sobota, 9 kwietnia 2022

Cz. 40. Jesień 1975 r. W Wierzbinie - a to się narobiło...



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz.40. Jesień 1975 r. W Wierzbinie – a to się narobiło...

- Ślub? Jaki ślub? Co to za pomysł? - Edward nie mógł uwierzyć w to, co mówi jego ukochana córeczka. Już i tak „poszła na całość” zakochując się w obcokrajowcu, ale ślub po dwóch-trzech miesiącach znajomości to zdecydowanie przegięcie! - Wybij to sobie z głowy! Żadnego ślubu nie będzie! Ja rozumiem, że musisz do niego jechać. Rozumiem, że w takiej strasznej chwili chcesz być blisko kochanej osoby. Ale ślub? Nie, nawet nie ma mowy. Sama wcześniej mówiłaś, że pobierzecie się dopiero wtedy, gdy skończysz studia.
Edward poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po kuchni. Jego matka siedziała nieruchomo z rękoma na podołku, a Stefcia kończyła wycierać naczynia umyte po obiedzie.
- Zrobię wszystkim herbatę – burknęła pod nosem. Nie umiała odpowiedzieć na zarzuty ojca. Pomysł ze ślubem wyszedł od Rybbingów, nie od niej. Nalała wody do czajnika i podpaliła pod nim gaz. Musiała mieć zajęte ręce. Ustawiała szklanki na tacy, wkładała do nich torebeczki z herbatą, wyjmowała z szufladki łyżeczki. To ją uspokajało. Odrywało myśli od Liama. I od jutrzejszej podróży do Włoch. Tyle razy już latała samolotem, a teraz się bała. Bała się każdego nowego dnia, a w szczególności telefonu z Włoch.
- I co dalej? Weźmiesz ślub, przerwiesz studia i poświęcisz się pielęgnowaniu Liama?To nie może być rozwiązanie! Przecież on, nawet jeśli przeżyje, to może zostać kaleką na całe życie! Chcesz się przywiązać do inwalidzkiego wózka? Siostra miłosierdzia, psia krew!
- Tato, nie wiem, co przyniesie jutrzejszy dzień, a chcesz, abym planowało to, co będzie za rok? Nie wiem, tato. Nawet dzisiejszy telefon od Rybbingów może wszystko zmienić. Nie gorączkuj się tak, nie irytuj. Jeśli będzie tak trzeba, to zostanę z Liamem nawet wtedy, gdy pozostanie kaleką. To nie podlega dyskusji. Koniec.
- Ona ma rację – odezwała się babcia prostując plecy. Na razie owcza skóra podarowana jej przez Stefcię nie dała jeszcze rezultatów, plecy nadal często bolały. Może to nadmiar pracy? Ostatnio prawie nie odpoczywała, cały czas miała czymś zajęte ręce. - Nie wybiegaj myślą za daleko. Przyjdzie czas – przyjdzie rada. A Stefcia tak czy inaczej skończy studia, tego jestem pewna. Gdyby ten ślub w jakiś sposób miał pozytywnie wpłynąć na chorego, to ja będąc na miejscu Stefci wcale bym się nie wahała. Ja ją rozumiem. Dla kochanego mężczyzny kobieta jest w stanie wszystko poświęcić. Samą siebie. I nie ma się co na to oburzać, bo już tak jesteśmy – my, kobiety – skonstruowane.
- Mamo! Co też ty opowiadasz! Przed Stefcią całe życie...
- No właśnie – całe życie – nie dała sobie przerwać pani Stefania. - I co? Chcesz, aby ona całe życie pluła sobie w brodę, że mogła coś zrobić dla tego chłopaka, nawet poprzez ślub uratować mu życie, a tego zaniechała? Nie, w żadnym wypadku nie możesz im bronić tego ślubu.
- Babciu, tato – Stefcia postawiła tacę ze szklankami na stole i ciężko usiadła obok babci – od przeznaczenia się nie ucieknie. Co ma być, to będzie. Dziś mam wrażenie, że moje życie zawsze będzie pod górkę i pod wiatr – mówiąc to miała na myśli śmierć matki i krakowski napad zimą. A nawet to, że ojciec niedawno tak „latał po babach”. Chociaż – na szczęście – ostatnio się uspokoił. Nocował w domu. Chociaż tyle. - Widocznie już tak mi sądzone, że za bary z losem... Nie będę chować głowy w piasek.
- A jeśli on na całe życie zostanie kaleką? - nie dawał za wygraną ojciec.
- Powiem, że widocznie tak musiało być. Tato, koniec z tym dzieleniem włosa na czworo. Siadaj i wypij z nami herbatę. Już się spakowałeś?
- Doszedłem do wniosku, że mam za mało bielizny. I wszystko jakieś sprane, zniszczone. Nigdy wcześniej nie zwracałem na to uwagi – powiedział odsuwając krzesło i siadając na wprost matki.
- Chyba masz rację, ale w tech chwili nic się nie da zrobić. Najwyżej będziesz musiał kupić coś sobie we Włoszech – zasmuciła się matka. Spojrzała na ścienny zegar. - Nakładaj buty i bierz kluczyki od samochodu. Mamy jeszcze pół godziny czasu, sklep pani Małgosi powinien być jeszcze otwarty. Jedziemy – powiedziała do syna. - Herbatę wypijemy później.
- No i dobrze, bo podkoszulki, takie do ludzi, to też chyba są tylko ze dwie – zgodził się Edward.
Stefcia została sama. Pani Maria zapewne była na popołudniowym spacerze. A ona została, by czekać na telefon. Była już spakowana, tylko zamknąć neseser. Wczoraj zastanawiała się nad tym, czy wziąć ze sobą swój letni biały kostium. W razie konieczności mogłaby ubrać się w niego do ewentualnego ślubu. Ślub w szpitalu... Zrezygnowała z kostiumiku – ubranie wcale nie będzie ważne. Zapakowała za to czerwoną sukienkę, ulubioną sukienkę Liama. Babcia to widziała i kręciła przecząco głową. A Stefcia po namyśle spakowała jeszcze sukienkę z żakietem w kolorze écru – na wszelki wypadek.
- Ty na wszelki wypadek to weź ze sobą coś czarnego. Licho nie śpi – powiedziała wówczas, stojąc w drzwiach pokoju wnuczki.
- Pewnie powinnam, ale nie zrobię tego. Nie będę kusić losu. On musi żyć. Musi wyzdrowieć. Babciu, ja go kocham. To jest jedyna miłość mego życia. Sama mówiłaś, że Żakowie kochają tylko raz. Nie będzie mi potrzebny żaden czarny ciuch. Nie. I koniec.
- Och, dziecko, dziecko... Obyś miała rację. Obojgu wam tego życzę z całego serca. - I wyszła, po cichu zamykając drzwi.
Stefcia usłyszała, że pani Maria wjechała wózkiem do salonu. Zawsze była zażenowana tym, że na kółkach wózka wnosi do domu piasek. Robiła, co mogła, aby się jego pozbyć. Gdy było sucho – nawet przez chwilę jeździła po trawniku przed werandą. Stefcia poszła do niej, zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. O tej porze powinna zjeść coś lekkiego.
- Nie, nie będę jadła – powiedziała pani Maria. - muszę tylko umyć ręce. Ale chętnie wypiję herbatę.
- Gorącą czy przestudzoną?
- O, masz nawet przestudzoną?
- Jest jeszcze dosyć ciepła, jednak już nie wrzątek. Zrobiłam dla babci i taty, ale ich poniosło po jakieś ostatnie zakupy. Zaraz wrócą. Nawet nie zdążyli swych herbat posłodzić. Zapraszam.
- A ja ty się, dziecko, czujesz? - zapytała pani Maria po powrocie z łazienki. Zajęła swoje miejsce przy stole, a Stefcia podsunęła jej herbatę.
- Nie wiem – odpowiedziała ze smutkiem. Zwiesiła głowę na pierś i też usiadła przy stole, jak najbliżej telefonu. - Jestem pełna niepokoju... Dobrze, że już jutro jedziemy, że zobaczę Liama, że zobaczę wszystko na własne oczy. Te ostatnie minuty przed telefonem są najgorsze...
- Byłam w parku. Polska jesień jest przepiękna! Na razie jest mało kolorowych liści, bo jeszcze nie było przymrozków. Ale to już niedługo – powiedziała pani Maria bez związku.
- Proszę – niech się pani opiekuje moją babcią, bo ona na pewno wszystko mocno przeżywa, tylko nam nie pokazuje, jak bardzo jest jej trudno. Niech pani będzie przy niej, niech z nią rozmawia, byle tylko nie zasklepiła się w żałości i smutku. Ja mam ciągle nadzieję, że Liam wyzdrowieje. Pewnie już nigdy nie będzie tak sprawny jak dawniej. Ale wyzdrowieje. Będzie żył.
- A ty pamiętaj i dzwoń do domu jak najczęściej, nawet dwa razy dziennie, a już koniecznie, gdy będą jakieś zmiany w stanie zdrowia twego chłopaka.
- Tak, oczywiście. Tego nawet nie musiała mi pani przypominać.
Później siedziały w ciszy. Telefon nie dzwonił. Zegar tykał miarowo. Nic się nie działo. Minęła osiemnasta. Wróciła pani Stefania z synem – po nieudanych zakupach. Oczywiście nie było żadnej bielizny, za to kupili dwie białe koszule do garnituru i dwie kolorowe koszulki polo.
- Te polówki – powiedziała babcie – to pewnie po drugim praniu będą już na szmaty do podłogi, taka tandeta... A jak się pani czuje? Telefonu pewnie jeszcze nie było...
Stefcia znów nalewała wodę do czajnika i podpalała pod nim gaz. Babcia umyła ręce w kuchni i wyjęła z lodówki ciasto z owocami. Zaczęła je kroić na zgrabne kawałki. I w tej chwili odezwał się telefon. Stefcia rzuciła się do słuchawki. Ale to nie był ten oczekiwany – z Włoch.
Mężczyzna mówił z obcym akcentem. Nie przedstawił się. Najpierw upewnił się, że ona to Stefania Żak, a następnie powiedział, że ma dla niej przesyłkę od pana Liama Rybbinga. Nie mógł wcześniej dostarczyć, bo brał udział w karambolu w Alpach i dopiero wczoraj przyjechał do Polski. Ale obie przesyłki są nienaruszone. „Obie przesyłki?” Przyjedzie jutro około jedenaste, może dwunastej w południe. Ma podróż służbową aż za Przemyśl, więc będzie mu niemal po drodze.
- Ale mnie nie będzie – powiedziała Stefania. - Jutro wylatuję rano do Włoch, bo Liam miał wypadek i jest w szpitalu. W domu będzie moja babcia.
- Czy jest to osoba godna zaufania? Jedna z przesyłek jest niezwykle cenna...
- Oczywiście, że jest!
- Czy jest pani tego absolutnie pewna?
- Najzupełniej.
- A kiedy pani wraca?
- Tego nie wiem. Może za tydzień. Nie wiem. Stan Liama jest bardzo ciężki.
- Czyli mam obie przesyłki zostawić pod opieką pani babci?
- Tak. Pod jej opieką będą całkowicie bezpieczne.
Mężczyzna milczał przez chwilę.
- No dobrze – powiedział w końcu. - Prawdę powiedziawszy zawartość tych walizek jest dla mnie... Dobrze. Jutro je przywiozę. Adres mam, więc nie powinienem błądzić. Proszę powiedzieć swojej babci, aby w tym czasie koniecznie była w domu, bo nie mógłbym dalej jechać z takim bagażem, a powrót do Warszawy zająłby mi zbyt wiele czasu. A jestem z kimś umówiony.
- Jak się pan nazywa?
Znów chwila milczenia.
- Nie, nie, bez nazwisk. To do jutra. Do widzenia.
Stefcia powoli odłożyła słuchawkę. Przekazała co najważniejsze rodzinie.
- Cały Liam. Nieprzytomny, a znów chce mnie czymś zaskoczyć...
Zagwizdał czajnik i tym razem babcia zajęła się herbatą. - On jest niesamowity – powiedziała znad kuchennego blatu, gdzie ustawiała świeże szklanki.
- Cały Liam... - szepnęła Stefcia. - Obiecał mi próbki tkanin do hotelu i jakiś szlafrok. Ale musiał wymyślić coś więcej, skoro jest tam coś cennego, bo przecież nie pościel i ręczniki! Zresztą i tak tego nie zobaczę. Babciu, ty przejrzysz wszystko dokładnie, a później powiesz mi przez telefon. Bardzo mnie zaciekawił.
- On cię szalenie rozpuścił! - zauważył ojciec. - Nigdy nie słyszałem o chłopaku, który by tyle upominków przysyłał dziewczynie. Chyba mu się przewróciło w głowie. Żaden z Polaków nie byłby taki szczodry. A teraz jeszcze coś cennego.... Brylanty? Będę musiał kupić sejf dla ciebie – puścił do córki oczko.
Ale Stefci wcale nie było do żartów. Telefon znów milczał. Kiedy wreszcie zadzwonił – dochodziła dwudziesta. Liamowi się pogorszyło... Stefania zaniosła się niepohamowanym płaczem, a później nagle pociemniało jej w oczach i nieprzytomna osunęła się na podłogę.
Ojciec miał przejąć słuchawkę, jednakże córka leżąca na podłodze... Słuchawka wypadła mu z ręki. W tym momencie do kuchni wpadł brudny i zasapany Piotrek. Natychmiast ogarnął sytuację i podniósł słuchawkę. Przedstawił się niezdarnie i łapczywie łapiąc powietrze powiedział łamanym angielskim:
- Stefii leżeć na podłoga. Pan telefonować do Bela Żak, numer... On mówić po angielsku.
- …
- Bela Żak, numer... On jechać do Italii i tato, i Steffi. Bela Żak, numer.... Bela Żak numer.... Pan telefonować już. Bardzo, bardzo już. Tak... Tak... Tak...
- …
- Tomorrow. Steffi she passed out – najwyraźniej powtórzył za rozmówcą i chyba rozumiał, co powtarza.
W tym czasie Edward z matką usiłowali ocucić Stefcię. Ojciec przeniósł ją na kanapę do salonu, a matka jakimś specyfikiem smarowała jej czoło i skronie.
- Stefciu, no Stefciu. Obudź się, dziecino... Edziu, dzwoń po lekarza!
Później Piotrek słyszał, jak ojciec rozmawia z zaprzyjaźnionym lekarzem podniesionym głosem.
- A co to mnie obchodzi? Szybko! Mam tu armagedon. Weź ze sobą jakieś leki. Wytrzeźwiejesz w samochodzie. Pospiesz się, do cholery!
Lekarzowi udało się doprowadzić Stefcię do przytomności, ale czy rzeczywiście docierało do niej, co się z nią dzieje? Żakowie nie wiedzieli, co Stefcia usłyszała przez telefon - możliwe, że Liam już nie żyje... Babcia Stefania tym samym specyfikiem posmarowała swoje czoło, ona także była bliska omdlenia, a na razie potężny ból głowy uziemił ją w fotelu. Nie mogła poruszyć głową, bo nowa fala bólu zdawała się być silniejsza od minionej. Lekarz jedną i drugą Stefanię karmił tabletkami, mierzył co chwilę puls i patrzył w źrenice.
Przyjechał Bela.
Porażony stanem bratanicy i matki znacznie okroił wiadomości z Włoch, a nawet pozwolił sobie na konfabulację – Liamowi wprawdzie się pogorszyło, ale żyje i jest nadzieją, że dalej będzie żył. Dopiero jego słowa podziałały na Stefcię, otrząsnęła się z szoku i przytomnie zapytała – co dalej?
- A dalej wszystko tak, jak zaplanowaliśmy. Jutro lecimy do Włoch.
Pani Maria nie wtrącała się do niczego, jedynie z drzwi swego pokoju obserwował rozwój wydarzeń. Teraz zrobiła dla wszystkich herbatę, a Piotrek, już umyty, zaniósł ją na dużej tacy do salonu. Sam z siebie wrócił do kuchni po ciasto, nakroił kopiasty talerz i też dostarczył na stół w salonie. O talerzykach deserowych nie pamiętał. Zadbała o nie pani Maria. Wydawało się, że nikt nie tknie tego poczęstunku, a jednak wszystko zniknęło szybko, jedynie obie Stefanie nic nie zjadły, ale herbatę wypiły, bo też obie czuły w ustach gorycz po medykamentach. Steffi dostała także dwa zastrzyki, pani Stefania tylko jeden.
Siadając do samochodu Bela powiedział do odprowadzającego go brata, że jest mała nadzieja na to, by Liam dożył rana. Po odjeździe Beli Edward usiadł na schodach domu i zapłakał. Nad swoją jedyną córką.

fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz