środa, 2 marca 2022

Cz.31. Lato 1975 r. Kraków - imprezka


 
STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

      Cz. 31. Lato 1975. Kraków - imprezka

      Bracia – Bela do spółki z Edwardem – załatwili Stefanii praktykę w największym przedsiębiorstwie budowlanym w okolicy, do którego trzeba było jednak dojeżdżać dziesięć kilometrów. Był zakładowy autobus wożący pracowników w obie strony. Stefcia aż jęknęła – bo nie bank! Ale może to i dobrze – dodała w duchu. Pozna coś nowego. Miała zacząć pracę od szesnastego sierpnia.
      Teraz czekał ją Kraków. Wyjazd się odwlókł o jeden dzień, bo nadciągnęła bardzo gwałtowna burza, która i Edwardowi pomieszała szyki. . Stefania miała czas, by zatelefonować do swoich koleżanek w wynajmowanym mieszkaniu i poinformować, że wpadnie nazajutrz. Po cichu liczyła na to, że dziewczyny choć zetrą w jej pokoju kurze, bo powiedziała im, że przyjeżdża z chłopakiem. Rozmawiała też telefonicznie z Adą – ta nigdy nie wybaczyłaby jej, gdyby ominęła ją okazja poznania sympatii Stefci.
      Natomiast babcia Stefania, korzystając z opóźnienia wyjazdu, zwijała się w kuchni jak w ukropie, nie informując, po co te „góry mięsa” - schabowe dla Liama, bo okazało się, że je uwielbia, mnóstwo kotletów mielonych, ale też idealne dla Stefci pulpeciki drobiowe oraz dwa kurczaki upieczone na rożnie. Chyba ona jedna była pewna, że w Krakowie zleci się młodzież i całe to jedzenie momentalnie zniknie. Tereska z wielce krzywym uśmiechem przyniosła kosz warzyw – pomidorów, ogórków, kalarepy, rzodkiewki, szczypioru, sałaty, nawet główkę kapusty i kilka marchewek. A Piotruś zadbał o papierówki i wiśnie. Młodzi wyjeżdżali wczesnym rankiem, jeszcze przed szóstą rano. Kiedy do Stefci dotarło, że te wszystkie zapasy są dla nich – bardzo się zirytowała.
      - Przecież my jedziemy tylko na chwilę! Po co to wszystko? Kto to zje? Jest gorąco, więc wszystko się pomarnuje. Babciu! Ty się tylko niepotrzebnie narobiłaś. Niech to zostanie w domu, tak będzie lepiej. Zamrozisz i będzie na nas czekało.
      Babcia nie ustąpiła, a Liam skwapliwie upakował wszystko w samochodzie.
      - I tak dobrze, że choć ciasta nie upiekła – zauważyła Stefcia już w drodze.
      - Ależ oczywiście, że upiekła! Jest cała blacha ciasta z owocami. Uszczknąłem kawałeczek – wspaniałe!
      - No nie...
      - Masz cudowną rodzinę, a babcię przede wszystkim. Wspaniała kobieta! W Szwecji nie ma takich rodzin.
      W połowie drogi Liam zachęcił swoją ukochaną, by siadła za kierownicą, co zrobiła bez większych oporów. Bała się jazdy po Krakowie, w końcu to duża aglomeracja, całe mnóstwo znaków zakazu i nakazu, wiele ulic jednokierunkowych lub w ogóle zamkniętych dla ruchu. Liam czuwał nad jazdą i zaledwie kilka razy coś jej podpowiedział. Jak na tak małe doświadczenie uważał, że Stefcia bardzo dobrze sobie radzi.
      - Zostawię ci ten samochód – powiedział, gdy już wnieśli pakunki do mieszkania. - Muszę to załatwić z twoim ojcem. To dobre auto. Będzie ci dobrze służyć. Chociaż... No, zobaczymy, bo jeszcze inny pomysł teraz wpadł mi do głowy.
      Stefcia jakoś nie bardzo zwróciła uwagę na słowa Liama. Była zajęta upychaniem wiktuałów w lodówce. Dziewcząt nie było w domu, wszystkie w wakacje pracowały. To znaczy wszystkie z wyjątkiem Igi, która zrobiła sobie prawdziwe wakacje. Po lodówkowych zapasach łatwo poznała, że dziewczęta przygotowały się na jej odwiedziny. Później, jakby nadrabiając ostatnią noc, wypróbowali oboje Stefci kanapę, całując się i pieszcząc wyjątkowo zachłannie. Liam przy tym stwierdził, że Wawel im nie ucieknie.
      A na Wawelu mieli szczęście, bo trafili na zagraniczną wycieczkę, dołączyli do niej i mogli słuchać opowieści po angielsku. To zwolniło Stefcię z roli przewodnika. Natomiast Liamowi otwierały się oczy na nieznaną historię – nie miał pojęcia o tym, ile zła wyrządzili jego rodacy Polsce. Niedawno dowiedział się o Malborku, a teraz o Wawelu.
      - Czy to możliwe, by twój ociec był na mnie zły o te dawne czasy? - zapytał.
      - Nie sądzę. Jest zły o to, że chciałam z tobą spać.
      - Mówił mi o tym. Przyznałem mu rację. Ale za wiele nie porozmawialiśmy z uwagi na to, że twój tato zna za mało angielskich słów. Raczej domyślałem się, co chce mi powiedzieć. Dał mi do zrozumienia, że wspólne spanie dwojga to dopiero po ślubie i mam się do tego dostosować. Takie są tutejsze obyczaje. Na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie, więc może nie będzie tak źle. Chciałbym mieć dobre stosunki z twoją rodziną, z twoim ojcem przede wszystkim. Kocham cię, moja cudna dziewczyno, i bardzo mi na tobie zależy. Zrobię absolutnie wszystko, by załagodzić ten zgrzyt i usunąć złe wrażenie.
      Żar lał się z nieba. Stefania, zgodnie z zaleceniem profesora Kiliana, chodziła w kapeluszu, co zwracało na nią powszechną uwagę. Wielkie rondo kapelusza i wielkie okulary słoneczne. Liam ubierał się skromnie – biały T-shirt i dżinsy. Ludzie się za nimi oglądali – stanowili piękną parę. Stefania przekonała się, że przestrzeganie słów profesora wcale nie jest takie proste. Kapelusz – tak, ale trzymanie się diety? – tu zaczynały się schody. W domu pilnowała tego babcia. Na wyjeździe było trudniej.
      Z Wawelu wyszli po siedemnastej i oboje byli bardzo głodni, mimo tego nie zatrzymali się gdzieś na drobną przekąskę. Liam chciał jeszcze zdążyć do banku. Stefcia została w aucie, bo piekły ją stopy. Zresztą Liam wrócił dość szybko. Później od razu jechali do mieszkania Stefci, na babcine pulpeciki i kotlety schabowe. Albo na kurczaki – wszak jeden nie zmieścił się do lodówki.
      Mieszkanie, w którym Stefania wynajmowała pokój, miało tych pokoi zaledwie trzy, Stefci był ten najmniejszy. Natomiast kuchnia była duża. Podobnie łazienka. I teraz mieszkanki w kuchni urządzały przyjęcie. Na razie Stefcia rzuciła się na pulpeciki, a Liam na schabowe. Z chlebem, bo nikomu nie chciało się obierać ziemniaków, choć zostały przywiezione z Wierzbiny. Dziewczęta zasypywały Stefcię, ale i Liama też, milionem pytań, co chwilę zapominając, że do chłopaka trzeba po angielsku. Magda Kulesza z rozpędu obiecała nauczyć go języka polskiego, Zosia Dębska dotykała go za każdym razem, gdy tylko przechodziła koło niego, najmniej mówiła Dorota Baraniecka, za to wgapiała się w Liama jak sroka w gnat. Wkrótce przyszła Ada (z garnkiem bigosu z młodej kapusty), jej też spodobał się chłopak przyjaciółki. Zaraz za Adą pojawił się Marek Szkiłądź, chłopak Doroty, a wraz z nim Kornel Zawadzki. Każdy przyniósł pół litra i coś zimnego do popicia. Zanim na dobre zaczęła się impreza do drzwi zastukali bracia - Grzesiek i Adaś Wiśniewscy, też z obowiązkowymi butelkami. W kuchni zrobiło się tłoczno, zabrakło krzeseł. Wśród żartów wybuchały salwy śmiechu. W ten tłumek wszedł Tomek Rębacz i powiedział, że Krzyś Okińczyc popełnił samobójstwo. Śmiech ucichł jak nożem ciął. Posypały się pytania – kiedy?, dlaczego?, skąd o tym wie? A zaraz potem każdy na swój sposób wspominał powszechnie lubianego kolegę. „A ja pamiętam...”, „był z nami w...”, „mam jego książkę...”, „byliśmy na takiej zakrapianej imprezce...”.
      - To już druga osoba z naszego roku – zauważyła Magda. - Pamiętacie jeszcze Izę Traczyk? Iza faktycznie przez chłopaka. Ale dlaczego Krzyś?
      - Przez rodziców. A dokładniej przez matkę – rzuciła przez zęby Tomek. Był bardzo przygnębiony.
      - Jak to – przez matkę? - podniosły się oburzone głosy. Dla większości matka była świętością, osobą nietykalną, poza wszelkimi podejrzeniami.
      - Steffi, o co tu chodzi? - zdenerwował się Liam.
      Opowiedziała mu w wielkim skrócie o Izie, a Tomek o Krzysiu – matka chciała, by studiował medycynę i ciągle mu dopiekała. W końcu dokuczyła tak bardzo, że chłopak podciął sobie żyły, zaraz rano, jak rodzice poszli do pracy. Nikogo w domu nie było. Koniec. Dobry humor nie chciał wrócić.
      Na szczęście ktoś włączył romantyczną muzykę w pokoju Magdy i przygasił tam światło. Mimo smutków kilka osób poszło tańczyć.
      - Może my też zatańczymy? – poprosiła Stefcia, patrząc przymilnie na Liama.
      - O, tak. Lubię cię przytulać. Ale już wiesz, że nie jestem zbyt dobrym tancerzem.
      Młodzież nie tylko tańczyła. Chłopcy, mimo że dość mocno podpici, nagle się mocno „rozdyskutowali” po polsku, Kornel stał się nawet zadziorny.
      - O co im chodzi? - nie wytrzymał Liam.
      - Jak zwykle o sens życia. Ten temat zawsze wywołuje dużo emocji, bo są bardzo rozbieżne zdania. Czasem cofają się w wypowiedziach aż do Wielkiego Wybuchu i powstania pierwszych żywych organizmów, śledzą całą drogę ewolucji człowieka i chcą utworzyć jasny, czytelny schemat.
      - Sens życia? Ależ to nonsens.
      - Też tak uważam. Nie dlatego, że mam coś przeciwko dyskusjom. Moim zdaniem to cel życia nadaje życiu sens. Cel jest ważniejszy, lecz on się zmienia. Są przy tym cele bliskie, jak na przykład dobrze się wyspać dzisiejszej nocy, i cele bardzo odległe, jak choćby skończyć studia, znaleźć satysfakcjonującą pracę, założyć rodzinę i tak dalej. A to, co się dzieje po drodze, często nie tylko uszczegóławia te cele, ale nawet je modyfikuje lub całkowicie ich zmienia kierunek. Czasem dużo zależy od przypadku, od przecięcia się różnych wektorów. To powoduje, że wcześniej wybrany kierunek okazuje się niewłaściwy.
      - Och, ale z ciebie filozof!
      - To nie jest filozofia, ale szeroko otwarte oczy.
      - Nigdy nie zagłębiałem się w takie tematy. Żyję. Pracuję. W zasadzie jak jestem u siebie, to jestem w pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Moi pracownicy zawsze mają do mnie dostęp. I prawie zawsze coś jest do zrobienia, do załatwienia. To są dwa duże hotele. Tamtego maleństwa na północy nie liczę. Nienawidzę zatargów lub ledwie tarć między pracownikami. Od czasu do czasu muszę się z kimś pożegnać. Jest mi wtedy ogromnie przykro... Ale co my tak na poważne tematy... Odpoczęłaś chwilę? To może jeszcze zatańczymy? Przytulę cię najsłodziej, bo lubię cię mieć w ramionach. Uwielbiam to!


      c.d.n.
      fot własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz