STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 31. Lato 1975. Kraków
- imprezka
Bracia – Bela do spółki z Edwardem –
załatwili Stefanii praktykę w największym przedsiębiorstwie
budowlanym w okolicy, do którego trzeba było jednak dojeżdżać
dziesięć kilometrów. Był zakładowy autobus wożący
pracowników w obie strony. Stefcia aż jęknęła – bo nie bank!
Ale może to i dobrze – dodała w duchu. Pozna coś nowego. Miała
zacząć pracę od szesnastego sierpnia.
Teraz czekał ją
Kraków. Wyjazd się odwlókł o jeden dzień, bo nadciągnęła
bardzo gwałtowna burza, która i Edwardowi pomieszała szyki. .
Stefania miała czas, by zatelefonować do swoich koleżanek w
wynajmowanym mieszkaniu i poinformować, że wpadnie nazajutrz. Po
cichu liczyła na to, że dziewczyny choć zetrą w jej pokoju
kurze, bo powiedziała im, że przyjeżdża z chłopakiem.
Rozmawiała też telefonicznie z Adą – ta nigdy nie wybaczyłaby
jej, gdyby ominęła ją okazja poznania sympatii Stefci.
Natomiast babcia Stefania, korzystając z opóźnienia wyjazdu,
zwijała się w kuchni jak w ukropie, nie informując, po co te
„góry mięsa” - schabowe dla Liama, bo okazało się, że je
uwielbia, mnóstwo kotletów mielonych, ale też idealne dla Stefci
pulpeciki drobiowe oraz dwa kurczaki upieczone na rożnie. Chyba
ona jedna była pewna, że w Krakowie zleci się młodzież i całe
to jedzenie momentalnie zniknie. Tereska z wielce krzywym uśmiechem
przyniosła kosz warzyw – pomidorów, ogórków, kalarepy,
rzodkiewki, szczypioru, sałaty, nawet główkę kapusty i kilka
marchewek. A Piotruś zadbał o papierówki i wiśnie. Młodzi
wyjeżdżali wczesnym rankiem, jeszcze przed szóstą rano. Kiedy
do Stefci dotarło, że te wszystkie zapasy są dla nich – bardzo
się zirytowała.
- Przecież my jedziemy tylko na chwilę!
Po co to wszystko? Kto to zje? Jest gorąco, więc wszystko się
pomarnuje. Babciu! Ty się tylko niepotrzebnie narobiłaś. Niech
to zostanie w domu, tak będzie lepiej. Zamrozisz i będzie na nas
czekało.
Babcia nie ustąpiła, a Liam skwapliwie upakował
wszystko w samochodzie.
- I tak dobrze, że choć ciasta
nie upiekła – zauważyła Stefcia już w drodze.
- Ależ
oczywiście, że upiekła! Jest cała blacha ciasta z owocami.
Uszczknąłem kawałeczek – wspaniałe!
- No nie...
- Masz cudowną rodzinę, a babcię przede wszystkim. Wspaniała
kobieta! W Szwecji nie ma takich rodzin.
W połowie drogi
Liam zachęcił swoją ukochaną, by siadła za kierownicą, co
zrobiła bez większych oporów. Bała się jazdy po Krakowie, w
końcu to duża aglomeracja, całe mnóstwo znaków zakazu i
nakazu, wiele ulic jednokierunkowych lub w ogóle zamkniętych dla
ruchu. Liam czuwał nad jazdą i zaledwie kilka razy coś jej
podpowiedział. Jak na tak małe doświadczenie uważał, że
Stefcia bardzo dobrze sobie radzi.
- Zostawię ci ten
samochód – powiedział, gdy już wnieśli pakunki do mieszkania.
- Muszę to załatwić z twoim ojcem. To dobre auto. Będzie ci
dobrze służyć. Chociaż... No, zobaczymy, bo jeszcze inny pomysł
teraz wpadł mi do głowy.
Stefcia jakoś nie bardzo
zwróciła uwagę na słowa Liama. Była zajęta upychaniem
wiktuałów w lodówce. Dziewcząt nie było w domu, wszystkie w
wakacje pracowały. To znaczy wszystkie z wyjątkiem Igi, która
zrobiła sobie prawdziwe wakacje. Po lodówkowych zapasach łatwo
poznała, że dziewczęta przygotowały się na jej odwiedziny.
Później, jakby nadrabiając ostatnią noc, wypróbowali oboje
Stefci kanapę, całując się i pieszcząc wyjątkowo zachłannie.
Liam przy tym stwierdził, że Wawel im nie ucieknie.
A na
Wawelu mieli szczęście, bo trafili na zagraniczną wycieczkę,
dołączyli do niej i mogli słuchać opowieści po angielsku. To
zwolniło Stefcię z roli przewodnika. Natomiast Liamowi otwierały
się oczy na nieznaną historię – nie miał pojęcia o tym, ile
zła wyrządzili jego rodacy Polsce. Niedawno dowiedział się o
Malborku, a teraz o Wawelu.
- Czy to możliwe, by twój
ociec był na mnie zły o te dawne czasy? - zapytał.
- Nie
sądzę. Jest zły o to, że chciałam z tobą spać.
-
Mówił mi o tym. Przyznałem mu rację. Ale za wiele nie
porozmawialiśmy z uwagi na to, że twój tato zna za mało
angielskich słów. Raczej domyślałem się, co chce mi
powiedzieć. Dał mi do zrozumienia, że wspólne spanie dwojga to
dopiero po ślubie i mam się do tego dostosować. Takie są
tutejsze obyczaje. Na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie, więc
może nie będzie tak źle. Chciałbym mieć dobre stosunki z twoją
rodziną, z twoim ojcem przede wszystkim. Kocham cię, moja cudna
dziewczyno, i bardzo mi na tobie zależy. Zrobię absolutnie
wszystko, by załagodzić ten zgrzyt i usunąć złe wrażenie.
Żar lał się z nieba. Stefania, zgodnie z zaleceniem
profesora Kiliana, chodziła w kapeluszu, co zwracało na nią
powszechną uwagę. Wielkie rondo kapelusza i wielkie okulary
słoneczne. Liam ubierał się skromnie – biały T-shirt i
dżinsy. Ludzie się za nimi oglądali – stanowili piękną parę.
Stefania przekonała się, że przestrzeganie słów profesora
wcale nie jest takie proste. Kapelusz – tak, ale trzymanie się
diety? – tu zaczynały się schody. W domu pilnowała tego
babcia. Na wyjeździe było trudniej.
Z Wawelu wyszli po
siedemnastej i oboje byli bardzo głodni, mimo tego nie zatrzymali
się gdzieś na drobną przekąskę. Liam chciał jeszcze zdążyć
do banku. Stefcia została w aucie, bo piekły ją stopy. Zresztą
Liam wrócił dość szybko. Później od razu jechali do
mieszkania Stefci, na babcine pulpeciki i kotlety schabowe. Albo na
kurczaki – wszak jeden nie zmieścił się do lodówki.
Mieszkanie, w którym Stefania wynajmowała pokój, miało tych
pokoi zaledwie trzy, Stefci był ten najmniejszy. Natomiast kuchnia
była duża. Podobnie łazienka. I teraz mieszkanki w kuchni
urządzały przyjęcie. Na razie Stefcia rzuciła się na
pulpeciki, a Liam na schabowe. Z chlebem, bo nikomu nie chciało
się obierać ziemniaków, choć zostały przywiezione z Wierzbiny.
Dziewczęta zasypywały Stefcię, ale i Liama też, milionem pytań,
co chwilę zapominając, że do chłopaka trzeba po angielsku.
Magda Kulesza z rozpędu obiecała nauczyć go języka polskiego,
Zosia Dębska dotykała go za każdym razem, gdy tylko przechodziła
koło niego, najmniej mówiła Dorota Baraniecka, za to wgapiała
się w Liama jak sroka w gnat. Wkrótce przyszła Ada (z garnkiem
bigosu z młodej kapusty), jej też spodobał się chłopak
przyjaciółki. Zaraz za Adą pojawił się Marek Szkiłądź,
chłopak Doroty, a wraz z nim Kornel Zawadzki. Każdy przyniósł
pół litra i coś zimnego do popicia. Zanim na dobre zaczęła się
impreza do drzwi zastukali bracia - Grzesiek i Adaś Wiśniewscy,
też z obowiązkowymi butelkami. W kuchni zrobiło się tłoczno,
zabrakło krzeseł. Wśród żartów wybuchały salwy śmiechu. W
ten tłumek wszedł Tomek Rębacz i powiedział, że Krzyś
Okińczyc popełnił samobójstwo. Śmiech ucichł jak nożem ciął.
Posypały się pytania – kiedy?, dlaczego?, skąd o tym wie? A
zaraz potem każdy na swój sposób wspominał powszechnie
lubianego kolegę. „A ja pamiętam...”, „był z nami w...”,
„mam jego książkę...”, „byliśmy na takiej zakrapianej
imprezce...”.
- To już druga osoba z naszego roku –
zauważyła Magda. - Pamiętacie jeszcze Izę Traczyk? Iza
faktycznie przez chłopaka. Ale dlaczego Krzyś?
- Przez
rodziców. A dokładniej przez matkę – rzuciła przez zęby
Tomek. Był bardzo przygnębiony.
- Jak to – przez matkę?
- podniosły się oburzone głosy. Dla większości matka była
świętością, osobą nietykalną, poza wszelkimi podejrzeniami.
- Steffi, o co tu chodzi? - zdenerwował się Liam.
Opowiedziała mu w wielkim skrócie o Izie, a Tomek o Krzysiu –
matka chciała, by studiował medycynę i ciągle mu dopiekała. W
końcu dokuczyła tak bardzo, że chłopak podciął sobie żyły,
zaraz rano, jak rodzice poszli do pracy. Nikogo w domu nie było.
Koniec. Dobry humor nie chciał wrócić.
Na szczęście
ktoś włączył romantyczną muzykę w pokoju Magdy i przygasił
tam światło. Mimo smutków kilka osób poszło tańczyć.
- Może my też zatańczymy? – poprosiła Stefcia, patrząc
przymilnie na Liama.
- O, tak. Lubię cię przytulać. Ale
już wiesz, że nie jestem zbyt dobrym tancerzem.
Młodzież
nie tylko tańczyła. Chłopcy, mimo że dość mocno podpici,
nagle się mocno „rozdyskutowali” po polsku, Kornel stał się
nawet zadziorny.
- O co im chodzi? - nie wytrzymał Liam.
- Jak zwykle o sens życia. Ten temat zawsze wywołuje dużo
emocji, bo są bardzo rozbieżne zdania. Czasem cofają się w
wypowiedziach aż do Wielkiego Wybuchu i powstania pierwszych
żywych organizmów, śledzą całą drogę ewolucji człowieka i
chcą utworzyć jasny, czytelny schemat.
- Sens życia?
Ależ to nonsens.
- Też tak uważam. Nie dlatego, że mam
coś przeciwko dyskusjom. Moim zdaniem to cel życia nadaje życiu
sens. Cel jest ważniejszy, lecz on się zmienia. Są przy tym cele
bliskie, jak na przykład dobrze się wyspać dzisiejszej nocy, i
cele bardzo odległe, jak choćby skończyć studia, znaleźć
satysfakcjonującą pracę, założyć rodzinę i tak dalej. A to,
co się dzieje po drodze, często nie tylko uszczegóławia te
cele, ale nawet je modyfikuje lub całkowicie ich zmienia kierunek.
Czasem dużo zależy od przypadku, od przecięcia się różnych
wektorów. To powoduje, że wcześniej wybrany kierunek okazuje się
niewłaściwy.
- Och, ale z ciebie filozof!
- To
nie jest filozofia, ale szeroko otwarte oczy.
- Nigdy nie
zagłębiałem się w takie tematy. Żyję. Pracuję. W zasadzie
jak jestem u siebie, to jestem w pracy przez dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Moi pracownicy zawsze mają do mnie dostęp. I
prawie zawsze coś jest do zrobienia, do załatwienia. To są dwa
duże hotele. Tamtego maleństwa na północy nie liczę.
Nienawidzę zatargów lub ledwie tarć między pracownikami. Od
czasu do czasu muszę się z kimś pożegnać. Jest mi wtedy
ogromnie przykro... Ale co my tak na poważne tematy... Odpoczęłaś
chwilę? To może jeszcze zatańczymy? Przytulę cię najsłodziej,
bo lubię cię mieć w ramionach. Uwielbiam to!
c.d.n.
fot własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz