze strony panów nie mogło być mowy. Jednakże cała ta zabawa generalnie Stefcię nudziła i w końcu powiedziała ogólne dobranoc, chociaż dopiero dochodziła dwudziesta pierwsza. Miała zamiar chwilę poczytać, ale tylko chwilę, bo postanowiła każdego ranka chodzić nad morze na tyle wcześnie, by oglądać wschód słońca. To znaczyło, że powinna znaleźć się na brzegu już przed szóstą. Pan Kowalczyk mówił, że tak wschody jak i zachody słońca są najpiękniejsze wtedy, gdy na niebie jest troszkę chmurek.
- My z Karolem tak zawsze chodzimy, o ile w ogóle idziemy nad morze – przytaknęła pani Wiesia.
W jakiś czas potem Stefcia dowiedziała się, że pani Wiesia pracuje w sklepie mięsnym na różne zmiany, a jej narzeczony jest kaleką bez nogi. Opiekowała się nim i dlatego całymi dniami nie było jej w domu.
Stefcia już usypiała, gdy poruszyła się klamka w drzwiach, a następnie ktoś (Paweł) delikatnie zapukał. Nie odpowiedziała, bo nie chciała żadnego nocnego gościa. Na szczęście nie powtórzył pukania, słyszała jego ostrożne kroki, gdy odchodził. Ale i tak wybił Stefcię ze snu i znów zaczęła rozmyślać o swojej sytuacji. Miała dwóch adoratorów, a z żadnego nie była zadowolona. Pawła w pewnym sensie zaczęła się bać – była przekonana, że mógłby posunąć się do gwałtu. Marek? On też bardziej myślał o sobie niż o potrzebach Stefci. A nie ma drugiego Liama, dla którego ona, Steffi, byłaby najważniejsza. Nigdy na kogoś takiego nie trafi, nie ma co się łudzić. Jeśli chce mieć dziecko – nie może pozwolić sobie na odkładanie decyzji o zamęściu. Dziecko wciąż było priorytetem.
Następne dni ułożyły się w pewien schemat. Stefcia każdego dnia oglądała wschód słońca. Wracając kupowała drożdżówki i inne wypieki, które od razu zanosiła do kuchni. Pani Kasia Kowalczyk już wiedziała, że bułki są dla wszystkich. Następnie Stefcia brała prysznic i ubierała się wyjściowo, stosownie do pogody. Podczas pobytu nad morzem jeden dzień tylko był deszczowy, a reszta przyjemnie słoneczna. Jednakże ranki były już chłodne, powietrze rześkie, dopiero po jedenastej bywało nawet upalnie. Pan Jarosław mówił, że jest cieplej niż w sierpniu. Bałtyk też był ciepły i każdego dnia w południe całkiem sporo osób się kąpało.
Po śniadaniu jechali we troje na wycieczkę. Dwa razy pojechał z nimi pan Jarosław, aby pokazać im specjalne atrakcje. Za drugim razem wrócili z dużą porcją wędzonych ryb.
Paweł swoje emocje trzymał na wodzy. Nie był natrętny. Ale też Stefcia robiła wszystko, by nie być z nim sam na sam. Na plaży pozwalała się obejmować, żartowała, jednak w dużej mierze skupiała się na ojcu Pawła, wciągała go w rozmowę, gdyż szczególnie polubiła jego wojenne opowieści. Kiedy wieczorami zasiadali w Stefci pokoju z herbatą nawet nie rwał się do kart. Może nie był specjalnym mówcą, lecz przy Stefci się rozkręcał, bo czuł w niej uważnego słuchacza.
W deszczowy dzień pojechali na zwiedzania Gdańska. Na szczęście deszcz ledwie mżył, jednak nie można było usiąść w przykawiarnianych ogródkach. Zwiedzanie – zwiedzaniem, ale Stefcia nie chciała zrezygnować ze sklepów. Wszędzie były kolejki, na szczęście udało się jej kupić kilka ciuszków, a nawet trzy materiały na nowe, jesienne sukienki. Panowie też coś tam sobie kupili, podobno pamiątki dla dzieciaków. W drodze powrotnej zjedli obiad w przydrożnej restauracji (ogromne schabowe, za którymi obaj panowie już tęsknili) i wrócili do pensjonatu w różowych humorach. Pan Ignacy obiecał Zastawskim, że dziś z nimi zagra, za to Paweł chciał więcej czasu spędzić ze Stefcią. Miał wrażenie (i słusznie), że dziewczyna mu umyka.
Przyszedł do jej pokoju z kubkami gorącej herbaty.
- Chyba w sam raz na deszczowe popołudnie, jak myślisz?
Stefcia poczuła na plecach dreszczyk emocji.

c.d.n.
fot. Wojciech Żukrowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz