sobota, 15 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.16. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 16.

„Kobieta musi się szanować. Kobieta musi być mądrzejsza od faceta” - Stefcia zapamiętała te słowa. Co do szacunku – nie miała wątpliwości. Ale mądrość... Czy była dostatecznie mądra? I jeszcze te wymagania... Czy jej nie są zbyt wielkie? W końcu nie miała adoratorów na pęczki. Nie zabiegała o facetów. Och, miała zadzwonić do Oresta i całkiem o tym zapomniała! Nie wysłała też ani jednej widokówki, nawet do Wierzbiny, bo też zapomniała...
Nagle Lenka zaczęła krzyczeć i Stefcia rzuciła się w jej stronę. Tuliła ją i uspokajała, ale przy okazji zobaczyła, że dziecko ma spieczone usta. Dotknęła czoła – było rozpalone! Nałożyła szlafroczek i wyszła na korytarz, zapukała do drzwi panów. Paweł wychylił się błyskawicznie, choć był w bieliźnie i ewidentnie rozespany.
- Zrób Lence herbaty. Możesz? Tylko takiej od razu do picia, nie za gorącej.
- Jasne. A co się dzieje?
- Ona ma temperaturę. Nie chcę jej samej zostawiać w pokoju. Przed chwilą zerwała się z krzykiem.
- Zaraz się ubiorę i załatwię sprawę.
Stefcia szybko wróciła do swego pokoju. I dobrze, bo Lena siedziała w pościeli i płakała. Utuliła dziewuszkę. Powiedziała, że Paweł zaraz przyniesie herbatę. Dziewczynka chciała do toalety, Stefcia jej asystowała przy uchylonych drzwiach. Później położyła się w łóżku obok Leny, ale nie śmiała objąć dziecka, aby nie urazić jej pleców. Paweł przyniósł herbatę i od razu jeszcze raz zbiegł na dół, bo zrobił także herbatę dla Stefci i dla siebie. Te już były gorące. Mała nie chciał Stefci od siebie wypuścić. Paweł natychmiast załatwił sprawę. Zdjął pasek od spodni, usiadł w fotelu, kazał się okryć skrajem koca, a następnie poprosił, by dać mu Lenę na ręce. Otulił ją delikatnie kocem, a następnie kołysał leciutko w swoich ramionach. Był bardzo czuły i delikatny. Dziewczynka wypiła połowę herbaty i ufnie wtuliła się w jego ramiona. Cały czas trzymała Zuzię. Stefcia przesunęła stolik tak, aby Paweł mógł łatwo dosięgnąć herbaty.
- Rozmawiajmy – powiedział niskim, cichym głosem Paweł. - Nasz głos ją uspokoi. Opowiedz mi o swoim małżeństwie. Jak w ogóle poznałaś swego męża?
- Nie bardzo chcę o tym opowiadać... - Teraz Stefcia przysunęła swój fotel bliżej Pawła. - Byłam na leczeniu w klinice w Szwecji, a Liam tam wpadł z kolegami, by odwiedzić jeszcze jednego kolegę, który też tam się leczył. Spojrzeliśmy sobie z Liamem w oczy, przeskoczyła iskra. I już.
- Dlaczego byłaś w tej klinice? O Boże, ja nic o tobie nie wiem!
- Miałam wypadek. Cudem przeżyłam. Wydawało mi się, że już ci o tym mówiłam... Zostały blizny na twarzy. Ktoś mi doradził tę klinikę. I rzeczywiście dokonano tam cudu z moją twarzą. Byłam tam kilka razy. Przyjechałam do Polski z Liamem i tu on poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się, a Liam wyjechał do Włoch. Długo nie trwało, a miał wypadek. Poleciałam do niego. Stryj Bela stawał na uszach, by załatwić mi wizę i wszystkie inne formalności. Musiałam mieć dokumenty umożliwiające zawarcie małżeństwa we Włoszech, w szpitalu. Ale Liam bardzo długo nie odzyskiwał przytomności i każdego dnia słabła nadzieja na to, że się jakoś wykaraska. Wydobrzał na tyle, że wzięliśmy ślub w szpitalu. Później mieliśmy dwudniowy miesiąc miodowy – Stefcia na to wspomnienie aż się uśmiechnęła. - Wróciliśmy do Szwecji gdy tylko stan zdrowia Liama na to pozwalał, ale jego leczenie trwało nadal. Liam miał uszkodzony kręgosłup i wszystko wskazywało na to, że na zawsze będzie skazany na wózek inwalidzki. Ale on walczył. I wreszcie zaczął chodzić. Ciągle mieszkaliśmy w hotelowym apartamencie. Przyjechaliśmy na rok do Polski, bym ja mogła skończyć studia. Wszędzie chodziliśmy razem. Aż on się uparł, że sam poleci do Szwecji. Nie chciałam się zgodzić. Jednak on się wyjątkowo bardzo uparł. Nie umiałam go przekonać... Ja miałam wtedy obronę pracy magisterskiej. Poleciał sam. Tuż po obronie zawiadomiono mnie o jego następnym wypadku. Poleciałam do niego natychmiast, ale już nie odzyskał przytomności, choć jeszcze przez kilka dni żył. Po jego śmierci miałam bardzo dużo pracy. Dwa hotele w Szwecji i trzeci we Włoszech. Najmniejszego hotelu na północy kraju już nie miałam. Możesz mieć najlepszą załogę, ale i tak trzeba wszystkiego pilnować, podejmować decyzje, uważać na dokumenty. Miałam tego serdecznie dość. Zabezpieczyłam finansowo najbliższą rodzinę i pozbyłam się hoteli. Jestem na tyle zamożna, że mogłabym do końca życia nie pracować, ale nie chcę siedzieć w domu. Cieszę się z tego, że jestem czynna zawodowo. Gdy mi się znudzi po prostu wrócę do Wierzbiny, bo tam jest moje miejsce. Pewnie jeszcze przez kilka lat będę w Krakowie, ale nie na zawsze.
- Ciekawy życiorys...
- Raczej trudny. Ale... było, minęło, wydostałam się z najgorszego. Chcę spokojnego życia. Mnie to nie przeszkadza, że nie mam przyjaciółek tu, na miejscu. Zadbałam o te dwie, z którymi byłam szczególnie blisko. Ada z mężem, dzieckiem i matką jest we Włoszech. Iga w Szwecji. Ciągle nie może sobie znaleźć męża. Jej kuzynka wzięła ślub z przyjacielem mego Liama i też mieszka w Szwecji. A ten chłopak z kliniki, Viggo, został mężem mojej siostry ciotecznej. Jej siostra, malarka, też mieszka w Szwecji. O, byłeś ze mną w Wierzbinie, gdy Dorotka telefonowała... No, to teraz wiesz o mnie wszystko, albo prawie wszystko.
- Zasłuchałem się w twoją historię. Nigdy mi o tym nie opowiadałaś. Rozmawialiśmy o tylu różnych sprawach, ale nigdy... Teraz myślę, że celowo starannie omijałaś osobiste tematy.
- Chyba tak. Nie bardzo jest się czym chwalić. Ty też nie opowiadasz ani o małżeństwie, ani o pobycie w Kanadzie... Każdy ma jakieś swoje tajemnice. Mogę wspominać piękne momenty, jednak nie chcę grzebać się w żalu i goryczy. Byliśmy z Liamem bardzo szczęśliwi. Bardzo. To był wspaniały człowiek. Bardzo możliwe, że już nigdy nie spotkam kogoś nawet w części zbliżonego do niego. Staram się unikać takich porównań, a doceniać to, co jest mi dane teraz. I jeszcze jedno: nie mówię o swojej zamożności dlatego, że nie chcę, aby ktoś połaszczył się na moje pieniądze. W Szwecji takich chętnych było wielu. Tu czekam na kogoś, kto mnie pokocha dla mnie samej. - „I już wiem, że to nie będziesz ty” - przemknęło jej przez myśl. - „Ale postaraj się, chłopaku – zostań choć moim przyjacielem!”.
Długo rozmawiali, Paweł o małżeństwie ledwie wspomniał. Za to opowiadał o pracy w Kanadzie, podkreślając jak trudne są tam warunki klimatyczne. Wspomniał też o kilku kobietach, które poznał w Kanadzie. W jednej z nich był dość mocno zadurzony – jak to określił. Jednak dziewczyna nie chciała przylecieć z nim do Polski. To co wiedziała o życiu w Polsce wydawało się jej zbyt trudne. Podobno twierdziła, że nie mogłaby się przystosować. A on wiedział, że musi wracać do rodziców, że jest im niezbędny. Powiedział, że też zaoszczędził trochę grosza, ale sporo wydał na lekarzy i medykamenty dla matki.
- Wtedy cieszyłem się, że mam te pieniądze i mogę dzięki nim ulżyć mojej mamie. Początkowo wierzyłem, że uda się ją wyleczyć.
Lena poruszyła się niespokojnie, zajęczała cicho, ale Paweł pogłaskał ją po główce i dziewczynka natychmiast się uspokoiła. Stefcia sprawdziła jej czoło – nadal było gorące, ale miała nadzieję, że temperatura już wyżej nie rosła.
- Powiedziałaś, że pragniesz spokojnego życia... Co to dla ciebie oznacza? - zapytał i pociągnął długi łyk herbaty.
- Pewnie to samo co i dla ciebie. Życie bez chorób, bez problemów finansowych, bez dokuczliwości sąsiadów i tak dalej.
Rozmowa z wolna zamierała. Oboje byli zmęczeni, a Paweł trzymając Lenę na rękach nie mógł sobie pozwolić na sen.
- Może teraz ja zrobię herbatę? - zaproponowała Stefcia około czwartej nad ranem.
- Tak. Zrób. Jednak ja muszę do toalety, a boję się, że obudzę Lenkę.
- Ja nie śpię, wujciu – odezwało się dziewczątko. - Ty idź, ja poczekam. I mnie też strasznie się chce pić.
Druga babcia przyjechała już piętnaście po piątej. Pan Jarosław czuwał i wpuścił ją do środka. Przyjechała wraz z synem. Podwórko było zbyt małe, by zmieścił się jeszcze jeden samochód, więc syn zaparkował na chodniku. Pani Kasia zakrzątnęła się przy kawie i śniadaniu. Zdała dokładną relację z wczorajszego zajścia.
- Ona jest taka niezrównoważona – powiedziała babcia. - Jej syn nawet bił moją córkę. To nie było dobre małżeństwo... Niech mnie pani zaprowadzi do wnuczki, kawę wypiję później.
- To na piętrze.
Lena spała nadal w objęciach Pawła, a Stefcia nad nimi czuwała. Paweł delikatnie odsłonił plecy dziewczynki, a babcia się rozpłakała. Jej syn stał w drzwiach jak wmurowany.
- Zabiję tę sukę! - syknął przez zęby.
- Nie trzeba. Ona jest chyba chora psychicznie. Natomiast Lena ma gorączkę i trzeba z nią do lekarza. Pomijając wszystko inne jeszcze dziś trzeba zrobić obdukcję, a to może tylko lekarz sądowy. Mimo zmęczenia i choroby Leny musicie jednak to państwo zrobić, aby mieć dowód na piśmie. To konieczność – poradziła Stefcia.
- Niech się pani pokaże Zastwskim, aby nikogo z nas nie posądzili o kidnaping – wtrącił się ojciec Pawła stając w drzwiach. - I trzeba zabrać resztę rzeczy Leny, w szczególności jej rysunki, bo jest do nich bardzo przywiązana.
Głosy rozbudziły dziewczynkę.
- Babusia! Busieńka!- wyciągnęła rączki do babci.
- Ostrożnie na jej plecki! - przestrzegła Stefcia.
Zdrętwiały Paweł ostrożnie się wyprostował, a następnie szybko umknął do łazienki.
- Wybacz, ale wytarłem się w twój ręcznik – szepnął później na ucho Stefci.
- Bardzo dobrze. Zaraz się ubiorę i pójdę obejrzeć wschód słońca. Pójdziesz ze mną? Chcę się odsunąć od tej rodzinnej zawieruchy. Tylko zostawię swoje namiary nowej babci, gdyby przypadkiem potrzebowała świadka. Nie wiem, jak się załatwia takie sprawy. Poza tym chcę się pożegnać z morzem. Nie wiadomo, kiedy znów tu przyjadę... Morze ma specyficzny, charakterystyczny zapach... Powinnam nad nim zamieszkać. Morze, piasek, mewy – to wszystko razem tworzy specyficzny klimat i tego będzie mi bardzo brakować w Krakowie.
- Możemy tu przyjeżdżać przynajmniej dwa razy do roku...
- Marzyciel... Ale taki plan jest całkiem realny.
A Bałtyk szumiał i słał się łagodną, lekko spienioną falą do ich stóp.
Tego ranka nie tylko pozwalała Pawłowi się tulić, ale i sam lgnęła do niego. Wiedziała, że coś się kończy.
- Pocałuj mnie. Mocno. Tak jak tylko ty potrafisz – poprosiła w drodze powrotnej.
- Przyjdę do ciebie dzisiejszej nocy i będę się z tobą kochał do białego rana – zapewnił, gdy wreszcie obydwoje odzyskali oddech.
- Marzyciel – odpowiedziała z figlarnym uśmiechem.
Mimo wszystko czuła się lekko.
A jednak ten pocałunek nie był ani tak gwałtowny, ani tak brutalny. Zaskoczył Stefcię czułością, delikatnością i ciepłem. Później przez cały dzień zastanawiała się, czy nastawienie Pawła uległo zmianie. I czy rzeczywiście przyjdzie do niej nocą. Przyszedł wieczorem razem z ojcem. Siedzieli i debatowali, która trasą wracać do domu. W końcu ustalili, że po drodze (no, prawie po drodze) mają Grunwald, więc zajadą, obejrzą, aby mieć jakieś wyobrażenie tego miejsca.
- Panie Ignacy, czy tak w ogóle jest pan zadowolony z tego tu pobytu? - dociekała Stefcia.
Był. I dziękował im, że odsunęli od niego myśli o śmierci żony. Mówił, że jest mu tak, jakby się wykąpał w świeżym strumieniu, że teraz od nowa może żyć już bez łez. Oczywiście, że o żonie nie zapomni, ale już ból nie będzie taki rozdzierający. I dobrze, że jego żona dalej się nie męczy.
- Fajne z was dzieciaki, a ja bardzo wam dziękuję, że pokazaliście mi trochę innego świata, trochę Polski, której dotąd nie widziałem. Zajęliście moje myśli czymś dla mnie nowym i niezwykłym. To był bardzo dobry pomysł. I mogłem się nagadać do woli, a to też jest czasem potrzebne.
Na drugi dzień wyjechali zaraz po dość wczesnym śniadaniu, serdecznie żegnani przez trójkę gospodarzy.
Dzień znów był słoneczny, ale po drodze aura się zmieniała, a Paweł i Stefcia zmieniali się za kierownicą. Zatrzymywali się tylko wtedy, gdy fizjologia dawała znać o sobie.
Grunwald ich nie rozczarował. Nie wiedzieli, czego się mają spodziewać. Pomnik, muzeum, rozległe błonia – to razem czyniło wrażenie. Mimo woli przypominały się obrazy z filmu o bitwie.
- Matejko na obrazie zaszarżował, umieścił tam nawet husarię, ale czego się nie robi „ku pokrzepieniu serc” - przypomniał Paweł.
- A tak, husarii jeszcze wtedy nie było – przytaknął pan Ignacy. - Ale na mnie zawsze od nowa robi wrażenie „Bogurodzica” śpiewana przez mężczyzn. Wtedy szczególnie czuję potęgę polskiego, litewskiego i żmudzkiego oręża. Mały Łokietek okazał się wielkim władcą.
Na ostatnim przystanku przed Wierzbiną trafiła się im przygoda z pieskiem. Młody, może półroczny i niezbyt piękny, nieokreślonej rasy psiak pętał się wokół stacji benzynowej. Był wychudzony. Stefcia uszczknęła mu spory kęs ze swojej kanapki, a piesek to natychmiast połknął i z nadzieją wpatrywał się dalej w Stefcię. Odrywała mu kawałek po kawałku, a on zjadał to błyskawicznie, nie odrzucając pieczywa i pomidora. Pochłaniał wszystko.
- Czyj to pies? - zapytała mężczyznę, który zamiatał chodnik.
- A, to przybłęda. Ludzie go czasem karmią, więc się nas trzyma. Ale jak przeżyje zimę? Niech go pani weźmie.
Stefci kanapka się skończyła i teraz pan Ignacy dawał psu resztki swojej.
- Długo on tu jest? - zapytał.
- O, już blisko miesiąc, ale nikt się nad nim nie zlitował. Wiosną też mieliśmy takiego przybłędę, to wtedy szybko trafił się nowy właściciel.
- Ja nie mogę go wziąć. A dla Piotrka on jest za mały... Szkoda psiaka.
- A gdybym ja go wziął? - pan Ignacy spojrzał w oczy syna.
- To by ci było znacznie weselej, a i dzieciaki częściej by cię odwiedzały.
- To ja go wezmę.
- Ale wiesz, że to duży kłopot? Czym go będziesz karmić? I chyba musiałbyś zacząć od spotkania z weterynarzem...
- Weterynarz to nie problem. A jeść będziemy z jednej miski... A jak na niego wołacie? Ma jakieś imię? - zapytał pracownika stacji.
- Jakiegoś specjalnego to chyba nie ma, ale reaguje już na słowo „znajda”.
- No nie, tak to go nie będę nazywał! On już jest mój – pogłaskał malucha, a psiak zareagował machaniem ogonkiem.
- W bagażniku jest kocyk... - zauważyła niby niechcący Stefcia. - Ale i tak przydałaby się jakaś smycz, bo nie wiadomo, jak długo szczeniak wytrzyma... Ciekawe ile on ma lat.
- Chyba około pół roku, nie więcej.
- Biedny maluch...
- Taka mucha.
Zanim dojechali do Krakowa, przymierzyli do psa ze dwadzieścia imion.
Najpierw odwieźli do domu ojca z psem, a potem pojechali na budowę po auto Pawła. Tam się rozstali i Stefcia samotnie wróciła do domu.
- Jutro cię odwiedzę – zapewnił Paweł przytulając i całując Stefcię na pożegnanie.
- Lepiej nie. Muszę trochę zadbać o mieszkanie, zrobić przepierkę i odpocząć po tych naszych wywczasach.
- Zatem odwiedzę cię najszybciej, jak będę mógł, bo i ja nie wiem, co mnie czeka w najbliższych dniach.

c.d.n.
fot. Pixabay

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz