STEFCIA Z WIERZBINY - cz.19 - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 19.
(75) Jesień 1976 r. Powroty
„Pan Chińczyk” psuł
humory całej załodze. Ciągle miał o coś – niesłuszne przy
tym! - pretensje. W takim hotelu pościel powinna być zmieniana
każdego dnia. Dlaczego nie ma pałeczek? Te ręczniki okropnie
pachną, a w zasadzie śmierdzą. On nie znosi takiego zapachu. A
może w ogóle są już przez kogoś używane? Dlaczego ktoś grzebał
w jego rzeczach? Dlaczego przestawiono jego bagaże? Te ramiączka w
szafie służą do gniecenia jego koszul. Nie można ustawić
odpowiedniej temperatury wody w kranie. Okna są chyba nieszczelne,
bo w nocy było mu zimno. Czy jego pokój ktoś sprząta? Obsługa
wyraźnie sobie z niego kpi – to niedopuszczalne! Na obiad znów
nie było zupy z makaronem. I na windę za każdym razem musi tak
długo czekać – dlaczego? Czy ktoś ją specjalnie przetrzymuje?
Ostatniej nocy nie mógł spać przez samochody, warczały i warczały
pod oknem. Pies jakiegoś gościa go obszczekał i był agresywny.
Czy w tak ekskluzywnym hotelu... Każdego dnia było kilka nowych
zarzutów, absurdalnych, bzdurnych.
- Niechby się wreszcie
wyprowadził! - nie wytrzymał Liam.
Steffi była tego samego
zdania. Powiedziała obsłudze, aby się Chińczykiem nie przejmowała
i robiła wszystko tak jak zwykle robi. Jedynie kupiono pałeczki i
każdego dnia była jakaś zupa z makaronem. I na tym koniec.
Wszystkie skargi Chińczyka przyjmowała z półuśmiechem i
potakująco kiwała głową. I tak nic więcej nie mogła zrobić, bo
nic nie było do zrobienia.
Jej uwaga skupiona była na
stryju Tomaszu i jego rodzinie. Ostatnie zakupy, pakowanie i ostatnie
rozmowy. A w międzyczasie telefon od Beli, że nie przyjadą do
Szwecji, bo Basia ma jakieś zdrowotne problemy – jej błędnik
szaleje, a lekarze są bezradni. Tomasz aż się zdenerwował.
- Powiedz im, aby przepisali silniejszy antybiotyk – zaordynował
przez telefon.
- Tak zrobię – obiecał Bela.
Po
odjeździe stryja z rodziną w apartamencie wszystko z wolna wracało
do normy. Dorotka całymi dniami szkicowała. Szczególnie ulubiła
sobie hotelowy skwerek i spędzała tam długie godziny, o ile tylko
pozwalała na to pogoda. A ta – jak to w Szwecji – była bardzo
zmienna. Od czasu do czasu udawało się Dorocie nanieść na papier
ciekawą fizjonomię – tu upodobała sobie sprzątacza Martina, bo
jego twarz wydawała się jej za każdym razem inna. Lubiła też
szkicować detale ludzkiego ciała i prawie zawsze była z siebie
niezadowolona.
- Chyba powinnam lepiej poznać anatomię
człowieka – mówiła do Steffi.
A Steffi i Liam już
myśleli o przeprowadzce do Polski, nawet pakowali zimowe rzeczy.
Wrócił Wiktor. Był jak odmieniony. Z jednej strony szczęśliwy,
chociaż już tęskniący, a z drugiej bardziej poważny. Wrócili
także Martinus Persson i Thorsten Eklund. Martinusa nie było
wyjątkowo długo, chyba ponad rok. Obaj zadeklarowali chęć wyjazdu
do Krakowa na ślub przyjaciela. Podobnie Viggo i Patryk.
-
O, to będzie z was bardzo silna grupa – żartowała Steffi, gdy
któregoś dnia razem z Liamem i Dorotą zajrzeli do pubu.
Faktycznie, wszyscy ci panowie łącznie z Liamem – za to z
wyłączeniem Patryka – mierzyli po blisko dwa metry wzrostu i
mieli szerokie ramiona, jasne włosy, szare lub niebieskie oczy. -
Jesteście jak bracia! Ciekawe, czy będziecie umieli pić wódkę po
polsku! Powiedz Grażynie, aby zaprosiła jakieś fajne dziewczyny,
niech się chłopaki nie nudzą przy stole.
- Kiedy ona nie
chce! - zasmucił się Wiktor.
- To przekonaj ją. Każdy z
chłopaków powinien mieć partnerkę. To tylko cztery dziewczyny, o
ile umiem dobrze liczyć. A dla Patryka jakąś malutką,
filigranową, aby nie wypłynęły jego kompleksy.
Jak się
później okazało, Grażyna dała się Wiktorowi przekonać i
zaprosiła dwie kuzynki oraz dwie młode nauczycielki ze swojej
nowej szkoły. Same panienki do wzięcia. Gorzej u nich było ze
znajomością języka angielskiego.
Babcia Stefania i
Piotruś oraz państwo Rafalscy szczęśliwie wrócili do kraju –
wypoczęci, opaleni, radośni. Tajki oszalał na widok Piotrusia. Nie
oddalał się od swego pana nawet na krok. Z powrotu rodziny równie
mocno cieszył się Edward, choć wcześniej nie przyznawał się do
tęsknoty. Co jakiś czas podchodził i głaskał lub nawet obejmował
i całował tę dwójkę swoich najbliższych. Prawda – oni też
tulili się do niego. Zaś ukoronowaniem wszystkiego miał być
przyjazd Stefci – bliski już, bo po dwudziestym września.
Ostateczna data nie została jeszcze ustalona.
Było tak,
jakby życie nabrało nowych kolorów!
Jestem szczęśliwy –
myślał w duchu Edward.
Ale był przede wszystkim nieludzko
zmęczony.
W połowie września do apartamentu młodych
Rybbingów wprowadziła się Iga, żartowała, że na razie bez deski
do prasowania i bez żelazka, ale nie zostawi tych rzeczy na stancji,
zabierze je gdy przyjdzie na to czas. Steffi niemal każdego dnia
prowadziła z nią „rozmowy hotelowe”, aby mocniej wprowadzić ją
w życie obu hoteli. Obie dziewczyny – Dorotka i Iga - zaczęły
też chodzić na kursy językowe, ale były w różnych grupach, bo
umiejętności Igi zakwalifikowano do zaawansowanych, nawet w języku
szwedzkim.
Wiktor, za namową Liama, jeszcze raz udał się
do swego dawnego domu i przekonywał obecnych właścicieli do
odsprzedaży – daremnie. Zatem zaczął planować, jak urządzić
obecne mieszkanie tak, by wszystkim było wygodnie, a w szczególności
Grażynie. Często rozmawiał z nią przez telefon, bo był ciekawy
wyników nowych badań, jak i wrażeń ze szkoły. Wyniki nieco się
poprawiły i groźba pobytu w szpitalu została zawieszona. Jeden ze
szwedzkich leków, podobno bardzo dobry, był w Polsce nieosiągalny,
więc Wiktor stanął na wysokości zadania i zdobył na niego
receptę, a następnie wykupił i przekazał do Krakowa za
pośrednictwem Steffi – bo tak było najszybciej. Sam planował
przyjechać do Polski na cały październik, czym niezmiernie
uradował swoją narzeczoną. Przy okazji wypytywał Steffi o Jasną
Górę. Zajechał tam w drodze na Wybrzeże i był pod wielkim
wrażeniem.
- Grazy powiedziała mi, że będąc tam
doznawała uczucia uniesienia, oczyszczenia, nieomal świętości...
Bardzo wzniosłe uczucia. Odczuwałem coś podobnego. Rozmodlony
głośno tłum, rozśpiewany... Nie umiem aż tego nazwać...
- Prosiłeś o coś Maryję? - zapytała z rozpędu.
- Tak –
przyznał się Wiktor. - Pragnę, aby nasze małżeństwo było
szczęśliwe i trwałe. Aby poród był szczęśliwy. Aby dzieci
urodziły się zdrowe. - Prosił jeszcze o poczęcie własnego
dziecka, ale tego już Steffi nie powiedział.
- Będziecie
brać ślub kościelny? - pytała go dalej.
- Decyzja jeszcze
nie zapadła. Nie wiem, czy to jest możliwe.
- Jeśli w
naszym kościele, to panna młoda ślubuje tobie, a ty jesteś jakby
figurantem. Nie, to złe słowo. Ona tobie będzie przysięgać, a ty
wysłuchasz. Dowiadywałam się o to, bo sama jestem zainteresowana.
- Czyli muszą być dwa śluby, bo drugi w Szwecji, na którym ja
będę przysięgał wierność i miłość mojej żonie.
-
Tego nie wiem. Rozmawiałam tylko z polskim księdzem. A jak
będziecie wychowywać dzieci?
- To też jeszcze sprawa
nieustalona. Myślimy nad tym. Ale sądzę, że jeśli mamy mieszkać
w Szwecji, to dzieci powinny być wychowywane w duchu mojej wiary.
Czy tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Stryj Tomek mi
mówił, że przed wojną na Kresach Wschodnich było wiele
mieszanych małżeństw, to znaczy prawosławnych i katolickich. I
był taki niepisany zwyczaj, że ojciec jako prawosławny prowadził
synów do cerkwi, a matka do kościoła. Albo odwrotnie, jeśli to
ona była prawosławna. Czyli córki zawsze szły z matką, a synowie
z ojcem.
- Zawsze to jakieś rozwiązanie... Was też ten
problem dotyczy... Myślicie o dziecku?
- Chciałabym, ale
dopiero po skończeniu studiów. Żałuję, że ci z tym domem na
razie nie wychodzi. Bądź dobrej myśli, a wszystko się odmieni.
Musi się odmienić. Wiara czyni cuda! Koniecznie myśl pozytywnie.
- Na razie nie mów Grażynie, że już byłem na Jasnej Górze.
To w zasadzie żadna tajemnica. Sam jej powiem. Po prostu aż mnie
tam ciągnęło. Ona powiedziała, że to magiczne miejsce. I jest
magiczne. Po wizycie tam inaczej się poczułem.
Czy ona,
Stefania, nie powinna tam pojechać z Liamem? Wzięła to sobie do
serca...
Ale najpierw pojechali do Wierzbiny, by spędzić z
rodziną kilka dni. W przekonaniu obojga Piotrek bardzo wyrósł, a
nawet zmężniał. Przechodził właśnie mutację, w związku z tym
w kościele już nie śpiewał, by nie rozśmieszać ludzi
niespodziewanym falsetem. Sam dom był bardzo odmieniony –
oczywiście na korzyść, jednak nadal coś w nim jeszcze „dłubano”,
teraz głównie w piwnicach. Drewniane meble były śliczne, jak
nowe. Natomiast wokół domu należało jeszcze popracować. Tu było
dużo do zrobienia. Jesień sprzyjała nowym nasadzeniom i
upiększaniom, by na wiosnę zachwycać nawet przypadkowych
przechodniów.
- W każdym razie możecie już planować
swój ślub – mówił z dumą Edward. On jeden wiedział, jak dużo
wysiłku kosztowały te wszystkie zmiany. Po kilku rozmowach
telefonicznych z Tomaszem miał zamiar pojechać do niego na
regenerację sił. Tomasz prosił, by zabrał ze sobą Liama i
zostawił go na jakiś miesiąc, ale młody nie chciał o tym
słyszeć, bo nie chciał rozstawać się z żoną. Oboje wiedzieli,
że dotyk stryja przyniósł pozytywne zmiany w ich organizmach, ale
żadne z nich nie mogło sprecyzować jakie. W każdym razie oboje
lepiej się czuli, byli jakby silniejsi, mieli więcej energii. Lecz
Liam nadal nie miał pełnej erekcji, nad czym oboje ubolewali.
Steffi w Krakowie natychmiast zaczęła rozglądać się za dobrym
lekarzem „od tych spraw”. Nawet nic nie mówiła Liamowi. Wkrótce
znalazła specjalistę w Katowicach i bez zwłoki pojechała tam
razem z Liamem, który w pierwszej chwili wyraził gwałtowny
sprzeciw. Jednakże Stefcia była uparta – „Twoja impotencja jest
także moją sprawą” – oświadczyła kilka razy tak
zdecydowanie, że Liam ustąpił. Przypomniała mu, że miał czas do
końca sierpnia, a teraz ona bierze sprawy w swoje ręce. Pierwsza
wizyta polegała jedynie na kilku zdaniach wywiadu i umówieniu się
na wizytę właściwą w połowie października. Być może po tej
wizycie Liam zostanie w szpitalu na rozszerzone badania, więc niech
będzie na to przygotowany, aby nie jeździć tam i z powrotem.
Wynajęte krakowskie mieszkanie miało dużo braków. Pierwsze
dni były najgorsze! I tak dobrze, że Kamil uprzedził ich, że
wyposażenie kuchni jest jak w najpodlejszej garkuchni – kilka
obtłuczonych talerzy, zapyziałe dwa garnki i patelnia nadająca się
na śmietnik. Podobnie wyglądała cała reszta kuchni. Dobrze, że
przywieźli ze sobą sporo kuchennego wyposażenia, łącznie ze
sztućcami, filiżankami i czajnikiem. Z Wierzbiny Steffi wypożyczyła
kilka obrusów, cukierniczkę, tłuczek do mięsa i sporo innych
rzeczy. Nie było gdzie suszyć prania. Dywan w największym pokoju
nie powinien nosić tej nazwy. Jednak ściany były czyste. Podobnie
okna i łazienka. Ale na materacu nie dało się spać. David wysłał
im natychmiast najlepszy, jaki mógł kupić, bo Liam wolał spać w
fotelu niż w łóżku. W zasadzie fotele i kanapa w dużym pokoju
też były podłej jakości.
W ciągu miesiąca jakoś się
urządzili... Przede wszystkim zamontowali w łazience suszarkę do
bielizny i dokupili kilka rzeczy – raczej przypadkowo spotkanych, w
tym wycieraczkę pod drzwi wejściowe. Młodzi zmuszeni byli pojechać
do Wierzbiny po raz drugi, bo ciągle czegoś im brakowało. A babcia
przed ich przyjazdem już zdążyła naszykować trochę różności
w słoikach. Miała ochotę odprawić panią Edytkę, ale Edward się
na to nie zgodził.
- Teraz odprawię, a ty się przemęczysz
i za miesiąc znów będę błagał Edytkę, by dalej u nas
pracowała. Nie ma mowy! I nie wolno ci robić takiej ilości
przetworów jak w ubiegłym roku. Bo kto to zje?
Stefcia na
uczelni spotkała kilka znajomych osób – ledwie kilka! Jej rocznik
już pracował, rozjechał się po Polsce. To też wielce się
uradowała wpadłszy przypadkiem na Zosię Dębską i Adasia
Wiśniewskiego. Okazało się, że od niedawna są parą i planują
ślub w niedalekiej przyszłości. Adaś w nowych blokach dostał
mieszkanie zakładowe, co istotnie wpłynęło na ich decyzję. Zosia
już wprowadziła się do Adasia, bo po co płacić za wynajem
mieszkania. Opowiadali o pracy i o swoich sposobach na życie.
Stefcia dowiedziała się, że wykształcił się teraz nowy „prawie”
zawód – stacz kolejkowy. Były kobiety – z rzadka także
mężczyźni – którzy w zastępstwie stali w kolejkach za mięsem,
meblami, telewizorami i dziesiątkiem innych rzeczy. Pobierali za to
prowizję, która dla niektórych osób była znaczącym dodatkiem do
małej emerytury lub jeszcze lichszej renty.
- Mnie też by
się taki ktoś przydał jeśli chodzi o zakup wędlin –
powiedziała. - Liam ma wprawdzie czas na stanie w kolejkach, ale
nawet nie śmiem prosić, aby to robił. On jeszcze nie wsiąkł w
polskie realia.
- Załatwię ci taką kobietę – obiecała
Zosia zapisując numer telefonu i adres Stefci.
- Może
Maliszewską? - zapytał Adaś.
- Nie. Miałam na myśli tę
siwą Gajoszkową. Pytała mnie ostatnio, czy coś nie potrzebuję.
Myślisz, że Maliszewska będzie lepsza?
- Nie mam pojęcia.
I jedna, i druga umie rozpychać się łokciami – zaśmiał się
Adaś. - W takim „zawodzie” to konieczne – dodał tonem
wyjaśnienia do Stefci.
- Najważniejsze, aby były uczciwe
– z przekonaniem powiedziała Zosia
- Kochani, ja już
muszę lecieć, bo Liam pewnie chodzi od okna do okna i wygląda za
mną. Musimy zdzwonić się i spotkać na dłuższe pogaduchy.
Opowiecie mi o swojej pracy i poplotkujemy o znajomych. A wiecie, że
Ada zaraz bierze ślub?
Ale najpierw był ślub Grażyny i
Wiktora.
Steffi już wcześniej przygotowała upominek –
złotą bransoletkę z niebieskimi (prawdziwymi!) topazami o pięknym
szlifie. A dodatkowo pieniądze. Był to najdroższy i najpiękniejszy
prezent jaki Grażyna otrzymała w tym dniu – w końcu od swojej
świadkowej. Zresztą natychmiast założyła bransoletkę i od tej
pory prawie jej nie zdejmowała, nosiła każdego dnia.
Liam
bardzo się cieszył ze spotkania z przyjaciółmi.
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz