środa, 9 sierpnia 2017

ŻYCIE JAK WE MGLE - opowiadanie




Życie jak we mgle

Ignacja drżącą ręką wyłączyła telefon i odłożyła go na stoliczek. Była bardzo zdenerwowana, wręcz wstrząśnięta! Jacek odwołał rodzinne wakacje u niej! Jakże strasznie to zabolało!
Mieszkał wraz z żoną i dwójką dzieci w Brukseli. Do kraju przyjeżdżał rzadko i na dodatek musiał swą obecność dzielić - trochę do teściów, trochę do Ignacji, a także sporo do siostry swojej żony, Arlety. Arleta była starsza od żony Jacka, Diany. Późno wyszła za mąż i teraz miała małe dzieci, a na dodatek była z trzecim w ciąży. Siostry zawsze były ze sobą mocno związane. Wprawdzie miały jeszcze brata Jarka, ale tu stosunki były chłodniejsze. Początkowo obie rodziny - Ignacji, czyli Zawadzkich i Diany, to jest Leksów - mieszkały w jednej miejscowości.
Ignacja miała tylko Jacka. Samotnie go wychowała, bo ojciec Jacka zmarł tragicznie jeszcze przed narodzeniem syna. Zawikłane to były losy... bolesne... bardzo trudne. Jednak po śmierci teściów Ignacja w spadku po nich dostała maleńki domek i śmiesznie malutki ogródeczek. To jedno dobrze, że domek był już skanalizowany i podłączony do miejskiej ciepłowni. Za to miała daleko do pracy i do szkoły Jacka. Jakoś to ułożyła. I tak było tu wygodniej niż w jednopokojowym mieszkaniu w bloku.



A Leksowie mieszkali w okazałym domu, w tak zwanej willowej dzielnicy. Dlatego po ślubie Jacek z Dianą tam zamieszkali i dopóki Arleta nie wyszła za mąż - mieli całe piętro budynku dla siebie. Trwało to kilka lat. Wyjazdy Jacka na różne kontrakty zaowocowały w końcu stałą pracą w Brukseli. Syn miał wątpliwości, ale Diana - najmniejszych. Jadą całą rodziną i już. Czy myślała o samotności Ignacji? Raczej nie. Natomiast Jacek obiecywał, że będzie często odwiedzał matkę, a może nawet zabierze ją do siebie. Ignacja z góry wiedziała, że to nie wypali - za duża odległość.
Arleta wyszła za mąż, a po jakimś czasie jej rodzice wyjechali do Karpacza, gdzie ojciec pomagał stryjowi w prowadzeniu dużego pensjonatu. Matka początkowo jeszcze pracowała gdzieś w biurze, ale po przejściu na emeryturę też swój czas i energię wkładała w pensjonat. Leksowie zabiegali o to, aby cała trójka ich dzieci wraz z rodzinami spędzała urlopy u nich. Teraz syn Jarka złamał nogę, a i żonie też coś doskwierało, więc zwolniły się miejsca i mógł tam pojechać Jacek z rodziną. Dla Ignacji zaproszenia nigdy nie było. Umiała nie okazywać, jak bardzo było jej przykro. I nie chodziło tu o sam pobyt w atrakcyjnym miejscu, ale o więź z rodziną, z wnukami.
Wnuki... To był ten szczególny problem! Ignacja z ciężkim westchnieniem wstała i poszła do kuchni. Była już osiemnasta, a jej się zapragnęło kawy. Raczej melisę powinna... Jednak wyjęła słoiczek z kawą. Miała bezkofeinową, bezkofeinową zmieszaną z taką z kofeiną w proporcji 4:1 i 3:2. Trzy różne słoiczki. Wybrała środkowy - jednak. Już pierwsze łyki zmieniły jej samopoczucie na lepsze. Obiecała, że nie będzie się zadręczać. Co tu dużo gadać - miała problemy z jedyną synową. Nie wiedziała na karb czego to położyć. Pewnie ona sama, Ignacja, w czymś zawiniła, a do szczerej, oczyszczającej rozmowy nigdy nie doszło... Nie, nie myślała teraz o tym. Kawa i książka. I do siostry zatelefonuje, a może jeszcze lepiej do Tadzia...
Tadzio był jej wieloletnią sympatią. Kiedyś prosił i nalegał, by wzięli ślub. Ale nie chciała ze względu na syna. Dziś już było za późno. Miała i innych starających się. W swoim czasie była młoda i ładna, a przy tym niegłupia. Wprawdzie studia kończyła zaocznie, cóż to jednak szkodzi? Była dobrą, szanowaną księgową. Dorabiała sobie na dwóch innych niepełnych etatach, bo jak by inaczej wiązała koniec z końcem? Ale Jacek miał wszystko! Najważniejsze, że też skończył studia, że znał języki obce, że miał takie umiejętności, które pozwoliły mu rozwinąć skrzydła. Jej kochanie - Jacuś...! Umiłowany ponad wszystko syn! Całe jej życie było podporządkowane synowi, a jednocześnie towarzyszyła temu troska, by Jacuś nie stał się "Januszkiem", by był dobrym, uczciwym człowiekiem. Chyba się udało... Tylko te odległości, te odległości!
Ignacja od początku wiedziała, że synowa jej nie lubi. Ani razu nie powiedziała do niej "mamo", a jak już było pierwsze dziecko, to mówiła "babciu". Trudno. Nie analizowała tego. W końcu Diany matka nadal żyła i Ignacja rozumiała, że to szczególne słowo jest zarezerwowane dla niej. Sama miała teściową, to z autopsji wiedziała, jak to jest.
Ignacja była nadal czynna zawodowo (trzy etaty!), gdy urodziła się wnusia Oktawia, śliczne, cudowne maleństwo, boży cud! Ile tylko mogła - tyle czasu poświęcała dziecięciu. Często była bez obiadu pomiędzy jedną a drugą pracą, byle tylko z godzinkę z dzieckiem pobyć... Nie mówiła o takich rzeczach, po co? Szybko okazało się, że synowa jest zazdrosna, że broni jej dostępu do dziecka, że nie chce, aby Ignacja brała maleńką na ręce, całowała, przewijała... Obserwowała to wielce zdumiona... bez słowa skargi. A później zazwyczaj w tym czasie, w którym Ignacja mogła przyjść do dziecka - maleńka była na spacerze... Wiele razy Ignacja z tego powodu uroniła łzę. Znów bez słowa skargi. Nie pożaliła się synowi, bo w żadnym razie nie chciała być przyczyną niesnasek między młodymi. Ona to przetrzyma, a może w międzyczasie synowa zmądrzeje? Urodziło się drugie dziecko - upragniony syn Adaś. Jednakże stosunek synowej do Ignacji nie uległ zmianie. Ignacja słyszała na przykład, że "chłopaków się nie całuje", wszystko, aby osłabić więzi...
Ignacja w tym czasie robiła poważny remont domu i Jacek dużo przy tym pomagał, co Dianę doprowadzało do furii. Jacek w życiu by z tym się nie zdradził, ale Ignacja przypadkiem posłyszała fragment rozmowy sióstr. Później doszła do wniosku, że Diana celowo tak głośno rozmawiała z siostrą wieszając pranie a ogrodzi, by teściowa wszystko słyszała. Aby odciążyć syna - poprosiła Tadeusza, by przypilnował zatrudnionych fachowców. Po skończonym remoncie Tadeusz po raz drugi ośmielił się oświadczyć. Nie powinna była odmawiać! Nie powinna! Na dobrą sprawę nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. W razie potrzeby to na niego mogła teraz liczyć, a nie na syna, który przy dwójce dzieci dla matki miał bardzo mało czasu. A jednak starał się ją systematycznie odwiedzać. Ale jakoś tak niemal z dnia na dzień zaczął wyjeżdżać na kontrakty, a Diana zrobiła wszystko, by jak najdalej odsunąć się od teściowej. Ignacja przypuszczała, że wielokrotnie nie otworzyła jej drzwi udając, iż nie ma jej w domu.
Kiedyś Tadzik zastał ją taką zapłakaną, zgnębioną, zasmuconą. Nawet jemu nie zdradziła powodu. Nie i już. Powiedziała, że jakaś chandra ją dopadła, jakaś tęsknota nie wiadomo za czym... Kochali się później długo i wyjątkowo namiętnie, jakby w akcie miłosnym Tadeusz szukał uzdrowienia dla swojej najdroższej - tak ją zwykł nazywać. A przynajmniej ukojenia. Bardzo rzadko dochodziło między nimi do zbliżeń. Za każdym razem Tadeusz musiał pokonać tysięczne bariery. A ona nie wiedziała, czemu jest taka niechętna, bo z drugiej strony pewna była swoich uczuć dla Tadeusza.
Wyjazd Leksów do Karpacza prawie zbiegł się z wyjazdem syna wraz z rodziną do Brukseli. Jacek zostawił matce swoje stare auto, bo tam już kupił sobie lepsze. Ignacja kilka razy przystępowała do egzaminu na prawo jazdy, zanim jazdę zdała. Tadeusz douczał ją każdego dnia, aż poczuła się za kółkiem na tyle pewnie, by mogła swobodnie jeździć także po ulicach dużego miasta. W perspektywie miała podróż do Brukseli... W ostatniej chwili zmieniła zdanie i pojechała autobusem. To było już wtedy, jak syn kupił dom i zaprosił matkę do siebie na urlop.
Dom był na przedmieściach, duży, parterowy, z rozległym ogrodem. Właśnie dojrzewały w nim czereśnie. Ignacja od pierwszej chwili poczuła się obco - za sprawą synowej, która na różne sposoby dawała jej odczuć, że jest tu niepożądanym gościem. Sytuacja poprawiła się nieco, gdy Ignacja, tknięta przeczuciem, ustaliła z synową, ile ma im zapłacić za auto (zrobiła to w dwóch ratach po powrocie do Polski: najpierw przekazała im wszystkie swoje oszczędności, a po remoncie domu nie było tego wiele, a następnie na resztę wzięła kredyt i też jak najszybciej wpłaciła to na podane przez synową konto, przed synem zachowała najgłębsze milczenie). Dzień czy dwa po finansowych ustaleniach przyjechała Arleta i w zasadzie dopiero wtedy zaczął się prawdziwy koszmar. Siostry przez cały okres pobyty Ignacji w Brukseli robiły wszystko, by nie być z nią w jednym pomieszczeniu, a na dodatek za każdym razem znikały wraz z dziećmi. Ignacja początkowo usiłowała za nimi podążać, ale gdy zrozumiała o co chodzi - zajęła się czytaniem książek, dwa razy przygotowała obiad i... nudziła się czekając na syna. Dopiero przy nim mogła być z dziećmi - a na tym najbardziej jej zależało. Na szczęście łatwo "oswoiła" wnuki, w szczególności Oktawię, która nie chciała usypiać bez babcinej bajeczki. A Adaś, naśladując siostrę, też gramolił się na kolana do babci. Dzieci były urocze! I takie kochane!Mimo wszystko Ignacja wyjeżdżała od nich z żalem. Ale jeszcze pracowała, jeszcze musiała...
Po przyjeździe Tadeusz rozradowany zakomunikował, że jego brat poszukuje wspólnika do założenia biura podatkowego. Musiała odmówić, bo nie miała pieniędzy - pierwszeństwo miała zapłata za samochód. Nie powiedziała o tym Tadeuszowi, bo było jej zwyczajnie wstyd. Ale Tadeusz nalegał i powiedział, że on zapłaci za nią. Bała się, że w ten sposób zostanie przymuszona także do małżeństwa. Normalnie nie opowiadała siostrze o takich sprawach, ale teraz jakoś się wygadała.
- Tyle lat jesteście razem z Tadeuszem. Może to już pora wziąć ślub, nie uważasz? - powiedziała Cecylia. - Dlaczego właściwie nie chcesz go poślubić?
No właśnie - dlaczego? W zasadzie nie znała odpowiedzi. A i tak pół miasteczka wiedziało, że są parą.
Wzięli cichy ślub w październiku. Jacek akurat w przeddzień miał wypadek, złamał nogę. Nie mógł przyjechać, to i synowa też nie przyjechała. Cecylia i brat Tadeusza, Wiktor, byli świadkami. Kiedy po półtora roku chowała Tadeusza, powiedziała do Cecylii, że wiedziała, iż to się źle skończy. Nie powinna była zgodzić się na ślub - i Tadzio nadal by żył. Ona, Ignacja, jest czarną, niedobrą wdową.
Jacek na pogrzeb przyjechał bez żony - dzieci były chore i musiała z nimi zostać. Po raz pierwszy od bardzo dawna byli ze sobą sam na sam, a Jacek jakoś tak się zagalopował, że zaczął matkę oskarżać o to, że zdradziła pamięć jego ojca. Te słowa, ten ton! Ignacja była w szoku! Nie broniła się, słuchała, a Jacek sam się nakręcał. Była oszołomiona i bardzo wstrząśnięta! Takie słowa z ust ukochanego syna? Miała wrażenie, że ją biczuje! Nie dała rady powściągnąć łez.
Na drugi dzień, tuż przed odjazdem syna, powiedziała mu, że bardzo się zmienił, że z JEJ Jacka to już niewiele w nim zostało. Nie tego go uczyła, nie tak go wychowywała.
- A ty? Za moimi plecami pieniądze za samochód? Myślałaś, że się nie dowiem? - wypalił Jacek.
Znów była zdumiona, że nawet z tego uczynił jej zarzut. Zdenerwowana powiedziała wówczas, iż uczyniła to na żądanie Diany. I natychmiast tego pożałowała.
- Nie wierzę! - krzyknął wściekły. - Diana mówiła co innego!
Wyszedł nie pożegnawszy się z matką. Długo wtedy płakała. Po Tadeuszu. Ale także po tym, że syn, taki ukochany, zachował się tak nieprawdopodobnie, bo było jakby przetrącił jej kręgosłup.
Po tym ciosie już nigdy się nie pozbierała. Czuła się odsunięta na margines, wyobcowana, bardzo samotna. Nigdy nie była w specjalnie bliskich relacjach z siostrami, na miejscu miała koleżanki, ale zbrakło prawdziwej przyjaciółki. Całe życie szła samotnie, więc na stare lata nawet nie umiałaby się zaprzyjaźnić. Ale Jacek? Ból był nieustępliwy.
Choć prawdą jest, że zaczął ją częściej odwiedzać wraz z dziećmi, albo chociaż z jednym dzieckiem. Przyjeżdżali całą rodziną, zatrzymywali się w domu Arlety, a Jacek wpadał do niej, do matki. Któregoś razu przywiózł jej pieniądze za samochód - taki zwrot.
- Po co mi te pieniądze? - spytała. - Do grobu ze sobą nie zabiorę. Wszystko co mam i tak tobie zostawię. Nie chcę tych pieniędzy. Nie jestem na nie łakoma. Wystarcza mi to, co mam.
- Mamo, nigdy nic nie wiadomo. Może zechcesz sobie zrobić operację plastyczną, albo co innego?
I pieniądze zostały na stole. Ignacja zapakowała je później do szarej koperty, zaadresowała "Dla Jacka - otworzyć po mojej śmierci", starannie kopertę zakleiła. Do drugiej, małej koperty włożyła kartkę ze wszystkimi kodami do komputera i też zaadresowała do Jacka. Wiedziała, że kody mogą ulec zmianie, więc na razie koperty nie zakleiła. Nie, nie wybierała się jeszcze na tamten świat. Nadal czuła się zdrowa. Ale samotność bardzo jej dokuczała. Bardzo! Z tego też względu nadal pracowała, choć właściwie nie musiała. Jednak kiedy Wiktor powiedział, że chce uczynić trzecim wspólnikiem swoją córkę - Ignacja pomyślała o przejściu na emeryturę. Bała się tak z dnia na dzień zostać bez pracy, więc zaproponowała, że przez pół roku popracuje na pół etatu, a później całkowicie się wycofa. I rzeczywiście tak zrobiła, a na prośbę wspólnika "doszkoliła" z lekka jego córkę.
Tak przeminęło mi życie - myślała wyglądając oknem na swój maleńki ogródek, w tym roku nie bardzo zadbany. Nie miała do tego ani głowy, ani chęci, ani nawet siły. Ożywiała się tylko na przyjazd Jacka z dziećmi. Wielekroć zapraszał ją do Brukseli, ale zawsze zdecydowanie odmawiała. Kontakt z synową był w zaniku. Natomiast wnuczka zaczęła systematycznie telefonować do babci - przynajmniej dwa razy w miesiącu. Opowiadała babci o swoich sprawach, zwierzała się nawet ze spraw bardzo tajnych, a kiedy dostała pierwszą miesiączkę - też babcia była pierwsza osobą...
- Babciu! Ty jesteś najukochańsza na cały świat! - mówiła do telefonu Oktawia.
A Ignacja wierzyła, że wnusia prawdziwie tak myśli.
Mimo wszystko myśl "tak przeminęło mi życie" wracała do Ignacji uporczywie. Była pewna, że nic dobrego już się w tym życiu nie zdarzy. Pochłaniała ją monotonia. Zrozumiała, dlaczego tyle starych osób chodzi na wieczorną mszę św. - zadbać o siebie, ubrać się, żarliwie prosić Boga o wsparcie dla dzieci i wnuków. Kiedyś powiedziała o tym Cecylii.
- To prawda - przytaknęła siostra. - Ale jednocześnie dziękuję Bogu, że tak jest. Że nikt w mojej rodzinie nie choruje, że wnuki takie piękne i mądre, że ja jestem w miarę zdrowa. Czego więcej chcieć?
Właśnie - czego więcej chcieć?

© Elżbieta Żukrowska od 5. do 9. sierpnia 2017.
malarstwo Olga Abramowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz