wtorek, 10 października 2017

GWOŹDZIE I MŁOTEK - opowiadanie







Gwoździe i młotek
(opowieść prawdziwa, ale niewesoła...)

Na przestrzeni lat Dziewczynka miała różne zabawki, na przykład bezimienną szmacianą laleczkę, z której już sypały się trociny. Nikt nie miał czasu uszyć jej nowej, a sama jeszcze nie umiała. Cztery latka to za mało, by być wytrawną krawcową, nawet taką od lalek. Za zabawki służyły żywe zwierzęta – kot, pies, cielaczek, wiosną pisklęta kur, kaczek i gęsi. Inyczęta jakoś nie – były brzydkie. Jednak jeśli chodzi o zabawki – najgorsza była zima bez mrozu, chlapa na dworze, „żywa” woda w stawie zamiast lodu. Koty chciały spać, a psy i inne zwierzęta „na pokoje” nie były wpuszczane. Nie było czym się bawić…

Dom był stary. Miał drewniane podłogi z szerokich, równych desek, które na brzegach ze starości były lekko uniesione do góry, może na milimetr lub dwa. W kuchni podłoga nigdy nie była malowana, za to w każdą sobotę szorowana mydlinami i szczotką ryżową do białości. Między deskami potworzyły się minimalne szparki, czymś zasypane na stałe, Dziewczynka nie wiedziała czym. Ta podłoga oraz zebrane jesienią kasztany i żołędzie w pewien sposób poruszały wyobraźnię Dziewczynki, ale czuła, że nie ma jeszcze wszystkich elementów dla dobrej zabawy. Może zapałki? Wpychane w szpary między deskami zbliżały do realizacji projektu, ale zbyt dużo ich ulegało zniszczeniu. Znacznie lepsze okazały się… gwoździe i młotek.

I oto Dziewczynka na podłodze w kuchni zaczęła odwzorowywać bezmiar wiosennych pół i łąk. Powstawały tak zwane okólniki dla wypasu krów – marzenie wiejskich dzieci. Zamknięte w okólnikach krowy paść mogły się same, bez opieki. Czy może być coś bardziej nudnego od sterczenia nad krowami przez 4 – 5 godzin po obiedzie aż do wieczora? Było tyle innych ciekawych zajęć w lecie – chociażby śledzenie biedronek albo motyli, sprawdzanie jak szybko rosną rzodkiewki, przedzieranie się przez pokrzywy do dojrzałych porzeczek. Albo ognisko! To dopiero była zabawa! A tu ona z tym młotkiem i gwoździami (nie wolno było wbijać zbyt głęboko!). Stawała się architektem pól. Bardzo lubiła na przykład, aby łąka, która w zabawie Dziewczynki zazwyczaj stanowiła wydłużony prostokąt, miała jeszcze doczepiony maleńki prostokącik – jak ganeczek przy domu. Albo odwrotnie – ten prostokącik był wpuszczony w niby-łąkę – jak sień w domu. Krowy raz się pasły na tej, raz na innej łące. Przeprowadzenie dużej liczby kasztanowych krów i żołędziowych cielaczków wymagało długiego czasu i wiele zachodu. Czasem dochodziło także takie na niby pojenie tego wymyślonego bydła. Dziewczynka snuła przy tym opowieści: mówiła do krów, wydawała im polecenia, skarżyła się do taty (dalej na niby), że któraś krowa dziś słabo jadła, a inna ciągle wpychała się pod druty tego okólnika i teraz trzeba sprawdzić, czy tam kołki nie są obluzowane… Zamykając się w wąskim temacie krów i pól powstawała opowieść o życiu wsiowego dziecka – wystarczyły gwoździe i młotek, oraz życie w wiejskim środowisku. I żywa wyobraźnia.


© Elżbieta Żukrowska
fot.  Depositphotos

9.10.2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz