STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16. - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 16.
„Kobieta
musi się szanować. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta” -
Stefcia zapamiętała te słowa. Co do szacunku – nie miała
wątpliwości. Ale mądrość... Czy była dostatecznie mądra? I
jeszcze te wymagania... Czy jej nie są zbyt wielkie? W końcu nie
miała adoratorów na pęczki. Nie zabiegała o facetów. Och, miała
zadzwonić do Oresta i całkiem o tym zapomniała! Nie wysłała też
ani jednej widokówki, nawet do Wierzbiny, bo też zapomniała...
Nagle Lenka zaczęła krzyczeć i Stefcia rzuciła się w jej
stronę. Tuliła ją i uspokajała, ale przy okazji zobaczyła, że
dziecko ma spieczone usta. Dotknęła czoła – było rozpalone!
Nałożyła szlafroczek i wyszła na korytarz, zapukała do drzwi
panów. Paweł wychylił się błyskawicznie, choć był w bieliźnie
i ewidentnie rozespany.
- Zrób Lence herbaty. Możesz? Tylko
takiej od razu do picia, nie za gorącej.
- Jasne. A co się
dzieje?
- Ona ma temperaturę. Nie chcę jej samej zostawiać
w pokoju. Przed chwilą zerwała się z krzykiem.
- Zaraz się
ubiorę i załatwię sprawę.
Stefcia szybko wróciła do
swego pokoju. I dobrze, bo Lena siedziała w pościeli i płakała.
Utuliła dziewuszkę. Powiedziała, że Paweł zaraz przyniesie
herbatę. Dziewczynka chciała do toalety, Stefcia jej asystowała
przy uchylonych drzwiach. Później położyła się w łóżku obok
Leny, ale nie śmiała objąć dziecka, aby nie urazić jej pleców.
Paweł przyniósł herbatę i od razu jeszcze raz zbiegł na dół,
bo zrobił także herbatę dla Stefci i dla siebie. Te już były
gorące. Mała nie chciał Stefci od siebie wypuścić. Paweł
natychmiast załatwił sprawę. Zdjął pasek od spodni, usiadł w
fotelu, kazał się okryć skrajem koca, a następnie poprosił, by
dać mu Lenę na ręce. Otulił ją delikatnie kocem, a następnie
kołysał leciutko w swoich ramionach. Był bardzo czuły i
delikatny. Dziewczynka wypiła połowę herbaty i ufnie wtuliła się
w jego ramiona. Cały czas trzymała Zuzię. Stefcia przesunęła
stolik tak, aby Paweł mógł łatwo dosięgnąć herbaty.
-
Rozmawiajmy – powiedział niskim, cichym głosem Paweł. - Nasz
głos ją uspokoi. Opowiedz mi o swoim małżeństwie. Jak w ogóle
poznałaś swego męża?
- Nie bardzo chcę o tym
opowiadać... - Teraz Stefcia przysunęła swój fotel bliżej Pawła.
- Byłam na leczeniu w klinice w Szwecji, a Liam tam wpadł z
kolegami, by odwiedzić jeszcze jednego kolegę, który też tam się
leczył. Spojrzeliśmy sobie z Liamem w oczy, przeskoczyła iskra. I
już.
- Dlaczego byłaś w tej klinice? O Boże, ja nic o
tobie nie wiem!
- Miałam wypadek. Cudem przeżyłam.
Wydawało mi się, że już ci o tym mówiłam... Zostały blizny na
twarzy. Ktoś mi doradził tę klinikę. I rzeczywiście dokonano tam
cudu z moją twarzą. Byłam tam kilka razy. Przyjechałam do Polski
z Liamem i tu on poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, a Liam
wyjechał do Włoch. Długo nie trwało, a miał wypadek. Poleciałam
do niego. Stryj Bela stawał na uszach, by załatwić mi wizę i
wszystkie inne formalności. Musiałam mieć dokumenty umożliwiające
zawarcie małżeństwa we Włoszech, w szpitalu. Ale Liam bardzo
długo nie odzyskiwał przytomności i każdego dnia słabła
nadzieja na to, że się jakoś wykaraska. Wydobrzał na tyle, że
wzięliśmy ślub w szpitalu. Później mieliśmy dwudniowy miesiąc
miodowy – Stefcia na to wspomnienie aż się uśmiechnęła. -
Wróciliśmy do Szwecji gdy tylko stan zdrowia Liama na to pozwalał,
ale jego leczenie trwało nadal. Liam miał uszkodzony kręgosłup i
wszystko wskazywało na to, że na zawsze będzie skazany na wózek
inwalidzki. Ale on walczył. I wreszcie zaczął chodzić. Ciągle
mieszkaliśmy w hotelowym apartamencie. Przyjechaliśmy na rok do
Polski, bym ja mogła skończyć studia. Wszędzie chodziliśmy
razem. Aż on się uparł, że sam poleci do Szwecji. Nie chciałam
się zgodzić. Jednak on się wyjątkowo bardzo uparł. Nie umiałam
go przekonać... Ja miałam wtedy obronę pracy magisterskiej.
Poleciał sam. Tuż po obronie zawiadomiono mnie o jego następnym
wypadku. Poleciałam do niego natychmiast, ale już nie odzyskał
przytomności, choć jeszcze przez kilka dni żył. Po jego śmierci
miałam bardzo dużo pracy. Dwa hotele w Szwecji i trzeci we
Włoszech. Najmniejszego hotelu na północy kraju już nie miałam.
Możesz mieć najlepszą załogę, ale i tak trzeba wszystkiego
pilnować, podejmować decyzje, uważać na dokumenty. Miałam tego
serdecznie dość. Zabezpieczyłam finansowo najbliższą rodzinę i
pozbyłam się hoteli. Jestem na tyle zamożna, że mogłabym do
końca życia nie pracować, ale nie chcę siedzieć w domu. Cieszę
się z tego, że jestem czynna zawodowo. Gdy mi się znudzi po prostu
wrócę do Wierzbiny, bo tam jest moje miejsce. Pewnie jeszcze przez
kilka lat będę w Krakowie, ale nie na zawsze.
- Ciekawy
życiorys...
- Raczej trudny. Ale... było, minęło,
wydostałam się z najgorszego. Chcę spokojnego życia. Mnie to nie
przeszkadza, że nie mam przyjaciółek tu, na miejscu. Zadbałam o
te dwie, z którymi byłam szczególnie blisko. Ada z mężem,
dzieckiem i matką jest we Włoszech. Iga w Szwecji. Ciągle nie może
sobie znaleźć męża. Jej kuzynka wzięła ślub z przyjacielem
mego Liama i też mieszka w Szwecji. A ten chłopak z kliniki, Viggo,
został mężem mojej siostry ciotecznej. Jej siostra, malarka, też
mieszka w Szwecji. O, byłeś ze mną w Wierzbinie, gdy Dorotka
telefonowała... No, to teraz wiesz o mnie wszystko, albo prawie
wszystko.
- Zasłuchałem się w twoją historię. Nigdy mi
o tym nie opowiadałaś. Rozmawialiśmy o tylu różnych sprawach,
ale nigdy... Teraz myślę, że celowo starannie omijałaś osobiste
tematy.
- Chyba tak. Nie bardzo jest się czym chwalić. Ty
też nie opowiadasz ani o małżeństwie, ani o pobycie w Kanadzie...
Każdy ma jakieś swoje tajemnice. Mogę wspominać piękne momenty,
jednak nie chcę grzebać się w żalu i goryczy. Byliśmy z Liamem
bardzo szczęśliwi. Bardzo. To był wspaniały człowiek. Bardzo
możliwe, że już nigdy nie spotkam kogoś nawet w części
zbliżonego do niego. Staram się unikać takich porównań, a
doceniać to, co jest mi dane teraz. I jeszcze jedno: nie mówię o
swojej zamożności dlatego, że nie chcę, aby ktoś połaszczył
się na moje pieniądze. W Szwecji takich chętnych było wielu. Tu
czekam na kogoś, kto mnie pokocha dla mnie samej. - „I już wiem,
że to nie będziesz ty” - przemknęło jej przez myśl. - „Ale
postaraj się, chłopaku – zostań choć moim przyjacielem!”.
Długo rozmawiali, Paweł o małżeństwie ledwie wspomniał. Za
to opowiadał o pracy w Kanadzie, podkreślając jak trudne są tam
warunki klimatyczne. Wspomniał też o kilku kobietach, które poznał
w Kanadzie. W jednej z nich był dość mocno zadurzony – jak to
określił. Jednak dziewczyna nie chciała przylecieć z nim do
Polski. To co wiedziała o życiu w Polsce wydawało się jej zbyt
trudne. Podobno twierdziła, że nie mogłaby się przystosować. A
on wiedział, że musi wracać do rodziców, że jest im niezbędny.
Powiedział, że też zaoszczędził trochę grosza, ale sporo wydał
na lekarzy i medykamenty dla matki.
- Wtedy cieszyłem się,
że mam te pieniądze i mogę dzięki nim ulżyć mojej mamie.
Początkowo wierzyłem, że uda się ją wyleczyć.
Lena
poruszyła się niespokojnie, zajęczała cicho, ale Paweł pogłaskał
ją po główce i dziewczynka natychmiast się uspokoiła. Stefcia
sprawdziła jej czoło – nadal było gorące, ale miała nadzieję,
że temperatura już wyżej nie rosła.
- Powiedziałaś, że
pragniesz spokojnego życia... Co to dla ciebie oznacza? - zapytał i
pociągnął długi łyk herbaty.
- Pewnie to samo co i dla
ciebie. Życie bez chorób, bez problemów finansowych, bez
dokuczliwości sąsiadów i tak dalej.
Rozmowa z wolna
zamierała. Oboje byli zmęczeni, a Paweł trzymając Lenę na rękach
nie mógł sobie pozwolić na sen.
- Może teraz ja zrobię
herbatę? - zaproponowała Stefcia około czwartej nad ranem.
- Tak. Zrób. Jednak ja muszę do toalety, a boję się, że obudzę
Lenkę.
- Ja nie śpię, wujciu – odezwało się
dziewczątko. - Ty idź, ja poczekam. I mnie też strasznie się
chce pić.
Druga babcia przyjechała już piętnaście po
piątej. Pan Jarosław czuwał i wpuścił ją do środka.
Przyjechała wraz z synem. Podwórko było zbyt małe, by zmieścił
się jeszcze jeden samochód, więc syn zaparkował na chodniku. Pani
Kasia zakrzątnęła się przy kawie i śniadaniu. Zdała dokładną
relację z wczorajszego zajścia.
- Ona jest taka
niezrównoważona – powiedziała babcia. - Jej syn nawet bił moją
córkę. To nie było dobre małżeństwo... Niech mnie pani
zaprowadzi do wnuczki, kawę wypiję później.
- To na
piętrze.
Lena spała nadal w objęciach Pawła, a Stefcia
nad nimi czuwała. Paweł delikatnie odsłonił plecy dziewczynki, a
babcia się rozpłakała. Jej syn stał w drzwiach jak wmurowany.
- Zabiję tę sukę! - syknął przez zęby.
- Nie
trzeba. Ona jest chyba chora psychicznie. Natomiast Lena ma gorączkę
i trzeba z nią do lekarza. Pomijając wszystko inne jeszcze dziś
trzeba zrobić obdukcję, a to może tylko lekarz sądowy. Mimo
zmęczenia i choroby Leny musicie jednak to państwo zrobić, aby
mieć dowód na piśmie. To konieczność – poradziła Stefcia.
- Niech się pani pokaże Zastwskim, aby nikogo z nas nie
posądzili o kidnaping – wtrącił się ojciec Pawła stając w
drzwiach. - I trzeba zabrać resztę rzeczy Leny, w szczególności
jej rysunki, bo jest do nich bardzo przywiązana.
Głosy
rozbudziły dziewczynkę.
- Babusia! Busieńka!- wyciągnęła
rączki do babci.
- Ostrożnie na jej plecki! - przestrzegła
Stefcia.
Zdrętwiały Paweł ostrożnie się wyprostował, a
następnie szybko umknął do łazienki.
- Wybacz, ale
wytarłem się w twój ręcznik – szepnął później na ucho
Stefci.
- Bardzo dobrze. Zaraz się ubiorę i pójdę
obejrzeć wschód słońca. Pójdziesz ze mną? Chcę się odsunąć
od tej rodzinnej zawieruchy. Tylko zostawię swoje namiary nowej
babci, gdyby przypadkiem potrzebowała świadka. Nie wiem, jak się
załatwia takie sprawy. Poza tym chcę się pożegnać z morzem. Nie
wiadomo, kiedy znów tu przyjadę... Morze ma specyficzny,
charakterystyczny zapach... Powinnam nad nim zamieszkać. Morze,
piasek, mewy – to wszystko razem tworzy specyficzny klimat i tego
będzie mi bardzo brakować w Krakowie.
- Możemy tu
przyjeżdżać przynajmniej dwa razy do roku...
-
Marzyciel... Ale taki plan jest całkiem realny.
A Bałtyk
szumiał i słał się łagodną, lekko spienioną falą do ich
stóp.
Tego ranka nie tylko pozwalała Pawłowi się tulić,
ale i sam lgnęła do niego. Wiedziała, że coś się kończy.
- Pocałuj mnie. Mocno. Tak jak tylko ty potrafisz – poprosiła w
drodze powrotnej.
- Przyjdę do ciebie dzisiejszej nocy i
będę się z tobą kochał do białego rana – zapewnił, gdy
wreszcie obydwoje odzyskali oddech.
- Marzyciel –
odpowiedziała z figlarnym uśmiechem.
Mimo wszystko czuła
się lekko.
A jednak ten pocałunek nie był ani tak
gwałtowny, ani tak brutalny. Zaskoczył Stefcię czułością,
delikatnością i ciepłem. Później przez cały dzień zastanawiała
się, czy nastawienie Pawła uległo zmianie. I czy rzeczywiście
przyjdzie do niej nocą. Przyszedł wieczorem razem z ojcem.
Siedzieli i debatowali, która trasą wracać do domu. W końcu
ustalili, że po drodze (no, prawie po drodze) mają Grunwald, więc
zajadą, obejrzą, aby mieć jakieś wyobrażenie tego miejsca.
- Panie Ignacy, czy tak w ogóle jest pan zadowolony z tego tu
pobytu? - dociekała Stefcia.
Był. I dziękował im, że
odsunęli od niego myśli o śmierci żony. Mówił, że jest mu tak,
jakby się wykąpał w świeżym strumieniu, że teraz od nowa może
żyć już bez łez. Oczywiście, że o żonie nie zapomni, ale już
ból nie będzie taki rozdzierający. I dobrze, że jego żona dalej
się nie męczy.
- Fajne z was dzieciaki, a ja bardzo wam
dziękuję, że pokazaliście mi trochę innego świata, trochę
Polski, której dotąd nie widziałem. Zajęliście moje myśli czymś
dla mnie nowym i niezwykłym. To był bardzo dobry pomysł. I mogłem
się nagadać do woli, a to też jest czasem potrzebne.
Na
drugi dzień wyjechali zaraz po dość wczesnym śniadaniu,
serdecznie żegnani przez trójkę gospodarzy.
Dzień znów
był słoneczny, ale po drodze aura się zmieniała, a Paweł i
Stefcia zmieniali się za kierownicą. Zatrzymywali się tylko wtedy,
gdy fizjologia dawała znać o sobie.
Grunwald ich nie
rozczarował. Nie wiedzieli, czego się mają spodziewać. Pomnik,
muzeum, rozległe błonia – to razem czyniło wrażenie. Mimo woli
przypominały się obrazy z filmu o bitwie.
- Matejko na
obrazie zaszarżował, umieścił tam nawet husarię, ale czego się
nie robi „ku pokrzepieniu serc” - przypomniał Paweł.
-
A tak, husarii jeszcze wtedy nie było – przytaknął pan Ignacy. -
Ale na mnie zawsze od nowa robi wrażenie „Bogurodzica” śpiewana
przez mężczyzn. Wtedy szczególnie czuję potęgę polskiego,
litewskiego i żmudzkiego oręża. Mały Łokietek okazał się
wielkim władcą.
Na ostatnim przystanku przed Wierzbiną
trafiła się im przygoda z pieskiem. Młody, może półroczny i
niezbyt piękny, nieokreślonej rasy psiak pętał się wokół
stacji benzynowej. Był wychudzony. Stefcia uszczknęła mu spory kęs
ze swojej kanapki, a piesek to natychmiast połknął i z nadzieją
wpatrywał się dalej w Stefcię. Odrywała mu kawałek po kawałku,
a on zjadał to błyskawicznie, nie odrzucając pieczywa i pomidora.
Pochłaniał wszystko.
- Czyj to pies? - zapytała mężczyznę,
który zamiatał chodnik.
- A, to przybłęda. Ludzie go
czasem karmią, więc się nas trzyma. Ale jak przeżyje zimę? Niech
go pani weźmie.
Stefci kanapka się skończyła i teraz pan
Ignacy dawał psu resztki swojej.
- Długo on tu jest? -
zapytał.
- O, już blisko miesiąc, ale nikt się nad nim
nie zlitował. Wiosną też mieliśmy takiego przybłędę, to wtedy
szybko trafił się nowy właściciel.
- Ja nie mogę go
wziąć. A dla Piotrka on jest za mały... Szkoda psiaka.
- A
gdybym ja go wziął? - pan Ignacy spojrzał w oczy syna.
-
To by ci było znacznie weselej, a i dzieciaki częściej by cię
odwiedzały.
- To ja go wezmę.
- Ale wiesz, że to
duży kłopot? Czym go będziesz karmić? I chyba musiałbyś zacząć
od spotkania z weterynarzem...
- Weterynarz to nie problem. A
jeść będziemy z jednej miski... A jak na niego wołacie? Ma jakieś
imię? - zapytał pracownika stacji.
- Jakiegoś specjalnego
to chyba nie ma, ale reaguje już na słowo „znajda”.
-
No nie, tak to go nie będę nazywał! On już jest mój –
pogłaskał malucha, a psiak zareagował machaniem ogonkiem.
- W bagażniku jest kocyk... - zauważyła niby niechcący Stefcia. -
Ale i tak przydałaby się jakaś smycz, bo nie wiadomo, jak długo
szczeniak wytrzyma... Ciekawe ile on ma lat.
- Chyba około
pół roku, nie więcej.
- Biedny maluch...
- Taka
mucha.
Zanim dojechali do Krakowa, przymierzyli do psa ze
dwadzieścia imion.
Najpierw odwieźli do domu ojca z psem, a
potem pojechali na budowę po auto Pawła. Tam się rozstali i
Stefcia samotnie wróciła do domu.
- Jutro cię odwiedzę –
zapewnił Paweł przytulając i całując Stefcię na pożegnanie.
- Lepiej nie. Muszę trochę zadbać o mieszkanie, zrobić
przepierkę i odpocząć po tych naszych wywczasach.
- Zatem
odwiedzę cię najszybciej, jak będę mógł, bo i ja nie wiem, co
mnie czeka w najbliższych dniach.
fot. Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz