PRZEZWISKA - PRZYDOMKI - WSIOWE CIEKAWOSTKI
Bałam się różnych małych kundelków hałasujących koło domów, często wabiących się Pikuś. Taka była wtedy moda. Ponadto zawsze musiałam mieć dokładne wytyczne, gdzie pukać, do których drzwi. Zazwyczaj po zamknięciu drzwi zewnętrznych w sieni robiło się bardzo ciemno i ... co dalej??? Wg dzisiejszej terminologii musiałam to mieć "obcykane" zanim ruszyłam z własnego podwórka. Śmiało mogę powiedzieć, że nie było mnie tylko w kilku domach, co zważywszy, że domów było 34 - nie było nadzwyczajnym wyczynem. W tych 34. domach mieszkało trochę więcej rodzin, może o 10 więcej.
Do stryjenki Czesi chodziłam pożyczyć chleb. Czarny, osobiście przez stryjenkę upieczony - jeden z najlepszych chlebów we wsi. Pożyczaliśmy ten chleb zawsze, jeśli za bardzo zatęskniło się nam za czarnym chlebem, a nie dla tego, że w domu nie było chleba. Czarny chleb z miodem, powidłami a w ostateczności z cukrem - i mleko do popicia - rarytas!
Chodziłam do śp.Pana Prószyńskiego - nie mogłam się nadziwić, jak pięknie ćwieczek przy ćwieczku i but jak nowy! Ponadto Pan Prószyński "czarował" drzewa. Szczepił. I w ten sposób na jednej jabłonce było kilka odmian jabłek.
U Państwa Orłowskich w każdy miesiąc maj - dzień po dniu - zbieraliśmy się na nabożeństwo majowe. A chłopaki wrzucali nam za sukienki chrabąszcze, których się niemożebnie bałam... Sam Pan Karol Orłowski grał na harmonii , takiej, co to trzeba było i pedałami...Do Państwa Faszczewskich przynosiło się do święcenia wielkanocny półmisek - nie jakieś maleństwo w koszyczku, ale na największym półmisku kilka zwojów kiełbasy, jaj dużo, baranek na środku, obowiązkowo chleb i sól, czasem kawałek szynki. Nosiłyśmy we trzy, na zmianę, bo akurat tam nam było daleko i jednej ręce by "zemdlały".
U Państwa Dworakowskich, Rząców i Sokołowskich były wynajęte izby na klasy szkolne. A to się nauczyciele na przerwach nabiegali! Dom Państwa Sokołowskich stał nieco na uboczu i mówiło się, że lekcje będą na Sachalinie. Później tę klasę przeniesiono do mojej wspomnianej już stryjenki. A u Państwa Roszkowskich była salka katechetyczna i cudowny ksiądz Gawkowski - choć Jego imienia już nie pomnę...
Z trzema braćmi Perkowskimi przyjaźnił się mój brat.
U Państwa Jamiołkowskich w każdą pierwszą niedzielę była wymiana tajemniczek Żywego Różańca. Strasznie bolały mi kolana od klęczenia!
Ponadto było sporo rodzin o nazwisku Rząca - i trzeba było tych ludzi jakoś od siebie odróżniać. Był np "Jasiow Józik" (są wszystkie potrzebne kropeczki i kreski!),"Zańko" - nie wiem od czego ten przydomek. Moje nazwisko nosiły dwie rodziny, ale nie mam pojęcia, jaki był nasz przydomek. A były i takie niemiłe, których celowo nie przytaczam.
Wrócę jeszcze do stryjenki Czesi.. W zasadzie była naszą kuzynką przez swojego męża Mieczysława Rzącę, który był pierwowzorem rozśpiewanego Michała z mojej opowieści. Stryj Mieczysław naprawdę śpiewał "Madelon" i "Zimnego drania" .I "Czerwone maki" - które jednak nie pasowały do wesołego stryja. Była jeszcze jakaś piosenka, ale już nie pamiętam ...I był stryj Aleksander z Warszawy, przyjeżdżający do Mieczysława. Aleksander nauczył mnie jeździć na rowerze... Chyba od niego bierze się moja sympatia do tego imienia - i żaden tam Olo, Olek lub inny Aluś.
Któregoś dnia tato wysłał mnie ze zleceniem do Karulaka. Tam małego psiaka nie było. Podwórko duże i przestronne, śladu ogródka lub kwiatków. Gospodyni niska kuleczka, a gospodarz z rękoma w plamach wątrobowych, wysoki i barczysty. Bałam się go! Ale poszłam i załatwiłam co należy, szczęśliwa, że Karulak był na podwórku i nie musiałam do mieszkania. Czasem w mieszkaniach tak dziwnie pachniało...
Opowiadam tacie co i jak. I naraz widzę - czuję, że coś nie gra. Tacie oczy wychodzą z orbit. Pyta, a ja opowiadam jeszcze raz.
Otóż czort mnie podkusił, i żeby było ładnie zwracałam się do naszego sąsiada per "Panie Karulak", podczas gdy on miał na nazwisko Rząca, a Karulak - to tylko przydomek, przezwisko! Jednakże miał facet klasę i na moje popisy u siebie na podwórku zareagował skrywanym rozbawieniem! Pamiętam, ze brwi powędrowały mu do góry i lekko zafalował znaczny brzucho. Od tamtej pory tato wysyłając mnie ze zleceniem pytał, czy aby na pewno znam nazwisko...
Były trzy rodziny Śniecińskich. Jedna z nich była bardzo daleko spokrewniona z rodziną mojej mamy. Mama zachodziła tam od czasu do czasu i nie mogła się nadziwić ilości rondelków na kuchni - ile dzieci, tyle rondelków. Dla każdego dziecka osobisty smakołyk na obiad.Mama opowiadała, że obiecała sobie wtedy w duchu, że nigdy czegoś podobnego robić nie będzie. I właśnie opowiadała nam szykując każdemu coś ekstra... A jeden z synów - Tadzio Śnieciński tak się zakochał, że niemal do porwania doszło! Takie wioskowe law story z chepi endem. Więcej niż Romeo i Julia!
Bawcie się dobrze czytając. Nie wiem, czy w krótkim czasie tego posta nie wykasuje - pojechałam prawdziwymi nazwiskami...
I jeszcze jedno - wszyscy faceci grający skoczne, wesołe melodie są niesamowicie, nieprzyzwoicie poważni. Boją się, że się pomylą???
Uśmiechy na dobry początek weekendu!
6360
Cudnie piszesz, cudnie się Ciebie czyta!
OdpowiedzUsuńDobrze że przeczytałam zanim miałabyś się zdecydować na skasowanie:)))) Sympatyczne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Basienko i Jutko
OdpowiedzUsuńJakoś ostatnio zaniedbałam odpowiedzi na komentarze - ogromnie przepraszam:)
Obmyślałam trzy nowelki o Janinie, każda inna (dziewczyna). Jedną już macie podaną, druga się pisze, a trzecią w chwilach wolnych "układam" w głowie.
Dziękuję za przesympatyczne słowa!
Buziaki i uściski!
podzielam opinie moich przedmówczyń, wspaniale czyta się takie wspomnienia, piszesz takim "fajnym" językiem,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJolajk
OdpowiedzUsuńMiło było przeczytać Twój komentarz:)
Wielkie serdeczności są także dla Ciebie!
Lubię siedzieć w domu, ale lubię mieć świadomość,że w każdej chwili mogę z niego wyjść, lub wyjechać.Ostatnie 3 dni spędziłam poza domem i wcale mi się to nie podobało. Eluniu, skąd taki pomysł,że to wszystko to "totalna lipa"??? Nie grzesz dziewczę, nie grzesz, umiesz pisać, więc pisz i nie wybrzydzaj.
OdpowiedzUsuńBuziaki, ;)
O, Anabell!
OdpowiedzUsuńJakże miło Cię gościć!
Chyba muszę od czasu do czasu ponarzekać. Może to już taka moja uroda?:)))
Nie można pisać o byle czym, byle tylko pisać. Jestem w trakcie drugiego opowiadania o Janeczce, powinnam skończyć je w kilka godzin, a opowiadanie już pochłonęło dużą część dzisiejszego dnia i zaczynam dreptać w miejscu.To oznacza, że jutro trzeba będzie odrzucić około ćwierci tekstu, zamurować dziury i pisać dalej. Jestem o pół kroku od zakończenia, a wszystko zaczyna mi się rozmydlać. Wszystko dla tego, że powinnam powstawiać obce teksty między moje, broń Boże nie na zasadzie plagiatu! - Wiersze z podaniem źródła. Ale nie wiem, czy wolno mi tak zrobić, a nie chcę się zwracać o zgodę... Się narobiło...
Słoneczko dla Ciebie w deszczową zachodniopomorską noc....Cmok!
fajne to, wesołe, nic nie kasuj zmień nazwiska tylko.
OdpowiedzUsuńJoluniu
OdpowiedzUsuń- nie mogę! Albo wszystko, albo nic!Za bardzo to wszystko jest bliskie memu sercu! Ale przecież op nikim nic złego nie napisałam!Może nie będę zlinczowana:)
PIĘKNIE PISZESZ :)OBY TAK DALEJ!
OdpowiedzUsuń