wtorek, 1 sierpnia 2017

ODWIEDZINY - opoowiadania




Odwiedziny

   - Babcia-babcia! - rozlegało się uporczywie za oknem. Kilka małych dziewczynek jednocześnie przyzywało swoją opiekunkę, zadzierając do góry główki i niecierpliwiąc się coraz bardziej przy każdym nowym okrzyku.
   Była połowa lipca, wakacje w pełni, prawdę powiedziawszy nieudane, bo ciągle deszczowe i zimne. Cóż, że plaża nieomal pod nosem, jak aura wcale nielipcowa!
   Zuzanna cieszyła się rzadkimi gośćmi - z dalekiej Brukseli przyjechał jej syn wraz z rodziną. Spędzali w Polsce wakacje - jeżdżąc to tu, to tam i od czasu do czasu zaglądając do matki. Właśnie wrócili ze Świnoujścia. Zostawili dzieci u drugich dziadków, a do niej wpadli na poranną kawę. Syn na chwilę jeszcze "wyskoczył na miasto" coś tam załatwić, a Róża opowiadała wrażenia z pobytu nad deszczowym morzem. Za chwilę miała wraz z Kamilem jechać do Szczecina na duże zakupy, a Róża powziąwszy wiadomość o tym zastanawiała się nad prośbą.
   Wrócił Kamil.
- Już możemy lecieć, Różo - powiedział wchodząc do mieszkania,  ale przysiadł na skraju kanapy, wyraźnie zmęczony.



- A dlaczego tak długo byłeś? - zapytała Róża.
- Spotkałem Agnieszkę i chwilę rozmawialiśmy. Prosiła, abyśmy wpadli na pięć minut.
- I poszedłeś? Beze mnie?? - zapytała ze śmiechem Róża.
- Pilnuj go, pilnuj - zażartowała Zuzanna. - Takie pięć minut może być niebezpieczne!
- I obfitować w zobowiązania! - dalej śmiała się Róża.
- Nie ma, nie ma! Piotrek jest w domu i żadne zdradliwe pięć minut nie wchodzi w rachubę! - odpowiedział równie żartobliwie Kamil.
- Twoje szczęście!
- To będziemy lecieli, mamo - podsumował Kamil. - Trochę nam w tym Szczecinie zejdzie, a chcielibyśmy przed piątą wrócić, może zabierzemy dzieciaki do kina, bo już dawno się tak nie nudziły jak w te wakacje - powiedział Kamil podnosząc się z kanapy.
- Zaczekaj chwilę. Bo skoro jedziecie do Szczecina, to może byście odwiedzili Stefanię? - zapytała z wahaniem.
- O nie, nie, nie! Nie mam zamiaru chodzić po szpitalach. Nie!
- Przecież nie przymuszam. Wiesz, ona bardzo was lubi, i ciebie, i Różę, i wasze dzieci. Sam wiesz.
- Kamil, może jednak zajdziemy do cioci. Nie decyduj tak zdecydowanie - łagodnie poprosiła Róża i uśmiechnęła się do męża.
   Zuzanna przymknęła oczy i siedziała chwilę sztywno, następnie okręciła się na obrotowym krześle przy biureczku i zaczęła pilnie klikać w klawiaturę laptopa. Kamil podszedł bliżej, domyślając się, co robi matka.
- Tu masz mapę - powiedziała znów odkręcając się w stronę młodych.
   Syn podszedł jeszcze bliżej i przez chwilę studiował obraz, następnie pokręcił myszką zbliżając i oddalając mapę.
- Dobra. Wszystko wiem. Ale nic nie obiecuję. Wolałbym zapamiętać ciocię taką jak ostatnio. Chyba rozumiesz - wyjaśnił.
   Zanim odpowiedziała - za oknem znów zabrzmiało natarczywe i piskliwe "babcia-babcia".
- Kamil, zrobisz, jak będziesz uważał. Nie namawiam i nie przymuszam. Ale wiem, że zrobilibyście jej przyjemność. Macie wyjątkową okazję, bo i tak jedziecie do Szczecina. A do tego, jak rozumiem, bez dzieci.
- A jak ciocia teraz wygląda? Już chyba ze dwa lata jej nie widziałam - zapytała Róża i Zuzanna zaczęła opowiadać.
   Wkrótce potem młodzi wyszli, a ona mimo woli zagłębiła się we wspomnienia...
   Pierwszy epizod, który pamiętała z dzieciństwa dotyczył bluzeczki. Stefi miała taką, która małej Zuzi niesłychanie się podobała - na białym tle jakby maźnięcia pędzlem w wielu różnych kolorach. Zuzia - tak generalnie - jako najmłodsza spośród trzech sióstr - musiała donaszać ubrania po starszych i było to jej niezmiernie przykre. Ale ta bluzeczka...! Ach! Mogłaby ją nosić przez całe życie - tak wtedy myślała. Jednakże nigdy się te marzenie nie spełniło, bo bluzeczka "się porwała", zanim Stefi z niej wyrosła... Zuzia mogła mieć wtedy około pięciu lat...
   Była nauka pływania w stawiku u sąsiadów, noszenie święconki na Wielkanoc, gromadne wyjścia na nabożeństwa majowe we wsi. Przerażenie, gdy w żniwa wyrwał się na swobodę byk dalszych sąsiadów, choć nawet w oczach Zuzi nie wydawał się duży. Jednakże duży czy nie - stracha napędził. A dodatkowe wrażenie zrobił dorosły syn właściciela na oklep na koniu, ze specjalną tyczką na byka w dłoni! Nikt we wsi nie jeździł konno. Wszystkie trzy siostry wtedy się bardzo bały wyrwanego z niewoli zwierzęcia, choć jednocześnie zjadała je ciekawość - po akcji łapania aż chodziły oglądać rozwaloną przez byka wielką stertę zboża...
   Pamiętała całkiem sporo drobnych epizodów, ale szczególny był dotyczący śpiewu. Wracali z pola konnym wozem, sama młodzież, późno już było, na pewno po godz. 23:00. I śpiewali. Zuzia też. Wydzierała się ile sił w płucach. I Stefi ją skarciła - ma być pięknie, melodyjnie, a nie głośno... Tę nauczkę zapamiętała na całe życie. MA BYĆ PIĘKNIE - a nie głośno.
   Domowe i wsiowe potańcówki, pierwsze wino i papierosy - wspólne tajemnice przed rodzicami, radość życia, młodość, cud pierwszych zadurzeń... jakże to dawno było... A później przyszło dorosłe życie i nowe, inne cuda - jeszcze większe i jeszcze piękniejsze - chociażby cud macierzyństwa! Wszystkie trzy siostry rodziły swoje maleństwa w zbliżonym czasie, i choć mieszkały daleko od siebie - przecież się odwiedzały i to wraz z maluszkami. Tyle cudownych spotkań, rozmów, wymiany doświadczeń... A także wzajemne wspieranie się w trudnych chwilach, podtrzymywanie na duchu, od czasu do czasu DAWANIE pieniędzy, gdy któraś z nich była w wyjątkowo trudnym położeniu. Wszystko po cichutku i na palcach, by nie urazić dumy... Ot i nie wiadomo kiedy dzieci dorosły, Kamil był w maturalnej klasie gdy nie przyznano mu internatu... Stefania natychmiast zgarnęła go do siebie, choć już i tak było im ciasno... Razem ze swoim mężem troszczyła się o Kamila jak o własne dziecko.... Jakże bardzo Zuzanna był im za to wdzięczna!
   Dziś nie przypomniała o tym synowi, bo nie chciała ranić jego dumy, ani stawiać sprawy na ostrzu noża. Liczyła także na rozsądek Róży, która była dobrym duchem Kamila, nie tylko jego żoną. A Stefi już od dziesięciu miesięcy leżała w szpitalu - sparaliżowana po wylewie. Ostatnio, może od dwóch miesięcy, rozpoznawała odwiedzających, ale nadal nie mówiła, paraliż się nie cofał, miała trudności z przełykaniem, chroniła prawą, sparaliżowaną rękę, bo najwyraźniej musiała ją boleć. Przez czas choroby zaszły duże, niekorzystne zmiany. Zuzanna nieświadomie pokręciła głową, na jej twarzy malowało się cierpienie - bardzo współczuła siostrze.
  Uradowała się, gdy wieczorem dotarła do niej wiadomość, że młodzi odwiedzili ciocię w szpitalu.

© Elżbieta Żukrowska 29.07. - 30..07.2017 r.
fot. Pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz