sobota, 24 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.19.


 STEFCIA Z WIERZBINY - cz.19 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 19. (75) Jesień 1976 r. Powroty

„Pan Chińczyk” psuł humory całej załodze. Ciągle miał o coś – niesłuszne przy tym! - pretensje. W takim hotelu pościel powinna być zmieniana każdego dnia. Dlaczego nie ma pałeczek? Te ręczniki okropnie pachną, a w zasadzie śmierdzą. On nie znosi takiego zapachu. A może w ogóle są już przez kogoś używane? Dlaczego ktoś grzebał w jego rzeczach? Dlaczego przestawiono jego bagaże? Te ramiączka w szafie służą do gniecenia jego koszul. Nie można ustawić odpowiedniej temperatury wody w kranie. Okna są chyba nieszczelne, bo w nocy było mu zimno. Czy jego pokój ktoś sprząta? Obsługa wyraźnie sobie z niego kpi – to niedopuszczalne! Na obiad znów nie było zupy z makaronem. I na windę za każdym razem musi tak długo czekać – dlaczego? Czy ktoś ją specjalnie przetrzymuje? Ostatniej nocy nie mógł spać przez samochody, warczały i warczały pod oknem. Pies jakiegoś gościa go obszczekał i był agresywny. Czy w tak ekskluzywnym hotelu... Każdego dnia było kilka nowych zarzutów, absurdalnych, bzdurnych.
- Niechby się wreszcie wyprowadził! - nie wytrzymał Liam.
Steffi była tego samego zdania. Powiedziała obsłudze, aby się Chińczykiem nie przejmowała i robiła wszystko tak jak zwykle robi. Jedynie kupiono pałeczki i każdego dnia była jakaś zupa z makaronem. I na tym koniec. Wszystkie skargi Chińczyka przyjmowała z półuśmiechem i potakująco kiwała głową. I tak nic więcej nie mogła zrobić, bo nic nie było do zrobienia.
Jej uwaga skupiona była na stryju Tomaszu i jego rodzinie. Ostatnie zakupy, pakowanie i ostatnie rozmowy. A w międzyczasie telefon od Beli, że nie przyjadą do Szwecji, bo Basia ma jakieś zdrowotne problemy – jej błędnik szaleje, a lekarze są bezradni. Tomasz aż się zdenerwował.
- Powiedz im, aby przepisali silniejszy antybiotyk – zaordynował przez telefon.
- Tak zrobię – obiecał Bela.
Po odjeździe stryja z rodziną w apartamencie wszystko z wolna wracało do normy. Dorotka całymi dniami szkicowała. Szczególnie ulubiła sobie hotelowy skwerek i spędzała tam długie godziny, o ile tylko pozwalała na to pogoda. A ta – jak to w Szwecji – była bardzo zmienna. Od czasu do czasu udawało się Dorocie nanieść na papier ciekawą fizjonomię – tu upodobała sobie sprzątacza Martina, bo jego twarz wydawała się jej za każdym razem inna. Lubiła też szkicować detale ludzkiego ciała i prawie zawsze była z siebie niezadowolona.
- Chyba powinnam lepiej poznać anatomię człowieka – mówiła do Steffi.
A Steffi i Liam już myśleli o przeprowadzce do Polski, nawet pakowali zimowe rzeczy.
Wrócił Wiktor. Był jak odmieniony. Z jednej strony szczęśliwy, chociaż już tęskniący, a z drugiej bardziej poważny. Wrócili także Martinus Persson i Thorsten Eklund. Martinusa nie było wyjątkowo długo, chyba ponad rok. Obaj zadeklarowali chęć wyjazdu do Krakowa na ślub przyjaciela. Podobnie Viggo i Patryk.
- O, to będzie z was bardzo silna grupa – żartowała Steffi, gdy któregoś dnia razem z Liamem i Dorotą zajrzeli do pubu. Faktycznie, wszyscy ci panowie łącznie z Liamem – za to z wyłączeniem Patryka – mierzyli po blisko dwa metry wzrostu i mieli szerokie ramiona, jasne włosy, szare lub niebieskie oczy. - Jesteście jak bracia! Ciekawe, czy będziecie umieli pić wódkę po polsku! Powiedz Grażynie, aby zaprosiła jakieś fajne dziewczyny, niech się chłopaki nie nudzą przy stole.
- Kiedy ona nie chce! - zasmucił się Wiktor.
- To przekonaj ją. Każdy z chłopaków powinien mieć partnerkę. To tylko cztery dziewczyny, o ile umiem dobrze liczyć. A dla Patryka jakąś malutką, filigranową, aby nie wypłynęły jego kompleksy.
Jak się później okazało, Grażyna dała się Wiktorowi przekonać i zaprosiła dwie kuzynki oraz dwie młode nauczycielki ze swojej nowej szkoły. Same panienki do wzięcia. Gorzej u nich było ze znajomością języka angielskiego.
Babcia Stefania i Piotruś oraz państwo Rafalscy szczęśliwie wrócili do kraju – wypoczęci, opaleni, radośni. Tajki oszalał na widok Piotrusia. Nie oddalał się od swego pana nawet na krok. Z powrotu rodziny równie mocno cieszył się Edward, choć wcześniej nie przyznawał się do tęsknoty. Co jakiś czas podchodził i głaskał lub nawet obejmował i całował tę dwójkę swoich najbliższych. Prawda – oni też tulili się do niego. Zaś ukoronowaniem wszystkiego miał być przyjazd Stefci – bliski już, bo po dwudziestym września. Ostateczna data nie została jeszcze ustalona.
Było tak, jakby życie nabrało nowych kolorów!
Jestem szczęśliwy – myślał w duchu Edward.
Ale był przede wszystkim nieludzko zmęczony.
W połowie września do apartamentu młodych Rybbingów wprowadziła się Iga, żartowała, że na razie bez deski do prasowania i bez żelazka, ale nie zostawi tych rzeczy na stancji, zabierze je gdy przyjdzie na to czas. Steffi niemal każdego dnia prowadziła z nią „rozmowy hotelowe”, aby mocniej wprowadzić ją w życie obu hoteli. Obie dziewczyny – Dorotka i Iga - zaczęły też chodzić na kursy językowe, ale były w różnych grupach, bo umiejętności Igi zakwalifikowano do zaawansowanych, nawet w języku szwedzkim.
Wiktor, za namową Liama, jeszcze raz udał się do swego dawnego domu i przekonywał obecnych właścicieli do odsprzedaży – daremnie. Zatem zaczął planować, jak urządzić obecne mieszkanie tak, by wszystkim było wygodnie, a w szczególności Grażynie. Często rozmawiał z nią przez telefon, bo był ciekawy wyników nowych badań, jak i wrażeń ze szkoły. Wyniki nieco się poprawiły i groźba pobytu w szpitalu została zawieszona. Jeden ze szwedzkich leków, podobno bardzo dobry, był w Polsce nieosiągalny, więc Wiktor stanął na wysokości zadania i zdobył na niego receptę, a następnie wykupił i przekazał do Krakowa za pośrednictwem Steffi – bo tak było najszybciej. Sam planował przyjechać do Polski na cały październik, czym niezmiernie uradował swoją narzeczoną. Przy okazji wypytywał Steffi o Jasną Górę. Zajechał tam w drodze na Wybrzeże i był pod wielkim wrażeniem.
- Grazy powiedziała mi, że będąc tam doznawała uczucia uniesienia, oczyszczenia, nieomal świętości... Bardzo wzniosłe uczucia. Odczuwałem coś podobnego. Rozmodlony głośno tłum, rozśpiewany... Nie umiem aż tego nazwać...
- Prosiłeś o coś Maryję? - zapytała z rozpędu.
- Tak – przyznał się Wiktor. - Pragnę, aby nasze małżeństwo było szczęśliwe i trwałe. Aby poród był szczęśliwy. Aby dzieci urodziły się zdrowe. - Prosił jeszcze o poczęcie własnego dziecka, ale tego już Steffi nie powiedział.
- Będziecie brać ślub kościelny? - pytała go dalej.
- Decyzja jeszcze nie zapadła. Nie wiem, czy to jest możliwe.
- Jeśli w naszym kościele, to panna młoda ślubuje tobie, a ty jesteś jakby figurantem. Nie, to złe słowo. Ona tobie będzie przysięgać, a ty wysłuchasz. Dowiadywałam się o to, bo sama jestem zainteresowana.
- Czyli muszą być dwa śluby, bo drugi w Szwecji, na którym ja będę przysięgał wierność i miłość mojej żonie.
- Tego nie wiem. Rozmawiałam tylko z polskim księdzem. A jak będziecie wychowywać dzieci?
- To też jeszcze sprawa nieustalona. Myślimy nad tym. Ale sądzę, że jeśli mamy mieszkać w Szwecji, to dzieci powinny być wychowywane w duchu mojej wiary. Czy tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Stryj Tomek mi mówił, że przed wojną na Kresach Wschodnich było wiele mieszanych małżeństw, to znaczy prawosławnych i katolickich. I był taki niepisany zwyczaj, że ojciec jako prawosławny prowadził synów do cerkwi, a matka do kościoła. Albo odwrotnie, jeśli to ona była prawosławna. Czyli córki zawsze szły z matką, a synowie z ojcem.
- Zawsze to jakieś rozwiązanie... Was też ten problem dotyczy... Myślicie o dziecku?
- Chciałabym, ale dopiero po skończeniu studiów. Żałuję, że ci z tym domem na razie nie wychodzi. Bądź dobrej myśli, a wszystko się odmieni. Musi się odmienić. Wiara czyni cuda! Koniecznie myśl pozytywnie.
- Na razie nie mów Grażynie, że już byłem na Jasnej Górze. To w zasadzie żadna tajemnica. Sam jej powiem. Po prostu aż mnie tam ciągnęło. Ona powiedziała, że to magiczne miejsce. I jest magiczne. Po wizycie tam inaczej się poczułem.
Czy ona, Stefania, nie powinna tam pojechać z Liamem? Wzięła to sobie do serca...
Ale najpierw pojechali do Wierzbiny, by spędzić z rodziną kilka dni. W przekonaniu obojga Piotrek bardzo wyrósł, a nawet zmężniał. Przechodził właśnie mutację, w związku z tym w kościele już nie śpiewał, by nie rozśmieszać ludzi niespodziewanym falsetem. Sam dom był bardzo odmieniony – oczywiście na korzyść, jednak nadal coś w nim jeszcze „dłubano”, teraz głównie w piwnicach. Drewniane meble były śliczne, jak nowe. Natomiast wokół domu należało jeszcze popracować. Tu było dużo do zrobienia. Jesień sprzyjała nowym nasadzeniom i upiększaniom, by na wiosnę zachwycać nawet przypadkowych przechodniów.
- W każdym razie możecie już planować swój ślub – mówił z dumą Edward. On jeden wiedział, jak dużo wysiłku kosztowały te wszystkie zmiany. Po kilku rozmowach telefonicznych z Tomaszem miał zamiar pojechać do niego na regenerację sił. Tomasz prosił, by zabrał ze sobą Liama i zostawił go na jakiś miesiąc, ale młody nie chciał o tym słyszeć, bo nie chciał rozstawać się z żoną. Oboje wiedzieli, że dotyk stryja przyniósł pozytywne zmiany w ich organizmach, ale żadne z nich nie mogło sprecyzować jakie. W każdym razie oboje lepiej się czuli, byli jakby silniejsi, mieli więcej energii. Lecz Liam nadal nie miał pełnej erekcji, nad czym oboje ubolewali.
Steffi w Krakowie natychmiast zaczęła rozglądać się za dobrym lekarzem „od tych spraw”. Nawet nic nie mówiła Liamowi. Wkrótce znalazła specjalistę w Katowicach i bez zwłoki pojechała tam razem z Liamem, który w pierwszej chwili wyraził gwałtowny sprzeciw. Jednakże Stefcia była uparta – „Twoja impotencja jest także moją sprawą” – oświadczyła kilka razy tak zdecydowanie, że Liam ustąpił. Przypomniała mu, że miał czas do końca sierpnia, a teraz ona bierze sprawy w swoje ręce. Pierwsza wizyta polegała jedynie na kilku zdaniach wywiadu i umówieniu się na wizytę właściwą w połowie października. Być może po tej wizycie Liam zostanie w szpitalu na rozszerzone badania, więc niech będzie na to przygotowany, aby nie jeździć tam i z powrotem.
Wynajęte krakowskie mieszkanie miało dużo braków. Pierwsze dni były najgorsze! I tak dobrze, że Kamil uprzedził ich, że wyposażenie kuchni jest jak w najpodlejszej garkuchni – kilka obtłuczonych talerzy, zapyziałe dwa garnki i patelnia nadająca się na śmietnik. Podobnie wyglądała cała reszta kuchni. Dobrze, że przywieźli ze sobą sporo kuchennego wyposażenia, łącznie ze sztućcami, filiżankami i czajnikiem. Z Wierzbiny Steffi wypożyczyła kilka obrusów, cukierniczkę, tłuczek do mięsa i sporo innych rzeczy. Nie było gdzie suszyć prania. Dywan w największym pokoju nie powinien nosić tej nazwy. Jednak ściany były czyste. Podobnie okna i łazienka. Ale na materacu nie dało się spać. David wysłał im natychmiast najlepszy, jaki mógł kupić, bo Liam wolał spać w fotelu niż w łóżku. W zasadzie fotele i kanapa w dużym pokoju też były podłej jakości.
W ciągu miesiąca jakoś się urządzili... Przede wszystkim zamontowali w łazience suszarkę do bielizny i dokupili kilka rzeczy – raczej przypadkowo spotkanych, w tym wycieraczkę pod drzwi wejściowe. Młodzi zmuszeni byli pojechać do Wierzbiny po raz drugi, bo ciągle czegoś im brakowało. A babcia przed ich przyjazdem już zdążyła naszykować trochę różności w słoikach. Miała ochotę odprawić panią Edytkę, ale Edward się na to nie zgodził.
- Teraz odprawię, a ty się przemęczysz i za miesiąc znów będę błagał Edytkę, by dalej u nas pracowała. Nie ma mowy! I nie wolno ci robić takiej ilości przetworów jak w ubiegłym roku. Bo kto to zje?
Stefcia na uczelni spotkała kilka znajomych osób – ledwie kilka! Jej rocznik już pracował, rozjechał się po Polsce. To też wielce się uradowała wpadłszy przypadkiem na Zosię Dębską i Adasia Wiśniewskiego. Okazało się, że od niedawna są parą i planują ślub w niedalekiej przyszłości. Adaś w nowych blokach dostał mieszkanie zakładowe, co istotnie wpłynęło na ich decyzję. Zosia już wprowadziła się do Adasia, bo po co płacić za wynajem mieszkania. Opowiadali o pracy i o swoich sposobach na życie. Stefcia dowiedziała się, że wykształcił się teraz nowy „prawie” zawód – stacz kolejkowy. Były kobiety – z rzadka także mężczyźni – którzy w zastępstwie stali w kolejkach za mięsem, meblami, telewizorami i dziesiątkiem innych rzeczy. Pobierali za to prowizję, która dla niektórych osób była znaczącym dodatkiem do małej emerytury lub jeszcze lichszej renty.
- Mnie też by się taki ktoś przydał jeśli chodzi o zakup wędlin – powiedziała. - Liam ma wprawdzie czas na stanie w kolejkach, ale nawet nie śmiem prosić, aby to robił. On jeszcze nie wsiąkł w polskie realia.
- Załatwię ci taką kobietę – obiecała Zosia zapisując numer telefonu i adres Stefci.
- Może Maliszewską? - zapytał Adaś.
- Nie. Miałam na myśli tę siwą Gajoszkową. Pytała mnie ostatnio, czy coś nie potrzebuję. Myślisz, że Maliszewska będzie lepsza?
- Nie mam pojęcia. I jedna, i druga umie rozpychać się łokciami – zaśmiał się Adaś. - W takim „zawodzie” to konieczne – dodał tonem wyjaśnienia do Stefci.
- Najważniejsze, aby były uczciwe – z przekonaniem powiedziała Zosia
- Kochani, ja już muszę lecieć, bo Liam pewnie chodzi od okna do okna i wygląda za mną. Musimy zdzwonić się i spotkać na dłuższe pogaduchy. Opowiecie mi o swojej pracy i poplotkujemy o znajomych. A wiecie, że Ada zaraz bierze ślub?
Ale najpierw był ślub Grażyny i Wiktora.
Steffi już wcześniej przygotowała upominek – złotą bransoletkę z niebieskimi (prawdziwymi!) topazami o pięknym szlifie. A dodatkowo pieniądze. Był to najdroższy i najpiękniejszy prezent jaki Grażyna otrzymała w tym dniu – w końcu od swojej świadkowej. Zresztą natychmiast założyła bransoletkę i od tej pory prawie jej nie zdejmowała, nosiła każdego dnia.
Liam bardzo się cieszył ze spotkania z przyjaciółmi.

c.d.n.
fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz