piątek, 26 sierpnia 2011

"Moja Janeczka" - opowiadanie


MOJA  JANECZKA
(zmyślone od początku do końca!)

      Janeczkę poznałam bardzo dawno temu. Była wtedy małą dziewczynką. Nasza znajomość przechodziła różne fazy. Spotkania raz były niemal codzienne, ale było i tak, że nie widziałyśmy się przez rok lub dłużej. W zasadzie przychodziła wtedy, kiedy chciała, a jak po latach zamieszkałam samotnie - Janeczka przychodziła do mnie o przedziwnych porach - głównie po to, aby się wypłakać. Bo po latach okazało się, że Janeczka jest "kobietą po przejściach". W moim przekonaniu duża wina była po stronie matki, która przez całe swoje dorosłe życie nie miała czasu dla jedynej córki. Janeczkę wychowywało wiele osób - lecz nie matka. I w pewnym sensie miała z lekka poprzestawiane w głowie. Może gdyby trafiła na dobrego, zrównoważonego męża. Ale nie trafiła. Jej małżeństwo było wielką, straszliwą klęską. Wyszła z niego potwornie poraniona i długo "lizała rany". Wreszcie zaczęła się uśmiechać, ale od mężczyzn stroniła.
   Moja najwcześniejsza młodość to czas prywatek i dancingów, a na wsi - zabaw w remizach strażackich. Potem były dyskoteki i puby - w zasadzie chyba nadal są - i grillowanie! Janeczce zdarzało się bywać na grillu. Jednakże opowieści o tym wyciągałam z Janeczki jak oset z poranionej ręki - długo i powoli. Jakby nie do końca była pewna, czy chce opowiedzieć. Tymczasem ja sprawy Janeczki przeżywałam bardzo mocno, obchodziła mnie niemal jak córka! Tak przywykłam do niej, że chciałam już wiedzieć o wszystkim.  W szczególności radowałam się tym, że od kilku już lat Janeczka nie płacze.
    I oto Janeczka wpada do mnie w drugi dzień świąt Wielkiejnocy i opowiada o niezwykłym mężczyźnie, jakiego poznała jadąc z Wiednia na święta do Polski. Jeździła zazwyczaj z zaprzyjaźnionym małżeństwem, Jankiem i Kasią. Teraz jednak dokooptował do nich ktoś przypadkowy, ledwie znany, polecony przez innego kolegę Janka, jakiś dobry kierowca. Janek miał ostatnio kłopoty z kręgosłupem i nie wytrzymywał długiej jazdy za kierownica. Wprawdzie i Kasia i Janeczka też jeździły, ale Janek miał o ich umiejętnościach słabe zdanie.
   Nowy znajomy nazywał się Antoni  Ludwig, a zaproponował, by mówiono mu Toni. Toni podbił serce Janeczki w pięć minut.
   Janeczka sama przed sobą nawet nie przyznawała się do tego, że tak mocno zawrócono jej w głowie, a cóż dopiero przede mną. Jednak ten jej amok był jak na dłoni. Było tylko "Toni to,Toni tamto", tak powiedział, tak zrobił, tak spojrzał. Toni, Toni, Toni. Rzecz w tym, że nikt o Tonim nic nie wiedział, nawet ten jakiś tam inny kolega. Żadnych dróg sięgających do rodziny Toniego. Coś tam było jednak wiadomo - tyle, co sam o sobie opowiedział: że jest po bolesnym związku z kobietą (bez tej jednoznaczności - rozwiedziony, czy może wcale nie żonaty), że ma dziecko (i znów nie wiadomo jakiej płci i w jakim wieku). Takich dziur było sporo. Janeczka wprawdzie wymieniła numery telefonów, ale nie śmiała sama dzwonić. Coś tam jej zostało po tym pierwszym tragicznym związku. Po Wielkanocy znów wróciła do Wiednia, miała tam jeszcze kontrakt na pół roku. Jesienią zaplanowała wypoczynek w Tunezji - zatem czekała mnie długa rozłąka i brak świeżych informacji, gdyż nie zwykłyśmy do siebie ani pisać, ani telefonować.
   I rzeczywiście spotkałyśmy się dopiero na listopadowych grobach. Było nostalgicznie, pachniało chryzantemami i migotały na przekór wszystkiemu kolorowe ogieńki zniczy. Te kolory zniczy jakoś mi   absurdalnie nie pasowały do nastroju listopadowego. Może dlatego zawsze już kupuję żółte...
   Ale miało być o Janeczce.
   Zabrała się z grobów do mnie. Coś tam miałam smacznego na gorąco i jakiś słodki placek. Rozgościłyśmy się w cieplutkim pokoju. Rozmawiałyśmy po raz pierwszy od bardzo dawna (dwóch, trzech lat?) niespiesznie, delektując się jakby byciem razem. Janeczka, ku mojej radości, zgodziła się u mnie zanocować! Miałam kropelkę likieru bananowego... Od słowa do słowa...
   Pomijając inne wątki o Tonim było skromnie - choć wyczerpująco: nie zatelefonował! Ale w końcu maja za pośrednictwem łańcuszka znajomych dotarł do niej list od niego. List - to za dużo powiedziane - karteczka z wierszem. Według Janeczki wiersz był cudowny. Nie miała pojęcia, czyjego autorstwa, być może Toniego. W wierszu było o tęsknocie za aniołem, a ten anioł miał być taki bardziej cielesny, choć nie do końca realny, gdy on (anioł) odpoczywał utrudzony, anielskie skrzydła delikatnie dotykały policzków autora, chroniąc go nawet przez sen. A o wielkiej tęsknocie świadczyła jedna jedyna wielka łza spływająca po męskim policzku, pokrytym trzydniowym zarostem. Może gdybym sama przeczytała wiersz... Tyle dowiedziałam się od Janeczki. Na karteczce był nowy numer telefonu. Oraz śmiałe bardzo - według Janeczki - zakończenie: całuję - Toni. Janeczka była poruszona, no jak on śmiał? jak śmiał? jakie całuję???
- I co? I nie zatelefonowałaś?
- Nie. Bałam się...
- A masz ten numer tutaj?
- No mam.
   Ale mimo mojej zachęty Janeczka nie wybrała tego numeru. Nie nalegałam. Może to nie był najlepszy dzień na rozmowy. Wiadomo, gdzie facet jest? Może też gdzieś na grobach, w Polsce. I po tak długiej przerwie, bo gdzie maj, a gdzie listopad?
   Następne nasze spotkanie było zaplanowane i nawet doszło do skutku - pod koniec lutego. Janeczka znów wyjeżdżała na kontrakt - teraz do Szwecji. Tych wyjazdów troszkę jej zazdrościłam. Inne pokolenie. Myśmy mieli zamknięte granice...
- Nie wiesz, co to tęsknota za krajem - uświadomiła mnie Janeczka.
   Nie wiedziałam. Nigdy nie miałam paszportu, nie przekroczyłam żadnej granicy, prócz moich własnych, osobistych, wewnętrznych...
- Wczoraj wysłałam esemesa do Toniego - dodała jakoś tak "mamrotliwie" - abym ledwie słyszała, albo i - co lepiej - nie usłyszała.
- Odpowiedział?
- Odpowiedział. Rozmawialiśmy nawet za pośrednictwem SKYPE...
- I co?
   I nic. Było równo, sztywno, pod rządek. Przypuszczam, że obydwoje byli tak stremowani, że nie dali rady rozmawiać normalnie i dlatego rozłączyli się jak najszybciej.
    Spotkałam się z Janeczką ponownie dopiero jesienią, po jej powrocie ze Szwecji. Była szczęśliwa, bo to był na dłuższy czas koniec jej wyjazdów. Przypomniałam jej o Tonim. Owszem, rozmawiali kilkanaście razy za pomocą netu. Było całkiem sympatycznie, "ale".
- Te wasze "przejścia"!
- On teraz jest w Walii. Tęskni za krajem tak samo jak i ja tęskniłam. To żeśmy trochę powspominali znajome miejsca, na zasadzie "a byłeś tu". Nie, to nie ma przyszłości. Tylko kumpel. Szczególnie, że nie znam jego rodziny. Nie, tu nic być nie może.
   Janeczka doskonale wiedziała o tym, że do mnie nie można przed dziesiątą rano. Śpię wtedy jeszcze, jestem niekontaktowa, a obudzona przedwcześnie mogę nawet być bez humoru. Co innego o dwudziestej trzeciej. Ale przyszła do mnie przed ósmą rano (!!!) w ledwie dwa tygodnie po ostatniej rozmowie. Na szczęście była na tyle przytomna, by wcześniej obudzić mnie telefonem. Kazała mi odpalić komputer, a sama zajęła się robieniem kawy. Tak podekscytowanej to jej jeszcze nie widziałam!
- Patrz - mówiła w podnieceniu - wklepując kolejne komendy komputerowi. - Przekonaj się osobiście!
   Czekałam cierpliwie parząc się kawą.
    Janeczka "wygooglała" blog zawierający - jak się wkrótce przekonałam - poruszające wiersze. Mężczyzna wielbił wymarzoną, wytęsknioną kobietę na tysięczne sposoby. Ani nie przypuszczałam, że można tak... Erotyzm w najczystszej formie ale w jakże delikatnej, fascynującej, uduchowionej postaci...Ależ nie!... Sama nie wiem! Byłam oszołomiona!  Nic się nie powtarzało, a jednocześnie cały czas miało się wrażenie jedności i nierozdzielności wierszy. Było ich ponad dwieście. Czytałam z wypiekami na twarzy. Domyślałam się, że ich autorem jest Toni. Aż doszłyśmy do pierwszego wiersza .
- Ten był w liście, który kiedyś od niego dostałam drogą "łańcuszkową". Nigdy nie wspomniał, że pisze... Ale zgadza się miejscowość i prawdopodobna jest data urodzin podana w profilu. Zdjęcia to tylko Arlekin. To może być każdy. A jeżeli to są wiersze Toniego???
- Ma talent. Nie znam się co prawda na tym, ale w moim przekonaniu ma talent. Pisze rewelacyjnie i nietuzinkowo.
- Ale co ja mam zrobić? Zupełnie się pogubiłam! Trafiłam tu przypadkiem.  Wpisałam frazę z tego pierwszego listu i komputer znalazł... Cały wieczór przesiedziałam czytając je od nowa i od nowa... Czy te wiersze są o mnie dla mnie czy ja zgłupiałam??? Pierwszy post jest w trzy miesiące po naszym poznaniu. Czyli nie ściągnął wiersza z tego bloga - jeśli nie jest autorem tych wierszy... to kto?
   Janeczka była niesłychanie przejęta i sama wiedziała, że tylko Toni może coś wyjaśnić. A z drugiej strony szkoda było jej niszczyć marzenia. Chyba chciała aby ktoś tak o niej pisał.
- Janeczko, to może być o kimkolwiek. O każdej kobiecie. Jest sam i tęskni. Za każdą, jakąkolwiek kobietą.
- Za bardzo zgadzają się daty. Może i zgłupiałam, ale chcę wierzyć, że to o mnie.
   Kiedy po długim okresie znów spotkałam się z Janeczką nie miała dla mnie świeżych wiadomości o Tonim. Pisała komentarze pod wierszami nieznajomego, a on jej czasem odpowiadał. Komentatorek było sporo, ale odpowiedzi skierowane były wyłącznie do Janeczki.
    Sprawdziłam - rzeczywiście tak było...
6374

9 komentarzy:

  1. Babska, nie babska - miło było przeczytać :)
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Michał
    Żywy dowodzie na to, że jednak są mężczyźni wpadający do mnie na chwileczkę...
    Ponieważ u mnie tak trochę rodzinnie i serdecznie - masz całusa za dobre słowo. Zostaw tu kiedyś jeszcze jakiś znak, że byłeś - jeśli będziesz:)
    Pięknej końcówki sierpnia!

    OdpowiedzUsuń
  3. I już? Dalszego ciągu nie będzie? Idę poczytać poprzednie wpisy bo trochę mnie tu nie było.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anabell
    Droga Moja Gwiazdeczko w bezksiężycową noc!Nie będzie! Za to będzie inne opowiadanie.
    Chciałabym, aby opowiadanie nie przekraczało 3tys słów, a wydaje się, że przekracza, choć nie sprawdzałam. Nie każdy ma dużo czasu na czytanie i tasiemiec może działać odstraszająco. Tak mi się wydaje.
    Pięknej niedzieli życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. No to sobie przeczytałam spokojnie drugi raz."Myślę sobie" że się domyślam inspiracji powstania tej pięknej opowieści.
    Inspiracją jak domniemam są polecane przez Ciebie kiedyś piękne wiersze."Enderwigin 95"-myślę jest głównym sprawcą powstawania tych przepięknych opowieści:)))Może się mylę?
    Przepraszam że nie odpisałam wtedy na Twoje sugestie zajrzenia pod wskazane adresy.Ale ja mam wrażenie że i tak za bardzo się rozpisuje w tych komentarzach:)))))Ale zaglądam i się zachwycam.
    Do Bronka również.Zachwycają mnie "Skargi dolin"I i II oraz "Sztuka dla sztuki"
    Jeżeli wytrwałaś do końca tego komentarzyka to ściskam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jutuś - Słoneczko Poranne
    Dziękuję serdecznie!
    Lubię, gdy komentarze są długie! Bardzo lubię!
    Kiedy się ma tyle lat co ja - można sobie pozwolić na rzeczy niedopuszczalne, albo prawie niedopuszczalne dla młodych. Otóż głośno i wyraźnie mogę powiedzieć, że kocham wiersze tych dwóch Poetów - i mam nadzieję, że nikt nie będzie miał przy tej okazji pokręconych myśli.I oczywiście, że jestem pod ich wrażeniem.
    Co do moich opowiadań - tak, istotnie, wiersze z Koślawca były wielką inspiracją! Ciągle są.
    A On niedługo ma wydać pierwszy tomik wierszy. Bronek pierwszy tomik już ma za sobą!
    Ściskam Cie radośnie, Juteczko!

    OdpowiedzUsuń
  7. ta piosenka to wspomnienie o mojej mamie. pamiętam , że jako mała dziewczynka śpiewałam to razem z nią. Czy czytałaś wiersze Leszka Żulińskiego? polecam

    OdpowiedzUsuń
  8. Wilczyca-Aga
    Nie, na razie nie czytałam, ale zaraz je sobie "wygooglam" - jeśli się tylko dadzą!
    Przesyłam uśmiechy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Grażyna Hazeaux2 listopada 2016 23:38

    Zawsze bardzo chętnie wracam do Twoich opowiadań Elu....Serdeczności !:))

    OdpowiedzUsuń