wtorek, 8 marca 2022

Cz.34. Sierpień 1975 r. Wierzbina. Kradzieże i ogórki



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 34. Sierpień 1975 r. Wierzbina. Kradzieże i ogórki.

Zaręczyny Stefci dla babci i Edwarda były ogromnym zaskoczeniem. A jeszcze większym to, że Liam oficjalnie poprosił oboje o rękę Stefanii. Tego żadne z nich się nie spodziewało! Oboje wyrazili zgodę, bo w zasadzie nie mieli wyjścia.
Tort i kremówki dojechały we względnie dobrym stanie. Podobnie rower – Piotrek rozpłakał się z radości i uciekł do siebie, aby powstrzymać takie „niemęskie łzy”, ale wszyscy i tak go rozumieli. Babcia dostała dużą wiązankę mieszanych kwiatów, a ojciec – tradycyjnie – butelkę koniaku.
Później było oglądanie zdjęć z zaręczyn i tu babcia się rozpłakała jeszcze bardziej niż Piotruś, a i Edwardowi też zaszkliły się oczy.
- Może po kieliszeczku? - zaproponował, zakręcił się po salonie, bo i on chciał ukryć emocje.
- Teraz to rozumiem. Teraz jest tak, jak być powinno – uznała babcia Stefania. - Kochani, to ja chyba zadzwonię po Belę i Basię, bo musimy jakoś uczcić wasze zaręczyny. No i te słodkości nie mogą się zmarnować. A pierścionek jest prześliczny!
Liam kiedy już zrozumiał, co powiedziała babcia, oświadczył, że kupi Stefci jeszcze jeden i koniecznie z dużo większym brylantem. Po prostu w Krakowie nie miał zbyt dużego wyboru. Rozmowa o biżuterii zajęła dłuższą chwilę, bo babcia się rozgadała wspominając dawne czasy. Później panowie, już razem z Piotrusiem, poszli posprawdzać wszystkie śrubki w rowerze „bo nigdy nic nie wiadomo”. Edward dopytywał się, ile ten pojazd kosztował, jednak nikt mu nie dał odpowiedzi. Po prawdzie sama Stefcia była zaszokowana ceną, ale przemilczała temat.
Jeszcze przed przyjęciem Liam przez telefon długo rozmawiał ze swoim ojcem, a następnie (już dość krótko) ze swoim wspólnikiem z Włoch. Natomiast w trakcie przyjęcia, kiedy stryj Bela ruszył na werandę na cygaro, natychmiast podążył za nim. Stefcia słyszała i widziała, że długo rozmawiali, że stryj momentami był bardzo wzburzony, nawet podniósł raz czy dwa głos, że Liam w czymś nie chciał ustąpić i tak długo perorował, aż przekonał stryja. Wrócili do salonu uśmiechnięci. Popatrzyła pytająco na jednego i na drugiego, ale nie dostała żadnych wyjaśnień. Na drugi dzień się okazało, że Liam przekazał jej i ojcu w formie darowizny swój samochód i pokrył związane z tym koszty. Stryj uczestniczył w operacji, ale jego główne zadanie polegało na przekonaniu brata, że ma się na wszystko zgodzić. Załatwianie spraw urzędowych zajęło kilka dni, co młodzi skwapliwie wykorzystali na bycia razem. Liam z uwagi na opóźnienie już nie leciał do Szwecji, tylko od razu do Włoch. Był problem z biletami lotniczymi, więc poleciał z przesiadką w Londynie. Jednak zanim do tego doszło – Stefcia kilka razy zabrała go na spacer po Wierzbinie.
- Powiedz mi, jak to jest, – zapytał ją któregoś dnia – że w sklepach bieda z nędzą (tak to mówicie?), a podczas przyjęcia na stole góry smakołyków, potraw bardzo wyszukanych i bardzo smacznych?
Siedzieli nad stawem udającym jezioro, pełnym dzikich kaczek i łabędzi. Dzień był dość ciepły, ale już nie upalny, mimo to oboje kryli się w cieniu starych wierzb. Spodziewano się zmiany pogody.
- To jest wielki sekret polskich kobiet. Przypuszczam, że pierwsza z brzegu Amerykanka, albo i Szwedka, nie poradziłaby sobie z tym problemem. Widziałeś – nie używamy półproduktów, wyrobów ze słoiczka lub puszki. No, tu są małe wyjątki, bo konserwy rybne i szynka konserwowa są towarami bardzo poszukiwanymi. Ale generalnie chodzi o mięso. Tato kupuje świńskie lub cielęce półtusze, wynajmuje fachowca, a on robi wędliny. Ten dzieli odpowiednio mięso. Część marynuje, a następnie wędzi. Babcia zagospodarowuje pozostałe mięso. Część mrozi, a część od razu smaży i pakuje do słoiczków, na przykład dla mnie do Krakowa. Czasem jest tak, że wyrobów wędliniarskich jest mało, bo babcia potrzebuje więcej mięsa. A czasem na odwrót. Poza tym kupujemy od gospodarzy na wsi cielęcinę i różny drób. Tato ma takich stałych dostawców. Między innymi dlatego ten samochód jest dla niego taki ważny, by bez proszenia się cudzej łaski przywieźć mięso na nasz kuchenny stół.
- To wszystko rozumiem. A dziewczęta w Krakowie?
- Bardzo podobnie. Marek Szkiłądź raz w miesiącu przywozi Dorocie kilka kilogramów tak zwanej rąbanki (tu wyjaśniła co znaczy „rąbanka”) i Dorota sama zagospodarowuje mięso. Magda raz w miesiącu jeździ do rodziców i przywozi wędzone ryby i jakiegoś kurczaka albo kaczkę. Jej ciocia Marianna, która mieszka wraz z rodzicami Magdy, co miesiąc jeździ do Częstochowy (tu Stefcia wyjaśniła, o co z Częstochową chodzi, a dokładniej z Jasną Górą), po drodze przywozi dla Magdy ryby już usmażone, często w słoikach, albo całkiem świeże. Oczywiście przywozi także drób. Iga nic nie przywozi, bo nie ma nikogo na wsi, ale kiedyś miała chłopaka, który dostarczał jej konserwy mięsne z „Krakusa”. Miał tam jakieś dojście. A Zosia Dębska jest od serów, bo ma znajomego w mleczarni, on te sery zwyczajnie kradnie i przywozi do niej, a ona za to płaci. Zresztą te ryby to tak naprawdę też są kradzione z jakiegoś prywatnego zbiornika.
- Nie wierzę w to co słyszę... Ty też kradniesz!?
- Nie, Liam. Ani ja, ani moja rodzina. To my jesteśmy okradani.
- Nie rozumiem.
- Mamy badylarstwo, tak to się u nas potocznie nazywa. Czyli jesteśmy prywaciarzami, co ludzie uznają za oznakę zamożności, prawie bogactwa. I to nasi pracownicy nas okradają. Kradną warzywa z naszych upraw. Najpierw różne nowalijki, następnie ogórki i pomidory. Mamy z ciocią Tereską taką niepisaną umowę, że kradzieże w okolicach do trzech kilogramów puszczamy płazem, ale kradnących mamy już na oku i na drugi rok nie zatrudniamy. Natomiast większe kradzieże, dla przykładu duża torba ogórków, skutkują zwolnieniem pracownika niejako z automatu. Wiemy niemal o wszystkich kradzieżach, bo nasze badylarstwo jest bardzo transparentne, tu każdego widać jak na dłoni, a przy tym pracownicy sami na innych donoszą. Przyjaciel na przyjaciela. Jedynie kwiatów nie kradną, albo my o tym nie wiemy.
- Niewiarygodne. Niewiarygodne! Szwedom by to nigdy nie przyszło do głowy!
- U nas jest dużo przedsiębiorstw państwowych lub spółdzielczych. Ludzie uważają to za obszar „niczyj”, kradną tam co tylko wpadnie w ręce. Zawsze znajdzie się ktoś, kto kupi, szczególnie za pół ceny. Nie jest to powód do dumy... Ale widzisz, zarobki są bardzo niskie, na dodatek czterdzieści trzy procent płacy zabierane jest na podatki. Ludzie uznają kradzieże za konieczność. Wielu towarów w sklepach nie ma od lat. Choćby papieru toaletowego, mydła dobrej jakości, wyrobów tekstylnych. Nie kupisz bez znajomości włóczki na swetry, dywanu czy mebli. Nie ma telewizorów i pralek. Nie ma papieru na druk dobrych, poszukiwanych książek, za to półki księgarń uginają się od dzieł Lenina i Marksa. To nie podnosi morale ludzi, bo przecież produkcja idzie pełną parą! Wszystkie zakłady przekraczają ustalone normy. I nikt nie wie, gdzie się te towary podziewają. Większość uważa, że są wywożone do Związku Radzieckiego. Może tak jest, a może nie. Nie wiem. Teraz wiele osób jeździ na zakupy do Niemiec, czyli do DDR. Granicę można przekraczać z dowodem osobistym, bez paszportu. Zakłady pracy organizują jednodniowe wycieczki autokarowe do przygranicznych niemieckich miast. A tam w sklepach jest wszystko! Podobnie wszystko jest w Czechosłowacji. Więc dlaczego nie ma u nas? Tego nikt nie może pojąć. A później ludzie kradną... Może już chodźmy do domu, bo się mocniej chmurzy, a ja jestem w kapeluszu i nie mam parasolki. Szkoda kapelusza!
W domu zastali zapłakaną babcię.
- Babciuniu! Co się stało?
- No tylko popatrz, tylko popatrz! - zaprowadziła ich do kuchni. Na podłodze blisko zlewu stały trzy skrzynki ogórków. I każdy jeden był krzywy. - Jak ona mogła zrobić mi coś takiego? Przysłała mi najgorsze odpady! W razie gości będę się wstydziła podać takie ogórki na stół!
- Tato o tym wie?
- Nie, gdzieś pojechał. Chyba do Karolinki. Wszystko byle jakie! I koper, i czosnek, a nawet chrzan jak mysie ogonki!
- Idę porozmawiać z ciocią – twardo powiedziała Stefcia.
- Jej też już nie ma, poszła do domu. Wojtek po nią przyjechał, więc się zmyła. Wiedziała, że te ogórki to... W ubiegłym roku było podobnie. Słoiki mam pomyte, czekałam na te ogórki, a ona podesłała mi taki szajs!
- Dzwonię do Karolinki!
- Daj spokój, tylko zdenerwujesz Edzia.
A jednak zatelefonowała. Oczywiście zdenerwował się, na szczęście szybko ochłonął i polecił, by przebrała te ogórki, może coś się jednak nada, a on z Karolinki przywiezie dwa worki ogórków. I ładny koper. I czosnek. Tylko nie wie, czy z chrzanem mu się uda. Niech mama już się nie denerwuje.
- Powiedz jeszcze mamie, że zdobyłem już wszystkie podręczniki dla Piotrusia, więc niech się tym nie martwi. A w poniedziałek rusza na rynku duży, tygodniowy kiermasz uczniowski, więc z zeszytami i całą resztą też nie będzie kłopotu. Sam się tym zajmę – zakończył.
- Coś z tą Tereską trzeba zrobić, ale co? - zamruczała babcia pod nosem.
Stefcia nie słuchała dalej, chwyciła Liama za rękę i popędziła z nim na górę, aby się przebrać do pracy w kuchni. Jednak zanim co – już w pokoju Stefci oplótł ją ramionami i przytulił do twardej piersi.
- Uwielbiam cię całować – szeptał między pocałunkami. - Jesteś taka pachnąca i mięciutka... Uwielbiam to! Kocham cię, moja słodka kruszynko. Kocham cię całować, przytulać i pieścić. Noc będzie nasza, prawda? Muszę na długo cię zapamiętać, twój zapach i smak, drżenie twojej skóry pod palcami, soczystość twoich piersi, ich ciężar i kolor... Wszystko w tobie jest takie... - zabrakło mu słów.
W kilka minut później zeszli na dół, gdzie już czekał na nich dzbanek kawy i ciasto drożdżowe z wiśniami. Liam każdego dnia pił dużo kawy. Polubił też chleb ze smalcem i małosolnymi ogórkami, ale teraz nie pogardził ciastem. Stefcia od razu zabrała się za przebieranie ogórków, a babcia siedząc przy stole obierała czosnek.
- Och, całkiem zapomniałam – odezwała się z wprawą wyłuskując ząbki czosnku z osłonek – Dzwonił profesor Rafalski, że pojutrze przyjeżdżają. I to bez względu na pogodę.
- Oj, to fatalnie! Bo Liam pojutrze odjeżdża, a chciałabym odwieźć go Warszawy...
- I odwieziesz. Już ja sobie z gośćmi poradzę i ciebie odpowiednio usprawiedliwię. Nie martw się tym. Bela z wami pojedzie, bo z ciebie to chyba jeszcze trochę zielony kierowca na tak długą podróż powrotną. Lepiej zbierz pranie z ogródka, bo chyba zaraz może lunąć.

c.d.n.
fot. własne




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz