Cz. 34. Sierpień 1975 r.
Wierzbina. Kradzieże i ogórki.
Zaręczyny Stefci dla
babci i Edwarda były ogromnym zaskoczeniem. A jeszcze większym to,
że Liam oficjalnie poprosił oboje o rękę Stefanii. Tego żadne z
nich się nie spodziewało! Oboje wyrazili zgodę, bo w zasadzie nie
mieli wyjścia.
Tort i kremówki dojechały we względnie
dobrym stanie. Podobnie rower – Piotrek rozpłakał się z radości
i uciekł do siebie, aby powstrzymać takie „niemęskie łzy”,
ale wszyscy i tak go rozumieli. Babcia dostała dużą wiązankę
mieszanych kwiatów, a ojciec – tradycyjnie – butelkę koniaku.
Później było oglądanie zdjęć z zaręczyn i tu babcia się
rozpłakała jeszcze bardziej niż Piotruś, a i Edwardowi też
zaszkliły się oczy.
- Może po kieliszeczku? -
zaproponował, zakręcił się po salonie, bo i on chciał ukryć
emocje.
- Teraz to rozumiem. Teraz jest tak, jak być
powinno – uznała babcia Stefania. - Kochani, to ja chyba zadzwonię
po Belę i Basię, bo musimy jakoś uczcić wasze zaręczyny. No i te
słodkości nie mogą się zmarnować. A pierścionek jest
prześliczny!
Liam kiedy już zrozumiał, co powiedziała
babcia, oświadczył, że kupi Stefci jeszcze jeden i koniecznie z
dużo większym brylantem. Po prostu w Krakowie nie miał zbyt dużego
wyboru. Rozmowa o biżuterii zajęła dłuższą chwilę, bo babcia
się rozgadała wspominając dawne czasy. Później panowie, już
razem z Piotrusiem, poszli posprawdzać wszystkie śrubki w rowerze
„bo nigdy nic nie wiadomo”. Edward dopytywał się, ile ten
pojazd kosztował, jednak nikt mu nie dał odpowiedzi. Po prawdzie
sama Stefcia była zaszokowana ceną, ale przemilczała temat.
Jeszcze przed przyjęciem Liam przez telefon długo rozmawiał ze
swoim ojcem, a następnie (już dość krótko) ze swoim wspólnikiem
z Włoch. Natomiast w trakcie przyjęcia, kiedy stryj Bela ruszył na
werandę na cygaro, natychmiast podążył za nim. Stefcia słyszała
i widziała, że długo rozmawiali, że stryj momentami był bardzo
wzburzony, nawet podniósł raz czy dwa głos, że Liam w czymś nie
chciał ustąpić i tak długo perorował, aż przekonał stryja.
Wrócili do salonu uśmiechnięci. Popatrzyła pytająco na jednego i
na drugiego, ale nie dostała żadnych wyjaśnień. Na drugi dzień
się okazało, że Liam przekazał jej i ojcu w formie darowizny swój
samochód i pokrył związane z tym koszty. Stryj uczestniczył w
operacji, ale jego główne zadanie polegało na przekonaniu brata,
że ma się na wszystko zgodzić. Załatwianie spraw urzędowych
zajęło kilka dni, co młodzi skwapliwie wykorzystali na bycia
razem. Liam z uwagi na opóźnienie już nie leciał do Szwecji,
tylko od razu do Włoch. Był problem z biletami lotniczymi, więc
poleciał z przesiadką w Londynie. Jednak zanim do tego doszło –
Stefcia kilka razy zabrała go na spacer po Wierzbinie.
-
Powiedz mi, jak to jest, – zapytał ją któregoś dnia – że w
sklepach bieda z nędzą (tak to mówicie?), a podczas przyjęcia na
stole góry smakołyków, potraw bardzo wyszukanych i bardzo
smacznych?
Siedzieli nad stawem udającym jezioro, pełnym
dzikich kaczek i łabędzi. Dzień był dość ciepły, ale już nie
upalny, mimo to oboje kryli się w cieniu starych wierzb. Spodziewano
się zmiany pogody.
- To jest wielki sekret polskich kobiet.
Przypuszczam, że pierwsza z brzegu Amerykanka, albo i Szwedka, nie
poradziłaby sobie z tym problemem. Widziałeś – nie używamy
półproduktów, wyrobów ze słoiczka lub puszki. No, tu są małe
wyjątki, bo konserwy rybne i szynka konserwowa są towarami bardzo
poszukiwanymi. Ale generalnie chodzi o mięso. Tato kupuje świńskie
lub cielęce półtusze, wynajmuje fachowca, a on robi wędliny. Ten
dzieli odpowiednio mięso. Część marynuje, a następnie wędzi.
Babcia zagospodarowuje pozostałe mięso. Część mrozi, a część
od razu smaży i pakuje do słoiczków, na przykład dla mnie do
Krakowa. Czasem jest tak, że wyrobów wędliniarskich jest mało, bo
babcia potrzebuje więcej mięsa. A czasem na odwrót. Poza tym
kupujemy od gospodarzy na wsi cielęcinę i różny drób. Tato ma
takich stałych dostawców. Między innymi dlatego ten samochód jest
dla niego taki ważny, by bez proszenia się cudzej łaski przywieźć
mięso na nasz kuchenny stół.
- To wszystko rozumiem. A
dziewczęta w Krakowie?
- Bardzo podobnie. Marek Szkiłądź
raz w miesiącu przywozi Dorocie kilka kilogramów tak zwanej rąbanki
(tu wyjaśniła co znaczy „rąbanka”) i Dorota sama
zagospodarowuje mięso. Magda raz w miesiącu jeździ do rodziców i
przywozi wędzone ryby i jakiegoś kurczaka albo kaczkę. Jej ciocia
Marianna, która mieszka wraz z rodzicami Magdy, co miesiąc jeździ
do Częstochowy (tu Stefcia wyjaśniła, o co z Częstochową chodzi,
a dokładniej z Jasną Górą), po drodze przywozi dla Magdy ryby już
usmażone, często w słoikach, albo całkiem świeże. Oczywiście
przywozi także drób. Iga nic nie przywozi, bo nie ma nikogo na wsi,
ale kiedyś miała chłopaka, który dostarczał jej konserwy mięsne
z „Krakusa”. Miał tam jakieś dojście. A Zosia Dębska jest od
serów, bo ma znajomego w mleczarni, on te sery zwyczajnie kradnie i
przywozi do niej, a ona za to płaci. Zresztą te ryby to tak
naprawdę też są kradzione z jakiegoś prywatnego zbiornika.
- Nie wierzę w to co słyszę... Ty też kradniesz!?
- Nie,
Liam. Ani ja, ani moja rodzina. To my jesteśmy okradani.
-
Nie rozumiem.
- Mamy badylarstwo, tak to się u nas
potocznie nazywa. Czyli jesteśmy prywaciarzami, co ludzie uznają za
oznakę zamożności, prawie bogactwa. I to nasi pracownicy nas
okradają. Kradną warzywa z naszych upraw. Najpierw różne
nowalijki, następnie ogórki i pomidory. Mamy z ciocią Tereską
taką niepisaną umowę, że kradzieże w okolicach do trzech
kilogramów puszczamy płazem, ale kradnących mamy już na oku i na
drugi rok nie zatrudniamy. Natomiast większe kradzieże, dla
przykładu duża torba ogórków, skutkują zwolnieniem pracownika
niejako z automatu. Wiemy niemal o wszystkich kradzieżach, bo nasze
badylarstwo jest bardzo transparentne, tu każdego widać jak na
dłoni, a przy tym pracownicy sami na innych donoszą. Przyjaciel na
przyjaciela. Jedynie kwiatów nie kradną, albo my o tym nie wiemy.
- Niewiarygodne. Niewiarygodne! Szwedom by to nigdy nie przyszło
do głowy!
- U nas jest dużo przedsiębiorstw państwowych
lub spółdzielczych. Ludzie uważają to za obszar „niczyj”,
kradną tam co tylko wpadnie w ręce. Zawsze znajdzie się ktoś, kto
kupi, szczególnie za pół ceny. Nie jest to powód do dumy... Ale
widzisz, zarobki są bardzo niskie, na dodatek czterdzieści trzy
procent płacy zabierane jest na podatki. Ludzie uznają kradzieże
za konieczność. Wielu towarów w sklepach nie ma od lat. Choćby
papieru toaletowego, mydła dobrej jakości, wyrobów tekstylnych.
Nie kupisz bez znajomości włóczki na swetry, dywanu czy mebli. Nie
ma telewizorów i pralek. Nie ma papieru na druk dobrych,
poszukiwanych książek, za to półki księgarń uginają się od
dzieł Lenina i Marksa. To nie podnosi morale ludzi, bo przecież
produkcja idzie pełną parą! Wszystkie zakłady przekraczają
ustalone normy. I nikt nie wie, gdzie się te towary podziewają.
Większość uważa, że są wywożone do Związku Radzieckiego. Może
tak jest, a może nie. Nie wiem. Teraz wiele osób jeździ na zakupy
do Niemiec, czyli do DDR. Granicę można przekraczać z dowodem
osobistym, bez paszportu. Zakłady pracy organizują jednodniowe
wycieczki autokarowe do przygranicznych niemieckich miast. A tam w
sklepach jest wszystko! Podobnie wszystko jest w Czechosłowacji.
Więc dlaczego nie ma u nas? Tego nikt nie może pojąć. A później
ludzie kradną... Może już chodźmy do domu, bo się mocniej
chmurzy, a ja jestem w kapeluszu i nie mam parasolki. Szkoda
kapelusza!
W domu zastali zapłakaną babcię.
-
Babciuniu! Co się stało?
- No tylko popatrz, tylko
popatrz! - zaprowadziła ich do kuchni. Na podłodze blisko zlewu
stały trzy skrzynki ogórków. I każdy jeden był krzywy. - Jak ona
mogła zrobić mi coś takiego? Przysłała mi najgorsze odpady! W
razie gości będę się wstydziła podać takie ogórki na stół!
- Tato o tym wie?
- Nie, gdzieś pojechał. Chyba do
Karolinki. Wszystko byle jakie! I koper, i czosnek, a nawet chrzan
jak mysie ogonki!
- Idę porozmawiać z ciocią – twardo
powiedziała Stefcia.
- Jej też już nie ma, poszła do
domu. Wojtek po nią przyjechał, więc się zmyła. Wiedziała, że
te ogórki to... W ubiegłym roku było podobnie. Słoiki mam pomyte,
czekałam na te ogórki, a ona podesłała mi taki szajs!
-
Dzwonię do Karolinki!
- Daj spokój, tylko zdenerwujesz
Edzia.
A jednak zatelefonowała. Oczywiście zdenerwował
się, na szczęście szybko ochłonął i polecił, by przebrała te
ogórki, może coś się jednak nada, a on z Karolinki przywiezie dwa
worki ogórków. I ładny koper. I czosnek. Tylko nie wie, czy z
chrzanem mu się uda. Niech mama już się nie denerwuje.
-
Powiedz jeszcze mamie, że zdobyłem już wszystkie podręczniki dla
Piotrusia, więc niech się tym nie martwi. A w poniedziałek rusza
na rynku duży, tygodniowy kiermasz uczniowski, więc z zeszytami i
całą resztą też nie będzie kłopotu. Sam się tym zajmę –
zakończył.
- Coś z tą Tereską trzeba zrobić, ale co? -
zamruczała babcia pod nosem.
Stefcia nie słuchała dalej,
chwyciła Liama za rękę i popędziła z nim na górę, aby się
przebrać do pracy w kuchni. Jednak zanim co – już w pokoju Stefci
oplótł ją ramionami i przytulił do twardej piersi.
-
Uwielbiam cię całować – szeptał między pocałunkami. - Jesteś
taka pachnąca i mięciutka... Uwielbiam to! Kocham cię, moja słodka
kruszynko. Kocham cię całować, przytulać i pieścić. Noc będzie
nasza, prawda? Muszę na długo cię zapamiętać, twój zapach i
smak, drżenie twojej skóry pod palcami, soczystość twoich piersi,
ich ciężar i kolor... Wszystko w tobie jest takie... - zabrakło mu
słów.
W kilka minut później zeszli na dół, gdzie już
czekał na nich dzbanek kawy i ciasto drożdżowe z wiśniami. Liam
każdego dnia pił dużo kawy. Polubił też chleb ze smalcem i
małosolnymi ogórkami, ale teraz nie pogardził ciastem. Stefcia od
razu zabrała się za przebieranie ogórków, a babcia siedząc przy
stole obierała czosnek.
- Och, całkiem zapomniałam –
odezwała się z wprawą wyłuskując ząbki czosnku z osłonek –
Dzwonił profesor Rafalski, że pojutrze przyjeżdżają. I to bez
względu na pogodę.
- Oj, to fatalnie! Bo Liam pojutrze
odjeżdża, a chciałabym odwieźć go Warszawy...
- I
odwieziesz. Już ja sobie z gośćmi poradzę i ciebie odpowiednio
usprawiedliwię. Nie martw się tym. Bela z wami pojedzie, bo z
ciebie to chyba jeszcze trochę zielony kierowca na tak długą
podróż powrotną. Lepiej zbierz pranie z ogródka, bo chyba zaraz
może lunąć.
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz