sobota, 30 kwietnia 2022

Cz.48. Październik 1975 r. W Pineto


 
STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz.48. Październik 1975. W Pineto

- Stefciu – powiedział ojciec, kiedy już była gotowa na wyjazd do Pineto – powinnaś zastanowić się nad ewentualną dziekanką. Kamil mógłby dostarczyć twoje pismo w tej sprawie na uczelnię.
- Dobrze tatku. Już myślałam o dziekance, bo chyba nie mam wyjścia.
- Masz wyjście. Nie musisz tu zostawać. Liam ma się lepiej, więc może jednak wróć do kraju i podejmij naukę. Rok w tą czy w tamtą to nie jest dla ciebie bez znaczenia. Tym bardziej, że jest to ostatni rok. Chciałbym, abyś nie żałowała swej decyzji, bez względu na to, jaka ona będzie.
- Aha, zaglądajcie do Liama, abym miała świeże wiadomości zaraz po powrocie. - Słowa ojca wpadły jednym uchem, a wypadły drugim...
Droga była daleka, ale im się wcale nie dłużyło, bo cały czas rozmawiali przekrzykując trochę nazbyt głośno pracujący silnik. Orvor opowiadał o tym, co mijali. Zatrzymali się też na tankowanie i posiłek – i dobrze, bo obie dziewczyny były już bardzo głodne. Stefcia poskarżyła się, że jej nie smakuje włoskie jedzenie.
- Wszyscy tak chwalą, a dla mnie każde danie ma jakiś dziwny posmak.
- Olej lub oliwa. Ty pewnie jesteś przyzwyczajona do smalcu – zawyrokował Orvor.
- Chętnie sama bym ugotowała polską zupę.
- A co do tego potrzebujesz?
Stefcia kolejno wymieniała produkty.
- Ooo, o wieprzowych żeberkach zapomnij, tu na pewno ich nie dostaniesz! Nawet z ziemniakami może być kłopot. Ale reszta jest na wyciągnięcie ręki.
- A kawałek kurczaka? Mogę ugotować na kurczaku. Tylko gdzie? Macie tam jakąś kuchnię? No i musiałabym mieć kilka przypraw: sól, ziele angielskie, pieprz i liść laurowy.
- Steffi, kupimy to wszystko po drodze, już nawet wiem, gdzie. Ale wątpię, czy dostaniemy ziemniaki. Włosi jedzą co najwyżej frytki. Poza tym mam dla ciebie jeszcze inne zajęcie, nie tylko pakowanie rzeczy Liama.
- To znaczy?
- Jest trochę papierów i powinnaś je przejrzeć. Nie chcę sam podejmować decyzji.
- Jakich decyzji? Przecież ja na hotelarstwie absolutnie się nie znam!
- Będziesz musiała się szybko poznać. To w końcu twój hotel.
- Gadasz bzdury!
- To nie są bzdury – wtrąciła się Alice. - Po zakończeniu budowy Liam miał przepisać swoje udziały na ciebie, ty stałabyś się właścicielką i dyrektorem hotelu. Taki był plan.
- Ale nie zdążył. I nie jestem. Nie, nie, nie! Ja nic o hotelarstwie nie wiem!
- Nauczysz się. To wcale nie jest takie trudne.
- Orvor, kup gdzieś te ziemniaki i jedziemy. Oszaleję z wami. Nie chcę więcej słyszeć takich gadek!
- Orvor, poszukaj ziemniaków, a my tu zaliczymy takie dwa butiki, dobrze? - Alice pogładziła mężczyznę po jasnej czuprynie.
- A ile tych ziemniaków ma być?
- Trzy, cztery sztuki.
- A możesz to przełożyć na kilogramy?
- Jedna trzecia kilograma. Albo nawet pół kilograma.
Poszły do butików. Stefcia nie miała zamiaru nic kupować. Natomiast Alice szalała między regałami. Wyjmowała coraz to nowe bluzki i spódnice, sukienki i żakiety. Właśnie – jeden z żakietów spodobał się Stefci i nawet go przymierzyła, lecz zrobiło się jej żal pieniędzy. Nie musi mieć wszystkiego. Zostawiła Alice w tym pierwszym butiku, a sama poszła do następnego. Buty. O, tu się mogła rozgrzeszyć. Kupiła dwie pary dla siebie i jedną dla babci. Poszła do trzeciego sklepiku, ekspedientka właśnie go zamykała, jednak widząc potencjalną klientkę cofnęła się i gestem zaprosiła do środka. Stefcia poczuła się zobligowana do zakupu... Ale nie widziała nic dla siebie. Może ten sweterek? Liam miał w podobnym kolorze – miedziano rudym. A kiedy już podjęła decyzję – zobaczyła kapelusze. Ten, który jej się spodobał, był jednak za duży. Ekspedientka powiedziała coś po włosku i zniknęła na zapleczu. Wróciła ze stosikiem kapeluszy. I Stefcia, choć z jednej strony bardzo jej było szkoda pieniędzy, kupiła dwa. I sweterek. W duchu złościła się na siebie.
Alice ciągle była w pierwszym butiku. Orvor stał w jego otwartych drzwiach i wyraźnie się niecierpliwił. Powiedział coś po szwedzku, a Alice odpowiedziała przepraszającym uśmiechem. Wreszcie wyszła obładowana kilkoma torebeczkami. Orvor nie rzuciła się na pomoc ani jednej, ani drugiej dziewczynie. Każda sama musiała donieść zakupy do samochodu. Ale miał ziemniaki! Do Pineto mieli jeszcze całkiem spory kawałek drogi. Stefcia ubłagała Orvora, by najpierw podjechał pod nowo budowany hotel. Nie wysiadła z samochodu, po prostu popatrzyła przez okno – „żebym wiedziała co tracę”. Sześć pięter plus parter. Na każdym piętrze dwanaście okien od frontu... To nie było maleństwo!
- Od nowego roku chcę uruchomić dwa piętra i restaurację – powiedział Orvor.
- Nie. Musisz to zrobić dwa tygodnie wcześniej. Musisz mieć gości już na święta – sprostowała Stefcia, choć przecież obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać.
- Nie wiem, czy zdążę z obsadą kuchni. To nie będzie łatwe.
- Jak nie znajdziesz we Włoszech, to ja ci przyślę fachowców z Polski. Dobrych fachowców. Ale tylko jeśli chodzi o kuchnię. Musisz dać ogłoszenia do biur podróży. Nie wiem, jak jest w środku, ale chciałabym, aby było luksusowo. - Obiecując fachowców nie myślała o tym, że mogą być trudności z paszportami i wizą.
- I będzie.
- A te plakaty już masz? - zapytała Alice.
- Tak. Wczoraj mi przysłali. Dziś dwóch chłopaków miało je rozkleić.
- Co to za plakaty? - zainteresowała się Stefcia.
- O naborze ludzi do pracy. Mamy już trochę zgłoszeń, ale z dalszych regionów Włoch, a zależy nam na uaktywnieniu miejscowej ludności. A miejscowi jakby nie wierzyli, że mogą u nas znaleźć zatrudnienie.
- Słusznie.
- Jednak jest kiepsko ze znajomością języka angielskiego.
- A po co pokojówce znajomość angielskiego?
- Nie zaszkodziłoby, gdyby znała. A kelner to już koniecznie.
- To zrób jakiś mini kursik dla miejscowych – podpowiedziała Stefcia.
Dojechali do pensjonatu. Na dole było mieszkanie właścicielki i kuchnia, z której mogli korzystać. Pokoje Liama i Orvora były na pierwszym piętrze. Klucz do apartamentu brata miała Alice. Dawno nie wietrzone pomieszczenia pachniały Liamem. Stefcia aż się „zaciągnęła” tym zapachem. Postawiła swoje torby na ziemi i oparła się o ścianę zaraz przy drzwiach. Zakręciło się jej w głowie. „Liam, moja miłości!”. W jednej chwili przeniosła się do innego świata. Nie słyszała, co mówi Alice lub Orvor. Odpłynęła. „Liam, krzyczało jej serce, Liam!”. Przez jej głowę przelatywały wszystkie te cudowne chwile z ukochanym. Obraz za obrazem. Obraz za obrazem. Obraz za obrazem. Liam! Osunęła się na podłogę zupełnie tego nieświadoma. Liam!
Orvor otworzył szeroko okno.
Alice pochyliła się nad Stefcią i wzięła ją pod ramię, pomogła wstać. Stefcia, wciąż na drżących nogach otworzyła drzwi do sypialni Liama. Tu jego zapach był jeszcze bardziej skondensowany. Łóżko było równiutko zasłane, wygładzone, gotowe na przyjęcie dziewczyny. Usiadła na brzegu, a po chwili położyła się zwijając w kłębuszek. Poduszka intensywnie pachniała Liamem! Wiedziała, że musi się opanować, ale dała sobie kilka minut – później wstanie. Kilka chwil na myślenie o jego ustach i ramionach. Kilka chwil najczystszej miłości i pożądania. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy nie doświadczyła tego rodzaju emocji. Rozedrgane myśli. Oszołomienie. Jakby przekroczyła barierę do innego świata. Liam!
Alice przyszła po nią i powiedziała, że właścicielka chce zmienić pościel na łóżku Liama. Ale Stefcia poprosiła, by nie zmieniała. Jednak wstała już i otrząsnęła się ze wspomnień. Przynajmniej próbowała.
- Pójdziemy teraz nad morze, a potem na kolację – powiedział Orvor, porządkując jakieś papiery na biurku pod oknem. - Kapelusz radzę zostawić, a za to założyć coś z długim rękawem.
- Mam coś dla ciebie – ucieszyła się Alice i podała Stefci żakiecik, który ona mierzyła w butiku, a na który pożałowała pieniędzy.
- Zaraz oddam ci kasę – westchnęła Stefcia, ale żakiet wzięła. Już i tak wcześniej, w samochodzie, żałowała, że go nie kupiła.
- Przestań! Nawet o tym nie mów! Dzwoniłam do rodziców i u Liama jest wszystko dobrze. Podobno twój ojciec pełnił tam długi dyżur zamiast ciebie. Trochę czytał, trochę rozmawiał z Olofem. Olof wynajmie helikopter, by pokazać nam Rzym z lotu ptaka. Jest oburzony tym, że nic nie zwiedzasz. Natomiast bardzo popiera twój wyjazd do Wenecji. Czekaj, oderwę metki. Bardzo ci dobrze w tej zieleni. Chcesz coś zjeść albo wypić?
Po kilku minutach wyszli. Zejście do wody było szerokie i wygodne, sama plaża bardzo szeroka, piaszczysta.
- Bardziej na północ są żwirki zamiast piasku – powiedział Orvor. - A my tu mamy nawet gai sosnowy, co razem z oddechem morza daje wspaniałe warunki do odpoczynku. Aż się chce oddychać takim powietrzem – zachwalał.
- Ale czy będziemy mieli dość gości? Utrzymanie takiego hotelu kosztuje. A tu nie ma żadnych spraw biznesowych, jak to jest w Rzymie – zmartwiła się Stefcia.
- Będziemy mieć salę konferencyjną na osiemdziesiąt, może nawet na sto osób, a to przyciągnie biznesmenów. Kwestia reklamy. Ale zasadniczo chcemy być miejscem wypoczynkowym. Basen będzie ze słodką wodą.
- A o ratownikach pomyślałeś?
Orvor plasnął otwartą dłonią we własne czoło:
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem! Ale tu ratowników na pęczki, więc nie powinno być problemu. Na naszym plakacie nie ma ani słowa o ratownikach...
Stefcia z wolna wracała do równowagi. Słuchała wymiany zdań między Alice a Orwo, ale już się nie wtrącała. Starała się oddychać głęboko. Zeszła bliżej wody, która zdawała się być krystalicznie czysta. Zdjęła sandały i weszła w ciepłą wodę, aż sięgnęła jej do połowy łydek. Łagodny, senny ruch fal, kołysał i niósł odprężenie. Tak dawno nie była nad morzem!
- Wychodź już – ponagliła ją Alice.
- Abluzja to jest takie miejsce, że masz wszystko, to znaczy i morze, i góry, i mnóstwo atrakcji do zwiedzania, bo są stare zamki, w ogóle jest dość dużo zabytków. Liam zbudował hotel w idealnym miejscu – dalej zachwalał Orvor.
- Mnie akurat nie musisz przekonywać. Widzę, co widzę i czuję, co czuję. Podoba mi się tu. A już najbardziej to, że z hotelu na plażę jest dosłownie jeden krok – odpowiedziała mu Stefcia. Wyszła z wody i usiadła wyżej, na skraju plaży. Usiłowała otrzepać stopy z piasku. - Ale niepotrzebnie brałam żakiet. Jest całkiem ciepło.
- Gdy zajdzie słońce może być nadspodziewanie chłodno, a my przecież idziemy na kolację i trochę tam zabawimy.
- Obiecajcie mi, że nie będę musiała jeść ryb, kałamarnic i innych owoców morza!
- A ja uważam, że powinnaś przynajmniej spróbować. Przecież mogą ci posmakować!
- Ryby jeszcze dopuszczam, ale w dużych kawałkach, broń Boże rozdrobnione. Natomiast krewetek i innych dziwnych stworzeń ja się po prostu brzydzę. Mam nadzieję, że już nie będziecie na mnie naciskać. Kiedy jeszcze żyła moja mama, kupowała wędzone dorsze. Ich mięso bardzo lubiłam. Mama kupowała je specjalnie dla mnie... Ale później poszło to w zapomnienie... Teraz czasami jadam świeżo usmażonego pstrąga tęczowego. Dla gości robię sałatki ze śledziem, ale sama nigdy ich nie jem, nawet nie próbuję! Czy ja was zmuszam do jedzenia naszych polskich flaków wołowych? Albo czerniny? - Stefcia nie umiała przetłumaczyć słowa „czernina”.
- A co to jest „czerniny”? - dociekała Alice.
- Zupa z krwią, najczęściej z krwią z kaczki. Po ugotowaniu jest ciemno brązowa. Sama jej nie lubię i nigdy nie jem.
- Każdy naród ma jakieś swoje dziwolągi kulinarne. Ale kuchnia włoska jest w porządku. Tu mogę jeść w zasadzie wszystko - oświadczył z przekonaniem Orvor. - Chociaż polski bigos też jadłem i bardzo mi smakował – pochwalił się.
Weszli do restauracji, a w zasadzie do niewielkiego baru. Stolik jakby na nich czekał. Orvor złożył zamówienie w imieniu całej trójki. Pozdrowił kilku mężczyzn przez uniesienie dłoni, dwóm podał rękę. W szybkim czasie na stole pojawiły się cztery półmiski i oddzielne talerzyki dla każdego. Stefcia zanim coś sobie nałożyła, wypytywała dokładnie o skład potrawy. Spróbowała wszystkiego, ale krewetkę wzięła tylko jedną, cierpliwie szukając tej najmniejszej. Długo ją żuła, zanim wreszcie udało się jej połknąć, przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie wypluć kęsa do serwetki. Orvor obserwował ją nieznacznie. A Stefcia natychmiast popiła krewetkę winem.
- Nigdy więcej mnie nie zmuszajcie – poprosiła. Orvorowi wydawała się być nieco blada...
W czasie posiłku sporo dyskutowali na temat hotelu. Stefcia chciała wiedzieć, dlaczego Orvor nie chce być dyrektorem obiektu. Wreszcie się przyznał:
- To nie na moje nerwy. Mimo że do wszystkiego masz ludzi, to i tak nie unikniesz spraw nieprzyjemnych. A najwięcej kłopotów sprawiają dzieci oraz osoby niesprawne umysłowo. Przyjmując gościa nie masz pojęcia, jaki jest stan jego umysłu i w związku z tym nie wiesz, co cię czeka. Czasem ni z tego ni z owego okazuje się, że gość nawet nie wie, jak się nazywa, gdzie jest i dlaczego akurat w tym hotelu. Mieliśmy raz taką kobietę, starsza miła pani. Ulokowała się w pokoju, a na drugi dzień z rana pyta w recepcji, gdzie ona jest i po co tu przyjechała. Nie wie, jak się nazywa i nie wie, gdzie mieszka, gdzie jest jej dom. Płacze. Były z tym całe korowody. Okazało się, że pani nie wzięła leków nie tylko z rana, ale chyba też i z wieczora. Z dokumentów poznaliśmy jej miejsce zamieszkania. Cóż z tego, jak ona tam mieszkała sama. I nadal nie wie, czy ma rodzinę, czy nie. Nie wiadomo kogo zawiadomić. Na szczęście była umówiona w naszym hotelu i do hotelu zgłosiła się ta druga osoba, jej koleżanka z dawnych czasów. Całość była bardzo, bardzo dramatyczna, lecz ze szczęśliwym zakończeniem. A wystarczyło, by były umówione gdzieś na mieście i problem by się bardzo rozrósł. Choć i tak wzywaliśmy lekarza.
- Mama zawsze mówi, że najgorsze są dzieci. Przede wszystkim dla tego, że brudzą. Ale także niszczą i są nieposłuszne – zauważyła Alice.
- Na szczęście mamy czarne i czerwone listy – uśmiechnął się Orvor.
- A to co takiego? - zdziwiła się Stefcia.
- Czarna to jest całkowity zakaz przyjmowania tej osoby. A czerwona – warunkowy, z naciskiem, że lepiej jednak nie przyjmować. No wiesz – zawsze się wykręcamy brakiem pokoi. Ale dzieci się nie uniknie. Niektóre są rzeczywiście z piekła rodem. Ręce opadają. A rodzice nie reagują! To jest najgorsze.
- A ile pokoi sprząta jedna pokojówka w ciągu doby?
- To zależy. Minimum dwanaście, a to nawet osiemnaście. Ich wynagrodzenie to nie są pieniądze za darmo. Zależy od tego, jak duże są pokoje, zwykłe, juniorki czy apartamenty. Ja na pokojówkę bym się nie nadawał. To muszą być szybkie, młode i silne dziewczyny. A przy tym bardzo dokładne. Dla nas bardzo ważne jest, aby każdy gość był zadowolony. Ludzie są niezwykle chimeryczni. A pokojówka często jest na pierwszej linii ognia. Musi się uśmiechać i potakiwać. I przy tym błyskawicznie sprzątać. Zadowolony gość zazwyczaj do nas kiedyś wróci. A nawet jeśli nie – opowie o naszym hotelu swoim znajomym. To jest najlepsza, sprawdzona reklama. Dlatego musimy dbać o każdego gościa. Weźmy jeszcze jedną butelkę wina.
- Jeśli można chciałabym jakiś sok. Wina mam na dziś dosyć.
- A ty, Alice?
- Wino, kawa i papieros. Masz papierosy?
Stefcia rozejrzała się po sali – wszystkie stoliki były zajęte i nad każdym unosił się dym. Musiała być dobra wentylacja, bo jak na razie nie czuła się „uwędzona”. Były też szeroko otwarte dwa okna. Ale i tak zapewne jej włosy przesiąkły już zapachem dymu. Trudno. Umyje je dopiero w Rzymie. Nie mogłaby pójść do Liama taka śmierdząca. Liam... Przy tej parze jakoś odsunęła od siebie myśli o Liamie, bo też naprawdę zaciekawiły ją opowieści z życia hotelu. Orvor okazał się wielkim gadułą, a może tak było tylko po winie? W każdym razie buzia mu się nie zamykała i płynęła opowieść za opowieścią. Niektóre były wprost niewiarygodne, ale Alice kiwała potakująco głową, bo już wcześniej musiała o takich zdarzeniach słyszeć.
Do pensjonatu wrócili po dwudziestej trzeciej, ale właścicielka na nich czekała. Dała im wodę i sok w butelkach oraz szklanki. Słabo mówiła po angielsku, jednak Stefcia zrozumiała, że pokazuje jej garnek na jutrzejszą zupę i miejsca, gdzie były przyprawy oraz sól – najwyraźniej Oror musiał wcześniej mówić o jej planach.
Alice była rozbudzona i chciała właśnie teraz spakować rzeczy brata. Natomiast Stefcia marzyła już o łóżku, ale poddała się. W końcu tego pakowania nie będzie dużo. W szafie „na baczność” stały dwa nesesery, a rzeczy Liama leżały na pólkach równiutko złożone. Wystarczyło otworzyć neseser i wkładać do niego kolejne kupeczki. I oczywiście obrazy oraz zdjęcia w ramkach. W zasadzie od obrazów trzeba zacząć. Po otwarciu większego nesesera okazało się, że są w nim upominki kupione dla rodziny. Alice oglądała i wydawała z siebie mnóstwo okrzyków podziwu i zachwytu. Stefcia wyjaśniła, co dla kogo i zaczęła właściwe pakowanie, byle jak najszybciej skończyć. Szło jej to całkiem zgrabnie. Zajrzała do nocnej szafki – były tam albumy z Krakowa, a w szufladce w szarej dużej kopercie plik zdjęć, obok leżały dokumenty i gruba paczka lirów. Alice zebrała to wszystko do jednej z torebek po swoich zakupach, do drugiej włożyła prezenty. I było po pakowaniu. Stefcia sięgnęła po drugi neseser – okazało się, że zawiera damskie ubrania.
- To wszystko jest w twoim rozmiarze! Kupił to dla ciebie! - cieszyła się Alice.
Tak, to było bardzo prawdopodobne – szykował dla niej następną przesyłkę... Stefcia usiadła na łóżku obok otwartego nesesera i rzecz po rzeczy zaczęła oglądanie, jednak niczego nie wyjmowała z foliowych osłonek.
- W domu już mam kilka takich neseserów – powiedziała do Alice. - Dostarczał mi swoje podarunki „pocztą kurierską” - wyjaśniła, co miała na myśli.
- A, to taki z niego spryciulek! Ale na granicy też mogą nałożyć cło.
- No właśnie. On twierdził, że jego bagaż jest dla celników niewidzialny. Gdy jechaliśmy do Polski samochodem, wieźliśmy niesamowitą ilość różnych towarów, głównie spożywczych, ale też chemii domowej i trochę ubrań, i kompletnie nikt się tym nie zainteresował. A widziałam, jak innym celnicy „trzepali” bagaże.
- On żartuje, że ma taki znak na czole, celnicy go widzą, a walizek już nie.
- Gdyby wtedy dorwali się do naszych bagaży, to nie wiem, czy udałoby się nam z powrotem wcisnąć wszystko do samochodu. A jak przyjechaliśmy już do mego domu, to mężczyźni nosili i nosili te wszystkie nesesery i paczki, cały przedpokój, kuchnia i salon były nimi zastawione. Nie wiedziałam, że tak dużo można zmieścić w bagażniku. No, nie tylko w bagażniku, bo tylne kanapy też były zajęte... Wiesz? Ja byłam tylko w Szwecji, a teraz w Rzymie. Ty już pewnie zwiedziłaś pół świata.
- Nie, nie tak dużo, ale rzeczywiście byłam tu i tam. Z całą pewnością będę przyjeżdżać do twego hotelu na wypoczynek. Tu jest fajne powietrze, dobry klimat i ciekawa okolica. I będę namawiać wszystkich swoich znajomych. To masz jak w banku. Poznasz mego małego synka. Tęsknię za nim, ale też jednocześnie odpoczywam, bo jest dosyć zaborczy. David ma sześć lat... Kiedy to przeleciało...? Obiecuję sobie, że wyjadę na rok do Ameryki Południowej. Bardzo interesuje mnie tamta kultura i muszę to zobaczyć na własne oczy.
- Nie planujesz więcej dzieci?
- Nie z tym facetem. Mój mąż nie nadaje się na ojca. Jest bardzo rozrywkowy i nie ma czasu dla rodziny. W związku z tym mamy oddzielne sypialnie, a sprawa rozwodu wisi na cienkim włosku. Tak po babsku ciągle liczę na to, że on się zmieni, że zacznie w końcu być odpowiedzialny, ale to tylko moje mrzonki.
- To dlaczego wzięłaś z nim ślub?
- Bo byłam młoda i głupia. Stało się. Trudno. Musimy jeszcze przejrzeć biurko Liama... I kończymy tę zabawę. Ale ciuszki to wybrał ci fantastyczne!
- Jesteś pewna, że to dla mnie?
- No jasne! Bo niby dla kogo? Mogłabyś coś przymierzyć. O, chociażby tę bluzkę.
- Jestem zmęczona. Wezmę prysznic i idę spać.

c.d.n.
Fot. Łukasz Żukrowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz