niedziela, 24 kwietnia 2022

Cz.47. Październik 1975 r. Rzym - Liam ciągle nieprzytomny

 


STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 47. Październik 1975 r. Rzym – Liam ciągle nieprzytomny

Powietrze było rześkie, ale, choć w letniej sukience, Stefci nie było zimno. Nie zjadła śniadania. Wyszła po cichu, niech jej panowie jeszcze pośpią. Ona sama czuła się wypoczęta i nie chciała dłużej siedzieć w hotelu. Letnie sandałki cichutko stukały po niemal pustym chodniku.
Szpital był już otwarty. Razem z nią weszły do środka trzy panie z obsługi kawiarenki. Ukłoniła się im, a najstarsza z nich powiedziała coś do niej po włosku. Stefcia nie zrozumiała.
- Jesteś zaproszona na kawę. Chodź – powiedziała inna po angielsku. - Kawa zaraz będzie.
- Dziękuję, chętnie. Jeszcze nie jadłam śniadania.
Usiadła blisko bufetu, zdjęła okulary i schowała je do torebki.
- Ty jesteś od tego połamanego Szweda? - po kilku minutach najmłodsza przyniosła jej cappuccino i kilka maleńkich rogalików. - Jedz. Są jeszcze ciepłe – zachęciła.
- Tak. To mój narzeczony – odpowiedziała Stefcia.
- Jak on się czuje? Ten twój narzeczony.
- Jeszcze nie wiem. Cały czas boję się o niego.
- Będzie dobrze. Szefowa wczoraj kładła dla niego pasjansa. Karty powiedziały, że wyjdzie z tego.
- Pasjans? Dla Liama?
Dziewczyna pochyliła się do ucha Stefci:
- Ona często tak robi dla najbardziej chorych. I jej wróżba zawsze się sprawdza. Bo to nie tyle pasjans, co wróżba. Zobaczysz, będzie dobrze.
- Oby. Bardzo tego pragnę.
Po śniadaniu zostawiła na stoliku pieniądze z dużym napiwkiem – za nadzieję. Chociaż czy za nadzieję powinno się płacić? Podziękowała kobietom skinieniem głowy i uśmiechem.
Liam na nią czekał. Skąd takie myśli – czekał? A jednak. Palce, zazwyczaj zimne, dziś były delikatnie ciepłe. Pocałowała go w usta, w policzek, pogładziła po czole.
- Wcześnie przyszłaś – powiedziała pielęgniarka wychylając się zza swojej osłony.
- Nie mogłam dłużej usiedzieć w hotelu. Jak parametry? - zapytała wstając i odwieszając kapelusz. - - Według mnie jest dobrze, ale to lekarze ci powiedzą. Ja nic nie mówię, bo mi nie wolno.
- Dziękuję pani. Tak bardzo potrzebna jest mi nadzieja!
- Będzie dobrze – zapewniła ją pielęgniarka.
Stefcia, przemawiając czule po polsku, przetarła mu wilgotnymi, pachnącymi chusteczkami twarz, szyję, odsłonięte ramiona i czubki palców. Później położyła głowę na jego piersi i słuchała bicia serca – biło równo, spokojnie. „Czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham?”. Wierzyła, że jednak wie, że wie mimo wszystko.
Później przyszło dwóch lekarzy i dwie pielęgniarki. Stefcia usunęła się na korytarz.
- Noc była spokojna, kryzys się nie powtórzył i nasza nadzieja umiarkowanie wzrasta. Gdzieś za godzinę zabierzemy go na badania – powiedział jeden z lekarzy wychodząc.
Przyszła matka Liama. Przywitała się z synem gładząc jego czoło i po chwili gdzieś poszła – pewnie do lekarza prowadzącego, domyśliła się Stefcia. Usiadła w nogach łóżka i zajęła się stopami chorego. Jak co dzień. Czasem całowała je, ale starała się, by nikt tego nie widział. Zauważyła, że urosły mu paznokcie... podobnie jak broda... Ale to teraz nie było ważne. Niech sobie rosną.
Przyszły dwie pielęgniarki i zabrały Liama wraz z łóżkiem. Na badania.
Taki zwyczajny dzień w szpitalu.
Koło dziesiątej pojawił się Edward. Lim był jeszcze na badaniach.
- Chodźmy do kawiarni – zaproponował.
- Gdzie stryj? - zapytała, podnosząc się z krzesła.
- Szuka dla ciebie książek, tak mi powiedział. Nie chciałem z nim iść. Jak się czuje Liam?
- Podobno lepiej niż wczoraj. Ale dopiero po badaniach będzie wiadomo coś więcej. Tyle, że nam i tak nic nie powiedzą.
- Jak powiedzą rodzicom to i ty się dowiesz.
- Niby tak.
W kawiarni odnalazł ich Bela. Miał ze sobą mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza” po polsku, czym kompletnie zaskoczył Stefcię.
- Było coś jeszcze? - chciała wiedzieć.
- „Trędowata”, Pismo Święte, „Wierna rzeka” i coś jeszcze, ale nie pamiętam. Facet obiecał mi na pojutrze „jakieś wierszyki”, jak to powiedział lekceważąco. Ku memu zaskoczeniu miał po angielsku „Potop”, ale bez pozostałych tomów, więc nie brałem. Poza tym nie podobało mi się tłumaczenie. Toporne jakieś.
- „Trędowatą” to mogłeś kupić – westchnęła Stefcia.
- Chyba żartujesz. Toż to czysta grafomania. Myślałam, że masz lepszy gust.
- A ty skąd wiesz, że grafomania? - nie wytrzymał Edward. - Czytałeś może?
- Nie, nie czytałem, ale wiem. Przecież wszędzie było głośno na ten temat.
- Opierasz się na opinii innych. A Mniszkównie po prostu zazdroszczono. Nikt przed wojną nie miał takich nakładów, jak ona. Najbardziej poczytna przedwojenna pisarka.
- Jednak to nie była i nie jest literatura najwyższych lotów.
- A ja myślę tak, mój zacny braciszku, że człowiekowi potrzebny jest i chleb, i słodka bułeczka. Źle mówiąc o autorce przyganiasz całej rzeszy jej czytelników. Ale jakbyś nie patrzył to na dzieła Lenina jakoś się nikt nie rzuca, a Mniszkównę nadal kochają i czytają z wypiekami na twarzy. Inna sprawa, że spotkałem się już z opinią, iż „Pan Tadeusz” to zwykłe wypociny o wyjątkowo marnych rymach.
Między braćmi rozgorzała niemal kłótnia, no bo jak o epopei narodowej można mówić, że to wypociny? A co wnosi Mniszkówna prócz ewentualnego kołatania serca? Przecież tych dwóch lektur nie można ze sobą zestawiać! To nie ta skala, nie ten świat. Stefcia przysłuchiwała się z zaciekawieniem i rozbawieniem. Ot, znawcy się znaleźli! Ale gdy postawiła im konkretne pytania, to okazało się, że stryj nigdy nie czytał „Trędowatej”, a „Pana Tadeusza” dawno temu i „po łebkach”, natomiast ojciec całkiem niedawno, bo jakieś pięć lat temu. Chociaż „Trędowatej” również nie czytał.
- A co cię skłoniło do czytania „Pana Tadeusza”? - zdumiał się Bela.
- W pracy miałem włączone radio i leciała jakaś audycja dla młodzieży. No i wciągnęło mnie. Młodzi uważają, że szczególnie nudne są tam opisy przyrody, a mnie one zachwyciły. W „Panu Tadeuszu” każdy znajdzie coś dla siebie – o ile zechce znaleźć. Ale podobnie jest z „Trędowatą”.
- Stryjku, ty kup „Trędowatą”.
- Może jednak Pismo Święte? Takie piękne, grube, opasłe tomisko. I wcale nie zniszczone! - przekomarzał się Bela.
- Kup dla babci. Zobaczysz, jak ją ucieszysz. Nawet jeśli jest bardzo zniszczona. Wy tu sobie siedźcie, a ja wracam do Liama. Może już jest po badaniach.
Ale Liama nadal nie było. Za to we wnęce korytarza siedział Orvor Lindell i ojciec Liama. Czekali. Przywitała się z nimi.
- Dziś te badania trwają wyjątkowo długo – powiedział Rybbing.
- Może to dobry znak? - podpowiedziała Stefcia. Całą sobą pragnęła dobrych wiadomości. Usiadła na kanapie koło Rybbinga. Tu było znacznie wygodniej niż na krzesłach pod drzwiami salki. - Badają go już ponad dwie godziny...
- Wszyscy mamy taką nadzieję. Kaisa musi jutro lecieć do Szwecji, bardzo bym chciał, aby z dobrymi wiadomościami. On już tak długo tu leży... Chcielibyśmy zabrać go do Szwecji, ale lekarze nie pozwalają. Ten najważniejszy, jak mu tam, no nic, nie pamiętam, powiedział, że dopiero jak Liam odzyska przytomność. Ale czy odzyska? Jak odzyska to będą mu operować kręgosłup. Tak bardzo się o niego i martwię, i boję. Los jest bardzo niesprawiedliwy. Bardzo.
Zapadło milczenie. Rybbing często spoglądał na zegarek. Orvor, pochylony, z łokciami na kolanach, miętosił w palcach jakiś strzępek materiału. Stefcia zaciskała palce na paskach torebki. Na przeciwległej kanapie przysiadła trójka nowych osób – dwie kobiety i mężczyzna, właściwie chłopaczek jeszcze. I też milczeli. Przyszedł ojciec Stefci, a po długiej chwili dołączył Bela. Rozmowa się nie kleiła. Od czasu do czasu ktoś rzucał pojedyncze zdanie, ktoś inny pokiwał na to głową. Minęła czwarta godzina odkąd zabrano Liama na obserwację.
- Albo jest bardzo dobrze, albo tragicznie. Niczego pośrodku nie ma – burknął pod nosem po polsku Edward.
Stefcia nie odpowiedziała – miała podobne myśli. Bała się. Drżała. Bela popatrzył na brata krzywo i powiedział:
- Ty tu nie kracz. Możliwa jest tylko pierwsza wersja.
Wreszcie zza zakrętu pojawiło się łóżko z Liamem, a przy nim dwie pielęgniarki. Rybbing chciał się od nich dowiedzieć o zdrowie syna, ale bardzo surowo odesłały go do lekarza. Poszedł tam natychmiast. Stefcia, stojąc na korytarzu odczekała, aż łóżko stanie na zwykłym miejscu, a siostry podłączą wszystkie kabelki do aparatów. Gdy one wyszły - weszła do środka, a za nią wsunął się Orvor.
- Kochanie, jak się czujesz? - zapytała po polsku, całując po wielekroć twarz i usta Liama. Jego palce nadal były lekko ciepłe.
Orvor podszedł bliżej, więc przesunęła się nieco, by zrobić mu miejsce. Położył rękę na gołym ramieniu wspólnika i mówił coś szybko po szwedzku.
- Czy myślisz, że Liam nas słyszy? - zapytał nieco później po angielsku.
- Jestem przekonana, że tak.
Wrócił Rybbing i skinieniem ręki wywołał ich na korytarz.
- Jest bardzo dobrze. Tak dobrze, że powtórzyli badania, bo nie mogli uwierzyć. Jestem taki szczęśliwy... - po policzkach spłynęło mu kilka łez.
Stefcia przez kilka chwil była niczym fontanna, lecz na ustach miała uśmiech. Wszyscy byli bardzo wzruszeni. Nadeszła Alice i aż zawirowała z radości, a po czym uściskała i ucałowała ojca, a następnie Stefcię.
- Tak bardzo czekałam na tę wiadomość!
- To ja idę do żony. Ona też czeka na tę wiadomość – powiedział Rybbing podając kolejno rękę mężczyznom.
- Chwileczkę – powstrzymał go Bela. - Porozmawiajmy dwie minuty.
Stefcia i Alice weszły do Liama, a mężczyźni skierowali się na kanapy.
- On ma ciepłe ręce i znów poruszył palcami – powiedziała do Alice.
- Mama jutro leci do Szwecji, a my musimy jechać do Pineto i spakować rzeczy mego brata.
- To znaczy, że nikogo nie będzie przy Liamie? Nawet nie chcę o tym myśleć!
- Będzie ojciec. Może przyjedzie Barbro, bo jest teraz w Mediolanie. Szykuje swoje modelki do jakiegoś pokazu. Ona jest zawsze taka zajęta...
- Z tym wyjazdem to nam zejdzie cały dzień – westchnęła smutnie Stefcia.
- No i dobrze. Trochę się rozerwiesz. Pooddychasz morskim powietrzem.
- Będę się rozrywać, jak już Liam stanie na nogi. Na razie nie chcę go zostawiać. Sama spakujesz jego rzeczy. Z tego co wiem, nie miał ich dużo.
Wszedł ojciec Liama.
- Idźcie do tych panów. Chcą z wami porozmawiać. A ja chwilę też porozmawiam z synem.
- Propozycja jest taka – powiedział bez wstępów Orvor. - Zabiorę was dziś do Pineto, a jutro po południu odwiozę do Rzymu. Ranki naprawdę mam bardzo zajęte.
- Dla mnie może być – zgodziła się natychmiast Alice.
- No nie wiem – bąknęła niepewnie Stefcia.
- Mam tu jeszcze coś do załatwienia, więc moglibyśmy wyjechać około osiemnastej. Chyba starczy ci czasu, by się nacieszyć narzeczonym – uśmiechnął się do Stefci przymilnie.
Obgadali sprawę do końca, Stefcia czuła się przymuszona do zaakceptowania planu.
- To teraz idziemy coś zjeść, a potem wrócisz do Liama – zadecydował Edward. - Może pani posiedzieć z bratem? - zapytał Alicję. - Obiecuję, że to długo nie potrwa.
- Alice, bez pani – powiedziała Alice.
- Dziękuję, miło mi.
Stefcia poczuła autentyczny głód. Najchętniej zjadłaby babciną zupę. Włoskie jedzenie zupełnie jej nie smakowało. Na szczęście było risotto z mięsem z kurczaka, „prawie nietłuste”, jak orzekł Bela zaglądając w talerz bratanicy. Obaj panowie jedli ryby.
Tego dnia Stefcia zaczęła czytać Liamowi „Pana Tadeusza”. Po polsku. Książeczka miała drobny druk i mały format. Całkiem wygodnie trzymało się ją jedną ręką. Drugą ciągle dotykała Liama. I tak było dobrze. Około szesnastej Edward przyniósł jej cappuccino. Stefcia wiedziała, że musiał je zamówić specjalnie dla niej, choć to było niezręczne, bo o tej porze podawano zazwyczaj ciemną kawę.
- Tato, nawet nie mam ze sobą żadnej odpowiedniej torebeczki na zabranie kilku rzeczy do Pineto.
- A co ty tam chcesz ze sobą brać?
- A choćby bieliznę i kapcie.
- To może uda mi się kupić coś po drodze. A Bela już kupił „Trędowatą” i nawet „Ordynata Michorowskiego” w komplecie. Już rozmawialiśmy z babcią, bo ta wiadomość o poprawie zdrowia nie mogła czekać. Babcia się ogromnie ucieszyła. Ogromnie. A ja za dwa dni wracam do Polski. Co o tym sądzisz?
- Wiem, że musisz, ale będzie mi ciebie bardzo brakować.
- Bela już sobie nakupił notatników i długopisów, chyba szykuje się do pisania. Ale gdzieś na starociach wypatrzył maszynę do pisania, jakieś zgrabne maleństwo i przez kilka dni będzie zbijać cenę, jestem przekonany, że i tak kupi, tylko nie od razu. W tym antykwariacie odkrył jakieś cenne - według niego - materiały i już w nich ugrzązł. Przynajmniej nie będzie się nudził po moim wyjeździe. Ja jednak martwię się o ciebie. Nie jestem przekonany do Rybbungów. A w szczególności do szanownej mamusi. Jej jakoś źle z oczu patrzy. W szczególności, gdy ma spojrzenie skierowane na nas. Uważaj na nią. To nie jest poczciwa, dobra mamuśka, a jakaś przebiegła i chytra sztuka. A ta ich Barbro wdała się w matkę.
- Nie martw się tatku. Ona jutro wyjeżdża do Göteborgu .
- No i całe szczęście.
- Ale wróci.
- Przecież nie życzę jej śmierci! Chcę tylko, abyś ty miała spokój. Ojciec to dobroci człowiek. A ile ona będzie w tej Szwecji?
- Nie pytałam.
- To ja już idę. Babcia ciebie pozdrawia i całuje. Pani Maria także przesyła pozdrowienia. O torebeczce, takiej zakupowej, pamiętam. Zajrzę do kilku butików po drodze. A może coś ci trzeba kupić? Powiedz, co by ci się przydało, a ja tylko popatrzę.
- Ze dwie zwykłe podkoszulki. Takie T-shirty. Białe albo niebieskie, wiesz, do dżinsów. Za mało ubrań wzięłam.
- Dobra, w porządku. Na rzymskiej starówce, w tych eleganckich butikach, wszystko jest bajecznie drogie. A dwie przecznice dalej są całkiem ludzkie ceny. To ja idę, a ty pilnuj godziny, bo jesteś umówiona, a pewnie zechcesz jeszcze wziąć prysznic i coś zjeść. A może ci coś zamówić na określoną godzinę?
- Nie, tatku. Pewnie zatrzymamy się gdzieś po drodze na jakąś przekąskę. A ja i tak chcę tylko zupę. Jeśli u Liama będzie taka możliwość, to ugotuję tam polską zupę.
- Jaką?
- Krupnik, aż gęsty od warzyw.
- Trzymaj się, maleńka – Edward pochylił się i cmoknął córkę w czoło. - A ty, Liam, zdrowiej i nie strasz nas więcej kryzysami. - Już wychodził, ale cofnął się od drzwi: - Przecież ty nie umiesz gotować!?
- Tatko!
Została sama z Liamem. Pielęgniarka za zasłoną szeleściła gazetą. Pewnie się nudziła.
Stefcia czytała Liamowi „Pana Tadeusza”. Po polsku. Tu, na obczyźnie, te wszystkie piękne rymy, słowa pełne miłości do ojczyzny, brzmiały zupełnie inaczej. Jakoś tak... słodziej. Czytała i od czasu do czasu usiłowała wytłumaczyć jakiś fragment po angielsku, jakby była przekonana, że on ją słyszy i rozumie. Gdy przyszła pani Kaisa Rybbing Stefcia pożegnała się z Liamem i pospiesznie wróciła do hotelu. Żaden z panów po nią nie przyszedł, co od nowa ją zabolało. Miała nawet wygarnąć obu panom co o tym myśli, lecz ojciec zaskoczył ją informacją, że dzwonił Kamil Krawiec.
- Chce się z tobą spotkać, ale powiedziałem, że dziś wyjeżdżasz do Pineto i wracasz jutro po południu. A on pojutrze jedzie do Wenecji. Razem z tym swoim... kolesiem. Chcą cię zabrać ze sobą.
- Nie mam mowy! Żadna tam Wenecja. Ja mam tu chorego Liama i nigdzie nie będę jeździć. A poza tym, według mego rozeznania, to jest ponad pięćset kilometrów. Ty wiesz, ile to godzin jazdy?
- No wiem. Dlatego wyjazd jest o czwartej rano, a powrót całkiem w nocy.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? I czym oni jadą?
- Autokarem albo busem, nie wiem dobrze.
- Nie, nie ma mowy. Nigdzie nie jadę.
- Pojedziesz – wtrącił się Bela kładąc jej rękę na ramieniu. - Ty nie jesteś tu za karę. Nie odprawiasz żadnej pokuty. Liam ma także rodzinę. Oni są przy łóżku Liama nie więcej niż dwie godziny dziennie, jeśli razem zsumujesz ich obecność. A ty tam każdego dnia pielęgnujesz Liama przez osiem, a nawet dziesięć godzin dziennie. Rybbingowie muszą się obudzić. W pierwszej kolejności to jest ich syn. A dla ciebie to jest narzeczony. Może tylko narzeczony, a może aż narzeczony. Nie będę w to wnikał. A do Wenecji pojedziesz. Osobiście sfinansuję ten wyjazd, tak obiecałem Kamilowi. Odprowadzę ciebie w umówione miejsce. Koniec dyskusji.
- Stryjku! - Stefcia była ogromnie oburzona.
- Ojciec ci kupił jakieś koszulki... Zobacz tam.
I tyle było z jej buntu.


c.d.n.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz