sobota, 29 kwietnia 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.18.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III -  © Elżbieta Żukrowska

Cz. 18.

Telefon do Kamila – u niego było bez istotnych zmian. Po osiemnastej miał odwiedzić go lekarz. Wyjazd na cmentarz. Tego akurat Marek był ciekawy. Grób był zadbany, najwyraźniej ktoś tu niedawno posprzątał. Stefcia wymieniła wypalone wkłady w zniczach i postawiła doniczkę z białymi chryzantemami. Marek z ciekawością czytał inskrypcje i pytał Stefcię, kto jest kto.
- Nie, ciała Liama tu nie ma. Został pochowany w Szwecji, a tu to tylko taka tablica pamiątkowa. I garść ziemi z jego prawdziwego grobu. Przedtem jeździłam do Szwecji, ale to było dla mnie męczące. Nie chciałam się nikomu naprzykrzać swoją obecnością. A bywanie na grobie raz w roku to dla mnie zwyczajnie za mało. I teraz mam w Wierzbinie namiastkę jego grobu. Jestem tu co tydzień, albo prawie co tydzień. Ale na grób przyjeżdżają wszyscy członkowie mojej rodziny. I to stosunkowo często. Taką mamy rodzinną tradycję. Tato miał dwie żony. Tu leży moja mama, a ta druga żona jest pochowana w Karolince. Karolinka w całości należy do Piotra, który od niedawna zajmuje się kompleksowo badylarstwem, także w Wierzbinie. Tato ma chore serce i stara się wycofać z całego interesu. Tym bardziej, że cały czas zarządza spółdzielnią. Och, chyba zaczyna padać! Chodźmy do samochodu.
Marek przytrzymał ją za rękę.
- Chcę coś powiedzieć tobie i Liamowi... Nie śmiej się ze mnie, ale uznałem, że muszę z Liamem przez chwilę pogadać.
- Sądzisz, że cię usłyszy?
- Jeśli niebo jest urządzone według moich wyobrażeń, to na pewno!
Marek otoczył Stefcię ramieniem.
- Liam... - Marek odchrząknął i zaczął jeszcze raz. - Liam, jeśli mnie słyszysz gdzieś z wysoka... Pozwól Stefci od nowa ułożyć swoje życie. Pozwól jej na nowe szczęście z innym mężczyzną. Ze mną. Chcę dać jej wszystko co dobre, co mężczyzna może dać kobiecie. Nie powinna mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że połączyła się z innym facetem. Poprosiłem ją o rękę, ale jeszcze mi nie odpowiedziała. A ja tak pragnę, aby znów była radosna i szczęśliwa. Ze mną. Liam, jeśli tylko możesz – zaufaj mi. Ona i tak zawsze będzie cię kochać, pamiętać o tobie, nawet tęsknić. Ale teraz jest pora na to, by odmieniła swoje życie. Za długo jest sama. A zasługuje na wszystko, co najlepsze. Liam, jeśli tylko możesz, to... błogosław nam z tych niebieskich błoni. Daj Stefci znak. Musi być jakiś sposób. I ty go znajdź.
Stefcia ukradkiem ocierała łzy. Przytulona do boku Marka długo nie mogła wydobyć słowa. Była do głębi wzruszona. Nie przypuszczała, że ktokolwiek ośmieli się na taką przemowę.
Tymczasem deszcz przybrał na sile.
- Dziękuję ci – szepnęła wreszcie tak cicho, że Marek ledwie ją usłyszał. Ale nadal nie wiedział, czy jego oświadczyny zostały przyjęte. No tak – całkiem zapomniał o pierścionku. Miał w domu precjoza po babci i mamie, nie chciał kupować czegoś nowego.
Prawie biegiem wrócili do samochodu.
- To gdzie teraz? - zapytał się Marek.
- Przejedziemy się po Wierzbinie, ale prawdziwego zwiedzania nie będzie przez ten deszcz. Pokażę ci kilka ważniejszych obiektów i jezioro.
- Chciałbym kupić wiązankę kwiatów dla babci.
- No coś ty! Tu i tak wszystkie kwiaty pochodzą z naszych szklarni.
- Ale ja bym chciał coś specjalnego. Albo chociaż jakąś luksusową bombonierkę.
- Z tym może być problem...
- A są tu jakieś delikatesy?
- Z landrynkami chyba.
A jednak Marek miał szczęście, bo była chałwa w ładnych, dużych opakowaniach. Taki przypadek. Kupił jeszcze butelkę dobrego wina i następną butelkę koniaku. A ekspedientka, dobra znajoma babci, dołożyła siateczkę pomarańczy – spod lady! Pewnie tylko dlatego, że o tej porze w sklepie nie było ludzi. Zanim wsiedli do samochodu, do Stefci podszedł milicjant – sam komendant.
- Proszę powiedzieć ojcu, aby teraz omijał Małe Baziczki.
- Dobrze. Dziękuję panu.
- O co mu chodziło? - zapytał Marek, gdy ruszyli autem w stronę jeziora.
- O to, aby tato nie jeździł tam po mięso, bo po drodze milicja może go kontrolować. Taki ubój zwierząt jest teraz nielegalny. A tato tam u rolnika kupuje cielęcinę. Jest taki jeden co się tym zajmuje, niemal zawsze można dostać u niego cielęcinę. Czasem i wieprzowinę. Teraz będziemy musieli przerzucić się na indyki i króliki. Króliki są dostępne bez przerwy, a indyki trzeba zamówić, ale babcia zadzwoni i na drugi dzień dostarczą tuszkę do domu. Nikt nie ma siły wystawać w kolejce za mięsem na kartki. Tato ma wprawdzie znajomości, ale to i tak jest kłopotliwe. Babcia w miejsce mięsa piecze babkę ziemniaczaną i wszyscy są szczęśliwi.
- Ja też nie realizuję moich kartek na mięso. W zasadzie nic nie kupuję na kartki. Wolę zjeść obiad w restauracji.
- Nie każdego stać na restaurację. Teraz na tym skrzyżowaniu jedź w lewo. I zaraz będzie jezioro. Nie korzystasz ze „staczy”? W Krakowie są „stacze”, pewnie u nas też. Muszę to babci podpowiedzieć, bo lubię schabowe, chociaż nie powinnam ich jeść.
- „Stacze”? A, chyba wiem, o kogo chodzi. Ale nie przyszło mi to do głowy, bo sam sobie gotuję nieregularnie. Jednak teraz dla Kamila przydałoby się wartościowe mięso.
Marek na parkingu ustawił się tak, by jak najlepiej widzieć taflę wody. Przy brzegu kręciło się spore stadko łabędzi. Zapewne czekały na spacerowiczów z chlebem, ale deszcz nie zachęcał do wyjścia z domu.
- Tam, po prawej stronie, są budki lęgowe i ktoś tam sypie ziarno dla łabędzi, ale to chyba dopiero jak woda zamarznie – wyjaśniła Stefcia. - A ludzie tu przychodzą z suchym chlebem i chociaż to dla łabędzi nie jest zdrowe, to wrzucają im chleb do wody.
Marek znów objął ramiona Stefci.
- A moje pytanie dalej pozostaje bez odpowiedzi... - powiedział cicho.
Zamiast odpowiedzi – cmoknęła go w policzek.
- Wracajmy. Przyjedziemy kiedyś, gdy będzie słonecznie. Babcia już pewnie wygląda oknem za nami. A ja nie lubię, gdy jest sama. Przyjeżdżam do Wierzbiny dla niej i dla taty. Rozmawiamy, bo oni chcą wiedzieć wszystko.
Pocałował ją delikatnie w usta i uruchomił silnik.
- Może ty masz chłopaka i dlatego tak trudno ci jednoznacznie odpowiedzieć – powiedział już pod domem.
- Kręci się koło mnie taki Paweł, ale nie czuję się z nim jakoś mocno związana, choć to właśnie z nim i jego ojcem byłam nad morzem.
Marek poczuł w sercu ukłucie zazdrości.
- Jestem zazdrosny – powiedział wprost.
- Tak jak ja o ciebie, gdy byłeś jeszcze z Lindą.
Weszli do domu. Stefcia wręczyła babci pomarańcze, a Marek ze sprawunkami poszedł do swego pokoju.
- Zrobić kawę? - zawołała za nim Stefcia.
- Nie, dziękuję – podziękował krótko. Nie powiedział jeszcze Stefci, że jego serce jest w kiepskim stanie, w zasadzie w rozsypce. A i tak miał dość podniet tu, w Wierzbinie. I to bez kawy. Miał zamiar poprosić Edwarda o rękę Stefci, a zupełnie nie wiedział, jak to zrobić. Nigdy nie prosił rodziców o rękę dziewczyny. Z Lindą o ślubie rozmawiali tak tylko między sobą, ale też się jej formalnie nie oświadczył. Jedynie na filmach widział, jak to robili faceci, ale teraz niezbyt dobrze pamiętał. Jakoś takie sceny nie budziły jego zainteresowania. Najgorsze, że Stefcia nadal nie dała mu konkretnej odpowiedzi... Być może będzie musiał przyjechać do Wierzbiny wiele razy, zanim ośmieli się znów poprosić o jej rękę. O ile ona w końcu się zgodzi. Żałował, że nie ma ze sobą pierścionka...
Kiedy zszedł na dół Stefcia właśnie rozmawiała przez telefon. Po szwedzku, więc nic z tego nie rozumiał. Zajął się swoją herbatą, a babcia postawiła przed nim ciasto.
- Co się dzieje? - zapytał ją szeptem.
- Teściowa Stefci jest umierająca – tyle się dowiedziałam. Rak krtani. A dzwoni Wiktor, to jest przyjaciel Liama.
- Stefcia poleci do Szwecji?
- Nie sądzę. Nie była z nią w najlepszych stosunkach. Kaisa nie lubiła mojej wnuczki. Halwar, teść, to dusza człowiek. Ale Kaisa była... wredna. Jak przychodzi taka choroba, to żadne pieniądze nie dają ratunku. Co najwyżej pewną ulgę w cierpieniu... Chociaż możliwe, że na sam pogrzeb to jednak Stefcia poleci. Choćby ze względu na Halwara. On zawsze mówił, że chce poznać Polskę. Później wyszło, jak wyszło. Ale nic straconego. Edzio i ja zawsze go serdecznie podejmiemy.
Przyjechał Edward z Piotrem i wtedy Stefcia już dość szybko skończyła rozmowę. Najpierw przekazała ojcu wiadomość od komendanta.
- O, to niedobrze. Byłem z Rutkowskim na dziś umówiony.
- To może ja pojadę – zasugerował Piotrek.
- Nie. Lepiej nie, bo jeszcze ściągniemy mu na głowę jakąś kontrolę.
- Ale tam niedaleko mieszka Lipko i zawsze można przejść za stodołami od jednego do drugiego.
- I jeszcze Lipkę wtajemniczać?
- I tak wszyscy wiedzą, że Rutkowski kroi cielaki.
- Niby wiedzą, ale pewności nie mają.
- A może moim samochodem? - zaproponował Marek.
- Twoim samochodem i na podwórko Lipki – podchwycił Piotrek.
- To może być niezły pomysł. A potem drogą za stodołami na Czarne Doły i dalej do Proszkowa... Ale oni jak zechcą to mi się pod domem ustawią i co im zrobisz?
- Będą kontrolować obcego? Nie sądzę. Pewnie mają tylko polecenie na ciebie, tato.
- A ty znasz drogę? Tam mogą być całkiem duże wertepy... Od lat tamtędy nie jeździłem... Zrób no, córciu, herbaty. I dajcie coś nam przegryźć, bo obaj jesteśmy głodni. Dziś nie było czasu na chodzenie po budkach, więc jesteśmy o suchym pysku. Muszę się umyć i przebrać, zaraz wracam.
- Czekaj tato. Kaisa umiera na raka krtani. Podobno jej dni są już policzone – powiedziała Stefcia.
- Żal, że cierpi. Tego jej nie życzyłem. A jak się twój teściu trzyma?
- Chyba przeżywa chorobę Kaisy, tak powiedział Wiktor. Ale już idź. Pogadamy przy herbacie.
- Polecisz w odwiedziny? - rzeczowo zapytał Piotr.
- Nie. Ale na pogrzeb polecę na pewno. Może nawet pojadę autem. Jeszcze jest czas. Jeszcze żyje. Później się będę zastanawiać.
- A ty masz w samochodzie jakieś gumiaki? Pytam tak na wszelki wypadek – teraz Piotr zwrócił się do Marka.
- No nie, nie mam.
- To coś weźmiemy z domu, tak na wszelki wypadek. Ja jeszcze przygotuję kwiaty dla Rutkowskiego. A w zasadzie też dla Lipki. Cztery doniczki wystarczą? Wezmę te chryzantemy z nowego tunelu.
- Z jakiego nowego tunelu? - zaciekawiła się Stefcia.
- No i niechcący się wygadałem... Sorki. Pocięli nam jeden tunel. To było wkrótce po zamordowaniu Tajkiego. Babcia z Tatą nie kazali ci mówić... Pocięli nożami na strzępy. Dobrze, że tylko jeden. Chyba coś ich spłoszyło, bo były ślady butów i przy szklarni, ale tam wybili może z pięć szybek. Na szczęście tato miał zapasową folię, więc szybko się ze wszystkim uporaliśmy.
- Nie powinniście trzymać takich rzeczy w tajemnicy!
- Leżałaś w szpitalu. Nie chcieliśmy cię dobijać. Chodź, Marku. Ustawisz inaczej swoje auto, a ja znajdę buty i przyniosę kwiaty. Wiem, wiem – najładniejsze! A ty, Stefcia, szykuj nam wyżerkę, bo aż mi burczy w brzuchu!
Stefcia przysmażyła babkę ziemniaczaną, podgrzała sos ze świeżych, tegorocznych grzybów (grzyby zbierał pan Władeczek), zrobiła herbatę, nakroiła półmisek wędlin, pamiętała o kiszonych ogórkach i marynowanej papryce.
Prawie jednocześnie wrócili do kuchni wszyscy trzej panowie. Edward udzielał młodym instrukcji związanych z wyjazdem i dał Piotrowi garść banknotów na mięso.
- Po co aż tyle? - zdumiał się Piotrek.
- Musisz myśleć jak gospodarz. Trzeba zamówić świniaka na święta, dać masażowi pieniądze na wołowinę i niechby zrobił jak najwięcej wyrobów.
- Masażowi? Kogo masz na myśli?
- Rutkowski ci podpowie, albo nawet i załatwi. Ale musisz mieć pieniądze. Zresztą, słuchaj...
Marek z ciekawością przysłuchiwał się rozmowie ojca z synem. Życie w małym miasteczku... To nawet było ciekawe. Później Edward zaczął wypytywać Stefcię o Wiktora i tu padły słowa, które zaintrygowały Marka: Teść przykazywał, aby Stefcia wyszła za mąż, a nawet prosił, aby, jeśli to będzie możliwe, zaprosiła go na swój ślub. Chciałby poznać Polskę i rodzinne strony Stefci. Przecież te słowa, to wyraźny znak od Liama! Przynajmniej on, Marek, tak to odebrał.
Dwaj młodzi wkrótce wyjechali, a obie Stefcie zajęły się przygotowaniami do „proszonej” kolacji. Stefcia zdecydowała się jednak na ciasto drożdżowe i wyrabiała je, nie żałując rąk. A babcia między innymi sprawdziła ilość posiadanych przypraw, kończyła się także sól kamienna. Inne przyprawy spisała na karteczce i wysłała Edzia po zakupy. Po drodze miał zajść do pana Władeczka, bo on doskonale umiał rozbierać tuszki. Teraz, gdy zostały we dwie, mogły swobodnie poplotkować. Przede wszystkim obgadać Marka. Babci ten chłopak podobał się bardziej od Pawła, wydał się jej bardziej zrównoważony, ostrożny w mowie, chętniej słuchał, niż mówił.
- Poprosił mnie o rękę – powiedziała Stefcia – ale jeszcze nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Chyba się zgodzę. Znam go ponad dziesięć lat... No i nosi nasze nazwisko.
- Dziecko, ale czy ty go kochasz? I czy on ciebie kocha? Reszta się nie liczy. Nawet te jego ogniste włosy.
- Babciu, ja nie wiem, czy jego kocham. Wydaje mi się, że tak. Ale to nie jest taka miłość, jak z Liamem.
- Każda miłość jest inna.
- On chyba mnie kocha, choć to nie jest jakaś nadzwyczajna namiętność. Raczej bliskość. Jednak ciągle do siebie wracamy. Marek jest po różnych życiowych zakrętach. I z całą pewnością nie leci na moją kasę, bo swojej ma dosyć. A jego włosy szalenie mi się podobają. Najbardziej na świecie.
- A jeśli się zgodzisz, to kiedy ślub? Na Wielkanoc?
- Nie, to za szybko. A poza tym chcę, aby było ciepło. Więc w maju lub w czerwcu.
- W czerwcu. Maj to zły miesiąc do żeniaczki.
-Też tak o maju słyszałam. Nie mówiłam ci, ale Kamila chuligani pobili. I to bardzo mocno. Jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz mieszka u niego pielęgniarka... - i Stefcia wdała się w szczegóły, a babcia przeżywała.
Później znów wróciły do kwestii ślubu: gdzie, jaka suknia, kogo się zaprosi. Stefcia już miała gotową suknię do ślubu z Liamem, ale na polecenie wnuczki babcia ją sprzedała. Teraz od nowa trzeba było zamówić wizytę u krawcowej. I uszyć też coś z tych materiałów przywiezionych z Gdańska.
- Już zamówiłam u Ziółkowskiej terminy na szycie. Narysuj tylko jak mają wyglądać, a za tydzień będziesz miała do przymiarki przynajmniej jedną. Twoje wymiary chyba się nie zmieniły. To mówisz, że Marek też jest zamożny.
- Ma swój dom w Krakowie, Był długo za granicą. I teraz też dobrze zarabia. Jest doradcą finansowym w kilku poważnych firmach. Mówił, że to ograniczy, że będzie się bardziej trzymał Krakowa, że dosyć ma życia na walizkach. Jeśli się pobierzemy, to ja też będę chciała, aby był w domu.
- Będziecie mieszkać w Krakowie?
- W Krakowie i w Wierzbinie. Nie mam zamiaru zrezygnować z częstych odwiedzin.
- A jeśli on będzie miał?
- Będziemy musieli znaleźć kompromis. Prawdę powiedziawszy moglibyście i wy raz w miesiącu wpadać do Krakowa.
Wrócił Edward, a wraz z nim przyszedł pan Władeczek. Natomiast młodzi z mięsem przyjechali po dobrych dwóch godzinach. Szczęśliwie nie byli kontrolowani, przywieźli mięso aż z dwóch cielaków i dodatkowo, na życzenie Marka, dużego indyka, więc pan Władeczek zaraz zabrał się za robotę. Marek chciał dla Kamila coś delikatnego i wartościowego. Prosił o kilka miękkich kawałków, a reszta miała zostać w Wierzbinie.
Marek z Piotrem wypili po małej kawie, zagryźli drożdżówką i pojechali na myjnię samochodową, ponieważ samochód był cały w błocie – podobno gdzieś zabłądzili, dobrze, że nie ugrzęźli na dobre!
- Tu tyle mięsa, a na kolację goście... Nie fajnie się złożyło – po cichu do ucha wnuczce poskarżyła się babcia.
- Większość kości to się chyba poporcjuje i zamrozi. A z resztą pan Władeczek sobie poradzi!
- Wszystkie udźce się zamarynuje i niech czekają przez kilka dni. Nie zdążę dla ciebie upiec. Będzie roboty na cały tydzień! Ale to drożdżowe wyszło ci doskonałe. Jednak kobieta ma lepszą rękę do ciasta. A przynajmniej lepszą od naszego Piotrka. Lecz co Piotrkowi do głowy przyszło, żeby kupić naraz aż dwie cielęce tuszki...?
- Bo były – odpowiedział Edward. - Rzadka okazja, a Rutkowskiemu tak wygodnie, bo nie musi szukać następnych nabywców.
- Nam tego mięsa starczy do świąt, a może i dłużej.
- Dlatego dobrze, że Piotr kazał świniaka przeznaczyć na wyroby. Będziemy mieli kiełbas i baleronów na cały karnawał – przyznał Edward. - Raczej trzeba się martwić, jak do domu to wszystko potem przywieźć...
- Połowę dam Beli. Teraz też trochę cielęciny pójdzie do niego. Tak jak zawsze, tu nie ma o czym dyskutować. A ty, jeśli masz czas, to napal w centralnym. W nocy było mi chłodno – poleciła synowi.
W kominku już się paliło, Stefcia lubiła zapach płonących bierwion. Teraz krzątała się wokół stołu, przygotowując go do kolacji – najcieńszy obrus, najlepsza porcelana i tak dalej. Przeczuwała, że Marek zechce poprosić ojca o jej rękę. A ona nawet przed stryjostwem chciała podkreślić, że ta kolacja jest szczególna.
Chłopcy wrócili i Marek natychmiast porwał Stefcię na piętro. Wycałował ją już na schodach, a później, w swoim pokoju, przycisnął do drzwi i ponownie zaczął całować.
- Kocham cię – szepnął między pocałunkami.
- Tak.
- Co „tak”?
- Zgadzam się.
Porwał Stefcię na ręce i zawirował z nią zachwycony.
- Kocham cię. I dziękuję! - wyszeptał w jej włosy.
W pocałunki włożył całe swoje serce i czuł, jak dziewczyna omdlewa w jego ramionach.
- Jestem taki szczęśliwy – szepnął znowu. - Mogę poprosić twego ojca o zgodę?
- Tak. Zrób to dzisiaj. Specjalnie dla ciebie ubiorę się dziś wyjątkowo ładnie.
- Mam ze sobą garnitur...
- Bardzo dobrze.
- Kocham cię! Kocham cię! Kocham! A jeśli twój tato odmówi?
- Nie odważy się!
- Jesteś pewna?
Marek ubierając się w garnitur i białą koszulę trząsł się jak galareta. Pokpiwał sam z siebie. Stuknęła mu przecież czterdziestka, a on był zdenerwowany jak nastolatek! A jeśli pan Edward powie, że jest za stary dla Stefci? Czuł, że i babcia i ojciec polubili go. Ale lubić można znajomego. A on chciał zostać mężem Stefci... Nogi mu się zaplączą i runie ze schodów... Albo język i zamiast prośby o rękę wyjdzie niezrozumiały bełkot... W takiej chwili wszystko jest możliwe! Zapomniał o upominkach i w ogóle nie wiedział jak je dać, w którym momencie... Zobaczył Piotrka i przywołał go do siebie.
- Pomóż mi, bo ze zdenerwowania już nie wiem, jak się nazywam – poprosił.
- Jak to jak? Jesteś Żak. Wracasz na łono rodziny – śmiał się rozbawiony Piotrek.
- Weź te butelki ode mnie i to pudełko. Podasz je w odpowiednim momencie, ja i tak nie wiem kiedy...
- Hej, chłopie! Uspokój się! Tobie potrzeba kielicha na odwagę, zaraz coś przyniosę...
- Lepiej nie, bo się jeszcze wywalę na schodach.
- Raczej bez złapania luzu się wywalisz. Czekaj spokojnie. Jeszcze jest czas. Stefcia chyba jeszcze włosy układa. Zajrzyjmy do niej, a ja przyniosę szklaneczkę lekarstwa. Chodź, mój szwagrze. A kwiaty mam już dla ciebie przygotowane, bo Stefcia kazała.
Stefcia w ciemnozielonej sukni i ze szmaragdami na szyi wyglądała jak milion dolarów – cudownie! Kończyła wplatać chustkę w warkocz. Takiego uczesania Marek jeszcze nie widział. Stefcia na koniec podwinęła warkocz do góry i w całej okazałości ukazał się jej śliczny kark i długa szyja. Kolczyki w uszach skrzyły się prześlicznie. Jeszcze dwie kropelki perfum i była gotowa. Wrócił Paweł ze szklaneczką. Stefcia odwróciła się od toaletki i wreszcie spojrzała na Marka. Wydał się jej szalenie przystojny! Wypił wódkę jednym haustem, skrzywił się i czekał, aż alkohol dostanie się do krwi. Nawet na egzaminach na studiach tak się nie trząsł!
- Idziemy? - zapytała Stefcia, gdy Piotrek podał Markowi bukiet róż. Dla babci.
Zeszli pod rękę po schodach. Babcia była w kuchni, ale Stefcia oderwała ją od zajęć i poprowadziła do pokoju ojca. Marek szedł za nimi, a na końcu Piotrek z butelkami i chałwą. Stefcia zapukała i czekała na zaproszenie. Ojciec otworzył, właśnie wkładał spinki do mankietów. Skończył to szybko i chwycił marynarkę leżącą na oparciu fotela.
- Babciu, tato – zaczęła Stefcia, ale i jej głos się łamał.
- Przyszliśmy... To znaczy proszę o rękę Stefci. Kocham ją i chcemy się pobrać – Marek podał babci kwiaty i pocałował ją w rękę, następnie z wyciągniętą ręką zbliżył się do Edwarda.
- A ta miłość to taka prawdziwa? - Edward usiłował żartować mimo powagi sytuacji. - Dobrze, dzieciaki. Ja się zgadzam, o ile tylko Stefcia tego chce. A chcesz?
- Tak, tato.
- Zatem bądźcie szczęśliwi. Wprawdzie jestem zaskoczony, ale... A co ty o tym myślisz, mamo?
- Wierzę, że wam się uda stworzyć szczęśliwą rodzinę. Kochajcie się i bądźcie razem.
Piotr podsunął Markowi butelki i chałwę, a ten je przekazał we właściwe ręce. Babcia natychmiast Stefcię ucałowała, a ojciec wyściskał.
- A mnie o zgodę nie zapytasz? - zażartował Piotr. - Wprawdzie jestem tylko młodszym bratem, ale... Radzę trzymać ze mną sztamę, bo jak nie ze mną, to z kim? No dobrze. To ja jadę po dziadków i po Małgosię, okey? Ale dwóch ślubów naraz nie będzie, bo to podobno wróży nieszczęście.

c.d.n.
fot. z internetu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz