STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 17.
(73.) Koniec sierpnia 1976 r. Grażyna i Wiktor - razem
Wrócili do pubu na czas, choć po drodze zatrzymali się jeszcze
na drobną przekąskę w barze. Wiktor kupił trochę owoców, jednak
zakupy, które nakazała mu Steffi, przełożył na następny dzień.
Ewentualni ochroniarze już na niego czekali, najwyraźniej przyszli
przed czasem. Grażyna też była ich ciekawa, więc usiadła przy
stoliku, a kelner zaraz przyniósł jej herbatę z cytryną.
Widocznie Wiktor tak zarządził. Posłała mu uśmiech. Panowie byli
troszkę więcej niż średniego wzrostu, rudzielec nieco wyższy od
blondyna. Obaj mieli całkiem potężne ramiona, grube karki i
bicepsy. Jednak nie mogła ich długo oglądać, bo Wiktor
poprowadził obydwu na zaplecze.
Na razie w pubie było mało
ludzi. Jakaś matka karmiła swego syna lodami – to rzadki obrazek
w takim miejscu. Znajomych nie było i Grażyna nie miała komu
pochwalić się pierścionkami. Musi zadzwonić do matki i podać
datę przyjazdu. Będą płynąć całą noc, a potem cały dzień
jechać samochodem. Wiktor nie zdaje sobie sprawy z tego, jak podłe
są polskie drogi. I oznakowanie też jest paskudne. Zaraz po
przyjeździe do Polski muszą kupić polską mapę samochodową –
zanotowała w pamięci. I wymienić część pieniędzy, nie za dużo.
W Krakowie uda się im sprzedać dewizy po korzystniejszej cenie,
pomogą w tym kuzyni. No właśnie – musi kuzynowi Jackowi oddać
pieniądze i to jak najszybciej. I tak się chłopak naczekał! Matka
na pewno będzie pytać, kto będzie jej pierwszą druhną... Jaką
druhną!? Zaledwie świadkiem. Ślubu kościelnego nie będzie, a
przynajmniej na razie nie będzie. Prawdopodobnie nigdy nie będzie...
Wiktor był protestantem, a ona w żadnym wypadku nie będzie
nalegać, by zmienił wyznanie. W jakim wyznaniu będą wychowywać
dzieci? Ona sama nie należała do szczególnie religijnych osób.
Dopóki żyła babcia jej wiara jakoś umacniała dziewczynkę, a
później wszystko osłabło... Matka chodziła do kościoła
sporadycznie, chociaż dość wystawnie szykowała Boże Narodzenie i
Wielkanoc. Przynajmniej się starała. Brała udział w procesji na
Boże Ciało, ale to chyba bardziej dla ludzkich oczu, aby się
pokazać w nowym kostiumie lub olśnić nową fryzurą. Nie naciskała
na Grażynę, by ta uczęszczała w niedzielę do kościoła. Grażyna
i tak chodziła tam częściej od matki. Po spowiedzi czuła się
zawsze taka oczyszczona, świąteczna i radosna, niemal święta. Ale
później, z biegiem czasu, jej postanowienie poprawy gdzieś się
gubiło. Wolała siadać do maszyny do szycia. Albo nawet się uczyć.
Zapominała odmówić pokutę... A teraz ta ciąża. Musi matce
powiedzieć, że spodziewa się bliźniąt. Matka na pewno będzie w
szoku. Ona sama, Grażyna, nadal jest w szoku. Wiktor. Jak dobrze, że
jest Wiktor! Sama nie poradziłaby sobie z problemami. Będzie uczyła
do ostatniej chwili, niemal do porodu. Ale dzieci powinna urodzić w
Szwecji, to bardzo ważne. Wtedy nie będzie problemów z
obywatelstwem. Wiktor na pewno będzie chciał, aby dzieci
wychowywały się w Szwecji. Będzie chciał przy nich być.
Wierzyła, że będzie najwspanialszym ojcem. Chociaż to chyba nie
takie łatwe kochać obce dziecko... Ale on będzie kochał. A dzieci
nie będą znały innego ojca... Gdyby miała rodzić w Szwecji, to
wiezienie tych wszystkich ciuszków do Polski jest bez sensu! Lecz
czy jej i Wiktorowi będzie się układać zgodne współżycie? Na
razie jest pięknie. Jak długo będzie pięknie? Dotrą się?
Powinna się kogoś poradzić. Stefcia. Małżeństwo Stefci i Liama
można stawiać za wzór. Ona też by tak chciała. Na czym polega
tajemnica takiego idealnego małżeństwa? Do tej pory nie dociekała,
bo jakoś nie wierzyła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Matka i
ten jej... Miał na imię Marian. Marian Nikolski. Julianna i Marian
Nikolscy. Niby byli zgodni, ale od czasu wybuchały między nimi
kłótnie. Może nie kłótnie, ale ostre sprzeczki. Kilka razy
zauważyła, że matka zastosowała nawet „ciche dni”. Nie
odzywała się do męża tak długo, aż ją przeprosił. Z kwiatami.
Bez kwiatów przeprosiny były nieważne. O nie, ona, Grażyna, na
pewno nie będzie stosować „cichych dni”. Przecież w każdej
sprawie można się porozumieć. Jej ojciec, Krzysztof, nigdy się z
matką nie kłócił. Nawet się nie sprzeczał. Mówił, co miał do
powiedzenia i nie przedłużał dyskusji. Nie reagował na agresję
żony, bo – Grażyna musiała to przyznać – jej matka czasami
bywała agresywna. Napięcie przedmiesiączkowe? Tak, bywały takie
dni, kiedy matce wszystko przeszkadzało – gazeta zostawiona na
stole, krzywo postawione buty, jakaś szklanka w zlewie. Do Mariana
nigdy z takimi drobiazgami nie wyskakiwała, ale nie znosiła jego
sprzeciwów. Wtedy najczęściej dochodziło do spięcia - bo nie
chciał gdzieś z nią iść – po zakupy, do znajomych, na jakąś
wystawę lub do teatru. I nawet na cmentarz. Tam nadal często
chodziła, chociaż w tym wypadku akurat Marian wyrażał głośny
sprzeciw.
- Cześć, maleńka! - Viggo pojawił się
niespodziewanie, cmoknął ją w oba policzki i usiadł naprzeciwko.
- Gdzie Wiktor?
- Witaj, przyjacielu. Wiktor jest na
zapleczu. Rozmawia z tymi dwoma, co mają być ochroniarzami.
- O, to idę do nich.
Viggo poderwał się natychmiast, a
ona nadal rozmyślała o swoich sprawach. Teraz w domu powinien być
ojczym, co nie znaczy, że jest na pewno. Matka w pracy do
osiemnastej. Czasem do niej zachodził i wracali razem. Normalnie
zanim matka wróci, może być dziewiętnasta, bo zawsze ma w planie
jakieś zakupy... A ona, Grażyna, będzie w tym czasie na
koncercie... Nie ma kluczy do domu. I trzeba, aby zabrano z jej
pokoju to wąskie łóżko, a wstawiono wersalkę z północnego
pokoju. Musi o to poprosić ojczyma. Niech zawoła sąsiada, albo
nawet i tego dentystę z dołu, i jakoś to załatwi. Nawet lepiej o
tym rozmawiać z ojczymem niż z matką, bo ta może się buntować.
A „kochana mamuśka” lepiej niech ugotuje zupę jarzynową. „Co
mnie tak na te zupy wzięło? Organizm ma swoje prawa, no tak...”
No i powie Marianowi, że przyjeżdża z narzeczonym. To znacznie
lepiej brzmi, niż „przyjeżdżam z chłopakiem”. A jak doda, że
z ojcem dziecka?? Będzie sensacja! Marian był dużo młodszy od
matki, może nawet o osiem lat, tego Grażyna nie wiedziała
dokładnie. Zaraz po ślubie powiedział jej, aby zwracała się do
niego po imieniu, na co matka zareagowała ostrym „ani mi się
waż”, więc Grażyna mówiła do Mariana raczej tak bezosobowo, bo
to ani wujek, ani ojciec – a takie właśnie nazewnictwo sugerowała
matka. Pan NIKT. Jednak swoją statecznością, dobrocią i
łagodnością z biegiem czasu Marian zasłużył sobie na szacunek
Grażyny i była między nimi jakby namiastka przyjaźni. Bez
wylewności i bez zwierzeń. Matka przy nim nawet hamowała swoją
niechęć dla córki, więc nie o wszystkim wiedział, jak choćby o
tym wyrzuceniu z domu. Bo Grażyna nie latała do niego na skargę. W
końcu dla niej to był obcy człowiek. Chociaż życzliwy. Była z
góry pewna, że Marian dobrze przyjmie Wiktora. Matka prawdopodobnie
też, jednak Grażyna nigdy nie była pewna matki. Byle drobiazg mógł
wywrócić wszystko na nice.
Wrócił Wiktor i Viggo.
- Jedziemy do Maksa. Musisz zjeść coś porządnego przed występem.
Stolik już na nas czeka. A Viggo jedzie po dziewczyny. Będziesz się
przebierać? Chyba nie musisz, bo ślicznie wyglądasz.
- Nie
chcę jeść. Nie jestem głodna.
Grażyna była w letniej
granatowej sukience w białe drobniutkie groszki. Drobne
przymarszczenia nad biustem lekko podkreślały jej ciążę, a biały
kołnierzy ożywiał i dodawał elegancji. Wyglądała prześlicznie.
- Jeść musisz. Wzięłaś leki? To jedziemy. Zjesz tyle, ile ci
się zmieści. Koncert trochę potrwa, a ja nie mogę dopuścić do
tego, byś była głodna. A tak w ogóle dobrze się czujesz? - W
samochodzie jeszcze raz zapytał, czy Grażyna dobrze się czuje i
czy dzieciaczki za mocno nie rozrabiają. Później pocałował ją
kilka razy z wielką czułością. - Wiesz, maleńka? Wolałbym
koncertować z tobą zupełnie gdzie indziej! Co ty na to?
-
A jednak pojedźmy na koncert ABBY. Ten inny koncert nam nie
ucieknie. Obiecałeś mi szaloną noc, pamiętasz? Przyjąłeś tych
facetów do pracy?
- Hej, nie zmieniaj tematu! Ale tak,
przyjąłem. Na trzy miesiące, a potem się zobaczy. To jednak nie
ważne. Myślę o tym, czy fakt, że jest to ciąża bliźniacza,
wpływa na nasze plany. Ja się po prostu boję zostawić ciebie w
Polce! To oczywiste, że powinnaś urodzić dzieci w Szwecji. Jednak
ciąża bliźniacza niesie za sobą także inne zagrożenia. Dzieci
mogą urodzić się wcześniej, już po siedmiu miesiącach, a wtedy
mogę nie zdążyć cię do Szwecji zabrać. Jak my to rozwiążemy?
W Polsce też musisz od razu iść do lekarza. Pokażesz mu te wyniki
od nas, ze Szwecji. Może coś jeszcze ci zaleci. Jednak boję się,
że wieczorem może ci być za chłodno. Musimy wskoczyć jeszcze po
jakiś sweterek lub żakiecik. Tak na szybko.
- Chciałabym
tę wizytę odwlec na drugą połowę września. Nie ukrywam, że
boję się, aby nie zapakował mnie do szpitala. Tabletki w
międzyczasie mogą wpłynąć na zmianę wyników, mam nadzieję, że
będą lepsze. Przyznam ci się do czegoś. Zazwyczaj ciężarne
bardzo wymiotują na początku ciąży. Ja takich objawów nie
miałam. Natomiast w Kaliksie nie było dnia, bym nie wymiotowała
kilka razy. Nie mogłam znieść zapachu mięsa reniferów, a
szykowałam z nich całkiem dużo potraw. To było okropne! Myślę,
że dlatego tak wychudłam i przyplątała się anemia. Teraz już
będzie dobrze. Żadnych reniferów. I żadnej oliwy. Ryba z rusztu.
Zupa. Sałatka warzywna lub owocowa, ale bez oliwy, czy tam oleju. W
Polsce będę jadła kiszoną kapustę i kiszone ogórki.
-
Podobno kobiety w ciąży mają takie różne smaki... - Wiktor
pokiwał głową. Już dojechali do Maxa i szukał teraz miejsca dla
samochodu. - Co tu tak dużo aut? Nie ma gdzie zaparkować. Ty
wysiądź, a ja się trochę pokręcę.
- Tam się zwalania!
Szybko!
Mimo zapowiedzi, że nie jest głodna, Grażyna
pochłonęła całą porcję zupy szparagowej, polędwiczkę z dorsza
z rusztu oraz marchewkę z brukselką, przyprawioną na słodko-kwaśno
i polaną bułką tartą z roztopionym masłem. Bez ziemniaków.
Zapobiegliwy Wiktor zamówił dwie porcje zupy i kilka kawałków
ryby na wynos, bo skoro Grazy ta zupa tak smakuje... Później
wrócili na moment do mieszkania, Grażyna została w samochodzie, a
on pędem wbiegł na górę, bo mu powiedziała, że na wieszaku w
sypialni wisi jej granatowa marynarka. I teraz już mogli jechać na
koncert. Viggo był szybszy od nich, już czekał z grupką dziewcząt
na parkingu. „Zauważą, czy nie?” - myślała Grażyna o
koleżankach i swoich pierścionkach (tak ładnie prezentowały się
na palcach!). Pierwsza, niemal natychmiast, zauważyła Elwira i
poruszając bezgłośnie ustami zapytała, czy to zaręczynowe, a
Grażyna potwierdziła skinieniem głowy. Koło Viggo zatrzymał się
jakiś jego rówieśnik i rozmawiali odsunąwszy się nieco od grupy.
Grażyna rzuciła na chłopaka okiem i zaraz uciekła ze spojrzeniem
– taki wydał się jej brzydki: płaska jak naleśnik, owalna twarz
z lekko wystającym niedużym, a szerokim nosem. Okropność! Ale w
Polsce się mówi, że każda potwora znajdzie swego amatora, więc
tylko wzruszyła ramionami do własnych myśli. Viggo szybko się z
kolegą pożegnał.
- Kto to? - zapytał Wiktor, gdy
nieznajomy nie mógł go słyszeć.
- Borys Oskrobow,
Rosjanin – wyjaśnił Viggo. - Pracuje u nas trochę jako tłumacz,
trochę jako nie wiadomo kto. Jest na utrzymaniu Rosjan, obsługuje
głównie rosyjskie jednostki. Ale coś wam powiem. Ma najpiękniejszą
na świecie kobietę. To chyba jego żona, dobrze nie wiem. Widziałem
ją kilka razy. Klękajcie narody. Iga, wybacz, ale ona jest
piękniejsza nawet od ciebie! - Iga uśmiechnęła się tylko jakby z
zażenowaniem, ale nic nie odpowiedziała.
- Nigdy go nie
widziałem w naszym pubie – zauważył Wiktor.
- Nie sądzę,
aby on odwiedzał puby. Szczególnie z taką kobietą u boku.
Wszyscy się zaśmieli i ruszyli do sali koncertowej.
A tu
już były tłumy. Przy damskiej toalecie była długa kolejka,
jednak Grażyna ustawiła się w niej wraz z Igą i Adą. Pozostała
trójka poszła zająć miejsca, choć mieli miejscówki. Wiktor
szepnął, że zaraz wróci i faktycznie czekał na Grażynę, gdy ta
opuściła „damski przybytek”. Bał się o nią. Na razie
wyglądało tak, że osób jest więcej, niż miejsc. Z głośników
już płynęła muzyka ABBy, ale tak „na pół gwizdka”. W sali
wrzało jak w ulu, niosły się pokrzykiwania i śmiechy. Grażynie
podobało się to, że Szwedzi wszędzie byli tacy swobodni i jakby
beztroscy. Pełny luz. Jakaś grupka tańczyła pod sceną, a inna w
przejściu. Ledwie usiadła – Wiktor natychmiast otoczył ją
ramieniem, akcentując w ten sposób ich związek. Elwira cmoknęła
Grażynę w policzek, szepnęła „gratuluję” i dopiero wtedy
usiadła. Iga z Adą nadal nie zauważyły pierścionków, zresztą
świeża narzeczona wcale nie starała się kłuć nimi w oczy.
- Nikt nie jest piękniejszy od ciebie - zapewnił ją Wiktor w
nawiązaniu do słów Viggo.
Grażyna odpowiedziała
uśmiechem i delikatnym pocałunkiem w policzek – ma wspaniałego
mężczyznę! Na całym świecie nie ma wspanialszego faceta! -
powiedziała mu to do ucha, a on aż się zarumienił.
Elwira musiała powiedzieć dziewczętom o zaręczynach, bo i Iga, i
Ada pochyliły się do Grażyny z gratulacjami, uściskały i ją, i
Wiktora, oglądały pierścionki i pytały kiedy ślub. Iga, gdy
dowiedziała się, że Wiktor jedzie do Polski autem, a będzie
wracał niemal na pusto, poprosiła, by zajechał do jej rodziców
pod Krakowem i przywiózł zimowe ubrania. Ona mamie przez telefon
powie, co i jak.
- A myślałam, że może będziesz
świadkiem na naszym ślubie – szepnęła Grażyna.
- Nie
Grażynko. Miło mi, że o mnie pomyślałaś, ale do Polski przyjadę
dopiero na Boże Narodzenie i to o ile się wszystko dobrze ułoży.
Poproś Stefcię, przecież ona już będzie w Polsce. A w zasadzie
kiedy ten wasz ślub? Zresztą kuzynek masz pod dostatkiem!
-
Najszybciej, jak to będzie możliwe. Bardzo skromny, bo tylko
rodzice i świadkowie. Może uda się przyjechać Toribio, to jest
bratu Wiktora. Bardzo bym chciała. Już do niego dzwonił, ale
przecież sami jeszcze nie znamy terminu ślubu.
Przy tak
„szumiącej” sali trudno było rozmawiać. Zaraz też zaczął
się występ. Grażyna pierwszy raz była na takim koncercie, więc
wszystko było dla niej nowe, ciekawe, zajmujące. Zespół był
fantastyczny, a jego muzyka wręcz „powalała z nóg” - jak
twierdziła Ada. Miał w swym repertuarze dużo romantycznych
piosenek, a wtedy Wiktor tulił Grażynę i całował we włosy.
Czasem zwracał jej uwagę na piosenkę, która mu się szczególnie
podobała.
- Zauważyliście? To wszystko leci z playbacku!
- stwierdził Viggo w czasie przerwy.
- Czytałem, że tylko
w studio mogą nagrać takie brzmienie, na jakim im zależy. A na
żywo, na tak dużej sali, jest to niemożliwe – dodał komentarz
Wiktor.
- Możliwe – zgodził się Viggo. - Ale i tak
bardzo się cieszę, że tu jestem. Wam też się podoba?
-
Co za pytanie! - prychnęła Iga wydymając usta.
-
Wiktor-bracie! Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę zaręczyn, ślubu
i tak dalej...
- Bierz się do roboty, przyjacielu.
Zaprzestań pustych przebiegów. Tyle fajnych dziewcząt blisko
ciebie, a ty ich nawet nie zauważasz.
- Przecież wiesz,
dlaczego.
- To są fobie. Zmień swoje myślenie.
-
Kaligynefobia...
- O, nawet znasz nazwę! Dobry jesteś! Ale
i tak musisz coś z tym zrobić. Ty sam. Zapanować nad tym. Nie masz
wyjścia. Nie masz wyboru. A właściwie nie masz także czasu!
Viggo w odpowiedzi wzniósł oczy do nieba.
Mniej więcej w
trzy godziny po powrocie do domu Wiktor i Grażyna leżeli w pościeli
zmęczeni i spoceni po miłosnych zapasach. Grażyna była
szczególnie zmęczona, albowiem w dzień nie poleżała ani przez
chwilę. Wiktor, który nigdy nie myślał o sobie jako o wytrawnym
kochanku, czuł radosne zadowolenie, był szczęśliwy, a nawet dumny
z siebie. To wszystko co się między nimi działo przechodziło jego
wcześniejsze oczekiwania. Miał wreszcie w swoich ramionach
upragnioną kobietę, rozedrganą, aż wibrującą namiętnością i
pożądaniem. Za jego sprawą. Brał ją czule i delikatnie,
pamiętając o ciąży, chociaż ona zdawała się upominać o
więcej. Chciała czuć na sobie jego ciężar. Wnikał w nią głodny
płonącego, śliskiego wnętrze, pulsującego skurczami,
przynaglającego i wabiącego jednocześnie. Ależ była cudna!
- Chcę, pragnę dać ci szczęście, nie tylko zadowolenie
seksualne, ale takie ludzkie, prawdziwe szczęście – mówił
między pocałunkami. - Abyś myśląc o mnie mogła się uśmiechać.
I czekać na mnie. I wyciągać do mnie ręce. I podawać swoje usta.
Abyś czuła, że jestem twój na tysiąc możliwych sposobów. Abyś
była ze mną bezpieczna, spokojna i radosna. Myślisz, że to się
nam uda? Że oboje będziemy szczęśliwi przez całe nasze życie?
Bardzo tego pragnę dla nas. Dla ciebie. Abyś nigdy nie żałowała,
że się zgodziłaś być ze mną.
- Widzisz? Już mamy
wspólne marzenia... Ale jak to wszystko osiągnąć? Co trzeba
zrobić, aby nasz związek trwał w takim szczęśliwym zjednoczeniu?
Wiktor przygarnął ją do siebie i kilka razy czule
pocałował.
- Zaniosę cię pod prysznic, a później razem
o tym pomyślimy. Choć w zasadzie myślę, że najpierw powinnaś
się przespać. Jesteś zmęczona, czuję to. A zastanawiać się
będziemy na przykład w drodze do Krakowa. Będziemy mieli dużo
czasu na rozmowę.
Po wspólnym prysznicu znów się kochali,
bo nie mogli się sobą nacieszyć. Później ubrał ją w swój
podkoszulek, lękał się, by nie zachorowała – wieczór był dość
chłodny. Tulił ją do siebie, a ona tak chętnie odpowiadała na
wszystkie pieszczoty! Żadna z jego wcześniejszych kobiet nie
reagowała na niego z taką spontanicznością i oddaniem. Była
jego. Tylko jego! Przepełniało go szczęście.
A później
był ostatni dzień pobytu Grażyny w Szwecji i milion spraw do
załatwienia. Wiktor musiał być jeszcze w szwedzkim urzędzie
skarbowym, wezwano go telefonicznie. Część spraw związanych z
pubem miał już za sobą, ale musiał jeszcze dzwonić, gdzieś
jechać, coś dopinać. Po drodze zrobił swoje uzupełniające
zakupy, wszystko to, co mu doradziła Steffi. Przy okazji kupił też
elektryczną sokowirówkę dla Grażyny, bo przypuszczał, że tego
urządzenia dziewczyna w Polsce może nie mieć, a powinna pić dużo
soków. Wrócił do mieszkania lekko zadyszany. Grażyna już wstała,
była nawet po śniadaniu. Właśnie miała zamiar zabrać się za
pakowanie, jednocześnie selekcjonując ubrania. Zaraz też była
pora jechać zgodnie z umową do Karola. Telefonowała nawet Steffi z
informacją, że paczki do zabrania już są przygotowane i że
dziewczyny proszą, aby coś zabrał dla ich rodzin. Czy będzie miał
jeszcze miejsce?
- To się dopiero okaże, gdy zapakujemy
nasze rzeczy do samochodu – odpowiedział Wiktor. - Coś małego
zapewne będziemy mogli zabrać. Więc niech się panny za bardzo nie
rozpędzają. I do wiadomości celników niech napiszą, co zawiera
każda paczka, abym nie musiał świecić oczami. A także adresy.
Nie chciałbym ich później szukać.
Grażynka, oglądając
najnowsze zakupy Wiktora, pożałowała, że nie kupiła czegoś
osobistego dla ojczyma. Chociażby skarpetek. Te które kupił Wiktor
wydały się jej dobrej jakości. Koszule też, ale nie wiedziała,
jaki rozmiar nosi Marian. W duchu się dziwiła, po co Wiktorowi tyle
koszul, nie pomyślała, że nie chce jej obarczać praniem, a
domyślił się, że matka Grażyny nie ma automatycznej pralki.
- To wracając zajedziemy do jakiegoś sklepu i kupimy. Nie ma
problemu – zapewnił Wiktor. Wziął prysznic i przebrał się w
świeżą koszulę, jedną z tych starych, kolorowych. - Możemy
jechać – powiedział całując Grażynę. Robił to teraz przy
każdej sposobności. - Mam w bagażniku skrzynkę piwa butelkowego i
zgrzewkę piwa w puszkach. Tak będzie dobrze?
- Bardzo
dobrze.
- Ślicznie wyglądasz – dodał Wiktor
przyglądając się narzeczonej.
- Dziękuję. Zatem
jedziemy. Nie będziemy błądzić?
Posesję Karola znaleźli
bez problemu. Stary drewniany dom stał w niewielkim oddaleniu od
głównej drogi. Przed domem był pas różnych kwiatów oraz ładnie
utrzymany zielony trawnik, a po bokach i w głębi – sad. Pachniało
jabłkami. Szary, duży pies, chyba „wielorasowy” karnie trzymał
się nóg swego pana i tylko z cicha poszczekiwał.
- Nie
pogryzie nas? - upewniała się Grażyna, gdy Karol wypuścił ją z
objęć. Pozwolił psu obwąchać gości, co ten zrobił z
nieukrywaną ciekawością, przejechał szeroko językiem po rękach
Grażyny, Wiktora zignorował, i wreszcie odbiegł do swoich spraw. -
Ładny pies. I bardzo posłuszny.
- To stary pies, dobrze
wie, co mu wolno, a co nie. Mam jeszcze dwa inne i dużo młodsze,
ale one są na razie w zamknięciu. Wypuszczam je wieczorem. Teraz
tylko przeszkadzałyby ludziom pracującym przy zbiorach. Bo u mnie
już się zaczęło.
- Oj, to my pewnie też przeszkadzamy!
- zmartwiła się Grażyna.
- Nie tak bardzo. Ludzie wiedzą,
co mają robić, a w razie czego ktoś mnie zawoła. Zapraszam do
domu.
-
My i tak długo nie będziemy – zapewnił Wiktor. - Jutro już
wyjeżdżamy do Polski. Mam tu trochę piwa dla ciebie. Gdzie go mogę
zanieść?
Karol przyjął podarunek w sposób naturalny, bez
zwyczajowych „a po co, a na co”. Razem postawili zgrzewkę na
skrzynce i wspólnie wnieśli piwo do obszernej kuchni, która bardzo
przypominała kuchnię Any w Kalixie. Zapewne była jednocześnie nie
tylko kuchnią, ale także jadalnią i salonem. Usiedli wszyscy za
stołem przykrytym rustykalnym, wesołym obrusem, na którym już
gotowy był poczęstunek – cynamonowe bułeczki oraz drożdżowe
ciasto ze śliwkami.
- Co wam zrobić do picia? Mam świeży
sok jabłkowy, kawę, herbatę i zimną wodę z naszej specjalnej
studni. Jest bardzo smaczna, a prócz tego zawiera pół tablicy
Mendelejewa, ale tylko z tymi potrzebnymi dla nas minerałami –
zażartował Karol.
- Można tu gdzieś umyć ręce? -
zapytała Grażyna, która wcześniej dotykała psa, a nawet
pozwoliła mu polizać swoje dłonie.
Karol wskazał jej
drogę do toalety, a pod jej nieobecność powiedział, że
dziewczyna bardzo mizernie wygląda.
- Teraz, jak już
wróciła z północy, zadbam o nią. Zrobię wszystko, co będę
mógł. Odwiozę ją do Polski swoim autem i tam, na miejscu,
zorientuję się w sytuacji. Ma początki anemii i musi jeść dużo
owoców i warzyw. A do tego przez jakiś czas łykać pigułki, czym
akurat nie jestem zachwycony.
- Przygotowałem dla was mały
zapasik owoców i trochę warzyw. Ale w takiej sytuacji... Myślę,
że mimo wszystko owoce weźmiecie, bo i w Polsce też trzeba je
jeść. Poza tym przydadzą się na drogę.
- Kupiłem
sokowirówkę i dziś ją wypróbujemy zaraz po powrocie od ciebie.
Ze dwa buraki i kilka marchewek przyda się już dziś. To taka
sprawa, że nie mogę nic odpuścić, ani odłożyć na później.
Bardzo chcę, aby wyniki z badania krwi Grazy jak najszybciej wróciły
do normy.
- Czyżbyście mnie obgadywali? - zapytała
Grażyna wchodząc do kuchni. - Powiedziałeś już Karolowi? -
zwróciła się do Wiktora.
- Nie. Sama powiedz –
uśmiechnął się szeroko.
- O, Karol! Dla mnie to wielka
niespodzianka. Ciąża jest bliźniacza, w więc będziemy mieli
dwoje dzieci. Zaręczyliśmy się. Wiktor z przekonaniem twierdzi, że
to są jego dzieci. A w Polsce, w Krakowie, weźmiemy ślub
najszybciej, jak to będzie możliwe.
Przez chwilę trwała
wymiana uścisków i buziaków, Karol gratulował im z całego serca,
widać było, że cieszy się z tych nowin.
- Chciałam też
zwrócić ci pieniądze. Teraz moja sytuacja uległa zmianie. Nieźle
zarobiłam i mam już dość kasy, by oddać dług... - powiedziała
Grażyna sięgając do torebki. Wyjęła z niej wcześniej
przygotowane banknoty.
- O żadnych zwrotach i pieniądzach
nie może być mowy – zaprotestował szybko Karol.
-
Ale...
- Nie ma żadnego ale.
- Karol, ja muszę ci
oddać te pieniądze. Od razu mówiłam, że to tylko pożyczka. I
cieszę się, że mogę ją zwrócić.
Karol przez chwilę
popatrywał to na Wiktora, to na Grażynę, ale nie wyciągnął ręki
po banknoty, które Grażyna położyła przed nim.
- Robię
kawę – powiedział wstając z krzesła. - Możesz pić kawę? -
zwrócił się do Grażyny.
- W niewielkich ilościach i z
dużym dodatkiem mleka. Ale może dziś popróbuję twojego soku.
Jedli, pili, rozmawiali. O sadzie, zbiorach i problemach z
transportem, o nowych pracownikach Wiktora, o występie ABBy, o
bliskiej podróży do Polski i planach związanych ze ślubem.
- W sumie to ci współczuję, że w tak zaawansowanej ciąży
zostaniesz sama w Polsce – stwierdził Karol. - Kobieta w takim
stanie nie powinna być sama.
- Będzie moja matka i ojczym,
a więc całkiem sama nie będę.
- To jednak nie to samo, co
mąż. Nie powinniście się rozstawać. Czy tych kilka miesięcy
pracy jest dla ciebie tak ważne?
- Ktoś mi tę pracę
załatwił, gdybym do niej nie przystąpiła, to tamta osoba miałaby
przykrości. Nie mogę jej tego zrobić.
- Ale później
przyjeżdżaj jak najszybciej do swego męża. On też nie powinien
być sam. Od lat jestem sam i wiem, że to nie jest dobre dla
mężczyzny. A jak ci tam było na naszej Dalekiej Północy?
- Zimno. I tęskno za Wiktorem. Na szczęście to nie był długi
okres. Ale teraz jestem z nim szczęśliwa. Z Wiktorem.
-
Może będziemy się już zbierać? - zapytał Wiktor spoglądając
na zegarek (wydobył go wreszcie z domowych zakamarków i powoli do
niego przyzwyczajał).
- Tak, masz rację. Na nas już czas.
Będę mogła cię kiedyś odwiedzić, Karolu?
- Ależ
oczywiście. Sprawisz mi wielką radość. Kochanie, a te pieniądze
weź dla maluszków. Nie rób mi przykrości i nie odmawiaj. Nie będę
się przecież z tobą szarpał, ani wciskał ich gdzieś potajemnie.
Weź, kup dzieciakom coś sensownego. Będziesz miała dużo wydatków
na początku. Nie rób staremu przykrości. Będę je traktować jak
własne wnuki. I będę czekać na wiadomość od ciebie, a także na
zdjęcia z waszej uroczystości i nie tylko. Szczęśliwej podróży
wam życzę. I szczęścia w małżeństwie. Kochajcie się i bądźcie
dla siebie dobrzy. I wyrozumiali. Takie docieranie się wcale nie
jest łatwe. Niech się wam uda. Bądźcie szczęśliwi – powtórzył
na zakończenie raz jeszcze.
c.d.n.
fot. własna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz