STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.46. Październik 1975 r. W
Rzymie
Stefcia wróciła do hotelu zmęczona bardziej niż
zwykle. I zasmucona. Popołudniem przy Liamie zebrała się cała
świta lekarzy, musiała wyjść ze szpitalnej sali. Rozdygotana
czekała na korytarzu. Nie mieli dla niej dobrych wieści. „Trzeba
czekać i mieć nadzieję” - z trudem opanowała łzy. Później
siedziała w nogach łóżka i znów gładziła stopy Liama. Alice
dała jej dwa pakieciki wilgotnych chusteczek – „te są do
twarzy, a te do nóg”. Pani Rybbing siedziała trzymając Liama za
rękę, więc ona się tam nie pchała. Miała wrażenie, że serce
jej pęknie – nie przez matkę, ale przez to pogorszenie zdrowia,
bo jednak tak to odbierała. Wyszła ze szpitala bardzo późno. W
zasadzie zwlekała także dlatego, że czekała na ojca albo stryja,
ale nie przyszedł żaden z nich. Zabolało.
Kolacja już na
nią czekała. Panowie zjedli bez niej. Piła sok, jadła sałatkę,
a w ustach miała gorycz. Stryj zapytał, czy zamówić dla niej coś
na gorąco. Pokręciła przecząco głową. Czuła się opuszczona.
Żaden nawet nie zapytał, jak się czuje Liam. Byli tu na wczasach?
Żartowali na temat prania skarpetek i majtek! Przy okazji
dowiedziała się, że byli dziś w Watykanie i teraz ojciec chciał
jej o tym opowiedzieć. Nie słuchała. Wyszła do łazienki. Stała
w strugach wody i wspominała wspólne kąpiele. „Boże mój! - to
za mało, za mało, za mało! Wróć mi Liama! Daj mu żyć! Przywróć
mu zdrowie!” - zapłakała, skowyczała zupełnie nad sobą nie
panując.
Pukanie do drzwi łazienki:
- Chodź! Mamy
babcię na telefonie – wołał ją ojciec.
- Nie dziś.
Jutro. - odpowiedziała przez drzwi.
- Coś się stało?
Nie chciała rozmawiać. Jednak ogarnęła się – wytarła ciało
i długą chwilę poświęciła włosom. Z mokrymi nie mogła iść
do łóżka. Zrobiła codzienną przepierkę bielizny, którą
każdego dnia rozkładała na ręczniku na oparciu fotela w swoim
pokoju - do wyschnięcia. Ale miała już do uprania dwie sukienki i
bluzkę. Żałowała, że wzięła ze sobą tak mało ubrań. Chyba
musi poprosić pokojówkę o upranie tych rzeczy, bo później trzeba
je będzie uprasować...
- Siadaj – powiedział ojciec,
kiedy już pokazała się w salonie w hotelowym szlafroku. Poklepał
miejsce na fotelu obok siebie.
- Idę się położyć –
zaprotestowała. - Jestem wyjątkowo zmęczona.
- Babcia
kazała cię pozdrowić.
- Dziękuję. - A jednak usiadła,
podwijając jedną nogę pod siebie. No i co, że nieelegancko? Za to
tak jej było wygodnie. - Co w domu?
- Bez zmian. Nic się
nie dzieje. Jedynie Piotrek szaleje ze szczeniakiem. Prosiłem mamę,
aby opłaciła twoją stancję.
- Ach, tak. Całkiem mi to
wyszło z głowy. I tak chyba wezmę dziekankę. To się powinno
wyjaśnić w tym tygodniu. A wtedy zrezygnuję ze stancji.
-
Masz jakieś plany?
- Ty chyba oszalałeś – wtrącił się
Bela. - Jakie plany można mieć w tej sytuacji?
- Nie mam.
Nie mam odwagi mieć jakichkolwiek planów. Co jeszcze u babci?
- Pani Maria zostanie aż do mego powrotu – i całe szczęście!
Babcia wspominała o zlikwidowaniu kurnika, ale to chyba takie tylko
gadanie. Jakieś bydle zadusiło jej jedną kurę, więc się
wystraszyła. Ale Smulczyński znalazł dziurę i już ją zalał
cementem.
- Ten kurnik jest za blisko parku – zauważył
Bela.
- Co u Liama? - nareszcie zapytał Edward.
Stefcia opuściła głowę. W palcach nerwowo zwijała i rozwijała
pasek szlafroka. Co miała powiedzieć? Znów poczuła pod powiekami
łzy i przez chwilę walczyła z nimi.
- Chyba jest gorzej –
powiedziała wreszcie. - Nic mi nie mówią. Ja tam jestem na
przyczepkę. W końcu nie jestem rodziną. Mówią Rybbingom, a oni
czasem rzucą mi jak z łaski jakieś słowo. Dosłownie jak ochłap
dla psa. Gdyby nie moja miłość – już dawno by mnie tu nie było
– zakończyła z goryczą. - Nie wiem, czy nie obwiniają mnie za
to pogorszenie – dodała po dłuższym milczeniu. - Stryjku, załatw
mi jakąś zupę i kawę. Możesz? Mam taki lód w żołądku. W
sobie...
- Zupę? Oczywiście, że mogę. Kawa i cisto dla
nas wszystkich. Jak w domu – zgodził się, sięgając po telefon.
- Tylko nie rybną. I bez owoców morza.
- Może
powinniśmy zaprosić Rybbingów na jakiś wspólny posiłek? -
zasugerował Edward.
- Gdzie? W restauracji w hotelu? A
później i tak dopisaliby to do rachunku, a oni by zapłacili. Nie.
Zdecydowanie nie – zaprotestowała Stefcia.
- W Rzymie
jest wiele restauracji – upierał się ojciec. - Przecież i tak
musimy z nimi porozmawiać. Ja już muszę wracać do Polski. Jeśli
będziemy zwlekać, to do tej rozmowy nigdy nie dojdzie.
-
Pewnie masz rację.
- O ślubie też nikt nie wspomina...
- Tato, zapomnij o ślubie! To była pewnie tylko taka desperacka
myśl matki. Nie ma tematu. A dlaczego już musisz wracać?
-
Dwa samochody zepsute i nikt nie umie załatwić do nich części
zamiennych. Dzwoniłem dziś do zakładu i rozmawiałem z Muszyńskim.
Ach, jeszcze Osipko w szpitalu po operacji wyrostka. Tam wszystko
idzie w rozsypkę beze mnie. Na stolarni podobno kompletny bałagan,
bo Monika przyjęła jakieś pilne zlecenie... I oczywiście nie
dowieźli nam w terminie brzozy. Nie mówiąc o tym, że niektóre
materiały się kończą, a tylko ja mam dojścia do właściwych
osób.
- Jesteś człowiekiem niezastąpionym – powiedziała
Stefcia z przekąsem. - Mam nadzieję, że chociaż w Karolince
spokój...
- Względny spokój. Miecio chyba namieszał coś
w dokumentach, a Tereska ani myśli się tym zająć. Piotruś
prosił, abym jemu pozwolił.
- I co? Zgodziłeś się?
Przecież on ma dopiero trzynaście lat!
- Ale to on odkrył
ten bałagan. Tak, zgodziłem się.
- Koniec świata!
- Zapomniałem ci powiedzieć, co mówiła babcia. Dzwonił ten
zaprzyjaźniony fryzjer i babcia dała mu namiary na nas, to znaczy
numer telefonu i nazwę hotelu.
- Miałam do niego zadzwonić
i całkiem zapomniałam... - zmartwiła się Stefcia.
- Skoro
ma te namiary, to się pewnie niedługo odezwie.
- Gdyby cię
zaprosił na wspólne zwiedzanie Rzymu, to nie waż się mu odmawiać
– powiedział Edward bardzo „ojcowskim” tonem, kategorycznym i
nie znoszącym sprzeciwu.
- Zdecydowanie tak – poparł go
Bela. - Ty za długo siedzisz w tym szpitalu. Dwie godziny dziennie
wystarczy. Zobacz, jak oni mało są z Liamem. A ty zawsze jak na
dyżurze. Mnie się to nie podoba. Nie powinno tak być. W Polsce byś
tyle nie siedziała, bez względu na chorobę. A oni i tak tego nie
doceniają.
- Stryjku! Przecież ja nie siedzę dla
Rybbingów, a dla Liama. Po to tu przyjechałam. I zawsze boję się,
że coś złego się stanie pod moją nieobecność. A poza tym nie
wiem, czy mam ochotę na zwiedzanie Rzymu.
- Twój ojciec
też tak mówił, a wrócił z Watykanu bardzo zadowolony. No i
ciągle mamy dobrą pogodę na zwiedzanie.
- Dobrze, pomyślę
– zgodziła się Stefcia.
Byli przy kawie, gdy Bela
sentencjonalnie powiedział:
- Musimy żyć własnym życiem,
nie oglądając się na tych Szwedów.
- I robić to, co my
uważamy za słuszne – dodał Edward.
- A co jest teraz
słuszne? - zapytała retorycznie Stefcia.
Odpowiedzi nie
było.
Stefcia pożegnała się z panami i poszła do siebie,
ale wróciła się.
- Stryjku, mówiłeś, ze widziałeś
jakiś antykwariat.
- Tak. I to niedaleko. A co byś
chciała?
- Coś po polsku. Może jakieś wiersze. Coś z
klasyki, o ile coś takiego będzie.
- Lepiej Trylogię
Sienkiewicza, bo przewiduję dużo czasu na czytanie – zażartował
Edward.
- Dowcipny się znalazł – mruknął pod nosem
Bela.
- Może być i Trylogia, ale to już po angielsku –
zgodziła się Stefcia.
- A ty mu przeczytasz o obronie
Jasnej Góry i tym go od razu ożywisz.
Stefcia zostawiła to
bez komentarza.
Na drugi dzień była w szpitalu jako
pierwsza – nikogo od Rybbingów jeszcze nie było. Przywitała się
z pielęgniarką. To była ta najstarsza, czarnowłosa, najbardziej
surowa. Mimo tego Stefcia zapytała, jak się Liam czuje.
-
Chyba po wczorajszym kryzysie dziś jest znacznie lepiej –
odpowiedziała i szybko położyła palec na ustach.
Wszedł
lekarz. Stafcia natychmiast chciała wyjść, ale zatrzymał ją,
kładąc dłoń na ramieniu. Pochylił się nad Liamem. Słuchał
jego serca i trzymał za rękę. Później przez chwilę rozmawiał z
pielęgniarką. Po włosku.
- Jest lepiej niż wczoraj –
powiedział do Stefci. - Kryzys minął.
Stefcia pocałowała
Liama w usta i rozszeptała się po polsku, jednocześnie obmywając
mu twarz. Miał już długi zarost. Ktoś powinien mu umyć włosy –
pomyślała, ale pewnie nie wolno go ruszać. Jednak zmieniono
pościel – zauważyła. Usiadła na zwykłym miejscu i przytuliła
twarz do jego twarzy. „Kocham cię, mój chłopaku. Tak bardzo cię
kocham! Zdrowiej nam jak najszybciej. Zdrowiej, bo nie mogę żyć
bez twojej miłości.”.
Przyszła Alice. Stefcia chciała
ustąpić jej miejsca, ale została powstrzymana.
- Lekarz
powiedział, że kryzys minął – poinformowała siostrę Liama.
- Mam zamiar jechać do Pineto. Trzeba spakować rzeczy Liama i
zwolnić pokoje. Chciałabym, abyś pojechała ze mną. To siedzenie
w szpitalu na pewno ci nie służy – Alice uśmiechała się do
niej łagodnie: miała uśmiech brata.
- Chętnie –
zgodziła się Stefcia. W gruncie rzeczy pragnęła odmiany, mimo
strachu o zdrowie Liama. Oby mu się tylko nie pogorszyło.
- Jeszcze się nie umówiłam. Chciałam dziś, jednak Orvor jest
bardzo zajęty. Ma do mnie zadzwonić i dogadać konkretnie. Przyśle
po mnie... po nas samochód, więc pewnie to będzie jutro lub
pojutrze rano.
- Ale i tak najpierw zechcę być w
szpitalu.
- Oczywiście – Alice przysiadła na skraju łóżka
i gładziła brata po udzie, nie odkrywając go.
- Liam dziś
spokojniej oddycha – zauważyła Stefcia. - On kupił wam prezenty
w Polsce, ale pewnie nie zdążył dać...
- Jeśli wiesz,
co dla kogo, to zrobisz to w jego imieniu – Alice znów posłała
Stefci łagodny uśmiech.
- Jesteś bardzo podobna do brata –
odpowiedziała Stefcia, rewanżując się uśmiechem.
- Tak
mówią.
- Alice... A jak tu jest z praniem w hotelu....?
- Nikt ci nie powiedział? W szafie znajdziesz taki specjalny
worek, do którego włożysz swoje pranie. Potem go gdzieś na widoku
zostawisz. I już. Dostaniesz z powrotem uprane i uprasowane. Nie ma
kłopotu.
- Nie brałam dużo ubrań...
- Możemy
coś dokupić.
- Nie, nie. Nie chcę. W domu mam ich aż za
dużo. Liam ciągle mi coś kupuje... Kupował. Nie zdążę tego
znosić.
- Ale zakupy to przyjemność dla kobiety! Muszę
cię gdzieś wyciągnąć i sama sobie kupisz. Będziesz mieć z tego
masę frajdy. Obiecuję.
- Jeśli już, to buty. Nie
pozwalałam mu kupować dla mnie butów. U nas jest taki przesąd...
- wyjaśniła o co chodzi. Alice się śmiała. - A jeśli chodzi o
te upominki dla was, to dokładnie wiem, co i dla kogo, bo byłam
przy zakupach i nawet doradzałam, a później w domu obgadaliśmy
każdy nabytek. Ale jeśli on w międzyczasie zmienił zdanie?
- Nie zmienił. Jestem tego pewna. No i o kilka rzeczy do pakowania
będzie mniej. Te szmaragdy to pewnie masz od niego?
- Tak.
Bardzo je lubię. W życiu sama bym takich nie kupiła, to nie na
moją kieszeń.
- Pierścionek pewnie też od niego...
- Tak. Zaręczynowy.
- Myślę, że dostaniesz jeszcze
jeden, bo ten jest zbyt skromny, jak na Liama.
- On zawsze
taki rozrzutny?
- Nie sądzę. Ale ciebie bardzo kocha.
Jesteś miłością jego życia. Opowiadał mi o tobie. Powiedział,
że dopiero teraz wie, co to jest miłość. Mówił też o twoich
bliznach. Ale patrzę i patrzę na ciebie, a blizn wcale nie widać!
- Kosmetyki. Ukrywam co mogę. Alice, poducz mnie szwedzkiego. W
domu się uczyłam, ale tu nie mam żadnych materiałów. Mam
poczucie straconego czasu. Pomóż mi.
- Ależ proszę
bardzo. Co już umiesz? Jesteś w stanie zbudować jakieś proste
zdanie?
Tak się to zaczęło. I od tej pory każde spotkanie
z nią, a czasem nawet z ojcem Liama, wzbogacało Stefcię o nowe
słówka. Któregoś razu podsunęła Alice notesik, by wpisała jej
najczęściej używane czasowniki.
c.d.n.
Fot. internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz