STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.43. Koniec września 1975 r. O
Rzymie i o Wierzbinie
Babcia Stefania szykowała
kolację, ale jej myśli krążyły wokół Stefci – bo już
powinna dzwonić. Liam – jak on się czuje? I czy Tomek mógłby mu
jakoś pomóc? Na odległość. Kiedyś słyszała, że były jakieś
uzdrowienia poprzez fotografie... Czy to jest możliwe? Dobrze, że
sobie o tym leczeniu na odległość przypomniała. Ciekawe, co o tym
sądzi pani Maria? Ale wstydziła się zapytać, bo może ją
wyśmieje? Jednak tonący nawet brzytwy się chwyta. No i co sam
Tomek o tym myśli? Po telefonie Stefci zadzwoni do Tomka. Mimo
wszystko. Kroiła w plasterki wędlinę, żółty ser i jajka na
tardo. Postawiła na stole keczup własnej roboty, jeszcze z
ubiegłego roku... Pani Maria robiła herbatę, ustawiała na stole
talerzyki i sztućce. Dzisiejszego popołudnia nie wychodziła na
spacer. Może źle się czuje? Ona, Stefania, zajęta domowymi
sprawami nawet o to nie zapytała.
- Wszystko dobrze –
odpowiedziała na pytanie. - Po prostu się zaczytałam i już nie
chciało mi się wychodzić. A może to jesień i te pierwsze
chłody... W radio mówili, że u nas może być przymrozek.
- Mam nadzieję, że Tereska wybrała już wszystkie selery, one są
wrażliwe na mróz. Coś jeszcze podać na stół?
- Według
mnie nic więcej nie trzeba.
- Taka dziś jestem zakręcona,
że nawet nie byłam w kurniku po jajka. Dobrze, że Smulczyński je
zebrał i przyniósł. Są sardynki w oleju, gdyby pani chciała.
- Nie, nie. Wystarczy to, co jest. Jutro na rynku kupię świeży
twaróg. Jeden średni powinien nam wystarczyć. Może jeszcze kupić
śmietanę?
- O tak. Od razu przygotuję słoik na
śmietanę... I może dużą osełkę masła. Wprawdzie jest to
szwedzkie, ale można sobie trochę odmienić.
Wrócił
Piotrek z psem.
- Co my ostatnio jesteśmy tacy pozamykani?
Chciałem wejść przez werandę, a tam drzwi zamknięte na klucz...
- To moja wina – przyznała się babcia. - Jakoś zaczęłam
się bać i dlatego zamknęłam drzwi nim się położyłam. Jutro
idę do fachowca od zamków, niech nam wymieni wszystkie w domu i
założy dodatkowe. Jak Edzio był w domu to nie miałam takich
myśli, a teraz jakoś mi tak trochę straszno bez niego.
-
Babciu, nie bój się. Teraz mamy już stróża!
- Najpierw
daj mu trochę urosnąć. Wybrałeś już imię?
- Mam kilka
pomysłów, ale jeszcze się nie zdecydowałem.
- To teraz
zdecyduj się umyć ręce. Będziesz to musiał robić zdecydowanie
częściej. Zapamiętasz?
- Babciu... Przecież nie jestem
dzieckiem.
- Powiedział dojrzały mężczyzna – zaśmiała
się pani Maria.
- A co byś babciu powiedziała, gdybym
nazwał go Szatan?
Usiedli w trójkę do stołu, psiak kręcił
się pod nogami.
- O, co to to nie! Żadnych tam Szatanów i
innych Biesów. To ma być ładne psie imię.
- Kiedy Szatan
podoba mi się najbardziej.
- Nie, Piotrusiu. To brzydkie
imię. Już lepiej po prostu Mops.
- Nie ma mowy! To bardzo
głupie imię! - oburzył się chłopak.
- Spisz wszystkie
pomysły na karteczce, a jutro zadecydujesz. Te niestosowne wykreślę,
pamiętaj!
- W zasadzie zostały tylko dwa – Bary lub
Basior. Podoba mi się jeszcze Gryf, ale to może za bardzo muzyczne
imię.
- A co myślisz o imieniu Teddy, przez dwa d? -
podpowiedziała pani Maria.
- Fajne. Podoba mi się.
- A może Sikadełko? Bo znów mamy kałużę...
Piotrek
skończył już kolację i bez słowa skargi poszedł po szmatę.
Usiadł na podłodze, a psiak zaraz do niego podbiegł.
-
Słuchaj, mój mały przyjacielu – zaczął przemowę do psa,
biorąc jego pyszczek w obie dłonie i patrząc w psie oczy –
koniec z tym sikaniem w domu. Ty jesteś poważny pies, a psy
załatwiają takie sprawy na dworze pod drzewkiem. Rozumiesz? Żadnego
sikania w domu. Lepiej nie denerwuj mojej babci, bo obaj od niej
oberwiemy. Sikanie jest na dworze, okey?
- No proszę, już
go nawet zaczyna uczyć angielskiego! - zaśmiała się pani Maria. -
Będzie nam wesoło z tym pieskiem. Ale mnie się wydaje, że on może
być głodny, a ty mu nie tylko nie dałeś jeść, ale nawet nie
widzę miski z wodą.
Babcia Stefania poderwała się z
krzesła.
- To moja wina, nie dałam żadnej miseczki. Na
razie weź ten plastik po maśle na wodę, a ja podgrzeje mu trochę
zupy. Jak pani myśli – tyle wystarczy? A tak w ogóle to ile on ma
jeść posiłków? - pytała mieszając w rondelku - Bo przecież
nie co chwila... Muszę zadzwonić do Helenki, ona ma większe
rozeznanie, przecież ma tę swoją suczkę od maleńkości... A ty
Piotrek pamiętaj, po każdym takim wytarciu siusiek myjesz ręce dwa
lub trzy razy mydłem. ZAWSZE. To jest sprawa nieodwołalna i do tego
już nie wracamy. Z rana lecisz z nim zawsze na dwór. Jak
najwcześniej. I przed swoim wieczornym snem też. To twoje stałe
obowiązki. Jedno szczenię, a roboty ci przybyło całkiem sporo.
Dobra – zupka jest ledwie letnia i taka ma być. A tu masz drugi
pojemniczek. Sam mu daj jedzenie. A jak zje, to znów z nim trzeba na
dwór, bo pewnie będzie musiał się wypróżnić...
-
Babciu, ale nie zostawiaj mnie z tym samego. Przynajmniej na
początek.
- Nie zostawię. Ale też w miarę możliwości
angażuj się, abym nie żałowała, że masz psa. Bo mi sił
wyraźnie ubywa... Jednak cieszę się, że będziesz miał
przyjaciela. Chciałam tego dla ciebie. Jakoś przetrzymamy te
pierwsze dwa-trzy miesiące. Musisz go w tym czasie dużo nauczyć.
Coś mi się wydaje, że zabraknie ci czasu na rower. No i zobacz,
która godzina, a ty nawet jeszcze nie ruszyłeś lekcji...
- O kurczę... A mam wypracowanie z polaka... Obowiązkowo na trzy
strony. Przynajmniej na trzy strony.
Stefcia zadzwoniła
dopiero po dziewiętnastej. Zadzwoniła i zaraz po pierwszych słowach
powitania strasznie się rozpłakała.
- Babciu, ale jest
dobrze, jest dobrze – zapewniała łkając. - To tylko moje emocje,
bo cały dzień musiałam trzymać nerwy na wodzy i nawet przyjaźnie
kiwać głową do tych wszystkich ludzi, ale na uśmiech już się
nie dałam rady zdobyć. A tam się wszyscy uśmiechają. Wszyscy z
wyjątkiem matki Liama. Ona wygląda tak, jakby chciała wszystkich
pogryźć. Najpierw powiem ci o Liamie, a później wszystko od
początku, co i jak było.
- Ty cały czas tam u niego
siedziałaś? Aż do tej godziny?
- Nie całkiem, bo godzinę
byłam w takim barze-kawiarni. Ale najpierw Liam. Babciu, on mnie
słyszy! Jak trzymałam go za rękę to od czasu do czasu poruszał
palcami. Bardzo delikatnie, ale jednak. Cały czas do Liama gadałam,
aż mi w ustach zasychało. A jak milkłam, to wtedy on poruszał
palcami, jakby prosił, bym dalej mówiła. Lekarz stwierdził, że
to tylko jakiś skurcz mięśni. Tylko tyle. To dlaczego to się tak
zbiegało w czasie? Jak mówiłam palce były nieruchome. Jak
przestawałam – przez palce przechodziło leciutkie, ledwie
wyczuwalne jakby drżenie, jakby skurcz, jakby poruszenie. Niech
sobie będzie skurcz. Ja wiem i tak, że on mnie słyszy i cieszy
się, że przy nim jestem.
- A o czym mu mówiłaś przez
tyle godzin?
- O nas. O naszej miłości. Opowiadałam o
naszych zaręczynach, o wędrówce po Krakowie. Ale też o moich
studiach, o Wierzbinie, o tobie. Babciu – absolutnie o wszystkim,
co się zdarzyło w moim życiu. A jutro zacznę od nowa, nie ważne,
że dziś o tym już mówiłam. Jak będzie trzeba, to mu nawet będę
śpiewać kołysanki, ale to po polsku, więc on nie zrozumie. A
angielskich nie znam. Że też nie przyszło mi do głowy nauczyć
się angielskich... Teraz już za późno. W każdym razie dziś nie
było żadnego załamania ze zdrowiem. Jutro będą robić mu
badania. Lekarz powiedział, abym przyszła dopiero po jedenastej. No
dobrze, niech będzie po jedenastej. Oby się tylko nic nie
pogorszyło. Babciu... On bardzo schudł. Rysy twarzy mu się
wyostrzyły. Trochę inaczej teraz wygląda. Cały czas podają mu
leki przez kroplówkę. Na twarzy ma jeszcze ślady po upadku,
otarcia i zadrapania, trochę przebarwień... Ale będzie żył.
Wierzę w to, że będzie żył, chociaż lekarze w tej sprawie nie
są tak jednoznaczni.
Chlipanie Stefci już ustało. Mówiła
prawie normalnym głosem, ale było w nim wielkie zmęczenie. Pani
Stefania usłyszała, jak wnuczka wydmuchuje nos.
- A co
jadłaś dzisiaj?
- Wiem, że piłam kawę. Tato przyniósł
mi jakieś ciastko. W tym barku na dole zjadłam kilka łyżek
makaronu z sosem... Nie pamiętam więcej... Dopiero jak na dobre
wyszłam od Liama, to poszłam na normalny posiłek, ale nie było
nic interesującego, więc tylko wypiłam sok pomarańczowy. Tu nam
do pokoju mają podać kolację, nie wiem, co moja obstawa dla mnie
zamówiła – zażartowała Stefcia. - Spotkałam się na dole w
szpitalu z siostrą Liama, z Liama wspólnikiem i tym drugim, włoskim
kierownikiem. Mamy któregoś dnia pojechać do pensjonatu i spakować
rzeczy Liama, bo on tam nie wróci. Matka chce go jak najszybciej
zabrać do Szwecji, ale lekarze na to nie pozwalają. Wiesz – ten
jego kręgosłup. Lepiej go nie ruszać. Jak stan zdrowia się
poprawi, to będą robić operacje i spinać kręgosłup specjalnymi
klamrami. Jest jakaś nadzieja. Najważniejsze, aby się krwiak
cofnął, a podobno na razie jest bez zmian. Gdyby krwiak się
cofnął, to i mózg zacząłby normalnie funkcjonować. Wtedy Liam
może by odzyskał przytomność. Ale nie znam się na tym. W pokoju
Liama cały czas jest pielęgniarka pod telefonem. Pilnuje monitorów,
bo Liam jest podłączony do różnych urządzeń. Jest opleciony
przewodami i rurkami. Ja siedziałam tam cały czas z wyjątkiem
wyjść do toalety. A rodzina Liama się zmienia. Raz jest ojciec,
raz matka, czasem przez pół godziny posiedzi siostra, ta starsza,
Barbro. Młodsza to Alice, dopiero ma przyjechać. Podobno była
zaraz po wypadku. Oni wszyscy są jacyś tacy trochę sztywni.
Siedzą, nic nie mówią, nawet go nie pogłaszczą. Takie to dziwne
dla mnie. Matka, niby taka zrozpaczona, a tylko siedzi lub stoi i
patrzy. Żadnego serdecznego gestu. Mówię ci, babciu, dla mnie to
takie dziwne. Z nich wszystkich to jedynie ojciec wykazuje trochę
ciepła. Wita się z Liamem i żegna, jakby Liam wszystko widział i
słyszał. Dotyka Liama ręki, czasem palcami przesunie po jego
czole, czasem pogładzi po ramieniu. Niewiele tego, ale zawsze. Nawet
wspólnik Orvor ma więcej empatii.
- Orvor Lindell?
- Tak. O, zapamiętałaś. A kierownik nazywa się Allesandro Angeli
i jest Włochem. Bardzo fajni ludzie. Tacy pogodni, skorzy do
uśmiechu. Ale im nie pozwolono być długo w pokoju, raptem po dwie
minuty każdy. Opowiadali mi o postępie prac przy hotelu, mają
nadzieję ruszyć od nowego roku. Orvor mówił, że w zasadzie już
wszystko ogarnął od nowa. Tylko nadal nie mają pełnej obsady.
Namawiał mnie, abym przejrzała te zgłoszenia, które już
przyszły. Obiecałam, że to zrobię, oczywiście z zastrzeżeniem,
że wcale nie znam się na ludziach. Ale jeśli będą Polacy, to
poproszę Orvora, by zatrudnił ich w pierwszej kolejności, z
zastrzeżeniem, że się będą nadawali. W końcu jak wielkich
umiejętności potrzeba, by zostać pokojówką?
- A ja tu
już mam mały podgląd na to, jak będzie wyglądała pościel i
ręczniki, bo dostarczono wielką pakę pościeli i ręczników, są
też szlafroki.
- Obiecał mi, że przyśle. Znaczy się Liam
obiecał. Miałam wybrać i zadecydować, który wzór lepszy.
- Przysłał też sześć koszulek nocnych dla ciebie, a cienkie
jak pajęczynka! Białe. Jednak mają zdobienia, każda w innym
kolorze, w takim delikatnym, pastelowym. Nie rozpakowywałam, tylko
przez folię popatrzyłam. Natomiast jedną pościel rozpakowałam,
bo chciałam wiedzieć, jaka szerokość.
- I jaka?
- Metr sześćdziesiąt. Czyli w porządku.
- To dobrze. O
wielkości to z Liamem nie rozmawiałam.
- A Piotruś dziś
dostał psa.
- Łał!
- Będzie z nim sporo kłopotu
na początek.
- Czarny?
- Jak sadza! A ty... jak się
czujesz, Stefciu?
- Dobrze, babciu . Wszystko w porządku.
Lepiej powiedz, czy ty... Już mi te bóle ustąpiły i jest dobrze.
To chyba wszystko były nerwy. A co z twoim uczuleniem na sierść?
- Na razie nie ma żadnych objawów, więc może będzie dobrze.
- A co u pani Marii?
- Chyba dobrze, bo bez zmian.
- Pozdrów ją ode mnie, a Piotrusiowi pogratuluj psa. Tylko,
babciu, broń Boże nie wyręczaj go w obowiązkach.
- Taki
mam zamiar.
- Jeszcze stryjek chce z tobą rozmawiać. Mało
mi słuchawki nie wyrwie!
- Poczekaj! Dbaj o siebie.
Koniecznie jedz, bo z sił opadniesz, a przecież właśnie siły
musisz mieć! Powiedz Liamowi, że go serdecznie pozdrawiam i życzę
szybkiego powrotu do zdrowia. Buziaki, kochana. Całuję cię. A
teraz możesz dać Belę. Czekaj! Jeszcze jedno pytanie. Jak się
dogadujesz z matką Liama?
- To jest pani Sopel Lodu. Na imię
ma Kaisa. Wcale się z nią nie dogaduję. Po prostu nie rozmawiamy
ze sobą.
- Fatalnie...
- Ona milczy, to i ja
milczę. Czasem zamienię kilka zdań z panem Halvarem, ale nie ma w
tym nic osobistego. Wiesz, takie co słychać – a w porządku, jest
okey. Czasem myślę, że może oni oczekują jakiegoś gestu z
naszej strony, przecież nie wiem, jakie mają zwyczaje... Buziaki,
babciu, bo stryj strasznie się niecierpliwi...
Bela mówił
krótko – miała zadzwonić do Basi i opowiedzieć co tam uzna za
stosowne o Liamie i Stefci, ale przede wszystkim, że on, Bela, Basię
pozdrawia i już za nią tęskni. Poza tym powiedział matce, że
teraz będą dzwonić dopiero jak coś się zmieni, bo nie ma sensu
wydzwaniać codziennie, gdy czas stanął w miejscu. I to było tyle.
Pani Stefania głęboko odetchnęła – w sumie wiadomości
były dobre, nie rewelacyjne, ale dobre. Wlały w jej serce nadzieję.
Kilka razy omal się nie wygadała o nadzwyczajnej przesyłce od
Liama. Dobrze, że umiała się zatrzymać. Wróciła do kuchni –
pusto. W salonie pani Maria oglądała telewizję. Na jej pytające
spojrzenie odpowiedziała krótką relacją z Włoch. Obie dość
długo omawiały to poruszenie palcami. Może Stefcia miała rację,
a nie lekarze? Dla nich, tu, w Wierzbinie, to był bardzo dobry,
pozytywny znak.
Piotrek co jakiś czas biegał z psem na
rękach na dwór, w którymś momencie zameldował, że to „paskudne
wypracowanie” ma już za sobą.
- Jeśli chcesz, to mogę
je sprawdzić – zaproponowała mu pani Maria, a chłopak przystał
na to z zadowoleniem. W zasadzie był całkiem dobry z ortografii,
gorzej było z jego stylem i interpunkcja. W normalnej rozmowie to
było niewyczuwalne. Natomiast w wypracowaniach często
„przedobrzał”.
- Bardzo chętnie, ale może trochę
później, bo już zacząłem zadania z chemii. Dobrze?
-
Bardzo dobrze. Nigdzie się nie wybieram. A ile razy już ci psiak
nasikał na dywan?
- Ani razu! Dobry jestem – zawołał
triumfalnie.
- A ja chyba jeszcze porozmawiam z Basią i
Tomkiem. Zrobię przy okazji herbatę.
- Babciu, dla mnie też
– krzyknął z góry Piotrek.
Najpierw rozmowa z Basią.
Potem zamówienie zamiejscowej z Tomkiem. Następnie herbata i keks.
Na blaszce ciągle miała ten nieudany murzynek, jutro wyrzuci go
kurom. A może coś z boków da się uratować? I rzeczywiście –
po pięć centymetrów z każdego boku ciasto nadawało się do
jedzenia. Ale sam środek był zdecydowanie dla kur. Piotrek wolał
murzynek od keksu, bardzo chciał poczęstować ciastem szczeniaczka,
ale pod surowym spojrzeniem obu pań jakoś się nie ośmielił.
- Jeśli dobrze pamiętam, to psom nie wolno dawać soli, cukru,
ziemniaków i krowiego mleka – powiedziała pani Maria, gdy znów
zebrali się wszyscy w kuchni. - I jeszcze trzeba unikać warzyw
kapustnych, strączkowych oraz pora. Pewnie i tak nie wytrzymasz i
będziesz go karmił słodyczami, ale nie rób tego, dla jego dobra.
W ogóle musisz dbać o to, by dostawał dużo witamin. On teraz
bardzo gwałtownie rośnie, więc niech ma z czego rosnąć, ale przy
okazji niech nie tyje.
Jeszcze chwila luźnej rozmowy i
zadzwonił telefon – zamiejscowa! Tak szybko?
- Odbiorę u
Edzia – powiedziała babcia szybko zmierzając do pokoju syna.
Chciała w spokoju zapytać go o te uzdrowienia bez leków. I czy
można na odległość.
- Oj, mamo! Co ci też przyszło do
głowy! Ja nie jestem nawet pewien, czy leczę dotykiem, a ty chcesz
na odległość? Nie mam pojęcia jak się do tego zabrać!
-
A jak leczysz dotykiem, to jak to robisz?
- Gdybym to ja
wiedział...
- Siedziałeś nade mną, położyłeś ręce
na moim brzuchu. I co wtedy myślałeś? - nie odpuszczała pani
Stefania.
- Koncentrowałem myśli na tobie, szukałem
miejsca największego bólu, ale nie umiem powiedzieć, o czym wtedy
myślałem. Po prosto pragnąłem z całej siły, abyś wyzdrowiała.
Ale tego nie da się ubrać w słowa!
- To teraz zrób to
samo dla Liama. Skoncentruj się na jego głowie, niech ten krwiak
się wreszcie wchłonie.
- Ale wymyśliłaś!
- Tak
właśnie wymyśliłam. Przecież takim myśleniem mu nie
zaszkodzisz. Spróbuj. Masz jego zdjęcie. Popatrz mu w oczy. Patrz
na niego. Skoncentruj się. W tobie jedyna nadzieja. On już zbyt
długo jest bez przytomności.
- Mamo, ty jesteś trochę
szalona!
- Posłuchaj mnie. Byłam wtedy młoda i nie
zwracałam uwagi na takie rzeczy, ale pamiętam, że jakaś babka,
taka trochę nie na wprost, ze strony twego ojca, była taką
uzdrawiaczką. Jak już lekarz nie mógł pomóc, to ludzie szli do
niej. Jednemu pomogła, drugiemu nie. Ale ludzie i tak do niej
chodzili, bo wtedy o lekarza wcale nie było tak łatwo. Więc może
ty masz taki dar po tamtej kobiecie. Może w Żakach jest taka...
taka moc czynienia dobra. Spróbujesz? Proszę cię, Tomku.
-
Dobrze, mamo. Nie mówiłem ci o tym, ale takie uzdrawianie, gdy
angażuję całą moją psychikę, bardzo mnie osłabia. Jednak
spróbuję. Miałem dziś dość trudne szycie, ale dałem radę...
Zrobię to dla ciebie, dla Stefci i dla tego chłopaka. Zacznę już
dziś. Muszę uwierzyć, że mogę, i ten moment jest najtrudniejszy.
Tylko nikomu o tym nie mów. Obiecujesz? Nawet Stefci i moim braciom.
Niech to będzie nasza tajemnica. W zasadzie jestem przekonany, że
nic z tego nie wyjdzie, jedynie nie umiem ci odmówić. Będę
wgapiał się w zdjęcie i próbował nakłonić krwiak, by się
wchłonął. Jak jakiś hochsztapler albo znachor... Mamo, do czego
ty mnie namawiasz!
- Tylko nie hochsztapler! Tylko nie
hochsztapler! Ty z tego nie będziesz miał żadnego zysku. Co
najwyżej satysfakcję, że uratowałeś młodego człowieka.
fot. Alicja Stankiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz