czwartek, 20 stycznia 2022

Cz. 4. Kraków. Sesja zimowa 1973 r.

 



Cz.4. Kraków. Sesja zimowa. 1973.

Wtedy była w kontakcie także z kilkoma osobami ze swojej grupy. Ada Wińczewska przysłała jej spory pakiet notatek z zajęć, namawiała, by jednak Stefania stanęła do egzaminów. Było wielkie wahanie – te bandaże i plastry na twarzy... Nadal bolące żebra i niesprawna ręka... Nie poradzi sobie nawet ze zwykłą przepierką...
- Jak ci źle pójdzie to i tak zdążysz jeszcze wziąć dziekankę.
A Daniel Lisiecki i Grzesiek Dańczak nawet przyjechali do Wierzbiny. Pod naciskiem tylu życzliwych osób zachwiała się decyzjach. Przypuszczała, że z uwagi na jej wypadek wykładowcy nawet przymknęliby oko na to i owo. Hm...
- Tatko, ale zawieziesz mnie? Na razie podróż pociągiem mnie przeraża. Tyle ludzi i tyle spojrzeń... No i ta ręka...
Teraz, gdy już podjęła nową decyzję, uczyła się jak szalona. Jakoś nie honor było liczyć na taryfę ulgową. Nawet jeśli któryś postawi jej wyższą ocenę, to sama dla siebie chciała umieć przynajmniej na trójkę. Chłopcy obiecali jej, że wynegocjują terminy egzaminów dogodne przede wszystkim dla niej, więc uczyła się całymi dniami. A Edward z Belą zacierali ręce. „Uda się”.
Ale najpierw zaliczenia.
Edward Żak zawiózł córkę do Krakowa. Widział, że córcia się boi. Boi się Krakowa, tego, co może ją tam spotkać. Miała uraz.
Na uczelni też występowała w kapelusiku z woalką. Oczywiście budziła powszechną sensację.
- Mniej byś się rzucała w oczy bez tej woalki – zauważyła Ada.
- Być może. Ale na razie nadal będę się tak niby ukrywać. Przynajmniej nie widać czoła.
Pięć zaliczeń zdobyła bez problemu. Tylko doktor Zaręba nie zgodził się na zaliczenie. Odpytywał ją szczegółowo i długo. W końcu oznajmił, że jest bardzo niedouczona. Być może magister Radek by jej zaliczył, ale on nie. Poza tym opuściła bardzo dużo zajęć. Choroba – chorobą, ale on musi postępować w zgodzie z własnym sumieniem. „Partyjniak i sumienie” - prychnęła w duchu Stefania.
- A dlaczego pani ma TO na głowie – zapytał zamykając indeks z karteczką zaliczeń.
- Właśnie ze względu na moje... dolegliwości – powiedziała zdruzgotana Stefania. W środku wszystko się w niej trzęsło.
- Może pani odsłonić twarz?
Stefania skamieniała.
- Nie – powiedziała twardo po dłuższej chwili i wstała.
Wiedziała, że nikogo nie będzie brała na litość, że nie będzie żebrała.
- I co? I co? - studencka młodzież obstąpiła ją na korytarzu.
- Lufa – oznajmiła z gorzkim, krzywym uśmiechem. Jak można polubić ekonomie polityczną socjalizmu i na dodatek jej się nauczyć? Zwątpiła w siebie. Jednak wiedziała, że będzie próbować jeszcze raz. W zasadzie teraz już nie miała wyjścia.
- A to cham! Cały Zaręba! Żmija jadowita! Zawsze się tak wyżywa na studentach! - posypały się głosy.
- Zdasz za drugim podejściem – zapewniła ją Ada. - Wróci magister Radek i będzie dobrze.
- Nie będzie. Zaręba dał mi dziesięć dni i mam przyjść do niego.
- Bez tego jednego zaliczenia i tak możesz podchodzić do egzaminów.
- Tak, wiem. Ale przede mną jeszcze zaliczenie u Rafalskiego.
- On cię lubi. Nie będziesz miała problemu.
- Tego nie mogę być pewna. Może mnie wcale nie pamięta. Ostatnio miałam z nim zajęcia w listopadzie...
- Ale to porządny facet. Nie powinien robić wstrętów.
Nie robił. Godzina była już późna, bo umówił się ze Stefanią na siedemnastą piętnaście. Na uczelni było zupełnie cicho. Nawet szatniarki nie było na zwykłym miejscu, pewnie już poszła do domu, więc Stefania, z kurtką w ręku, ruszyła do gabinetu profesora Rafalskiego. Przestraszona i speszona zapukała, a na zaproszenie – weszła. Wszystkie gabinety były bardzo podobnie urządzone, a ten wyróżniał się lampą na biurku, zieloną i wydłużoną. Profesor miał bardzo słaby wzrok i nosił grube szkła. Uniósł się z fotela i wyciągnął do Stefani rękę na powitanie.

    • Proszę wybaczyć, że umówiłem się z panią na tak późną godzinę, ale jutro wyjeżdżam z samego rana i przez tydzień mnie nie będzie. Nie chciałem zostawiać panią w tak długiej niepewności. Proszę usiąść przy stoliczku i wylosować kartkę z tematami. Myślę, że pięć minut na przygotowanie się wystarczy. Proszę dać mi indeks.
      Pytania były łatwe, o takich można tylko marzyć. Stefania przeczytała je dwa razy i zupełnie spokojna ogarnęła zadania myślą. Nie upłynęły nawet trzy minuty, gdy powiedziała, że jest gotowa. Profesor zachęcająco skinął jej ręką, więc zaczęła mówić. Mniej więcej w połowie pierwszej wypowiedzi przerwał jej, zadał dodatkowe, uszczegóławiające pytanie, a gdy odpowiedziała, kazał przejść do następnego. Tu po kilku zdaniach jej przerwał i poprosił o rozwinięcie ostatniego tematu. Przerwał jej podobnie jak wcześniej.
      - Bardzo dobrze, pani Stefanio – powiedział upewniwszy się, że dobrze zapamiętał imię. - Lecz jak to się stało, że ja pani zupełnie nie pamiętam?
      - Miałam wypadek w połowie grudnia i nie chodziłam na zajęcia.
      Profesor jeszcze raz popatrzył na zdjęcie w indeksie, specjalnie podsuwając go w najostrzejsze światło. Następnie wstał i podszedł blisko Stefanii.
      - Czy może pani pokazać mi swoją twarz bez woalki? Przepraszam, że jestem tak mało... Może pani odsłonić trochę plaster?
      Nie dokończył. Stefania powolnym ruchem odsunęła woalkę i uniosła twarz, aby profesor lepiej ją widział. Pomyślała, że chce się upewnić, czy ona i postać ze zdjęcia, to ta sama osoba. Miał do tego prawo. A także, czy rzeczywiście ma jakieś rany. Tymczasem profesor delikatnie dwoma palcami jeszcze mocniej uniósł jej brodę i starannie studiował bliznę na policzku.
      - Co za szczęście w nieszczęściu, że nie straciła pani oka! Moje wnuczki są w pani wieku... - Pogładził Stefanię po zdrowym policzku i wrócił na swoje miejsce za biurkiem. - Coś pani powiem. Mam... Mam przyjaciela chirurga, który zajmuje się leczeniem takich przypadków. Niestety, kuracja należy do drogich. Klinika jest w Szwecji. Niewielka prywatna klinika. Jednorazowo przyjmuje góra dziesięcioro pacjentów. Mój przyjaciel, Seweryn Kilian, jest Polakiem i część personelu też mówi po polsku. To znaczy po polsku i po angielsku. Ale to nie jest ważne – machnął ręką, zdjął okulary i przetarł oczy. - Proszę się zastanowić. Ile czasu upłynęło od wypadku? - A gdy Stefania odpowiedziała, szybko dodał: - Trochę długo, ale może jeszcze nic straconego. Proszę się ze mną skontaktować, gdy wrócę z seminarium. Nawet jeśli pani nie będzie zainteresowana.
      - Dobrze, panie profesorze. I bardzo, bardzo dziękuje.
      Wyszła nie tylko z piątką, ale też podniesiona na duchu. Profesor niczego nie obiecywał. Prócz wysokich kosztów.
      Na zewnątrz pod drzwiami uczelni spotkała Adę i Grzesia. Czekali na nią paląc papierosy.
      - I jak? - pierwszy zapytał Grzesiek.
      - Zdałam, zdałam, zdałam – zaśpiewała i zatańczyła im Stefania.
      Rzucili się ją ściskać i całować. Aż musiała przypomnieć, by byli bardziej ostrożni, bo jej twarz, jej żebra, jej niedawno pogruchotany nadgarstek... Zabrali ją do kawiarni. Nie chciała, ale nie mogła się oprzeć ich namowom i zachętom. Poza tym Daniel i Lusia już tam na nich czekali, a była nadzieja, że dołączy jeszcze Władek Krupienko, a może jeszcze ktoś. Ten ktoś to była Róża i Marcin, para „prawie żonata”, oboje pełni humoru, skorzy do rozkręcenia każdej imprezy. Stefcia „szarpnęła się” na szampana, wprawdzie tylko rosyjskiego, ale zawsze, oraz na kawę i ciastko z kremem dla wszystkich. Była zaróżowiona od emocji, w zasadzie nie pamiętała o swojej pokiereszowanej twarzy, jednak pozostała cały czas w toczku. Chłopcy kupili jeszcze kilka win i wszyscy bawili się aż do zamknięcia kawiarni. Stefania czuła się winna względem ojca. Obiecała zatelefonować zaraz po powrocie do domu, jednak teraz zrobiło się już zbyt późno, dlatego zadzwoniła na drugi dzień z samego rana.
      Wiadomość o klinice w Szwecji bardzo Edwarda zaintrygowała. I od razu powiedział, że córka musi jechać bez względu na koszty. Jej twarz jest najważniejsza.
      Stefania dalej uczyła się najpilniej jak mogła, bo za chwilę zaczynały się egzaminy, no i wisiało nad głową zaliczenie z ekonomii politycznej socjalizmu.
      A później wszystko poszło gładko, pomimo wielkich nerwów, niepewności, tysięcznych obaw. Uczelnia i egzaminy, termin wyznaczony przez klinikę, formalności związane z wyjazdem (to na siebie wziął Bela), wiza, bilety, trasa, ostatnie zakupy...
      - I nie waż mi się jechać w tym welonie, już patrzeć na niego nie mogę! - zakrzyczał stryj do Stefani. - A ponadto tam będzie zimno, jeszcze jest zima, lepiej kup sobie jakąś czapkę opuszczaną na czoło, jak te ruskie wojskowe papachy.
      Stefania wprawdzie papachy nie kupiła, ale zaopatrzyła się w futerkową czapkę mocno nasuwaną na czoło i uszy. W niej widać było tylko bliznę na policzku, która zresztą ładnie się podgoiła i już nie wymagała plastra. Kupiła też sobie odpowiedni gruby szal do kompletu, a do tego stosowny zimowy płaszcz. Natomiast ojciec pamiętał o butach.
      - To teraz mogę jechać nawet na białe niedźwiedzie – żartowała.
      Babcia oglądała ją z każdej strony i kiwała głową z aprobatą.
      - A te... damskie rzeczy kupiłaś? - zapytała po kryjomu. - Żebyś nie musiała tam biegać i szukać.
      Stefania spakowała niewiele ubrań, bo dostała listę niezbędnych rzeczy. Na przykład nie musiała brać ręczników ani szlafroka. Za to poza wszystkim wzięła słownik angielski i mały pakiecik rodzinnych zdjęć. Pamiętała o kilku podręcznikach. Tuż przed wyjazdem była też na grobie matki. Musiała, miała taką wewnętrzną potrzebę.

      c.d.n.
      fot. Pixabay



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz