wtorek, 12 kwietnia 2022

Cz. 42. Koniec września 1975 r. Walizeczka i psineczka

 
STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 42. Koniec września 1975 r. Walizeczka i psineczka

- Tu jest dziesięć tysięcy dolarów – spokojnie tłumaczył mężczyzna. - Proszę, aby pani to gdzieś przełożyła, bo ta walizeczka to moje służbowe wyposażenie i zabieram ją ze sobą. Może wody? - zapytał spojrzawszy na starszą panią.
- Tak, wody... Proszę wziąć walizeczkę i iść za mną – starała się wziąć w garść, trzęsły się jej nie tylko ręce, ale i nogi. Wskazała drzwi do swojego pokoju. - Chwila. Naprawdę muszę napić się wody. Zaraz wracam.
W kuchni połknęła także tabletkę na uspokojenie. A następnie w swoim pokoju otworzyła sekretarzyk, wyjęła leżące tam papiery i poprosiła, aby mężczyzna przełożył pieniądze.
- To nie wszystko – powiedział z miłym uśmiechem. - Są jeszcze precjoza dla panny Steffi, jak mówi Liam. - Z wewnętrznej kieszeni wieka walizeczki wyjął płaskie etui i też je otworzył. Na czarnym aksamicie zalśniły klejnoty. - To jest zielony ametyst oprawiony w białe i żółte złoto. Rzecz unikatowa i bardzo cenna, warta na pewno ponad pół miliona złotych. Naszyjnik, bransoleta, dwie pary kolczyków, druga ametystowa bransoleta ze złotym zegarkiem. I pierścionek. Miały być dwa pierścionki, ale pan Liam w końcu powiedział, że ten drugi da pannie Steffi osobiście, chyba jako zaręczynowy. W etui na dnie są także certyfikaty. To chyba wszystko. Liam powiedział, że dolary są celowo w niskich nominałach, aby nie było kłopotu z ich spieniężeniem. Z tego samego powodu banknoty są używane. To tyle... Jak się pani czuje? Dobrze, to przełożę te pieniądze. A później, jeśli pani pozwoli, umyję ręce i wproszę się na pani kawę.
Babcia Stefania nadal miała kłopoty z mówieniem. Starała się opanować i choć trzęsącymi rękoma, to jednak ugościła włoskiego „kuriera”, do końca nie poznawszy nawet jego nazwiska.
- Będzie pani pewnie rozmawiała z wnuczką przez telefon – stwierdził podając jej rękę na pożegnania. - Radzę nie podawać kwoty i ani słowem nie wspominać o klejnotach. Telefony często są na podsłuchu.
- Posłucham tej rady.
- Kobiety czasem chcą przekazać wiadomość w zakamuflowany sposób. Proszę tego nie robić. To wszystko są sposoby znane odpowiednim służbom... Jest pani sama w domu... Radziłbym jakoś się zabezpieczyć. Jakieś dodatkowe zamki w drzwiach.. Proszę coś wymyślić, jeśli nie dziś to w najbliższym czasie. Prawdę powiedziawszy nie trzymałbym takiej gotówki w domu.
- Muszę wytrzymać do powrotu syna. A to, że jestem chwilowo sama, to doskonały powód na założenie dodatkowych zamków.
- Jeszcze jedna rada, ale to jeśli chodzi o złodziei. Nigdy, przenigdy nie trzyma się całej gotówki w jednym miejscu. Jednakże nie znam miejsca do ukrycia tak wielkiej kwoty w domu. Do widzenia.
- Do widzenia. I jeszcze raz dziękuję. Szczęśliwej drogi panu życzę.
Mężczyzna włączył silnik i wolno, ostrożnie wycofał się z podwórka. Jeszcze nie znikł jego samochód, a już obok „objawiała się” Teresa. Niosła maleńką skrzynkę warzyw.
- Kto to był? Znaki dyplomatyczne. Ho, ho, ho!
- Znajomy Beli. Nikogo nie zastał u nich w domu – skłamała gładko i przejęła z rąk Teresy skrzyneczkę. - Dzięki. - „A swoją drogą to nie śpieszyłaś się z tymi warzywami”.
- I tak ni stąd, ni zowąd znał adres na Cichą? Ciekawe...
W kuchni pani Stefania zaczęła od nastawienia zupy na cielęcej kostce. Przypomniała sobie o dużej walizce i poszła do salonu. Gdy otworzyła, zobaczyła dużo bieli. Wyjmowała kolejno rzeczy i układała na kupki – ręczniki duże, małe i całkiem lilipucie, dwa szlafroki, kilka kompletów pościeli łącznie z prześcieradłami, a pod nimi sześć białych i delikatnych jak mgiełka koszulek nocnych, także białych. „Ma chłopak gest”. Biorąc pod uwagę pieniądze – to więcej niż gest. W zasadzie zabezpieczył Stefcię do końca życia... „Wszystko by jej oddał – pomyślała z czułością. - Och, byle wyzdrowiał. Panie Boże, czuwaj nad nim. Nie dopuść do najgorszego!”.
Wróciła pani Maria.
- Oooo! - Cóż więcej mogła powiedzieć? - Piękne! I jakie delikatne. To zapewne będzie luksusowy hotel. Doskonały materiał i bardzo piękne zdobienia – podziwiała dotykając tkanin.- I te szlaki z napisami... „Hotel Steffi”... I tyle bocianów! I jaskółek.
- Też tak myślę.
- Był może już telefon z Włoch?
- Niestety, jeszcze nie. Czekam z niepokojem. Ale teraz muszę do kuchni i do łazienki. Tu obiad, tam pranie, na szczęście nasza stara „frania” jest w dobrej formie - zażartowała. - Na obiad szczawiowa z jajkiem, ziemniaki i pulpeciki ze słoika. Wiem, że o tej porze roku nie powinno się robić szczawiowej... Jaką zrobić surówkę?
- Dla mnie surówka niepotrzebna, bo lubię drugie danie popijać taką kwaskową zupą. To mi wystarczy.
- Ja też. A Piotruś pewnie będzie chciał kiszone ogórki.
- Księżycowe – uśmiechnęła się pani Maria.
- Tak. Księżycowe. To idę. Później posprzątam te prezenty.
- Słyszałam, że ksiądz proboszcz jest umierający.
- Tak. Wiem o tym od pana Władysława.
- Bardzo lubiłam rozmowy z nim... Ale to już się skończyło, choć... nigdy nic nie wiadomo.
Babcia Stefania właśnie odcedzała ziemniaki, gdy przyjechał Hubert.
- Wszystko w porządku, babciu – oznajmił. - Wstawię auto do garażu i pójdę do siebie.
- Myślę, że na razie nie wstawiaj. Chciałam cię prosić, byś pojechał do Karolinki, bo Mieczysław ma szczeniaka dla Piotrusia. Miałbyś jeszcze siły, by tam pojechać? Piotruś zaraz wraca ze szkoły...
- Dobrze, babciu. Pod warunkiem, że mnie jednak nakarmisz, bo pięknie obiadowo u ciebie pachnie... A do mamy zadzwonię, niech się nie martwi. Odpocznę chwilę i będę mógł jechać. Na razie lecę do toalety...
Wrócił Piotrek. Na wiadomość o psie odtańczył w kuchni jakiś szalony taniec. Babcia go zignorowała, a Huberta zapytała o ślusarza.
- Po co ci dodatkowe zamki? - zdziwił się wnuk.
- Jakoś mi tak nieswojo pod nieobecność Edzia. Drzwi wejściowe mają dwa zamki, ale te do piwnicy i na werandę tylko po jednym. To mi nie zapewnia poczucia bezpieczeństwa. Teraz to bym nawet wstawiła kraty w oknach – dodała niby żartobliwie, ale naprawdę wolałaby, aby były. Jednak montowanie krat byłoby ostentacją, więc lepiej nie. Lecz co tam zamki, jak tak łatwo można wybić szybę w oknie i swobodnie wejść do domu?
Zjedli obiad razem z panem Smulczyńskim i panią Marią. Młodzi pojechali do Karolinki, pani Maria poszła się położyć, Smulczyński wrócił do pracy. A pani Stefania też – musiała trzykrotnie wypłukać uprane rzeczy, część od razu powiesiła do suszenia na dworze, a znacznie większą część, bo pościel, obrusy i ścierki zamoczyła w zimnej wodzie – niech czekają do jutra. Rano ugotuje krochmal, wykrochmali wszystko i natychmiast powiesi, aby do wieczora wyschło. Dziś jej dłonie aż płonęły od wykręcania tych dużych sztuk. To nie była lekka praca. Zasłużyła na solidny odpoczynek. Poszła do swego pokoju i natychmiast przypomniała sobie o tej „górze pieniędzy”. Schować? Gdzie je ma schować? Wróciła do kuchni po świeżą, wykrochmaloną, aż sztywną ściereczkę i osłoniła nią dolary. Z wierzchu przycisnęła ściereczkę kilkoma książkami. W razie niespodziewanego otwarcia sekretarzyka przynajmniej nie będzie ich widać. Zamknęła sekretarzyk na kluczyk. Gdzie go położyć? Zawsze tkwił w zameczku... Wsunęła go pod kupkę chusteczek do nosa. Wreszcie może się położyć i głęboko myśleć o schowkach na te pieniądze. Bolały ją plecy po pracy, a na myśl o pieniądzach pojawił się ból głowy. Rozpostarła na łóżku owczą skórę, tę od Stefci, i na niej się położyła, okrywając nogi kocem. Myśli miała rozbiegane – przecież drzwi do domu nie są zamknięte nawet na jeden klucz! Wstała, pozamykała wewnętrzne zamki, ale już się nie położyła, bo zadzwonił telefon – Edzio!
Mówił, że dolecieli szczęśliwie, z lotniska odebrała ich siostra Liama i od razu zawiozła do „wypasionego” hotelu. Bela nawet nie chciał wejść do środka, bo to nie na ich kieszenie, im potrzebny jakiś skromny pensjonacik. Ze śniadaniem. Ale dziewczyna powiedziała, aby nie martwili się o koszty, bo to sprawa Rybbingów. Po pobieżnym rozlokowaniu się poszli do szpitala. Poszli, bo to całkiem po sąsiedzku, jakieś trzy minuty spacerkiem. Najważniejsze jest to, że Liam nadal żyje, ale to życie ledwie się w nim tli. Oni, bracia, widzieli go ledwie przez szybkę. Stefcia była w środku i uprosiła lekarza, by pozwolił jej zostać. Oczywiście poznali rodziców Liama. Ojciec to kropka w kropkę Liam. Natomiast matka... Hm... Lepiej nie mówić. Ładna kobieta, ale wygląda na zołzę. Oczywiście jest struta chorobą Liama. Siostra jest do Liama bardzo podobna. W sumie miła dziewczyna. Stefcia została w szpitalu, a oni dwaj wrócili. Teraz się rozpakują i trochę odpoczną, później znów pójdą do szpitala. Muszą wyciągnąć Stefcię na jakiś posiłek.
- Wiesz, jakie są rokowania?
- Żadne. I to jest najsmutniejsze. Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. Raz jest nieco lepiej, raz dużo gorzej. On chyba ma słabe serce, ale to tylko moje domysły. Ojciec wierzy, że on z tego wyjdzie. Bardzo się ucieszył, że Stefcia przyjechała. Mówił, że to dla Liama będzie najlepsze lekarstwo. Więc siedzi z nim ta nasza mała bidulka. Ona jest jak ścięta mrozem. Sama rozpacz...
- Edziu, dbajcie o to, by jadła, bo ona z sił opadnie. Jakby nie dała rady jeść normalnych posiłków, to chociaż nie pije dużo świeżo wyciśniętych soków. A wieczorem aplikujcie jej dużo lodów, bo są kaloryczne – doradziła.
- A ten facet z przesyłką był?
- Tak. Nawiózł tu nam szlafroków, ręczników i bielizny pościelowej. To z tego nowego hotelu. Chyba to są próbki. Wszędzie napisy „Hotel Steffi”. Piękne i dobrej jakości.
- U ciebie, mamo, wszystko w porządku?
- Tak. Ale chcę dodatkowych zamków w drzwiach. Jakoś się sama boję być w domu.
- A pani Maria?
- Jest pani Maria, oczywiście. Edziu – dodała bardzo ściszając głos – przecież to kaleka. A we mnie też już nie ma siły. Natomiast Piotruś to jeszcze dziecko, mimo wszystko. Chcę dodatkowych zamków. Do kogo się tu zwrócić?
- Zamek każdy chłop ci założy, żadna filozofia. Jednak najpierw trzeba dobry kupić. Taki naprawdę dobry. Ja się na tym nie znam. Może porozmawiaj z Puszczykiem? To stary ślusarz i siedzi w temacie od lat.
- Andrzej Puszczyk? Toż to mój kolega z młodości... Przejdę się jutro do niego.
- A swoją drogą to masz rację, mamo. Do nas do domu można wejść mając ledwie spinkę do włosów. Popieram. Niech założy jakieś dobre, sprawdzone zamki. Te stare też niech wymieni na lepsze. Na drzwi od werandy koniecznie trzy, tak jak do drzwi wejściowych.
- A do piwnicy?
- Też trzy. Jak już wymieniać, to wszystkie. U ludzi kurniki są lepiej zabezpieczone niż nasz dom.
- Zatem uzgodniliśmy.
- Mamo... Ja nawet nie zapytałem, czy ty masz pieniądze na dom. Całkiem mi to z głowy wyszło. Weź ode mnie z biurka, chyba wiesz, gdzie trzymam...
- Dobrze. Na razie mam, ale nie wiem, ile te zamki mogą kosztować. To w sumie dziewięć zamków.
- Nie oszczędzaj na zamkach, nie warto. Coś jeszcze? Bo marzę o tym, aby się położyć.
- Jak Stefcia wróci to niech do mnie zadzwoni. Chcę usłyszeć jej głos. Po głosie poznam jak się ona czuje... A, Piotrek z Hubertem pojechali do Karolinki po psa.
- O! To się młody ucieszył! Mamo, ale ty weź od razu tabletkę, tę od Beli.
- Tam jest napisane, że raz dziennie, z rana...
- Weź od razu, na wszelki wypadek. Cały dom jest na twojej głowie, musisz się dobrze czuć. A od jutra będziesz brać jedną z rana. Jednak teraz weź od razu. Licho nie śpi. Obiecujesz?
- Tu nie ma co obiecywać. Zaraz połykam. Pozdrów Belę. A Stefcia niech koniecznie zadzwoni. Kobiety inaczej patrzą, na pewno więcej powie mi o Liamie niż wy razem wzięci. A, i majtki sobie kup!
Ona też chciała się położyć. Ale najpierw połknęła tabletkę przeciwuczuleniową. „Boże, dziękuję Ci, że ten chłopak żyje. Wyprowadź go z tego nieszczęścia na prostą drogę”. Wreszcie się położyła. Jednak myśli nie chciały tak od razu się uspokoić. Dopiero gdy zahaczyła nimi o Tomka – jakby doznała pewnej ulgi. Musi zadzwonić do niego i opowiedzieć o Liamie, na pewno jest ciekaw. Zaczęła wspominać dawne czasy, dzieciństwo synów, a nawet wojnę... Nie, nie, wojny nie chciała. Lepiej ich śluby. Tak nieliczne były te momenty, gdy miała ich trzech jednocześnie... Podobni do siebie, a jednak każdy inny, i całkiem różne charaktery. Belę cały czas wołał świat, pędził gdzieś, dom był dla niego za ciasny! Edzio szedł przez życie cichutko, tak aby go nikt nie widział, nikt nie słyszał, a Tomek był cały na zewnątrz – dla ludzi. Aż dziw, że starczało mu czasu na rodzinę. Dla wszystkich trzech rodzina była bardzo ważna, jednak dla Tomka chyba równoprawna z jego pacjentami. A może tylko tak się jej zdawało z daleka? Gdy ona, matka, była chora, rzucił wszystko i przyjechał ją ratować. Czy gdyby teraz pojechał do Włoch, mógłby uratować Liama? Co za bzdura! Tam nad Liamem pochylały się utytułowane głowy, gdzie jej Tomkowi do takich medycznych sław! Jednakże nie dawali sobie rady! W Wierzbinie lekarze nie dawali sobie rady z tymi bakteriami, jakimi została zarażona w Egipcie, a jej Tomek poradził sobie... Kiedyś wspomniał jej, że chyba ma w rękach jakiś dar, że pod jego dotykiem chory zdrowieje. Wyciągnął młodą dziewczynę z nowotworu, tego akurat był pewny. A jeśli to był cud? Mógł być cud. Innym razem wspomniał przez telefon, że nie może dłużej rozmawiać, bo musi lecieć już do łóżeczka jakiegoś chorego dziecka. Nie pamiętała co dzieciakowi było, ale Tomek czuwał nad nim przez trzy doby niemal bez przerwy. I uratował chłopczyka. Jeszcze mimochodem wspominał o ciężkich przypadkach, przez które nie może akurat teraz przyjechać do matki. W zasadzie niemal na okrągło miał kogoś śmiertelnie chorego... A jeśli Tomek rzeczywiście ma taki dar w rękach? Kto to może wiedzieć? Gdy ona sama była chora godzinami trzymał swoje dłonie na jej brzuchu i życie do niej wróciło. Z dnia na dzień czuła się lepiej. Mówił, że przyjechał ją uzdrowić. Żartował? A jeśli naprawdę uzdrawiał? Ach, uzdrawiał, czy nie – przecież do Włoch nie pojedzie. Nie miał nawet paszportu. Nic nie można było zrobić. Rozmyślania o Tomku odsunęły z jej głowy obraz pieniędzy i wreszcie usnęła.
Wrócili Hubert i Piotrek z pieskiem. Podniosła się wrzawa i śmiech. Później zajrzał Smulczyński, naoliwił jej zamek w drzwiach do piwnicy, dostał pół chleba i poszedł do domu. Babcia Stefania przypomniała sobie o „rozbebeszonym” neseserze, poskładała wszystko do niego z powrotem i Piotrek odniósł neseser do pokoju Stefanii. Wrócił ład, lecz nie spokój. Psiaka było wszędzie pełno, obwąchiwał całe mieszkanie na dole i zostawiał „mokre ślady”, a Piotrek był zaskoczony tym, że to on ma sprzątać. Nie tylko sprzątać – ale także gotować jedzenie dla psa.
- Ale ja nie umiem!
- To musisz się nauczyć, bo inaczej twój pies umrze z głodu! I nie chcę go widzieć w salonie! Nie będzie mi tu sikał na dywan! Jak zmądrzeje, to od czasu do czasu pozwolę mu wchodzić.
- Musisz mu uszyć legowisko – podpowiedział Hubert.
- To znaczy CO? - babcia zrobiła „wielkie oczy”.
- Piotrek, przynieś mi jakąś bardzo starą i za małą na ciebie bluzę dresową.
A kiedy już Piotrek przyniósł, Hubert tłumaczył babci, jak ją wypchać, jak przyszyć rękawy, by z bluzy zrobiło się prawie okrągłe legowisko, obwiedzione usztywnionym rantem rękawów. Sprawa okazała się dla babci prosta i obiecała, że zajmie się tym jak najszybciej, nawet ma jakieś stare, byle jakie jaśki wypełnione watą, które rozpruje i poświęci dla psa. A w rękawy włoży zniszczone ręczniki.
- Później całość przykryj starym kocykiem, czymś łatwym do prania, może też być stary ręcznik – instruował dalej Hubert.
- Dobrze, legowisko zrobię, ale psem zajmować się nie będę! - zbuntowała się babcia.
- Chyba jednak od tego nie uciekniesz, bo Piotrek za długo jest w szkole, psinka tyle nie wytrzyma bez sikania... No patrz, znowu kałuża! Ganiaj po szmatę Piotruś.
- No nie wiem... To mi się wcale nie podoba! - narzekała babcia. - I smycz jakąś trzeba mu kupić. Albo chociaż kawałek mocnego sznurka... A skąd ty tyle o tym wszystkim wiesz?
- Moi koledzy mają psy, czasem tam chodzę i widzę.
- To mi przepis na zupę dla psa przynieś. A właśnie – jak on ma na imię?
Ale Piotrek jeszcze nie wiedział. - Myślę nad tym. Nie spodziewałem się przecież szczeniaka. Ale fajny jest, co nie?
Rzeczywiście szczeniak był sympatyczny. Czarny, na grubych i dość długich łapach, na pewno nie należał do psich miniaturek. Oprócz inteligentnego spojrzenia brązowych, niemal czarnych oczu, miał też temperament, co udowadniał swoją niesamowitą ruchliwością. Ale ręce Piotra i tak wydawały mu się najwygodniejszym legowiskiem, kiedy na chwilę zapragnął wypoczynku. Od pierwszej chwili garnął się do niego, jakby to on sam wybrał Piotra na swego pana.
- O, mamy nowego lokatora – powiedziała pani Maria wjeżdżając do salonu.
- I w ten sposób zniknie cisza i spokój w naszym domu – pokiwała głową babcia. - Piotruś, wyjdź z nim na dwór, niech tam trochę posika, a ja zrobię kolację dla wszystkich.
- Mnie już nie uwzględniaj, babciu. Ja już lecę do domu – oznajmił Hubert. - I jeszcze jedno, Piotruś: nie pozwalaj, by ci psa dziewczyny zagłaskały na śmierć. Najlepiej przez jakiś czas nie chwal się kolegom. No i koleżankom. Niech on wrośnie w ten dom i niech zrozumie, że ty jesteś jego panem. W zasadzie tylko ty powinieneś go karmić. Pamiętaj o tym. Miski się myje za każdym razem i często zmienia wodę. O, miski też trzeba kupić. Pamiętaj – nie pozwalaj obcym głaskać psa. A zupę z samochodu wziąłeś?
- Jaką zupę? - zainteresowała się natychmiast babcia.
- Babcia Helenka dała słoik psiej zupy. To na dziś i na jutro rano starczy, ale później trzeba ugotować. I żadnych kurzych kości!
- Uf... To się cieszę, że dziś nic nie muszę gotować, bo po prawdzie jestem tym praniem bardzo zmęczona. Na szczęście, mimo kontaktu z psem, nie kicham i nie puchnę. Może będzie dobrze choć w tej jednej sprawie. Ale tak czy tak nie mam zamiaru go dotykać.
To z całą pewnością nie był nudny dzień. A jeszcze się nie skończył.


c.d.n.
fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz