CZ. 1.
Maj 2020 r.
Hania Jędruś z
Wikrzewiska prawie nigdy nie zapowiadała swego przyjazdu. Ufała, że
akurat Stefania Żak będzie miała czas, wręcz będzie na nią
czekała. Ale od czasu do czasu to ona czekała na Stefanię, która
akurat była u klienta albo na zakupach. Najczęściej jednak
Stefania cieszyła się z przyjazdu kuzynki. Dalekiej kuzynki, bo
może w czwartym, a nawet piątym pokoleniu. Ważne, że się lubiły
i z przyjemnością ze sobą przebywały. Szczególnie teraz, gdy
obie były wdowami, a Stefania pochowała niedawno ojca. Niedawno?
Dla Stefani wciąż niedawno, choć upłynęło już kilka lat...
Hania wielekroć skarżyła się na samotność. Obie miały
własne domy, Hania niewielki, Stefania duży, piętrowy. Hania
nosiła się z zamiarem zaproponowania wspólnego mieszkania
najstarszemu synowi, ale tak jakoś schodziło, bo nie bardzo lubiła
synową. Nawet do Stefani ledwie coś bąknęła na ten temat – nie
wszystko chciała ujawniać.
A teraz przyjechała i choć
deszcz lał jak z cebra, bez pośpiechu wyjmowała torby i zamykała
drzwi auta. Stefania już na nią czekała w otwartych drzwiach, ale
nie zeszłą po schodach na dół, bo taka plucha!
- Co to za
święto? - zapytała żartobliwie, obejmując i przytulając Hanię,
gdy ktoś w aucie powoli odjeżdżał.
- Dość już tego
siedzenia w domu! Życie na nudzie mi przeminie. - Hania zdejmowała
zmoczony płaszcz. - Dziś chcę kapcie, te „moje”, z futerkiem.
Niby wiosna, a cała jakaś taka namarznięta jestem. Wino
przywiozłam, rozgrzejemy się trochę.
Hania była w
zasadzie przeciwieństwem Stefanii. Zazwyczaj pogodna i uśmiechnięta,
gdy już zaczynała mówić – trudno ją było powstrzymać. Sama
żartowała, że to skrzywienie zawodowe byłej nauczycielki.
Natomiast Stefania należała do osób powściągliwych, zdecydowanie
wolała słuchać niż mówić i nie śmiała się tak łatwo jak
Hania. Z wyglądu też się różniły. Hania miała włosy
ufarbowane na złoto-orzechowy kolor, drobną, trójkątną twarz,
trochę „kurzych łapek” i innych zmarszczek mimicznych.
Zazwyczaj była delikatnie umalowana. Pomimo skończonej
sześćdziesiątki czuło się w niej coś młodzieńczego, wręcz
eterycznego. Nawet ubierała się w zwiewne sukienki. Jedynie w
największe zimowe chłody chodziła w spodniach. Natomiast Stefania
była bardziej damą - nie było w niej nic z eterycznego podlotka.
Miała w sobie specjalny rodzaj dostojeństwa i powagi, ale najbliżsi
doskonale wiedzieli, że wcale nie jest sztywna i zasadnicza, jak to
z pozoru wyglądało. Teraz dała Hani żądane kapcie i już w
kuchni nastawiła ekspres.
- Tu masz wino – powiedziała
Hania wyjmując z torby kolejno dwie butelki białego, półsłodkiego,
bo Stefania w zasadzie tylko takie pijała. Miała też spory
pojemnik z sałatką, którą własnoręcznie rano zrobiła. A w
oddzielnym pudełku był tort z bitą śmietaną, kupiony w cukierni
u Jarocińskich. Obie bardzo taki lubiły.
- Może zanieś
to od razu do saloniku – zasugerowała Stefania wyjmując nakrycia
i sztućce.
- A tak, masz rację. Sałatkę przełożyć do
miseczki? Może i torcik dam na talerz do ciasta.
Kokosiły się tak
przez kilka minut, zanim wreszcie mogły zapaść w fotelach, jak
kuropatwy w zbożu. Hania, choć widać było, że ma coś ważnego
do powiedzenia, nerwowo popijała to wino, to kawę, ale na razie
mówiła o błahostkach. A Stefania nie naciskała, wychodząc z
założenia, że do ewentualnych zwierzeń trzeba dojrzeć. A Hania
najwięcej mówiła o dzieciach i wnukach. Zaś Stefania opowiedziała
o niedawnej wizycie stryja Beli. Miał już ponad dziewięćdziesiąt
lat, a do Stefani przyjeżdżał na łyczek koniaku i na cygaro –
tak jak kiedyś przyjeżdżał tu do brata. Wszystko przywoził ze
sobą w staromodnej saszetce z wytłaczanej skóry. Alkohol miał w
srebrnej piersiówce, a dwa cygara w zgrabnym pudełeczku. Uciekał
ze swego domu do Stefanii, jak kiedyś do brata, gdy miał dość
jazgotu kobiet. „Przechowywał” w domu aż trzy dorosłe i dwie
podrastające. Było też kilkoro dzieci, nigdy nie wiedział ile,
choć umysł ciągle miał ostry jak brzytwa. Gorzej było z
kolanami, ale nadal chodził nie szurając butami. Od kilku już lat
nie siadał za kierownicą. Twierdził, że ma dość kierowców w
swoim otoczeniu, by od czasu do czasu ktoś go zawiózł w upatrzone
miejsce. Do Stefani – swojej ulubionej bratanicy i jednocześnie
chrześniaczki, przyjeżdżał zazwyczaj raz w miesiącu, choć
zdarzało się, że wpadał nawet co tydzień. Lubili się. Sama
Stefania nie bywała u stryja często, jeśli już – to raczej na
jego wezwanie, ostatnio w styczniu, gdy złapało go gwałtowne
przeziębienie i wystraszył się, że to covid-19. Przyjechała
natychmiast (odwołując dwa spotkania z klientami). Żądał, by
pozostała w sąsiednim pokoju i rozmawiała z nim przez uchylone
drzwi. Jednakże ona w tym przypadku nie usłuchała stryja, nie
tylko weszła do jego pokoju, ale wyściskała go, wycałowała,
powiedziała, aby tak nie straszył, bo wcale się nie boi. I
rzeczywiście po tej wizycie stary Żak całkiem szybko wyzdrowiał.
Na co dzień był umęczony nadopiekuńczością dużo młodszej
żony, fochami synowej i grymasami dwóch córek. Na szczęście
synowa zaraz wyjechała, a i starsza z córek, Agata, musiała udać
się do teściów, bo coś się tam stało. Razem z młodymi
kobietami wyjechała też część dzieci, a w domu zrobiło się
zdecydowanie spokojniej. Stefania zdawała sobie sprawę, że jest
lekiem dla stryja i było jej miło.
Stryj Stefan – czyli
Bela – był kropka w kropkę jak zmarły już brat Edward Żak,
czyli ojciec Stefanii. Z całego rodzeństwa oni dwaj zawsze trzymali
się razem. Stefania nie przypominała sobie ani jednej sprzeczki
między ojcem a stryjem. Ona też miała taki ugodowy charakter. Nie
można powiedzieć, że ciotka Basieńka wściubiała nos między
braci, ale z całą pewnością wolałaby, aby ich zażyłość nie
była aż tak silna. Bo co tu dużo gadać – była na trzecim
miejscu po dzieciach i po szwagrze.
Tymczasem Hania
„popłynęła” opowiadając o ostatnich odwiedzinach syna z
rodziną. I ni z tego, ni z owego zakończyła opowieść krótkim
„zakochałam się”. Przekazała informację w takiej samej
tonacji jak całą wypowiedź. Gdyby mówiła dalej – może
wiadomość nawet umknęłaby uwagi Stefanii. Ale Hania zamilkła.
Znieruchomiały też jej ręce, do tej pory ciągle czymś zajęte –
poprawianiem obrusa, bawieniem się widelczykiem, kręceniem
kieliszka. Stefania, która właśnie wstała, aby dolać wina, na
dwie sekundy zamarła w bezruchu, ale potem uśmiechnęła się
szeroko i złożyła gratulacje.
- To chyba dobrze. Jeszcze
raz gratuluję! To miłość z wzajemnością, prawda?
-
Prawdę powiedziawszy nie wiem. Zakochałam się w facecie z
internetu, z Facebooka. A czy jego zdjęcia są prawdziwe? Nie wiem.
Tak jak nie wiem, czy pisze o sobie prawdę. To może być od
początku jedno wielkie, totalne kłamstwo!
- Dobrze, że
masz tego świadomość. A co sprawiło, że się tak zakochałaś? -
Stefania wreszcie napełniła kieliszki i usiadła.
- Jego
słowa. Zaczarował mnie słowami. A ja nie mogę się od tego
uwolnić. Wcale nie chciałam takiego zadurzenia. Ale każdego dnia
to szło głębiej i głębiej.
- A kim on jest?
-
Niemiec z polskim rodowodem. To znaczy nie do końca. Matka w połowie
Niemka, w połowie Ukrainka, a ojciec Polak. On sam nazywa się Hans
Grabiec. W domu wołali na niego Janek, tak po polsku. Sporo mi o
sobie opowiadał, tylko czy to jest prawda? Czy to prawda? Nigdy nie
przyłapałam go na kłamstwie. Był żonaty, ma dwoje dzieci, ale
żona mu zmarła po jakimś strasznym poronieniu, chyba w wyniku
wypadku. Nie miał ochoty na inną znajomość. Aż do czasu, gdy
poznał mnie. Zobaczył moją fotkę gdzieś przypadkiem. W pierwszej
chwili nic nie zrobił. A później zaczął mnie szukać, podobno
zajęło mu to kilka tygodni. Zaprosił mnie do znajomych i tak się
to zaczęło.
Stefania nie miała konta na Facebooku i nie
wszystko, o czym mówiła Hania, rozumiała.
- Masz zamiar
się z nim spotkać? - zapytała.
- Tak. Właśnie to mam na
myśli. Zechciałabyś być moją przyzwoitką? Nie chcę sprowadzać
go do domu. Na razie nie podałam swego adresu, choć już kilka razy
o to prosił. Ale chcę zaaranżować spotkanie w Poznaniu albo w
Krakowie czy Wrocławiu. Lepiej w Krakowie, bo lotnisko... On
przyleciałby skądś ze świata.
- Zaraz. Chwileczkę. Muszę
to przemyśleć. Obie musimy się zastanowić. Na razie jestem
zaskoczona i zadziwiona! Opowiedz coś więcej. Jak można zakochać
się nie znając człowieka? Nie rozumiem!
- Nie wiem, jak
to się stało. Nie wiem. Pisaliśmy na czacie. Był bardzo miły.
Zasypywał mnie cudownymi słowami. No i stało się.
- Masz
jego zdjęcia?
Miała w telefonie kilkanaście zdjęć. Dwa
na roboczo, chyba na statku, jedno na ośnieżonym stoku w kożuszku,
inne na ulicy w płaszczu, dużo w garniturze w pomieszczeniach,
jedno tylko w szortach nad wodą. Na dwóch dość wyraźne zbliżenie
twarzy. Był przystojny, wysoki, przyciągał spojrzenie. Miał
czarne włosy, brązowe oczy i bardzo ujmujący uśmiech. Z całą
pewnością mógł się podobać każdej kobiecie.
- Niezłe
ciacho! - zażartowała Stefania.
- Wiem. Jestem co do tego
przekonana.
- Ile on może mieć lat?
- Mam wrażenie,
że jest młodszy ode mnie. Jego syn ma dwadzieścia osiem lat.
Widziałam jedenastosekundowy filmik jego syna, który jest muzykiem
i tancerzem. Na filmie tańczył coś współczesnego. Cudownie się
poruszał. Jakby nic nie ważył! Byłam zachwycona! Podobny do ojca.
Tak mi się przynajmniej wydaje. Hans mówił, że też tak lubi
tańczyć.
- Hans Grabiec. Dobrze zapamiętałam? Mówiłaś
już coś swoim dzieciom?
- Nie! No coś ty? Na razie nie ma
o czym mówić! Że stara matka zakochała się w obcokrajowcu?
Przecież to wszystko może być jedna wielka lipa!
- Może
najpierw porozmawiaj z nim na Skype. Zobacz, czy on to naprawdę on,
ten facet ze zdjęć. Musisz się jakoś upewnić. A tak w ogóle to
dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę, iż całość nie brzmi
poważnie. Tego faceta najpierw trzeba wziąć pod lupę. Nie daj się
mocniej porywać uczuciom, bo potem może być wielki płacz.
- Na razie myślę o nim całymi dniami. To jest okropne! Z jednej
strony wiem, że jestem za stara na takie amory, ale z drugiej... Co
ja mam zrobić? Powiedz. Co ja mam zrobić? Chodzę jak odurzona!
Och, chciałabym, abyś mnie jakoś wyratowała! Na dobrą sprawę to
wszystko jest bezsensowne! Jestem wściekła na siebie, że dałam
się tak zauroczyć. Musiałam przyjechać do ciebie i opowiedzieć.
Może mnie jakoś odczarujesz, albo przynajmniej dasz porządnie po
głowie...
Hania duszkiem wypiła zawartość swojego
kieliszka. Miała szeroko otwarte, przestraszone oczy. Stefania
patrzyła na nią zatroskana. Co ona sama zrobiłaby w takiej
sytuacji? Przede wszystkim by do niej nie dopuściła. Oczywiście,
że to może być oszust. Ciągle się słyszy o naciągaczach w
sieci. Ale jeśli akurat nie? Jeśli to jest ta jedyna prawdziwa
miłość? Hani z mężem się nie układało... A ona sama i Marek
– przecież przez długi czas byli tylko przyjaciółmi. Nawet
mniej, niż przyjaciółmi...
Marek... Taka długa historia,
która i tak okazała się zbyt krótką...
- Haniu, tak nie
można. Ten facet to jest jedna wielka niewiadoma. Przecież to może
być jakiś morderca albo zboczeniec. Psychol. Nic o nim nie wiesz.
Jaki ma charakter, co lubi, jak często się wkurza albo pije wódkę.
Ty masz dom. Może on tylko szuka jakiegoś przytuliska, bo teraz ma
zły czas i chce przeczekać. Ale może też okraść cię. Albo i
zamordować.
- Wiem, że masz rację, wiem – jęknęła
Hania wbijając oczy w ziemię. - Idę jak mucha na lep... A co ty
byś zrobiła na moim miejscu?
- Hm... Chyba bym powiedziała,
że sprawy rodzinne nie pozwalają mi na utrzymywanie dalszego
kontaktu, więc to jest pożegnanie, a on niech się już więcej do
ciebie nie odzywa. Ale musiałabyś być w tym konsekwentna. Odciąć
się od niego, zablokować, czy jak się to nazywa. Prawdziwa miłość
jest piękna, ale tu nie masz żadnej pewności. W zasadzie nigdy się
nie ma. Marek i ja...
c.d.n.
fot. Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz