sobota, 17 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz..17.

 



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 17. (73.) Koniec sierpnia 1976 r. Grażyna i Wiktor - razem

Wrócili do pubu na czas, choć po drodze zatrzymali się jeszcze na drobną przekąskę w barze. Wiktor kupił trochę owoców, jednak zakupy, które nakazała mu Steffi, przełożył na następny dzień. Ewentualni ochroniarze już na niego czekali, najwyraźniej przyszli przed czasem. Grażyna też była ich ciekawa, więc usiadła przy stoliku, a kelner zaraz przyniósł jej herbatę z cytryną. Widocznie Wiktor tak zarządził. Posłała mu uśmiech. Panowie byli troszkę więcej niż średniego wzrostu, rudzielec nieco wyższy od blondyna. Obaj mieli całkiem potężne ramiona, grube karki i bicepsy. Jednak nie mogła ich długo oglądać, bo Wiktor poprowadził obydwu na zaplecze.
Na razie w pubie było mało ludzi. Jakaś matka karmiła swego syna lodami – to rzadki obrazek w takim miejscu. Znajomych nie było i Grażyna nie miała komu pochwalić się pierścionkami. Musi zadzwonić do matki i podać datę przyjazdu. Będą płynąć całą noc, a potem cały dzień jechać samochodem. Wiktor nie zdaje sobie sprawy z tego, jak podłe są polskie drogi. I oznakowanie też jest paskudne. Zaraz po przyjeździe do Polski muszą kupić polską mapę samochodową – zanotowała w pamięci. I wymienić część pieniędzy, nie za dużo. W Krakowie uda się im sprzedać dewizy po korzystniejszej cenie, pomogą w tym kuzyni. No właśnie – musi kuzynowi Jackowi oddać pieniądze i to jak najszybciej. I tak się chłopak naczekał! Matka na pewno będzie pytać, kto będzie jej pierwszą druhną... Jaką druhną!? Zaledwie świadkiem. Ślubu kościelnego nie będzie, a przynajmniej na razie nie będzie. Prawdopodobnie nigdy nie będzie... Wiktor był protestantem, a ona w żadnym wypadku nie będzie nalegać, by zmienił wyznanie. W jakim wyznaniu będą wychowywać dzieci? Ona sama nie należała do szczególnie religijnych osób. Dopóki żyła babcia jej wiara jakoś umacniała dziewczynkę, a później wszystko osłabło... Matka chodziła do kościoła sporadycznie, chociaż dość wystawnie szykowała Boże Narodzenie i Wielkanoc. Przynajmniej się starała. Brała udział w procesji na Boże Ciało, ale to chyba bardziej dla ludzkich oczu, aby się pokazać w nowym kostiumie lub olśnić nową fryzurą. Nie naciskała na Grażynę, by ta uczęszczała w niedzielę do kościoła. Grażyna i tak chodziła tam częściej od matki. Po spowiedzi czuła się zawsze taka oczyszczona, świąteczna i radosna, niemal święta. Ale później, z biegiem czasu, jej postanowienie poprawy gdzieś się gubiło. Wolała siadać do maszyny do szycia. Albo nawet się uczyć. Zapominała odmówić pokutę... A teraz ta ciąża. Musi matce powiedzieć, że spodziewa się bliźniąt. Matka na pewno będzie w szoku. Ona sama, Grażyna, nadal jest w szoku. Wiktor. Jak dobrze, że jest Wiktor! Sama nie poradziłaby sobie z problemami. Będzie uczyła do ostatniej chwili, niemal do porodu. Ale dzieci powinna urodzić w Szwecji, to bardzo ważne. Wtedy nie będzie problemów z obywatelstwem. Wiktor na pewno będzie chciał, aby dzieci wychowywały się w Szwecji. Będzie chciał przy nich być. Wierzyła, że będzie najwspanialszym ojcem. Chociaż to chyba nie takie łatwe kochać obce dziecko... Ale on będzie kochał. A dzieci nie będą znały innego ojca... Gdyby miała rodzić w Szwecji, to wiezienie tych wszystkich ciuszków do Polski jest bez sensu! Lecz czy jej i Wiktorowi będzie się układać zgodne współżycie? Na razie jest pięknie. Jak długo będzie pięknie? Dotrą się? Powinna się kogoś poradzić. Stefcia. Małżeństwo Stefci i Liama można stawiać za wzór. Ona też by tak chciała. Na czym polega tajemnica takiego idealnego małżeństwa? Do tej pory nie dociekała, bo jakoś nie wierzyła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Matka i ten jej... Miał na imię Marian. Marian Nikolski. Julianna i Marian Nikolscy. Niby byli zgodni, ale od czasu wybuchały między nimi kłótnie. Może nie kłótnie, ale ostre sprzeczki. Kilka razy zauważyła, że matka zastosowała nawet „ciche dni”. Nie odzywała się do męża tak długo, aż ją przeprosił. Z kwiatami. Bez kwiatów przeprosiny były nieważne. O nie, ona, Grażyna, na pewno nie będzie stosować „cichych dni”. Przecież w każdej sprawie można się porozumieć. Jej ojciec, Krzysztof, nigdy się z matką nie kłócił. Nawet się nie sprzeczał. Mówił, co miał do powiedzenia i nie przedłużał dyskusji. Nie reagował na agresję żony, bo – Grażyna musiała to przyznać – jej matka czasami bywała agresywna. Napięcie przedmiesiączkowe? Tak, bywały takie dni, kiedy matce wszystko przeszkadzało – gazeta zostawiona na stole, krzywo postawione buty, jakaś szklanka w zlewie. Do Mariana nigdy z takimi drobiazgami nie wyskakiwała, ale nie znosiła jego sprzeciwów. Wtedy najczęściej dochodziło do spięcia - bo nie chciał gdzieś z nią iść – po zakupy, do znajomych, na jakąś wystawę lub do teatru. I nawet na cmentarz. Tam nadal często chodziła, chociaż w tym wypadku akurat Marian wyrażał głośny sprzeciw.
- Cześć, maleńka! - Viggo pojawił się niespodziewanie, cmoknął ją w oba policzki i usiadł naprzeciwko. - Gdzie Wiktor?
- Witaj, przyjacielu. Wiktor jest na zapleczu. Rozmawia z tymi dwoma, co mają być ochroniarzami.
- O, to idę do nich.
Viggo poderwał się natychmiast, a ona nadal rozmyślała o swoich sprawach. Teraz w domu powinien być ojczym, co nie znaczy, że jest na pewno. Matka w pracy do osiemnastej. Czasem do niej zachodził i wracali razem. Normalnie zanim matka wróci, może być dziewiętnasta, bo zawsze ma w planie jakieś zakupy... A ona, Grażyna, będzie w tym czasie na koncercie... Nie ma kluczy do domu. I trzeba, aby zabrano z jej pokoju to wąskie łóżko, a wstawiono wersalkę z północnego pokoju. Musi o to poprosić ojczyma. Niech zawoła sąsiada, albo nawet i tego dentystę z dołu, i jakoś to załatwi. Nawet lepiej o tym rozmawiać z ojczymem niż z matką, bo ta może się buntować. A „kochana mamuśka” lepiej niech ugotuje zupę jarzynową. „Co mnie tak na te zupy wzięło? Organizm ma swoje prawa, no tak...” No i powie Marianowi, że przyjeżdża z narzeczonym. To znacznie lepiej brzmi, niż „przyjeżdżam z chłopakiem”. A jak doda, że z ojcem dziecka?? Będzie sensacja! Marian był dużo młodszy od matki, może nawet o osiem lat, tego Grażyna nie wiedziała dokładnie. Zaraz po ślubie powiedział jej, aby zwracała się do niego po imieniu, na co matka zareagowała ostrym „ani mi się waż”, więc Grażyna mówiła do Mariana raczej tak bezosobowo, bo to ani wujek, ani ojciec – a takie właśnie nazewnictwo sugerowała matka. Pan NIKT. Jednak swoją statecznością, dobrocią i łagodnością z biegiem czasu Marian zasłużył sobie na szacunek Grażyny i była między nimi jakby namiastka przyjaźni. Bez wylewności i bez zwierzeń. Matka przy nim nawet hamowała swoją niechęć dla córki, więc nie o wszystkim wiedział, jak choćby o tym wyrzuceniu z domu. Bo Grażyna nie latała do niego na skargę. W końcu dla niej to był obcy człowiek. Chociaż życzliwy. Była z góry pewna, że Marian dobrze przyjmie Wiktora. Matka prawdopodobnie też, jednak Grażyna nigdy nie była pewna matki. Byle drobiazg mógł wywrócić wszystko na nice.
Wrócił Wiktor i Viggo.
- Jedziemy do Maksa. Musisz zjeść coś porządnego przed występem. Stolik już na nas czeka. A Viggo jedzie po dziewczyny. Będziesz się przebierać? Chyba nie musisz, bo ślicznie wyglądasz.
- Nie chcę jeść. Nie jestem głodna.
Grażyna była w letniej granatowej sukience w białe drobniutkie groszki. Drobne przymarszczenia nad biustem lekko podkreślały jej ciążę, a biały kołnierzy ożywiał i dodawał elegancji. Wyglądała prześlicznie.
- Jeść musisz. Wzięłaś leki? To jedziemy. Zjesz tyle, ile ci się zmieści. Koncert trochę potrwa, a ja nie mogę dopuścić do tego, byś była głodna. A tak w ogóle dobrze się czujesz? - W samochodzie jeszcze raz zapytał, czy Grażyna dobrze się czuje i czy dzieciaczki za mocno nie rozrabiają. Później pocałował ją kilka razy z wielką czułością. - Wiesz, maleńka? Wolałbym koncertować z tobą zupełnie gdzie indziej! Co ty na to?
- A jednak pojedźmy na koncert ABBY. Ten inny koncert nam nie ucieknie. Obiecałeś mi szaloną noc, pamiętasz? Przyjąłeś tych facetów do pracy?
- Hej, nie zmieniaj tematu! Ale tak, przyjąłem. Na trzy miesiące, a potem się zobaczy. To jednak nie ważne. Myślę o tym, czy fakt, że jest to ciąża bliźniacza, wpływa na nasze plany. Ja się po prostu boję zostawić ciebie w Polce! To oczywiste, że powinnaś urodzić dzieci w Szwecji. Jednak ciąża bliźniacza niesie za sobą także inne zagrożenia. Dzieci mogą urodzić się wcześniej, już po siedmiu miesiącach, a wtedy mogę nie zdążyć cię do Szwecji zabrać. Jak my to rozwiążemy? W Polsce też musisz od razu iść do lekarza. Pokażesz mu te wyniki od nas, ze Szwecji. Może coś jeszcze ci zaleci. Jednak boję się, że wieczorem może ci być za chłodno. Musimy wskoczyć jeszcze po jakiś sweterek lub żakiecik. Tak na szybko.
- Chciałabym tę wizytę odwlec na drugą połowę września. Nie ukrywam, że boję się, aby nie zapakował mnie do szpitala. Tabletki w międzyczasie mogą wpłynąć na zmianę wyników, mam nadzieję, że będą lepsze. Przyznam ci się do czegoś. Zazwyczaj ciężarne bardzo wymiotują na początku ciąży. Ja takich objawów nie miałam. Natomiast w Kaliksie nie było dnia, bym nie wymiotowała kilka razy. Nie mogłam znieść zapachu mięsa reniferów, a szykowałam z nich całkiem dużo potraw. To było okropne! Myślę, że dlatego tak wychudłam i przyplątała się anemia. Teraz już będzie dobrze. Żadnych reniferów. I żadnej oliwy. Ryba z rusztu. Zupa. Sałatka warzywna lub owocowa, ale bez oliwy, czy tam oleju. W Polsce będę jadła kiszoną kapustę i kiszone ogórki.
- Podobno kobiety w ciąży mają takie różne smaki... - Wiktor pokiwał głową. Już dojechali do Maxa i szukał teraz miejsca dla samochodu. - Co tu tak dużo aut? Nie ma gdzie zaparkować. Ty wysiądź, a ja się trochę pokręcę.
- Tam się zwalania! Szybko!
Mimo zapowiedzi, że nie jest głodna, Grażyna pochłonęła całą porcję zupy szparagowej, polędwiczkę z dorsza z rusztu oraz marchewkę z brukselką, przyprawioną na słodko-kwaśno i polaną bułką tartą z roztopionym masłem. Bez ziemniaków. Zapobiegliwy Wiktor zamówił dwie porcje zupy i kilka kawałków ryby na wynos, bo skoro Grazy ta zupa tak smakuje... Później wrócili na moment do mieszkania, Grażyna została w samochodzie, a on pędem wbiegł na górę, bo mu powiedziała, że na wieszaku w sypialni wisi jej granatowa marynarka. I teraz już mogli jechać na koncert. Viggo był szybszy od nich, już czekał z grupką dziewcząt na parkingu. „Zauważą, czy nie?” - myślała Grażyna o koleżankach i swoich pierścionkach (tak ładnie prezentowały się na palcach!). Pierwsza, niemal natychmiast, zauważyła Elwira i poruszając bezgłośnie ustami zapytała, czy to zaręczynowe, a Grażyna potwierdziła skinieniem głowy. Koło Viggo zatrzymał się jakiś jego rówieśnik i rozmawiali odsunąwszy się nieco od grupy. Grażyna rzuciła na chłopaka okiem i zaraz uciekła ze spojrzeniem – taki wydał się jej brzydki: płaska jak naleśnik, owalna twarz z lekko wystającym niedużym, a szerokim nosem. Okropność! Ale w Polsce się mówi, że każda potwora znajdzie swego amatora, więc tylko wzruszyła ramionami do własnych myśli. Viggo szybko się z kolegą pożegnał.
- Kto to? - zapytał Wiktor, gdy nieznajomy nie mógł go słyszeć.
- Borys Oskrobow, Rosjanin – wyjaśnił Viggo. - Pracuje u nas trochę jako tłumacz, trochę jako nie wiadomo kto. Jest na utrzymaniu Rosjan, obsługuje głównie rosyjskie jednostki. Ale coś wam powiem. Ma najpiękniejszą na świecie kobietę. To chyba jego żona, dobrze nie wiem. Widziałem ją kilka razy. Klękajcie narody. Iga, wybacz, ale ona jest piękniejsza nawet od ciebie! - Iga uśmiechnęła się tylko jakby z zażenowaniem, ale nic nie odpowiedziała.
- Nigdy go nie widziałem w naszym pubie – zauważył Wiktor.
- Nie sądzę, aby on odwiedzał puby. Szczególnie z taką kobietą u boku.
Wszyscy się zaśmieli i ruszyli do sali koncertowej.
A tu już były tłumy. Przy damskiej toalecie była długa kolejka, jednak Grażyna ustawiła się w niej wraz z Igą i Adą. Pozostała trójka poszła zająć miejsca, choć mieli miejscówki. Wiktor szepnął, że zaraz wróci i faktycznie czekał na Grażynę, gdy ta opuściła „damski przybytek”. Bał się o nią. Na razie wyglądało tak, że osób jest więcej, niż miejsc. Z głośników już płynęła muzyka ABBy, ale tak „na pół gwizdka”. W sali wrzało jak w ulu, niosły się pokrzykiwania i śmiechy. Grażynie podobało się to, że Szwedzi wszędzie byli tacy swobodni i jakby beztroscy. Pełny luz. Jakaś grupka tańczyła pod sceną, a inna w przejściu. Ledwie usiadła – Wiktor natychmiast otoczył ją ramieniem, akcentując w ten sposób ich związek. Elwira cmoknęła Grażynę w policzek, szepnęła „gratuluję” i dopiero wtedy usiadła. Iga z Adą nadal nie zauważyły pierścionków, zresztą świeża narzeczona wcale nie starała się kłuć nimi w oczy.
- Nikt nie jest piękniejszy od ciebie - zapewnił ją Wiktor w nawiązaniu do słów Viggo.
Grażyna odpowiedziała uśmiechem i delikatnym pocałunkiem w policzek – ma wspaniałego mężczyznę! Na całym świecie nie ma wspanialszego faceta! - powiedziała mu to do ucha, a on aż się zarumienił.
Elwira musiała powiedzieć dziewczętom o zaręczynach, bo i Iga, i Ada pochyliły się do Grażyny z gratulacjami, uściskały i ją, i Wiktora, oglądały pierścionki i pytały kiedy ślub. Iga, gdy dowiedziała się, że Wiktor jedzie do Polski autem, a będzie wracał niemal na pusto, poprosiła, by zajechał do jej rodziców pod Krakowem i przywiózł zimowe ubrania. Ona mamie przez telefon powie, co i jak.
- A myślałam, że może będziesz świadkiem na naszym ślubie – szepnęła Grażyna.
- Nie Grażynko. Miło mi, że o mnie pomyślałaś, ale do Polski przyjadę dopiero na Boże Narodzenie i to o ile się wszystko dobrze ułoży. Poproś Stefcię, przecież ona już będzie w Polsce. A w zasadzie kiedy ten wasz ślub? Zresztą kuzynek masz pod dostatkiem!
- Najszybciej, jak to będzie możliwe. Bardzo skromny, bo tylko rodzice i świadkowie. Może uda się przyjechać Toribio, to jest bratu Wiktora. Bardzo bym chciała. Już do niego dzwonił, ale przecież sami jeszcze nie znamy terminu ślubu.
Przy tak „szumiącej” sali trudno było rozmawiać. Zaraz też zaczął się występ. Grażyna pierwszy raz była na takim koncercie, więc wszystko było dla niej nowe, ciekawe, zajmujące. Zespół był fantastyczny, a jego muzyka wręcz „powalała z nóg” - jak twierdziła Ada. Miał w swym repertuarze dużo romantycznych piosenek, a wtedy Wiktor tulił Grażynę i całował we włosy. Czasem zwracał jej uwagę na piosenkę, która mu się szczególnie podobała.
- Zauważyliście? To wszystko leci z playbacku! - stwierdził Viggo w czasie przerwy.
- Czytałem, że tylko w studio mogą nagrać takie brzmienie, na jakim im zależy. A na żywo, na tak dużej sali, jest to niemożliwe – dodał komentarz Wiktor.
- Możliwe – zgodził się Viggo. - Ale i tak bardzo się cieszę, że tu jestem. Wam też się podoba?
- Co za pytanie! - prychnęła Iga wydymając usta.
- Wiktor-bracie! Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę zaręczyn, ślubu i tak dalej...
- Bierz się do roboty, przyjacielu. Zaprzestań pustych przebiegów. Tyle fajnych dziewcząt blisko ciebie, a ty ich nawet nie zauważasz.
- Przecież wiesz, dlaczego.
- To są fobie. Zmień swoje myślenie.
- Kaligynefobia...
- O, nawet znasz nazwę! Dobry jesteś! Ale i tak musisz coś z tym zrobić. Ty sam. Zapanować nad tym. Nie masz wyjścia. Nie masz wyboru. A właściwie nie masz także czasu!
Viggo w odpowiedzi wzniósł oczy do nieba.
Mniej więcej w trzy godziny po powrocie do domu Wiktor i Grażyna leżeli w pościeli zmęczeni i spoceni po miłosnych zapasach. Grażyna była szczególnie zmęczona, albowiem w dzień nie poleżała ani przez chwilę. Wiktor, który nigdy nie myślał o sobie jako o wytrawnym kochanku, czuł radosne zadowolenie, był szczęśliwy, a nawet dumny z siebie. To wszystko co się między nimi działo przechodziło jego wcześniejsze oczekiwania. Miał wreszcie w swoich ramionach upragnioną kobietę, rozedrganą, aż wibrującą namiętnością i pożądaniem. Za jego sprawą. Brał ją czule i delikatnie, pamiętając o ciąży, chociaż ona zdawała się upominać o więcej. Chciała czuć na sobie jego ciężar. Wnikał w nią głodny płonącego, śliskiego wnętrze, pulsującego skurczami, przynaglającego i wabiącego jednocześnie. Ależ była cudna!
- Chcę, pragnę dać ci szczęście, nie tylko zadowolenie seksualne, ale takie ludzkie, prawdziwe szczęście – mówił między pocałunkami. - Abyś myśląc o mnie mogła się uśmiechać. I czekać na mnie. I wyciągać do mnie ręce. I podawać swoje usta. Abyś czuła, że jestem twój na tysiąc możliwych sposobów. Abyś była ze mną bezpieczna, spokojna i radosna. Myślisz, że to się nam uda? Że oboje będziemy szczęśliwi przez całe nasze życie? Bardzo tego pragnę dla nas. Dla ciebie. Abyś nigdy nie żałowała, że się zgodziłaś być ze mną.
- Widzisz? Już mamy wspólne marzenia... Ale jak to wszystko osiągnąć? Co trzeba zrobić, aby nasz związek trwał w takim szczęśliwym zjednoczeniu?
Wiktor przygarnął ją do siebie i kilka razy czule pocałował.
- Zaniosę cię pod prysznic, a później razem o tym pomyślimy. Choć w zasadzie myślę, że najpierw powinnaś się przespać. Jesteś zmęczona, czuję to. A zastanawiać się będziemy na przykład w drodze do Krakowa. Będziemy mieli dużo czasu na rozmowę.
Po wspólnym prysznicu znów się kochali, bo nie mogli się sobą nacieszyć. Później ubrał ją w swój podkoszulek, lękał się, by nie zachorowała – wieczór był dość chłodny. Tulił ją do siebie, a ona tak chętnie odpowiadała na wszystkie pieszczoty! Żadna z jego wcześniejszych kobiet nie reagowała na niego z taką spontanicznością i oddaniem. Była jego. Tylko jego! Przepełniało go szczęście.
A później był ostatni dzień pobytu Grażyny w Szwecji i milion spraw do załatwienia. Wiktor musiał być jeszcze w szwedzkim urzędzie skarbowym, wezwano go telefonicznie. Część spraw związanych z pubem miał już za sobą, ale musiał jeszcze dzwonić, gdzieś jechać, coś dopinać. Po drodze zrobił swoje uzupełniające zakupy, wszystko to, co mu doradziła Steffi. Przy okazji kupił też elektryczną sokowirówkę dla Grażyny, bo przypuszczał, że tego urządzenia dziewczyna w Polsce może nie mieć, a powinna pić dużo soków. Wrócił do mieszkania lekko zadyszany. Grażyna już wstała, była nawet po śniadaniu. Właśnie miała zamiar zabrać się za pakowanie, jednocześnie selekcjonując ubrania. Zaraz też była pora jechać zgodnie z umową do Karola. Telefonowała nawet Steffi z informacją, że paczki do zabrania już są przygotowane i że dziewczyny proszą, aby coś zabrał dla ich rodzin. Czy będzie miał jeszcze miejsce?
- To się dopiero okaże, gdy zapakujemy nasze rzeczy do samochodu – odpowiedział Wiktor. - Coś małego zapewne będziemy mogli zabrać. Więc niech się panny za bardzo nie rozpędzają. I do wiadomości celników niech napiszą, co zawiera każda paczka, abym nie musiał świecić oczami. A także adresy. Nie chciałbym ich później szukać.
Grażynka, oglądając najnowsze zakupy Wiktora, pożałowała, że nie kupiła czegoś osobistego dla ojczyma. Chociażby skarpetek. Te które kupił Wiktor wydały się jej dobrej jakości. Koszule też, ale nie wiedziała, jaki rozmiar nosi Marian. W duchu się dziwiła, po co Wiktorowi tyle koszul, nie pomyślała, że nie chce jej obarczać praniem, a domyślił się, że matka Grażyny nie ma automatycznej pralki.
- To wracając zajedziemy do jakiegoś sklepu i kupimy. Nie ma problemu – zapewnił Wiktor. Wziął prysznic i przebrał się w świeżą koszulę, jedną z tych starych, kolorowych. - Możemy jechać – powiedział całując Grażynę. Robił to teraz przy każdej sposobności. - Mam w bagażniku skrzynkę piwa butelkowego i zgrzewkę piwa w puszkach. Tak będzie dobrze?
- Bardzo dobrze.
- Ślicznie wyglądasz – dodał Wiktor przyglądając się narzeczonej.
- Dziękuję. Zatem jedziemy. Nie będziemy błądzić?
Posesję Karola znaleźli bez problemu. Stary drewniany dom stał w niewielkim oddaleniu od głównej drogi. Przed domem był pas różnych kwiatów oraz ładnie utrzymany zielony trawnik, a po bokach i w głębi – sad. Pachniało jabłkami. Szary, duży pies, chyba „wielorasowy” karnie trzymał się nóg swego pana i tylko z cicha poszczekiwał.
- Nie pogryzie nas? - upewniała się Grażyna, gdy Karol wypuścił ją z objęć. Pozwolił psu obwąchać gości, co ten zrobił z nieukrywaną ciekawością, przejechał szeroko językiem po rękach Grażyny, Wiktora zignorował, i wreszcie odbiegł do swoich spraw. - Ładny pies. I bardzo posłuszny.
- To stary pies, dobrze wie, co mu wolno, a co nie. Mam jeszcze dwa inne i dużo młodsze, ale one są na razie w zamknięciu. Wypuszczam je wieczorem. Teraz tylko przeszkadzałyby ludziom pracującym przy zbiorach. Bo u mnie już się zaczęło.
- Oj, to my pewnie też przeszkadzamy! - zmartwiła się Grażyna.
- Nie tak bardzo. Ludzie wiedzą, co mają robić, a w razie czego ktoś mnie zawoła. Zapraszam do domu.

- My i tak długo nie będziemy – zapewnił Wiktor. - Jutro już wyjeżdżamy do Polski. Mam tu trochę piwa dla ciebie. Gdzie go mogę zanieść?
Karol przyjął podarunek w sposób naturalny, bez zwyczajowych „a po co, a na co”. Razem postawili zgrzewkę na skrzynce i wspólnie wnieśli piwo do obszernej kuchni, która bardzo przypominała kuchnię Any w Kalixie. Zapewne była jednocześnie nie tylko kuchnią, ale także jadalnią i salonem. Usiedli wszyscy za stołem przykrytym rustykalnym, wesołym obrusem, na którym już gotowy był poczęstunek – cynamonowe bułeczki oraz drożdżowe ciasto ze śliwkami.
- Co wam zrobić do picia? Mam świeży sok jabłkowy, kawę, herbatę i zimną wodę z naszej specjalnej studni. Jest bardzo smaczna, a prócz tego zawiera pół tablicy Mendelejewa, ale tylko z tymi potrzebnymi dla nas minerałami – zażartował Karol.
- Można tu gdzieś umyć ręce? - zapytała Grażyna, która wcześniej dotykała psa, a nawet pozwoliła mu polizać swoje dłonie.
Karol wskazał jej drogę do toalety, a pod jej nieobecność powiedział, że dziewczyna bardzo mizernie wygląda.
- Teraz, jak już wróciła z północy, zadbam o nią. Zrobię wszystko, co będę mógł. Odwiozę ją do Polski swoim autem i tam, na miejscu, zorientuję się w sytuacji. Ma początki anemii i musi jeść dużo owoców i warzyw. A do tego przez jakiś czas łykać pigułki, czym akurat nie jestem zachwycony.
- Przygotowałem dla was mały zapasik owoców i trochę warzyw. Ale w takiej sytuacji... Myślę, że mimo wszystko owoce weźmiecie, bo i w Polsce też trzeba je jeść. Poza tym przydadzą się na drogę.
- Kupiłem sokowirówkę i dziś ją wypróbujemy zaraz po powrocie od ciebie. Ze dwa buraki i kilka marchewek przyda się już dziś. To taka sprawa, że nie mogę nic odpuścić, ani odłożyć na później. Bardzo chcę, aby wyniki z badania krwi Grazy jak najszybciej wróciły do normy.
- Czyżbyście mnie obgadywali? - zapytała Grażyna wchodząc do kuchni. - Powiedziałeś już Karolowi? - zwróciła się do Wiktora.
- Nie. Sama powiedz – uśmiechnął się szeroko.
- O, Karol! Dla mnie to wielka niespodzianka. Ciąża jest bliźniacza, w więc będziemy mieli dwoje dzieci. Zaręczyliśmy się. Wiktor z przekonaniem twierdzi, że to są jego dzieci. A w Polsce, w Krakowie, weźmiemy ślub najszybciej, jak to będzie możliwe.
Przez chwilę trwała wymiana uścisków i buziaków, Karol gratulował im z całego serca, widać było, że cieszy się z tych nowin.
- Chciałam też zwrócić ci pieniądze. Teraz moja sytuacja uległa zmianie. Nieźle zarobiłam i mam już dość kasy, by oddać dług... - powiedziała Grażyna sięgając do torebki. Wyjęła z niej wcześniej przygotowane banknoty.
- O żadnych zwrotach i pieniądzach nie może być mowy – zaprotestował szybko Karol.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale.
- Karol, ja muszę ci oddać te pieniądze. Od razu mówiłam, że to tylko pożyczka. I cieszę się, że mogę ją zwrócić.
Karol przez chwilę popatrywał to na Wiktora, to na Grażynę, ale nie wyciągnął ręki po banknoty, które Grażyna położyła przed nim.
- Robię kawę – powiedział wstając z krzesła. - Możesz pić kawę? - zwrócił się do Grażyny.
- W niewielkich ilościach i z dużym dodatkiem mleka. Ale może dziś popróbuję twojego soku.
Jedli, pili, rozmawiali. O sadzie, zbiorach i problemach z transportem, o nowych pracownikach Wiktora, o występie ABBy, o bliskiej podróży do Polski i planach związanych ze ślubem.
- W sumie to ci współczuję, że w tak zaawansowanej ciąży zostaniesz sama w Polsce – stwierdził Karol. - Kobieta w takim stanie nie powinna być sama.
- Będzie moja matka i ojczym, a więc całkiem sama nie będę.
- To jednak nie to samo, co mąż. Nie powinniście się rozstawać. Czy tych kilka miesięcy pracy jest dla ciebie tak ważne?
- Ktoś mi tę pracę załatwił, gdybym do niej nie przystąpiła, to tamta osoba miałaby przykrości. Nie mogę jej tego zrobić.
- Ale później przyjeżdżaj jak najszybciej do swego męża. On też nie powinien być sam. Od lat jestem sam i wiem, że to nie jest dobre dla mężczyzny. A jak ci tam było na naszej Dalekiej Północy?
- Zimno. I tęskno za Wiktorem. Na szczęście to nie był długi okres. Ale teraz jestem z nim szczęśliwa. Z Wiktorem.
- Może będziemy się już zbierać? - zapytał Wiktor spoglądając na zegarek (wydobył go wreszcie z domowych zakamarków i powoli do niego przyzwyczajał).
- Tak, masz rację. Na nas już czas. Będę mogła cię kiedyś odwiedzić, Karolu?
- Ależ oczywiście. Sprawisz mi wielką radość. Kochanie, a te pieniądze weź dla maluszków. Nie rób mi przykrości i nie odmawiaj. Nie będę się przecież z tobą szarpał, ani wciskał ich gdzieś potajemnie. Weź, kup dzieciakom coś sensownego. Będziesz miała dużo wydatków na początku. Nie rób staremu przykrości. Będę je traktować jak własne wnuki. I będę czekać na wiadomość od ciebie, a także na zdjęcia z waszej uroczystości i nie tylko. Szczęśliwej podróży wam życzę. I szczęścia w małżeństwie. Kochajcie się i bądźcie dla siebie dobrzy. I wyrozumiali. Takie docieranie się wcale nie jest łatwe. Niech się wam uda. Bądźcie szczęśliwi – powtórzył na zakończenie raz jeszcze.

c.d.n.
fot. własna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz