czwartek, 14 kwietnia 2022

Cz.43. Koniec września 1975 r. O Rzymie i o Wierzbinie

 


STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz.43. Koniec września 1975 r. O Rzymie i o Wierzbinie

Babcia Stefania szykowała kolację, ale jej myśli krążyły wokół Stefci – bo już powinna dzwonić. Liam – jak on się czuje? I czy Tomek mógłby mu jakoś pomóc? Na odległość. Kiedyś słyszała, że były jakieś uzdrowienia poprzez fotografie... Czy to jest możliwe? Dobrze, że sobie o tym leczeniu na odległość przypomniała. Ciekawe, co o tym sądzi pani Maria? Ale wstydziła się zapytać, bo może ją wyśmieje? Jednak tonący nawet brzytwy się chwyta. No i co sam Tomek o tym myśli? Po telefonie Stefci zadzwoni do Tomka. Mimo wszystko. Kroiła w plasterki wędlinę, żółty ser i jajka na tardo. Postawiła na stole keczup własnej roboty, jeszcze z ubiegłego roku... Pani Maria robiła herbatę, ustawiała na stole talerzyki i sztućce. Dzisiejszego popołudnia nie wychodziła na spacer. Może źle się czuje? Ona, Stefania, zajęta domowymi sprawami nawet o to nie zapytała.
- Wszystko dobrze – odpowiedziała na pytanie. - Po prostu się zaczytałam i już nie chciało mi się wychodzić. A może to jesień i te pierwsze chłody... W radio mówili, że u nas może być przymrozek.
- Mam nadzieję, że Tereska wybrała już wszystkie selery, one są wrażliwe na mróz. Coś jeszcze podać na stół?
- Według mnie nic więcej nie trzeba.
- Taka dziś jestem zakręcona, że nawet nie byłam w kurniku po jajka. Dobrze, że Smulczyński je zebrał i przyniósł. Są sardynki w oleju, gdyby pani chciała.
- Nie, nie. Wystarczy to, co jest. Jutro na rynku kupię świeży twaróg. Jeden średni powinien nam wystarczyć. Może jeszcze kupić śmietanę?
- O tak. Od razu przygotuję słoik na śmietanę... I może dużą osełkę masła. Wprawdzie jest to szwedzkie, ale można sobie trochę odmienić.
Wrócił Piotrek z psem.
- Co my ostatnio jesteśmy tacy pozamykani? Chciałem wejść przez werandę, a tam drzwi zamknięte na klucz...
- To moja wina – przyznała się babcia. - Jakoś zaczęłam się bać i dlatego zamknęłam drzwi nim się położyłam. Jutro idę do fachowca od zamków, niech nam wymieni wszystkie w domu i założy dodatkowe. Jak Edzio był w domu to nie miałam takich myśli, a teraz jakoś mi tak trochę straszno bez niego.
- Babciu, nie bój się. Teraz mamy już stróża!
- Najpierw daj mu trochę urosnąć. Wybrałeś już imię?
- Mam kilka pomysłów, ale jeszcze się nie zdecydowałem.
- To teraz zdecyduj się umyć ręce. Będziesz to musiał robić zdecydowanie częściej. Zapamiętasz?
- Babciu... Przecież nie jestem dzieckiem.
- Powiedział dojrzały mężczyzna – zaśmiała się pani Maria.
- A co byś babciu powiedziała, gdybym nazwał go Szatan?
Usiedli w trójkę do stołu, psiak kręcił się pod nogami.
- O, co to to nie! Żadnych tam Szatanów i innych Biesów. To ma być ładne psie imię.
- Kiedy Szatan podoba mi się najbardziej.
- Nie, Piotrusiu. To brzydkie imię. Już lepiej po prostu Mops.
- Nie ma mowy! To bardzo głupie imię! - oburzył się chłopak.
- Spisz wszystkie pomysły na karteczce, a jutro zadecydujesz. Te niestosowne wykreślę, pamiętaj!
- W zasadzie zostały tylko dwa – Bary lub Basior. Podoba mi się jeszcze Gryf, ale to może za bardzo muzyczne imię.
- A co myślisz o imieniu Teddy, przez dwa d? - podpowiedziała pani Maria.
- Fajne. Podoba mi się.
- A może Sikadełko? Bo znów mamy kałużę...
Piotrek skończył już kolację i bez słowa skargi poszedł po szmatę. Usiadł na podłodze, a psiak zaraz do niego podbiegł.
- Słuchaj, mój mały przyjacielu – zaczął przemowę do psa, biorąc jego pyszczek w obie dłonie i patrząc w psie oczy – koniec z tym sikaniem w domu. Ty jesteś poważny pies, a psy załatwiają takie sprawy na dworze pod drzewkiem. Rozumiesz? Żadnego sikania w domu. Lepiej nie denerwuj mojej babci, bo obaj od niej oberwiemy. Sikanie jest na dworze, okey?
- No proszę, już go nawet zaczyna uczyć angielskiego! - zaśmiała się pani Maria. - Będzie nam wesoło z tym pieskiem. Ale mnie się wydaje, że on może być głodny, a ty mu nie tylko nie dałeś jeść, ale nawet nie widzę miski z wodą.
Babcia Stefania poderwała się z krzesła.
- To moja wina, nie dałam żadnej miseczki. Na razie weź ten plastik po maśle na wodę, a ja podgrzeje mu trochę zupy. Jak pani myśli – tyle wystarczy? A tak w ogóle to ile on ma jeść posiłków? - pytała mieszając w rondelku - Bo przecież nie co chwila... Muszę zadzwonić do Helenki, ona ma większe rozeznanie, przecież ma tę swoją suczkę od maleńkości... A ty Piotrek pamiętaj, po każdym takim wytarciu siusiek myjesz ręce dwa lub trzy razy mydłem. ZAWSZE. To jest sprawa nieodwołalna i do tego już nie wracamy. Z rana lecisz z nim zawsze na dwór. Jak najwcześniej. I przed swoim wieczornym snem też. To twoje stałe obowiązki. Jedno szczenię, a roboty ci przybyło całkiem sporo. Dobra – zupka jest ledwie letnia i taka ma być. A tu masz drugi pojemniczek. Sam mu daj jedzenie. A jak zje, to znów z nim trzeba na dwór, bo pewnie będzie musiał się wypróżnić...
- Babciu, ale nie zostawiaj mnie z tym samego. Przynajmniej na początek.
- Nie zostawię. Ale też w miarę możliwości angażuj się, abym nie żałowała, że masz psa. Bo mi sił wyraźnie ubywa... Jednak cieszę się, że będziesz miał przyjaciela. Chciałam tego dla ciebie. Jakoś przetrzymamy te pierwsze dwa-trzy miesiące. Musisz go w tym czasie dużo nauczyć. Coś mi się wydaje, że zabraknie ci czasu na rower. No i zobacz, która godzina, a ty nawet jeszcze nie ruszyłeś lekcji...
- O kurczę... A mam wypracowanie z polaka... Obowiązkowo na trzy strony. Przynajmniej na trzy strony.
Stefcia zadzwoniła dopiero po dziewiętnastej. Zadzwoniła i zaraz po pierwszych słowach powitania strasznie się rozpłakała.
- Babciu, ale jest dobrze, jest dobrze – zapewniała łkając. - To tylko moje emocje, bo cały dzień musiałam trzymać nerwy na wodzy i nawet przyjaźnie kiwać głową do tych wszystkich ludzi, ale na uśmiech już się nie dałam rady zdobyć. A tam się wszyscy uśmiechają. Wszyscy z wyjątkiem matki Liama. Ona wygląda tak, jakby chciała wszystkich pogryźć. Najpierw powiem ci o Liamie, a później wszystko od początku, co i jak było.
- Ty cały czas tam u niego siedziałaś? Aż do tej godziny?
- Nie całkiem, bo godzinę byłam w takim barze-kawiarni. Ale najpierw Liam. Babciu, on mnie słyszy! Jak trzymałam go za rękę to od czasu do czasu poruszał palcami. Bardzo delikatnie, ale jednak. Cały czas do Liama gadałam, aż mi w ustach zasychało. A jak milkłam, to wtedy on poruszał palcami, jakby prosił, bym dalej mówiła. Lekarz stwierdził, że to tylko jakiś skurcz mięśni. Tylko tyle. To dlaczego to się tak zbiegało w czasie? Jak mówiłam palce były nieruchome. Jak przestawałam – przez palce przechodziło leciutkie, ledwie wyczuwalne jakby drżenie, jakby skurcz, jakby poruszenie. Niech sobie będzie skurcz. Ja wiem i tak, że on mnie słyszy i cieszy się, że przy nim jestem.
- A o czym mu mówiłaś przez tyle godzin?
- O nas. O naszej miłości. Opowiadałam o naszych zaręczynach, o wędrówce po Krakowie. Ale też o moich studiach, o Wierzbinie, o tobie. Babciu – absolutnie o wszystkim, co się zdarzyło w moim życiu. A jutro zacznę od nowa, nie ważne, że dziś o tym już mówiłam. Jak będzie trzeba, to mu nawet będę śpiewać kołysanki, ale to po polsku, więc on nie zrozumie. A angielskich nie znam. Że też nie przyszło mi do głowy nauczyć się angielskich... Teraz już za późno. W każdym razie dziś nie było żadnego załamania ze zdrowiem. Jutro będą robić mu badania. Lekarz powiedział, abym przyszła dopiero po jedenastej. No dobrze, niech będzie po jedenastej. Oby się tylko nic nie pogorszyło. Babciu... On bardzo schudł. Rysy twarzy mu się wyostrzyły. Trochę inaczej teraz wygląda. Cały czas podają mu leki przez kroplówkę. Na twarzy ma jeszcze ślady po upadku, otarcia i zadrapania, trochę przebarwień... Ale będzie żył. Wierzę w to, że będzie żył, chociaż lekarze w tej sprawie nie są tak jednoznaczni.
Chlipanie Stefci już ustało. Mówiła prawie normalnym głosem, ale było w nim wielkie zmęczenie. Pani Stefania usłyszała, jak wnuczka wydmuchuje nos.
- A co jadłaś dzisiaj?
- Wiem, że piłam kawę. Tato przyniósł mi jakieś ciastko. W tym barku na dole zjadłam kilka łyżek makaronu z sosem... Nie pamiętam więcej... Dopiero jak na dobre wyszłam od Liama, to poszłam na normalny posiłek, ale nie było nic interesującego, więc tylko wypiłam sok pomarańczowy. Tu nam do pokoju mają podać kolację, nie wiem, co moja obstawa dla mnie zamówiła – zażartowała Stefcia. - Spotkałam się na dole w szpitalu z siostrą Liama, z Liama wspólnikiem i tym drugim, włoskim kierownikiem. Mamy któregoś dnia pojechać do pensjonatu i spakować rzeczy Liama, bo on tam nie wróci. Matka chce go jak najszybciej zabrać do Szwecji, ale lekarze na to nie pozwalają. Wiesz – ten jego kręgosłup. Lepiej go nie ruszać. Jak stan zdrowia się poprawi, to będą robić operacje i spinać kręgosłup specjalnymi klamrami. Jest jakaś nadzieja. Najważniejsze, aby się krwiak cofnął, a podobno na razie jest bez zmian. Gdyby krwiak się cofnął, to i mózg zacząłby normalnie funkcjonować. Wtedy Liam może by odzyskał przytomność. Ale nie znam się na tym. W pokoju Liama cały czas jest pielęgniarka pod telefonem. Pilnuje monitorów, bo Liam jest podłączony do różnych urządzeń. Jest opleciony przewodami i rurkami. Ja siedziałam tam cały czas z wyjątkiem wyjść do toalety. A rodzina Liama się zmienia. Raz jest ojciec, raz matka, czasem przez pół godziny posiedzi siostra, ta starsza, Barbro. Młodsza to Alice, dopiero ma przyjechać. Podobno była zaraz po wypadku. Oni wszyscy są jacyś tacy trochę sztywni. Siedzą, nic nie mówią, nawet go nie pogłaszczą. Takie to dziwne dla mnie. Matka, niby taka zrozpaczona, a tylko siedzi lub stoi i patrzy. Żadnego serdecznego gestu. Mówię ci, babciu, dla mnie to takie dziwne. Z nich wszystkich to jedynie ojciec wykazuje trochę ciepła. Wita się z Liamem i żegna, jakby Liam wszystko widział i słyszał. Dotyka Liama ręki, czasem palcami przesunie po jego czole, czasem pogładzi po ramieniu. Niewiele tego, ale zawsze. Nawet wspólnik Orvor ma więcej empatii.
- Orvor Lindell?
- Tak. O, zapamiętałaś. A kierownik nazywa się Allesandro Angeli i jest Włochem. Bardzo fajni ludzie. Tacy pogodni, skorzy do uśmiechu. Ale im nie pozwolono być długo w pokoju, raptem po dwie minuty każdy. Opowiadali mi o postępie prac przy hotelu, mają nadzieję ruszyć od nowego roku. Orvor mówił, że w zasadzie już wszystko ogarnął od nowa. Tylko nadal nie mają pełnej obsady. Namawiał mnie, abym przejrzała te zgłoszenia, które już przyszły. Obiecałam, że to zrobię, oczywiście z zastrzeżeniem, że wcale nie znam się na ludziach. Ale jeśli będą Polacy, to poproszę Orvora, by zatrudnił ich w pierwszej kolejności, z zastrzeżeniem, że się będą nadawali. W końcu jak wielkich umiejętności potrzeba, by zostać pokojówką?
- A ja tu już mam mały podgląd na to, jak będzie wyglądała pościel i ręczniki, bo dostarczono wielką pakę pościeli i ręczników, są też szlafroki.
- Obiecał mi, że przyśle. Znaczy się Liam obiecał. Miałam wybrać i zadecydować, który wzór lepszy.
- Przysłał też sześć koszulek nocnych dla ciebie, a cienkie jak pajęczynka! Białe. Jednak mają zdobienia, każda w innym kolorze, w takim delikatnym, pastelowym. Nie rozpakowywałam, tylko przez folię popatrzyłam. Natomiast jedną pościel rozpakowałam, bo chciałam wiedzieć, jaka szerokość.
- I jaka?
- Metr sześćdziesiąt. Czyli w porządku.
- To dobrze. O wielkości to z Liamem nie rozmawiałam.
- A Piotruś dziś dostał psa.
- Łał!
- Będzie z nim sporo kłopotu na początek.
- Czarny?
- Jak sadza! A ty... jak się czujesz, Stefciu?
- Dobrze, babciu . Wszystko w porządku. Lepiej powiedz, czy ty... Już mi te bóle ustąpiły i jest dobrze. To chyba wszystko były nerwy. A co z twoim uczuleniem na sierść?
- Na razie nie ma żadnych objawów, więc może będzie dobrze.
- A co u pani Marii?
- Chyba dobrze, bo bez zmian.
- Pozdrów ją ode mnie, a Piotrusiowi pogratuluj psa. Tylko, babciu, broń Boże nie wyręczaj go w obowiązkach.
- Taki mam zamiar.
- Jeszcze stryjek chce z tobą rozmawiać. Mało mi słuchawki nie wyrwie!
- Poczekaj! Dbaj o siebie. Koniecznie jedz, bo z sił opadniesz, a przecież właśnie siły musisz mieć! Powiedz Liamowi, że go serdecznie pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Buziaki, kochana. Całuję cię. A teraz możesz dać Belę. Czekaj! Jeszcze jedno pytanie. Jak się dogadujesz z matką Liama?
- To jest pani Sopel Lodu. Na imię ma Kaisa. Wcale się z nią nie dogaduję. Po prostu nie rozmawiamy ze sobą.
- Fatalnie...
- Ona milczy, to i ja milczę. Czasem zamienię kilka zdań z panem Halvarem, ale nie ma w tym nic osobistego. Wiesz, takie co słychać – a w porządku, jest okey. Czasem myślę, że może oni oczekują jakiegoś gestu z naszej strony, przecież nie wiem, jakie mają zwyczaje... Buziaki, babciu, bo stryj strasznie się niecierpliwi...
Bela mówił krótko – miała zadzwonić do Basi i opowiedzieć co tam uzna za stosowne o Liamie i Stefci, ale przede wszystkim, że on, Bela, Basię pozdrawia i już za nią tęskni. Poza tym powiedział matce, że teraz będą dzwonić dopiero jak coś się zmieni, bo nie ma sensu wydzwaniać codziennie, gdy czas stanął w miejscu. I to było tyle.
Pani Stefania głęboko odetchnęła – w sumie wiadomości były dobre, nie rewelacyjne, ale dobre. Wlały w jej serce nadzieję. Kilka razy omal się nie wygadała o nadzwyczajnej przesyłce od Liama. Dobrze, że umiała się zatrzymać. Wróciła do kuchni – pusto. W salonie pani Maria oglądała telewizję. Na jej pytające spojrzenie odpowiedziała krótką relacją z Włoch. Obie dość długo omawiały to poruszenie palcami. Może Stefcia miała rację, a nie lekarze? Dla nich, tu, w Wierzbinie, to był bardzo dobry, pozytywny znak.
Piotrek co jakiś czas biegał z psem na rękach na dwór, w którymś momencie zameldował, że to „paskudne wypracowanie” ma już za sobą.
- Jeśli chcesz, to mogę je sprawdzić – zaproponowała mu pani Maria, a chłopak przystał na to z zadowoleniem. W zasadzie był całkiem dobry z ortografii, gorzej było z jego stylem i interpunkcja. W normalnej rozmowie to było niewyczuwalne. Natomiast w wypracowaniach często „przedobrzał”.
- Bardzo chętnie, ale może trochę później, bo już zacząłem zadania z chemii. Dobrze?
- Bardzo dobrze. Nigdzie się nie wybieram. A ile razy już ci psiak nasikał na dywan?
- Ani razu! Dobry jestem – zawołał triumfalnie.
- A ja chyba jeszcze porozmawiam z Basią i Tomkiem. Zrobię przy okazji herbatę.
- Babciu, dla mnie też – krzyknął z góry Piotrek.
Najpierw rozmowa z Basią. Potem zamówienie zamiejscowej z Tomkiem. Następnie herbata i keks. Na blaszce ciągle miała ten nieudany murzynek, jutro wyrzuci go kurom. A może coś z boków da się uratować? I rzeczywiście – po pięć centymetrów z każdego boku ciasto nadawało się do jedzenia. Ale sam środek był zdecydowanie dla kur. Piotrek wolał murzynek od keksu, bardzo chciał poczęstować ciastem szczeniaczka, ale pod surowym spojrzeniem obu pań jakoś się nie ośmielił.
- Jeśli dobrze pamiętam, to psom nie wolno dawać soli, cukru, ziemniaków i krowiego mleka – powiedziała pani Maria, gdy znów zebrali się wszyscy w kuchni. - I jeszcze trzeba unikać warzyw kapustnych, strączkowych oraz pora. Pewnie i tak nie wytrzymasz i będziesz go karmił słodyczami, ale nie rób tego, dla jego dobra. W ogóle musisz dbać o to, by dostawał dużo witamin. On teraz bardzo gwałtownie rośnie, więc niech ma z czego rosnąć, ale przy okazji niech nie tyje.
Jeszcze chwila luźnej rozmowy i zadzwonił telefon – zamiejscowa! Tak szybko?
- Odbiorę u Edzia – powiedziała babcia szybko zmierzając do pokoju syna. Chciała w spokoju zapytać go o te uzdrowienia bez leków. I czy można na odległość.
- Oj, mamo! Co ci też przyszło do głowy! Ja nie jestem nawet pewien, czy leczę dotykiem, a ty chcesz na odległość? Nie mam pojęcia jak się do tego zabrać!
- A jak leczysz dotykiem, to jak to robisz?
- Gdybym to ja wiedział...
- Siedziałeś nade mną, położyłeś ręce na moim brzuchu. I co wtedy myślałeś? - nie odpuszczała pani Stefania.
- Koncentrowałem myśli na tobie, szukałem miejsca największego bólu, ale nie umiem powiedzieć, o czym wtedy myślałem. Po prosto pragnąłem z całej siły, abyś wyzdrowiała. Ale tego nie da się ubrać w słowa!
- To teraz zrób to samo dla Liama. Skoncentruj się na jego głowie, niech ten krwiak się wreszcie wchłonie.
- Ale wymyśliłaś!
- Tak właśnie wymyśliłam. Przecież takim myśleniem mu nie zaszkodzisz. Spróbuj. Masz jego zdjęcie. Popatrz mu w oczy. Patrz na niego. Skoncentruj się. W tobie jedyna nadzieja. On już zbyt długo jest bez przytomności.
- Mamo, ty jesteś trochę szalona!
- Posłuchaj mnie. Byłam wtedy młoda i nie zwracałam uwagi na takie rzeczy, ale pamiętam, że jakaś babka, taka trochę nie na wprost, ze strony twego ojca, była taką uzdrawiaczką. Jak już lekarz nie mógł pomóc, to ludzie szli do niej. Jednemu pomogła, drugiemu nie. Ale ludzie i tak do niej chodzili, bo wtedy o lekarza wcale nie było tak łatwo. Więc może ty masz taki dar po tamtej kobiecie. Może w Żakach jest taka... taka moc czynienia dobra. Spróbujesz? Proszę cię, Tomku.
- Dobrze, mamo. Nie mówiłem ci o tym, ale takie uzdrawianie, gdy angażuję całą moją psychikę, bardzo mnie osłabia. Jednak spróbuję. Miałem dziś dość trudne szycie, ale dałem radę... Zrobię to dla ciebie, dla Stefci i dla tego chłopaka. Zacznę już dziś. Muszę uwierzyć, że mogę, i ten moment jest najtrudniejszy. Tylko nikomu o tym nie mów. Obiecujesz? Nawet Stefci i moim braciom. Niech to będzie nasza tajemnica. W zasadzie jestem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie, jedynie nie umiem ci odmówić. Będę wgapiał się w zdjęcie i próbował nakłonić krwiak, by się wchłonął. Jak jakiś hochsztapler albo znachor... Mamo, do czego ty mnie namawiasz!
- Tylko nie hochsztapler! Tylko nie hochsztapler! Ty z tego nie będziesz miał żadnego zysku. Co najwyżej satysfakcję, że uratowałeś młodego człowieka.

fot. Alicja Stankiewicz  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz