STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 8. Maj 2020 r.
Wierzbina. Sen.
Stefania ocknęła się z zamyślenia.
Hania ciągle opowiadała o swoim Hansie-Janku, miała wypieki na
twarzy, zapewne od wina. Była podekscytowana. Dla odmiany mocno
gestykulowała, bo brakowało słów. Jak można się tak zakochać?
- dziwiła się w myślach Stefania.
- Jednak musisz z nim
najpierw porozmawiać na Skype, inaczej ja się na wyjazd nie
zgadzam.
- Porozmawiam. W tym masz bezsprzecznie rację. I
jak ci smakuje sałatka? Znalazłam w sklepie takie maluteńkie
pieczarki w słoiku, wydały mi się bardzo odpowiednie do tego
zestawu warzyw.
- Jest wspaniała, idealna!
- To się
cieszę. Otwieramy drugą butelkę?
Stefania nie chciała.
Dzwonek do drzwi nie był zaskakujący, przyjechał częsty gość,
niemal domownik, Piotr Żak, przyrodni brat Stefanii, młodszy od
niej o dziesięć lat. Ucałował siostrę, następnie Hanię, wziął
z szafki kieliszek i otworzywszy nową butelkę nalał sobie
szczodrze wina.
- Zdziwione? - zapytał wypiwszy duszkiem. -
Spragniony byłem i chyba nawet dalej jestem. Już powiedziałem
ludziom, co mają robić, więc mam teraz chwilę dla siebie. I dla
was. Mogę sałatki?
Stefania zrobiła trzy mocne herbaty i
przyniosła je wraz z talerzykiem i widelcem dla Piotra.
-
Ciągle w galopie! - Poskarżył się nakładając czubato na
talerzyk. - A znajdziesz kawałek chleba? Nie miałem czasu zjeść w
domu, bo już ludzie czekali. Znalazłem zbyt na róże, marnie w tym
roku idzie handel kwiatami. Te pojadą do Norwegii. Jak dobrze, że
jest internet!
- Jak dobrze, że znasz angielski! - dodała
Stefania, stawiając talerzyk z chlebem.
- To też. Ale i tak
namieszała nam ta pandemia, ledwo wiążemy koniec z końcem. Całe
szczęście, że w tym roku mamy więcej warzyw niż kwiatów.
- Jak tam żona, dzieciaki? - dopytywała się Hania.
-
Dzięki, wszystko dobrze – odpowiedział zdawkowo.
-
Pilnujcie się, oj, pilnujcie! Ty wchodzisz i tak bezceremonialnie
nas całujesz, a nie powinieneś tego robić. Nawet rąk nie umyłeś
– rozgderała Hania.
- Od razu widać, że nie masz swojego
chłopa i na cudzym się wyżywasz! - zaprotestował żartobliwie
Piotr, ale po chwili przyznał: - Masz zdecydowanie rację. Zrobiłem
to zupełnie odruchowo, głównie z wielkiej sympatii do was. W moim
środowisku jeszcze nie ma chorych osób, ale licho nie śpi. Taki
Andrzej Skowroński, mój pracownik, jeździł na pogrzeb do rodziny,
więc mu zakazałem przychodzić przez dwa tygodnie. Chronisz się,
chronisz, a zaraza i tak może cię doścignąć. A ręce umyłem w
szklarni. - Pokręcił głową z dezaprobatą i znów zajął się
sałatką.
Zaczęli rozmawiać o codziennych sprawach, było
jasne, że Hania już do wyznań nie wróci. Teraz czekała na swoją
sąsiadkę, która coś tam załatwiała w miasteczku, a w planie
było, że będzie kierowcą w drodze powrotnej.
Zadzwonił
telefon Stefanii, spojrzała na ekran i zaraz wyszła, rzucając w
przelocie, że to klient. Hania włączyła telewizor, trwała
kampania przedwyborcza, a ona była mocno zainteresowana polityką.
Piotr jadł, dokładał, popijał herbatą.
- Haniu, ja się
teraz położę na pół godzinki, bo mi się oczy same zamykają. -
Powiedział, po wyniesieniu swoich naczyń do kuchni. - W razie czego
to mnie obudzisz, bo na dłuższy sen nie mogę sobie pozwolić.
- Wyłączyć telewizor?
- Ależ skąd! On jest jak
kołysanka – uśmiechnął się do Hani, ułożył na kanapie i po
chwili już spał.
Hania wyjęła telefon i całkowicie
wyciszyła, a później, licząc na podzielną uwagę, obejrzała raz
jeszcze zdjęcia swego amanta, wysłuchując
relacji telewizyjnych. Wino lekko
szumiało jej w głowie, miała dobry humor i nadzieję, że już
niedługo spotka się z Hansem na czacie. A może wreszcie
porozmawiają na Skype, jak to radziła Stefania. Przy kuzynce
wszystko było proste i jasne. Kampania wyborcza stała się
niespodzianie jakoś mniej ważna... Tak, czuła, że Steniusia
posiała w niej ziarno niepokoju, że musi lepiej, głębiej,
rozważyć te swoje zauroczenie. Przecież nie jest głupia!
Stefania dość długo nie wracała, wreszcie przyszła i już od
drzwi oznajmiła, że na schodach czeka na Hanię reklamówka ze
świeżą zieleniną.
- O, dziękuję! Ale i u mnie już jest
szczypiorek i rzodkiewka.
- Masz tam sałatę i nawet trochę
szparagów. Wydaje mi się, że pan Aleksy dołożył też główkę
kapusty, choć o tym mu nie wspominałam.
- Tym bardziej
dziękuję. Coś mojej koleżanki długo nie ma... Jej matka leży tu
w szpitalu.
- Ale przecież jest zakaz odwiedzin.
-
To prawda. Jednak siostra jej męża pracuje w szpitalu, więc choć
przez nią może coś matce podać. Ma do mnie zadzwonić, jak już
wszystko pozałatwia, bo jeszcze musi do banku i coś tam jeszcze,
nie pamiętam. O, chyba już pora obudzić Piotrusia. Chciał, by go
po pól godzinie obudzić.
- Dajmy mu jeszcze drugie pół
godziny. Widziałam, że jego pracownicy nadal coś tam robią.
- Nie będzie zły?
- Jest bardzo zmęczony. Niech
odpoczywa. A jego złość biorę na siebie.
- Dobra. W
porządku. Ty wiesz lepiej. Daria wprawdzie jeszcze nie dzwoniła,
ale ja się już powoli będę zbierać, bo myślę, że ona lada
moment tu dotrze. A deszcz na szczęście przestał padać. Dość
już deszczu tej wiosny!
- Niestety, nie rozpogodziło się.
Cały czas ciągną ciężkie chmury. Tylko patrzeć, jak od nowa się
rozpada. Wiatr ciągle jest zimny, wcale nie wiosenny. Może powinnam
trochę przepalić w domu?
Przed samym zachodem niebo jednak
się wypogodziło i słońce roziskrzyło krople zawieszone na
liściach i gałęziach. Stefania, z kubkiem herbaty w dłoni, oparta
o framugę stała w drzwiach werandy. Słońce już niemal zaszło.
To był jej tradycyjny relaks przed snem, o ile tylko pogoda
pozwalała na stanie w otwartych drzwiach. Słyszała jak z drugiej
strony domu ulicą przejeżdżają samochody, głośno rozpryskując
kałuże wody zebrane przy krawężnikach. Nagle u sąsiadów
gwałtownym skowytem zaniósł się pies, słychać było nawet
jakieś krzyki. Domy stały w sporym oddaleniu i nie sposób było
zrozumieć słów. Odkąd zamieszkali nowi właściciele dość
często były tam awantury. Stefania już przestała na nie zwracać
uwagę. Ale ta dzisiejsza była wyjątkowo głośna. Nieświadomie
wzruszyła tylko ramionami. Wróciła myślami do problemów Hani.
Miała nadzieję, że przekonała kuzynkę przynajmniej do rozmowy na
Skype. Była na Hanię zła za tak nieodpowiedzialne zachowanie, a z
drugiej strony jej zazdrościła. Miłość? Już zapomniała, co to
słowo znaczy... Kiedyś chciała przeżyć jakąś szaloną miłosną
przygodę i coś tam przeżyła. To było tak dawno, tak dawno...
Niestety, wyrosła na samotnicę i aż dziw, że po wszystkich
perypetiach, jakich doświadczyła w swoim życiu, Markowi udało się
założyć jej obrączkę. Dopiła herbatę. Jeszcze raz wzięła
głęboki oddech i już miała zamknąć drzwi werandy, gdy znów
usłyszała wzburzone głosy u sąsiadów, głośne trzaskanie
drzwiami i po chwili gwałtowny warkot samochodu. Ktoś odjechał.
Wszystko ucichło.
Usnęła tego wieczora stosunkowo szybko,
ale przebudziła się ledwie zaczęło szarzeć – strasznie bolała
ją głowa i było jej przeraźliwie zimno! Miała dreszcze.
Nastawiła wodę na herbatę, poszła do toalety. Czekając na
zaparzenie się herbaty wyjęła tabletki z nadzieją, że będą
pomocne. Łyżeczką nalała do filiżanki troszkę herbaty,
ostudziła ją i połknęła od razu dwie pastylki. Z resztą herbaty
wróciła do sypialni. Z komody wyjęła grube skarpety i ciepły
stary sweter z kaszmiru, jeszcze po mamie. Już kilka razy spała w
nim, gdy noc stała się chłodna. Teraz też tak zrobiła, dodatkowo
otulając szyję szalem pamiętającym (dla odmiany) czasy babci.
Dopiła herbatę, siorbiąc całkiem nieelegancko, ale zależało jej
na tym, by jak najszybciej się rozgrzać. Następnie zakopała się
głęboko w pościeli. Te wszystkie zabiegi łącznie dały pożądany
efekt. Nawet nie zauważyła, kiedy ból głowy znacząco zmalał.
Rozgrzana usnęła ponownie. I tu niespodzianka – miała sen!
Rzadko miewała sny, a nawet jeśli już śniła, to raczej nie
pamiętała o czym, zaledwie jakieś mgliste wrażenia. A tu po
przebudzeniu nadal miała wyraźne obrazy w myślach.
We śnie
była na jakiejś plenerowej imprezie. Dużo ludzi stało w obszernym
kręgu. Ktoś przemawiał, wiele osób popijało piwo z butelki. Koło
niej stal wysoki mężczyzna w białej koszuli i jasnym garniturze.
Nie znała go. A może jednak znała? Nie była pewna. Sama natomiast
dobrze się czuła w letniej kwiecistej sukience. Zapamiętała, że
włosy miała wysoko upięte. W tym śnie nie miała blizny. Czuła,
że mężczyzna jest nią zainteresowany, spoglądał na nią z góry,
a ona miała świadomość każdego spojrzenia, choć wcale na pana
nie patrzyła. Mężczyzna dotknął jej dłoni. Cofnęła szybko
rękę, ale on pochwycił palce i przytrzymał, nie pozwolił, by się
od niego odsunęła. Odwrotnie – sam się jeszcze przybliżył. Nie
śmiała na niego spojrzeć, jednak nie wyrywała ręki. A on zaczął
pieścić jej dłoń nieśpiesznym muskaniem kciuka.
-
Stefi – powiedział cichutko i wtedy poczuła się przymuszona do
spojrzenia w jego oczy.
Podniosła twarz. Zobaczyła
najbardziej zielone oczy. I te oczy uśmiechały się do niej,
tchnęły jednocześnie spokojem. Były piękne w czarnej oprawie
długich rzęs. Mężczyzna miał także czarne, lekko wijące się
włosy i kilkudniowy zarost, troszkę szpakowaty. Był czarujący!
Marzenie każdej kobiety! Nie umiała określić ile miał lat, może
czterdzieści. Ona sama była w podobnym wieku. We śnie wszystko
może się zdarzyć. Stali tak wpatrzeni w siebie, jakby ktoś dawał
im czas na zakochanie, na zanurzenie się w marzenia i pragnienia. I
jednocześnie Stefania doskonale wiedziała, że to wszystko jej się
tylko śni, ale całą sobą pragnęła, by sen się nie kończył.
Zielone oczy Marka... To jednak nie był Marek. Liam? Czy to mógł
być jej jasnowłosy, cudowny Liam? Ale mężczyzna ze snu miał
czarne włosy...
Później przez kilka dni często myślami
wracała do tych obrazów, do tego mężczyzny i jego
uwodzicielskiego spojrzenia. Aż powoli wspomnienie zaczęło
blednąć. Dobrze wiedziała, że w prawdziwym życiu nic się nie
wydarzy, być może ten sen powstał na skutek wynurzeń Hani.
Wzruszyła ramionami – też coś! Już nie ma o czym myśleć,
tylko o jakimś głupim śnie...
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz