STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.40. Jesień 1975 r. W Wierzbinie
– a to się narobiło...
- Ślub? Jaki ślub? Co to za
pomysł? - Edward nie mógł uwierzyć w to, co mówi jego ukochana
córeczka. Już i tak „poszła na całość” zakochując się w
obcokrajowcu, ale ślub po dwóch-trzech miesiącach znajomości to
zdecydowanie przegięcie! - Wybij to sobie z głowy! Żadnego ślubu
nie będzie! Ja rozumiem, że musisz do niego jechać. Rozumiem, że
w takiej strasznej chwili chcesz być blisko kochanej osoby. Ale
ślub? Nie, nawet nie ma mowy. Sama wcześniej mówiłaś, że
pobierzecie się dopiero wtedy, gdy skończysz studia.
Edward poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po kuchni. Jego
matka siedziała nieruchomo z rękoma na podołku, a Stefcia kończyła
wycierać naczynia umyte po obiedzie.
- Zrobię wszystkim
herbatę – burknęła pod nosem. Nie umiała odpowiedzieć na
zarzuty ojca. Pomysł ze ślubem wyszedł od Rybbingów, nie od niej.
Nalała wody do czajnika i podpaliła pod nim gaz. Musiała mieć
zajęte ręce. Ustawiała szklanki na tacy, wkładała do nich
torebeczki z herbatą, wyjmowała z szufladki łyżeczki. To ją
uspokajało. Odrywało myśli od Liama. I od jutrzejszej podróży do
Włoch. Tyle razy już latała samolotem, a teraz się bała. Bała
się każdego nowego dnia, a w szczególności telefonu z Włoch.
- I co dalej? Weźmiesz ślub, przerwiesz studia i poświęcisz
się pielęgnowaniu Liama?To nie może być rozwiązanie! Przecież
on, nawet jeśli przeżyje, to może zostać kaleką na całe życie!
Chcesz się przywiązać do inwalidzkiego wózka? Siostra
miłosierdzia, psia krew!
- Tato, nie wiem, co przyniesie
jutrzejszy dzień, a chcesz, abym planowało to, co będzie za rok?
Nie wiem, tato. Nawet dzisiejszy telefon od Rybbingów może wszystko
zmienić. Nie gorączkuj się tak, nie irytuj. Jeśli będzie tak
trzeba, to zostanę z Liamem nawet wtedy, gdy pozostanie kaleką. To
nie podlega dyskusji. Koniec.
- Ona ma rację – odezwała
się babcia prostując plecy. Na razie owcza skóra podarowana jej
przez Stefcię nie dała jeszcze rezultatów, plecy nadal często
bolały. Może to nadmiar pracy? Ostatnio prawie nie odpoczywała,
cały czas miała czymś zajęte ręce. - Nie wybiegaj myślą za
daleko. Przyjdzie czas – przyjdzie rada. A Stefcia tak czy inaczej
skończy studia, tego jestem pewna. Gdyby ten ślub w jakiś sposób
miał pozytywnie wpłynąć na chorego, to ja będąc na miejscu
Stefci wcale bym się nie wahała. Ja ją rozumiem. Dla kochanego
mężczyzny kobieta jest w stanie wszystko poświęcić. Samą
siebie. I nie ma się co na to oburzać, bo już tak jesteśmy –
my, kobiety – skonstruowane.
- Mamo! Co też ty
opowiadasz! Przed Stefcią całe życie...
- No właśnie –
całe życie – nie dała sobie przerwać pani Stefania. - I co?
Chcesz, aby ona całe życie pluła sobie w brodę, że mogła coś
zrobić dla tego chłopaka, nawet poprzez ślub uratować mu życie,
a tego zaniechała? Nie, w żadnym wypadku nie możesz im bronić
tego ślubu.
- Babciu, tato – Stefcia postawiła tacę ze
szklankami na stole i ciężko usiadła obok babci – od
przeznaczenia się nie ucieknie. Co ma być, to będzie. Dziś mam
wrażenie, że moje życie zawsze będzie pod górkę i pod wiatr –
mówiąc to miała na myśli śmierć matki i krakowski napad zimą.
A nawet to, że ojciec niedawno tak „latał po babach”. Chociaż
– na szczęście – ostatnio się uspokoił. Nocował w domu.
Chociaż tyle. - Widocznie już tak mi sądzone, że za bary z
losem... Nie będę chować głowy w piasek.
- A jeśli on
na całe życie zostanie kaleką? - nie dawał za wygraną ojciec.
- Powiem, że widocznie tak musiało być. Tato, koniec z tym
dzieleniem włosa na czworo. Siadaj i wypij z nami herbatę. Już się
spakowałeś?
- Doszedłem do wniosku, że mam za mało
bielizny. I wszystko jakieś sprane, zniszczone. Nigdy wcześniej nie
zwracałem na to uwagi – powiedział odsuwając krzesło i siadając
na wprost matki.
- Chyba masz rację, ale w tech chwili nic
się nie da zrobić. Najwyżej będziesz musiał kupić coś sobie we
Włoszech – zasmuciła się matka. Spojrzała na ścienny zegar. -
Nakładaj buty i bierz kluczyki od samochodu. Mamy jeszcze pół
godziny czasu, sklep pani Małgosi powinien być jeszcze otwarty.
Jedziemy – powiedziała do syna. - Herbatę wypijemy później.
- No i dobrze, bo podkoszulki, takie do ludzi, to też chyba są
tylko ze dwie – zgodził się Edward.
Stefcia została
sama. Pani Maria zapewne była na popołudniowym spacerze. A ona
została, by czekać na telefon. Była już spakowana, tylko zamknąć
neseser. Wczoraj zastanawiała się nad tym, czy wziąć ze sobą
swój letni biały kostium. W razie konieczności mogłaby ubrać się
w niego do ewentualnego ślubu. Ślub w szpitalu... Zrezygnowała z
kostiumiku – ubranie wcale nie będzie ważne. Zapakowała za to
czerwoną sukienkę, ulubioną sukienkę Liama. Babcia to widziała i
kręciła przecząco głową. A Stefcia po namyśle spakowała
jeszcze sukienkę z żakietem w kolorze écru – na wszelki
wypadek.
- Ty na wszelki wypadek to weź ze sobą coś
czarnego. Licho nie śpi – powiedziała wówczas, stojąc w
drzwiach pokoju wnuczki.
- Pewnie powinnam, ale nie zrobię
tego. Nie będę kusić losu. On musi żyć. Musi wyzdrowieć.
Babciu, ja go kocham. To jest jedyna miłość mego życia. Sama
mówiłaś, że Żakowie kochają tylko raz. Nie będzie mi potrzebny
żaden czarny ciuch. Nie. I koniec.
- Och, dziecko,
dziecko... Obyś miała rację. Obojgu wam tego życzę z całego
serca. - I wyszła, po cichu zamykając drzwi.
Stefcia
usłyszała, że pani Maria wjechała wózkiem do salonu. Zawsze była
zażenowana tym, że na kółkach wózka wnosi do domu piasek.
Robiła, co mogła, aby się jego pozbyć. Gdy było sucho – nawet
przez chwilę jeździła po trawniku przed werandą. Stefcia poszła
do niej, zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. O tej porze powinna
zjeść coś lekkiego.
- Nie, nie będę jadła –
powiedziała pani Maria. - muszę tylko umyć ręce. Ale chętnie
wypiję herbatę.
- Gorącą czy przestudzoną?
- O,
masz nawet przestudzoną?
- Jest jeszcze dosyć ciepła,
jednak już nie wrzątek. Zrobiłam dla babci i taty, ale ich
poniosło po jakieś ostatnie zakupy. Zaraz wrócą. Nawet nie
zdążyli swych herbat posłodzić. Zapraszam.
- A ja ty
się, dziecko, czujesz? - zapytała pani Maria po powrocie z
łazienki. Zajęła swoje miejsce przy stole, a Stefcia podsunęła
jej herbatę.
- Nie wiem – odpowiedziała ze smutkiem.
Zwiesiła głowę na pierś i też usiadła przy stole, jak najbliżej
telefonu. - Jestem pełna niepokoju... Dobrze, że już jutro
jedziemy, że zobaczę Liama, że zobaczę wszystko na własne oczy.
Te ostatnie minuty przed telefonem są najgorsze...
- Byłam
w parku. Polska jesień jest przepiękna! Na razie jest mało
kolorowych liści, bo jeszcze nie było przymrozków. Ale to już
niedługo – powiedziała pani Maria bez związku.
- Proszę
– niech się pani opiekuje moją babcią, bo ona na pewno wszystko
mocno przeżywa, tylko nam nie pokazuje, jak bardzo jest jej trudno.
Niech pani będzie przy niej, niech z nią rozmawia, byle tylko nie
zasklepiła się w żałości i smutku. Ja mam ciągle nadzieję, że
Liam wyzdrowieje. Pewnie już nigdy nie będzie tak sprawny jak
dawniej. Ale wyzdrowieje. Będzie żył.
- A ty pamiętaj i
dzwoń do domu jak najczęściej, nawet dwa razy dziennie, a już
koniecznie, gdy będą jakieś zmiany w stanie zdrowia twego
chłopaka.
- Tak, oczywiście. Tego nawet nie musiała mi
pani przypominać.
Później siedziały w ciszy. Telefon nie
dzwonił. Zegar tykał miarowo. Nic się nie działo. Minęła
osiemnasta. Wróciła pani Stefania z synem – po nieudanych
zakupach. Oczywiście nie było żadnej bielizny, za to kupili dwie
białe koszule do garnituru i dwie kolorowe koszulki polo.
-
Te polówki – powiedziała babcie – to pewnie po drugim praniu
będą już na szmaty do podłogi, taka tandeta... A jak się pani
czuje? Telefonu pewnie jeszcze nie było...
Stefcia znów
nalewała wodę do czajnika i podpalała pod nim gaz. Babcia umyła
ręce w kuchni i wyjęła z lodówki ciasto z owocami. Zaczęła je
kroić na zgrabne kawałki. I w tej chwili odezwał się telefon.
Stefcia rzuciła się do słuchawki. Ale to nie był ten oczekiwany –
z Włoch.
Mężczyzna mówił z obcym akcentem. Nie
przedstawił się. Najpierw upewnił się, że ona to Stefania Żak,
a następnie powiedział, że ma dla niej przesyłkę od pana Liama
Rybbinga. Nie mógł wcześniej dostarczyć, bo brał udział w
karambolu w Alpach i dopiero wczoraj przyjechał do Polski. Ale obie
przesyłki są nienaruszone. „Obie przesyłki?” Przyjedzie jutro
około jedenaste, może dwunastej w południe. Ma podróż służbową
aż za Przemyśl, więc będzie mu niemal po drodze.
- Ale
mnie nie będzie – powiedziała Stefania. - Jutro wylatuję rano do
Włoch, bo Liam miał wypadek i jest w szpitalu. W domu będzie moja
babcia.
- Czy jest to osoba godna zaufania? Jedna z przesyłek
jest niezwykle cenna...
- Oczywiście, że jest!
-
Czy jest pani tego absolutnie pewna?
- Najzupełniej.
- A kiedy pani wraca?
- Tego nie wiem. Może za tydzień. Nie
wiem. Stan Liama jest bardzo ciężki.
- Czyli mam obie
przesyłki zostawić pod opieką pani babci?
- Tak. Pod jej
opieką będą całkowicie bezpieczne.
Mężczyzna milczał
przez chwilę.
- No dobrze – powiedział w końcu. -
Prawdę powiedziawszy zawartość tych walizek jest dla mnie...
Dobrze. Jutro je przywiozę. Adres mam, więc nie powinienem błądzić.
Proszę powiedzieć swojej babci, aby w tym czasie koniecznie była w
domu, bo nie mógłbym dalej jechać z takim bagażem, a powrót do
Warszawy zająłby mi zbyt wiele czasu. A jestem z kimś umówiony.
- Jak się pan nazywa?
Znów chwila milczenia.
-
Nie, nie, bez nazwisk. To do jutra. Do widzenia.
Stefcia
powoli odłożyła słuchawkę. Przekazała co najważniejsze
rodzinie.
- Cały Liam. Nieprzytomny, a znów chce mnie
czymś zaskoczyć...
Zagwizdał czajnik i tym razem babcia
zajęła się herbatą. - On jest niesamowity – powiedziała znad
kuchennego blatu, gdzie ustawiała świeże szklanki.
- Cały
Liam... - szepnęła Stefcia. - Obiecał mi próbki tkanin do hotelu
i jakiś szlafrok. Ale musiał wymyślić coś więcej, skoro jest
tam coś cennego, bo przecież nie pościel i ręczniki! Zresztą i
tak tego nie zobaczę. Babciu, ty przejrzysz wszystko dokładnie, a
później powiesz mi przez telefon. Bardzo mnie zaciekawił.
- On cię szalenie rozpuścił! - zauważył ojciec. - Nigdy nie
słyszałem o chłopaku, który by tyle upominków przysyłał
dziewczynie. Chyba mu się przewróciło w głowie. Żaden z Polaków
nie byłby taki szczodry. A teraz jeszcze coś cennego.... Brylanty?
Będę musiał kupić sejf dla ciebie – puścił do córki oczko.
Ale Stefci wcale nie było do żartów. Telefon znów milczał.
Kiedy wreszcie zadzwonił – dochodziła dwudziesta. Liamowi się
pogorszyło... Stefania zaniosła się niepohamowanym płaczem, a
później nagle pociemniało jej w oczach i nieprzytomna osunęła
się na podłogę.
Ojciec miał przejąć słuchawkę,
jednakże córka leżąca na podłodze... Słuchawka wypadła mu z
ręki. W tym momencie do kuchni wpadł brudny i zasapany Piotrek.
Natychmiast ogarnął sytuację i podniósł słuchawkę. Przedstawił
się niezdarnie i łapczywie łapiąc powietrze powiedział łamanym
angielskim:
- Stefii leżeć na podłoga. Pan telefonować do
Bela Żak, numer... On mówić po angielsku.
- …
-
Bela Żak, numer... On jechać do Italii i tato, i Steffi. Bela Żak,
numer.... Bela Żak numer.... Pan telefonować już. Bardzo, bardzo
już. Tak... Tak... Tak...
- …
- Tomorrow. Steffi
she passed out – najwyraźniej powtórzył za rozmówcą i chyba
rozumiał, co powtarza.
W tym czasie Edward z matką
usiłowali ocucić Stefcię. Ojciec przeniósł ją na kanapę do
salonu, a matka jakimś specyfikiem smarowała jej czoło i skronie.
- Stefciu, no Stefciu. Obudź się, dziecino... Edziu, dzwoń
po lekarza!
Później Piotrek słyszał, jak ojciec rozmawia
z zaprzyjaźnionym lekarzem podniesionym głosem.
- A co to
mnie obchodzi? Szybko! Mam tu armagedon. Weź ze sobą jakieś leki.
Wytrzeźwiejesz w samochodzie. Pospiesz się, do cholery!
Lekarzowi udało się doprowadzić Stefcię do przytomności, ale czy
rzeczywiście docierało do niej, co się z nią dzieje? Żakowie nie
wiedzieli, co Stefcia usłyszała przez telefon - możliwe, że Liam
już nie żyje... Babcia Stefania tym samym specyfikiem posmarowała
swoje czoło, ona także była bliska omdlenia, a na razie potężny
ból głowy uziemił ją w fotelu. Nie mogła poruszyć głową, bo
nowa fala bólu zdawała się być silniejsza od minionej. Lekarz
jedną i drugą Stefanię karmił tabletkami, mierzył co chwilę
puls i patrzył w źrenice.
Przyjechał Bela.
Porażony stanem bratanicy i matki znacznie okroił wiadomości z
Włoch, a nawet pozwolił sobie na konfabulację – Liamowi
wprawdzie się pogorszyło, ale żyje i jest nadzieją, że dalej
będzie żył. Dopiero jego słowa podziałały na Stefcię,
otrząsnęła się z szoku i przytomnie zapytała – co dalej?
- A dalej wszystko tak, jak zaplanowaliśmy. Jutro lecimy do Włoch.
Pani Maria nie wtrącała się do niczego, jedynie z drzwi
swego pokoju obserwował rozwój wydarzeń. Teraz zrobiła dla
wszystkich herbatę, a Piotrek, już umyty, zaniósł ją na dużej
tacy do salonu. Sam z siebie wrócił do kuchni po ciasto, nakroił
kopiasty talerz i też dostarczył na stół w salonie. O talerzykach
deserowych nie pamiętał. Zadbała o nie pani Maria. Wydawało się,
że nikt nie tknie tego poczęstunku, a jednak wszystko zniknęło
szybko, jedynie obie Stefanie nic nie zjadły, ale herbatę wypiły,
bo też obie czuły w ustach gorycz po medykamentach. Steffi dostała
także dwa zastrzyki, pani Stefania tylko jeden.
Siadając do
samochodu Bela powiedział do odprowadzającego go brata, że jest
mała nadzieja na to, by Liam dożył rana. Po odjeździe Beli Edward
usiadł na schodach domu i zapłakał. Nad swoją jedyną córką.
fot. własne
sobota, 9 kwietnia 2022
Cz. 40. Jesień 1975 r. W Wierzbinie - a to się narobiło...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz